licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 18 lipca 2015

Bo ja rano...

...wychodząc ze Smrodem na spacer, muszę mieć w pamięci, pod czaszką gdzieś w miejscu już w miarę obudzonym, że mam w domu cała trzodę do nakarmienia i trzeba temu dziadostwu narwać mleczy, trawy, koniczyny, pokrzyw i babki. I poszłam dziś sobie zrywam spokojnie, a tu nagle kap. A za chwilkę KAP. I za moment jak nie PIERDUTNIE KAP KAAAAP KAAAPPPP. Podnoszę łeb znad kępy mleczy, patrzę... ludzie uciekają, chowają się po bramach, biegną, jakby myśleli, że przemkną między tym oberwaniem chmury unikając kropel jakimś cudem... I zrywam sobie i patrzę i czuję, że woda zaczyna mi z włosów spływać kap KAP KAAAP na buzkę, mokrą i tak już dokumentnie. Więc się nie spieszę, do domu mam 50 metrów, ale i tak nie dotrę tam sucha. Znad trawy dla Diablo podnoszę wzrok - przechodnie z oczyma wbitymi w płytki chodnikowe gnają, lecą, wyciągają parasole. Czy naprawdę tylko ja czuję, że deszcz jest ciepły, że krople tak fajnie odbijają się od skóry, że sklejone włosy tworzą zabawny bajzel na głowie?
Nazbierałam. Szłam te 50 metrów do domu ślizgając się w mokrych japonkach i perswadując Smrodowi, żeby nie ciągnął matoł jeden, bo się nie rozpuści przecież, a jak za chwilę wyrżnę zadkiem z poślizgu to mi dobry humor minie.
Do domu dotarłam mokrusieńka, jakby ktoś na mnie 5 kubłów wody wylał. Ciepłej:) Krople na rzęsach, strąki kłaków z wyczesanej chwilę temu fryzury. Smród otrzepał się na korytarzu i grzecznie siedział pod drzwiami czekając na wytarcie łap, a ja śmiałam się jak kretynka do tej prawie czterdziestoletniej nawiedzonej babki w lustrze, która najwidoczniej nie musi wyglądać, ale za to na pewno musi CZUĆ:)