licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 31 grudnia 2006

W Nowym Roku...

…życzymy Wam

Ciszy, bo cisza mówi czasem więcej niż słowa.
Bliskości tych, których chcecie mieć blisko.
Spojrzenia wstecz z poczuciem, że warto było.
Spełnienia dobrych snów.
Marzeń, które będą siłą napędową Waszych działań.
Ciepła domowych pieleszy.
Muzyki w sercu takiej, by niepotrzebne było radio aby tańczyć.
Odwagi, by robić to czego się chce, a nie to co wypada albo przystoi.
Radości z przebywania.
Dni przepełnionych pozytywnymi wibracjami.
Szczęścia, bo w końcu to jest najważniejsze, by uszczęśliwiać innych i samemu być szczęśliwym.

Cleos, Grzech, Smok, Traktor i Herman:)))

piątek, 29 grudnia 2006

Przyjemności bywają....

…drobne…
Kiedy na przystanku Pan z Wąsem pali fajkę i wydmuchuje dym waniliowy.
Kiedy można stanąć na kawałku własnej ziemi…
…i powąchać jak pachnie mokra ziemia i wieś…
…i posłuchać pienia koguta.
Kiedy Smok budzi się rano i przybiega z okrzykiem „MAMUUUUSIUUUU” i rzuca mi się na szyję.
Kiedy się je siemieniotkę raz w roku.
Kiedy w autobusie działa ogrzewanie.
Kiedy Pan z Autobusu uśmiecha się znacząco, bo przecież jeździmy już razem od roku.
Kiedy nie ma w pracy Skunksicy…
…i kapusia.
Kiedy się myśli, że tak właściwie to jest fajnie.
Kiedy się wkłada pierwsze w życiu prawdziwe futro.
Kiedy Grzech mówi „zrób torcik, świetny jest.”
Kiedy Smok opowiada co robił w ciągu dnia.
Kiedy Smok woła „TRAAKTOZIE choć TUTAAAAJ” i wszyscy się śmieją, że odmienia imię psa.
Kiedy się pisze bajki dla Smoka.
Kiedy Smok zasypia ze „Smoka Guzdroka codziennymi przypadkami” w objęciach…
…a rano mówi, że śnił Mu się „śmot”.
Kiedy śnieg pada na głowę, a chodniki są odśnieżone.
Kiedy Prezes Kubuś mówi do mnie per „młodzież”.
Kiedy się patrzy na szczęśliwych ludzi.
Kiedy się planuje pierwszy taniec Rodziców na ich rocznicowej imprezie.
Kiedy dobra książka co prawda wpada do wanny, ale się bardzo nie zamacza.
Kiedy się słyszy głos Przyjaciela rano w słuchawce.

Tak…

…Chyba mi dobrze:)))

środa, 27 grudnia 2006

Udało się to przeżyć...

…jakoś…
Smok na widok prezentów dostał trzęsawki. Aż biedaczka nie mogła złapać oddechu, tak się cieszyła. Wytargiwała pakunki spod choinki, podawała Małemu Johnowi, który odczytywał rymowane dedykacje od Aniołka, a potem z dzikim szałem rozrywała opakowania. Po kolacji uraczyła nas kawą i herbatką podaną w nowym komplecie stołowym otrzymanym od Anielicy, która przewidziała, że trafi w sedno. Potem były warzywa z patelni, jajko sadzone, tosty – wszystko elegancko plastikowe, podane na talerzykach z właściwymi sztućcami. Ucztowaliśmy do północy prawie.

W Boże Narodzenie rodzinny spęd zawocował śpiewaniem w drodze powrotnej do domu. Wyśpiewałyśmy z Małym Johnem trochę Bociellego, trochę Pavarottiego, trochę Al Bano. Grzech powiedział, że nas więcej nie wiezie.

A teraz do pracy rodacy:)))

niedziela, 24 grudnia 2006

ŻYCZYMY WAM...

…SPEŁNIONYCH MARZEŃ I ŻYCZEŃ WYSZEPTANYCH PODCZAS DZIELENIA SIĘ OPŁATKIEM,
CHWILI LENISTWA Z DALA BIURA, SZEFA I CODZIENNEJ GONITWY,
ZADUMY NAD TYM CO NAPRAWDĘ WAŻNE,
PRZYJACIÓŁ, KTÓRZY ZAWSZE SĄ BLISKO WTEDY KIEDY ICH POTRZEBA I DALEKO KIEDY CHCEMY POBYĆ CHWILĘ W SAMOTNOŚCI,
MIŁOŚCI TEJ NATCHNIONEJ I TEJ CODZIENNEJ, GORĄCEJ I DODAJĄCEJ SIŁ, BY ŻYĆ I SPEŁNIAĆ SIĘ W NIEJ KAŻDEGO DNIA,
CIEPŁA – RODZINNEGO PRZY WIGILIJNYM STOLE I WEWNĘTRZNEGO, ODCZUWALNEGO GŁĘBOKO W SERCU.

Cleos, Grzech i Smok

PS.
I tradycyjnie
A WROGOWIE WASI NIECH ZDYCHAJĄ POD PłOTEM PARCHAMI POROŚNIĘCI:)))

czwartek, 21 grudnia 2006

No to zostałam...

…posiadaczką ziemską… ziemianką znaczy:))) Przy obecnej aurze nieco może błotnistą i trochę zatęchłą, ale jednak. Teraz Hacjenda powoli przekształci się w Helpland. Dajmy sobie trochę czasu.

Póki co…

mówicie mi HACJENDERO:)))

czy jakoś tak:)))

piątek, 15 grudnia 2006

Olewam pisanie...

…wiem. Ale po pierwsze tyle się dzieje, że musiałabym tu spędzić pół nocy. Po drugie jakoś miewam ciekawsze zajęcia. Po trzecie nie chce mi się, jak już zdaje się wspomniałam parę notek temu. A po czwarte i najważniejsze jestem lekko zagoniona – ukochana atmosfera Świąt sprowadza się do wypsikiwania litrów Pronto, Ajaxu i innych chemikaliów, a do tego jeszcze praca, bajki i przyległości. Dziękuję, postoję, albo się raczej przewrócę.

„Smoka Guzdroka codzienne przypadki” powstają wieczorami, albo przed pracą, albo w pociągu, albo już nie wiem gdzie, bo mam pustkę w głowie. Nie wyspałam się.

Mały John w ramach Obchodów, zakupił taką bluzkę, że się zakochałam. W bluzce, Małego Johna kocham nawet nago i w pokrzywach. W prezencie zażyczyli sobie wraz z Dużym WAGĘ, która waży, oblicza zawartość tłuszczu w cielsku, stepuje, zmywa i śpiewa kolędy. Znajdę taką, choćbym miała rozkopać Media do fundamentów.
A Teściuniuniunie zaopwiedzieli swoją obecność na Obchodach… (Wszyscy ze zdziwienia robimy „Oooooooooo?”). I nawet Teściuniuniunia pytała jakie stroje obowiązują. A to oznacza, że wesele własnego syna chyba ją jednak czegoś nauczyło.

Rozmówki Dużo-Smocze.
Duży: Smoku, ty to chyba masz robaki w pupie, co?
Smok: Nie mam lobatóf pupie.
D: No, bo się tak cały czas kręcisz. Usiądź na chwilę chociaż.
S: Nie ma moły.(I co Cleosi) Dziadziuś jest maluda.

Dziękuję za uwagę. A Duży faktycznie czasem jest maludny:)))

sobota, 9 grudnia 2006

W ramach porządków...

…świątecznych pokonaliśmy już sypialnię, norę Smoka i łazienkę. Ja-okna, Grzech-żaluzje, ja-kurze, Grzech-podłogi, ja-pranie, Grzech-prasowanie (wycwaniłam się wiem, bo pierze przecież PRALKA:) ). Od tych wszystkicj Ajaxów, Clinów, Tytanów wykorzystanych w łazience tak mnie glowa boli, że mi chyba odpadnie. Ale na szczęście już bliżej niż dalej – jutro kuchnia. Grzech co prawda odmówił mycia żaluzji, ale za to zadeklarował umycie okna w zamian. Bosko.

Wieści świąteczne są następujące:
- Teściuniuniunie odrzucili zaproszenie Małego Johna na Wigilię, tłumacząc, że jadą do Wisły na Święta. Brednie – w ani jedno słowo nie wierzę.
- Mikołaj przyszedł i przyniósł prezenty dla wszystkich. Grzech dostał zdjęcia – podobały się, Smok dostał furę gratów – też zachwycony, ja – chyba dwudziestolenie buty futrzane – zakochałam się. Dla ułatwienia dodam, że drudzy dziadkowie nie dali Smokowi NIC na Mikołaja.
-W ramach prezentu gwiazdkowego dla siebie zostaniemy właścicielami ziemskimi.
- W ramach prezentu gwiazdkowego dla nas gazownia wypłaci zadośćuczynienie.
- W ramach prezentu gwiazdkowego dla mnie akt oskarżenia pójdzie niedługo do sądu.

Wieczorami, po tym jak już porządki są zrobione, Smok udaje, że śpi, Grzech ogląda kolejny serial kryminalny na AXN, siedzę i piszę bajki – dla Smoka pod choinkę. I WCALE nie jestem zmęczona WCALE:)))

piątek, 8 grudnia 2006

Bo mi się nie chce....

Cleos :: 22:08:03
ale po prostu mi sie nie chce
Iwa:: 22:08:09 / S 22:08:23
napisz że w sumie masz szczęście w życiu bo sąsiadka, swiadkowa jest super babką
Cleos :: 22:08:13
nawet zastanawialam sie czy go nie skasowac wc holere
Iwa: 22:08:20 / S 22:08:33
:D
Iwas :: 22:08:23 / S 22:08:37
nie nie skasować
Iwa:: 22:08:36 / S 22:08:50
i że się super gada z popipconą swiadkową
Iwa:: 22:08:37 / S 22:08:51
:D

piątek, 1 grudnia 2006

Kolejne przesłuchanie...

…tym razem związane z pobraniem próbek pisma zakończyło się oglądaniem zdjęć narzeczonej pana prokuratora. Dla ułatwienia dodam, że i prokuratora a tym bardziej narzeczoną widziałam pierwszy raz na oczęta. Bo otóż na jaw wyszło, że owa narzeczona nazywa się ni mniej ni więcej jeno Cleosia Cleosiowa czyli dokładnie tak, jak z panieńska wołali na autorkę niniejszego bloga. I tak oczom mym ukazała się na monitorze prokuratorskiego laptopa („Pani podejdzie tu pani Cleosiu i zobaczy to moja Cleosia jest”) urocza blondynka o niebieskich oczach – z pyska bardzo sympatyczne dziewczę. „Bo widzi pan panie prokuratorze, ja zawsze mówiłam, że Cleosie Cleosiowe to są bardzo fajne babki”. Jest jeszcze jedna mgr inż chemii Cleosia Cleosiowa – jakaś wybitnie nawiedzona coś z molekułami w pracy mgr czy jakimś innym dziwactwem. I ja kiedyś zadzwonię do tych Cleoś Cleosiowych i spotkamy się wszystkie na zlocie tych samych imion i nazwisk – a co!!!

Andrzejki spędziliśmy upojnie przy winie z brzoskwiniami, laniu wosku, filmie, śpiącym smacznie Smoku i przytulaniu na obrzydliwej kanapie. Wróżby wyszły średnio zachęcająco – dzieci w rodzinie więcej nie będzie, bo nam sie wywróżyły małpie łby, a ja odmawiam rodzenia szzympansiątka. I wyszła mi czarownica w szpiczastej czapce – a to się akurat sprawdza od dawna:)))

A propos kanapy – wywalę ten sprzęt z domu przy najbliższej okazji. Nie dosyć, że jest obrzydliwa, to jeszcze w kontekście sprzętu terapeutycznego musi być straszliwie niewygodna, bo ma wysiedziane dupami poduszki.

Pieniądze same się pchają. I dobrze, bo to oznacza, że od nikogo nie muszę nic brać. Hacjenda zakupi się tym sposobem bez kredytów, rodzinnym pożyczek, mamusiowych zapomóg.

Czy ja już wspominałam, że Mały John wrócił z wygnania??? Aklimatyzacja trwa i polega na szale zakupowym, bieganiu po mieście w 1000 miejsc jednocześnie, załatwianiu miliarda spraw na raz i wydzwaniania do mła po 195839468456 razy dziennie. Kocham tę babę, Macicę Perłową Moją.

Szalowi oddaję się i ja, wracając z prokuratury, wpadam do mojego-kochanego-sklepu wyszperowywuję trzy bluzki, ponczo i gnam do domu.

Bo w domu Smok wita mnie „tocham cie mamo bajdzo”. I wszystko jasne:)))

niedziela, 26 listopada 2006

Siedzę sobie w mojej koszuli nocnej,...

…którą Niania wzięła za kreację wieczorową i zabrała do przymiarki dla córki na studniówkę… ale to raczej dłuższa historia i na inny humor… i tak sobie myślę…

Byłam u Who… I tak mi przemknęło przez myśl, że przeszłyśmy na dalszy etap związku:))) No bo jeśli Ona bez skrępowania prasuje przy konwersacji popijając wino w przerwach między układaniem majtek Bąka i koszulek Męża… I jeśli Smok obżera ichnią lodówkę ze WSZYSTKIEGO? I jeśli nie ma tematu (tak myślę JA), na który nie mogłybyśmy pogadać? I jeśli na koniec pada hasło „przyjedź Cleos na noc urżniemy się do porzygania i pobredzimy całą noc”? No coś to chyba znaczy. Nie usiłuję niczego nazywać, czy to już miłość czy jeszcze kochanie:))) czy przyjaźń czy tylko blogowa znajomość… Tym bardziej, że Who mi żadnych wyznań nie czyni (maupa jedna). A poza tym, niektóre kwestie nie wymagają chyba nazywania, tak se myślę. Wystarcza mi świadomość, że znowu, przez zupełny przypadek trafiłam na Bratnią Duszę, równie pochrzanioną jak ja. To komplement był, jakby się kto pytał.

No to tak, spędziłam upojny wieczór wypełniony bredzeniem, winem, debilnymi konkluzjami, posranym Kluchą, wrzeszczącym Smokiem, paroma sensownymi zdaniami, pysznym ciastem, rozbrykanym Bąkiem, pierdzącym motorem Kluchy, zwierzeniami, rozmyśleniami, chlebem z serem, konwersacją o życiu i sprawach naprawdę pokręconych. No miło było jednym słowem.

I wiesz co Who??? Nie zapędzaj się tak w tym sprzątaniu, bo prędzej czy później i tak zrobi się syf. Daj sobie lepiej chwilę w wannie z książką.

Z innej beczki………. to nie jest wcale miłe……………. i wesołe……. i muszę pomyśleć…….. i znaleźć jakieś wyjście……….. i pomóc……..

czwartek, 23 listopada 2006

Jakby ktoś pytał...

…to jestem zadowolona:))) A jakby dociekał, to oto co mi/nam się ZNOWU udało:

1. Pozew przeciwko byłemu przyjacielowi od mieszkania w grudniu prawdopodobnie znajdzie się w sądzie. Oskubię go na maxa a potem jeszcze jego rodzinę.

2. Sprawa z gazownią prawdopodobnie NIE trafi do sądu, a pieniądze I TAK trafią na nasze konto, w związku z czym chyba uda nam się kupić działkę pod Hacjendę bez proszenia Bogatej Ciotki o pomoc.

3. Udało mi się zrobić miesięczny obrót w pracy, więc wypłatę dostanę jak człowiek.

4. Dostałam w pracy komputer.

5. Kupiłam Smokowi odjazdowy parasol z uszami.

6. Smok przerzucił się na dorosłą pościel, więc jest doroślej grzeczniejsza.

7. Iwa zdała exam aplikancki, co uważam również za swój osobisty sukces, bo trzymałam kciuki cały czas (prawie).

8. Mały John powrócił z wygnania, przywiózł dary, ale głównie przywiózł SIEBIE. I całe szczęście, bo tęsknota stawała się groźna dla zdrowia i otoczenia.

9. Czupurkowi i Asterixowi wykluła się Skorpisia. Matka i córka czują się dobrze, a Asterix nie zemdlał podczas porodu. Jak Ciotka Skorpionica zapowiedziałam już Skorpisi Juniorce, że nauczę Ją, jak być SKORPIONEM DOSKONAŁYM:)))

10. Dostałam piękną kameę, która mi w mordę do NICZEGO nie pasuje.

Ugruntowuję się w przekonaniu, że boskim ludziom wszystko bosko wychodzi, a skromność to moja najlepsza cecha. A Ci co mnie nie lubią, niech sobie zzielenieją z zazdrości.

Amen:)))

wtorek, 21 listopada 2006

Bo Who mi ostatnio powiedziała...

…a potem jeszcze napisała… i ja nie wiem czy to zarzut/wyrzut/komplement/opinia obiektywna/nabijanie/jakis-kurna-klops, że ja mam szalone pomysły i na dodatek je REALIZUJĘ.
No więc oświadcza, co następuje:

Moje szalone pomysły i wszystko co z nich wynika biorą się z marzeń i planów. Zaplanowałam sobie dawno temu, że nie będę gotowała i nie gotuję. Marzyłam o szczęsliwej rodzince i ją mam. Śniła mi sie po nocach bransoletka z bursztynów w złocie i Grzech mi ją wymarzył. Chcę Hacjendę vel Halpland i będę go miała. Marzyły mi się zdjęcia a la Playboy no to je zrobiłam. Chciałam spelnieć marzenie Grzecha, zbierałam na nie kasę przez cały rok.
Marzenie nic nie kosztuje. A realizacja różnie. Czasem wystarczy znać kogo trzeba, jak przy zdjęciach, czasem bardzo chcieć i szukać możliwości, jak przy hacjendzie, czasem potrzebne są mniejsze lub większe pieniądze. Wystarczy znaleźć sposób, pomysł, wyjście, rozwiązanie. A potem już tylko realizowac powoli, szybko, w konspiracji albo jawnie, dla siebie czy innych, krótkoterminowo i długofalowo. Czasem to kwestia szczęscia faktycznie. Ale w przeważającej większości to kwestia uporu, samozaparcia, wiary w to, że można, pomysłowości i 9803685687346592 czynników jeszcze.
JohnyB jakiś czas temu, kiedy rozmawialiśmy o Hacjendzie powiedział, że chciałby mieć Jaguara. I że prędzej ja postawię ten dom, niż On będzie miał kołpak do tego samochodu. I w tym tkwi błąd. W zakładaniu, że marzenia są bez sensu i i tak się nie spełnią. Bo ja jeśli marzę to WIEM, że mi się spełni. Jeśli nie dziś, to jutro, za rok, za 10 lat. Jeśli nie w całości od razu, to po kolei. Ale WIEM, że jeśli czegoś chcę to będę to miała, zrobię to, dostanę, dokonam, przeżyję. Po prostu. Nie dlatego, że mam farta, tylko dlatego, że tak bardzo CHCĘ, że robię wszystko, żeby to spełnić. A jeśli czasem to jest szalone… no cóż… niech te marzenia będą w końcu wariackie i kolorowe… od tego są:)))

poniedziałek, 20 listopada 2006

Jest miękka, nie twarda...

…nie mówi,
nie słyszy,
nie widzi,
nie chodzi,
nie biega,
nie jest drewniana,
nie z klocków,
jest czerwona zielona żółta biała i inna,
jest z materiału,
można po niej pisać,
nie da si·ę jej przynieść,
jest duża,
nie śpiewa,
nie umie tańczyć,
umie się bawić w parku tam gdzie dzieci,
chyba się kręci,
potrafi grać,
chyba ma włosy i zęby,
można ją włączyć,
jest zimna,
chyba jest większa od Taty
Po szczegółowym przesłychaniu Smoka taki jest jej opis. Smok mówi na nią „SALAMINA!!!” Ma ktoś pomysł CO TO może być??? Bo my z Grzechem żadnego.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAJEJEJEJJEJEJEJ JUUUUUUPIIIIIIIIIIIIIIIIIII ŁÓŁÓŁÓŁÓŁÓLOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO, SZABADABAAAAAAAAAAAAAAAA REEEEEGEEEEEEEE O RAAAAAAAAAAAAAANY!!!!!!!!!!!!!!!!!

To była reakcja na spełnione marzenie:)))

piątek, 17 listopada 2006

Najpierw uciekł mi...

…autobus. Wychodziłam właśnie z klatki, a on sruuu mi sprzed nosa. Pomyślałam, że poczekam. W końcu o 4.40 na ulicy jest tak malowniczo. Poczekałam. Nie przyjechał. Pognałam więc na kolejny przystanek i kiedy już już… to on sruuuu mi sprzed nosa. W końcu dotarłam na dworzec PKS a stamtąd do Katowic. Wpadłam na dworzec PKP na 3 minuty przed odjazdem pociągu, ale zanim dogalopowaąlam do peronu, to on sruuuu mi sprzed nosa. Nosz w modrę jeża! Pani w informacji powiedziała „O 7.23″, no to posiedziałam sobie w knajpie, obok Śmierdzący Pan wyjadał po kimś resztki fasolowej. W końcu wyszłam połazić po dwooorcu, bo a nuż ktoś zechce mnie napaść, przynajmniej będę miała jakąś rozrywkę. Wynudziłam się na amen, bo akurat rozbojarzy ani na lekarstwo. Cholera! Za to spotkałam najsławniejszego bezdomnego IV NiechJejZiemiaLekkąBędzie RP – Huberta H. Zidentyfikowałam po tlenionej fryzurze i obrączce srebrnej na kciuku prawej dłoni. Ktoś też zwrócił na to uwagę, jak TVN pokazywał go dzień wcześniej pierdylion razy na godzinę??? Miałam ochotę rzucić się chłopu na szyję, albo przynajmniej uścisnąć rękę. Zadzwoniłam nawet do Grzecha czy autografu nie chce. Nie chciał – gupi jakiś.
Do Wrocławia jechałam z wojakami. „Panowie BAAAAAAAAACZNOŚĆ” – bardzo mili chłopcy. Poczułam się jak w czasach, kiedy jeździłam do Brzegu do jednostki odwiedzać ByłegoNiedoszłegoDamskiegoBoxera.
A potem zakochałam się w Świdnicy. Niby nic, niby miasto jak każde, a jednak szłam przez park i nie mogłam powstrzymać się od uśmiechania. Mona Lisa jak byk… I to słońce… U nas już zima prawie, a tam ozłocone drzewa, czerwone od klonowych liści alejki, babcie z wnukami na spacerze. I to nic, że spotkanie się udało, to nic, że w końcu służbowy wyjazd mi się przytrafił. Tak naprawdę nie to mnie cieszyło, tylko te drzewa, te wrony pod nimi i to, że ludzie się uśmiechają widząc mój uśmiech. Sentymentalna kretynka:)))
I do domu wróciłam 4 godziny wcześniej. A Smok już spał, poradizli sobie z Grzechem beze mnie. I płakać mi się chciało, że cały dzień Jej nie widziałam.

Za to dziś dowiedziałam się, że Skunksica jednak się chyba zwolni. Może Bóg istnieje??? Jakiś Wisznu albo inny Manitou, nieważne, któryś musiał podziałać i moje modły zostały wysłuchane. Zadziorek Jej żałuje. Ja nie. W myśl głównej życiowej zasady Cleosi „niech wróg mój zdycha pod płotem porośnięty parchami” – może jako bezrobotny – zwisa mi to. Nie potrafię się nad Nią litować. Nie żal mi ani Jej ani jej dziecka, ani rodziny na 7 pokoleń wstecz i do przodu. Za dużo mi krwi naspuła, judziła, donosiła, podsłuchiwała, grzebała w prywatnych rzeczach, fałszzywie wykrzywiała ryj w uśmiechu. To teraz niech ma za swoje i za cudze. Gdyby nie to, że już jedną laleczkę voodoo mam, uszyłabym drugą – ale szkoda mi czasu na ręczne robótki – wystarczy, że sobie o niej źle pomyślę i tak mi się spełni:)))

W Świdnicy wyczaiłam dla Smoczycy dorosłe 5 palczaste rękawiczki. I cieszę się, że Smok potrafi się cieszyć z takie pierdoły. „Ojej mamo, mam nołe lentawiczti. supeeeeel” i pocierała buzię rączkami ubranymi w te kłakowate cuda i nawet kolację w nich jadła.

I jeszcze na koniec hit sezonu.
Co robi Smok kiedy puści bąka???
Najpierw…
„Psieplasiam”
A potem śpiewa rapując i wymachując łapkami z wystawionymi palcami wskazującymi
„Pusiam bąta, nieeech się błąńta”
W wolnym tłumaczeniu – puszczam bąka niech się błąka.
Iwa – pamiętasz dalszy ciąg???
Moja szkoła:)))

poniedziałek, 13 listopada 2006

Niniejszym dziękuję...

…wszystkim, którzy pamiętali oraz silnej grupie pod wezwaniem, która jak zwykle dopisała. Jesteście wielcy naprawdę i najlepszym prezentem jest to, że Was mam obok siebie.

A dziś imprezka pracowa. Poza biurem, żeby uniknąć niekoniecznie sympatycznej obecności Śmierdzielizardy zwanej też Skunksicą.

Kolejny bal dopiero w karnawale, ale wszystkie stale-mile-widziane samice niech się już szykują.

A tymczasem jedno radio poszukuje pracownika, i drugie radio też. Może jednak zaistnieję w eterze??? Who knows??? Taki prezent by mi pasował.

Niech mi się to wszystko spełni. TAK CHCĘ!!!

czwartek, 9 listopada 2006

Smok zaśpiewał...

SIO LAT SIO LAT NIECH JIJE JIJE NAM

:)))
Czy czeka mnie kryzys wieku średniego i drogie kremy na zmarszczki i celulit i zdziadzienie???

A guzik, kremuję się Niveą, celulit jeśli mam olewam i czeszę się w dwa warkocze.

No to STO LAT MI:)))

poniedziałek, 6 listopada 2006

Pranie mi się...

…zafarbowało – na niebiesko. I uroczo i cudnie, bo ja mam niebieskie skarpetki, a Smok majtki – blondynkom będzie do twarzy i do stopy i do d… .

piątek, 3 listopada 2006

Niefajnie jest...

…kiedy prowadzę w pracy poważne rozmowy o pracy. Być albo nie być.

Fajnie jest, kiedy idziemy ze Smokiem wieczorem na cmentarz, robić zdjęcia łuny i klimatycznych zapalonych zniczów, oglądać groby cygańskie i słuchać jak Romowie śpiewają swoim zmarłym.
Fajnie jest, kiedy Smok idzie przodem i nagle staje:
Smok: Boje sie mamo.
Cleos: (na widok srebrzystego celofanu po kwiatach, którym wiatr miota po cmentarnej ścieżce) To tylko folia Smoku, nie bój się.
S: Nie mamo, to potól i jobi tak UUUUAAAAA (i Smok macha łapkami w powietrzu)
C: Potwór powiadasz, hmmm, chodź, daj łapkę, mama cię obroni.
S: Dobzie mamo, juś nie boje.
Fajnie być obrońcą, ostoją i opoką.

Fajnie jest wieczorem, kiedy Smok wysłuchał już bajki „o siniach mamo o siniach ce” i leży z przymkniętymi oczami i domaga się, żeby mu powiedzieć, co mu się będzie dzisiaj śniło. „I będą ci się Smoku śniły malutkie pieski i kotki i krówki i będziecie sobie tańczyli na łące pełnej kwiatów i śpiewali piosenki. Dobranoc. Manoć mamo”.

Fajnie jest, kiedy mam głupi sen, że Grzech się miętolił z jakąś bruneteczką (nawiedzona jestem wiem), a On się śmieje ze mnie rano, że chodzę wkurzona, ale posłusznie robi herbatkę i schodzi z drogi i nabija się, że nie rozróżniam snu od jawy.

Fajnie jest ogólnie. Tylko niefajnie jest kiedy gubię ulubiony kolczyk, cholera. I kiedy znów zaczynam szukać pracy…

wtorek, 24 października 2006

Powinnam zrobić...

…porządek w linkach… Powinnam, a jakże, ale trudno rozstać mi się z tymi, których z jakichś powodów przestałam czytać. Zbiorę siły któ¶egoś dnia…

Kicham
Smok: (z drugiego pokoju) SIO LAT!!!
Cleos: Dziękuję!!!
Smok: Posie mamo nie ma ja cjo.

Chciałam zakupić buty. Takie zwyczajne, brązowe, kozaki, na szpilce, przed kolano, nie za milion. NIE MA. Szlag mnie nagły jasny trafi i krew dziewicza zaleje zaraz. Od roku nie mogę kupić żadnych sensownych butów, co przypisuję zmianie władzy i narodowej nieudolności (narodu w robieniu a mojej w szukaniu). Buty pragnę MIEEEEEEEEEEEEĆ!!!

Zastanawiamy się już nad Wigilią. W tym roku robią ją moi Rodzice. W planach jest zaproszenie Teściuniuniów. Jeśli przyjdą to ok. Gorzej jeśli nie przyjmą zaproszenia. Grzech postuluje, żeby w takim wypadku w ogóle do nich nie iść w Wigilię, nawet z życzeniami. Niech będzie…

niedziela, 22 października 2006

Sobota upłynęła...

…pod znakiem spełniania marzenia. Nie zmarzłam prawie wcale, tylko mi trochę stopy odpadły od brodzenia w zbiorniku wody pitnej. Do tego wprawiłyśmy z Zadziorkiem w doskonały nastrój stado wędkarzy, którzy mimo obaw mania zawału wgapiali się jak sroki w gnat. Faceci są płytcy jak kałuża.

a po południu…
Wygłupiamy się rodzinnie na łóżku w sypialni. Smok udaje, że rozmawia z Babcią z Wyspy przez telefon, a my z Grzechem nad czymś debatujemy.
Smok: Halo! Babcia? Ja Cie sisie. Dzie jeteś? Domu? A dziadet?
My: BLA BLA BLA SZU SZU SZU (gadamy głośno)
S: POSIE O CISIE! POSIE O CISIE! Halo Babciu? Juś Cie sisie.

Skonać z Nią można:)))

Za to niedziela…
Siedzimy wszyscy przy śniadaniu i oglądamy Domisie.
Cleos: Smoku, jedz serek, bo bajki są tylko dla dzieci, które grzecznie zjadają śniadanie.
Smok: Nie maludź mamo…

No to nie marudzę już i spadam. CU

czwartek, 19 października 2006

Chciał mnie okraść...

…w autobusie. Za pierwszym razem, kiedy poczułam jego rękę tylko się odwróciłam. Cofnął się. Za drugim razem poprosiłam go sopelkowo-grzecznie, żeby zrobił „won z łapami,bo połamię”. Cofnął się po raz drugi. Za trzecim razem przymierzył się do torebki starszej pani z jego drugiej strony. Pani coś tam powiedziała i dał spokój.

Wszystkim panom-bykom-młodzieniaszkom, w liczbie 4 stojących najbliżej serdecznie dziękuję, że nie zareagowali w żaden sposób i tylko uśmiechali się pod nosem mniej lub bardziej otwarcie.

poniedziałek, 16 października 2006

Ten blog zaczyna się robić...

…bardziej smokowy, niż cleosiowy. No ale co ja mogę???
Smok nauczył się spuszczać po sobie wodę. Czyni mianowicie swoją powinność, złazi z kibelka, wyciera to i owo, wrzuca papier, zdejmuje nakładkę na sedes, zamyka klapę, włazi, spuszcza, schodzi. Dorosła pannica. Jeszcze niedawno nie mogła się przeturlać z pleców na brzuszek, a teraz lada moment pójdzie na studia, wyjedzie do dalekiego miasta i będzie się w akademiku bzykać z jakimś pożal się Boże studenciną. JA SOBIE NIE ŻYCZĘ!!!!

Natomiast życzę sobie tego, co wkrótce… Spełnia się moje marzenie… Jedno z kilku. Nie wiem jak to się dzieje, że spotykam na swojej drodze właściwych ludzi, do tego mi życzliwych, którzy zupełnie bezinteresownie robią mi za przeproszeniem dobrze. Nic więcej nie powiem, bo komentarz nastąpi, gdy marzenie stanie się faktem, mianowicie w sobotę wieczorem. Duży i Iwa wciągnięci do konspiracji, Grzech nie ma o niczym bladego pojęcia. Tylko mi się Iwa nie wygadaj!!!

Odżywam. Grzechowe kłopoty z sercem okazały się niekoniecznie zawałem (co za niefart, koło nosa przeszło mi niemałe ubezpieczenie:))) ), a jedynie przepracowaniem i nadmiarem stresu. Nie dziwię się.

Zaczytuję się Chmielewską, robię róże z liści by Skafandra, którymi obdarowuję naród, zbieramy ze Smokiem kasztany i jest fajnie. A po bajce o „śiniach” na dobranoc słyszę „Mama… dziudzik teś idzie spać. Manoc mamo.” I robi mi się mięciutko, jak kaczuka:)))

czwartek, 12 października 2006

W cleosiowej łazience...

…Smok siedzi w wannie i fioletowym mydłem myje stopy, Grzech wychodzi spod prysznica, Cleos jest niemym świadkiem wydarzeń…
Smok: Tata ma lule!!!

Dla tych, którzy nie konwersowali ze Smokiem osobiście wyjaśniam, że Smok nie wymawia „r”:)))

Umarłam ze śmiechu:)))I muszę koniecznie obmierzyć jakie ta „lula” ma fi:)))

niedziela, 8 października 2006

No dobra potwierdzę...

…nieśmiałe zagadywania Who – jestem mistrzynią pieczenia ciast. To ostatnie „toffi” było boskie, chociaż wyszło ZUPEŁNIE nie takie jakie miało wyjść. Trudno. Naród przeżyć musi, kto nie próbował już szans nie ma bo blacha ciasta zniknęła w cudowny sposób.

Who obdarowała Smoka kapciami z Zakopanego, które to kapcie Smok pokochał od razu. Dla ułatwienia dodam, że przez niemalże 27 miesięcy swojego życia Smok biegał po domu boso i odmawiał włożenia czegokolwiek, co choć przypominałoby kapcie. Ewentualnie skarpety z ABS, nic innego. Tymczasem od wczoraj paraduje w góralskich papuciach i i jest szczęśliwa.

Who obdarowała mnie koszem orzechów. Po pierwsze to chyba była malutka aluzja, że na następne spotkanie tym razem u Niej, mam oprócz wina przywieźć i torcik czekoladowy, bo „ty robisz Cleosiu ciasta z orzechów”. Da się zrobić Jędzo. Po drugie łupałam te cholerne orzechy przez drugą połowę niedzieli i tego Ci Who nie wybaczę:)))

Organizujemy z Who grupę wsparcia dla przetrąconych życiowo. Kto do nas dołaczy? Mamy pare kandydatek, w zasadzie wszystkie, które bywają na dorocznych babskich spędach w karnawale. Ktoś jeszcze chętny???

Byliśmy w parku – na kasztanach, liściach i szuszczeniu. Kasztanów przynieśliśmy pół reklamówki. Liści także i już je przerobiłam na piękne róże by Skafandra. Szuszczenie polegało na bieganiu po liściach, rozkopywaniu zgrabionych na kupkę i brudzeniu butów i nogawek od spodni. Wszystkie warianty szuszczenia wyszły nam znakomicie. A do tego Smok upodobał sobie kaczki, a w zasadzie zabawę pt: „rzut kasztanem do kaczkowego celu”. Kaczki nie ucierpiały, bo dziecko ma celność po mamusi.

To była udana niedziela. Prawie. Miałam inny niż blogowanie plan na koniec dnia, ale…

czwartek, 5 października 2006

Zajadam stres...

…a to raczej niedobrze. Jeszcze chwila i cudowne efekty diety przedweselnej szlag nagły jasny trafi. Rozmyślam i ryczę w poduszkę. Smok przytula się, odgarnia mi włosy za ucho i szpecze „tocham cie badzio”. Ja Ciebie też. Muszę poszukać pomocy, bo w przeciwnym wypadku nie wiem jak długo tak pociągnę. Za długo to trwa i za dużo na mnie spada. Nie daję rady. Doszukuję się winy w sobie. Do tego jeszcze problemy, które zrodziły się teraz. Mam być wiecznie uśmiechnięta i zadowolona z życia, bo tego się oczekuje ode mnie, tej silnej i poukładanej. Sorry, nie tym razem. Nie chce mi się uśmiechać, nie chce mi się udawać. Grzech pyta „co Ci jest” i wiem, że mogę się jedynie w miarę naturalnie uśmiechnąć i powiedzieć „Nic”. Znaleźć drogę nie będzie łatwo. Znowu. Mam gdzieś przypowieści o Hiobie, chcę wreszcie spokoju. Mam dosyć babrania się w psychologicznym bagnie, w niedomówieniach, w niewypowiedzianych pretensjach, w podnoszeniu na duchu i robieniu za opokę i ostoję. A ja? Kto do kurwy nędzy wesprze mnie??? Kto za mnie rozwiąże problemy??? Kto mnie otoczy murem stoickiego spokoju i uciszy obawy? Wiem, mam przyjaciół. Przez ostatni tydzień odezwali się niemal wszyscy – Iwa, JB, Dziobak. Tylko, że oni nie mogą mi pomóc. Nikt chyba nie może. Wywrzaskuję pretensje w próżnię w zasadzie. Bo jeśli sama tego nie pokonam, to ugrzęznę na dobre. Chciałabym czasem, żeby otaczający mnie ludzie zapomnieli o tym, że do tej pory radziłam sobie sama ze wszystkim i potraktowali jak małą dziewczynkę, która potrzebuje pomocy. Przynajniej pozornie nie byłabym bezradna. Nie da się, wiem. Dam radę, muszę. Podjęłam dwie ważne decyzje i wcielę je w życie, bez względu na wszystko. Nie mogę tak dłużej. A reszta sama się ułoży. Mam nadzieję.

niedziela, 1 października 2006

W porównaniu...

…z polską edycją, hiszpańska wersja Tańca z Gwiazdami przypomina wieczorek zapoznawczy w towrzystwie geriatrycznym i kurs tańca dla pełosprawnych inaczej. Przygarbioone dziadki wystukują basic obcasikami i wokół nich wiją się roznegliżowane hiszpańskie siniority. Masakra. Żeby nie było obecna, czwarta już chyba edycja, naszego rodzimego Tańca jest jak dla mnie najsłabsza i odpowiadając od razu na pytanie Cockera (które jutro usłyszę w pracy), NIKT mi się dzisiaj nie podobał.

Dostałam echmeę od kumpla Grzecha z pracy i kalanchoe od Dziobaka i Franka. Dziękuję. W obliczu zdechnięcia jednego bluszczu to zaiste wielka pociecha.

Podobno jestem uczynna. Tak usłyszałam w ramach godziny szczerości zainscenizowanej naprędce w pracy w piątkowe popołudnie. Że bezczelna to wiedziałam, ale uczynność jakoś mi do głowy nie przyszła. Wydaje mi się, że to całkowicie normalne i nienadzwyczajne, że jeśli się coś może dla kogoś zrobić to się to robi. Tym bardziej, jeśli nie wymaga to nakładu katorżniczej pracy i herkulesowych wysiłków. No nie wiem, tak po prostu. Przyznaję, że czasem robię coś dla kogoś, by w przyszłośi wykorzystać regułę wzajemności, ale w przeważającej większości sprawianie ludziom małych niespodzianek czy ułatwianie im życia sprawia mi przyjemność. No, lubię patrzeć jak się naród cieszy. Nie, żeby mi tu zaraz waliły tłumy potrzebujących, bo asertywność mam opanowaną do perfekcji, ale recepta na potrzebny lek, portrecik mały, czy ciasteczka dla współuwięzionych w pracy to takie drobnostki, że doprawdy… (tu następuje pogardliwe prychnięcie pfi, jak to się wcale nie wysilam i robię to z łaską wielką).

Na parapecie w kuchni robi się w słoikach sok z jeżyn. Już widzę ten aromat i czuję smak tych drinków, co to je będę serwowała.

W czasie tej godziny szczerości w pracy nie powiedziałam wszystkiego. Względem jednej osoby nie byłam do końca szczera – celowo i zamierzenie. Niedobrze jest odsłaniać wszystkie karty, jeśli się chcę komuś zrobić ziaziu. A ja, niedobra dziewczynka, taki mam właśnie plan.

I jeszcze mam czarno-białe paznokcie i jestem z nich dumna:)))

wtorek, 26 września 2006

Kardiolog powiedział nam...

…że wszystko jest ok. Dużo szumu o nic. Na kolejnym spotkaniu z lekarką z przychodni wypruję jej flaki i powieszę babsko na jej osobistym jelicie grubym. Debilka.

Cleosia zmienia pracę. Być może. Kto wie? Aczkolwiek niekoniecznie. Zobaczymy.

Spadam na cztery łapy. Czy na pewno? Został największy problem, o którym nie mam/nie mogę z nikim pogadać. Jak to będzie? Co będzie? A jeśli będzie najgorsze, jak dam sobie radę? Prowadzimy rozmowy, których w życiu bym się nie spodziewała. Otrzymuję listę poleceń, które zapamiętuję ze strachem i determinacją, że wszystkie wykonam. Szukam oparcia w tym, co siedzi głęboko we mnie, w tych pokładach niezniszczalności, które myślałam, że już nigdy nie będą mi potrzebne. Uruchamiam burą sukę, twardy kamień i stalowe nerwy. Odwołuję się do hasła, że co nas nie zabije, to nas wzmocni i nocami rozmawiam z Babcią. Druga noc nieprzespana. Ile jeszcze takich nocy???

poniedziałek, 25 września 2006

Nie wiem co będzie...

…co robić, jak pomóc. Powinnam być twarda jak zawsze… Nie wiem czy potrafię, a jeśli tak to jak długo… I czy wystarczy mi sił???

środa, 20 września 2006

Sporadycznie, ale tylko chwilami...

…myślę sobie, że jestem raczej mało sympatyczna. Bo:
bywam złośliwa
czasem kąśliwa
knuję podłe plany
i intrygi
i scenariusze szatańskiej zemsty
po trupach do celu
i cel uświęca środki
walę prawdę prosto w oczy
kłamię kiedy trzeba i nawet mi powieka nie drgnie
egoistycznie spełniam swoje zachcianki
nie gotuję
czasem brak mi wyrozumiałości
czasem cierpliwości
czasem delikatności
robię laleczki voo doo
wróżę z kamieni i mi się sprawdza
wysyłam złe myśli
i paskudną energię
wrogom życzę żeby parchami porośli
nie mam litości dla ludzkiej głupoty
wyrażam swoją opienię na temat otwarcie
miewam kontrowersyjne poglądy
moje żarty bywają cięte dosyć.

Boszzzzzzzzz, tyle zalet i jeszcze mi się w głowie nie poprzewracało:)))

poniedziałek, 18 września 2006

Rozstanie wyjątkowo...

…nie zostało okupione łzami. Smok dzielnie pomagał w rozkręcaniu i podawał śrubokręt (skąd ona u licha wie CO TO JEST ŚRUBOKRĘT???). Łóżeczko, wraz z sześcioma pudłami ciuchów poszło do cioci Czupurki, która niedługo będzie miała młode w postaci małego Skorpisia. Już się zasadzam na skorpionkową edukację małolata:)))

Smok na dorosłym tapczanie śpi bez problemu. Wygląda na nim co prawda jak kruszynka, ale za to mieszczą się bez problemu wszystkie miśki. I smok.

Smok dostał smoka od cioci Skafandry. Smok nazwał smoka dźwięcznym imieniem Irek. Smok w przypływie miłości oderwał smokowi oczy, które Cleosia natychmiast przyklajstrowała kropelką. Trzymają się.

Sąsiad Psychol wrócił z pudła. Żegnaj spokoju, do pierwszego boju.

Na grzybach byłam z Dużym, Smokiem i Traktorem. Grzybobranie wyglądało tak:
Cleos: Duży! Duży! Znalazłam!!!
Duży: Wywal to. Trujący.
C: Duży! Duży! Zn….
D: Wywal to. Niejadalny.
C: Duży! Duży!
D: No jaki piękny maślak wreszcie.
Dla ułatwienia dodam, że na grzybach byłam pierwszy raz w życiu i znam się mniej więcej w tym samym stopniu co Smoczyca. A ona? Znajdowane przez nas grzyby brała w dwa palce i zanosiła do koszyka, którego pilnowała siedząc na nim – żeby nam nikt nie zabrał bloń nas blog.
Potem Traktor wpadł do rowu z jakąś namokłą glinką. Rudy jest z natury – z rowu wylazł rdzawoczerwono-brunatnobury. Bosko. Po powrocie do domu prosto pod prysznic.
A ja zrobiłam pyszną jajecznice z jednym megakozakiem, a resztę grzybów do słoików. Będzie pychota.

Mam niechcieja… strasznego…

środa, 13 września 2006

Podłe plany...

…nie uknują się same. Święta ta maksyma przyświeca mi w działaniach życiowych i trzymam się jej kurczowo. Zawsze. kabel ma przechlapane. Najpierw okłamała nas, potem Szefową, potem zabrnęła w tym kłamstwie gdzieś w okolice Moskwy. Więc…: Najpierw ja wymyśliłam co zrobić, potem Zadziorek zadzwonił gdzie trzeba z mojego telefonu z wyłączoną identyfikacją numerów, potem dowiedziałyśmy się czego trzeba, a na koniec czekałysmy. Do dziś. Dziś zakończyła się era dobrych stosunków kablal i Szefowej. Na zawsze. Może nawet ją wykopią z pracy. Victory!!! I otóż nie, nigdy nie mówiłam, że jestem sympatyczna, delikatna niczem mimoza i intrygi są mi obce. Kłamię jak z nut jeśli ma to pomóc komuś bliskiemu lub zaszkodzić wrogom. Stanę na rzęsach żeby dopiąć swego. I tak – wyznaję zasadę, że cel uświęca środki i że po trupach to tegoż celu. Osiągam go zawsze. A że w Zadziorku znalazłam godną współintrygantkę – dzięki niebiosom i komu tam chcecie. kable, obrzydliwcy, fałszywcy nie mają z nami szans:)))

Jakiś czas temu Cleosia udała się na disko ponad wszystko. Położyła Smoka spać, uzupełniła nocny zapas soczku w kubku, przyodziała się niekoniecznie zwiewnie i wybyła. Wróciła w okolicach godziny po 2 w nocy i będąc pod prysznicem usłyszała pierwsze, wyraźnie i poprawnie gramatycznie wypowiedziane smocze zdanie „Gdzie jest moja mamusia???” A potem był już tylko dziki ryk.

Na tym disko ponad wszystko balowałam z Iwą, która wróciwszy do formy po szpitalnych perypetiach ganiała po parkiecie tak, jakby NIGDY nie była chora – NIGDY W ŻYCIU, oraz z Zadziorkiem, który do domu wrócił o 7 rano, gdyż połączenie autobusowe miał kiepskie. Dla ułatwienia dodam, że ja o tej porze robiłam już Smoczycy pierwsze śniadanie. Się wyszalałam, doprawdy. Co prawda skończyło się jedynie na piwie i 2 (słownie: dwóch) wściekłych psach (chociaż Zadzior obiecywał pijaństwo do rana), ale i tak warto było i trzeba to powtórzyć.

Smoczy słownik się rozrasta w tempie, które mnie nieustannie zadziwia. Wczoraj jeszcze nie odpowiadała na „dobranoc”, dziś usłyszałam „manoc mamusiu”. A już „totam cie mamusiu i tate i Tatola i babcie i dziadzia Julta” rozwala mnie momentalnie.

Jeśli wszystko pójdzie nie po mojej myśli jutro wieczorem wyruszam do Słupska. Pragnie się ktoś spotkać w przelocie na dworcu??? Będę o 9.17. Masakra:(((

wtorek, 12 września 2006

Kupujemy Hacjendę...

…jako uzbrojoną w gaz i wodę. Na planie zagospodarowania miasta woda JEST. W planach gminy wody NIE MA. W starostwie powiatowym woda JEST. Faktycznie wody NIE MA. Starostwo nie da nam pozwolenia na budowę rurociągu, bo na ich mapach geodezyjnych rurociąg JEST więc po co go budować. Cenę Hacjendy zbijamy o budowę rurociągu, którego faktycznie NIE MA. Ale nie możemy wydać zaoszczędzonej kasy na budowę rurociągu, bo on JEST.

Krew mnie zaraz zaleje dziewicza!!! Do tej pory załatwiał to wszystko Grzech, ale chyba skończy się tak, że to ja przejadę się do starostwa wytłumaczyć tym baranom, że wody NIE MA.

RATUNKU AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!

piątek, 8 września 2006

Miała być nowa notka...

…ale internet zrobił kaput, notka poszła w piguły i nie chce mi się pisać jeszcze raz.

Nieniejszym jedynie wraz ze Smokiem dziękujemy Skafandrze za smoka.

sobota, 2 września 2006

Butów NIE zakupiłam...

…PRZED wizytą u Who, co jednak nie popsuło mi humoru, bo za to zakupiłam tapczan dla Smoka – dokładnie taki jak chciałam.
Jak przebiegają nasze spotkania z Who? Otóż…
Najpierw Klucha zrzucił parę razy kota z tarasu.
Potem dowiedziałam się, że jeśli ktoś miałby przycinać trawę w ogrodzie nożyczkami, to tylko ja, bo Who nie zna drugiej równie twórczej istoty – to komplement był podobno.
Potem kot chciał zeżreć obiad Smoka.
Potem Smok wysmarował się kremem Nivea w ilości wystarczającej na pokrycie elefanta warstwą, która wchłonęłaby się po tygodniu.
Potem Who ironicznie powiedziała, że ktośtam mógłby całować Jej teściową po palcach na piętach – gdziekolwiek się one znajdują (i palce i pięty).
Potem Bąk zmasakrował się delikatnie nożyczkami.
Potem Klucha i Smok nawrzucali kamyków w rabatę z kwiatami, które to kamyki Who wybierała niczem Kopciuszek.
Potem Smok przydzwonił czymś Klusce w potylicę, aż się zrobiła awaria.
Potem to już nam było wszystko jedno, bo wino nam smakowało (mam nadzieję), ciasto było pyszne, kot sobie poszedł, dzieci się zmęczyły i w końcu pojechałyśmy do domu. Zakładam, że Who odetchnęła z ulgą i wzniosła modły dziękczynne.

Fajnie było:)))

I dzięki Who za okazane zaufanie… zrobiło mi się miło.

piątek, 1 września 2006

Zaległości...


27 sierpnia byliśmy na Dożynkach – w Brennej. Całe życie tam jeździłam, więc uznałam, że Smok i Grzech też powinni. I tak… Grzechowi się podobało średnio, bo on gupek nie lubi jak jest swojsko i przaśnie. A Smok??? Najpierw narobił siary rycząc na pół wsi „Meeeeeecz, mama meeeeeeeecz”. No faktycznie chłopcy grali nasz plac-na=wasz plac. „Nie ma mecza mama, nie ma!!!!!!!!!!!”, „Nie mówi się Smoki nie ma meczu, tylko nie ma gola” – a Pan z Piwem Stojący Obok uśmiechał się pod nosem, a jego Jamnik kosił trawę. Potem SMok prawie wlazł pod kombajn, jadący dodam. Bo cukierki rzucali o ona koniecznie chciała pozbierać. Potem Cleosia zeżarła chleb z tustym i popiła piwem prosto z traktora. Potem straż pożarna sikała sikawkami a naród szalał, bo mokro. Potem górale jeździli na rolkach. Potem „Mama ihhhaaaa” – tak Kochanie koniki. Na koniec Grzech się rozsiadł przy stole z bal drewnianych i kazał mi upolować jakąś paszę treściwą, bo on nie będzie pół godziny w kolejce stał. To upolowałam: kawał prosiaka, kaszankę z kapustą, chleb gorący jeszcze, zapiekane ziemniaczk i piwa. Nie pytajcie jak to doniosłam do stolika. Potem jechałyśmy ze Smokiem na karyzeli z kaczorami (niestety) i taplałyśmy się w rzece. Ostatecznie Smok urządził awanturę, że ona natychmiast chce na ijjjhaaaaa, a potem, że na tego cholernego konia nie wsiądzie. Potem obeszliśmy 3 razy wszystko dookoła, Grzech nie dał mi wygrać kozy na loterii, ani gęsi nawet, zdefraudowałyśmy czyjegoś kucyka pasąc go mleczami i użarł mnie skubaniec, a potem pojechaliśmy do domu, gdzie padliśmy jak sznitki na asfalt.

Innego dnia siedzę przy kompie i słyszę jak Smok na łózku coś komuś opowiada:
SMOCZA OPOWIEŚĆ
i panie misiu tam pani boji Tatola a Tatola boji nie panie misiu co to? tu nie ma Tatola a ciocia chodzi pacy i Tatola nie boji pani tak i tatam mame i tate i babcie i dziadziusia i Tatola i Hamana tatam Tatola nie boji panie misiu dzie mama pacy? nie pacy nie mama tu…
I tak w kółko. No piękna opowieść czyż nie???

Kolejnego dnia wieczorem
Cleos: Smoku, chodź tutaj i pozbieraj kredki, bo też idą spać.
Smok: (z ociąganiem) O Bozie maaaamaaaa (ale zbiera mała cholera)

W pracy ukulały mi się nowe pseudonimy artystyczne. Nasza etatowa polonistka z racji fryzury została Cockerem (od psa raczej niż piosenkarza), a Pyskata – Wkurzonym Sznaucerem (również z racji grzywki).

Razem z Zadziorkiem naplułyśmy kablowi do kawy i jesteśmy z tego dumne. Tym bardziej, że kawa została wypita:))) No dobra, może to nie jest wyjątkowo dojrzałe zachowanie, ale za to jaką daje frajdę!!!

Smok zupełnie bez problemów zasypia sam, kciuka nie ssie i w pieluszce chodzi tylko na spacery, a w domu nie zanieczyszcza niczego poza toaletą. Jestem dumna.

Dzisiaj…
Smok w kąpieli maluje po wannie mydlanymi kredkami. Maluje i zmywa wodą swoją twórczość. Ktoś miał doskonały pomysł z tymi kredkami do kąpieli, jak pragnę zdrowia, naprawdę.

Konkluzja???
Wypiłam właśnie piwo, chyba się nabzdryngoliłam. Gdzie te czasy, że mogłam wypić 3 lirty wódki z Legionistami i byłam trzeźwa jak świnia??? Więc… wypiłam piwo, zaraz się biorę za portret ślubny rodziców Cockera, jutro spotkanie z Who – wino, ploty i śpiew, jutro tapczanowe zakupy, i butowe zakupy (czy ja już mówiłam, że nienawidzę kupować butów?). Mnie to chyba niewiele do szczęścia potrzeba… tak mi się wydaje…

niedziela, 27 sierpnia 2006

Wiszą takie billboardy...

…nie wiem czy w całej Polsce, ale u naas tak: „Obywatel IV RP”. No. I niech mi ktoś powie, dlaczego wszyscy ci obywatele są odwróceni tyłem do obiektywu??? Wstydzą się czy jak??? I dlaczego ten pan na plakacie ma słuchawki na uszach??? Nie chce słuchać prezydenta wszystkich PiSuarów??? I czemu ten sam pan ma rozmazany widok przed oczyma??? Nie czeka go żadna przyszłość??? A ta pani, co ma rozpostarte ramiona??? Odlatuje do Ugandy??? Wyjątkowo wymowne zdjęcia… Naprawdę.

Smok nadal zasypia sam. Potrzeby, nazwijmy je fizjologiczne, komunikuje kiedy ma ochotę. To oznacza czterokrotne dziennie wydalenie wczorajszego obiadu w majty. Wymiękam. A potem przybiega, pomimo pieluchy na zadku (tylko do łóżka) i woła „mama siusiu”. I grzecznie robi co trzeba tam gdzie trzeba. Wymiękam x 2. Oduczamy Smoka ssania kciuków, które jeszcze trochę a zrogowacieją na amen. Obrzydliwie gorzkie mazidło w formie lakieru do paznokci nie zyskało uznania. „Mama fuj… bleeeeee”. Cały dzień spędzony bez kciuka w pysku. Sukces.
Rozpoczęliśmy też proces poszukiwania odpowiedniego smoczego legowiska. NIC mi się nie podoba. Tapczany dziecięce są obrzydliwe. Za to znalazłam idealne łózko + szafki + regał do sypialni w Hacjendzie. Dokładnie taki jak chciałam. Gdybym miała go gdzie trzymać kupiłabym natychmiast.

Jeżdżę do pracy autobusem. W zeszłym tygodniu jadę, stoję i czytam książkę. Pode mną babcia siedzi sobie i rozgląda się. Nagle patrzy na mnie, na okładkę książki, na mnie znowu… Ze zgorszeniem, oburzeniem, potępieniem. Zakumałam po chwili. Babcia na pewno przeżyła II wojnę światową, a ja nie mogłam się oderwać od „Historii Gestapo”. Ciekawe co by powiedziała babcia na czytaną teraz przeze mnie „Teczkę Hitlera”.

Mam chęć zrobić coś dla siebie. Może napisać coś… może być do szuflady…

wtorek, 22 sierpnia 2006

Kto zna mnie...

… i mój stosunek do tłuczenia garami niech sobie lepiej usiądzie…Zrobiłam bowiem pierogi z jagodami. Pierogi – wielkie mi halo – ale to JA zrobiłam, co się kuchnią brzydzę i czkawki dostaję przy gotowaniu parówek. Pychota wyszła. Zeżarliśmy 40… we dwoje… Smok nie chciał… na szczęście:)))

Jak nauczyć Smoka wydalania do sikalni???
Lekcja nr 983476046
1. Pytamy pierdylion razy „Smoku chcesz siku?”
2. W końcu znudzony Smok woła „mama siusiu”
3. Gnamy do łazienki
4. Spodnie out
5. Majtasy sru
6. Sadzamy
7. Smok „siiiiiiiiiiiiiiiiii” zrobił co trzeba
8. Podskakujemy radośnie i śpiewamy w rytm Ricky Martina „sik sik sik ale ale ale” i machamy obłąkańczo rękami nad głową a Smok razem z nami.
9. Dajemy Smokowi papier, żeby sobie wytarł co trzeba – co też czyni i papier wyrzuca do muszli.
10. Podnosimy Smoka, żeby mógł sobie sam spłukać wodę a potem bijemy brawo.
Efekt???
Następnym razem Smok woła „mama siusiu ale ale ale”. No, ja myślę.

Wczoraj pierwszy raz od 14 miesięcy Smok zasnął sam wieczorem. Bez mojego siedzenia w pokoju i przypominania co ułamek sekundy „Smoku zamknij oczka”. Ufff, chyba mi dziewczynisko dorasta???

Klucha ma jakąś nową narzeczoną. Pojadę we wrześniu do kluchowej rezydencji i obtłukę maskę komu trzeba. Bo Klucha jest już zaklepany i popluty:)))

Być może uda mi się znaleźć wydawce dla „Helplandu”. Wszystko rozstrzygnie się w tym lub przyszłym tygodniu. A bajki się kserują i czekają na wysłanie.

Chciałabym do ciepłych krajów. Do takiego Egiptu na przykład. Zabierze mnie ktoś ze sobą, pliiiiiiiiiis…

sobota, 19 sierpnia 2006

Wstajemy rano obudzeni cmokiem

Smok: Mama nie pi. Tata obudź.

o to nie śpimy, budzimy się. Trudno.

Cleos: Smoku chodź. Przebierzemy się. Dzisiaj nie ma piżamowania.

W łazience…

Smok na kibelku: (siiiiiiiiiiiiiiiiiiii)

No to przybijamy piątkę, korzystamy z papieru zwanego srajrolką, Smok spuszcza wodę i śmiejemy się razem głośno. Nastąpił bowiem (znów) czyn ten wspaniały, kiedy Smok nie zlał się w majty w miejscu, w którym akurat stał/siedział/leżał tylko skorzystał jak czlowiek z toalety. ALLELUJA!!!

Nie zmienia to faktu, że niezmiernie ucieszyłam się na wieść, że temu Smoku udało się obsikać nowiutki komplet wypoczynkowy Teściuniuniuniów. Ten który zakupili przed zeszła Gwiazdką, kiedy to „nie mieli pieniędzy”. Grzeczne dziecko…

Dla ułatwienia dodam, że Teściuniuniunia od dnia ślubu, kiedy to opuściła wesele o godzinie 21-wszej nie odzywa się do mnie ani jednym słowem. Dzięki wam bogowie choć za to:)))

Byliśmy na jagodach. Zbieranie jagód ze Smoczycą to sztuka karkołomna, gdyż: Smok biega po lesie we wszystkich kierunkach jednocześnie, znajduje jagody z okrzykiem „TU SOM MAMA TU SOM”, zrywa jedną sztukę, gna przez pół lasu do mnie i do słoika, wrzuca do słoika wspomnianą wyżej jagodę, gna przez pół lasu, „TU SOM MAMA TU SOM”, zrywa jedną sztukę… I tak ciągle, wciąż i w kółko. Uzbieraliśmy. Upiekłam babeczki z jagodami – sztuk 30. Na drugi dzień na talerzu zostało 5 sztuk. Kosmici nas napadli i zeżarli, bo nikt inny się do czynu nie przyznał.

Bajki zostały sprawdzone i dzisiaj je drukuję, w poniedziałek wysyłam. Duży stwierdził:
„A może ty będziesz jak ta z Anglii od Harry’ego Pottera?”
Tak Tato, poproszę. Problem tylko w tym, że banki nie honorują dochodów autorów z publikacji książek i nie uznają pisania za stałe miejsce zatrudnienia, więc NIKT mi nie da kredytu. A hacjenda kredytu wymaga.

A propos. Na hacjendzie rośnie jabłoń. Geodeta wbił kołki graniczne, czekamy na gminne zatwierdzenie i kupujemy. Budowlańcy już są zaklepani, architekt chyba też. Pomysł na projekt zmieni się z dnia na dzień, ale ciągle oscyluje wokól mojego ukochanego drewnianego ganku. Byle do przodu i kolejne marzenie się ziści. Już wiem skąd wezmę kota Chestera, i wiem jakie kolory położyć na ścianach, i deski jakie na podłogę, i kafle, i wszystko.

Dopszzzzz. Pójdę zatem piec kolejną porcję babeczek, bo mi moje głodomory już kwękają nad uchem „a kiedy zrobisz babeczki? kiedy? kiedy? kiedy?” No to zrobię natychmiast i mam ich z glowy:)))

piątek, 11 sierpnia 2006

Poszłyśmy na cmentarz...

Cleos: Wiesz, Smoku, idziemy do Prababci i Pradziadka.
Smok: Babcia? Dziadzia?
C: Nie kochanie. Dziadek jest w domu, a babcia daleko na wyspie. A my idziemy do mamy babci i taty babci.
S: Tak mamusia.
C: Kupimy im znicze i kwiatka

Smok niesie różę, ja dwa znicze. Zapalam, kwiat kładę pod tablicą z imionami.

S: Mama, co to?
C: Grób Smoku.
S: Co to?
C: Tu śpi mama i tata babci.
S: Pi? Tu?
C: Tak.
S: Do juta?
C: Nie żabo, nie do jutra. Oni tak śpią na zawsze. Dlatego zapalamy im znicze, żeby im było weselej.
S: Siece?
C: Tak świece. Ty też śpisz przy lampce, żeby ci było dobrze i żebyś się nie bała, prawda?
S: Tak. A co to?
C: Tu śpi jakiś pan i pani.
S: A tu mama babcia i tata babcia.
C: Tak kochanie.
S: Pi.

I pognała ścieżką…

Ona jest chyba taka, jakk ja w jej wieku Babciu. Buzia jej się nie zamyka, wszędzie jej pełno i stroi do ludzi miny, zupełnie jak ja wtedy, w kolejce – pamiętasz? Dlaczego nie zaczekałaś? Jeden rok… Jeden krótki rok… Poznałabyś ją i pokochała… Jeden, nawet niecały rok…

Dziś skończyłabyś 80 lat. Wszystkiego najlepszego i żeby ręce tak bardzo Ci się nie trzęsły. Dziadek we wtorek skończyłby 89. Pewnie zrobiliście sobie w niebie imprezkę i Dziadek śpiewał stare piosenki.

Śpijcie dobrze…

Kładziemy się spać...

…w gawrze. Ja na prawej łapie Grzecha. Grzech naciąga na siebie kołdrę, tak sprytnie, że przykrywa mnie razem z głową.
Cleos: Grzechu!!! Duszę się!!!
Grzech: Oddychaj Kochanie, oddychaj…

Z wczoraj:
Uje…żadliła Cleosię pszczoła
Co za k…krwiożercza pszczoła!!! Cleosia zawoła
Za te wszystkie męki, bóle,
roz…teges wszystkie ule!!!

Boli:((( Ojojojojojjojj

środa, 9 sierpnia 2006

Powiedział mi Marchwiak...

…podczas ostatniej wizyty:

„No to będziesz miała swój Helpland.”

Ano. I tak się zastanawiam, czy mówić/pisać/myśleć jeszcze o hacjendzie, czy już o Helplandzie. Czy nie zapeszę??? Kto czytał książkę ten wie o co loto. I planuję, wymyślam. Wydębiłam od Grzecha obietnicę kota Chestera i pozwolenie na wbicie przy drodze przed furtką drogowskazu do Helplandu. Takie moje dziwactwo. Nie będę co prawda miała wielkiej bramy z napisem, ale mały drogowskazik. Myślę o tym i robi mi się ciepło w okolicy, gdzie normalni, sympatyczni ludzie mają serce. Nawet mnie czasem coś tam drgnie cholercia, no. A jak dobrze pójdzie i Grzech się ze mną wcześniej nie rozwiedzie to bedę miała i Conana i Szamana. Jak pragnę zdrowia i boniedydy – wymyśliłam ich sobie, wymarzyłam i staną się prawdą, rzeczywistością, bo mnie się tak chce. Koniec! Kropka!

Tak mi właśnie przyszło do głowy jak ta biedna chłopina (Grzech znaczy) ze mną wytrzymuje to tylko wszyscy bogowie chyba wiedzą. Bo ja dziwactw mam sporo i nawyków kosmicznych kilka.
- jestem uzależniona od miętowej gumy do żucia, którą mielę od 8.00 do 10.30 z zegarkiem w ręku,
- do sałatek tylko oliwa z oliwek Goya Light i najlepiej prosto z wyspy, ale to rzadko zdarza,
- nie słucham co się do mnie mówi, jeśli mówiący jest w innym pomieszczeniu, bo lubię patrzeć na tego kto nawija. A ponieważ dosyć szybko się przemieszczam z pokoju do pokoju, konwersacja ze mną wymaga niezłej kondycji,
- pamiętnik piszę. Taki w zeszycie jak nasze prababki i średniowieczne białogłowy. Od 1989 roku więc już kilka tomów powstało,
- tańczę. No co ja poradzę, że jak grają to ja podryguję? Na własnym ślubie w kościele nóżka mi latała jak kobita zaśpiewała jakiś lekko soulowy kawałek o miłości,
- bób uwielbiam (z przyczyn wiadomych Grzechowi w tym momencie serdecznie współczujemy). Tego bobu się nażarłam na dzień przed porodem. Kilogram.
- wstaję w niedzielę o koszmarnych porach i bladym świtem sprzątam łazienkę, zanim się Grzech zdąży ogolić, czym nieodmiennie przyprawiam go o poplątację serca,
- listy piszę. Po 6 stron A4. Jeszcze niedawno pisałam do Who, ale w obliczu comiesięcznych spotkań korespondencja nam zdechła. Za to pisuję na Wyspę. I piszę w najdziwniejszych miejscach/porach/okolicznościach,
- gołe baby rysuję. Akty w sensie. Czasem z natury, czasem z wyobraźni i upiększam nimi potem sypialnię. Razem z nami sypia więc…niech policzę…14 gołych kobitek.
Pewnie o czymś zapomniałam, a takie drobiazgi jak umiłowanie cygar czekoladowych, wina brzoskwiniowego, wycie do księżyca, naśladowanie koguta o poranku, tudzież orangutana w czasie rui (Calendula – czy orangutany mają ruję czy okres godowy???:))) ), psa, kota, kwoki na jajkach, norki i innej fauny, pisanie bajek i kołysanek, robienie kroniki wakacyjnej z muszelkami, piaskiem, opisem każdego dnia i zdjęciami, wróżenie z kamieni, zaklinanie nieszczęścia cudzego najczęściej, sprawdzalne sny – pomijam. Bo to wszystko jakoś ten Grzech znosi. Nie wiem jak, ale daje radę, pytanie tylko: jak długo???:)))

sobota, 5 sierpnia 2006

"Otworzyłam sobie dzisiaj...

…Twoje pierwsze notki i takie były bardziej żywiołowe. Napisałabyś coś, możesz mnie tylko pozdrowić.”

A co to kurna koncert życzeń???

Niniejszym pozdrawiam Iwę, skoro już tak ładnie prosi.Chciałaś babo, to msz:)))

Że niby było żywiołowo i nagle sflaczałam? Oklapłam i powietrze mi uszło? Że może nie chce mi się? A otóż, nie, chociaż okoliczności mam raczej mało sprzyjające. Kermit zmienił pracę, poszedł na lepsze i wymarzoną reporterką zachwyca świat w Radiu ESka. Częstotliowści nie pamiętam, niech sam wpisze w komentarzach, bo mnie czyta namiętnie w pracy. Czułki Kermitku. W związku z odejściem jeden temat Jego wygłupów oddalił się kurcgalopkiem w siną dal.

Tofikę szefowa wykopała na zbite ryło. Więc jakby mizianiowa tematyka i nasze pierdoluchanie w pracy też się skończyło i kolejna tematyka poszła w las i szczere pola.

O kablu mi się gadać nie chce, bo lubię swoje czerwone krwinki i nie chcę, żeby mi się zagotowały. Dodam tylko, że kablowanie potwierdza się w szczegółach wypowiedzi Śmierdzielizardy, więc mnie odeszły wszelkie odruchy litościwe i wdepczę gada w ziemię prędzej czy później.

Wyjaśniam: Śmierdzielizardę piszę z dużej litery, bo jaka jest każdy widzi i czuje i nikomu oczu fałszem nie mydli. kabel będzie zawsze z małej, bo nad wyraz cenię sobie lojalność, a ktoś kto włazi w zadek wszystkim byle wyciągnąć z tego dla siebie korzyści, o lojalności czytał tylko w książkach o średniowieczu i na szacunek nie zasługuje. Amen.

Mały John podejmował wczoraj w swej letniej rezydencji księżnę. Z Neapolu taką – starą arystokrację. Z Indii dzwonią, jakiś generał karabinierów się przyplątał, konsul jakiś. Może ja powinnam w mordę jeża porzucić stadło małżeńskie i gnać robić furorę na wyspie???:))) Się rozpędzam, chociaż propozycja kusząca, zostaliśmy tam zaproszeni wszyscy we trójkę – znaczy Grzech, Smok i Mój Majestat. Paszporty wyrobić już czas!!!

Wystarczająco żywiołowo było Iwa?

No to idę kulać dalej płytki ze zdjęciami ze ślubu i wesela dla gości, którzy nas wtedy zaszczycili. Bleeeeh – nie na gości tylko na te zdjęcia.

czwartek, 3 sierpnia 2006

Hasło...

…wzięło się stąd, że Śmierdzielizarda i szefowa trafiły na bloga Tofiki. Nie wiem jak, ale polazły, przeczytały, a że ja tam w linkach figuruję, a utrata pracy z powodu bloga byłaby głupotą… No… stąd to hasło. To sobie teraz mogę dowolnie marudzić, bluzgać i w ogóle, na kogo zechcę i w dowolnej ilości. Jak zmienię pracę to znowu się upublicznię, bo generalnnie wyznaję zasadę, że się tu lubię obnażać i zwisa mi co kto o tym myśli. Paru takich było, co się nie zgadzało z moimi poglądami tudzież sposobem ich wyrażania i jakoś niespecjalnie odczuwam ich brak w moim życiorysie. I otóż nie zakopałam ich na grządce, jeno poszli sobie w siną dal.

APEL
Jakby ktoś ze znajomych z linków chciał hasło, to proszę odesłać delikwenta na cleosanthia@wp.pl, sama wspaniałomyślnie udzielę dostępu:)))

środa, 2 sierpnia 2006

Urodzinowy tort czekoladowy...

…Smok momentalnie rozbabrał po różowej sukience balowej czyniąc z niej radosny misz-masz tiulu i lukru. Potem wszyscy usiłowaliśmy zdmuchnąć magiczne świeczki, które zapalały się raz za razem. Udało się Red Bullowi, który ma dmuch jak stąd do Workuty:))) Prezenty w postaci tubisiowych kaset, wózka dla lalek i edukacyjnej książeczki rozgwieździły smocze oczy niczem gwiazdozbiór Oriona. Były zdjęcia, pogaduchy i Smok poszedł spać przed północą.
Niedziela była drugim dniem obchodów. Pojechaliśmy do ZOO. I tak:
tiiiile miauuu – na widok lwa, rysiów i lapartów,
boje – uciekając przed kozą w Mini ZOO,
tuuuu tuuuu – przyrośnięta do ogrodzenia słonia,
śinia tu jesss – a była i owszem, taplała się w błotku,
hipo, mama hipo to – w basenie dwaa hipopotamy baraszkowały powodując fale tsunami,
pani idź – kiedy jakaś kobita wryła nam się w kadr z żyrafą.
Zmęczona była jak byk, ale padła dopiero po zaliczeniu karuzeli przed ZOO, już w drodze do samochodu.
I wiecie co? Taka duża jest, że sama wiedziała gdzie ma iść w prawo czy w lewo, sama wybierała kolejność zwierzątek, i w ogóle wszystko sama sama. Pannica:)))

wtorek, 1 sierpnia 2006

No to mamy...

…kurwa mać wojnę. A kto z Cleos wojuje, szybciutko ginie. W męczarniach dodam dla ułatwienia. Bo ja zniosę wiele, wszystko niemalże, ale donosicielstwa w pracy niekoniecznie. Bo jak się obijamy pod nieobecność szefowej wszyscy, w tym donosiciel to jest oki. A potem się okazuje, że kabel jest dłuższy niż wszystkie kable ze Śląskiej Fabryki Kabli S.A. razem wzięte.

A poza tym Smok skończył 2 latka, ale o obchodach będzie później, jak i minie wkurw wszechczasów!!!

piątek, 28 lipca 2006

Wyszłam z domu...

…o 6.45.
Do 19.30 nie mogłam odbierać telefonów.
O 19.45 dzwoni do mnie automatyczna sekretarka:
Automatyczna Sekretarka: Dzień dobry. Masz jedną nową wiadomość. Wiadomość otrzymana o godzinie 19.20 od numeru 0 60….bla bla. Aby odsłuchać wiadomość wciśnij jeden.

Wciskam…

Grzech: No to co chciałaś powiedzieć mamie?
Smok: Jacaj mama jus. JAAACAAAJ. MAAAAMAAAA jacaj posie.

No to wsiadłam w autobus i wróciłam:)))

środa, 26 lipca 2006

Tofika powiedziała...

…że mam napisać cokolwiek, może być, że mi gorąco w zadek…
…To piszę:

gorąco mi w odwłok jak byk!!!

A oprócz tego:

Mamy w pracy Nowych. Jeden Nowy to Toudi. I to wcale nie dowcip, ani moja złośliwość – podobieństwo jest uderzające. Tak samo przygarbiona sylwetka, wydłużona dwarz, kozia bródka nadająca ogrzy wygląd, lekko wyłupiaste oczka. Boski jest. Poza wszystkim miły, sympatyczny i podoba mu się moja torebka. Znaczy się ma gust facet.
Druga Nowa jest Pyskata. Pyskatość znam tylko z opowiadań Tofiki i Zadziorka, jest więc szansa, że dziewczę zmieni pseudonim artystyczny po bliższym poznaniu. Na razie jakby nie zwracam na nią uwagi.
Trzecia Nowa jest Nołnejmka, bo jeszcze nie wiem jaka jest. Wygląda na sympatyczną.

Siedzimy więc sobie, gorąco nam w tyłki i inne przyległości i tak:
- malujemy paznokcie,
- robimy makijaże,
- czeszemy koki i inne fale Dunaju,
- czytamy książki/blogi/gazety/wszystko,
- pierdoluchamy bez ładu i składu.
I oczywiście, że szefowej nie ma i Śmierdzielizardy też nie:)))

Smok mówi: bób, baja i kleci zdania jak najbardziej logiczne, chociaż niekoniecznie gramatyczne. Nie wymagajmy cudów, wystarcza mi
- mama baja ja ce
- misie daj tu mi,
- dzie Tatol jest tatusia?
- bobu posie mama daj
- mij nie tu nie mama (i w ryk, że nie chce myć włosów)
…i temu podobne kwiatki.

Mały John wyjechał. Tęskno mi trochę i nie mam z kim obgadywać teściuniuni.

A teściuniunia? Nie zadzwoniła do Grzecha na urodziny. Nie odbierała jego telefonów znad morza. Zalała mi marantę, wysuszyła skrzydłokwiata. Nie zwróciła uwagi na wnuczkę, kiedy Grzech pojechał odebrać psa po naszym powrocie z urlopu, tylko przez godzinę opowiadała co Traktor robił z nimi na spacerze. Nie zainteresowała się urodzinami Smoka. Mojego powrotu w ogóle nie zauważyła – równie dobrze mogłam utonąć w morzu też by nie zwróciła uwagi. Standard:)))

Jakoś mi tak jest relaksowo, tylko pieruńsko mi się nic nie chce. Ochrzanię więc Tofikę, że mnie zmusiła do pisania i usiądę sobie w kąciku i tam sobie będę siedziała i wspominała urlop…

poniedziałek, 24 lipca 2006

Wrócilim...

Nic mi się nie chce, nawet pisać, a to już dziwne raczej.

Trzy tygodnie nieustającego słońca i laby zaowocowały:
- odwiedzinami u Pierników,
- opalenizną jak z Tunezji,
- 133 bocianami liczonymi pieczołowicie podczas wycieczek,
- tonami zjedzonych skrzydełek z grilla,
- i żeberek,
- konkursem na lodożercę, który nie został rozstrzygnięty, bo żarliśmy te lody bez opamiętania,
- wspomnieniami o gofrach ze WSZYSTKIM,
- śniadaniami w ogrodzie,
- Smokiem wytaplanym w morzu,
- zamkami z piasku,
- Big Laguną wykopaną przez Grzecha na plaży,
- bąblem po bąku co mnie użądlił,
- poszerzonym smoczym słownikiem o: mecz, goool, jeeeedzie, tile buuuutów, tile muuuu, patrz, jucam, tatusia Dzieś, jacaj, dzieci, dzidziuś, itd.,
- imprezami w knajpoie karaoke,
- tańcami na trawie,
- fascynacją Tubisiami,
- kilogramami ziemniaczków z koperkiem pożartymi przez Smoka,
- wędzonymi węgorzami na tony,
- chlapaniem w basenie, wszyscy się chlapaliśmy,
- gotowaniem bobu co dwa dni dla Smoka na kolację,
- przeczytaniem przez mła ośmiu książek, Grzechowi nie liczę, ale chyba dwunastu,
- paleniem czekoladowych cygar o północy,
- dzikim zadowoleniem ze wszystkiego.

Wrócilim…
I nic mi się nie chce…
Znaczy chce mi się…
Jechać na urlop!!!

piątek, 30 czerwca 2006

O G Ł O S Z E N I E

Niniejszym informuje się Szanownych Zaczytanych, że nastąpi przerwa w nadawaniu do dnia 24.07.2006 r., gdyż-ponieważ-azaliż-aczkolwiek Szanowna Tworzycielka Bloga udaje się w podróż ekhe poślubną i jej nie będzie. Będzie za to pochłaniać skrzydełka z grilla, lody amerykańskie, jeździć ze Smokiem na karuzelach, czytać tony książek, uprawiać talasoterapię i zachwycać się zimną wodą w morzu – bleeeh.

SMS-y, telefony, emalie i komentarze ziejące tęsknotą wskazane.

Cmoki jak smoki:)))

wtorek, 27 czerwca 2006

Poniżej, w komentarzach...

…drogie Misie-Patysie wpisujemy pomysły na zabawy dla Smoka Dwulatki podróżującej samochodem nad morze. Wszelkie pomysły, w miarę racjonalne i wykonalne.

Z góry Wam Tank U:)))

piątek, 23 czerwca 2006

Smok ćwiczy...

…zwroty grzecznościowe.
- siasiam – kiedy chce przejść, usiąść, nadepnie mnie, Grzecha czy Traktora
- posie – kiedy chce Teletubisiów, jeść, pić, misia, pierdołki, cokolwiek
- uje – kiedy dostaje to, czego chce
- nienia – kiedy się żegna
- cześśś i heloł – kiedy się wita. „Dzień dobry” nie przechodzi jej przez gardło.

Wszystko fajnie, jesteśmy zasypywani grzecznościami. A dialog wygląda tak:
Smok: Posie Tatoł, posie jeść (wciskając Traktorowi kromkę chleba do pyska)
Traktor: ?????????? (ucieka w popłochu)
S: Siasiam, Tatoł choććć jeść pooosie (leci za nim kurcgalopkiem)
T: ????? (panika)
S: Piepśśśś jeść posie choćććć TUUUUU (pokazując paluchem na miejsce przed nią)
T: !!!!! (przychodzi i zjada)
S: Uje

Kurtyna:)))

środa, 21 czerwca 2006

Dla ułatwienia dodam...,

…że Teściuniuniunia już po ślubie, przed kościołem wiedziała, że wyjdzie z wesela tuż po Smoczycy. Zaplanowała sobie tę złośliwość idealnie w czasie i przestrzeni. To nie była straszliwa migrena, tylko dopracowany w szczegółach plan jak Grzechowi zepsuć ten dzień.

Przegięła sucz…

poniedziałek, 19 czerwca 2006

Ekhe... Żona nadaje...

…relację z Krytycznego Dnia „M”.

8.00 – fryzjer.
Za oknem skwar. Dziewczyny fryzjerki kręcą się jak frygi zadziwione brakiem zdenerwowania ze strony Przyszłej Żony vel Panny Młodej. Na fotelu obok Kobieta, która wydaje córkę za mąż dostaje spazmów, ataków przedśmiertnej skrętnicy i innych. Cleos – NIC.

11.30 – wizaż
Za oknem upał nieludzki. Przyjeżdża Wizażystka Agniecha. Pijemy kawkę/herbatkę/soczki, klachamy o pierdołach. Śliwkowo-srebrzyste oczy, megadługie rzęsy. Smok litościwie śpi dając nam czas na robienie się na bóstwa.

12.45 – Rodzice
Za oknem gorąco. Jedziemy ze Smokiem i Nianią A. do Małego Johna i Dużego. 198354834756 toreb, torebek, pakuneczków. Mały John wije się ze zdenerwowania. Biedaczka od trzech tygodni źle sypia, nie je, nie piije, a chodzi i marudzi, że jedyną córkę za mąż wydaje. Ratynku. Cleos – stoicki spokój.

13.15 – ubieranie
Włożyłam tę kieckę, dopięłam gorset, spojrzałam za okno – SZLAG MIĘ TRAFIŁ – ULEWA. Deszcz wali jak w pasie równikowym, ulice zamieniły się w rwące potoki. Super.

13.30 – Grzech
Przyjechał. Deszcz leje. Przywiózł kwiaty. Deszcz dalej pada. Łazimy po domu w tę w spowrotem dostając wścieku macicy, bo TEN DESZCZ CHOLERA.

13.40 – wyjazd
Limuzyna pod oknami. Czarna, zabytkowa. Elka I nią jeździła. Deszcz siąpi. Wychodzimy. Tragicznie nie jest, ale zdjęcia w plenerze stoją pod znakiem zapytania. Jedziemy.

13.50 – Kościół.
Podjeżdżamy. Za oknami samochodu słońce. JohnnyB uśmiecha się zza obiektywu. Nasz etatowy fotograf kiwa głową na powitanie. W tylnej nawie kościoła Ci, Którzy Są Nam Bliscy. Nie widać mojej Teściuniuniuni. Nie ma jej. Stoimy,czekamy na znak-sygnał. Wkoło dużo uśmiechów, życzliwych twarzy i pozytywnych fluidów. Smok przyklejony do Niani A. jednak nie pójdzie przed nami z Igulcem – wystraszył się. Z lewej Tofika, z prawej Who, między ciotkami i wujkami szczerzą się w uśmiechach. Kochane. Grzech dalej nie znajduje swojej matki, tylko ojciec czai się gdzieś w 3 rzędzie gości.
Znak-sygnał, Krzych daje czadu na fortepianie. Idziemy. Przy ołtarzu Iwa – pieknie wygląda i uśmiecha się.
Beznadziejne kazanie, skierowane głównie do Grzecha z nadzieją na nawrócenie. Ksiądz pierdaczy coś, że jest rozwiązły i musi sobie buta zawiązać. NIkt nie łapie „żartu”. Grzehc szepcze, że Teściuniuniunia dotarła – w połowie mszy.
Przysięga – coś mnie ściska w gardle, ale twarda jestem na bok się czeszę. Grzech się uśmiecha, jakby chciał powiedzieć „teraz jesteś popluta, zaklepana na amen”. Fletnia pana wygrywa cudną melodię. Krzych się postarał. „Idźcie ofiary spełnione” i marsz weselny brzmi i unosi kopułę kościoła.

14.40 – życzenia
Słońće świeci. Tłum ludzi. Rzucanie ryżem, który wpada mi za dekold. Wszyscy mówią o miłości i dużej liczbie dzieci – ja was prooooszę sami sobie ródźcie. Teściuniuniuni nie widać. Moja wychowawczyni z podstawówki składa nam życzenia i głos Jej drży. Who się popłakała i wyręczyła córką we wręczaniu kwiatów – kochana. Moi Rodzice, Przyjaciele, Rodzina, Znajomi Grzecha. Na prawie samym końcu Teściuniuniunia – motyw przewodni tego dnia – „czego ci mogę życzyć, no żeby było jak teraz”. Bez cmokania w policzek.

15.40 – sala
Obiad. My, obok nas świadkowie, dalej Rodzice. Mały John puszący się z dumy i Teściuniuniunia z rękami założonymi na piersi i miną pt: „Jest dupiato i nic mi się nie podoba”. Cięgle życzenia, uściski, gorzko, gorzko i te sprawy.
Pierwszy taniec – Elvis śpiewa, walc się walcuje.

17.00 – zdjęcia
Co Wam będę pisać, jak się zrobią to roześlę. Było romantycznie pod drzewkiem w parku, na drewnianym mostku, na ławeczce. Potem było awangardowo na torach kolejowych, z koparkami i ciągnikami, na ruinach i zgliszczach.

19.00 – WEEEEESEEEEEEELEEEEEEEEEEE
JAAAAAZZZZDAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!
No to tak… Były tańce na stole, i „Jedzie pociąg z daleka”, macarena, konkurs tańca dla panów, walce, Abba, hiciory z playlisty, DJ Wałek dawał czadu. Hofiś wybił mi bark, ale na szczęście kolo 3 nad ranem, więc już nie musiałam być jakoś wyjątkowo sprawna. Wytańcowałam się z Dużym za wszystkie czasy. I nawet Mąż Nr 1 ze mną zadensował. Mąż aktualny też wywijał, aż się wszyscy pytali jakim zielskiem go nafaszerowałam przed weselem. Ostatnich gości pożegnaliśmy przed 5.00 a do domu wróciłam co prawda taksówką, ale za to boso, bo buty zrzuciłam koło 3.00 – a co!!!

A teraz gwóźdź wieczoru!!!!!
Co zrobiła na weselu Teściuniuniunia Cleosi!!!!
Otóż najpierw zrobiła awanturę Grzechowi nie wiem o co, bo mi nie chce powiedzieć.
A potem o 21.00 pojechała do domu, bo cytuję: „Pies został w domu sam i mu smutno, a mnie głowa boli”.
Pierdu pierdu.
W rankingu posiadania teściowych burych suk wyforsowałam się znacznie przed Inkę.

Wiecie co???
Jestem żoną i fajnie mi z tym:)))

poniedziałek, 12 czerwca 2006

Dziękuję wszystkim niewiastom...

…za stawienie się w pełnej gotowości bojowej. Marchwiakowi, że przekonała Red Bulla, Who, że wytrwała pomimo gorączki, Dziobakowi, że pokonał trasę W-wa-Katowice i spowrotem, Tofice, Ince i Mamie, że poświęciły własne mieszkanie, Kate, że trochę się usubtelniła, Iwie, że wybaczyła mi tę taksówkę:)))
Był Pan Policjant ze swoją pałką, Pan Marynarz z wielkim działem i Amigo Muchachos ze swoim intrumentem – z gitarą znaczy. I chociaż planowałyśmy skandować „ZDEJ-MIJ MAJTKI, ZDEJ-MIJ MAJTKI” – nie trzeba było, ekhe, sam zdjął:))) Nieźle.
Był nieśmiertelny temat „czyja teściowa jest gorsza”. W rankingu prowadzimy z Inką łeb w łeb. Była chwila optymizmu pt: „co mi robi dobrze mój facet” – wyszło nam na to, że gotują, podają kawę do łóżka, wytrzymują widok krwi bez mrugnięcia okiem, chociaż normalnie mdleli by w sekundę, dbają o ogród, mówią miłe reczy i robią jeszcze milsze:)))
Były hektolitry wina, wściekłe psy, amaretto obrzydliwie słodkie, piwo i drinki wszelkiej maści.
Były tańce wśród śliniących się samczyków, którzy na widok kobiety z cygarem dostają spazmów doszukując się podobieństwa do sytuacji z alkowy. A cygara były czekoladowe.
Było tak, że chciałoby się wieczór panieński mieć co roku. Niestety… Grzech zapowiedział, że gdyby zachciało mi się kolejnego ślubu, a wcześniej rozwodu to użyźni mną grządkę w Hacjendzie. Kolejnego panieńskiego więc chyba nie będzie, ale nie będę jakoś specjalnie marudzić:)))
Boszzzz, wytańczyłam się za wszystkie czasy, wykręciłam tyłkiem. Mogłabym jeszcze dłużej, ale koleżanki padły jak kawki w okolicach 3 nad ranem. Cianiary. Jedynie Kate dzielnie mi sekundowała.
Jeszcze 5 dni i mówcie mi Żono Grzecha!!!

czwartek, 8 czerwca 2006

Najpierw NIE MOGŁAM...

…uczesać się we fryzurę, w którą czeszę się CZĘSTO. Potem NIE UMIAŁAM zapiąć buta, bo ciemno było, dziurek nie widziałam, a KTOŚ sterczał mi nad głową i tupał niecierpliwie, że pora wychodzić. Następnie ZAPOMNIAŁAM gum do żucia, od których jestem uzależniona i musiałam WRACAĆ po nie do domu. W końcu na prostej drodze WYKRĘCIŁAM sobie nogę w kostce chociaż szłam z moją Ostoją i Opoką za rączkę, co powinno mnie uchronić przed wszelkim złem tego świata. To wszystko w ciągu KWADRANSA jeszcze zanim dotarłam na dworzec, gdzie UCIEKŁ mi autobus…

Ja chcę DO MAMUSIIIII, do brzuszka najlepiej:(((

środa, 7 czerwca 2006

Siedzimy z Grzechem...

…na naszej obrzydliwej, zielonej kanapie i oglądamy jak Olejniczak z Lepperem usiłują konstruktywnie dyskutować. Smok bawi się w swoim pokoju skąd nie docierają do nas żadne odgłosy. To nic dziwnego, bo często tam zalega cisza, po której następuje gromkie PIERDUT klockami, albo BUUUM ciężarówką w ścianę lub też BAAAM czymkolwiek w cokolwiek. Mija minut kilka Smok przychodzi do nas z pieluchą trzymaną w dwóch palcach.

Smok: Mama, mama sisi, mama sisi.

Otóż… Moje dziecko poszło do swojego pokoju, zdjęło spodnie, zdjęło pieluchę, włożyło spodnie i przyniosło pieluchę rodzicom jako dowód, że pora już była na przewijanie. Samodzielna, duża dziewczynka:)))

czwartek, 1 czerwca 2006

(puste)

Niniejszym zawiadam,
że Krytyczny Dzień „M” jak Małżeństwo zbliża się nieubłaganie.

Wszystkich, którzy chcieliby z jakichś tylko im znanych powodów uczestniczyć w tej uroczystości ślubnej Cleosi i Grzecha informuję iż:

Dnia 17 czerwca o godzinie 14.00 w Kościele Św. Jacka w moim mieście w/w powiedzą sobie „TAK” i że się nie dopuszczą aż do śmierci. Dla melomanów o 13.40 minikoncert na fortepian, saksofon, wokal i fletnię Pana.

Od biorących udział w uroczystości wymagana tylko odrobina sympatii i dobrych myśli dla Państwa (ekhe buhahaha) Młodych.

Ponieważ pragniemy uniknąć stada zboczeńców internetowych, sapaczy, morderców, psychopatów i innego ludzkiego badziewia szczegółowe zapytania o informacje na temat Dniu M proszę kierować na cleosiową emalię.

PS.
O rany, chyba jednak faktycznie zostaję ŻONĄ:)))!!!

środa, 31 maja 2006

Rozwiązanie konkursu...

…niniejszym następuje. Nikt nie zgadł, wszyscy tylko o jakimś pieprzeniu, natomiast Smok widząc Grzecha wracającego ze spaceru z psem mówi:
„Heloł pies Traktor”
No, to tak właśnie.

Grzech kupuje mi razowy „Chleb miłości” i bułeczki w kształcie serca. Milusio:)))

poniedziałek, 29 maja 2006

22 miesiące...

…skończył Smok dzisiaj z rana. W związku z tym, dla Państwa prezent-zagadka:

Co Smok ma na myśli mówiąc
„eloł piepśćśii tatoł”

Dla zwycięzcy uśmiech kierowniczki Cleos odciśnięty w betonie… uzbrojonym… po zęby:)))

W kuchni rozgardiasz...

…na stole leżą projekty hacjendy, rysunki, zdjęcia. Teściuniuniunie odprowadząją Smoka po wizycie u nich. Stoję w kuchni, Teściuniuniuniu wchodzi, siada przy stole, podnosi zdjęcie Domu z Gankiem i do Grzecha:
Teściuniuniuniu: Tak będzie wyglądał TWÓJ nowy dom?

Szlag mnie trafił na miejscu!!!

czwartek, 25 maja 2006

Klimat pracy

Siedzimy przy biurkach – ja przy kompie, obok Tofika, Zadziorek naprzeciwko.
Tofika: (wachlując mnie kartkami papieru z nadzieją w głosie) Będę twoim Murzynem, chcesz???
Cleos: ???

Po dłuższym zastanowieniu: CHCĘ I POPROSZĘ:)))

wtorek, 23 maja 2006

Mamy tydzień...

…na ostateczną decyzję, czy kupujemy hacjendę czy niekoniecznie. Wszystko wskazuje na to, że jednak tak. Powinnam dziczeć z radości, a tymczasem… smarkam, prycham, kicham, gardło mnie boli, łeb mi pęka, nos mam zatkany, krzyże palą ogniem, okres dostaję, zimno mi, oczy wychodzą na szypułki, jajniki ogłosiły strajk okupacyjny, wyglądam jak własne zwłoki po ekshumacji, czuję się jakby mnie kombajn rozjechał i w ogóle do dupy. Sił starcza mi tylko na to, żeby obstawać przy kolorze ścian w sypialni:))) Znaczy generalnie się cieszę i moje zdrowe alter ego skacze z radości, tylko to chore trochę marudzi. Czy ktoś mógłby mnie kopnąć w odwłok na opamiętanie???

poniedziałek, 22 maja 2006

Z gadającą Who...

…czas mija jak z bicza strzelił. Nawet się człowiek nie obejrzy, a tu już dawno po dobranocce i Mały Bąk niechcący wprowadzony zostaje przez wyrodną matkę w błąd. Dzieci puszczone samopas jakoś nie pragnęły wracać do domu, kąpać się i iść spać i zupełnie nie rozumiem dlaczego ni z gruchy ni z pietruchy Who zdecydowała, że pora jechać. No naprwdę, godzina była jeszcze w miarę przyzwoita, a tematów do obgadania całe stado.

Hacjenda… jeśli uda nam się ją kupić… Już się rozrzewniam:))) Od frontu hacjenda ma widok na wzgórza porośnięte kwitnącymi krzaczorami, malownicze pagórki. Od zadu ciągną się łany zbóż nie wiem jakich, łąki i drzewka to tu to tam.
Grzech znalazł projekt domu – wymarzony. Z drewnianymi balkonami, okiennicami, gankiem, na którym zmieści się wielki stół, z dużymi oknami i klimatem takim, o jaki chodziło mi od początku. Przestajemy się kłócić o kolory kafelek, rodzaje podłóg i ilość mebli. Natchnieni czystym powietrzem hacjendy i wzruszeni widokiem bażanta na polu ustaliliśmy masę szczegółów, na które czas przyjdzie, kiedy trzeba będzie hacjendę wykończyć. Optymizm. Nagle wydaje się, że wszystko jest możliwe i że mogę sobie zaśpiewać „Uuuuu mogę wszystko”. Bo kiedy się w coś wierzy, tak mocno, mocno…

wtorek, 16 maja 2006

Przez weekend...

…mieszkanie pachniało bzem i bułeczkami, któe upiekłam na śniadanie. Otóż tak, jestem nienormalna – wstałam o 6.00 po to tylko, żeby moja rodzinka miała gorące bułeczki do serka. Wrąbali, aż miło było patrzeć.

Plan strategiczny jest taki, że wprowadzamy się do hacjendy jesienią przyszłego roku. Działka na zdjęciach satelitarnych wygląda cudnie. Cisza, spokój i blisko do Who:))) Awantury dotyczą powierzchni działki i wielkości domu, ale dogadamy się mam nadzieję. Jedno jest pewne, mój ganek z wielkim stołem staje się bardziej realny z dnia na dzień.

Wczorajsze zakupy z Małym Johnem zaowocowały ciuchami dla Smoka, ziejącą seksem sukienką dla mnie i… afrykańską szatą/suknią/habitem. Będę w nim bosko wyglądała na trawniku przed domem, poranną porą stąpając po rosie:)))

piątek, 12 maja 2006

Spisywanie protokołu przedmałżeńskiego...

…zakończone. Prawie dwie godziny wyjęte z życiorysu, przysięganie na krzyż, przy świadkach, pomylone druki, osobne przesłuchania, cuda na kiju i w końcu mamy to z głowy. Teraz pójdzie pismo do kurii biskupiej i alleluja mogę zostać ŻONĄ:))) Księdz okazał się bardziej uczłowieczony niż wydawał się być przy pierwszym spotakniu. Popolitykowaliśmy sobie trochę, pożartowaliśmy. Na koniec stwierdził do Grzecha, że „takiego typa jak Pan to jeszcze tu nie widziałem.” Potraktowaliśmy to jak komplement. Potem do mnie „Pani to się wydawała taka bardzo zorganizowana.” Racja. Odwdzięczyłam mu sie tym, że „ksiądz za pierwszym razem też nie zrobił na nas powalającego wrażenia.” Zapytał o co chodzi.
C: Niech ksiądz nie wnika, bo nie wiem czy mam być miła czy szczera.
Ksiądz: Szczera oczywiście. Jakie zrobiłem wrażenie???
C: Niefajne, buraczane raczej. Leżał ksiądz rozwalony na krześle, dłubał w uchu i patrzył na zegarek. Robił ksiądz wrażenie jakbyśmy przychodząc tu przeszkadzali. Ale przyjmijmy, że był ksiądz zmęczony…
K: No może faktycznie nie bardzo dbam o swój PR.

No faktycznie, nie bardzo dba. Nie zmienia to faktu, że ostatecznie nawet Grzech stwierdził, że mógłby z nim podyskutować i to byłaby całkiem miła rozmowa. Kościelną biurokrację mamy odfajkowaną na liście spraw do załatwienia. Lista w ogóle kurczy się planowo. Jeszcze kwiaty, fryzjer, kilka telefonów przypominających, alkohole i napoje, owoce i to byłoby na tyle. Jakoś wyjątkowo bezstresowo podchodzę do tego wszystkiego. Nie ma rozbiegania, zdenerwowania, euforii przeplatanej depresją. Chociaż jak się nad tym dobrze zastanowię, to byłabym idealnym materiałem na polską wersję amerykańskiego programu „Bridezillas”. Wszystko musi być jak JA chcę i niech mi tylko ktoś stanie na drodze do zrealizowania planu doskonałego – wdepczę w glebę.

Poza planami ślubno-weselnymi krystalizują się plany domowo-hacjendowe. Nawet Grzech zaczyna wierzyć, że zaczniemy w przyszłym roku budowę wymarzonego domu z gankiem. Szukamy ziemi. Bo jak ten dom ma wyglądać w najdrobniejszym szczególe to my już wiemy. I zdaje się, że jak tylko zakończę akcję Jędza w Welonie, rozpocznę projekt Builderzillas czyli „Co to za baba lata po budowie, wrzeszczy na wszystkich i wie czego chce”. Ech… uwielbiam kiedy mi się wszystko spełnia:)))

wtorek, 9 maja 2006

Oglądamy ze Smokiem...

…TVN24 i głośno komentujemy sytuację pseudopolityczną naszego kraju.
Cleos: No i widzisz Smoku co oni robią w tym rządzie???
Smok: Nićśśś…
C: Właśnie, nic. Wyjedziemy sobie do Gabonu???
S: Tak mama.
C: Obejrzymy jeszcze ten serwis informacyjny, co?
S: Nie mama. Chodź.

No to idę. I tak nie ma sensu oglądać, denerwować się, pienić i bezsilnie załamywać ręce. Siadamy w pokoju Smoka na podłodze i śpiewamy radośnie: „Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy, hej hej lalalala hej hej hej hej” Smok przy „hej” drze się donośnie, przy „lalalala” wycisza głos i kiwa się jak kiwaczek podkreślając ruchem bioder, że może i mamy źle w głowach, ale jakoś damy radę. W Gabonie czy Timbuktu, podołamy, a póki co zaśpiewamy znowu „…wszyscy mamy źle w głowach…”. Tiaaa, to zdecydowanie ostatnio ulubiona piosenka Smoczycy:)))

czwartek, 4 maja 2006

No i co z tego...,

…że musiałam BOSO schodzić z tego wzgórza zamkowego kura jego mać??? No i co z tego, że stóp nie mogłam domyć po powrocie do domu??? No i co z tego, że Grzech się śmiał i Smok się śmiał??? Przynajmniej na zdjęciach wyglądam na wyższą. A co!!! I otóż nie, nie pojechałam zwiedzać ruiny w szpilkach, jak sobie pewnie pomyślą ci, którzy o ilorazie inteligencji Cleosi mają raczej nieciekawe zdanie. Pojechałam w koturnach (buahahaha – pękamy ze śmiechu). A jakże. Pobiła mnie panienka, która w 12 centymetrowych szpilach i obcisłej spódniczce (takiej uniemożliwiającej zrobienie kroku dłuższego niż 20 cm) wraz z gościem w gangu w paski i lakierkach przechadzała się po ruinach w Olsztynie. Znaczy się bywają większe wariatki niż mła:)))
Zaliczyliśmy zamek w Siewierzu – Smok poderwał jakiegoś trzylatka w stroju safari i uciekli w siną dal. Potem Żarki – Grzech musiał wysłuchać rodzinnych opowieści o ciotkach, wujkach, odpustach, wychodku na podwórku, kąpielach w misce w kuchni, wielkich piernatach Cioci Maryni, potoku za domem, papierówce na placu, wściekłych psach Wujka Bogusia. Leśniów – Smok potaplał łapki w cudownym źródełku i przyjął do wiadomości, że przyjedzie tu w pierwszą sobotę lipca na największy odpust jaki mama i ktokolwiek kiedykolwiek widział. Potem Złoty Stok, Olsztyn, Mirów i Bobolice. No i wróciliśmy do domu, padliśmy jak zdechłe na H5N1 łabędzie i tyle.
Cześć i czołem kluski z rosołem:)))

wtorek, 2 maja 2006

Siostra mię nawiedziła...

…więc spędziłyśmy radosną sobotę przeplataną pieczenią rzymską, spacerem, lodami włoskimi i tulipanami. Fajowo. A wieczorem – ja przepraszam – padłam jak sznitka na asfalt i tyle mnie było widać i słychać. Smok na szczęście przespał całą noc, w związku z czym nie przeszedł w nocy ciotce śpiącej na legowisku. Grzeczne dziecko.

Obiad w greckiej knajpie – Smok gardzi suflakami, gyros, suzukami i ryżem po grecku i pochłania koszmarne ilości frytek. No i co ja poradzę, że lubi??? Potem stadnina i obłąkany koń, który chciał ugryźć Smoka, ale mu się nie udało, bo Cleos jest szybsza i zrobiła UNIK. Roześmiana Panna Czerwony Kapturek gnająca przed siebie bez opamiętania i wpadająca w moje objęcia po to, żeby domagać się zrobienia samolotu. Na koniec zamek w Toszku, piękne czarno-białe zdjęcia, gonitwy po równym jak wyczesany dywan trawniku, goście weselni patrzący ze zgorszeniem na Smoka, któy zrywa młodą koniczynkę i pakuje ją do dzioba. No i co ja radzę, żę lubi???:)))

Wczoraj dzień mamowej miłości. Mam narośl. Narośl uczepia się mojej szyi i cmoka mnie wszędzie z częstotliwością 1 cmok/7sekund. Narośl domaga się ciągłego przytulania, noszenia, przebywania non stop. Narośl stoi obok mnie, kiedy siedzę na kanapie i głaszcze mnie po głowie, potem przynosi mi kapcie-misie i woła z troską „maaamaaa butuuuu”, co znaczy załóż mamo te buty bo ci nogi zmarzną. Narośl z prędkością światła dopada leżącego na stole pilota od telewizora, i podczas, kiedy Grzech z przerażeniem patrzy na to co się dzieje, narośl biegnie z pilotem do mamy i oddaje grzecznie władzę nad kanałami w mamowe ręce. A na koniec narośl znowu przysysa się do przedniej części mnie i za żadne skarby nie chce iść spać… tylko siedzi i przytula się… ciągle i wciąż…

czwartek, 27 kwietnia 2006

Muszę sobie...

…samochód sprawić, bo inaczej kiedyś końcu mnie zamkną za pobicie ze skutkiem śmiertelnym…
Jadę sobie w autobusie. Obok mnie facet – śmierdzi brudem i wczorajszym chlańskiem. W kąciku lewego oka wydziarana kropka – recydywa znaczy. Siedzi i gada „jadę do mojego kochanego miasta, tam się urodziłem, wychowałem i tam umrę. A moja córa Aga ma 29 lat, pani pewnie nie ma jeszcze 20. Tu czołg stał w stanie wojennym. A to budowali jak szedłem do wojska w ’74. W ’55 się urodziłem w moim ukochanym mieście.” I tak w kółko, od dworca. Przy pierwszym trąceniu w ramię nie zareagowałam. Przy drugim trochę mnie szlag trafił. Przy pytaniu „co pani czyta i jak to będzie po angielsku”, poprosiłam grzecznie żeby się odsunął i nie mówił do mnie. Przy machaniu mi brudnymi rękami przed oczami dostałam wścieku macicy i ogólnie piany i powiedziałam panu, że mu te łapki połamię, jeśli mnie jeszcze raz dotknie – skutek piorunujący na kwadrans. Zaczepiał też inne dziewczyny, które wstydliwie odwracały oczęta i znosiły to pokornie.
I nie chodzi o to, że się wkurzyłam, bo zasadniczo radzę sobie z takimi typami. Już mi się parę razy zdarzyło takich czy innych meneli wyrzucić własnymi ręcami ze środków komunikacji miejskiej. Absolutnie nie o to. Tylko o to, że świadkami tej sytuacji było conajmniej 10 innych facetów. Nie jakieś wypłosze i wypierdki mamuta, tylkko chłopy wyrośnięte, widać że silne, konkret chłopiska. I z tych 10 tylko JEDEN powiedział panu nad wyraz grzecznie, że przeszkadza. Reszta udawała, że jedzie innym autobusem. Gdybym była facetem i nie zareagowałabym w żaden sposób na widok szarpiącej się z pijakiem kobiety, to spaliłabym się ze wstydu po prostu. Faceci w przeważającej większości są beznadziejni. Naprawdę.

wtorek, 25 kwietnia 2006

77 wsuwek...

…wraziła mi w czaszkę, a efekt tego był taki, że miałam na głowie krowi placek z loczkami. Nawet nabita jak stodoła i do tego podczas orgiastycznego haba-haba upięłabym ten kok lepiej – sama osobiście. Kolejna próba będzie ostatnią, a potem robię karczemną awanturę. Najgorsze dla fryzjerki jest to, że ja wiem czego chcę – ma być wysoko, kuliście, klasycznie, wyczesanie, elegancko, z polotem, równo, dokładnie.

Grzech DWIE godziny mierzył garnitury. W końcu nabył dwa, bo nie potrafił się zdecydować. Kamizelkę z manekina Pani Ekspedientka zdejmowała 3 razy, bo niby jej nie chciał, potem chciał, potem nie wiedział czy chce. Ratunku. Dobrze, że w sklepie stało krzesło, to sobie usiadłam i czekałam.

Spodnie o rozmiar mniejsze niż do tej pory, zostały na wieszaku w sklepie, bo „przecież masz już brązowe spodnie.” Doprawdy, faceci są beznadziejni…

Siedzimy w łazience, ja na podłodze, Smok na nocniku. Chwilę wcześniej pytam Smoka „będziesz sikać na nocnik?”, a Ona odpowiedziała „Tak mama”. No to siedzimy. Podpieram twarz dłońmi, Smok robi to samo i czekamy… czekamy… czekamy… „Sisi, mama sisi” i nagle nocnik gra, Smok się śmieje, obie bijemy brawo. Następuje komisyjne wlanie zawartości nocnika do kibelka i spuszczenie wody. Smok radośnie wciska knefel w spłuczce, po czym biegnie do Grzecha „sisi, tata sisi”. Jesteśmy wszyscy dumni i bladzi:)))

Ostatnie zaproszenie zawiezione, zawiadomienia wypisane, USC załatwiony. Coraz mniej spraw została do dopięcia. Jakoś mnie to wszystko nie rusza wcale. Dziwna chyba jestem.

czwartek, 20 kwietnia 2006

Tym razem...

…to tylko kolejny wybój na drodze…

Z pełną jasnością...

…uderzyła mnie świadomość, że nikt nie jest wieczny… On też nie… Przestały mnie cieszyć żonkile na kuchennym stole. Na Smoka siedzącego na nowym krzesełku, przy nowym stoliku i kryklającego swoje arcydzieła na kartkach patrzę z zadumanym uśmiechem. Okrzyki „autooo, mamaaaa autooo” i Smok jadący na swojej ciężarówce-wywrotce docierają do mnie jak przez mgłę. Przed oczami mam ciągle Jego zmęczenie, postarzałe nagle oczy, zmarszczki, których trzy tygodnie temu jeszcze nie było. Martwię się… Od wczoraj znowu szpital i badania. Nie wiem czy się modlić, czy płakać, czy właśnie radośnie patrzeć w przyszłość. Ja wiem, że każda droga ma wyboje i w końcu swój kres, ale nie TA droga i nie dla mnie. I najgorsze jest to, że NIC nie mogę zrobić. Tylko czekać. Znowu czekać…

wtorek, 18 kwietnia 2006

Śniadanie wielkanocne...

…u teściuniuniów. Niby wszystko ok, skoro wytrzymaliśmy tam cztery i pół godziny, ale malutkie szpileczki zostały wbite tak czy siak. Jeśli chcemy rosół na weselu to fajnie, ale teściuniuniunia nie będzie jadła w takim razie, bo nie lubi. Od lodów lepszy byłby sorbet, bo ona jest na diecie. Dlaczego nie wynajmujemy autobusu??? Po co się odchudzam, skoro i tak przytyję efektem jojo??? PO co jej kreacja specjalnie na ten dzień, czy to będzie wesele jak w Piekarach Śląskich??? (o so chosi???) Smok został wyperfumowany jakimś szajsem tak, że nawet po umyciu włosów śmierdziała na kilometr. MUSIAŁAM zjeść indyka z morelami, kiedy po pierwsze indyk był suchy, a po drugie nie lubię mięsa na słodko. Ale trzeba im przyznać, że specjalnie dla mnie podali ciemny chleb i jajka bez majonezu. Dziękuję – i tak przytyję:)))

Koalicja śmigusowa udała nam się ze Smokiem przednio. Grzech siedział w łazience, Smok dobijał się do drzwi z rozpaczliwym wrzaskiem „Tatooo, tatoooo choooodź”, a ja czaiłam się ze spryskiwaczem do kwiatków. W końcu Grzech nie wytrzymał napięcia, wylazł, a wtedy my na Niego fruuuu wodą. Jeszcze nie słyszałam, żeby Smok śmiał się tak głośno i dostał ze śmiechu czkawki:)))

U Kuzynki najpierw Smok urządził histerię na wido Ciotki, potem zdemolował zabawki Lisiczki, a następnie pochłonął wszystko, co było do pochłonięcia (torcik, sernik, szynka gotowana, wafle, rurki bez kremu, danonek, kromka chleba) i zarządał powrotu do domu.

U Dużego i Małego Johna, Duża Dziewczynka zjadła rosół z dużego talerza, przy dużym stole, siedząc na dużym krześle – sama zjadła. Jak również ziemniaczki z brokułami i roladą z indyka (nie była sucha, znaczy DA SIĘ zrobić dobrze indyka). Po obiedzie udając się na obchód mieszkania zatrzymała się przy szafce… Wyjęła klucz z zamka… Próbowała włożyć go spowrotem… Nie udało Jej się… Położyła klucz na podłodze, powiedziała „a piepcie”, i poszła w siną dal.

Kurtyna:)))

wtorek, 11 kwietnia 2006

Jeden dzień...

…z życia Cleosi – kura mać!!!

Wstałam o 03.20, Smok obudził się i przylazł do mnie do łazienki ciągnąc misia MiMi za nogę, o 04.00 wyruszyłam w podróż do Katowic, by o 05.08 wsiąść w pociąg do stolycy, pociąg się spóźnił kwadrans, w przedziale było full, metro to fajny wynalazek, nie mogłam znaleźć przystanku PKS, kierowcy autobusów uwielbiają głupiutkie blondynki, wymarzłam pod komisariatem, prezes mnie olał, kobieta była niemiła, straciłam ponad godzinę na bezproduktywne gadanie, pani była upoważniona jedynie do mówienia, padał deszcz, spotkałam się z Rudym i Czupurkiem, Czupur jest w ciąży, urodzi się Skorpion, ciocia Cleosia już go uwielbia, Czupur jest na L-4 od psychiatry, że niby mąż ją porzucił i ma depresję, ona ma nie mąż, ten mąż który siedział w knajpie koło nas i patrzył na nią z uwielbieniem, powrotny pociąg był wygodniejszy, zasnęłam, w domu czekała gorąca Saga z cytryną, wypiłam ze 3 litry, Smok zrobił PIERWSZĄ SAMODZIELNĄ KUPĘ DO NOCNIKA, Smok po całym dniu beze mnie ma mamowstręt, Grzech po całym dniu ze Smokiem ma dzieckowstręt, ja po całym dniu bez nich nienawidzę Warszawy, nogi mnie bolą, gardło mnie boli, lewa górna ósemka się wybija, rżnie i wyrżnąć nie może i też boli, włos mi się rozczochrał, głodna jestem jak pies, i w odwłoku mam to wszystko.

Wystarczy???

piątek, 7 kwietnia 2006

Jest w moim mieście...

…takie miejsce, skąd rano – o 6.40 – widać wschodzące słońce wyłaniające się zza dachu szpitala w Piekarach. Kiedy poranne mgły spowijają łąki, kominy koło szpitala dymią, a czerwony krzyż na szpitalnym dachu odbija promienie słoneczne wygląda to, jak obrazek z filmu o I wojnie światowej. No naprawdę, czerwone niebo niczym łuna wojenna, ten krzyż i te mgły. Niesamowite.

Chcę Małemu Johnowi zrobić prezent ślubno-urodzinowy. Niespodziankę. Mam nadzieję, że się nie obrazi, nie oburzy, nie wścieknie. Nic Jej nie powiem, tylko zrobię co zaplanowałam.

Wysyłam moje bajki na konkurs, o którym powiedziała ma Adewma. Może akurat??? Jeśli coś z tego będzie, to ja poproszę Adewmy adres domowy, żeby słać kwiaty i Rafaello:)))

Chudnę. Po konsultacji z lekarzem okazało się, że jestem zdrowa jak tur/rydz/kuń/rybka i to nie wina tarczycy. Dostałam prikaz jaka dieta i o so chosi i działam. Bosko się czuję, energia mnie rozsadza.

Porządków świątecznych NIE robię. Chromolę. Znam ciekawsze sposoby spędzania czasu niż skakanie po oknach i kolejne przegrzebywanie szaf. Wolę poturlać się łóżku ze Smokiem, poczytać kolejny kryminał, zrobić sobie kąpiel z eukaliptusem i płukankę na włosy ze skrzypu (dotałam od Anonimowej Alutki suszone zielsko), iść na solarium, pognać na basen ze Smoczycą, zrobić operację poprutemu ukochanemu smoczemu misiowi MiMi. Tym sposobem może nie będę miała w domu świątecznego błysku, ale przynajmniej wszyscy będziemy wypoczęci, wymiziani i zadowoleni.

Jakiś obrośnięty jak orangutan facet, obchuchał mnie w autobusie czosnkiem. Słabo mi:(((

wtorek, 4 kwietnia 2006

Kąpiel wieczorna...

…Smok jak nakręcony powtarza „ALAA…maaa… Aśiśa…” Po 58 razie nie wytrzymuję.
Cleos: Smoku, może zaśpiewamy sobie???
(Smok energicznie potakuje głową, aż Jej grzywka podskakuje”
Cleos: My spać nnie chcemy…
Smok, Cleos: Lalalalala
C: Tylko wciąż wariujemy…
S,C: Lalalalala
C: Łóżka nam trzeszczą…
S,C: Lalalalalala
C: A dziewczyny wciąż wrzeszczą…
S,C: Lalalalala.
itd, itp, w ten deseń przez następne 10 minut. Przy „lalalalala” drzemy się jak stado zarzynanych bawołów. Im głośniej, tym Smok jest bardziej roześmiany (a sąsiadom składamy najszczersze wyrazy współczucia). Na koniec bije brawo i wyciąga łapki, żeby Ją wyjąć z wanny.
W drodze do smoczej jamy i ukochanej czerwonej piżamki ciągle jeszcze „LALALALALA”.
A potem???
Nieodzowna butla z kaszką i… adin…dwa…tri… Smok śpi jak zabity, do pokoju przychodzi Traktor, żeby pilnować smoczego snu. Przewodnie hasło wieczoru, że „my spać nie chcemy” odchodzi w siną dal… Czy ja już mówiłam, że kocham tego rozwrzeszczanego śpiewająco Potwora???

niedziela, 2 kwietnia 2006

Najpierw "Maurowie"...

… Jana Ekstroma – do końca nie wiedziałam kto zabił.
Potem „Podwójna śmierć” Dębskiego – już nie pamiętam o czym.
W jeden wieczór i poranny autobus „Atomowy ring” Kraśki – zachwyciłam się lekkością.
Janwillem van de Wetering zaskoczył rozwiązaniem w „Sile wyższej”.
I na koniec „Przestrzeni!Przestrzeni!” Harry’ego Harrisona – pokręcona wizja Nowego Yorku w 1999 roku. Paranoja jakaś.
Wszystko to w trzy tygodnie:)))

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem w środę jadę na wywiad do producenta leków stosowanych w psychiatrii. Ekipa pracowa złożyła już zamówienie. Komuś jeszcze coś przywieźć???

Alutka protestuje przeciwko pseudominowi artystycznemu w związku z czym na czas nieokreślony pozostanie anonimowa – póki mi się nie objawi jako Ktoś-Coś-Charakterystycznego.

Szukałam jakiegoś numeru w telefonie… Znalazłam numer do Babci… Nie wykasowałam… Jakbym chciała dodzwonić się do granitowego grobowca z ciężkim łańcuchem wokół i paprotkami po obu stronach krzyża. Rzadko tam chodzę. Może dlatego, że ludzie dziwnie patrzą na mnie, kiedy stoję, a łzy płyną ciągle tak samo obfitym strumieniem, jak w dniu pogrzebu. A może idiotycznie nie przyjmuję do wiadomości widoku urny znikającej w ziemi. A może po prostu czuję, że Ona JEST obok, tak wyraźnie jak wtedy, kiedy na jakieś moje pyskowania rzucała we mnie ścierką i krzyczała „ty giździe idź sam i przinieś se ciostka. Specjalnie dla ciebie kupiłach.” Kupiłabym Jej wszystkie ciasta świata…

środa, 29 marca 2006

W ramach zaklinania wiosny...

…oddałam WSZYSTKIE zimowe buty do szewca. Jeśli przyjdzie jakiś zdechły przymrozek, to ja będę paradować w lekkich półbutach, względnie w sandałach. Gratulujemy Cleosi hartu ducha i pozytywnego wiosennego myślenia.

Sąsiad psychopata wraca do pudła. Już za parę dni, za dni paaaarę… Rozciągnę czerwony dywan i z okna będę mu machać chusteczką. Co tam chusteczką – prześcieradłem mogę machać, byle za szybko nie wracał. Znowu będzie spokój. Traktor przestanie z nerwów żreć listwy przypodłogowe, Grzech kląć wyjątkowo obrzydliwie, a ja nie będę musiała skradać się po schodach w obawie, że mi psychol twarz przeefasonuje wieszakiem albo inną doniczką.

Rutkowski na przesłuchaniu w Komendzie poprosił o wodę, że niby pragnienie ma. Ponieważ w pokoju nie było dystrybytora, a policjant nie może przesłuchiwanego zostawić samemu sobie i gnać w poszukiwaniu mineralnej sławny Detektyw Rutkowski-Gadget wychlał odstaną wodę do kwiatków. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować porwał butlę z parapetu i półtora litra wciągnął jak wielebłąd:)))

Siedzimy przy biurkach. Ja, Kermit na wprost mnie, Tofika po mojej prawej, Alutka naprzeciwko Tofiki. Nagle Tofika bez słowa wstaje, robi kroków parę i włazi pod biurko Alutki. A obok ciągle Kermit:)))
Cleos: (znacząco) Noooo Tooofiiisia!!!
Kermit: (równie znacząco) Zupełnie jak Monika Lewinsky.
Szur, szur, szur i spod biurka wyłania się twarz Tofisi, czerwona niczym szlarniany pomidorek. Zawstydziła się biedaczka. Mam w pracy wyjątkowo wstydliwą ekipę:)))

poniedziałek, 27 marca 2006

Śmierdzielizardy nie ma dzisiaj...

…w pracy. Jest więc szansa, że nikt mi nie będzie truł na temat nieudanego piątkowego wyjazdu nach Krakau. A dupa.

Ale ja nie o tym…

7 milionów Polaków ogląda w niedzielę wieczorem „Taniec z gwiazdami”. W tym ja. Zwycięzcę programu można obstawiać u bukmacherów. Naród typuje Kwaśniewską Juniorkę…
No to po pierwsze: Jak nazwa programu wskazuje taniec powinien być z gwiazdą. I ja rozumiem, że jak tancerzy przedstawiają to są aktorzy, Miss World, piosenkarki i inne takie. A pośród tej czeredki gwiazd i gwiazdeczek „pani psycholog Ola Kwaśniewska”. No ja przepraszam, ale taka z niej gwiazda jak z koziej dupy trąbka – Eustachiusza dodam.
Po drugie: rumba zupełnie bez przeprostów, całkowita lordoza, tyłek w foxtrocie odstający do tyłu, rama zapadnięta, głowa nawet jak otwarta, to jakby jej ktoś gilotyną upierdykał, jive zupełnie bez pompowania i swingujących bioder, a na sam koniec żałosny ukłon, jakby już miała dosyć i czekała tylko na moment, kiedy będzie się mogła przewrócić. Błagam, niech ją ktoś dobije, bo się dziewczątko męczy straszliwie.
Po trzecie: w porównaniu z wyciągniętą jak struna Joasią Jabłczyńską, z lekką jak piórko Kręglicką, z płynnym Rozmusem, nawet z charakterną Dancewicz – w takim porównaniu to ja się dziwię, że exprezydentówna jeszcze się nie spaliła ze wstydu.

To tyle w tem temacie, bo się zniesmaczyłam wczoraj lekućko.

czwartek, 23 marca 2006

Good morning, good morniiiiing...

…6:15 Cleos na kolanach rozpoczyna dzień (nie drogie dzieci, nie myślimy o zbereźnych bezeceństwach) – szczur nam uciekł był i poszedł w siną dal. No więc ja na czworaka z latarką w zębach, w zadartej a jakże spódnicy tropię i poszukuję. Obok Smok też na czterech wydatnie mi w tym przeszkadza. Szczur został zlokalizowany pod meblami kuchennymi. Pułapka na szczura zrobiona. Siedzimy ze Smokiem i czekamy czy głupek wyjdzie. Ja wołam „Herman, Herman”, Smok woła „Emań, Emań”. A Emań ma nas w odwłoku i wystawia tylko nos. Misję pojmania zbiega otrzymał Mały John i właśnie dzwonił, że PRAWIE Jej się udało. Dzisiejszy dzień minie więc pod znakiem wabienia i oczekiwania.

Za to w autobusie kompletnie obca kobieta opowiadała mi przez całą drogę o swojej operacji oka, o komunii syna, o wnuczku Denisie, o córce Żanecie, co ma 29 lat i nie chce za mąż wychodzić, a zegar biologiczny kurna tyka, o tym, że lubi czekoladę z orzechami i bitą śmietanę, że przytyła a córka żre jak słoń i nie tyje i inne takie rewelacje z życia kobiety z Radzionkowa. Super. Czy ja wyglądam na konfesjonał??? Pocieszam się tym, że pysk mój opalony wzbudza po prostu bezgraniczne zaufanie. Buahaha – miłego dnia:)))

wtorek, 21 marca 2006

W Łosroł wiosna...

…kura mać a u nas mróz. Protestuję.

Pani Prezes w wywiadzie „(…)bo wie pani, ja jestem taka blondynka komputerowa, że jak nie mam ikonki to nie wiem co robić(…) Znam lepsze sposoby na wydanie tych pieniędzy, zabiorę moje dziewczyny na wódkę.To nie jest łatwe zabrać na wódę 200 osób.A one mi mówią, że ja głupia pinda jestem, jak ich nie zabieram.” I tak dalej i w ten deseń.

Kebab na Centralnym u Turka wyżarł mi wątrobę i wnętrze pięty. Mniam. „agodny czy pikantny?” – pikantny oczywiście. „Pakwać czy do rąki” – do rąki proszę pana. Pyszny był.

Na peronie najpierw czołowe zderzenie z Profesorem Dziadkiem Karzełkiem Komunistą. Potem mała stłuczka z kolegą z PODSTAWÓWKI, obecnie sławnym judoką. Wsiadam do przedziału – pusto – myślę sobie spiszę ten wywiad i będę miała z głowy. Wsiada facet. Patrzę… znam go. Uśmiechamy się głupawo ja do niego, on do mnie – para pajaców. Uśmiech zastygł mi na ustach, kiedy uświadomiłam sobie SKĄD ja go znam. Otóż nie ze szkoły, nie ze studiów, z podwórka też nie… Z telewizji mili moi i z teatru!!! No to się przestałam uśmiechać do Zbigniewa Stryja vel Adama z „Na Wspólnej” usiadłam w kąciku, słuchawki na uszy i zamiast ożywionej konwersacji rzucałam spojrzenia spod rzęs niczym ta dziwica orleańska nieśmiała. Debilka no. Gratulujemy pamięci jak słoń:)))

Miło było. Szybko, łatwo i przyjemnie. Tak, to mogę jeździć 3 razy w tygodniu.

sobota, 18 marca 2006

Smok patrzy zachwycony...

…na dziadka Dużego, który z zapałem i przesadną mimiką recytuje wierszyk
„To nie sztuka zabić kruka,
ani sowę trafić w głowę,
to jest sztuka całkiem świeża
goła dupą zabić jeża”

Edukacyjnie czyż nie???:)))

Po chyba 7 latach niebytności trafiłam bez problemu. W prawo, w prawo, w lewo, na rondzie w prawo, w prawo i o tamten blok. Po lewej stronie ogródki działkowe, potem garaże. WSZYSTKO pamiętałam:)))

Grzech poranną porą w batkach w paski kroi boczek do carbonarry. No nie mogłam się powstrzymać i bokserki – ciach w dół:))) Mija 20 sekund:
G: Cleos no zobacz co zrobiłaś
C: (Leci z łazienki do kuchni jakby się paliło)???
A tam co??? A tam Smok targa ojcowskie gacie w dół, wiesza się na nich tak długo, aż ściągnie. I znowu… i znowu… i znowu… Nieodrodna córeczka mamusi:)))

piątek, 17 marca 2006

Białym glutom...

…z nieba mówimy STOP. Dosyć już mam i kropka.

W centrum miasta furmanka, dwa rude konie i chłop w kufajce. Wsi spokojna wsi wesoła.

Harry Potter i Książę Półkrwi – szybko, łatwo i przyjemnie, ale jakiś niedosyt pozostał. Tratowanie staruszek w autobusie, byle tylko usiąść i czytać chyba wejdzie mi w nawyk.

Jestem lekko sopelkowa. Trudno. Temat ucichł jak zwykle niezakończony. Trudno x 2.

Wymiękam, kiedy Smok przytula się do kudłatego MisiaPysia i zasypia z nim w objęciach. Albo, kiedy przybiega do mnie i z okrzykiem „Mamoooo”, w którym wyraźnie brzmi pretensja, pokazuje mi czego chce (się głupia nie domyśliłam,no).Albo kiedy po pochłonięciu dwóch kiełbasek, wyciąga łapki po kanapkę z serem „am am mamooo”, utylizuje ją i biegnie pod lodówkę, że chce jeszcze. To jest NA PEWNO nasze dziecko.

Zadzwonili do mnie ze Starej Firmy, czy bym nie przyszła im czegoś poksięgować. Buhahaha i kupa śmiechu. Odpalam turbowrotki i lecę. Powtarzając sobie „jestem asertywna, potrafię powiedzieć NIE”, tak właśnie zrobiłam. NIGDY więcej księgowości. Zupełnie nie tęsknię i nie wspominam – chyba, że w formie dowcipów sytuacyjnych z Georgem.

Życie da mi to czego chcę… jak zwykle… jak zawsze… dam mu tylko trochę czasu na to:)))