licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 30 stycznia 2013

Mamy ze Smokiem...

...taki deal, że nie stoję nad Nią kiedy grzebie w swoim kompie, nie wypytuję z kim gada przez telefon, po prostu od czasu do czasu robię przeszukanie i przeglądam wszystko: SMSy wysłane, otrzymane, historię połączeń, zdjęcia w telefonie, historię przeglądarki - gruntownie, szczegółowo i dogrzebując się najdrobniejszych informacji. Smok o tym wie, akceptuje układ, rozumie, że na zaufanie na przyszłość trzeba sobie teraz zapracować nie robiąc wirtualnych głupot. Nigdy do tej pory - proceder trwa odkąd Smok nauczył się korzystać z komputera - nie znalazłam niczego godnego uwagi...
...do dziś.
Wzięłam telefon, weszłam w archiwum, a tam wyskoczył na mnie penis Drożdża w pełnym wzwodzie, w formie MMSa, na tle ściany w przedpokoju, wysłany do Alutki w czasach narzeczeństwa jeszcze i opatrzony radosnym komentarzem "Taką mam ochotę:*" Telefon Smok dostał po Alutce. Byłam przeciwna komórce, ale okazało się, że Smok ma mózg, jest rozsądna, a telefon przydaje się jak cholera. Oddałam Drożdżowi honor i odszczekałam święte oburzenie, że tego prezentu ze mną nie uzgodnił - miał chłop rację, ja się myliłam. Ale ja się pytam, gdzie oni oboje mają jakieś mózgi w zaniku, skoro nie skasowali z tego telefonu absolutnie wszystkiego. Czy to nie oczywiste, że jeśli przekazuje się swój telefon innej osobie, to wyczyszczony do granic możliwości?
Wysłałam Mu SMS, że zostawiam to zdjęcie, żeby sobie sprawdził, że nie wymyśliłam sobie tej godnej pożałowania historii i że byłabym wdzięczna, gdyby pilnował takich spraw i nie zostawiał własnego, jak zakładam penisa w telefonie córki. Nie odpisał. Za widok Jego miny oddałabym prawą nerkę, tę z  kamieniem. Do Smoka podczas wieczornej rozmowy telefonicznej nawet się nie zająknął w temacie. Pewnie w piątek weźmie telefon, zdjęcie skasuje i uzna temat za niebyły. Ja nie. Ale przyjdzie kryska na Matyska.

Gdybym miała penisa to byłby mi opadł też, bo szczękę zbierałam z podłogi na ten przejaw bezmyślności, a ręce opadły mi już dawno.

wtorek, 29 stycznia 2013

Pozwolicie...

...że daruję sobie komentarz do odrzuconych ustaw, a konkretnie sposobu ich odrzucenia. Odrzuca mnie, kiedy ktoś deprecjonuje szczęście dwojga ludzi, niezależnie od płci, orientacji i chęci posiadania dzieci. Odrzuca mnie, kiedy cofamy cywilizację do czasów biblijnych, gdzie tylko "idźcie i rozmnażajcie się" i produkujcie prawych, heteroseksualnych podatników. I pomijam fakt, że mam paru znajomych gejów, parę koleżanek lesbijek, całe stada znajomych żyjących bez sakramentalnego tak-srak, i że ci ludzie tworzą szczęśliwe pary, szczęśliwe związki są dobrymi rodzicami a ich dzieci kwiczą z życiowego zadowolenia. Wszystko to pominę milczeniem. Którego dnia obudzimy się po prostu znowu w lepiankach, on będzie polował na dzikie krowy, ona będzie szyła zgrzebne szatki i pilnowała, żeby barłóg był wygodny, kiedy jemu przyjedzie do głowy heteroseksualnie ją zapłodnić. A stado małych, jedyniesłusznie z prawego łoża pochodzących  dzieciorów będzie się przed lepianką obrzucało krowim plackiem dla zabawy. Tak właśnie będzie, bo w gównie już siedzimy po uszy - starczy i na lepianki i na rozrywkę.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Jest u Smoka...

...w klasie taka dziewczynka. Nazwijmy ją roboczo Natalką na przykład. Od dwóch lat z Natalką użera się cała szkoła - dyrektorka, która prowadzi informatykę, i która usłyszała, że jest głupia i śmierdzi, pani z angielskiego, która jest głupią babą, wychowawczyni, która musi opanować to tsunami chamstwa przez kilka godzin dziennie. Użerają się wszyscy, tylko nie rodzice Natalki - do niedawna przynajmniej. Bo otóż rodzice przez ponad rok odmawiali przyjęcia do wiadomości, że dziecko jest nadpobudliwe, ma problemy w nauce, zachowuje się karygodnie i powinno się z nim iść do psychologa. Gdzież tam. Rodzice - pedagodzy gimnazjalno-licealni absolutnie, kategorycznie zaprzeczyli wszystkim faktom, stwierdzając, że to szkoła sobie nie radzi z Natalką. Dzieci w klasie słusznie czy nie, to już inna sprawa, dostawały kary zbiorowe, za chamskie zachowanie Natalki, być może nauczyciele sądzili, że odpowiedzialność zbiorowa jakimś cudem tu zadziała. Nie zadziałała.  Dopiero całkiem niedawno rodzice Natalki przyznali przed sobą i w rozmowie z wychowawczynią, że coś jest nie halo i z Natalką należy coś zrobić. Coś tam uzgodnili, szczegółów nie znam, poczynili zobowiązania, być może nawet poszli do tego psychologa. I dobrze, bo byłam bliska zrobienia akcji wśród rodziców pisania petycji do dyrekcji szkoły, żeby przeniosła Natalkę do innej klasy. Nie bardzo uśmiecha mi się, że Smoczyca słucha i patrzy jak jakiś dziecior wyzywa nauczycielki od śmierdzących, głupich i brzydkich. Jeszcze chwila i wsadzi im kosz od śmieci na głowy i każe stepować.

Natalka była dzisiaj na balu przebierańców. Jako jedyna domagała się głośno i ostentacyjnie poświęcenia 100% uwagi wszystkich obecnych w sali, chodziła po klasie, kiedy wszystkie dzieci siedziały i jadły, krzyczała, sprzeciwiała się obecnemu ojcu. Tatuś na to "Natalko jak masz bose stópki to idź na dywanik, bo ci zmarzną nóżki" i tak ciągle ciucianiem w ten deseń.
Straciłam cierpliwość po 10 minutach słuchania tej gadki grochem o ścianę, ale nie mój cyrk, nie moje małpy, słowa nie powiedziałam.

Po kwadransie podeszła do mnie sama Natalka "Proszę panią, zabawa andrzejkowa była bardzo fajna, najfajniejsza chyba. Bardzo mi się podobała." Dziękuję ci Natalko, cieszę się, że ci się podobało. Zabawę andrzejkową, jak pamiętamy organizowałam i prowadziłam ja. Natalka usłyszała tam parę razy, że jej głowę urwę przy samym tyłku, z uśmiechem na ustach, ale tonem odpowiednim, jeśli nie zostawi tych balonów, nie usiądzie natychmiast, nie przestanie wrzeszczeć. Zobaczyło dziecko konsekwencję i wyznaczone jasno granice i uspokoiło się w 20 minut. Podobnież reszta bandy hunów zresztą.

Nie jestem mistrzem wychowywania dzieci, nie mam doświadczenia kilkudziesięcioletniego, ot 8 lat posiadania w hodowli Smoczycy - pierwszego roku nie liczę, bo żarła i spała wyłącznie. Nie znam się na wszystkim, wychowywanie dziecka traktuję jak nieustający eksperyment, w którym Ona uczy się mnie i życia, a ja ciągle uczę się Jej i metod. Ale kurna, niech mi ktoś powie, że ciucianiem i "bezstresowym wychowaniem", cokolwiek ono w tym wypadku znaczy zwojuje się więcej, niż dotrzymywaniem słowa zawsze i siłą spokoju w histerycznych sytuacjach. Efekt jest taki, że Natalka swojego tatę miała w nosie, ale jak spojrzałam na Nią, kiedy się darła bez sensu, to usiadła i siedziała spokojnie, zapychając się pizzą.
Nauczycielom współczuję - dwadzieścia lat temu dostałaby Natalka po dwa razy linijką po łapkach, stanęłaby w kącie, przepisywałaby sto razy zdanie jakieś, środki perswazji jakieś były - teraz nic jej nie można zrobić. I to nie, żebym była za biciem biednych dzieciątek, ale jak słyszę, że smark taki mówi do nauczyciela, którego powinien szanować z racji tego, że jest starszy chociaż, o posiadanej wiedzy nie wspomnę - że śmierdzi i jest beznadziejny, to mi się włącza opcja aborcyjna niezależnie od tego, że dotyczy ośmiolatki. I to nie to, że nauczyciele są daremni i nie potrafią być autorytetami, ale przynajmniej nie tylko to - to rodzice Natalki spieprzyli sprawę jakieś 3-4 lata temu, jak tylko Natalka zaczęła na nich wrzeszczeć. I blog mi świadkiem, że tym razem z czystym sumieniem mogę powiedzieć, aż się sama temu dziwię, że to nie wina naszego systemu edukacji, kształcenia pedagogów, czy innych bzdetów pod tytułem szkoła sobie nie radzi.

No bo jeśli ja, która nigdy nie uderzyła Smoka (no dobra raz, ale miała 3 lata i wybiegła mi na ulicę - wystraszyłam się i mię poniosło lekko na 3 klapsy) mam odruch odwinięcia się na odlew na samo słuchanie tego wszystkiego, co Natalka z siebie wydaje paszczą... to znaczy, że się dzieje i to źle się dzieje.

niedziela, 27 stycznia 2013

Szefowa kuchni...

...poleca dzisiaj:

Pappardelle z płatkami indyka z bazylią w musie szalotkowym.

Chyba jacuzzi tak na mnie podziałało, bo sama się cieszę na ten eksperyment kulinarny. Świat się kończy!

APDEJT:
Za Wikipedią - strateg pingwinich komandosów, który podaje sugestie i tworzy raporty. Jest również wynalazcą. Zawsze ma przy sobie charakterystyczne liczydło. Gdy potrzebne są bardzo szybkie decyzje, traci czas na przesadne analizowanie sytuacji. Boi się dentysty. Jest platonicznie zakochany w  samicy delfina Doris. Nie wierzy w magię i czary, aczkolwiek sądzi, że kosmici istnieją.
Proszę ja Was, Kowalski w całej okazałości.


sobota, 26 stycznia 2013

Po tym...

...jak wyszłam wczoraj z pracy o przeuroczej godzinie 18.45 - dziś jak nowonarodzona. Ale nie bądźmy drobiazgowi - lubię jak się dzieje. Im więcej tym lepiej, im szybciej tym jestem szczęśliwsza. Im mam więcej na łbie, tym logistyka jest doskonalsza. Well, takie zboczenie.

Dziś też plan napięty, chociaż sobota. Jakoś tak czuję się egzystencjalnie sflaczała, a to oznacza, że trzeba sobie dowalić planów i pomysłów do zrealizowania, bo w przeciwnym wypadku skisnę i mchem porosnę. Zatem - zagęszczam ruchy.

Właśnie Diaboł przygnał z Maroka z gatkami z piżamy naciągniętymi niemal pod brodę. Sekunda i Smok prezentował dokładnie taki sam poranny, piżamowy, wieśniaczy  obraz. Niech mnie ktoś przytuli. I chodzą tak po domu i cieszą się jak dwa głąby. "Bo tak chodzili Flip i Flap Cleosiu przecież." Zatem mam w jadalni  komedię amerykańską z wczesnych lat dwudziestych ubiegłego wieku. Niestety nie niemą.

Nie posiadam zdolności żebraczych, nie potrafię chyba namawiać na głosowanie, agitować roztaczając wizje własnego talentu i superdoskonałości w kleceniu zdań podrzędnie złożonych, opisujących moją rzeczywistość. Jeśli jednak tu przychodzisz, czytasz, jakośtam Ci się podoba i...

...chcesz zagłosować? Wyślij SMS o treści A00093 Na numer 7122

środa, 23 stycznia 2013

Whoever...

...wrzuciła zabawę...
"Rozchylił powieki, odsłaniając wypełnione strachem oczy." A Game of Thrones - A Feast for Crows. W każdych możliwych, wyobrażalnych okolicznościach podoba mi się ten obraz 2013 roku. Bardzo mi się podoba.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Bywam, jak się...

...okazuje niemiłą niespodzianką. Przez grzeczność nie będę polemizowała z tą opinią. I nawet nie jest ona wyjątkowo krzywdząca. Bywam niemiłą niespodzianką w różnych miejscach i okolicznościach, niewątpliwie dlatego należy udawać, że się mnie nie widzi, albo jeśli nie da się inaczej uciekać gdzie pieprz rośnie. Niemiłe niespodzianki bywają bowiem uśmiechnięte, uprzedzająco grzeczne, pełne klasy i kultury oraz mówią pełnymi zdaniami podrzędnie złożonymi. Wiadomo, że zrozumienie niemiłej niespodzianki w takich okolicznościach jest utrudnione, jeśli nie niemożliwe. Powinnam bełkotać monosylabami i onomatopejami i miotać spojrzeniem niezrównoważonym w pionie i poziomie, prezentując na przemian objawy zeza rozbieżnego i pląsawicy. Wtedy dopełniłabym obrazu niemiłej niespodzianki. Tymczasem... trudno jest się do czegoś przyczepić i to niewątpliwie uwiera straszliwie.

Cóż... mam klasę i nie zawaham się jej użyć.

niedziela, 20 stycznia 2013

Piątkowy wieczór...

..Kate opisała tak przecudnie, że absolutnie nie ośmieliłabym się dodać nawet jednego przecinka, o zdaniu nie wspomnę. Po jakże pokrzepiającej rozrywce operetkowej zafundowaliśmy sobie z Diabołem weekend maratonu z "Teksańską masakrą piłą mechaniczną". Produkcje: 1974, 1986, 1994, 2003 i 2006. Po tylu godzinach krojenia piłą i rozwalania czaszek młotem do uboju bydła stanowczo odmawiam samodzielnego wchodzenia do pustego, ciemnego pokoju. Na tyle stanowczo, że chyba pójdę ugrzęznąć w pianie z Games of throne dla relaksu.

Tymczasem rano naszła mnie refleksja, że różne są stopnie ubezwłasnowolnienia miłością. Też przecież kiedyś byłam zapatrzona w Drożdża jak w zrzadło, nie widziałam jego wad, nie słyszałam, jak bredzi od rzeczy, nie dostrzegałam jaki bywa śmieszny w swoim nadęciu i jak bardzo to wszystko nie przystaje do rzeczywistości. Co prawda nie przypominam sobie, żebym nie była w stanie podjąć najprostszej decyzji bez konsultacji z szanownym samcem w hodowli, ale widocznie różne są objawy zaćmienia. Ciekawe jak długo ona będzie sobie otwierała oczy... o ile w ogóle.

I na  zakupach byłam. Pomijam czas stracony na dostawania furii pomiędzy wieszakami. Pomijam fakt drobny, że poszłam po spodnie i coś szarego, wyszłam z dwoma parami spodni, szarą bluzką, brązowym pierduśnikiem i czarnym narzutnikiem. Pomijam nawet fakt, że do przymierzania spodni zdjęłam okulary i dopiero, kiedy trzymałam je w ręce zastanawiając się gdzie je wsadzić, uprzytomniłam sobie, że to zadek mam przyodziać, a spodni przez głowę ściągała raczej nie będę. Było mi tego wszystkiego zwyczajnie potrzeba chyba.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Zdycham...

...nie na tyle jednak malowniczo i spektakularnie, żeby skłoniło mnie to do wcześniejszego położenia się, pójścia do lekarza, zeżarcia jakichś prochów bądź skorzystania z fantastycznej oferty urlopowej, jaką dysponują placówki refundowane przez NFZ. Śmierdzę za to czosnkiem na kilometr - Diaboł odmawia czułości - trudno - Iwa krzywi się na dźwięk "mleko z czosnkiem" - jeszcze trudniej. MJ oburza się na wieść, że czarnego luda i białego luda to ja nie bardzo za życia, ostatecznie po śmierci. Jeden może stwierdzić zgon, drugi namaścić olejami - wtedy mi już wszystko jedno.
Jutro zumba - to mnie albo zabije, albo postawi na nogi. Wolałabym to drugie, bo na czwartek obiecałam temu Smoku łyżwy. Zasadniczo zawsze dotrzymuję danego słowa, a trupem będąc nawet najbardziej uroczym byłoby mi raczej trudno,

Wygrałam w konkursie. Jakieś herbaty wygrałam, co nie jest w sumie istotne. Istotne jest, że w ogóle, bo jakoś niespecjalnie mam szczęście w życiu do wygrywania czegokolwiek. Idę się pochwalić, niosę tę radosną nowinę troskliwie w objęciach, napawając się szczęśliwą chwilą i co?
Edwin: A Azazel wygrała kiedyś samochód!
Rzodkiew: A dla mnie lodowkę.
Azi: I jeszcze ipada
Edwin: I czajnik dla mnie.
Radość pozostaje ta sama z tej herbatki. Ale ja się pytam, dlaczego? dlaczego do nędzy jasnej, to przynajmniej nie jest herbata w ozdobnej puszce? :) Nic to, widać szczęście w miłości jest mi pisane, nie inaczej. Jedyne co kiedykolwiek wygrałam to obiad z Kają za hasło reklamowe dla  Telepizzy. I? I zamiast na obiad z gwiazdą poszłam na randkę z obecnie byłym już Drożdżem. Kretynka no. Miłość jak nic - po grób - ciekawe tylko czyj.

niedziela, 13 stycznia 2013

Samopoczucie...

od wczoraj...

Gdybym tak zeszła śmiertelnie dopilnujcie proszę, żeby mi Grabarka zrobiła gotycki makijaż do trumny. Certyfikowany tanatopraktyk mam nadzieję poradzi sobie z moimi aktualnie mało atrakcyjnymi zwłokami. Czarna urna, powóz z końmi i Bolero Ravela zamiast żałobnego pitolenia. Dziękuję. Kwaterkę posiadam, sama wybrałam, więc możecie się nie kłopotać - zakładam, że Babcia trochę się przesunie, żeby zrobić mi miejsce.

Mam nadzieję tylko, że to nie świńska grypa, chociaż jedno Prosię na stanie posiadam przecież.



wtorek, 8 stycznia 2013

20 płyt...

...kartonowo-gipsowych o grubości 12,5 cm na drugie piętro - i wiesz człowieku, że masz łydki! I do tego jakieś mięśnie na tych łydkach, co prawda głęboko utajnione, ale jednak. I one, te mięśnie w sensie,  co prawda dają o sobie znać dopiero po zumbie, płyty jakoś ich nie ruszyły, ale niech tam. Coś tam się zakwasiło, coś tam spaliło - jest nadzieja. Z planu 8 kg - 1 już sobie poszedł. Deadline do czerwca - dam se radę.

Znalazłam psa. Pięknego. Po czym jak już napaliłam się na niego, jak szczerbaty na sucharki, to wytłumaczyłam sobie racjonalnie, że teraz jeszcze nie nadeszła pora. A kiedy przyjdzie na ciebie czas,  a przyjdzie czas na ciebie... A przyjdzie, ale trzeba sobie cele wyznaczać racjonalnie, sensownie, zachowując odpowiednią hierarchię ważności i priorytety. Matkokochanomojo jak ja nie lubię być taka dorosła. Zdecydowanie wolę siebie w fazie nieustającej siedemnastolatki, która kurcgalopkiem gna przez Najnowszą, podśpiewując pod nosem "Puszka Okruszka" i oczyma duszy swojej widzi już miskę z psim imieniem stojącą obok kocich. Ale, że Duży tłukł mi od kołyski niemal, że "pamiętaj, najpierw obowiązek a potem przyjemność", do usranego alleluja mi tłukł, to efekt jest taki, że uskuteczniłam autoperswazję, dyskusję bardzo zażartą, chwilami prowadzoną nawet na głos i wyszło mi, że next time Gadget. Znaczy dupa moi mili. Chwilowo.

Ale kto nie ma marzeń, które mógłby realizować, ten jakby nie żyje. Bo co to za życie, bez tego dreszczyka, że wyjdzie na moje, będzie po mojemu, na pohybel światu, że na rzęsach stanę, żeby mieć/być/stać się/zrobić/osiągnąć. U mnie tak ciągle, jak tylko na horyzoncie majaczy mi, że plan się w zasadzie zrealizował, że już już prawie jeszcze chwila i już, natychmiast pojawia się nowa wizja. Wizjonerka nawiedzona. I tak w tym roku wchodzimy w fazę jadalniano-rusko-niemiecką. A potem pies.

Taki jest plan.

W ramach planu mam też nowy grunt pod obraz. Do dzieła zatem dosłownie i w przenośni.
A autoportrety maluję tylko jak mam doła i tylko w niebieskim:)


niedziela, 6 stycznia 2013

50 długości basenu...

... w 41 minut. To oznacza, że moja kondycja ma się całkiem nieźle, niestety równie dobrze ma się celulit:) Oj tam... nikt nie mówił, że efekt będzie natychmiastowy. Za to uczucie, kiedy SZŁAM do domu (postanowiłam weekendowo porzucić Smerfinę), śnieg zaczynał padać, mokre włosy zamarzaly powolutku - bezcenne:) Jakbym zafundowała sobie powrót do przeszłości, gdzieś w okolice ogólniaka i studiów, zamiast zwyczajnego karnetu na basen.

Na fali dobrego samopoczucia przesadziłam kwiatki. Cóż z tego, że zima za oknem, muszą się przyjąć.

Bo Narnia pokryła się śniegiem w tempie zaskakującym. I teraz za oknem mam krajobraz bajkowy, magiczny, jedyny taki. Uwielbiam pasjami. Mniej uwielbiam tylko odśnieżanie samochodu przed pracą, ale widocznie nie można mieć wszystkiego, a przynajmniej nie od razu:)

Pozostając zatem w temacie zimy - Mróz - do kupienia, gdyby ktoś miał potrzebę nabyć, nie będę za bardzo stawała okoniem:)




sobota, 5 stycznia 2013

Jak mówi Duży...

...trzeba ten remont ruszyć. Co prawda Jego mówienie skończyło się Karolkiem spadającym z drabiny, ale nie bądźmy drobiazgowi - Duży zawsze chce dobrze, a wychodzi jak zawsze. Co nie zmienia faktu, że w poniedziałek przyjedzie sufit i ściany do gabinetu. To jakby trochę oznacza weekendowe odgruzowywanie powierzchni.
Wizji przewodniej nadal brak. Pomysłu zero, a nawet jeśli miałabym jakiś jeden malutki, maciupeńki, ukryty całkiem z tyłu czaszki i niewidoczny nawet dla mnie, to nic nie powiem. Słowa jednego. Skoro to ma być natchniony projekt wizjonera Diaboła, niech tak będzie. Byle tylko znalazł miejsce dla moich sztalug i pędzli i niech ono nie będzie w piwnicy.

Mam niechcieja poza tym. Zagruntowałam podkład pod kolejny obraz, mam nawet pomysł... i mam niechcieja. Może wieczorem... jak już odetchnę po przerzuceniu tony wszystkiego w gabinecie... Tymczasem w ramach propagowania twórczości własnej, na drodze do wystawy, która oczywiście będzie miała miejsce gdzieś i kiedyś, postanowiłam objawić światu dzieła. I tak oto Anioł, na specjalne zamówienie Młodej i Hobbita, w kolorystyce ich jadalni:)


piątek, 4 stycznia 2013

Lepiej żałować...

..tego, że się coś zrobiło, niż wyrzucać sobie to, czego się zaniechało. I tak to - zgłosiłam. Głosowanie zacznie się 24 stycznia o 15.00. I tak to - nie mam misji, nie mam wizji, nie mam wiary, nie jestem chora, ani też nie jestem przesadnie zdrowa. Jestem. Pytanie, czy to wystarczy? Mam wątpliwości, ale przeganiam je, mówiąc sobie w duchu, że lepiej żałować, że się coś zrobiło... i tak dalej. Wszystko przez Azazela, niech Jej kolacja lekką będzie. Wszystko przez Nią, więc jakby co będę Jej dziękowała, albo przeklnę w żywy kamień. Namówiła mnie i tak to. Z drugiej strony nie musiała jakoś bardzo namawiać, może po prostu liczę się z Jej opinią, a może uruchomiłam chwilowo większy kawałek ekstrawertycznego ekshibicjonisty we mnie. I tak to, i nic to. Zobaczymy co będzie...

środa, 2 stycznia 2013

Mam postanowienia...

..noworoczne. Różne mam. Jedne dotyczą książek, drugie obrazów, jeszcze inne kilogramów. Jak znam życie i fakt, że doba ma niestety tylko 24 godziny, chociaż czasem udaje mi się ją rozciągnąć do jakichś 27, to z kilogramami wbrew pozorom będzie najprościej.


Rok 2012 zamykamy:
72 książki - kiepsko, niby średnio wychodzi 1 książka na niecałe 6 dni, ale czuję się z tym jak analfabeta. Postanowienie brzmi: czytać więcej dla siebie.

272 filmy - bez komentarza:) w tym cały MASH - uwielbiam Alana Aldę, cała Ally McBeal okraszona dzikimi napadami śmiechu oraz ślimtaniem ze wzruszenia. Postanowień filmowych brak.

Smoczyca w drugiej klasie - 4 lektury w 4 miesiące. Kiepsko, nawet mając na uwadze samodzielne czytanie. Postanowienie noworoczne brzmi: CODZIENNIE czytać ze Smokiem (tu trochę zawadza ograniczona rozciągliwość doby, ale kto da radę jak nie ja?)

4 obrazy - jak na kogoś, kto marzy o własnej wystawie, muszę to sobie powiedzieć na głos NO BŁAGAM! W sumie gotowych do wystawienia mam 21, z czego część po narodzie jest rozdana:), myślę że jeszcze 10 i będę mogła zacząć rozmawiać ze Stalowymi Aniołami. Zatem postanowienie brzmi: 10 obrazów w tym roku.

3 kilogramy plus - niech mnie nikt nie wkurwia dodatkowo, to jest wystarczająco irytujące. Postanowienie brzmi: 7 kilogramów minus. I to będzie najprostsze biorąc pod uwagę karnet na basen, zumbę raz w tygodniu, trening raz w tygodniu i orbitreka, którego mam w planie kupić.

No.

Nie ma tragedii, to się wszystko da zrobić. I się zrobi, skoro sobie postanowiłam.