licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 28 grudnia 2007

Przeczytałam rano...

…Offcę. Offca poddała mi pomysł na przedpołudnie. Wrzuciłam we Wrzutę.pl i YT „walc wiedeński” i zasłuchuję się W TO  oraz W TO   a także W TO i jeszcze TO i jeszcze TO i każdy kolejny. I przez głowę przemyka mi myśl, że moje życie jest jak taki walc – uniesienia… opadania…obrót w prawo i hop! krok zmienny i obrót w lewo… szalony piwot w miejscu. Jak to zrobić, żeby przetańczyć życie płynnym krokiem? Zatańczyć potrafię, ale czy przeżyć? Jak w walcu – raz wielka sala balowa, gdzie lustra odbijają mnie na tysiące  cudownych sposobów, raz sala treningowa, gdzie podobne lustra pokazują każdy fałszywy ruch. Marzenie? Poczuć ramiona, które poprowadzą w tym walcu – i w tańcu i w życiu. Znaleźć ten rytm, gdzie jak bicie serca, 60 taktów na minutę zamienia bajkę w wirującą rzeczywistość, gdzie szaleńcze tempo wirowania zwalnia i mogę odchylić się maksymalnie w prawo, zatrzymać na ułamek sekundy i wiem, ze równowagę utrzymuję dzięki tej dłoni, którą czuję tuż pod łopatką… Marzenie? Ten walc… na parkiecie i w życiu, walc dający poczucie, że się frunie, unosi w powietrzu, by zawisnąć stopami tuż nad ziemią i nie tańczyć go lecz popłynąć w nim… Marzenie. Ono się spełnia – w życiu… Na parkiecie, wśród tych luster też się spełni… kiedyś.

czwartek, 27 grudnia 2007

Smok ma...

…zapalenie oskrzeli. Więc od Wigilii spędzam noce na jednoosobowym, smoczym tapczaniku z rozgorączkowanym kaloryferkiem w objęciach, śpiąc po godzinę góra dwie mieðzy „mamo siku, mamo soczku, mamo będę wymiotować, mamo noga mi wystaje, mamo misiu, mamo myszka i mamo cokolwiek.” Wypoczywam doprawdy. Smok w ramach chorowania odmawia jedzenia W OGÓLE, więc przekonanie Jej do chrupek kukurydzianych uważam za swój osobisty sukces. I do megadługich paluszków gigantów. Innego jedzenia Smok nie przyswaja. Dziś pierwszy poranek bez temperatury, ze Shrekiem 2 po raz pierdylion osiemnasty – Smok dialogi początkowe dubbinguje wyśmienicie – wyryła na pamięć i jedzie z tym koksem. I jeszcze Toy Story 2 i Uciekające Kurczaki.

Tymczasem od 4 godzin konwersuję z Mężem przez telefon. Z małymi przerwami na smocze lekarstwa, Męża pracę i inne duperele. Mąż raczy mnie komplementami w stylu „jesteś boska, za mądra jesteś” i temu podobnymi, na co ja uśmiecham się jedynie. No ba. Nie, nie jestem ani boska ani mądra, znam życie po prostu – troszeczkę. Jesteśmy w takiej samej sytuacji, w tym samym miejscu w życiu. Tyle, że ja jestem krok przed Nim może. I mam to szczęście, że mogę nocą na gadu przedyskutować wszelkie wątpliwości, problemy i inne tematy. I już dawno doszłam do wniosku, że rozmowa to podstawa i blogu dzięki, że mogę rozmawiać, mówić, słuchać i wymieniać myśli. Że nie muszę tego wyłącznie przemyśliwać i tłamsić się z różnymi za i przeciw i jak i kiedy sama. I tak naprawdę to myślę, że Mąż powinien nie ze mną rozmawiać, tylko wziąć flaszkę i pojechać do Egiptu – znalazłby tam i słuchacza i rozmówcę i na pewno zrozumienie sytuacji. Póki co muszę Mu wystarczyć ja, z moimi własnymi przemyśleniami, niby-mądrością i wnioskami wyciągniętymi z moich własnych rozmów. Jakoś mi lepiej po tej rozmowie. Lepiej bo mogę pomóc chociaż trochę, lepiej bo wypowiedziane na głos myśli przybierają bardziej rzeczywisty kształt, lepiej, bo to ważne kiedy Przyjaciel w potrzebie dzwoni i można Mu dać z siebie wszystko, co można dać w takiej sytuacji. I Jego stwierdzenie „ty to mądra jesteś, masz rację, nie lubię jak masz rację, ale znowu masz” utwierdza mnie w przekonaniu, że nawet jeśli czasem kobieca logika bywa pokrętna, to jednak to co myślę i czuję jest oczywiste i proste i pomoże także Jemu.

Zbliża się moment, kiedy będę musiała zahasłować tego bloga. Kiedy pisanie tu, nawet opłotkami przez ogródek przestanie być możliwe. Jeszcze nie teraz, ale wkrótce. Takie życie…

poniedziałek, 24 grudnia 2007

Jeśli na dzień dobry...

…słyszę, że tradycje moje, Małego Johna i Babci są „skandaliczne, sadystyczne i głupie”…
…jeśli przy składaniu życzeń i dzieleniu się opłatkiem tylko Duży zdobywa się na coś więcej niż „wszystkiego dobrego”…
…jeśli Duży musi się prosić o kubek z uchem, bo nikt o takim drobiazgu nie raczył pamiętać, żeby napić się soku, bo boi się, że szklaneczkę upuści lub zgniecie, co kosztuje go przełamanie męskiej dumy…
…jeśli przy „Hej, Maluśki” czułam narastającą w gardle kluskę i nie potrafię nad nią zapanować…
…jeśli nikt poza Dużym się do mnie nie odezwał ani słowem przez bite 3 godziny…
…jeśli sama powiedziałam może 10 zdań z czego połowę do Smoka a resztę do Dużego…
…jeśli w perspektywie mam Pasterkę, na którą pójdę sama i przeryczę pod lewym filarem z tyłu kościoła w całości…
…jeśli Mały John jest 3000 kilometrów stąd i na myśl, że jadła kolację wigilijną sama znowu mam te kluski w gardle…
…jeśli urocza kolacja zakończyła się awanturą w domu – o nic w sumie…

…to sama się zastanawiam, czy miałam wyjątkowo udany wieczór wigilijny czy tylko szalenie udany wieczór wigilijny…

niedziela, 23 grudnia 2007

No to moje Misie...

…Puchate, ponieważ jutro wiadomo – czasu nie będzie – życzę Wam na te Święta…

…żeby był przy Was ktoś, kto jest Wam Bliski,
…żeby każda chwila była Prawdziwa,
…żeby świąteczny Duch dał Wam spełnienie wszystkich Marzeń,
…żeby Słowa usłyszane spełniły się co do sylaby,
…żeby każdy znalazł jutro to Coś, co roziskrza oczy i daje siłę na kolejne dni,
…żeby były przy Was tylko dobre myśli tych, którzy są Wam Przyjaciółmi,
…żeby było Ciepło – w domach, duszach i sercach,
…żeby ten czas był pełen Miłości, bo tylko ona nadaje sens,
…żebyście znaleźli Spokój taki prawdziwy, dający odetchnąć głęboko,
…żebyście poczuli czym jest Szczęście, takie które ten dech zapiera.

Życzę Wam Kochani, żebyście w tej całej świątecznej gonitwie nie zapomnieli o Sobie i o tych, o których warto pamiętać i o tych, o których być może warto sobie właśnie teraz przypomnieć. I nade wszystko, żebyście i w Święta i zawsze pamiętali Kim i Jacy jesteście…

sobota, 22 grudnia 2007

piątek, 21 grudnia 2007

Jakieś Święta podobno...

…już niedlugo. Niech mi ktoś przypomni jakie i jak to zrobić, żeby poczuć ATMOSFERĘ, żeby się cieszyć, żeby w ogóle miały jakiś sens. To się nazywa chyba (uwaga trudne słowo) empatia, albo inaczej mieć tą samą duszę, podzieloną na dwoje, czującą tak samo w tym samym momencie… Dałabym dużo, żeby móc powiedzieć „Niespodziewanka!” i zobaczyć zdziwione oczy. Tymczasem widzę w oczach odbicie moich własnych i nie ma w nich za grosz świątecznego ducha. Myślę o Wigilii u Teściuniuniuniów, o dzieleniu się opłatkiem i życzeniach szczęścia podszytych hipokryzją i zakłamaniem. Myślę, że warto to znieść tylko dla Smoka i tylko dla Niej tam idę. Myślę o słowach, które cisną mi się na usta i w głowę „jakoś dam radę, zawsze jakoś daję radę” i w uszach szumi mi odpowiedź na nie – moja własna. Myślę o tym, że nie tak to powinno wyglądać, nie tak powinno być. Że chcę zupełnie inaczej, zupełnie nie tak. Robię porządki w smoczej jamie, znajduję smocze ubrania rozmiar 56 i nie wyrzucam ich. Może się jeszcze przydadzą. Odwiedzam Marchwiaka i przynoszę Nowinę. Marchwiak robi wielkie oczy, a potem przytula i mówi „Ty wiesz, że ja chcę żebyś była szczęśliwa.” Zamierzam. Myślę o tych cholernych Świętach i jedyne co w nich widzę dobrego to Przyjaciele. Od dziś wiem, że WSZYSCY są ze mną. Głupia jestem, bo wiedziałam zawsze. Może to mój prezent na Święta – świadomość, że wszyscy, których kocham są obok, nawet jeśli są daleko i nie dadzą mi myśleć za dużo. Dziękuję.
Jakieś Święta podobno już niedługo… Jeślli istnieją jacyś bogowie, niech sprawią, żeby czas szybciej płynął, żeby zrobiło się „pstryk” i mamy nowy rok 2008. Rok zmian…
Tymczasem Smok zasnął na kanapie. Przeniosłam Ją do smoczej jamy – nawet nie otworzyła oczu. Najpiękniejsze zadanie życiowe na świecie? Dać Jej tyle miłości, ciepła i poczucia bezpieczeństwa, żeby nie obudziła się przebierana w piżamę… W granatowej pościeli, przytulona do niebieskiego misia spała, a ja stałam wpatrując się, jakbym widziała Ją pierwszy raz w życiu. Tego widoku nigdy dosyć…
Jakieś Święta podobno już niedługo… Czekam na TEN poranek, a potem niech się dzieje co musi… Jakoś dam radę, zawsze jakoś daję radę…

środa, 19 grudnia 2007

Podobno zakrzywiam...

…czasoprzestrzeń:))) Nie wiem jak, nie wiem czy potrafię odkrzywić jeśli będzie trzeba, ale widać mam różne ukryte talenty. Coś mi świergocze w duszy – skowronek jakiś tej zimy czy cuś?

Przyjechał Budowlaniec. Gadka, pierdoły, srutututu, wyliczenia. Dla ułatwienia dodam, że Budowlaniec ma 2 metry wzrostu, łapska jak bochny chleba, i belki z więźby dźwiga jak wykałaczki.
Budowlaniec: No a w poniedziałek jedziemy z synem karpia wypuścić.
Cleos: ???
B: No wypuścić rybę taka tradycja nam się zrobiła niechcący.
C:???
B: No nie ma kto ryby zabić.
C: A pan?
B: ??? JA??? Ja nie zabijam. Jedną zasadę w życiu mam i nie zabijam.
C: ???
B: No i jedziemy wypuścić do Świerklańca. Tylko, żeby mi w tym roku Dominiczek rybaka do wody nie wepchnął.
C:???
B: No bo w zeszłym roku, pojechaliśmy uwolnić Balbinkę i Dominik pyta, co ten pan robi. To mu powiedziałem, że lowi ryby. A co się z rybami robi, jak się je złowi? No je. No i Dominiczek rybaka łup do wody, bo mu nie będzie Balbinki wyławiał.
C: :)))
B: Awantura była na cały park.

No ja się z jednej strony rybakowi nie dziwię, ale żeby odławiać Balbinkę???!!!

sobota, 15 grudnia 2007

Kilka stron...

…w książce i wszystko wraca… Znowu jestem w tamtym domu, w tamtym pokoju…. Gdybym wiedziała, że ktoś tak realistycznie, tak prawdziwie opisze to, co wypieram z pamięci, nie czytałabym tej książki. Gdybym wiedziała, że przed oczami stanie mi nienawiść ubrana w niebieską bluzę w kratę, że przypomnę sobie strach…Jak bardzo chory umysł trzeba mieć, żeby napisać coś tam obrzydliwego? Mogłam przestać czytać… mogłam rzucić tę książkę w kąt, wyrzucić, schować, cokolwiek. Mogłam. Być może chciałam sprawdzić, czy potrafię nad taką rzeczywistością wykreowaną tylko na kartach książki przejść do porządku dziennego. Już wiem, że nie potrafię. Wszystko wróciło… jak bumerang. Wiem, że nigdy nie zdobędę się na to, żeby o tym opowiedzieć, wyrzucić z siebie z masochistyczną szczerością wszystkie szczegóły. Teraz wiem, że strony 305-323 opisują to dokładniej, niżbym to kiedykolwiek zrobiła ja sama. Tylko kto to przeczyta? Kto zechce poznać taką prawdę? W głowie kołacze mi się myśl, czy będę mogła spokojnie zasnąć, czy ułamki sekund zmieniające się w minuty przeszłości nie wyrwą mnie znowu ze snu z krzykiem. A potem nie będę mogła zasnąć, bo każde zamknięcie oczu przywołuje tamten widok. Pamiętam to… pamiętam nieprzespane noce, pamiętam irracjonalny strach, pamiętam jak długo trwało zanim zaczęłam śnić spokojne, normalne sny… Odłożyłam tę książkę na półkę, chociaż powinnam wyrzucić… Za późno… w pamięć wryły się wydrukowane na pachnącym farbą papierze słowa, składające się w zdania, składające się w moją przeszłość… Nienawidzę kiedy drżą mi dłonie… nienawidzę…

piątek, 14 grudnia 2007

Konwersacje

Na parkingu w Nowej.
Zmierzam do Devilka, Za mną rączo zmierza Majster Łuki tachając zwój kabla. Arbeiterzy pozostali wsiadają do swoich pojazdów.
Księgowa Blond: Cześć piękna, Miłego Weekendu.
Cleos: Cześć kobity.
Księgowa Bóbr: Ty nie mów Cleosia, że wczoraj ci trzech facetów pod maskę zaglądało, a dzisiaj ten coś za tobą targa?
Cleos: No jak widać.
Księgowa Blond: Coś ty mu powiedziała?
Cleos: Nic właśnie.
Księgowa Bóbr: Pewnie spojrzałaś wymownie…
Cleos: Właśnie nie. Sam porwał i pognał to niech targa.

Zwój został wpakowany do Devilka. Majster Łuki uśmiechnięty, jakby ten kabel sam szedł i wcale nie był ciężki pomachał mi na do widzenia. Pojechałam. Przyjechałam do domu, złamana lekko napoczynającym me boskie ciało grypskiem.

Grzech: Usiadłabyś ze mną w kuchni i pogadała.
Cleos: Chwila. Chyba jakieś choróbsko mnie bierze. Zaraz przyjdę tylko się przebiorę w coś ciepłego i wygodnego.
G: Ale przyjdź. Ale chodź już.
C: Kurna, jak ty jesteś chory, to nie dotykać, nic nie chcieć, nie ruszać i chodzić na palcach, a jak mnie rozkłada to mam lecieć, bo ty chcesz…
G: Tak, bo ja POWAŻNIE przechodzę choroby!

A ja jestem wurwa gruboskórny motorożec i generalnie choroby przechodzę niepoważnie i radośnie. Nosz…

czwartek, 13 grudnia 2007

Poszukiwanie zaginionej...

…dziury rozpoczął  Derektor Grzywka. Szukał, grzebał, zerkal i zaglądał całkiem głęboko, bo po czym  poddał się wołając na pomoc Derektora M.Derektor M rączym kurcgalopkiem podbiegł, zajrzał, pogrzebał, pokręcił, pomacał, po czym poddał się. Derektor Trzeci wysiadł z samochodu, podszedł majestatycznie i zaczął poszukiania od oględzin, potem palpacyjnie sprawdził różne możliwości, potem pokręcił głową i też się poddał. Chwilowo konsylium zastygło w bezruchu i drapało się po głowach wymieniając cenne uwagi na temat dziury (której nie było). W tym czasie Derektor Samuray wyglądając przez okno Gofera  zaparkowanego nieopodal ubaw miał po pachy. Mła także. W końcu, po długich oględzinach, macaniu, grzebaniu i debacie dziura się znalazła. W zupełnie nieoczekiwanym miejscu, tam gdzie nikt się jej nie spodziewał. Znaleziona dziura została wykorzystana, zalana płynem oraz przeklęta przez Derektorów, że taka ukryta była – no zupełnie jak nie-dziura. Tym sposobem trzech Derektorów + jeden widz Derektor odnaleźli wlew płynu do spryskiwaczy w Cherry Devilku, uzupełnili płyn zbiorowo i mogłam sobie pojechać w siną dal ze spryskanymi płynem szybami. Się ubawiłam – doprawdy:)))

wtorek, 11 grudnia 2007

Dzisiejszą notkę...

…sponsoruje motto życiowe Cleosi

I’M THE BEST FUCK THE REST!

Znaczy się wygrałam tę sprawę. Bo ja ZAWSZE wygrywam i dostaję to czego chcę. Wygrałam i mam obrzydliwą satysfakcję, że tych pieniędzy nie zobaczy ani on, ani Cerberzyca, ani ich dzieci, wnuki, prawnuki i wszystkie pokolenia w przód i w tył. Amen. Niech zdychają pod płotem  parchami porośnięci. Cztery lata czekałam na te słowa „sąd postanowił oddalić powództwo”, cztery lata bez miesiąca.

A jak kiedyś będę marudziła, że mi coś nie wychodzi, że nie daję rady, że jest do chrzanu, to mi przypomnijcie dzisiejszy dzień. I moje własne słowa, że mogę wszystko i nie ma rzeczy niemożliwych. I jeszcze ku pamięci: Cleosia nierychliwa, ale sprawiedliwa, bo ja mam czas moi mili, dla wrogów zawsze mam czas i niezgłębione pokłady cierpliwości w niszczeniu. I tak, owszem, jestem z tego dumna i niezwykle zadowola z siebie, bo jak sobie wyobrażę tę kosmiczną awanturę jaką zrobiła mu Cerberzyca, kiedy wrócił do domu, to jestem prawie usatysfakcjonowana. Prawie… bo jeszcze zostały sprawy karne… ale ja, jak już mówiłam mam czas…  Zemsta to doprawdy piękna rzecz:)

sobota, 8 grudnia 2007

Zakupy z nimi...

…są PRZEŻYCIEM:))) Muszę dojść do siebie jakoś… Skończyło się, jak przewidywałam – konwersacją na trzy głosy prowadzoną na powierzchni całego sklepu, ku uciesze pozostałych klientów i obsługi. Nowa zasada zakupowa brzmi „Wahasz się, nie kupuj”. Tym sposobem z powrotem na wieszakach wylądowała cała sterta ciuchów, a i tak zadowolenie (nie wiem jak pozostałych wiedźm, ale moje na pewno) pozostało. Szafa wzbogaciła się o czarny sweter, który śnił mi się już po nocach, spódnicę, która godnie zastąpi tą spaloną papierosem oraz sukienkę wieczorową, która nie wiem po co mi, ale jest boska. Kate skwitowała ją „wyglądasz jak syrena tylko ci ogona brakuje.” Konkluzje?
- należy domagać się większego rabatu w sklepie z bielizną, za sprowadzanie tam wszystkich koleżanek,
- nie należy obiecywać Whoever, że się ją powstrzyma przed wydawaniem pieniędzy w powyższym sklepie, bo wychodzi się potem na jędzę, a Who i tak robi co chce,
- należy kochać te baby, bo są jednorazowe.

Spędziłam urocze przedpołudnie słuchając, że jestem głupia, kretynka i co tam jeszcze chcecie i przysłuchując się jak mnie obgadują. A niech tam! Im wolno:)))
No to kobity, do następnego razu:)))

piątek, 7 grudnia 2007

SUPERMAMA

Supermama biega po lekarzach ze Smokiem przelewającycm się przez ręce. Targa te kochane 17 kilogramów po piętrach szpitala, użera się z lekarzami, gładzi blond główkę i tłumaczy „nie ruszaj się Smoku za bardzo, bo to kroplówka”. Spędza noc na smoczym tapczanie, bo „mamusiu a będziesz ze mną spała dzisiaj?” Wieczorem piecze ciasto dla gości i Mikołaja, żeby Teściuniuniunie mieli co zeżreć, jak już zaszczycą wnuczkę odwiedzinami. Potem załatwia Mikołaja, żeby się przebrał i przyleciał tymi saniami i przyniósł Smokowi wymarzonego robota, co chodzi, strzela, oczami świeci, kręci korpusem i robi larmo jak armia radziecka. Nawiasem mówiąc supermama wyjeździła się za tym robotem po kilku miastach, żeby Mikołaj za bardzo szukać nie musiał.
Następnego dnia supermama jedzie do pracy, w pracy odbiera telefon od Niani, że Smok płacze, bo ją ucho boli. Supermama wynajduje laryngologa spod ziemi, o nieludzkiej porze, bez skierowania, bez kolejki. Po pracy Supermama jedzie na przegląd Cherry Devilka, również bez kolejki, czekania, cudowania. Po przeglądzie do lekarza. Supermama tłumaczy, że pani doktor tylko zajrzy do uszka, a Smok płacze przeraźliwie i nie chce się uspokoić. Supermamie kroi się serce i oddałaby wszystko, żeby to ją ucho bolało, ale kurna głupie ucho nie chce boleć jej, tylko boli Smoka. Potem apteka, dom, kolacja, bajka, przytulanie, kąpanie, usypianie. Smok kaszle, prycha, wymiotuje, supermama zmienia pościel, smoczą piżamę, nalewa nowego soku do kubka. W końcu Smok zasypia.

Trzy dni. Trzy dni to niewiele, jeśli porównać to z całokształtem bycia matką. Trzy dni czasem wystarczają, żeby uświadomić kilka ważnych spraw. Jestem zwyczajnie zmęczona. Malutki problemik, przez to cholerne zmęczenie urasta do rangi problemu na skalę światową. Siedzę w pracy, podpieram głowę rękami i myślę sobie „niech mnie ktoś przytuli/zastrzeli/adoptuje”* (* niepotrzebne skreślić). Potem zbieram się w sobie i wykonuję pierdylion telefonów, do domu, do Dużego, do mechanika, do lekarza nr 1, do lekarza nr 2, znowu do lekarza nr 1 – i sprawy załatwiają się same. Dziwnym trafem zapominam o wykonaniu jednego telefonu. Na pytanie „Chcesz, żebym pojechał ze Smokiem do laryngologa?” – uśmiecham się tylko w duchu, bo jakże to tak? Ale myślę sobie, że któregoś dnia powiem „Jedź, bo nie mam siły się ruszyć.” I wtedy będę mogła odpocząć.

I to nie jest wcale tak, że myślę, że robię coś wyjątkowego. Że jakoś straszliwie się poświęcam i muszę góry przestawiać. Guzik prawda. To jest tak, że życie składa się ze szczegółów, z pierdół, które składają się na całokształt, z drobnostek, które do czasu nie mają znaczenia. I przychodzi taki moment, że znaczenia nabierają, pokazują parszywą prawdę, otwierają oczy. I te oczy niekoniecznie muszą być zadowolone z tego co widzą. Moje nie są. I pora to zmienić.

czwartek, 6 grudnia 2007

W mikołajkowym prezencie...

…od losu dostałam… konwersację apteczną:)))

Wchodzę do apteki, a tam przy okienku Starszy Pan. Starszy Pan ma lat na oko 70, czarny długi płaszcz, biały, długi szalik owinięty wokół szyi i przerzucony przez ramię, wypielęgnowane dłonie. Ogolony, elegancki, dobrze pachnący Starszy Pan stoi i konwersuje z Panią Aptekarką. W pewnej chwili zwraca się do mnie.
Starszy Pan: No widziała pani taką reklamę (wskazuje palcem). Pierszy raz coś takiego widzę.
Cleos: (patrzy czyta, a tam: „CHELA-CYNK, wzmacnia potencję i pozytywnie wpływa na popęd seksualny’)
SP: I tam piszą, że to dla mężczyzn jest.
C: Bardzo słusznie piszą.
Pani Aptekarka: (z uśmiechem) To samo temu panu powiedziałam, ale tylko się zdziwił.
SP: A pewnie, że się dziwię. Bo to trzeba mieć miłość w sercu. Jak się kocha sercem, to się chce kochać.
C: No w sumie racja.
SP: Wie pani, ja jak widzę taką śliczną panią magister (wskazuje na Panią Aptekarkę), teraz jak pani weszła i panią widzę (patrzy znacząco), to mi się od razu serce rwie. Tylko za stary dla was jestem.
C i PA: :)))

Uroczy. Naprawdę. I miał rację. Do tej pory mam przed oczami jego twarz i radosne oczy i uśmiecham się sama do siebie:)))

poniedziałek, 3 grudnia 2007

INSTYTUT GRACJI I ELEGANCJI

zaprasza

na przyspieszony kurs

WYWIJANIA ORŁA

Plan zajęć:
- eleganckie wchodzenie do domu,
- subtelne trafianie obcasem w fugę,
- malownicze ZIUUUUM,
- urocze okrzyki w kilku językach ze szczególnym uwzględnieniem „ożeszkurwamać”,
- wyjątkowo kobiece „PLASK” na zadek w półszpagacie
- synchroniczne podnoszenie zwłok z podłogi.

Zainteresowanych uprasza się o kontakt z prof. Cleosią Cleosiową – światowej sławy specjalistką od wywijania orłów.

Ilość miejsc na kursie OGRANICZONA!!!

niedziela, 2 grudnia 2007

Jeżeli istnieją...

…prawdziwie doskonałe chwile… to wczoraj była jedna z nich… Tuż za progiem. Jakby otworzyły się przede mną drzwi do magicznego świata, gdzie ktoś czyta mi w myślach i spełnia marzenia jednym machnięciem czarodziejskiej różdżki. A wszystkie one zaklęte w płomieniu świecy…

sobota, 1 grudnia 2007

Obudziłam się...

…mokra jak szczur, telepiąc się z zimna, chociaż kaloryfer daje z siebie wszystko. Czerwona piżama nadaje się do wykręcenia. Termometr pokazuje dużo więcej niż powinien – skubany. Chciałam się napić syropu, żeby móc wreszcie przemówić ludzkim głosem, a nie chrypieć, ale nie dałam rady odkręcić nakrętki. Nie mam siły. Syrop nieruszony stoi malowniczo na kredensie. Smok już woła o ubieranie i basen, a ja staram się zachować równowagę i się nie przewrócić. Ręce mi się trzęsą jak w delirce, wewnętrznie telepie się wszystko tak, że mam wrażenie że czuję drgającą z gorączki wątrobę, o trzustce nie wspomnę. Głos…hm… charkot raczej, który się ze mnie wydobywa jest doprawdy uroczy – mogłabym dubbingować jakiegoś kosmicznego gluta niekoniecznie przyjaźnie nastawionego do ziemian.
Najpierw basen, potem zakupy smoczych ciuchów, potem sprzątanie, a potem się przewrócę i stracę przytomność aż do wieczora. Niech mi tylko minie to wewnętrzne nietrzęsieziemi, bo imprezowanie z drgającymi wnętrznościami może się okazać średnio przyjemne…

czwartek, 29 listopada 2007

Więcej szczęścia niż rozumu, Part 1

Kasa na kobrę z dodatkiem spadła z nieba…

…i czas na zrobienie się na (u)bóstwo się znalazł nie wiadomo skąd…

…i obwąchałam książki, co nadeszły wczoraj. Dwie pachniały drukarnią, jedna starością i przeczytaniem…

…i wyjątkowo tym razem Ten Pan we mnie nie wjechał centralnie, chociaż mógł i nawet powinien przy tej prędkości…

…i miejsce parkingowe pod domem znalazłam wyjątkowo nie w kałuży…

…i robot dla Smoka się znalazł, co prawda zupełnie nie tam gdzie byłam i telefonicznie, ale jutro pędem nabędę…

…i w ogóle.

No:)))

środa, 28 listopada 2007

Czasem wystarczy...

…jedno spojrzenie… Nie słowo, nie gest… jedno spojrzenie, żeby to co boli przestało istnieć… spojrzenie prawdziwe i mówiące prawdę. Może jestem naiwna, może głupia, jednak wierzę… To wrażenie igły w sercu zostanie, tego się nie zapomina, ale można nie myśleć… Można mieć przed oczami tylko to jedno spojrzenie i oślepnąć i ogłuchnąć na resztę świata. Można wrócić do własnej postaci pierwszy raz od wczoraj… na chwilę… Można tę igłę oswoić, wytresować jak psa, żeby warowała cicho i nie dawała o sobie znać. Można. Mogę. I potrafię. Na pewno. Tylko jeszcze nie dziś…

poniedziałek, 26 listopada 2007

Położyłam się na...

…kanapie i ktoś mi wyjął baterie. PSTRYK i Cleosia wyłączona na dwie godziny. Smok zajął się sobą, Grzech zajął się wybieraniem paneli i armatury i wanny i innych bzdetów.

Obudziłam się… 5 minut minęło… awantura. O Wigilię dla odmiany. Bo ja do Teściuniuniuniów na Wigilię nie pójdę. Za zeszłoroczne kłamstwo i za numer sprzed dwóch lat. Kto czytał ten wie. I tak, wiem… przebaczanie bla bla bla, ale kurna nie umiem, nie chcę i nie mam ochoty. Zapowiedziałam, że jak Grzech chce mieć rodzinną Wigilię to u nas.
Grzech: Musisz robić problemy?
Cleos: Nawet nas nie przeprosili. Ani moich Rodziców.
G: Czy ty zawsze musisz robić problemy?
C: Ja się z tobą nie chcę kłócić. Ja cię po prostu informuję, że to się może skończyć tak, że zabiorę Smoka i pojedziemy sobie w Wigilię do kina na przykład.
(nawet nie wiem czy kino w Wigilię działa po ludzku)

I co? I oczywiście koniec tematu. Bo przecież dyskusje ze mną są bezproduktywne i najlepiej udawać, że problemu nie ma.
Więc muszę sobie wymyśleć, cóż takiego będę robiła w Wigilię, jeśli sprawdzi się mój scenariusz. A że się sprawdzi, jestem pewna na 90%. I blog mi świadkiem, że nie odpuszczę…

sobota, 24 listopada 2007

Prośbę mam straszliwą...

…do osobnika tudzież osobników, którzy z pięknych Deutschladów mię czytają. Bo umrę z ciekawości. Wchodziliście tu też jak było hasło, chociaż nie podawałam, więc jakby czuję się zaszczycona odwiedzinami mimo utrudnień. Ujawnijta się, bom ciekawa kto zacz. Albo w komentach, a jeśli to taka straszna tajemnica to na

cleosanthia@wp.pl

Tank U.

I jeszcze za wytrwałość w niespaniu macham łapką do Siostry Aphazela, która odwiedza mła o najdzikszych porach typu 03:35 czasu naszego czyli jakoś tak mi wychodzi 02:35 czasu dublińskiego (czy coś koło tego). Masz zdrowie kobieto:)))

APDEJT:
Całe przedpołudnie i chwilę popołudnia odpoczywałam. Patrzyłam. Słuchałam. Zostałam czarownicą i księżniczką. Uśmiałam się jak już dawno nie, odetchnęłam chwilę od ciągłego „mamo to, mamo tamto”.
Dziękuję…

piątek, 23 listopada 2007

No to...

…tak…

1. Jestem nienormalna to już ustaliliśmy dawno ponad wszelką wątpliwość, ale oprócz tego raz na jakiś czas dopada mnie głód smaków i wtedy, to ja mogę nawet rolmopsy z bitą śmietaną.

2. Byłam megawszystko i bliska popełnienia i nie zrobiłam tego tylko dlatego, że obiektu mordu nie było w domu.

3. Nie skakałam, bo mi się przy skakaniu biust za bardzo szelącze. Wlazłam na te cholerne półki i upolowałam To&Owo.

No to wygraliście ten toster zbiorowo, bo każdy w coś tam trafił, najczęściej kulą w płot, ale co tam. Możecie się sprzętem AGD podzielić.

Tymczasem dzisiaj pełnia. Spanie przechlapane, noc będzie się ciągnąć w nieskończoność. Na szafce przy łóżku Chmielewska, w lodówce Metaxa, w perspektywie kąpiel w arbuzowej pianie, albo liliowej, albo jeżynowej, albo mandarynkowej, albo eukaliptusowej, albo ananasowej. No dobra, mam lekki odchył na punkcie zapachów kąpielowych i co ja na to poradzę?
Do tego heksa mi wlazła w za przeproszeniem lewą część zadka. Może mi mąż nakopał na śpioku i nic o tym nie wiem? Boli jak szlag i nie pozwala wygodnie siedzieć. Biedna Cleosia, biedna (głask głask)

czwartek, 22 listopada 2007

Czy jeśli pochłonęłam...

…batona 3Bit przegryzając go kiełbasą leśną, a w lodówce czekają śledzie w oleju, to:

a) jestem w ciąży,
b) jestem nienormalna,
c) jestem spragniona smaków wszelakich?

oraz

Czy jeśli całe popołudnie spędziłam jeżdżąc za fakturami, robiąc zakupy i targając je do domu, a na koniec usłyszałam, że „odbierz Smoka, bo ja nie odbiorę bo nie”, to

a) jestem megawkurzona,
b) jestem megazmęczona,
c) jestem bliska popełnienia mężobójstwa?

a także

Co robi Cleos jeśli Czerwonym Sklepie, w dziale „Prasa”, program telewizyjny, który zazwyczaj kupuje, jakiś debil wsadził na najwyższą półkę, która jest poza zasięgiem cleosiowych łapek:

a) podskakuje jak piłeczka na szpileczkach, żeby za pierdylion pierwszym razem wyjąć program,
b) niczem Jane z jungli wspina się po półeczkach, żeby jw.,
c) robi kosmiczną awanturę panu z obsługi Czerwonego Sklepu.

Dziś do wygrania w Cleośtele, że pozwolę sobie zacytować: toster z widokiem na morze.

środa, 21 listopada 2007

Są takie uczucia...

…których nie da się opisać słowami… Jakby w jednej chwili zamykał się cały kosmos… Jakby ktoś podarował gwiazdkę z nieba… gwiazdozbiór cały – może być Oriona… Chwila… moment… i pozostaje tylko mruczeć…

wtorek, 20 listopada 2007

Poszła Cleosia...

…do studia tattoo. Zastała tam Tarasa, który i owszem nie poznał jej, ale na wspomnienie Dymka, coś mu się pod czaszką zadymiło i zaczął kojarzyć. No i tak… po pierwsze primo, to mię będzie trochę kosztować i piniondzów i bólu, po drugie primo kobra i owszem może być, ale dodatek trza przerysować od nowa, więc spędzam radosne popołudnie kryklając i szlag mnie trafia. Bo tak:
- chciałam już,
- miało być prosto, łatwo i boleśnie,
- chrzanić piniondz – rzecz nabyta, ale żeby aż tyle?!
- Taras mnie przekonuje na inny dodatek, a ja NIE CHCĘ i tu jest właśnie pies pogrzebany.

Dajcie mi odrobinę cierpliwości do tego dziubdziania się, bo nie wytrzymam:))) Ale plan jest piękny…. i podły…

niedziela, 18 listopada 2007

Czerwone skarpetki...

…szlag trafił. Wkręciły się między bęben pralki a obudowę i zostały strzępy:((( Będę musiała walczyć z uzależnieniem od czerwonych skarpetek, bo TAKICH to już chyba nie znajdę nigdzie.
Buuuuu:(((

sobota, 17 listopada 2007

Siedzę przed kompem...

…w podartych jeansach, puchatym golfie, spijam Pysia jagodowego, parszywie mi i czuję się jakby obok mnie siedziała druga Cleos – szczęśliwa. Takie rozcleosiowanie mi się stało się.
Bo tak… wracałam do domu ze skowronkami w głowie. To nic, że zima, śnieg, ja nie mam zimowych opon, ślisko, zimno, do chrzanu – u mnie wiosna. Albo nawet lato w jakimś tropikalnym kraju, gdzie od słonecznego żaru krew się gotuje. Znam ten żar. To nic, że przy zawrotnej prędkości 90 km/h Cherry Devil tańczy na jezdni, jak primabelerina, tak sobie myślę, że ta lekkość, którą mam w sercu jakby co uniesie nas w powietrze i jednak nie wylądujemy w rowie.
Wróciłam grzecznie o czasie, uśmiechnięta, czarująca, do rany przyłóż. Dwie minuty po przekroczeniu progu – awantura. O wszystko. O to gdzie zaparkowałam Devilka, o pracę, o pieniądze, o Przyjaciół… I tu masz ci babo kartoflany placek…jak mówi Czarna – coś we mnie pękło jak guma na małym. Bo już był jeden taki, co się na mojej lojalności i miłości do Przyjaciół przejechał nieszczęśliwie i został sobie sam sterem, żeglarzem, okrętem. Zatonął w końcu. A teraz znalazł się drugi, co wydaje się zapominać, że ja jestem spokojna i układna dopóki się nie rusza Moich Bliskich. Pojechał po wszystkich zbiorowo, doprowadził mnie do sopelkowej furii, po czym zapytał „Cleosiu nie burcz na mnie, kochasz mnie jeszcze?” Grzecznie przypomniałam, że póki co to on się na mnie wydziera a ja mówię spokojnie i słodko i nie burczę, więc niech waży słowa. Potem załatwiłam kwestię pieniędzy, jednym ruchem w zasadzie. Mogę sobie nie kupić tego co miałam upatrzone – przeżyję, ale nikt, ale to NIKT nie będzie mi wypominał, że mniej zarabiam i DLATEGO nie ma kasy. Szczegół. Potem zadzwoniłam do Dużego, Duży zadzwonił gdzie trzeba i od godziny mam piekne nowe opony zimowe, ale lekkość w sercu szlag nagły jasny trafił.
Potem był telefon… nie mogłam rozmawiać, bo nienawidzę, najbardziej na świecie nienawidzę bezproduktywnego płaczu do słuchawki. Płakać w ogóle nienawidzę, i wiem, że nie warto, ale to byłoby ponad siły, płakać i wiedzieć, że dzielą mnie kilometry od pocieszenia.
Potem poszłysmy ze Smokiem na basen. Zagrałyśmy w głupiego Jasia, Jeleń stwierdził „kładź się Cleośka, bo marnie wyglądasz”. Profesjonalny masaż kręgosłupa zaczyna się od stóp i faktycznie napięcie mija jak ręką odjął. Nurkowałyśmy, i wygłupiałyśmy się, i śmiejący się Smok to najlepsza chichoterapia na świecie. Lekkość w sercy zapukała nieśmiało do lewej komory i została wpuszczona do środka.
Potem był telefon…proste słowa, niewiele ich, a jednak tak dużo dają. Niesamowity power, do tego, żeby dać radę.
A potem przeczytałam COŚ. I przyszło mi do głowy, że z całej muzyki Pcheły, ta jedna piosenka przemówiła głosem „słuchaj mnie jestem o tobie”. Obrzydliwość…

piątek, 16 listopada 2007

Jezusiekochanymatkoicórkoiwszyscyświęci...

…wyjechanie dziś z Nowej przypominało taniec Pik Poka na szkle. Cherry Devil na letnich oponach to jakby nie do końca jest wymarzony szatan szos. Gdyby mnie Derektor Grzywka za przeproszeniem nie popchał, to siedziałabym tam do tej pory umierając ze śmiechu za kierownicą. Dobre rady Wujka Aphazela na nic się nie zdały, kiedy szklanka na drodze taka, że łomatkokochana. No ale dopsz, dojechałam. Zaparkowałam nie jak zwykle na własnym podwórku, tylko w bocznej uliczce, mając na uwadze wieczorny wyjazd. O ile wyjadę:))) Bo jeśli nie wyjadę, to dla odmiany będę tam siedziała do rana płacząc łzami rzewnemi.

Trzymajta kciuki Misie Puchate!

czwartek, 15 listopada 2007

Smok chory...

…z zaropiałym gardłem. Kaszle straszliwie, ale na basen uparła się iść. I do przedszkola. 100% frekwencja obowiązkowa – to po mamusi ma.

Grzech rzuca palenie – od jutra. Warczy – od dzisiaj. Zapowiedziałam słodkim tonem, że jak mnie wnerwi po raz pierwszy, zabieram Smoka i wracam do Małego Johna, dopóki nie rzuci definitywnie z wurwami włącznie. Oczywiście okazało się, że zamiast dbać o własne zdrowie psychiczne powinnam „wspierać, stać murem, pomagać, znosić dzielnie.” A dupa:)))

Mały John jutro wyjeżdża i wraca dopiero 17 marca. Jak ja to przeżyję??? Na pożegnanie „ale pamiętaj, uważaj, myśl, nie myśl, przemyśl.” A dupa:)))

Odzywają się ludzie po latach bez mała 11 oraz 15. Z klasy z podstawówki, z ogólniaka. Jeden w Katarze, drugi w Bytomiu, trzeci gdzieś tam jeszcze. Nie zmienili się nic – zupełnie jak ja:))) O dziwo rozmawiamy jakbyśmy pokończyli te szkoły wczoraj, albo co najwyżej tydzień temu. I znowu słyszę, że jestem Cebula, Bulinka albo jakoś-tam-jeszcze:))) Fajnie.

Padam na twarz. Zdecydowanie potrzeba mi snu. I odpoczynku. Odprężenia bez myślenia, przemyśliwania, zabiegania, zamartwiania, zastanawiania, kombinowania, rozwiązywania, pracowania, smokowania, bawienia, sprzątania, domowania i innych takich. Należy mi się…

Dzisiejszy wieczór spędzę pod znakiem chrupek bekonowych, piwa, konwersacji różnorodnych oraz Wiedźmina. Taki mam plan:)))

Taank U gut najt:)))

środa, 14 listopada 2007

Faceci to...

…kretyni, a ja czasem zachowuję się jak stuknięta małolata:)))

(Za wstęp uogólniający przepraszam nielicznych niekretynów.)

Wracam do domu, stoję na światłach (dla Sirenqui, Dziobaka, Iwy, Marchwiaka – tych koło Mc Drive’a – reszcie będzie obojętne.) Na pasie obok stoi jakiś samochód. Spoglądam w prawo, a tam za kierownicą Miszcz Szosy siedzi – puszcza oko, macha i posyła całusa z obleśnym uśmieszkiem. A że ja akurat nie bardzo jestem w całuśnym nastroju, a tym bardziej nie z Miszczem Szosy, to sobie myślę „Nie pokażę ci debilu palca tylko dlatego, że za dobrze wygląda w rękawiczce, jeszcze byś się podniecił.”
Czerwone. Miszcz podjeżdża pod same światła, pewnie nie widzi już zmieniających się kolorów. A tymczasem – żółte, zielone, Cleosia – jedynka, dwójka, trójka – Miszcz został w tyle. No i dobra, to nie było ani mądre, ani wyjątkowo kobiece, ani sensowne. Deszcz ze śniegiem walił, prawdopodobieńśtwo spotkania polucjantów za mostem było spore, ale nie mogłam się powstrzymać:))) Nie będzie mi jakiś bubek w LEPSZYM samochodzie całusów posyłał i do tego odjeżdżał pierwszy spod świateł. O nie!!!
Miszcz minął mnie na następnych światłach (ja do stadionu, on prosto). Już się nie uśmiechał – ciekawe dlaczego?

Ja jestem spokojny człowiek, mnie można na język nadeptać nic nie powiem, ale nadętych bubków, co to się mają za blog wie co, nie znoszę serdecznie i tępiłabym nie tylko na światłach, ale również w kołchozach. Gromadami, zbiorowo i gremialnie. Bleeeeh. A swoją szosą – ale ubaw miałam:)))

wtorek, 13 listopada 2007

Robi mi się...

…ciepło na sercu (tym, którego nie mam), kiedy…

Duży z pokoju woła „Cześć córuś” głosem jakby mówił o aksamicie,
Smok budzi się w nocy z płaczem „Mamo! Mamusiu! Obloń mnie przed potwolami” – przychodzę przytulam i słyszę „Jusz się nie boję, z tobą”.
Mały John opowiada jak to Smok wysępił kolejną zabawkę w sklepie i widzę, że nie może jej się oprzeć (znaczy MJ Smokowi).
Traktor przychodzi i kiedy drzemię na kanapie kładzie mi łeb na brzuchu.

Bo mnie niewiele do szczęścia potrzeba… i mam WSZYSTKO…

niedziela, 11 listopada 2007

Chciałam napisać...

…coś o Przyjaciołach… Ale o Nich nie da się napisać paru zdań i zakończyć temat… Chciałam opisać imprezę, i że bosko było i w ogóle, ale prawda jest taka, że to Oni są boscy niezależnie od okazji, imprezy i w ogóle niezależnie od wszystkiego. A ja mam więcej szczęścia niż rozumu, że ze mną wytrzymują i że SĄ…

sobota, 10 listopada 2007

Niniejszym...

…z całego serca, którego nie mam podobno, dziękuję wszystkim za przesyłanie pozytywnej energii:)))

Ponieważ po wczorajszym upiciu się na amen, dziś rano Smok zrobił mi pobudkę „już polanek mamo” o koszmarnej godzinie 6,35, więc Państwo wybaczą, jeśli mi tu coś nieskładnie się nakreśli/naklika. Uratował mnie tylko basen + masaż + gorący prysznic. I sen. I w tym śnie było tak:
radość (życzenia by Kozioł)
szeroko rozumiane szczęście (by Who)
zdrowe rośnięcie (by JohnnyB)
spokój ducha (by Gina)
wspaniałe życie (by Kate)
wszystko poukładane (by Aguśka)
muzyka w sercu (by Gabrielle co to śpiewać nie umie)
prawdziwa przyjaźń (by Aphazel)
spełnienie marzenia (by Sirenqua)
i wszystko naj (by Dziobak, Offca & Ala)

No. To idę sprzątać i realizować się w roli gospodyni domowej. Bleeeeeh.

piątek, 9 listopada 2007

No to obchody...

…czas zacząć:)))

Happy birthday to ME… i żeby mi wrogowie zdychali pod płotem parchami porośnięci – amen:)))

środa, 7 listopada 2007

Wracam do domu...

…i po głowie tłuką mi się słowa piosenki…

„To jest moje niebo, ledwie ponad ziemią
Moje przejaśnienia wśród burz
To jest moje niebo. Nie chcę mieć innego.
Blisko mi do niego.
Tuż, tuż… ”

wtorek, 6 listopada 2007

Głowa mi pęka...

…zdecydowanie za dużo głośnej muzyki i zdecydowanie za bardzo kiedyś w nią oberwałam. Prochy nie pomagają.

Kupowanie butów dla Smoka ze Smokiem przypomina drogę przez mękę i Golgota to jest doprawdy mało powiedziane. Wychodzę z założenia, że jeśli Smok może o czymś sam zadecydować, to niech decyduje: co zjeść na śniadanie/kolację, w co się ubrać, którą bajkę obejrzeć/przeczytać, gdzie na spacer i inne takie. No i przyszło mi do łba pozwolić Jej na wybór butów. Po ponad godzinie spędzonej w centrum handlowym zaczęłam się zastanawiać, kto mi umorzy postępowanie w sprawie dzieciobójstwa.
Cleos: Smoku jakie chcesz buty?
Smok: Niebieskie.
C: No nie wiem czy znajdziemy.
S: MUSIMY mamo, bo MUSZĄ pasować do kultki i spodni i gumek.
(No tak doprawdy kompatybilność kozaczków i gumek do włosów jest niezbędna)
C: Te mogą być?
S: Nie mamo, bzidkie są.
C: Te?
S: Nie chcę takich.
I tak przez godzinę. W końcu kupiłyśmy – niebieskie z motylkiem, które Smok zatargał radośnie do samochodu. Ona jest gorsza niż ja jeśli o kupowanie butów chodzi. Wróżę Jej ciężką przyszłość butową:)))

poniedziałek, 5 listopada 2007

"Belle Ami" z samego...

…rana to nie był najlepszy pomysł… Ale niech już będzie, żeby się odbić od dna trzeba je najpierw osiągnąć…

Powietrze pachnie palonymi liśćmi i mrozem. Ogień i lód… czemu mi tak zimno…?

Papier cierpliwie przyjmuje wszystko, strona po stronie, aż do wypisania długopisu, i kolejnego i jeszcze kawałka następnego wkładu. Myśli przelane wcale nie są ani lepsze, ani prostsze, ani sensowniejsze. Taka sama kołomyja przed, jak i po. Tyle tylko, że może jeśli przeczytam to za parę dni nabiorę dystansu i sama powiem sobie „kretynka!” Póki co własne wahania nastrojów mnie samą doprowadzają do szału. Śmiech – stopklatka myśli – dół. Nie da rady inaczej… na razie…

niedziela, 4 listopada 2007

Siedzimy ze Smokiem...

…na kanapie.

Cleos: Wiesz, że kocham te twoje stopiska?
Smok: A dlaczego?
C: Bo jak byłaś malutka i siedziałaś u mnie w brzuchu, to kiedy chciałaś rozprostować nóżki tak nimi machałaś, że było te twoje stópki widać przez mamy skórę na brzuchu.
(Smok zaczyna wierzgać i kopać)
C: Ajć, nie kop mnie, bo to boli.
S: A dlaczego?
C: Bo jesteś już duże krówsko i masz siłę w nóżkach.
S: MUUUUUUUUUUUUUUUUUUU. Właśnie mamo.

Tylko dlaczego to ona mnie doi ze wszelkich sił witalnych???:)))

APDEJT:
Słucham deszczu… krople idealnie zgrane z rytmem Bolera Ravela… gęsia skórka. Za zamkniędtymi powiekami obraz pasujący do tego deszczu – ciemny pokój, płomienie świec, butelka wina na stole… Mogłabym w tym deszczu milczeć latami. Mogłabym w ogóle milczeć, bo moja cisza i ta cisza to jedno. Słucham deszczu, a myśli snują się niezdyscyplinowane po zakamarkach pamięci przesuwając klatki wspomnień, jak w filmie. I jakoś tak mi w tym deszczu słonecznie:)

sobota, 3 listopada 2007

Przeglądam...

…stare pamiętniki. Tak jakoś zachciało mi się sprawdzić, co było lata temu tego konkretnego dnia.

03.11.1991
Byłam z Domą w Zbrosławicach na Hubertusie. Konie chodziły przez pół godziny. (…) Potem była pogoń za lisem. Miba, Ferrara, Wybór, Bolek, Dyskobolka. (…)

[Żadnego z tych koni już nie ma w Zbrosławicach]

03.11.1993
(…) Uczę Jankę pływać. Robi postępy, ale zdecydowanie w skupieniu się na nauce przeszkadza jej Kuba. (…)

[Potem jakiś czas przeszkadzał mnie, a teraz nie mam pojęcia co się z nim dzieje. Ostatni raz widziałam go dwa lata temu, wyglądał jakby chciał pogadać, ale zwiał na widok Smoka w wózku.]

03.11.1994
(…)Nauczyłam się w końcu, że nie istnieje nikt taki, jak Książę z Bajki, który pojawia się nagle i jest całkowicie idealny (…)

[Buhahahha]

03.11.1997
(…)Dlaczego ja?! Może on ma rację, może jestem „pierdoloną szmatą”. Nie chcę już żyć (…) Jestem niczym, jestem zerem (…) Dlaczego on mnie tak nienawidzi? (…)

[Uśmiechnęłam się czytając to... Jaka byłam głupia, i jaka dzięki tamtej głupocie teraz jestem silna]

03.11.1999
(…) Dzisiaj byłaby nasza trzecia rocznica (…)

[Nie wiem komu dziękować, że nie była...]

03.11.2001
(…) Zaczynam odzyskiwać wiarę we własną wartość, ale jeszcze tak daleko… tak daleko (…)

[Ta droga już za mną]

03.11.2002
(…) Przytłacza mnie to wszystko… Jak mam sobie z tym poradzić (…)

[I tak trwa do dziś...]

03.11.2003
Zawsze jest coś ważniejszego! A ja się zastanawiam, czy powinnam mieć dziecko, bo pewnie zostanę z nim sama (…)

[Prorokini jakaś cy cuś?]

03.11.2004
Noce bywają męczące. Smok kopie, wierzga, macha rękami i wali nimi wokół siebie, co dosyć skutecznie uniemożliwia spanie. (…) Dla Niego praca najważniejsza (…)

[...]

03.11.2005
(…) A może to jest tak, że skoro i tak nie można kogoś mieć, to rezygnuje się z niego także we snach? (…)

[Nie śnił mi się nigdy]

03.11.2006
(…) Nie żebym była zniechęcona, ale brak mi motywacji. Bo niby co ma mnie pozytywnie motywować? Śmierdząca Ewka? (…)

[Mimo wszystko to było dobre doświadczenie. I Ludzie, o których warto pamiętać]

Ciekawe co będę pisać za 5, 10, 30 lat…

piątek, 2 listopada 2007

Cały dzień...

…w sklepach. Jakim cudem nie dostałam szału, ktoś od tego szału nie zginął i wróciłam do domu w miarę zdrowa psychicznie, to ja doprawdy nie wiem. Znaczy wiem… Deszcz studził moje mordercze zapędy, gdyż ponieważ nie mieliśmy parasola:)
Wołające buty udało mi się prawie zignorować… chociaż gdyby rozmiar był właściwy, to nie wiem czy bym się oparła… i butom i przekonywaniu, że są mi absolutnie niezbędne, i mówienie, że mam podobne więc na co mi TE jest bez sensu. No doprawdy, a zawsze myślałam, że faceci cenią sobie u kobiet pragmatyczne myślenie jeśli o zakupy ciuchowe chodzi:) Okazuje się więc, że jestem oporna, okropna i w ogóle nie można ze mną kupić czegoś całkowicie niepotrzebnego.
Do tego zakupy prezentowe z Who przyprawiły mnie o taki napad śmiechu, że cała ulica Dworcowa patrzyła na mnie w osłupieniu, zastanawiając się pewnikiem „kto tę panią wypuścił z zakładu dla obłąkanych między normalnych ludzi?” Standardowo zostałam kretynką, idiotką czy tam inną nienormalną i nakazano mi NATYCHMIAST wrócić do TEGO sklepu i zakupić TO. Co też uczyniłam skrzętnie, wprawiając panią za ladą w rozbawienie „Niech mi pani już nic nie pokazuje, bo jak jeszcze coś zawoła, to ja dzisiaj do domu nie wrócę chyba. Nie mam czasu się zastanawiać – TA.” Grunt to zdecydowana klientka, a nie że „to nie, tamto może ale niekoniecznie, to och gdyby miało inny kolor.” Bleeeh.

I oświadczenie specjalnie:
Taki sposób towarzyszenia w jeździe samochodem wydaje mi się najnaturalniejszy na świecie. Nie chcę inaczej:)))

czwartek, 1 listopada 2007

Dobre sny...

…sprawiają, że budzę się z energią zdolną przenosić góry. Jakby mnie ktoś podłączył na noc do gigantycznego akumulatora… Jakby mi ktoś doczepił skrzydła i powiedział „Leć!” Po latach czekania na ten moment… schowałam mój bursztynowy dreamcatcher do szuflady. Od dziś w tym domu, będzie wisiał tylko jeden – nad smoczym łóżkiem – niech Ją chroni, mnie mój jest już niepotrzebny… Mam siłę, o której mi się nawet nie śniło. I mogę wszystko…

APDEJT:
Za każdym razem, kiedy staję obok tego czarnego krzyża czuję, jakby mi ktoś odrywał kawałek serca… Nie wiem czy przyjdzie taki dzień, kiedy pogodzę się z tą śmiercią. I chociaż wiem, że Ona jest obok mnie zawsze, kiedy tego potrzebuję, to tęsknię i brak mi… bardzo…

APDEJT II:
… dziękuję Ci…

poniedziałek, 29 października 2007

Jak pokonać...

…120 kilogramów faceta?

Wyobraźcie sobie, że jesteście kobietą:))) Gnacie na pocztę, żeby odebrać superważną przesyłkę poleconą, a tam przemiła Pani w Okienku mówi wam, że jeszcze nie przyniesiono jej z doręczalni. No to gnacie do doręczalni. A tam w holu, za kontuarem siedzi Absolutnie Bez Szyi Pan Strażnik Pocztowy. Pod bronią, na wypadek, gdyby przyszło wam wystrzelać personel pocztowy za opóźnienia i opieszałość ogólnie. ABS_PSP w czarnym kostiumiku, ubrany, jak na podbój małego afrykańskiego państwa, spogląda zza kontuaru i unosi swoje 120 KG.
ABS_PSP: (burkliwie) Słucham?
Cleos: Dobry wieczór. Czy pan byłby taki miły i poprosił tu kogoś, kto może sprawdzić czy ta przesyłka już jest u państwa?
ABS_PSP: Nie mogę stąd iść i zostawić tu pani.
C: (uśmiechaj się kobieto do tego przygłupa) Z miejsca się nie ruszę, kiedy pana nie będzie. Będę czekać grzecznie (głos nr 5 i „grzecznie” oznacznia niekoniecznie grzeczność)
ABS_PSP: Nooooo, nie wiem…
C: (wachlowanie rzęsami) Bardzo pana proszę, czekam na ten list od dawna.
ABS_PSP: Pani rozumie, nie mogę…
C: (cierpliwie jak do dziecka, tylko trochę innym tonem) To dla mnie baaaardzo ważne. Ma pan tu gdzieś pokój do rewizji? Bo jeśli trzeba to ja się chętnie poddam, żeby udowodnić, że nie mam przy sobie broni i nie przyszłam tu zamachu dokonać, tylko proszę pójść zapytać…
ABS_PSP: Ekhe, proszę poczekać.
(poszedł)
(wrócił cały w skowronkach)
ABS_PSP: Zaraz pani naczelnik do pani wyjdzie. Proszę się uzbroić w cierpliwość i poczekać.
C: Mogę z panem? Wolałabym nie marznąć na dworze…
ABS_PSP: (czerwone karki wyglądają obrzydliwie) Oczywiście, proszę bardzo, tu ma pani krzesełko.

I wtedy ABS_PSP oddaje wam swoje krzesło, a sam stoi jak ten kołek i wygląda równie jak on inteligentnie. Po 5 minutach pani naczelnik przynosi list. Rzucacie mrucząco „Dziękuję panu bardzo. Miłego wieczoru” i idziecie się dusić ze śmiechu za drzwi doręczalni.

niedziela, 28 października 2007

Uroczy dzień...

…spędzam na przyszywaniu zatrzasków do togi i sprzątaniu. Chałupa lśni. Odreagowuję zgrzyt. Cudowna zmiana zaszła – nie sopelkuję, bo mi się zwyczajnie nie chce. Zgrzytnęłam… raz. Wystarczyło.

Smok przychodzi do mnie „Zaśpiewaj mi mamo.” No to śpiewam, jakoś tak samo mi przyszło…

Jego portret

Naprawdę jaki jesteś nie wie nikt
ty sam o sobie tyle wiesz, co nic
w tańczących wokół szarych lustrach dni
rozbłyska twój jasny śmiech
przerwany wpół czuły gest.
W pamięci składam wciąż pasjans z samych serc.

Naprawdę jaki jesteś nie wie nikt
ta prawda niepotrzebna wcale mi.
Gdy nie po drodze będzie razem iść
uniosę twoj zapach snu,
rysunek ust, barwę słów,
niedokończony, jasny portret twój.

Uniosę go, ocalę wszędzie
czy będziesz przy mnie, czy nie będziesz,
talizman mój z zapatrzeń nagłych twych gdzieś hen.
Gdy kiedyś poczujemy miły,
że nasze dni się wypełniły,
przez życie pójdę z ocalonym swym snem…

…ciepłym podobno altem. „Mamo jeszcze laz, jeszcze laz.” To jeszcze raz i jeszcze… uwielbiam tę piosenkę.

Po wczorajszym wieczorze czarownic Smok biega po domu i czaruje „Abla kadabla hokus pokus, cialy maly diabeł staly, niech mam nie gada”, albo gada, albo tańczy, albo kurna cokolwiek. Uprzejmie uprasza się Szanownych Czytelników, żeby nie pytali na czym polega wieczór czarownic, bo stracicie do mnie resztki szacunku:)))

sobota, 27 października 2007

Kino...

…nocą i konie w galopie w dzień… Czuję jak odżywam. Lis złapany, runda honorowa – Hubertus. Żle trafiliśmy, pojeździć się nie dało, ale przynajmniej trochę czasu w atmosferze wiejskiej sielanki… Domowe ciepło kominka, ciepło w ogóle. Tak, zdecydowanie odżywam…

piątek, 26 października 2007

Są takie rzeczy...

…które bez względu na humor sprawiają, że się uśmiecham…

Milka truskawkowa
poświata pełni księżyca sącząca się przez żaluzje
zapach palonych liści
„Kocham cię mamo najbaldziej na świecie”
chrupanie świeżego pieczywa
światło świec
muzyka poruszająca do tańca
zapach gaszonej zapałki
cygara czekoladowe
gorąca kąpiel
dobra książka w gorącej kąpieli
zmęczenie po wysiłku fizycznym
konwalie
plecenie wianków ze Smokiem
obrzydliwe podobieństwa
lody czekoladowe
spanie do późna
podlewanie kwiatów
opowiadanie bajek
tulipany
pisanie listów
spacer po lesie
pieczenie bułeczek w niedzielne poranki
zapach pieczonego ciasta
frytki z majonezem w każdej ilości
wieczorne rozmowy
wiadomości na gadu, które dostaję następnego dnia, a dotyczą dnia poprzedniego
zapach mokrej końskiej sierści
głaskane włosy między palcami
smocze wierszyki
czytanie na głos
telefony od Przyjaciół
stare, malutkie kina, których już prawie nie ma
burza
gorąca czekolada
zapach antykwariatów
chodzenie po kałużach
wspomnienia o Babci
pływanie do zmęczenia
odnawianie mebli
starożytna poezja Egiptu
namalowany portret
przygarbione babcie mijane na ulicy
babskie wieczory

Jest takich rzeczy 100, 1000 razy tyle. Ostatnio najczęściej uśmiecham się na widok kruków:))) Czarownica:)))

czwartek, 25 października 2007

Że niby maruda...

…jestem, tak? Że się skończył świat słoneczny i wizerunek pierdyknął na dziób, tak? Że nagłowek niefajny, bo nieradosny, tak?
Otóż niniejszym oświadczam, że to nie koniec zmian i może być tylko gorzej/wredniej/złośliwiej/okropniej (nic nie skreślać, wszystko jest właściwe). Będzie inaczej, bo jesień spędzam na zmianach i wredziolowatości. Tiaaa. Tak naprawdę każdą marudzącą chwilę analizuję potem i doszukuję się w niej pozytywów. Przykład?
Szuflad pan domu nie naprawił? Miałam dziką satysfakcję z maziania klejem i majstrowania śrubokrętem.
Czapki Smokowi nie założył? Będę miała kolejny argument.
Wody nie było? Sąsiedzi przychodzili na klachy, przynajmniej wreszcie wiem jak wyglądają i jakie mają głosy.
Wody nie było vol.2? Za to kiedy popłynęła gorąca jak sam diabeł, to była błogość nad błogościami.
Zimno na dworze jak w psiarni? Wkładam codziennie inne futerko i czuję się niczem Alexis w mordę jeża Carrington-Colby-Dexter.
Oczko w pończosze? Jadę do Plejady po nowe, spotykam Wroga i widzę jak mina mu rzednie, spuszcza oczka i bąka „cześć”. I kątem oka widzę, że kiedy już go minęłam odwraca się i patrzy. Niech patrzy i zdycha pod płotem parchami porośnięty.
Niewyspana jestem odrobinkę? Dla tych rozmów mogę nie spać wcale. Odkrywam, badam, zapisuję w osobistym dyktafonie, odtwarzam.
Niewyspana jestem odrobinkę vol.2? Czytam, zaczytuję się, składam literki i pochłaniam książki – w wannie najchętniej, gdyby ktoś pytał:)))
Boli mnie kręgosłup? Przyjdzie czas na relaks i rozluźnienie. W sobotę.

Mogłabym tak pół dnia albo dłużej. Ktoś mi kiedyś powiedział (Toudi to był chyba), że zaskakuje go moja pozytywna energia bez względu na okoliczności. „Spieprzyło się coś, coś nie wyszło? Znajdź w tym plus, dobrą stronę.” Usłyszałam, że tak się nie da ze wszystkim. „Wyobraź sobie, że przypaliłeś jajko, które sobie smażyłeś. Jesteś wkurzony? To pomyśl, że jeśli nie zjesz tego jajka będziesz miał niższy poziom cholesterolu.” Spojrzał i zrozumiał – tak się da ze wszystkim… i to ta umiejętność daje siłę, do pokonywania kolejnych „jajek”. Tak robię, tak żyję – dlatego nawet jeśli TU nie jest słonecznie ostatnio, to WE MNIE jest. Bardziej niż kiedykolwiek… serio serio:))_

środa, 24 października 2007

Gadu się...

…wiesza. Niech się powiesi na amen, zanim mnie szlag trafi.

Wody w kranie nie ma i nie będzie. Dzień dziecka mnie chyba czeka, chociaż marzyłam o gorącym strumieniu wody, na mój obolały kręgosłup i napięte mięśnie barków.

Na koncie pustki – z powodu moich butów podobno i dwóch marnych kompletów bielizny – no błagam.

Na oku mam jeszcze jeden nawiasem mówiąc, ale chyba będę musiała z nim poczekać do Gwiazdki, żeby nie słuchać jojczenia:)

No i wody nie ma. Mówiłam już? Nieszczęście.

wtorek, 23 października 2007

Siedzę patrząc tępo...

…w szafę, co stoi naprzeciw i nic mi się nie chce. Taki stan, kiedy oczy same się zamykają do snu, a w głowie kłębią się wizje różne. Ze zdjęcia patrzy na mnie machający Smok… Myślałam, że chociaż tu słowa popłyną jakoś składniej, ale palce wiszą nad klawiaturą długie minuty, zanim wystuka się jakieś słowo… Słowa ją jedyną bronią jaką mam, jedyną bronią przed brakiem cierpliwości, przed złością, przed ciszą, przed zniechęceniem.
Bronię się… cały czas jeszcze się bronię, sama nie wiem dlaczego i po co. Bronię się przed słowami, które słyszę, przed tymi, które cisną się na usta. Przegrywam… pomalutku, z każdym dniem wyżej wyciągam na maszt białą flagę. I nie chcę myśleć o tym, co będzie, kiedy poddam się całkowicie. Nie chcę po prostu…
Słowa… ktoś mi powiedział, że otoczyłam się skorupką. Trafił w czuły punkt. W głowie zapaliła się czerwona lampka „Alarm skorupkowy”. Pierwsza myśl? „Nie pozwól sobie na rozbicie tego pancerzyka, bo będziesz cierpieć głupia kobieto.” Bronię się więc. Powtarzam w głowie jak mantrę słowa o rozsądku i odpowiedzialności. Pierwszy raz w życiu chciałabym, żeby stało się samo, bez mojego udziału coś, sama nie wiem co, cokolwiek, żebym mogła wrócić za ten murek, za którym jest tak bezpiecznie. Czuję się, jakby ktoś zdjął ze mnie ubranie, skórę, mięśnie i wystawił to, co w samym wnętrzu na widok publiczny. I to nawet nie to, że mi z tym źle… źle mi z tym strachem, że wszystko, co powiem wykorzystane zostanie przeciwo mnie. Oswajam się, chociaż jakiś głos we mnie woła, że nie powinnam tego robić. Oswajam się, przełamuję przy każdym słowie. Im dłuższa rozmowa, tym mi łatwiej. A potem rozmowa się kończy i następną zaczynam z punktu wyjścia, znów od zera.
Słowa… tyle ich tu zrobiło się nagle, a jednak niewiele z nich wynika. Czy to ma w ogóle sens?

poniedziałek, 22 października 2007

Kiedy ojciec...

…trzyletniego dziecka NIE WIE, że jeśli na dworze o godzinie 6.45 są 2 stopnie, to TRZEBA dziecku włożyć czapkę i szalik najlepiej – trafia mnie nagły jasny w kosmos wypierniczony szlag.

Kiedy pan domu od 4 miesięcy potyka się niemalże o rozwaloną szufladę w pokoju dziecka, kiedy męczy się z odpadniętymi uchwytami dwóch innych szuflad i NIC z tym nie robi – dostaję wścieku wszystkiego, krew mnie zalewa i włącza mi się terminator.

I nic to, że czapkę do przedszkola zaniosła Teściuniuniunia, a szuflady potrafię naprawić sama, co też niniejszym za chwilę uczynię rzucając pannami lekkich obyczajów na prawo i lewo pod nosem, żeby Smok nie słyszał.
Nic to wszystko. Prawdziwy wuj mnie strzelił, kiedy na pytanie „Kochanie, dlaczego nie założyłeś Smokowi czapki, kiedy rano jak wychodzicie są jakies 3 stopnie?” Usłyszałam wygłoszone tonem pt.: o co ci chodzi kobieto „Nie pomyślałem, no”.
Od wczoraj ma to dziecko wurwa!!!!!!!

niedziela, 21 października 2007

Chciałam iść...

…ze Smokiem na liście, żeby zrobić obiecane róże dla Kobiety Grabarza – nie pójdę bo pada.

Chciałam się wyspać chociaż częściowo, połowicznie, ćwiartkowo, ósemkowo, jakkolwiek – nie wyśpię się, bo o 6.30 kiedy wracałam do domu Smok JUŻ nie spał i NADAL nie śpi.

Chciałam tu wcisnąć jeden wiersz Tetmajera – nie wcisnę, bo… no bo nie…

Oprócz tego godne odnotowania:
- obowiązek obywatelski spełniony o 6:17 czy coś koło tego,
- odkryłam w sobie funkcję dyktafonu:) chłonę, zapamiętuję, odtwarzam. Takam ci ja – najboskiejsza:)

APDEJT:
Rozleniwiający dzień… Udało mi się przespać 3 godziny z kawałeczkiem – ku pokrzepieniu serca chyba, bo ciała nie bardzo. Snuję się po mieszkaniu jak za przeproszeniem smród za wojskiem, w truskawkowej piżamie, z włosami w nieładzie artystycznym. Co w głowie to i na niej – tu i tam burza. Zawiązuję myśli w supełki, żeby o nich nie zapomnieć. Wypisuję kolejne długopisy próbując nieudolnie utrwalić te myśli. Kiedy trzeba znajduję słowa, które przylatują same, nie wiem skąd. Kiedy chcę wytłumaczyć coś sobie – cisza aż grzmi…

sobota, 20 października 2007

Smok siedzi...

…na kanapie, je Danio i ogląda bajkę.

Smok: Mamo mamo patrz ślimaćki, i gąsienicie i biedlonki. Ja lubie biedlonti tylko one glyzą bo mają wieeeelkie zęby jak Tlaktol.

Tiaaa.

Mały John pewnikiem nie będąc w pełni władz umysłowych stwierdził, że „wy sobie dziewczyny idźcie a ja zostanę z dziećmi.” Dopiero po chwili zapytała ile dzieci mają lat.
Cleos: Klucha 4
MJ: (bladość)
C: Bąk 7
MJ: (Trochę mniejsza bladość) To ja sobie może jakieś środki na uspokojenie przyniosę.
C: No słusznie, bo wódka mi się w domu skończyła.
MJ: (kręcąc kuprem w rytm lambady) Z własną piersióweczką przyyyyjdę… kaooooomaaaa laaaaaaaaaambaaaaaadaaaaaaa.

Czy ja wiem, czy Jej potrzebna piersióweczka, skoro i bez niej nie sprawia wrażęnia trzeźwej i zdrowej na umyśle???:)))

APDEJT:
Mały John stwierdził, że dzieci były, cyt: „bardzo grzeczne”. Zastanawiamy się z Who czy się upiła, czy może ktoś nam te dzieci podmienił. Wchodząc do domu zastałyśmy Smoka z mopem, Kluchę z odkurzaczem i Bąka również zaangażowanego w odgruzowywanie – cuda się jednak zdarzają.

Zakupy jakoś nie straszliwie obfite, ale za to z humorem.
1. bluzka, którą mogę założyć WYŁĄCZNIE do włoskich spodni wieczorowych, które nadają się WYŁĄCZNIE na okazje typu opera, eleganckie przyjęcie, 50 rocznica ślubu. W operze nie byłam od wieków, na przyjęcia nie chodzę chociaż mam ochotę, a 50 rocznicy nikt miał nie będzie, ale co mi tam – wołała to kupiłam.
2. futerko – futerko sprawia, że call me Cruella De Vil.

Aaaaaa i dostałam długopis ze Shrekiem – niedużo Cleosi do szczęścia potrzeba – Tank U Who:)))

piątek, 19 października 2007

Parszywy...

…ten dzień…

Na poprawę humoru zamówiłam prezent nr 2. Znaczy w zasadzie sam się zamówił, bo jak wiadomo to się zawsze samo robi:)

Niech się skończy już ten piątek cholerny…

APEDEJT:
Poprawiacz humoru:
naleśnik z pieczarkami,
lambada odtańczona z Małym Johnem w kuchni ku uciesze Smoka,
„Deszczowa piosenka” przygotowana do obejrzenia,
gorąca kąpiel w arbuzowym płynie – w perspektywie,
książka.
Będzie mi lepiej…

czwartek, 18 października 2007

Uwielbiam kupować...

…prezenty – Przyjaciołom, Bliskim, Ludziom Na Których Mi Zależy. Kupowanie prezentów, to jedyny moment, kiedy kocham robić zakupy. Mogę godzinami snuć się po wyszperanych sklepach, sklepikach, kramikach, mogę wybierać jak rasowa kobita marudząc, że kolor nie taki, nie o to mi chodziło, że niby tak ale nie do końca, mogę dać upust fantazji i w ogóle mogę wszystko:)))
Bo to nie jest tak, że się po prostu idzie do sklepu i kupuje, ooooo nieee. Trzeba znaleźć miejsce… jak wtedy, kiedy jechałam do Medei, mojego Słonecznego Anioła – wtedy samo spod ziemi znalazło się „Anielewo” w Chorzowie. Albo kiedy chcę coś kupić Małemu Johnowi, idę ulicami i nagle „pstryk” – wiem. Bo to nie jest tak, że się po prostu idzie do sklepu i kupuje. I to nie jest tak, że trzeba wydać blog wie ile i postawić się, a potem umierać z głodu. Bo tak naprawdę to jest tak, i ja tak mam, że trzeba w ten prezent włożyć duszę, trochę pamięci o tym, kogo się chce obdarować, trochę humoru i dużo miłości/sympatii/whatever. No i potem się idzie i prezenty się kupują SAME.

Dzisiaj kupił się jeden. Dwa kolejne mam na oku. Nad czwartym rozmyślam. I żeby nie było – nie kupuję jeszcze prezentów świątecznych:))) Na to dopiero przyjdzie czas – już się cieszę:)))

środa, 17 października 2007

Chce mi się,..

…tańczyć!!! Poczuć w przeponie ten rytm, we wnętrzu siebie tuż pod sercem basy, odebrać drgania całym ciałem.
Chce mi się tanga argentino – tajemniczego, zmysłowego, uwodzicielskiego, w czarnej sukni z rozcięciem do połowy uda. Tanga, w którym temperament bierze górę nad rozumem, ociekającego erotyzmem i ognistego jak samo piekło.
Chce mi się foxtrota – posuwistego, przyczajonego lisiego kroku w rytmie slow-slow-quick-quick. Foxtrota niesamowitego w bliskości ciał, w lekkości ruchu, w harmonii kroków. Foxtrota, który będąc najtrudniejszym spacerem świata unosi w powietrze i zatrzymuje czas.
Chce mi się rumby – magnetycznej, czarownej, seksownej. Rumby, w której mogłabym wyrazić pragnienia, fantazje. Rumby – tańca miłości i namiętności, gdzie dotyk jest lekki jak puch i pieści jak motyle skrzydła, gdzie spojrzenie wyraża więcej niż słowa, gdzie tańczy każdy milimetr ciała napięty do granic możlwiości w oczekiwaniu na ekstazę.
Chce mi się samby – brazylijskiego ognia, dynamicznej, szalonej, zawirowanej, rozkołysanej w biodrach. Samby, w której zamykam oczy i zapominam o świecie, w której rytm jednoczy się z oddechem, w której nie istnieje nic poza samą sambą.
Chce mi się walca – majestatycznego, arystokratycznego. W którym czułabym silne ramię prowadzące mnie przez „raz dwa trzy”, jak przez park. Walca salonowego, wirującego, odbijającego się echem w sercu. Walca tańczonego bez tchu, bez myśli, z zamkniętymi oczyma.
Chce mi się paso – wystukanego apelem, gorącego słońcem południowej Hiszpanii, natchnionego corridą. Paso, w którym byk i torreador tworzą jedność, w którym muzyka unosi, i tylko zdecydowana dłoń może sprowadzić na ziemię.
Chce mi się pachangi – kubańskiej, rytmicznej, szalonej. Pachangi zabawnej, jak igraszki w wodach południowych mórz, roześmianej rytmem, szybkiej, zatrzymanej w ruchu. Pachangi w krótkiej spódniczce, tańczonej boso na plaży.
Chce mi się tańczyć… zamknąć oczy i dać się ponieść muzyce. Zamknąć oczy i być prowadzoną przez takty. Zamknąć oczy i przestać istnieć tu i teraz, za to znaleźć się w świecie gdzie są tylko dźwięki. W świecie, gdzie uczucia zamieniają się w dźwięk i można go słuchać w nieskończoność… slow-slow-quick-quick-slow…

Z ciekawości...

…stanęłam na wadze. Wniosek: nie stawać – z mokrymi włosami ważę jakieś 1 1/2 kilograma więcej:)))

Noc przespana na siedząco na kanapie, jest lepsza od nocy nie przespanej wcale we własnym łóżku. Eksmitowałam się na salony, dzięki czemu czuję się bosko wypoczęta i koszmarnie połamana. Biorąc pod uwagę ilość snu od soboty: sobota-niedziela 2 godziny, niedziela-poniedziałek 3 godziny, poniedziałek-wtorek 2 1/2 godziny, dzisiejsze 5 godzin stawia na nogi. Chociaż mogło być lepiej, bo zgasiwszy grzecznie światło o 22-giej i tak umarłam dopiero po północy. Równie dobrze mogłam ten czas spędzić na kowersacji:P

Szlag mnie trafia z różnych powodów, na które to powody i przyczyny nie ma dobrego sposobu. Na razie. Szukam… i znajdę jakem Cleosia:)))

wtorek, 16 października 2007

Dopiero dzisiaj o tym...

…piszę, bo musiało to do mnie dotrzeć w pełnej krasie i okazałości.

Pojechałam w niedzielę do Ciotki Kapo, która jak wiadomo jest lekarzem od dzieciorów. Weszłam na oddział, a tam ryk, wrzask i ogólna histeria, płacz jakiegoś dziecka i zgrzytanie zębów pielęgniarek. Stoją nad tym wozidłem z pleksi i dumają, a on się drze. Ciotka Kapo na moje pytające spojrzenie udzieliła dosyć suchym tonem odpowiedzi, że nie mogą sobie z nim rady dać, a matka nie bardzo go chce… w zasadzie wcale go nie chce. „Idź zobacz, bo już siły do niego nie mamy. Miałaś patent na Smoka, może pomoże.” – w jej głosie niespecjalnie była jakaś wiara i nadzieja, raczej beznadzieja i rezygnacja.
Kurna… Podeszłam, a tam niecałe 50 centymetrów rozpaczy spojrzało gdzieś ponad mną błękitnymi oczami i w płacz. Nie jestem jakaś wyjątkowo wzruszliwa, ale serce mi się ścisnęło. Wzięłam ten smuteczek na ręce i normalnie, jakby mi ktoś wbił widły w sam środek żołądka – do teraz jak o tym myślę to mi się coś robi. Głaskany cleosiowym sposobem uspokoił się dosyć szybko… Patrzył i wydawało mi się, że chce mi zajrzeć wgłąb duszy, chociaż przecież doskonale wiem, że jednodniowe dzieci niewiele widzą. Nie mogłam tam stać w nieskończoność, ale chociaż przez chwilę poczułam TO znowu – że trzymam w ramionach mały cud, malutkie centrum wszechświata, doskonałość w każdym milimetrze. Niemowlęta pachną cudnie – mlekiem i ciepłem. W malutkim ciałku zawarta jest chyba cała energia kosmosu, bo wystarczyło tych kilkanaście minut, żebym poczuła się INACZEJ… Dzieci dają power, jakiego nie da nic i nikt… Męczą, wkurzają, doprowadzają do szału, ale kiedy pierwszy raz chwytają za palec w tym delikatnym uchycie łapią serce, duszę, rozum, wszystko – i nie puszczają już.
Nawet nie wiem jak ma na imię… ale uświadomił mi coś najważniejszego…

poniedziałek, 15 października 2007

Poszukuję...

…dobrego textu na nagłówek/tytuł bloga. Any ideas???

To była raczej...

…ciężka noc. Po uprawianiu radosnych konwersacji na gg, mając nadzieję na rychły zgon, zległam o północy. Do 1:30 dusząc się uroczym kaszlem wyrywającym te cholerne oskrzela z wnętrza mnie na ten łez padół, rozmyślałam czy nie ukrócić sobie cierpienia. W końcu poddałam się słysząc fuczenie Grzecha oznaczające „spać przez ciebie kobieto nie mogę, wypluj już te oskrzela i będzie spokój”, skonfiskowałam gigantyczną kołdrę i poszłam spać na siedząco na kanapie. A co! Gdyż jak wiadomo od pozycji wiele zależy, a mnie na siedząco jest najlepiej;P – przynajmniej nie duszę się aż tak straszliwie.
Potem Smok otworzył oczęta swe boskie o 5:14 i było jakby po spaniu. Nawet mi się nic śnić nie zdążyło. Bleeeh.

W odpowiedzi na zapytanie Dziobaka, gdzie się podział świat słoneczny niniejszym odpowiadam, że wuj bąbki strzelił choinki nie będzie, ewentualnie jak mawia jeden znajomy polucjant „pizda w szafie” (brzydko wiem, ale jakże trafnie) – znaczy czas na zmiany. Wiatr zawiał i pozmieniał. A ponieważ powszechnie wiadomo, że tylko krowa nie zmienia poglądów i tylko muły trwają przez 5 lat uparcie przy jednym szablonie, to zmieniam…z niewielką/wielką (zależy z której strony spojrzeć) pomocą. Dz:*

niedziela, 14 października 2007

Tęsknię...

…za Szczęściem…

APDEJT:
Cleos: Jadę do lekarza, bo umrę za chwilę.
Grzech: Po co pojedziesz. Jesteś przeziębiona jak ja. Przesadzasz.
Cleos: (zadzwoniła do Ciotki Kapo, umówiła się, pojechała, wróciła).
Zapalenie oskrzeli. Uroczo:)

sobota, 13 października 2007

Puściły wszystkie...

…prawie. Czworoboczny i najszerszy, obłe mniejsze i większe. Podgrzebieniowy jeszcze mi się lekko przykurcza, ale to kwestia czasu tylko i prawidłowej postawy. I chwili relaksu, która mnie czeka wieczorem. Tymczasem pójście ze Smokiem na solankę skończyło się tak, że najpierw obie moczyłyśmy tyłki w gorącej wodzie zasolonej jak Morze Martwe, a potem Smok moczył i łowił wieloryba Heńka, a ja spoczywając uroczo na brzegu basenu poddawałam się magicznemu działaniu dłoni masażysty. Godzinę się poddawałam, po czym wstałam jak nowonarodzona. Powinnam na klęczkach iść gdzieś z podziękowaniem za takich znajomych:)))

A do tego dzisiejsze wieczorne wyjście kosztowało mnie odrobinę jeno dyplomacji i dwa browary. No doprawdy moje towarzystwo jest więcej warte, ale dopszz, nie będę rozpaczać:)))

piątek, 12 października 2007

Mały John twierdzi...

…że za dużo wydaję na bieliznę. Ma rację kobita:))) No ale, jak mam nie wydawać, kiedy jadę TYLKO po odłożoną resztę zakupów z zeszłego miesiąca, a tam z wieszaków ryk i kwik „KUP NAS DO JASNEJ CHOLERY”. No to kupuję te czernie, brązy, bordowe fatałaszki i wychodzę uboższa, ech co tam uboższa, wychodzę biedniusieńska i golutka w fundusze jak święty turecki. Ale za to jak bosko na tej goliźnie przyodziana. A co! Bo generalnie zasada jest taka, że bluzeczki, swetereczki i inne pierdołeczki mogę sobie wyszperać, ale bielizna i buty muszą wołać i kosztować. Nic nie poradzę, tak mam. Analizując stan konta rusza mnie jedynie malutki wyrzut sumienia, maciupeńki, bo przecież skoro WOŁAŁY, to trzeba je było URATOWAĆ, nie???

APDEJT:
sześć lat…cztery lata… zapomniał…

czwartek, 11 października 2007

Mój szanowny...

…małżonek, Grzech znaczy, na wieść o moim kolejnym podłym planie stwierdził, że absolutnie się nie zgadza, bo On jest zazdrosny. OMatkoKochana, no!!! Trochę mnie to bawi, raczej mnie to wkurza. Po siedniu latach Mu się przypomniało, że czasem wypada nawet okazać trochę zazdrości:) Ale kura mać nie w tym wypadku i nie tak kretyńsko/idiotycznie/głupio (niepotrzebne skreślić). No dobra, cała sytuacja jest bardziej komiczna, niż tragiczna więc śmieję się pod nosem i obmyślam, jak ten plan wprowadzić w życie MIMO Jego zazdrości. Trochę to w sumie komplikuje prosty dotychczas scenariusz przestępstwa, ale cóż jakoś mi nic do tej pory w życiu łatwo nie przychodziło, to i temu dam radę. Muszę tylko wciągnąć Małego Johna i Dużego do konspiracji i będzie ok. W Rodzinie siła:)))

wtorek, 9 października 2007

Są słowa...

…które cisną się na usta i nie znajdują ujścia. Za mało czasu…chociaż mijają godziny. Są takie myśli, które zaszyte w głowie, skumulowane w jednym miejscu kłebią się, potrącają, włażą jedna na drugą i rozbijając się o siebie pękają powodując dziwne drżenie ramion. Są łzy, których nikt nie widzi – same płyną, głupie i przestać nie chcą. Jest uśmiech, przy którym wszystko staje sie nieważne: słowa – wystarczy milczenie, myśli – wyrażają się spojrzeniem, łzy – będą potem, nie tu, nie teraz. Znajduję go pod powiekami, kiedy przymykam oczy, znajduję zawsze, kiedy potrzeba mi tego uśmiechu, żeby nabrać sił przed kolejnym dniem, godziną, minutą bez niego. Jedna myśl szalona krąży zawsze wokół niego. Ta myśl, o uśmiechu… ona jest… i to wystarcza,

poniedziałek, 8 października 2007

Lizak...machanie...halt...

…plan do wykonania:
„Nie zapłacić tego mandatu.”

Realizacja:
Pan Policjant: Dzień dobry pani, kontrola drogowa. Prawo jazdy, dokumenty poproszę. Dowód też.
Cleos: (zabójczy uśmiech, niewinna minka) Proszę bardzo.
PP: Pani Cleosiu pani pozwoli ze mną do radaru.
C: (pierwsza myśl: iść PRZED nim nie ZA nim). Sekudna. (wysiada, wdzięczny półobrót, dupcia robi pach pach pach PRZED nim. Mijamy pełgota, a w nim blondynka. Znaczy się dzisiaj nie płaci się mandatu „na blondynkę”)
PP: Proszę spojrzeć. 80 przy ograniczeniu do 50.
C: (głosem nr 5) Nie będę się sprzeczała z maszynką przecież
PP:; 200 złotych i 6 punktów. Przyjmuje pani mandat?
C: Niech pan pisze skoro nie można po dobroci.
PP: Proszę poczekać w samochodzie.
C: (lekki półobrót dupcia robi pach pach pach)
Pełgot odjechał z mandatem i blondynką (kretynka), między radiowozem a Devilkiem spora odległość.
C: (kluczyk, wsteczny i pod radiowóz)
PP: Myślałem, że nam pani pani Cleosiu chce uciec.
C: Ależ skąd (uśmiech), po co ma pan chodzić, skoro ja mogę po ten mandat podjechać. (uśmiech)
PP: (lekko zmieszany) Mmmhhh, no tak. To gdzie się pani tak spieszyło?
C: Na randkę (uśmiech, przeciągłe spojrzenie w oczka pod daszkiem czapki), ale w sumie mogę tu jeszcze trochę postać.
PP: Na randkę? Będzie czekał?
CC: Pewnie będzie. Mnie się dobrze tutaj stoi (głos nr 5 lekko ochrypł) To gdzie mam podpisać? Bo to mój pierwszy mandat w życiu… (trza z siebie w końcu zrobić tę blondynkę)
PP: Ekhe. Nigdzie. Niech pani jedzie.
C: (z miną niewiniątka) Czy jak tu teraz zawrócę przez podwójną ciągłą, to będzie mi pan znowu chciał mandat wlepić?
PP: Może panie zawracać i przez 10 ciągłych tylko wolniej.
C: Dziękuję i miłego dnia.

No i pojechałam, przez 2 ciągłe, tuż obok radiowozu, machając chłopakom na do widzenia. Niech też coś z życia mają:)))

niedziela, 7 października 2007

dansing

wśród małp skaczących wokoło
małpim obyczajem
w tłumie krów i niedźwiedzi
w poryku i pisku
my jak adam i ewa upojeni rajem
tulimy się tańcząc w uścisku

M. Pawlikowska-Jasnorzewska

piątek, 5 października 2007

Mam ochotę...

…zaszyć się w jakimś górskim pensjonacie z toną książek i ulubionym kubkiem na kakao – może być samotnie, ale niekoniecznie. I nie wychodzić z ciepłego łóżka i czytać. I żeby mi tylko ktoś przynosił do tego łóżka jedzonko, żebym nie umarła z głodu. Pensjonat już mam. Teraz trzeba tylko wymyśleć, JAK się w nim znaleźć.

Ech, marzenia:)

czwartek, 4 października 2007

Mój Pan Mecenas...

…przyjechał na rozprawę o dziwo przed czasem.
MPM: To idę jeszcze zapalić.
Cleos: Tylko się kurdebele nie spóźnij.
MPM: Dałabyś sobie doskonale radę beze mnie. Ja tu i tak przyjeżdżam tylko po to, żeby sobie na ciebie popatrzeć.
C: :)

W Urzędzie Miejskim miałam coś do załatwienia. A tam remont. Robotnicy w czerwonych ubrankach w liczbie pierdyliona stoją na korytarzu.
Robotnik: Te patrzcie jaka lalka!
Cleos: Grrrrr (w myślach: don’t call me lalka – by Space Jam)

W Starej poszłam odwiedzić Trollicę. Po drodze spotkałam Moich Piłkarzy – cały skład podstawowy + rezerwa.
Moi Piłkarze: Eeeee, bo bez ciebie tu smutno. Nie ma na kogo popatrzeć, ani z kim pogadać i pobalować. Chodź z nami na imprezę.
Cleos: Panowie spokojnie i po kolei, bo się potratujecie:)
MP: Ty nie miej do nas pretensji, że każdy chce stać bliżej i się poocierać.
C: :)

Ech faceci:))) Czy mi poprawili humor? Generalnie nie potrzebuję poprawy. Bo przecież, podobno jestem BOSKA, chociaż taka zwyczajna:)))

wtorek, 2 października 2007

Najpierw, o chorej...

…porze 6.40 Derektor Grzywka znalazł podobno specjalnie dla mnie CHMURĘ. CHMURA miała kolor wrzosowiska z domieszką złotego pyłu. Zachwyciłam się.

Potem tuż przed Nową przez drogę przebiegła mi sarna i wskoczyła w kukurydzę. Zamajtała ogonkiem i już jej nie było. Zachwyciłam się.

Potem za płotem na polu coś wypłoszyło bażanty. Furgot… trzy były. Zachwyciłam się.

Generalnie gdzie ja jestem??? Czy to Śląsk jakiś czy zabita dechami wieś urocza???

poniedziałek, 1 października 2007

Nienawidzę bezsilności...

…tego wkurzającego momentu, kiedy NIC nie mogę zrobić. Mogę tylko milczeć do słuchawki… Kiedy problem dotyczny mnie samej daję jakoś radę. Ale kiedy chodzi o kogoś mi bliskiego, o kogoś na kim mi zależy dostaję szału na tę cholerną bezradność. NIC… pustka w głowie i najchętniej rzuciłabym to wszystko i pojechała do tego Wrocławia, żeby tam po prostu BYĆ. Żadne słowa nie są pociechą, żadne milczenie nie wyraża tego co chciałabym, żeby wyraziło…

Trzymaj się Mężu Nr 1

niedziela, 30 września 2007

Poranny wurw...

…o 7:29 dodaje mi szwungu w sprzątaniu. Przeleciałam przez chałupę jak burza. Wszystko lśni. Kręgosłup boli, po nocy spędzonej na kanapie.
Spelkuję.

sobota, 29 września 2007

Łączę się w bólu...

…z Gabrielle. Łączę się całym sercem, duszą (o ile posiadam) i ciałem też.

Zakupienie w pieprzonym Kaczogrodzie butów graniczy z cudem. Buty powinny stać na półce w sklepie z butami i wołać „Kup Nas Cleosiu! Kup!”. Tymczasem z półek dochodzi dziki jazgot „Spierniczaj od nas Cleosia gdzie cię oczy poniosą!” Koszmar. Trzy godziny, słownie: trzy, chodziłam ciągnąc za sobą Smoka i Małego Johna. Trzy godziny oglądałam kozaczki z cekinami, kozaczki z frędzelkami, kozaczki z zakładkami, z klamrami, z cyrkoniami, z motylami, z chujwiecotoalebłyszczy, kozaczki marszczone, błyszczące, z 8 rodzajów skóry, z różną fakturą, wywinięte, pierdyknięte, z koroneczką, z gwiazdeczką, z kolorowymi wstawkami, bez wstawek ale za to zamszowe. Jezu słodki daj cierpliwość i dopomóż. Rozpacz. Znalazłam jedne, które wołały nim jeszcze weszłam do sklepu. Kosztują bagatela : pierdylion PeeLeNów, czyli trochę mniej niż pół mojej wypłaty. Nooooooooo, trza w takim razie najpierw przekonać Grzecha, że będziemy mieli co jeść, co pić, Smok w co się ubrać i ogólnie nie zemrzemy stromotnie, a potem wrócić do tego sklepu i nabyć. O ile jeszcze będą. Przekonywanie zajmie mi jak sądzę czas do niedzieli wieczorem, więc w sklepie znajdę się w poniedziałek po pracy. Biorąc pod uwagę, że za chwilę go zamykają, jest nadzieja (co umiera ostatnia), że mi ich nikt nie kupi.

Dodatkowo, żeby nie było za sympatycznie kupienie w moim rozmiarze bielizny, niekoniecznie barchanowej, niekoniecznie zabudowanej po szyję, koniecznie brązowej, koniecznie takiej, która woła „Zdejmij mnie z niej zębami” to kolejna niemożliwość. Na szczęście mam szczęście:) i moje dziewczyny ze sklepu z bielizną, na sam mój widok w drzwiach, wyjmują z zakamarków wszystko to, co daje się zdejmować zębami:) Kocham je. Dziś gwoździem programu dnia był strój lekko perwersyjnej pokojówki wiszący centralnie na pierwszym wieszaku.
Smok: Mamusiu a co to jest?
Cleos: To jest kochanie spełnienie fantazji.
Mały John: (Na znaną melodię) Bo fantazja, bo fantazja, bo fantazja jest od tego, aby bawić się, aby bawić się, aby bawić się na całego.
Klientki w sklepie: ????????????
Moje Dziewczyny: :))))))))))))
No. Przynajmniej ten zakup mi się udał, ale też nie do końca. Będę musiała zadzwonić po resztę. I nie Zboczeńcy Moi Mili, nie zakupiłam stroju pokojówki…:))) jeno bieliznę.

APDEJT:
Przekonywanie zakończyło się o godzinie 19:47 :))) Jestem wielka:)))

piątek, 28 września 2007

Refleksja mię...

…naszła taka.

Umyłam włosy wczoraj. Żaden cymes, nie? No myję od czasu do czasu. Umyłam, po czym wywaliłam na nie jak zwykle 3/4 opakowania odżywki „Połysk i puszystość pierdu pierdu będziesz najpiękniejsza”. Kto widział cleosiową grzywę, wie że o grzywę trza dbać. No to dbam. Grzech pyta, czy ja zjadam tę odżywkę. Otóż nie, używam – odżywiam w sensie cebulki i resztę. Schodzi tego w ilości prawie 3 opakowań tygodniowo. Życie. Ale myślę sobie tak, nie używam drogich kremów przeciwzmarszczkowo-wygładzająco-kitwciskających. Najdroższy kosztuje 9,90. Nie balsamuję zwłok, jedynie po intensywnym opalaniu, żeby nie zeschnąć na wiór, a i to nie zawsze, bo szczęśliwie opalam się na brązowo od razu. Nie mam obsesji kosmetyczno-perfumeryjnej, ani takiej „muszę posiadać ten megawydłużającopodkecającopogrubiajcostepujący tusz za 220 PLN”. Więc zasadniczo jestem drogeryjnie tania w utrzymaniu. Więc mogę sobie chyba wywalać na łeb takie ilości odżywczego badziewia jakie mi się podobają i nie ograniczać się w tym zakresie, czyż nie? No. A efekty jakie są każdy widzi, a kto nie widzi niech się cieszy, bo nie będzie zazdrościł:P

środa, 26 września 2007

Nabytek...

BURZA

Przeżywamy dziś burzę, drzewa! ja i wy.
Lecz ja szepcę słowa najcichsze,
a wy ryczycie w wichrze
jak zielone lwy…

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

wtorek, 25 września 2007

Duży ma dziś...

…wizytę w Sosnowcu. Rezonans, cuda na kiju i inne takie. Ja bardzo proszę, bardzo, bardzo, żeby wszystko było ok. Grzeczna będę, sympatyczna dla narodu i w ogóle do rany przyłóż… przez tydzień conajmniej. Mogę się postarać dłużej, ale nie obiecuję. Bo jeśli… to ja informuję, że się w ramach protestu oflaguję GDZIEŚ, głodówkę uskutecznię albo coś. Ja bardzo, bardzo, bardzo proszę. I ja wiem, że jak się wali to się sra za przeproszeniem, ale może już dosyć, co?

Bardzo, bardzo, bardzo proszę i niech ktoś łaskawie tej prośby wysłucha, bo nieczęsto zdarza mi się prosić aż tak bardzo.

APDEJT:
Moje bardzo, bardzo proszenie odniosło skutek. Rezonans wykazał NIC. Dziękuję.

A do tego aż się prosi kolejne wysłuchanie próśb gorących, a w zasadzie efekt wytężonej pracy i narzucenia sobie dyscypliny rodem z obozu pracy. Jeszcze 3 kilogramy, moje Misie i powrócę do wagi z ogólniaka. (W końcu jak już mam się po ogólniacku lansować to na całego.) Niech mi nikt nie mówi, że jest na tym świecie coś niemożliwego do zrobienia, bo wychodzi mi, że jednak WSZYSTKO się da.

poniedziałek, 24 września 2007

We mnie wjechał...

…pan lawetą. Wjechał elegancko, pierdolnął aż miło, a potem zrobił mi awanturę, że się spieszy. Nooooooooosz. Nic mi się nie stało, Cherry Devil z jedynie wgiętą rejestracją nabrał pikanterii demona polskich szos. I pojechałabym do domu, jakby nigdy nic obdarzając pana uśmiechem i machaniem rączką, gdyby nie to, że pan okazał się dupkiem koncertowym. Przygnał kurcgalopkiem do mnie, zaczął mi wymachwiać łapami przed nosem. A mnie na machanie włącza się agresor. Agresor zaczyna się sopelkowaniem, a kończy policją, świadkami i oschłym „Pan się uspokoi, bo panu żyłka pęknie”. Dupek.

Za to w Traktora wjechał pan samochodem. Nie wiem co mu jest, czy cokolwiek jest. Grzech zadzwonił jak to zwykle on „Wsiadaj w auto i przyjeżdżaj po niego, bo ja czekam na drewno” (więźbę w sensie). Po 3 minutach „Nie wsiadaj, nie przyjeżdżaj, drewno jedzie, to ja też jadę” – głosem pt: o matkokochana co teraz będzie. Mam dosyć. Jojczenie here, jojczenie there, jojczenie kurwa mać everywhere. A Traktor charakter i naturę kombajnu na szczęście odziedziczył po pańci, więc pewnie nic mu nie będzie. Martwię się tylko trochę…

Niech mnie ktoś przytuli… Przytul mnie…

niedziela, 23 września 2007

Się powtarzać nie będę...

…, że wizyty u Who bywają kształcące i ze wszech miar podnoszące na duchu. Że obie mamy puste główki, po których jeno wiatr hula. Że Melanurcę jednak dostałam i że Who absolutnie nie umie pić. Że trójka dzieci bywa męcząca, ekskluzywne szampony należy chować przed dziecięcą kąpielą, tym bardziej jeśli uskuteczniają ją w trójkę jednocześnie.

Czy się nagadałyśmy??? Nie sądzę, chociaż zgon nastąpił dopiero w okolicach 2.00.

Niech mnie ktoś dobije…

sobota, 22 września 2007

Czy ja mówiłam...

…kiedyś, że jest deficyt na kasztany??? CAŁA reklamówka + liście na bukiety z róż.

Smok: Mamo, mamo ja poniosę (przy ilości 10 kasztanów w reklamówce). Mamo, mamo weź to ode mnie, bo nie dam lady (przy ilości nieco większej).

No to targałam ten badziew przez park tam i spowrotem 16 razy, bo co wiatr zawiał:

S: Mamo, mamusiu tam spadły, i tam i tam i tam.

Sama chciałam. Trza było w domu siedzieć i się lenić:)))

10 godzin snu to i tak zdecydowanie na mało. Tym bardziej, że sen miałam raczej mało optymistyczny. Przegrywanie – nawet w snach – wkurza mnie nieludzko. Cóż, zakładam, że to nie był kolejny proroczy sen.

Dziś upojny wieczór i szalona noc z Who. Zapowiedziała, że nie da mi za karę MOJEJ WŁASNEJ Melanurci i będzie na mnie krzyczeć. Pojadę tam z masochistyczną przyjemnością:)))

piątek, 21 września 2007

Wyszłam wczoraj z domu...

…o 5.50. Tankowanie Devilka, Nowa. Po Nowej – zakupy – sama, Grzech na budowie. Jakoś samej mi to szybciej wychodzi, chociaż targanie 18 reklamówek po schodach stanowi mało radosny akcent. Że też synowie sąsiadów akurat jak ja wracam z zakupami tracą się z podwórka, no doprawdy. Do Małego Johna po Smoka. Godzina 17.20 – dobry czas. Kawka, pierdu pierdu, poprawki krawieckie, pierdu znowu. Tym razem do niczego się nie przykleiła:))) Telefon „Pojedź do domu po wódkę i przywieź nam tu.” Lekki skurcz. Zmęczona jestem, ale zostawiam Smoka (a planowałam pojechać do domu, uwalić się z Nią na podłodze i po naszemu spędzić wieczór), jadę. Trasa, która normalnie zajmuje mi 20 minut, tym razem zajęła tylko 12. Godzina 18.42 – proszę bardzo, dwie butelki, grzejcie się. Wchodzę na Hacjendę, staję w salonie i… lekki skurcz. Przed oczami widok, którego nie na się opisać, pod powiekami zupełnie inny. Wsiadam w Devilka, jadę po Smoka. „Traktora zabierz” – zabieram. Smok ubrany czeka, wsiadamy jedziemy. 19.30 – Clifford na MiniMini, mogę paść. Kolacja, kąpanie, kołysanka smocza, bajka „Dobranoc Smoku kocham cię najbardziej na świecie”, „Doblanoc mamusiu, ja ciebie też. I taka jesteś delikatna…” – głaszcze mnie po policzku. Lekki skurcz.
Siadam, wraca Grzech – kolacja, papieros. „Kupiłeś mi może tabletki?” „Zapomniałem, nie miałem kiedy.” A potem poleciał serial. Lekki skurcz. Dobrze, że chociaż Smok widzi, że czasem bywam delikatna…

Po tabletki pojechałam sama, dziś o 5.45:(

czwartek, 20 września 2007

Prowadzę z Małym Johnem...

…ożywioną konwersację na tematy egzystencjalne. Wyrzucam z siebie fakty, domysły, słowa i myślotoki. Mały John słucha, kiwa głową, troska się nieco, po czym przerywa mi w połowie słowa „No i się właśnie kurwa przykleiłam do własnej podłogi.” Bo Jej jakiś sos kapnął na podłogę i wdepnęła. Uwielbiam tę babę, doprawdy. Jak tu rozstrzygać o swoim być albo nie być? „Ty córcia rób tak, żebyś była szczęśliwa”, no to robię i no to jestem. „Zastanów się” – to się zastanawiam… Kładę się spać coraz później i chociaż oczy się kleją, myślotok trwa. A wiadomo, że jak Cleosia ma myślotok, to nie ma rady, trzeba go przetrawić, bo i tak ze spania nici. Za to kiedy już zasnę, mając przed oczami ciągle jeden i ten sam widok, śpię i śnię. I może mi się te sny spełnią…

wtorek, 18 września 2007

Uzależniłam się...

…od

Fever

Never know how much I love you
Never know how much I care
When you put your arms around me
I get a fever that’s so hard to bear

You give me fever when you kiss me
Fever when you hold me tight
Fever in the morning
Fever all through the night.

Ev’rybody’s got the fever
that is something you all know
Fever isn’t such a new thing
Fever started long ago

Sun lights up the daytime
Moon lights up the night
I light up when you call my name
And you know I’m gonna treat you right

You give me fever when you kiss me
Fever when you hold me tight
Fever in the morning
Fever all through the night

Romeo loved Juliet
Juliet she felt the same
When he put his arms around her
He said ‘Julie, baby, you’re my flame
Thou giv-est fever when we kisseth
Fever with the flaming youth
Fever I’m afire
Fever yea I burn for sooth’

Captain Smith and Pocahantas
Had a very mad affair
When her daddy tried to kill him
She said ‘Daddy, o, don’t you dare
He gives me fever with his kisses
Fever when he holds me tight
Fever, I’m his misses,
Oh daddy, won’t you treat him right’

Now you’ve listened to my story
Here’s the point that I have made
Cats were born to give chicks fever
Be it Fahrenheit or centigrade
They give you fever when you kiss them
Fever if you live and learn
Fever till you sizzle
What a lovely way to burn
What a lovely way to burn
What a lovely way to burn

Niezależnie od wykonania, czy to Elvis czy Michael Buble. Słucham i coś mi w duszy gra:)))
Mam też kilka innych uzależnień i nałogów, równie przyjemnych i równie spalających jak gorączka…

środa, 29 sierpnia 2007

...

…………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………… kurwa mać?:(((
Koniec tego dobrego… koniec wszystkiego… Koniec ze słonecznym światem, mam gdzieś promyki i robienie ludziom dobrze… Koniec z… Przyjaciele od lat tłukli mi do głowy, że może być inaczej, a wystarczyło pokazać po prostu…………………………………………………………………………………………..
I tylko jednej rzeczy żal… ale to jest nie do zrobienia:( chociaż podobno jeśli się chce, bardzo bardzo chce…

wtorek, 28 sierpnia 2007

Siedzę w domu...

…sama. Przytłaczająca cisza, pustka bez sensu. To jakby nic nowego, cisza i pustka są obecne obok od dawna.
Iwa ma rację, pora przestać się okłamywać. Chociaż z drugiej strony, wszystko inne układa się po mojej myśli. Wymarzony dom ma już niemal wymurowany parter. Do końca tygodnia będą kłaść stropy. Nowa zaskoczyła mnie mile, realizuję się, być może jeszcze nie w pełni, ale widzę możliwości. Ważni dla mnie ludzie są zawsze blisko i ze spojrzenia, albo ze sposobu pisania poznają, że trzeba wesprzeć Cleosię, chociaż uchodzi za życiowego king konga co to wszystko udźwignie. Smok przytula się i szepcze do ucha „kocham cię mamusiu najbaldziej na świecie”. Prawie wszystko jest tak jak ja chcę. A reszta też będzie, bo chyba zmienił mi się pogląd na chcenie. Pora tupnąć nóżką i pomyśleć o sobie, nie tylko zawodowo, matczynie i budowlańczo, ale uczuciowo głównie. Pora przyznać, że ten blog jest słoneczny tylko dlatego, że nie ma tu wszystkiego. Znalazłam wyjście, uknułam plan, pogłówkowałam na tych huśtawkach i wyszło mi, że nie ma rady BĘDZIE TAK JAK JA CHCĘ. Czy to będzie zbieżne z Jego oczekiwaniami pojęcia nie mam i nie ode mnie to już zależy. Teraz liczę się JA…

Chciałabym powiedzieć...

…tyle słów i nie mam do kogo… Śpi… Chciałabym… Chyba się ubiorę i pójdę na huśtawki. Sama. Mogę sobie tylko napisać parę słów, bo myśli ulatują tak szybko… to nawet dobrze, nie chcę do nich wracać. Brak mi bliskości drugiego człowieka. Tam gdzie bym ją być może znalazła nie mogę, nie chcę… nie wiem po prostu nie dzwonię. Głupia. Kolejna nieprzespana noc. Jak w tanim, beznadziejnie głupim dramacie. Nienawidzę dramatów. „Stalowe magnolie” przyprawiają mnie o płacz, ale tu i teraz powiedziałam sobie, że ani jednej łzy więcej. Okłamuję samą siebie. I tak naprawdę nie jest mi już chyba żal, że śpi. Żałuję straconego czasu, prób, które nic nie dały, nerwów, łez.
Chciałabym poczuć dotyk… pocałunek, ciepło. Chciałabym nie czuć tego co teraz, że siedzę jak głupia przed monitorem zamiast być w innym miejscu i w innym czasie. Znajdę takie miejsce? Taki czas? Mam dosyć. Ciągle doszukuję sie w tym mojej winy, gdzie schrzaniłam? Pytam samą siebie co mogłam jeszcze zrobić? I mam na to tylko jedną odpowiedź – nic. Chciałabym móc napisać tu czego naprawdę chcę. Ale nie mogę. Mogę to powiedzieć… Chyba…
To idę… na huśtawki.

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

Praca 7.00-15.00...

…15.50 – 15.57 poczta,
16.10 – 16.25 zakupy,
16.43 – 17.20 rodzice.

Przyjechałam do domu o 17.30. Na 19.00 jestem umówiona z Golden w Fat Mama’s. Jakie powinno być w tym miejscu postawione pytanie???

Co robi Cleosia kiedy ma 1 1/2 godziny do spotkania, brudnego dzieciora i lekko miękkie kolana z niewyspania???

Otóż w takiej sytuacji Cleosia bierze się za pieczenie ciasta marki tofiś (gdyż jutro też goście, a poza tym Misie w Nowej muszą coś jeść) oraz za robienie soków jeżynowych…

Pilnie potrzebny ktoś do odkręcania słoików (sama zakręcałam, a odkręcić nie umiem) oraz do oblizywania palców z soku (bo sama nie nadążam).

W takiej sytuacji Cleosia zabiera się również za pisanie blogusia.

Kretynka koncertowa… call me Speedy Cleosialles:)))

APDEJT
Golden jaka jest każdy widzi, a kto nie widzi niech żałuje. Dzięki Ci Dobry Blogu, że stawiasz na mojej drodze takich ludzi.
Pogadałyśmy o wszystkim po trochu, bo ile słów można zmieścić w dwóch godzinach z kawałkiem? Koniecznie musimy się spotkać, tym razem może jednak bez dzieciorów, bo Smok zamęczy Adama albo On Ją ubije w końcu. No ale w koóńcu dzieli nas tylko 200 kilometrów, zmotoryzowała się, więc wszystko przed nami. Pod warunkiem, że Golden nie ucieknie w popłochu przed tą czy inną wizją kolejnego spotkania.

niedziela, 26 sierpnia 2007

Niech mnie ktoś...

…przytuli:)))

Dwie godziny snu i gorący prysznic, który zmywa zapach dymu tytoniowego to jest to co cleosie lubią najbardziej. Serio serio. Czuję się wypoczęta niczem stado skowronków.

I nawet zniosę te konie, kombajny, owce, loterie, miodonkę, chleb z tustym, traktory, pochody i inne takie co to mnie czekają za trzy godziny.

Wniosek???
Powinnam spać o jakieś 4 godziny mniej na dobę:)))

APDEJT: (tak mi się spodobało)

Spędzenie całego dnia z Dużm i Małym Johnem wymaga ode mnie nadludzkiej cierpliwości i umiejętności ukrywania zgrzytania zębami. Kocham ich nad życie, ale nie znoszę „zdejmij jej czapkę bo ciepło, załóż jej czapkę, kup watę, daj rękę, zrób salto i puść bąka”. Łolamatko!!!
Po latach znów znalazłam się w siodle. „Mamo mamo na konika”. No to tak: Mały John absolutnie, Duży ależ skąd, Grzech ucieka w popłochu. Nie pozostało mi nic innego tylko z zakamarków pamięci wytargać umiejętności. Nie zapomina się tego jak jady na rowerze. Pięty w dół, palce do konia, łydki przy bokach, kolana ściśle, wodze między małym a serdecznym palcem, kręgosłup prosty, w siodle przy tylnym łęku i alles. Anglezowanie na kobyle, co ma dupę szerokości sypialnianej szafy trzydrzwiowej wymaga niezwykłej siły w łydkach, o tak:))) Za to Smok był zachwycony siedząc przede mną w siodle i trzymając wodze, jak mamusia nauczyła. Mniej zachwycony był Pan Właściciel Naszej Szkapy, bo przewidział tylko podróż stępa, a tu mu się jakiś kłusik malutki wykulał. Ach, nie trza mi dawać palca, bo wezmę rękę:))) Gdyby nie Smok znalazłabym w tym upale jeszcze pokłady energii w sobie i koniu do galopu:))) Dobrze, że niedaleko Hacjendy jest stadnina, bo chyba wrócę do dawnego hobby… I tylko chyba schudnąć jeszcze trochę muszę, bo mi się ciężko wsiada:)))

APDEJT sponsorują Dożynki w Brennej of kors:)))

A w ogóle to MMMMRRRRRRRRRRR:)))

sobota, 25 sierpnia 2007

Jadę na Hacjendę się...

…opalowywać czyli uskutecznić lekkie zaciemnienie ciała. I obiecuję nie kiwnąć palcem przy laniu betonu, układaniu kamieni, wyrównywaniu gruntu. Jeśli kiwnę, możecie mi ten palec upierniczyć.

AUDIOTELE
Czy wstawanie o 4 rano i sprzątanie łazienki/szczura/kurzów/zmywanie można uznać za przejaw:
a) choroby psychicznej,
b) skrajnego niewyżycia,
c) wrodzonego debilizmu,
d) zamiłowania do porządku,

Tank U gut dej:)))

APDEJT:
Nie kiwnęłam, byłam dzielna.
Kobra wygląda zdecydowanie lepiej na brązowym tle.
Dlaczego na Hacjendzie ZAWSZE jest STADO ludzi i NIE MOGĘ opalać się tak, jakbym CHCIAŁA???

piątek, 24 sierpnia 2007

Googlowniki najczęściej...

…ostatnimi czasy trafiają do mnie po wpisaniu czegokolwiek co ma związek z jeżynami:))) sok z jeżyn, racuchy z jeżynami i inne takie. Jeden debil się trafił co przylazł po wygooglowaniu „laska rrznie się w biurze”. tego ktosia informujemy, że internet dostarcza też cennej wiedzy z zakresu ortografii i żegnamy oschle (by Spaniel).

Szkolenie trwa. Nie napotykam większych problemów, zamiast tego utwierdzam się w przekonaniu, że czy to nazwać wywieraniem wpływu czy manipulowaniem – daję radę. W pracy oczywiście. Bo w życiu prywatnym nie manipuluję, nie wywieram, tylko knuję podłe plany po prostu.

Ułożenie prostej choreografii, na poziomie pretendenta do klasy „E”, nastręcza mi nieco trudności. Wraziłabym tam jakieś wariacje, jakieś promenady dzikie, wicie się i inne takie, ale istnieje prawdopodobieństwo, że pretendent uciekłby z piskiem:))) i od zawiłości kroków i Alemany i innych Hockey Sticków. Damy radę, ja wymyśleć, pretendent wyumić się. Jeszcze trochę, a zrobię zintegrowany kurs tańca dla całej Nowej, bo co się tak będę rozdrabniać na poszczególne sztuki:)))

czwartek, 23 sierpnia 2007

Ból gardła sprawia...

…że tracę głos. A przecież musiałam go wysilać na Niezwykle Ważnej Końferencji. Żegnana samuray’owymi życzeniami „reprezentuj nas dzielnie”. No i tak… żaden ze mnie prawnik, tym bardziej żaden derektor czy prezes, a jednak dałam radę. Mam nieodparte wrażenie, że dla narodu nieważne jest tak naprawdę CO się mówi, ale JAK się to mówi. Stojąc przed gronem 25 prawników/derektorów/prezesów mogłam czytać nawet książkę telefoniczną, albo instrukcję obsługi Durexa, wsio ryba. Trza kurna umieć GŁOSEM zwrócić na siebie uwagę. Bo to wcale nie o to loto, że niby sami faceci tam byli. Ależ skąd. poza mną – 6 kobiet w wieku różnym. I podczas kiedy panowie z paniami się przegadywali, wchodzili sobie w zdania, sarkastycznie wyrzucali to czy tamto, Cleosia grzecznie czekała na ułamek sekundy kiedy zapadnie cisza, i wtedy…
„Proszę państwa nie zebraliśmy się tutaj w celach towarzyskich przegadywanek tylko po to, żeby ustalić wspólną strategię, i wspólne stanowisko (głos nr 5 – prezesi milkną). Z moich informacji wynika, że wszystkie nasze firmy są w identycznej sytuacji jeśli chodzi o zbliżające się targi (mała przerwa – pan po prawej pochyla się w moją stronę, pani na przeciwko uśmiecha się znad notatek), Skorzystajmy więc z okazji i podzielmy się doświadczeniami i informacjami co już zrobiliśmy żeby wyjść z impasu, a co jeszcze możemy zrobić (lekko podniesiony głos – pan mecenas kiwa głową). Bardzo proszę pana mecenasa o zabranie głosu (zabójczy uśmiech – wszyscy się cieszą)” Naród zdycyplinowany wystapieniem siksy Cleosi milknie i zabiera głos grzecznie po kolei, niemal podnosząc łapki do góry jak w szkole. Żeby nie było (bo o tym temacie będzie dalej) nie jestem żadnym specem od przemówień, zarządzania ludźmi etc., ale skupić na sobie uwagę rozmówców nawet jeśli są mądrzejsi/starsi/bardziej doświadczeni/snobistyczni/nastawieni na nie to akurat potrafię. Tak mam. Przyznaję, początkowo kiedy jeden z Członków (że się tak wyrażę) zagaił spotkanie słowami „proszę o zabranie głosu organizatora tej konferencji panią Cleosię Cleosiową”, poczułam jak mi sie chomiki w przełyku klonują. Ale w chwilę potem pomyślałam sobie, że żaden derektorzyna, co to nie wpaadł sam na pomysł zorganizowania takiego spotkania, nie będzie mnie peszył i przyprawiał o tremę. JA wykazałam inicjatywę, JA załatwiłam salę, JA uganiałam się za tymi ludźmi telefonicznie przez miesiąc, JA prowadziłam korespondencję, to teraz JA ich zakasuję i zrobię z tym bałaganem porządek. Szczerze? Jestem z siebie dumna. Bo to było moje pierwsze takie wystąpienie na dosyć poważny temat w dosyć specyficznym i specjalistycznym środowisku. Wystąpień przed studentami czy też innymi uczniami nie liczę. Chyba popadnę w samozachwyt:)))

Po drugie mamy w Nowej szkolenie z zarządzania zasobami ludzkimi. Całe szczęście Dziobak szkoli mnie prywatnie więc nie będę robiła za ostatniego głąba. Z przyjemnością przyznaję, że chociaż nie było dziś na tym szkoleniu żadnych rewelacji (raczej wprowadzenie w temat oczywiste prawie dla każdego), i chociaż w Nowej zarządzanie jako takie leży i kwiczy, to jednak stanowimy zgrany team z niezłym potencjałem. Nic, tylko nas szkolić i dokształcać, bo jesteśmy niczym te nieoszlifowane diamenty.

Po trzecie wizualizuję sobie różne rzeczy. Ktoś to przeczyta i pewnie uśmiechnie się pod nosem unosząc jednocześnie brew:P, ale nie tylko TAKIE rzeczy sobie wizualizuję. Mam różne plany, jedne mniej, drugie bardziej podłe, niektóre nawet całkiem ludzkie i uczłowieczone. I wierzę, naprawdę bez kitu i pustej demagogii, że jak się czegoś bardzo chce, to się spełni prędzej czy później (skończ się wreszcie uśmiechać:P) Obecnie mam plan trzyletni, ale ciiiii bo to na razie tajemnica:)))

środa, 22 sierpnia 2007

Powtarzam sobie...

…z uporem maniaka „Silna bądź, na bok się czeszesz, nie daj się złamać. Trzymaj fason. Nie poddawaj się, walcz.” Potem podnoszę głowę i walczę. I mija kilka miesięcy, a ten uporczywy głos w mojej głowie wraca. Coraz słabiej, ale wraca „Zasady, duma, honor. Nie daj się. Serce, walcz. Nie płacz tylko pamiętaj kim jesteś i jaka jesteś i nie poddawaj się.” I co? I staram się nie poddawać, ale czasem… Trudno jest myśleć o czymś innym, jak tylko to, że jestem bez szans. I siedzę i myślę i ryczę jak bóbr. I nikt nie widzi. I dobrze…

APDEJT
Na poprawę humoru należy sobie zaserwować
a) pikantną konwersację,
b) latynoską muzę (lub arabską ewentualnie),
c) do tego Sean Kingston „Beautiful girls” w samochodzie, kiedy naród patrzy jak na debila z czego się tak niby cieszę i po co macham łapkami,
d) jazdę na tyle szybką, na ile Cherry Devil pozwala,
f) frytki z majonezem,
g) puzzle ze Smokiem.

Jest dobrze. Jestem boska, jestem boska, włochata i boska („Potwory i spółka” – Mike Wazowski do Sally’ego). Wszystko będzie tak, jak chcę. W sobotę balety i tańce i błagam niech w tej knajpie nie będzie rurki:)))
Gardło mnie boli, a jutro dosyć ważne spotkanie-konferencję mam. Będę najwyżej mówić do tego tłumiku podniecająco zachrypniętym głosem. Zawsze działa.

Z konwersacji z jednym z Panów Derektorów, co to będą obecni jutro na konferencji.
(Dzwoni cleosiowa komórka)
Pan Derektor: Dzień dobry pani Cleosi hrrrrrr grrr rmhhhhhhhhhhhhh nic nie słyszę sygnał mi hgggggggggggggg zanika. zadzwonię za iiiiiiiiiiiiii chwilkę.
Cleos: (rozłączając się) Pewnie Pan Derektor Gawędziarz.
(dzwoni cleosiowa komórka)
Pan Derektor: Dzień dobry jeszcze raz. Gawędziarz z tej strony…
C: No tak właśnie myślałam.
PDG: Serduszko pani zapikało, że to ja?
C: No dokładnie. Serce i dusza mi mówiły, że to pan dzwoni…
PDG: Bla bla bla (itd., itp., etc)

Już jest mój, kupiony, posprzątany, grzeczniutki, będzie jak trzeba jadł mi z ręki. Faceci są wyjątkowo prości w obsłudze, doprawdy. Dzięki wam bogowie za głos nr 5:)))

sobota, 18 sierpnia 2007

Kate zazdrosna o...

…wizytę z Who w moim ukochanym szperaczku ofuknęła mnie swego czasu na stronach niniejszych, więc internet mi kazał i pojechałyśmy dziś na zakupy do owego sklepu. Uzależniona jestem chyba od niego, ale to szczegół drobny.
Mam obecnie parcie na topy, tak? (przeklęte tak od Who zaczerpnięte.) Schudłam, boska ma talia wcina się gdzie się wcinać powinna, kibić się kręci, G jak giganty zmieniło się w F jak fantastyczne. No i zakupiłam:
- różowy wytłaczany w różyczki i inne chwasty,
- czarny KOOKAI, co mnie bosko opływa,
- czarny KIT z takim wihastrem na szyję (o matko jaka jestem boska!!!),
- kolorowy H&M wiązany na szyi (mmmmmrrrr),
- srebrny, co to mi go Kate wyczaiła („masz mierz, ja mam srebrnych pół szafy”).
No i teraz zamiast dylematu „w co mam się ubrać na imprezę?”, mam problem „w który mam się ubrać na imprezę?” Niech mnie ktoś przytuliiiiiiiiiiiiii:)))

Przerzuciłam kilkaset kilogramów kamieni i mi kręgosłup zaraz uszami chyba wyjdzie. A miaąło być tak pięknie, kocyk, bikini, grill i słońce. Kocyk był w przerwach na padnięcie. Bikini było, chociaż podnoszenie kamieni wiąże się z wyłażeniem biustu z nabiustnika. Grill był, sama go nam zmontowałam. Słońce tylko było bezwarunkowo i cały dzień. Jutro powtórka z rozrywki. Zostało mi jeszcze jakieś 60 metrów kwadratowych do zniesienia.

Po tych wyczynach uskuteczniłam kąpiel pachnącą, wtarłam w siebie pachnące badziewia co to ich zazwyczaj nie używam, nalałam se pachnącego wina i jakoś mi tak do chrzanu. Nawet mnie granatowa satynka nie cieszy. Bleh. Trza się jutro dla odprężenia urobić na amen:)))