…, nie mam szacunku dla ludzi, którzy nie potrafią przezwyciężyć swoich słabości. Ale nauczył mnie wszystkiego, co umiem na parkiecie. Pokazał jak trzymać ramę, jak układać ręce w paso, jak czuć walca. Nauczył mnie muzyki, odczuwania, emocji, przekazywania swojego postrzegania taktów. Mówił do mnie Gąsko Pylusiu. Był mi trenerem, kumplem, wujkiem i przyjacielem. Pomógł mi wyprowadzić się od ByłgoNiedoszegoDamskiegoBoksera. Młodzież Go uwielbiała i On uwielbiał młodzież. Miał podejście do ludzi, nie radził sobie tylko sam ze sobą. Na obozie treningowym tańczył na rurze U Biesa, aż się rura wykrzywiła. Nie krytykował moich wyborów życiowych, nawet jeśli były idiotyczne. On jeden swego czasu wraz z Babcią, nie miał mnie za czarną owcę w rodzinie. Przepieprzył swoje życie, zniszczył, schrzanił wszystko, co dało się schrzanić, ale o 4 nad ranem, to z Nim mogłam porozmawiać i wyżalić się swego czasu. Tłumaczył mi zawsze, że na parkiet wychodzi się tylko wtedy, kiedy muzykę czuje się tu – tuż pod mostkiem – inaczej to nie ma sensu i nie jest prawdziwe. Dziś ja, te same słowa powtarzam moim Misiom Puchatym. Dzięki Niemu mogę przekazywać swoją pasję i wzbudzać ją w młodych sercach z powodzeniem. W życiu był słaby, ale na parkiecie miał w nogach dynamit. Pavlović nie mogła się Go nachwalić, Galiński się zachwycał, że razem z partnerką-żoną tworzą jedność nie do pokonania. Wszyscy razem stawali na podium i duma ze zwycięstw była Jego znakiem rozpoznawczym, kiedy zaczynały się pierwsze takty tanga. Chociaż w życiu nasze drogi się rozeszły, zawsze będę podziwiała Go na parkiecie.
Teraz gdzieś, w niebie albo w piekle, tańczy cha-cha-cha i jest w swoim żywiole. Kiedyś jeszcze zatańczymy razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz