licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 31 października 2011

Jakby ktoś miał...

…potrzebę posiadania w celu pożarcia, tortu angielskiego w dowolnym kształcie, kolorze, formie i treści to ja polecam pewnąpanią, która jest teściową jednej znanej nam Grabarki.

O ja pierdykam jaki czad smakowy!!!

Wchłonęliśmy, wsysnęliśmy i nie ma. W domu zapanowała rozpacz i powszechna depresja oraz desperacja. W celu zaspokojenia chociaż potrzeb wzrokowych weszłam na stronę www. I jak zobaczyłam urodzinowy tort Grabarki z cmentarzem na górze, kostnicą, duchami, nietoperzami i innymi elementami grabarkowych marzeń, to klęknęłam przed komputerem, by cześć oddać i hołd niekoniecznie pruski. 

Give me more!!!

Kryptoreklama: TORTY ANGIELSKIE

niedziela, 30 października 2011

Wstaję o 6.20...

…myślę sobie „faktycznie jest 7.20 pora na kawę”. No to kawa. I książka. O 7.30 myślę sobie, że jest w zasadzie 8.30, zaraz dostanę odleżyn – pora wstawać. No to wstaję. Literaki. Porządki. O 8.00 myślę sobie, że zaiste gdyby nie te bzdury z mieszaniem czasem byłaby 9.00 – pora robić śniadanie. No to robię. I budzę Diaboła. I się dziwię, że On patrzy na zegarek „Ale Kleoś jest dopiero 8.20″.

ADHD musi znaleźć ujście, bo mnie rozwali w drobny mak. No to nakarmiłam Jasia i Małgosię oraz okoliczną Mafię. Koty dostają piergolca, kiedy to całe tałatajstwo przylatuje na balkon. Przygotowałam zdjęcia do wyklejania albumu. Nosi mnie. Oj nooooooosi. Trza brać dupę w troki, zabrać kawał tortu i nawiedzić Marychę, która inkubuje Dziedzica w miejskim szpitalu. W końcu niech sobie uczci pierwszą rocznicę ślubu, skoro już nie w domu, to chociaż po bożemu złamaniem wszelkich zasad diety.

piątek, 28 października 2011

Ostatni dzień...

…w Nowej. Odliczanie skończone, mogę oficjalnie odtrąbić zakończenie kolejnego etapu zawodowego. I tak, od ekipy z produkcji dostałam palmę z bibuły, ze wstęgą „Ostatnie pożegnanie” oraz kwiatka w doniczce z ich imionami na drutach do wstawienia w karton „american style odchodzę zabieram swoje graty do pudełka”, od Grabarki leliję z żałobną, czarną wstążką oraz torebkę od Gucciego… w torcie. Albo tort w torebce jeśli ktoś woli. Z Ojcem Derektorem i jego Sancho Pansą wypiłam kawę, obściskałam się i zostawiłam temu Ojcu ślad szminki na kołnierzyku koszuli. Za przyzwoleniem, niech ma, jakaś cena za uściski musiała być. Z Geppettem pozowaliśmy w uścisku przed kamerami na podwórku. Z chłopakami z produkcji drugiej sesja przed kamerami na hali, pożegnania, podziękowania. Potem grupowo-zbiorowe zdjęcie na Blockhauzie numer zwei. Szefowi S powiedziałam, że co złego to na pewno ja i on zresztą też, więc jesteśmy kwita. Trochę zbladł, ale zniósł dzielnie.
Są ludzie, o których nie warto wspominać.
Ale Zochan się popłakała.
Z Muchą jestem umówiona na kawę.
Sylwiór brawo bił, jak szłam z tym kartonem ze sterczącym z niego kwiatkiem.
Dudziaczek zadzwonił kiedy jechałam do domu, że właśnie się minęliśmy po drodze i to musi być znak jakiś. Od boga pewnikiem kurna.

Ja pierdykam, będzie mi ich brakować. I dobra, jestem bura suka, twardzielka i w ogóle wredna skorpionica, ale mi się łezka w oku zakręciła.

Oni to czytają, niektórzy przynajmniej. Jesteście kurna fantastyczni – dzięki za wszystko:)
A reszta z nich, która to czyta – niektórzy przynajmniej – pfffffffffffffffffffffff. I poprawcie błąd ortograficzny w protokole przekazania dokumentów. Tym pisanym odręcznie. Tym pisanym przez Messerschmitta. Wstyd.

Od środy – nowy target – Najnowsza:)

czwartek, 27 października 2011

Już mogę...

…i bardzo dobrze, bo by mnie w końcu rozwaliło.

KrasnoLudka jest fajna. I istnieje spora szansa, że się polubimy, co zresztą Drożdż przewidział lata temu. Oznajmiłam mu dzisiaj ten fakt oraz fakt spotkania na szczycie. Mina – bezcenna. Alutka słuchająca w aucie przez otwarte okno – efekt uboczny. W końcu to on nauczył mnie  kultowego hasła, że „podłe plany nie uknują się same.” :) I może sobie Whoever twierdzić, że jestem nienormalna, MJ, że mnie pokopało, a jednak uważam, że to nie był zły pomysł i jeszcze wyjdzie mi na dobre.

W temacie innym – zostało mi 8 godzin. Dam radę, bo już i tak paranoja przekroczyła granice wszelkiego absurdu, więc nie jestem pewna czy jeszcze coś jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Tym bardziej, że dookoła spotykam się wyłącznie z wyrazami żalu i niepowetowanej straty. Pięć wyjątków wiosny nie czyni i humoru nie psuje.

środa, 26 października 2011

Normalności c.d....


Grabarka: Z czym masz te kanapki?
Geppetto: Z serkiem i dżemem.
Grabarka: I ciebie nie mdli po takim słodkim?
Gappetto: Nieee… jestem bardzo pobudzony.

:)

wtorek, 25 października 2011

Do Grabarki...

…przyszedł Szczypiorek. Postawiła parasolkę na podłodze, pogadała i poszła.  Geppetto przyszedł i siadając przy biurku przestawił parasolkę. Wraca Szczypiorek. Rozgląda się. I do parasolki:
Szczypiorek: No gdzieś ty polazła?!

Zabrała osprzęt i poszła. I bądź tu człowieku normalny:)

poniedziałek, 24 października 2011

Nie jestem...

…potworem. A mimo to nie mają odwagi powiedzieć mi w twarz, że cieszą się ze zmiany sytuacji. Za to za plecami, do innych, mówią całkiem sporo. Z czego potem dociera do mnie 100%. Gdzie są granice ludzkiej naiwności, zawiści i głupoty?

APDEJT:
Oraz mieszkam ze świrem, ale oj tam:)

sobota, 22 października 2011

Zarąbiście jest...

…kiedy człowiek nie może się schylić i ruszyć lewą nogą jak wiewiórka z ADHD, tylko jak 80letnia wiewiórka z paraliżem kończyn. Zajebiście rzekłabym, tym bardziej, że człowiek zobowiązał się pomóc Diabołowi w malowaniu kuchni, gdy tymczasem zwykłe opadnięcie na kolana w celu wytarcia podłogi z farby okupione jest bólem, jakby ktoś wsadził człowiekowi gwóźdź w staw biordrowy i wiercił nim złośliwie i rykiem odzieranej ze skóry samicy tyranozaura.
Człowiek poszedłby może do jakiegoś ortopedy, ale żal mu lekarza, który będzie oglądał te zdjęcia cudne. Bo nie ma gwarancji, że w okolicy ortopedy będzie przyjmował kardiolog i kto wtedy biednego doktora reanimuje po zawale? A że zejdzie na zawał jest więcej niż pewne, bo człowiek nie ma ani jednego stawu sprawnego w 100% przez 100% czasu użytkowania. No w palcach u rąk może.

SKS jak mówią. Starość, kurwa starość.

piątek, 21 października 2011

Jestem pod...

..wrażeniem. Wytrzymały dwa dni, znaczy szesnaście roboczogodzin. Teraz zaczęło się judzenie i złośliwości. How nice:)

środa, 19 października 2011

Latam...

…jak wiewiórka z nieukierunkowanym ADHD i na speedzie do tego. Miejsca sobie znaleźć nie mogę, zrobiłabym jeszcze coś produktywnego, ale nie bardzo mam co, jak i czym. Więc poznaję Nową, na potrzeby chwili niech Jej będzie Kruszyna. Fajna kobita. Więc słucham zawodzeń i rozpaczliwych okrzyków, że o mój bloże co to teraz będzie, i w ogóle jak tak można.

Do tego założyłyśmy Klub. Czarne kapelusze z woalkami pójdą w ruch.

Drożdż posuwa się posunięciami, jakby mu poprzesuwali klepki, szarą substancję i przysadkę z szyszynką. Jak sobie pościele, tak się wyśpi, a raczej nie wyśpi, ale jego bezsenne noce to na szczęście nie mój bezpośrednio problem. Póki  wykazuje resztki rozsądku względem Smoka może sobie oddychać spokojnie tym samym co ja powietrzem.

Ubaw mam taki i sytuacja zapiertenteges w  takim tempie, że Whoever zadziwiona potokiem informacji woła „dawkuj mi to jakoś!” Się nie da moi mili.

A w przyszłym tygodniu nie mam ani jednego wolnego popołudnia. ANI PÓŁ. I to jest coś, co wiewiórki lubią najbardziej.

poniedziałek, 17 października 2011

Jakoś tak wyszło...

…że moja intuicja jest zajebista, znam się na ludziach, ludzkich relacjach oraz rozwielitkach. Mądra ja.

Who odnotowała hasło „wyszelątać jajniki” w celu zapodania w odpowiednich okolicznościach i wykorzystanai przed szelątaniem.

Oraz w trakcie rozmowy telefonicznej trwającej 47 minut dwukrotnie wymazywała sobie jedynką z ilorazu IQ, raz dwójkę z końca. No bywa. Klasa nie wyklucza chwilowego zaćmienia. Ale kocham Ją i tak:)

niedziela, 16 października 2011

sobota, 15 października 2011

Oszczędziłam...

…jakieś 100 PLN, jeśli nie więcej, wstając o 8.30, pijąc kawę, potem drugą, a potem kulając na własnej głowie kok.  Kok weselny dodajmy. Kok wyczesany, wypindżony, kok, który u fryzjera kosztowałby fortunę i jeszcze bym się nasłuchała, że „o mój bloże, tyle włosów, jak to spiąć! Tak się nie da! Tak też się nie da.” Lata praktyki czynią cuda doprawdy. Azaliż nie mogę na standardowe w takich sytuacjach pytanie „Jak ty to tak sama upinasz?” odpowiedzieć jak zawsze „Szybko.” 40 minut. ALe za to call me Versace Własnej Głowy. W końcu nie na darmo Who ogłasza, żem włochata.

A potem się okazało, że Neferneferuaton zwana potocznie Nefertiti oraz NefkąKonewką nalała mi suka jedna czarna do buta. Centralnie. Blog mi świadkiem, że jeżeli Diaboł nie znajdzie rozwiązania problemu do wtorku, to ją oddam do schroniska/wyrzucę na dwór/oddam w dobre ręce/cokolwiek. Cierpliwość mi się właśnie skończyła i wurwa się nie zawaham. Zaraz potem przywiozę ze schroniska inną czarną kocicę, wychowaną po ludzku i kulturalnie wydalającą z siebie do kuwety. Bo na tą francę nie mam już pomysłu.

To pójdę nałożyć tapet na twarz i wdziać kreację, co jest boska.

środa, 12 października 2011

Nagrodę...

…dla Ojca Roku zdobywa….



Bo się dziecko ubrało w za ciepłe buty, za ciepłe rajstopy. To nic, że rano jest 5 stopni. Bo się gotowała. To nic, że w szkole jest szatnia i ma buty do przebrania. Bo jakby chciała iść w stroju kąpielowym, to też by poszła? Poszłaby. I przekonałaby się, że to głupi pomysł i skutkuje przeziębieniem. Bo nagle zapragnął dysputy i konwersacji – dyskutant w mordę kopany. Jak się Smok dwa razy ubierze za zimno i zmarznie, za ciepło i się zgrzeje, kolorystycznie idiotycznie i się będą z Niej śmiać, to się nauczy doboru ciuchów. I wcale nie uważam, żeby to była głupia metoda, tym bardziej, że 70% ciuchów przygotowuję sama, więc pole do popełniania debilizmów ma niewielkie.

Ja rozumiem, że jak ktoś nie ma w domu z kim pogadać, to potem wysyła smsy na byle temat, pod pierwszy numer z listy, ale kurna ramki maluję, angielski robię, życie rodzinne uprawiam i nie mam czasu na konwersacje po próżnicy.

poniedziałek, 10 października 2011

Po wycieczce...

…z klasą Smoka – zmarznięta.

Po zajęciach z Misiami – nowe hasło przewodnie „Od Pinokia do Maseraka”. Oraz komentarz Smoka, który był ze mną „Mamo teraz to ja już wiem, jak ty ciężko pracujesz. Bo musisz być taka szybka i jeszcze mieć do nich cierpliwość.” No ba:)

Oraz na melodię „Stałą babka srała, trowy sie czimała”
Miałam ci ja kuchnię
lecz się rozwaliła
jeszcze będzie cudna
choć już piękna była.
Musi mi ją Diaboł
wykulać od nowa
gipsu trochę rzucić
no i pomalować.

To się nigdy nie skończy – już sięz tym pogodziłam chyba:)

sobota, 8 października 2011

Nienawidzę...

…przepakowywania torebki. A wiadomo, że torebka musi pasować do butów, a buty do reszty. W celu sprawdzenia, czy mogę chodzić cały tydzień z jedną torebką  zmianiając tylko ciuchy w tym samym kolorze postanowiłam przeprowadzić eksperyment. We fioletach mogę spokojnie. W czerni nawet dwa tygodnie. Od poniedziałku testuję czerwienie. Ale i tak już jestem szczęśliwym człowiekiem, bo w ciągu ostatnich dwóch tygodni zmieniałam torebkę tylko dwa razy (poprzednio bywało pięć i częściej).
Ktoś się jeszcze ma ochotę pośmiaćze mnie, że mam ciuchy w garderobie ułożone/powieszone kolorami? I że dokupuję wyłącznie pasujące kolory chociaż w różnych odcieniach?

No:)

APDEJT:
Rozpoczęłam produkcję choinkowych pierduśników. Kill me. Najlepiej softly with windows.

Smok śpi w namiocie Spidermana – faza taka. Na rano bułeczki serowe. Powiedzcie mi kto je zrobi, kiedy my tu z Diabołem wyżlopali po dwa drinki z Red Bullem czy innym Tigerem. Bo kurna NIE JA. No dobra JA, ale nie zamierzam mieć fątastycznego humoru w tem temacie.
Na jutro w planie te kurna bułeczki, (spacja mie sie wciska nie tam gdzie powinna i poprawiać muszę, zaraz mnie szlag nagły jany trafi – to przez tego Tigera), wybory, gipsowanie, obiad i Kung Fu Panda 2.
Ktoś mnie może przytulić? Bo mam czkawkę.

piątek, 7 października 2011

Smok miał dziś...

…pierwszy trening judo. Z judo ma to na razie niewiele wspólnego, ale przynajmniej trener ich ogarnie i zdyscyplinuje. Co też oznajmiłam temu Smoku.
Smok: Mamo, ale ja już jestem ogarnięta co? Bo zscysplindowana to nie bardzo, nie?
No prawda.
Quiz mały będzie: kto był i patrzył, jak się Smok gimnatykuje, a kogo zabrakło?

Oraz kanapka na kolacje made by Smok:
chleb tostowy smarujemy Delmą, potem smarujemy serkiem topionym. Potem kładziemy na to plasterek szynki, który nastęnie smarujemy pasztetem. Mówię Wam – PYCHA:)

czwartek, 6 października 2011

No to plan...

…strategiczny jest taki, że…

…siedzimy w jadalni przy stole. Ja nad moim angielskim – 93%, Diaboł nad swoim japońskim – ze słomianym zapałem. Pożądliwie spoglądam na inne kursy, które już sobie wyszukałam, obliczam kiedy będę mogła zacząć drugi, kiedy go skończę i wtedy ten trzeci, a potem… Diaboł spogląda na mnie i napiernicza po japońsku, mruczy pod nosem, gada do siebie/do mnie/do Nefki. W końcu nie wytrzymuję – www.translate.google.pl – watashi wa anata ni nani ka o nageru. Z właściwym akcentem. Faktycznie w końcu czymś w Niego rzucę.

…postanowiłam uskutecznić produkcję ramek na zdjęcia. Skoro w normalnych sklepach nie ma spełniających moje wygórowane wymagania, a w Liroju kosztują majątek (podliczyłam, żeby nie być gołosłowną – komplet ramek na zdjęcia do powieszenia na już – 270 PLN), to sobie zrobię. Mam szyby, mam podkłady, mam lakierobejcę, mam zszywacz tapicerski i zszywki. Brakuje mi listewek i kleju do drewna. Wyjdzie taniej, będę miała radochę, uwielbiam takie robótki. Grunt to umieć się uszczęśliwić.

…chciałabym urosnąć, ale nie urosnę. I nawet 10 cm szpilek nie rozwiązuje sprawy, kiedy jakiś podły parufon wciska zgrzewkę z tonikiem na koniec górnej półki w markecie. Stoję. Se stoję i se mielę pod nosem przekleństwa w paru językach. Se stoję, se mielę i się rozglądam. Na horyzoncie Pan w Niebieskim Sweterku w Serek. O matko, no ale trudno.
Cleos: Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc i zdjąć zgrzewkę z półki?
Pan w Niebieskim Sweterku w Serek: Ależ proszę bardzo.
Cleos: Dziękuję panu.
Pan w Niebieskim Sweterku w Serek: Całą pani włożyć do wózka?
Cleos: Nie, dziękuję, już sobie poradzę z rozdarciem tego na części:)
Pan w Niebieskim Sweterku w Serek: :)
Niefart z Panem w Niebieskim Sweterku w Serek polegał na tym, że widziałam, jak stał przy kasie. Uśmiechnął się, ja się uśmiechnęłam i poszłam w stronę kostek do WC. Niefart drugi polegał na tym, że stał przy wyjściu, kiedy wychodziłam, pchając przed sobą w wózku nie wiem ile kilogramów, ale na pewno w pierony dużo.
Pan w Niebieskim Sweterku w Serek: Może pani pomogę?
Cleos: Dam sobie radę, dziękuję. Wzrostu może nie mam słusznego, ale siłę owszem.
Pan w Niebieskim Sweterku w Serek: Gdyby… eeee… może… nie… Może da się pani zaprosić na kawę?
Cleos: :) Bardzo pan miły ale nie dziękuję, niekoniecznie. Nosiciela zgrzewek na stałe nie szukam.
Pan w Niebieskim Sweterku w Serek: (mina WTF) Do widzenia w takim razie.
Cleos: Miłego dnia.
I poszłam. No ależ, lecę! Gnam wprost w ramiona chłopa w serku, co mi niczym ten bohater tonik zapodał. Dla Diaboła dodajmy dla ścisłości. I nie to, że jakiś wyjątkowo szpetny był. Bo był przeciętny. Nie to, że chamski, bo wcale. Albo jakiś w jedynie kobietom zrozumiały sposób odpychający – nie, nie był. Taki sobie miły Pan w Niebieskim Sweterku w Serek, zwyczajny, jakich tysiące. I nawet nie to, że w domu Diaboł czeka i przebiera nogami na myśl o tachaniu tych zakupów na nasze wysokie drugie piętro. Nawet gdyby Diaboła nie było, to kurna komu się wydaje, że podrywa się kobiety na bohatera z marketu! Znaczy może ja jestem nienormalna, zbyt kategoryczna, wymagająca i w ogóle cholera i zołza. Nie da się tego niestety wykluczyć. Powiedziałabym nawet, że to więcej niż pewnik (taka ot Who napisała mi ostatnio, że jestem kretynką i bywam upierdliwa, na przykład). I ja wiem, że wielkie miłości pewnie biorą się ze zwyczajnych historii. Wiem, serio. Tylko kurna jakoś mi ani ten serek, ani to czekanie pod drzwiami… No nie wiem, już mi kiedyś jeden tęsknie czekał. Nawet wyszłam za niego za mąż. O hesusie jaki był romantyczny i bohatersko marketowy (tyle, że MJa na zakupy wosił na każde skinienie). Istnieje opcja, że Pan w Niebieskim Sweterku w Serek już nigdy, żadnej kobiecie flaszki z górnej półki nie poda i zaprzepaści w ten sposób swoją szansę na wielką miłość. O jaka szkoda.

środa, 5 października 2011

poniedziałek, 3 października 2011

Po pierwsze...

…nadal mam lepszą kondycję niż Misie Moje Puchate.

Po drugie, mam tam nowy nabytek. Szykuje się drugi w postaci niedoszłego księdza, obecnie wychowawcy w świetlicy. Hesusie ratuj, bo ja im dzisiaj puszczałam Subliminala, a że pieśń była długa, okrasiłam komentarzem o bezlitosnym narodzie izraelskim. A tu ksiądz. No niby niedoszły, ale jednak. Obłoży mnie najwyżej niedoszła ekskomuniką czy inna anatemą. Trudno.

Po trzecie, znaleziska pod biurkiem Dudziaczka znanego do tej pory jako Derektor Grzywka (grzywki się pozbył, a Dudziaczek pasuje jak ulał) przekraczają moje granice pojmowania talentów do syfienia. Klękajcie narody czego tam nie było?! Że nas robale nie wyniosły razem ze stołkami to cud jakiś bloski czy cuś.

Po czwarte, „Lejdis” dobrze mi zrobiło.

Po piąte, „Rabbit hole” powala, a potem jeszcze kopie leżącego. Ślimtałam pół ranka.

Po szóste matkokochanomojo nie pokazujcie mi więcej takich rzeczy, bo zeszłabym na zawał. Serio serio i śmiertelnie poważnie. Ale proszę jak ktoś lubi ekstremalnie, to może sobie oglądać non stop kolor.

Po siódme, angielskiego 91%.

Po ósme, nie wiem co, idę film oglądać.

niedziela, 2 października 2011

7.15 pobudka...

…Nie mogę spać. Ani rano, ani wieczorem. Miotam się jak ryba bez wody. Starość? Zmiana pogody? Odbija mi?

sobota, 1 października 2011

Miałam robić...

…angielski, ale muszę to napisać.

W ramach odgruzowywania gabinetu (nadal i wciąż), wygrzebałam albumy ze ślubnymi zdjęciami. Poprzeglądałam wszystkie, ot tak sobie. I jest tam jedno takie zdjęcie, które lubię najbardziej. Idziemy nawą główną, do wyjścia kościoła uśmiechnięci i szczęśliwi, a między nami o krok w tyle, (do dziś nie wiadomo skąd się tam wzięła – niania zaklina się, że Jej pilnowała) idzie Smok. Potem dopiero świadkowie i reszta gości. Dziś myślę sobie przekornie, że to taki znak, proroctwo takie – wychodzimy z kościoła a z nami to, co wyszło nam najlepiej i co mam z tego związku/małżeństwa najlepszego.

Reszta poszła się wypasać, ale oj tam oj tam, nie bądźmy drobiazgowi.