licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 30 września 2007

Poranny wurw...

…o 7:29 dodaje mi szwungu w sprzątaniu. Przeleciałam przez chałupę jak burza. Wszystko lśni. Kręgosłup boli, po nocy spędzonej na kanapie.
Spelkuję.

sobota, 29 września 2007

Łączę się w bólu...

…z Gabrielle. Łączę się całym sercem, duszą (o ile posiadam) i ciałem też.

Zakupienie w pieprzonym Kaczogrodzie butów graniczy z cudem. Buty powinny stać na półce w sklepie z butami i wołać „Kup Nas Cleosiu! Kup!”. Tymczasem z półek dochodzi dziki jazgot „Spierniczaj od nas Cleosia gdzie cię oczy poniosą!” Koszmar. Trzy godziny, słownie: trzy, chodziłam ciągnąc za sobą Smoka i Małego Johna. Trzy godziny oglądałam kozaczki z cekinami, kozaczki z frędzelkami, kozaczki z zakładkami, z klamrami, z cyrkoniami, z motylami, z chujwiecotoalebłyszczy, kozaczki marszczone, błyszczące, z 8 rodzajów skóry, z różną fakturą, wywinięte, pierdyknięte, z koroneczką, z gwiazdeczką, z kolorowymi wstawkami, bez wstawek ale za to zamszowe. Jezu słodki daj cierpliwość i dopomóż. Rozpacz. Znalazłam jedne, które wołały nim jeszcze weszłam do sklepu. Kosztują bagatela : pierdylion PeeLeNów, czyli trochę mniej niż pół mojej wypłaty. Nooooooooo, trza w takim razie najpierw przekonać Grzecha, że będziemy mieli co jeść, co pić, Smok w co się ubrać i ogólnie nie zemrzemy stromotnie, a potem wrócić do tego sklepu i nabyć. O ile jeszcze będą. Przekonywanie zajmie mi jak sądzę czas do niedzieli wieczorem, więc w sklepie znajdę się w poniedziałek po pracy. Biorąc pod uwagę, że za chwilę go zamykają, jest nadzieja (co umiera ostatnia), że mi ich nikt nie kupi.

Dodatkowo, żeby nie było za sympatycznie kupienie w moim rozmiarze bielizny, niekoniecznie barchanowej, niekoniecznie zabudowanej po szyję, koniecznie brązowej, koniecznie takiej, która woła „Zdejmij mnie z niej zębami” to kolejna niemożliwość. Na szczęście mam szczęście:) i moje dziewczyny ze sklepu z bielizną, na sam mój widok w drzwiach, wyjmują z zakamarków wszystko to, co daje się zdejmować zębami:) Kocham je. Dziś gwoździem programu dnia był strój lekko perwersyjnej pokojówki wiszący centralnie na pierwszym wieszaku.
Smok: Mamusiu a co to jest?
Cleos: To jest kochanie spełnienie fantazji.
Mały John: (Na znaną melodię) Bo fantazja, bo fantazja, bo fantazja jest od tego, aby bawić się, aby bawić się, aby bawić się na całego.
Klientki w sklepie: ????????????
Moje Dziewczyny: :))))))))))))
No. Przynajmniej ten zakup mi się udał, ale też nie do końca. Będę musiała zadzwonić po resztę. I nie Zboczeńcy Moi Mili, nie zakupiłam stroju pokojówki…:))) jeno bieliznę.

APDEJT:
Przekonywanie zakończyło się o godzinie 19:47 :))) Jestem wielka:)))

piątek, 28 września 2007

Refleksja mię...

…naszła taka.

Umyłam włosy wczoraj. Żaden cymes, nie? No myję od czasu do czasu. Umyłam, po czym wywaliłam na nie jak zwykle 3/4 opakowania odżywki „Połysk i puszystość pierdu pierdu będziesz najpiękniejsza”. Kto widział cleosiową grzywę, wie że o grzywę trza dbać. No to dbam. Grzech pyta, czy ja zjadam tę odżywkę. Otóż nie, używam – odżywiam w sensie cebulki i resztę. Schodzi tego w ilości prawie 3 opakowań tygodniowo. Życie. Ale myślę sobie tak, nie używam drogich kremów przeciwzmarszczkowo-wygładzająco-kitwciskających. Najdroższy kosztuje 9,90. Nie balsamuję zwłok, jedynie po intensywnym opalaniu, żeby nie zeschnąć na wiór, a i to nie zawsze, bo szczęśliwie opalam się na brązowo od razu. Nie mam obsesji kosmetyczno-perfumeryjnej, ani takiej „muszę posiadać ten megawydłużającopodkecającopogrubiajcostepujący tusz za 220 PLN”. Więc zasadniczo jestem drogeryjnie tania w utrzymaniu. Więc mogę sobie chyba wywalać na łeb takie ilości odżywczego badziewia jakie mi się podobają i nie ograniczać się w tym zakresie, czyż nie? No. A efekty jakie są każdy widzi, a kto nie widzi niech się cieszy, bo nie będzie zazdrościł:P

środa, 26 września 2007

Nabytek...

BURZA

Przeżywamy dziś burzę, drzewa! ja i wy.
Lecz ja szepcę słowa najcichsze,
a wy ryczycie w wichrze
jak zielone lwy…

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

wtorek, 25 września 2007

Duży ma dziś...

…wizytę w Sosnowcu. Rezonans, cuda na kiju i inne takie. Ja bardzo proszę, bardzo, bardzo, żeby wszystko było ok. Grzeczna będę, sympatyczna dla narodu i w ogóle do rany przyłóż… przez tydzień conajmniej. Mogę się postarać dłużej, ale nie obiecuję. Bo jeśli… to ja informuję, że się w ramach protestu oflaguję GDZIEŚ, głodówkę uskutecznię albo coś. Ja bardzo, bardzo, bardzo proszę. I ja wiem, że jak się wali to się sra za przeproszeniem, ale może już dosyć, co?

Bardzo, bardzo, bardzo proszę i niech ktoś łaskawie tej prośby wysłucha, bo nieczęsto zdarza mi się prosić aż tak bardzo.

APDEJT:
Moje bardzo, bardzo proszenie odniosło skutek. Rezonans wykazał NIC. Dziękuję.

A do tego aż się prosi kolejne wysłuchanie próśb gorących, a w zasadzie efekt wytężonej pracy i narzucenia sobie dyscypliny rodem z obozu pracy. Jeszcze 3 kilogramy, moje Misie i powrócę do wagi z ogólniaka. (W końcu jak już mam się po ogólniacku lansować to na całego.) Niech mi nikt nie mówi, że jest na tym świecie coś niemożliwego do zrobienia, bo wychodzi mi, że jednak WSZYSTKO się da.

poniedziałek, 24 września 2007

We mnie wjechał...

…pan lawetą. Wjechał elegancko, pierdolnął aż miło, a potem zrobił mi awanturę, że się spieszy. Nooooooooosz. Nic mi się nie stało, Cherry Devil z jedynie wgiętą rejestracją nabrał pikanterii demona polskich szos. I pojechałabym do domu, jakby nigdy nic obdarzając pana uśmiechem i machaniem rączką, gdyby nie to, że pan okazał się dupkiem koncertowym. Przygnał kurcgalopkiem do mnie, zaczął mi wymachwiać łapami przed nosem. A mnie na machanie włącza się agresor. Agresor zaczyna się sopelkowaniem, a kończy policją, świadkami i oschłym „Pan się uspokoi, bo panu żyłka pęknie”. Dupek.

Za to w Traktora wjechał pan samochodem. Nie wiem co mu jest, czy cokolwiek jest. Grzech zadzwonił jak to zwykle on „Wsiadaj w auto i przyjeżdżaj po niego, bo ja czekam na drewno” (więźbę w sensie). Po 3 minutach „Nie wsiadaj, nie przyjeżdżaj, drewno jedzie, to ja też jadę” – głosem pt: o matkokochana co teraz będzie. Mam dosyć. Jojczenie here, jojczenie there, jojczenie kurwa mać everywhere. A Traktor charakter i naturę kombajnu na szczęście odziedziczył po pańci, więc pewnie nic mu nie będzie. Martwię się tylko trochę…

Niech mnie ktoś przytuli… Przytul mnie…

niedziela, 23 września 2007

Się powtarzać nie będę...

…, że wizyty u Who bywają kształcące i ze wszech miar podnoszące na duchu. Że obie mamy puste główki, po których jeno wiatr hula. Że Melanurcę jednak dostałam i że Who absolutnie nie umie pić. Że trójka dzieci bywa męcząca, ekskluzywne szampony należy chować przed dziecięcą kąpielą, tym bardziej jeśli uskuteczniają ją w trójkę jednocześnie.

Czy się nagadałyśmy??? Nie sądzę, chociaż zgon nastąpił dopiero w okolicach 2.00.

Niech mnie ktoś dobije…

sobota, 22 września 2007

Czy ja mówiłam...

…kiedyś, że jest deficyt na kasztany??? CAŁA reklamówka + liście na bukiety z róż.

Smok: Mamo, mamo ja poniosę (przy ilości 10 kasztanów w reklamówce). Mamo, mamo weź to ode mnie, bo nie dam lady (przy ilości nieco większej).

No to targałam ten badziew przez park tam i spowrotem 16 razy, bo co wiatr zawiał:

S: Mamo, mamusiu tam spadły, i tam i tam i tam.

Sama chciałam. Trza było w domu siedzieć i się lenić:)))

10 godzin snu to i tak zdecydowanie na mało. Tym bardziej, że sen miałam raczej mało optymistyczny. Przegrywanie – nawet w snach – wkurza mnie nieludzko. Cóż, zakładam, że to nie był kolejny proroczy sen.

Dziś upojny wieczór i szalona noc z Who. Zapowiedziała, że nie da mi za karę MOJEJ WŁASNEJ Melanurci i będzie na mnie krzyczeć. Pojadę tam z masochistyczną przyjemnością:)))

piątek, 21 września 2007

Wyszłam wczoraj z domu...

…o 5.50. Tankowanie Devilka, Nowa. Po Nowej – zakupy – sama, Grzech na budowie. Jakoś samej mi to szybciej wychodzi, chociaż targanie 18 reklamówek po schodach stanowi mało radosny akcent. Że też synowie sąsiadów akurat jak ja wracam z zakupami tracą się z podwórka, no doprawdy. Do Małego Johna po Smoka. Godzina 17.20 – dobry czas. Kawka, pierdu pierdu, poprawki krawieckie, pierdu znowu. Tym razem do niczego się nie przykleiła:))) Telefon „Pojedź do domu po wódkę i przywieź nam tu.” Lekki skurcz. Zmęczona jestem, ale zostawiam Smoka (a planowałam pojechać do domu, uwalić się z Nią na podłodze i po naszemu spędzić wieczór), jadę. Trasa, która normalnie zajmuje mi 20 minut, tym razem zajęła tylko 12. Godzina 18.42 – proszę bardzo, dwie butelki, grzejcie się. Wchodzę na Hacjendę, staję w salonie i… lekki skurcz. Przed oczami widok, którego nie na się opisać, pod powiekami zupełnie inny. Wsiadam w Devilka, jadę po Smoka. „Traktora zabierz” – zabieram. Smok ubrany czeka, wsiadamy jedziemy. 19.30 – Clifford na MiniMini, mogę paść. Kolacja, kąpanie, kołysanka smocza, bajka „Dobranoc Smoku kocham cię najbardziej na świecie”, „Doblanoc mamusiu, ja ciebie też. I taka jesteś delikatna…” – głaszcze mnie po policzku. Lekki skurcz.
Siadam, wraca Grzech – kolacja, papieros. „Kupiłeś mi może tabletki?” „Zapomniałem, nie miałem kiedy.” A potem poleciał serial. Lekki skurcz. Dobrze, że chociaż Smok widzi, że czasem bywam delikatna…

Po tabletki pojechałam sama, dziś o 5.45:(

czwartek, 20 września 2007

Prowadzę z Małym Johnem...

…ożywioną konwersację na tematy egzystencjalne. Wyrzucam z siebie fakty, domysły, słowa i myślotoki. Mały John słucha, kiwa głową, troska się nieco, po czym przerywa mi w połowie słowa „No i się właśnie kurwa przykleiłam do własnej podłogi.” Bo Jej jakiś sos kapnął na podłogę i wdepnęła. Uwielbiam tę babę, doprawdy. Jak tu rozstrzygać o swoim być albo nie być? „Ty córcia rób tak, żebyś była szczęśliwa”, no to robię i no to jestem. „Zastanów się” – to się zastanawiam… Kładę się spać coraz później i chociaż oczy się kleją, myślotok trwa. A wiadomo, że jak Cleosia ma myślotok, to nie ma rady, trzeba go przetrawić, bo i tak ze spania nici. Za to kiedy już zasnę, mając przed oczami ciągle jeden i ten sam widok, śpię i śnię. I może mi się te sny spełnią…

wtorek, 18 września 2007

Uzależniłam się...

…od

Fever

Never know how much I love you
Never know how much I care
When you put your arms around me
I get a fever that’s so hard to bear

You give me fever when you kiss me
Fever when you hold me tight
Fever in the morning
Fever all through the night.

Ev’rybody’s got the fever
that is something you all know
Fever isn’t such a new thing
Fever started long ago

Sun lights up the daytime
Moon lights up the night
I light up when you call my name
And you know I’m gonna treat you right

You give me fever when you kiss me
Fever when you hold me tight
Fever in the morning
Fever all through the night

Romeo loved Juliet
Juliet she felt the same
When he put his arms around her
He said ‘Julie, baby, you’re my flame
Thou giv-est fever when we kisseth
Fever with the flaming youth
Fever I’m afire
Fever yea I burn for sooth’

Captain Smith and Pocahantas
Had a very mad affair
When her daddy tried to kill him
She said ‘Daddy, o, don’t you dare
He gives me fever with his kisses
Fever when he holds me tight
Fever, I’m his misses,
Oh daddy, won’t you treat him right’

Now you’ve listened to my story
Here’s the point that I have made
Cats were born to give chicks fever
Be it Fahrenheit or centigrade
They give you fever when you kiss them
Fever if you live and learn
Fever till you sizzle
What a lovely way to burn
What a lovely way to burn
What a lovely way to burn

Niezależnie od wykonania, czy to Elvis czy Michael Buble. Słucham i coś mi w duszy gra:)))
Mam też kilka innych uzależnień i nałogów, równie przyjemnych i równie spalających jak gorączka…