licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Mam awersję...

…do ludzkiej głupoty, alergię na niekompetencję, uczulenie na niekonsekwencję, odruchy wymiotne na słomę z butów, palpitacje na prostactwo,  wściek na pozerstwo, a wsiowa galanteria podszyta żałosnymi szpilkami wsadzanymi na oślep przyprawia mnie o dreszcze obrzydzenia. Jak się ktoś nie potrafi po polsku wysłowić i wypisać, jak ktoś na zadane pytanie spogląda tępo i pyta „co?”, zamiast „proszę?”, jak ktoś otwiera przed kobietą drzwi po to, żeby w chwilę potem powiedzieć do niej „ale ze mnie dżętelmen” a potem jeszcze wypowiedź czyjąś komentuje bystrym „no” to ja zaczynam się zastanawiać po co się kształciłam, chodziłam na te różne kursy elegancji i gracji, robiłam fakultety i wbijałam sobie do łba języki jakieś w różnym stopniu. No pytam się. Sama nie wiem kogo, chyba gwiazd, bo nikt normalny nie udzieli mi odpowiedzi. Skoro buractwo i tak jest górą, skoro ciemniactwo dominuje, skoro głupota nieludzka i totalny brak podstawowej wiedzy z zakresu czegokolwiek poza nadętym autoPRem i tak jest bardziej trendy. I czy mnie pocieszają te warsztaty na AE, które będę prowadzić? Że ktoś docenił to co robię? To co wiem? Ależ.
I blog mi świadkiem, że jak się już odremontujemy i umeblujemy i jak zmienię samochód do zrobię doktorat. Po to, żeby sobie dobitnie i ostatecznie udowodnić, że w tym kraju, stopnie naukowe, wiedza, doświadczenie, obycie są gówno warte, najbardziej w cenie jest pyszałkowatość i dupiato kreowany wizerunek wszystkowiedzącego palanta.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Wymyślenie...

…zaproszenia, planu imprezy, konkursów i nagród oraz tego co i kto powinien zrobić i przygotować zajęło nam z Grabarką pół godziny. A miało się nie dać. Fakt, że to na razie czysta teoria i tylko zaproszenie istnieje już fizycznie, ale co tam.

Robimy majówkę. Na jakieś 120 osób:) Jedna z planowanych nagród to czerwone stringi dla matki/żony/kochanki/narzeczonej. Niech będzie wiadomo, jak się szlachta bawi!

sobota, 24 kwietnia 2010

Po raz pierwszy...

…wczoraj poziom wścieklicy zawodowej przekorczył górną granicę bezpieczeństwa. Wyżyłam się w Wiśni. Nieładnie. Jakiś matoł po 50tce, z brodą i w Suzuki trąbił za mną i machał światłami. Niedowartościowany, zakompleksiony fiut z manią prędkości rekompensującą mu zadyszkę po powolnym wejściu na drugie piętro. Ograniczenie było do 70. Stanął koło mnie na światłach i zaczął bić brawo wgapiając mi się przez szybę. Zawsze musi być ten pierwszy raz – z uroczym uśmiechem i gromami ciskanymi zza okularów poczęstowałam pana środkowym palcem. A to oznacza, że hamulce zostawiłam w firmie. Bo w sumie mógł wyjść z auta, wycharatać mnie przez okno i natrzaskać po ryju. Słusznie-niesłusznie to inna sprawa. Buc. Paru nawet.
Mam potrzebę, żeby komuś przydzwonić. Taką pierwotną potrzebę wyładowania na kimś wściekłości, najlepiej w ringu, żebym musiała się też skupić na obronie – przyda mi się w najbliższym czasie dobra garda. Mam PLAN, co się sam nie uknuł. Niech mi tylko poziom adrenaliny opadnie i biorę się za realizację. NIKT nie będzie ze mnie robił idiotki. NIKT.

APDEJT:
Na uspokojenie spagetti carbonarra. Od rana towarzyszy mi disco polo. Zamierzam za chwilę (11:03) otworzyć drzwi balkonowe i discować na pół ulicy. Postanowiłam stanąć na wysokości zadania i znaleźć muzę, w tym dla każdego piosenkę imiennie. Brakuje mi Grażyny, Wiesi i Arkadiusza. Any ideas?

środa, 21 kwietnia 2010

Nadejszła wiekopomna...

…chwila wsadzania regału na regał. Diaboł obleciał sąsiadów szukając męskiej pomocy „Bo ty Cleoś tego nie podniesiesz”. Luz. Ja jestem wątła niewiasta, przed szereg się nie będę wyrywała. Przezornie zabandażowałam tylko nadgarstek, bo mnie nadal boli i wytargałam z Diabolem regał z salonu do przedpokoju. Kolumbryna. I co? I męska część sąsiadów wybyta, poza jednym zza ściany, niezawodnym jak zwykle. Zatem mając w perspektywie  czekanie dzień lub dwa z regałami w przedpokoju na wsparcie z pracy Diaboła, tudzież innych organizowanych naprędce samców orzekłam, że dam radę. Panowie uskutecznili część logistyczno-projektową-omówię problem na pierdylion sposobów i dźwiglim. Rad, dwa, trzy i regał stał. Po wszystkim Diaboł pyta
D: I jak tam Cleoś nadgarstek?
C: Spoko, nie boli,  podnosiłam jedną ręką i trochę kolanem.
Spojrzał nic nie powiedział. Podobno jestem dzielna. Jakby ktoś potrzebował ekipy nosząco-dźwigającej to mamy wprawę.

Jutro i pojutrze reszta ustawiania i skręcania, w sobotę przenoszę starą garderobę do nowej i odgruzowuję gabinet. Telefonów nie odbieram, gości nie przyjmuję, napawam się:)

wtorek, 20 kwietnia 2010

Jak ja sobie...

…to wszystko tak radyklanie przemyślę, to mi wychodzi, że i tak mam farta. Dostałam zwrot podatku, co do którego Wąż odgrażał się, że co to on mi nie zrobi i jak to on się nie rozliczy. Zatem o urlopie myślę już spokojnie. Dostałam rabat na te megatanie zabudowy do garderoby. O rabat upomniałam się w poniedziałek rano. Dziś Nadworny Stolarz dowiózł szuflady uprzedzając mnie uprzednio telefonem, że on w sprawie tych oświadczyn przyjedzie. (Dla niewtajemniczonych: to ja deklarowałam, że gdybym mogła to bym mu się oświadczyła tak mi szybko i sprawnie te zabudowy zrobił – dobry majster to pomiziany po ego majster). Umarłam ze śmiechu przy telefonie. Ale nie o tym chciałam i zakładam, że żona Nadwornego Stolarza mogłaby wnieść sprzeciw. Przywiózł szuflady i z miejsca mnie objechał, że on mi fakturę z rabatem wystawił już w niedzielę wieczorem i nie musiałam się wcale domagać. Szuflady dowiozłam do domu w całości chociaż mi jeździły po Wiśni tam i nazad.
Dupeczki moje zachwyciły się zielonym ziastem smoczym i domagały się przepisu oraz zwróciły paterę z oświadczeniem (nie się), że jutro chcą mieć pełną. Akurat.  Robienie ludziom dobrze na samopoczucie robi mi dobrze na zwoje.
A potem Kate mi powiedziała, że nam na Sylwestrze ludzie zazdrościli i że w NASZYM WIEKU (ja się pytam co to znaczy w „naszym wieku” bo ja mam ciągle siedemnaście), ludzie nie przeżywają i nie okazują takiego omatkokochanomojo-mój-ci on/ona, że my z Diabołem taki jesteśmy wybryk natury, ewenement i kosmici.
A do tego odkryłam nowego bloga, za którego Who dostanie w czapkę, że nie polecała wcześniej. Pary z gęby maupa nie puściła. Ale znalazłam sobie sama i zasysam i znajduję tam czasem jakby swoje własne myśli.
I jak to sobie poskładam do kupy, to sobie myślę, że trudno, że sędzia był uprzejmy zejść śmiertelnie, trudno, że coś tam (żadna inna katastrofa nie przychodzi mi do głowy) i tak mam farta. I nie zgadzam się  z tymi, którzy się nie zgadzają z poglądem, że pozytywne myślenie czyni cuda.

Mam w sobie pewnikiem pokłady czegoś, jeszcze nie zdefiniowałam czego, co sprawia, że mi się chce tańczyć. Nie tylko z Misiami Puchatymi moimi. Tak ogólnie życiowo. Bo rozglądam się wokół i co? Na środku salonu stoją mi regały do garderoby, telewizor co ma lat 20 albo i więcej szuszczy, pandan mi się zakurzył, ruin jeszcze trochę mam. I co z tego? Czasami, jak mnie już remont doprowadza do wścieku i mam dosyć kurzu i pyłu, jak mi Diaboł podnosi cieśnienie, albo ja Jemu (no nie ukrywajmy zdarza się nawet z moim anielskim usposobieniem), jak mi się wali jakiś kawałeczek układanki co to ją puzzel po puzzelku układam sobie we łbie… czasami, w takich chwilach biorę wyimaginowany szpadel w ręce i walę się między oczęta. Jedno pytanie Cleoś, jedno sobie zadaj durna babo – tak sobie mówię. Wolałabyś nowy telewizor, hacjendę, gosposię być może raz w tygodniu i samotne zasypianie? i oglądanie filmów w oddzielnych pokojach? i dni bez rozmów i dyskusji? Uwielbiam mój kurz  i pył i stary telewizor. No dobra, nienawidzę, ale uwielbiam okoliczności towarzyszące. Mam farta, ze wszystkimi black&white’owymi pierduśnikami dookoła, ze wszystkimi szarościami i burościami. Jak mi już było naprawdę źle, naprawdę, ale tak beznadziejnie, że trzy godziny  płakałam Who, albo Kate, albo Marchwiakowi, albo Iwie, albo Dziobakowi (kolejność w ciągu dnia płaczów dowolna) w słuchawkę tudzież w ramię, to sobie wymarzyłam, wymyśliłam, jak ma być, jak ja chcę, jak mi się powinno ułożyć. Można walczyć długo i długo potrafiłam, ale w ostatecznym rozrachunku wyszło mi, że nie da się już inaczej, jak tylko zawalczyć o siebie. No i teraz mam kurz i pył i remont i telewizor z innej epoki i to wymarzenie i zasypianie jak z cleosiowego podręcznika o zasypianiu w obdiaboleniu. Przypomnijcie mi to, jak będę dostawać palpitacji, bo mnie Diaboł doprowadzi do wścieklicy. Ale taka prawda.

Na farta, składają się drobiazgi. Ten zwrot, ten rabat, to ciasto, to że Smok rysując obrazek pt.: „Your family” rysuje siebie, Diaboła, Węża i mnie – na koty i traktora zabraklo miejsca, to zasypianie, poranne Diaboła marudzenie, Smoka kredą upapranie, i ten kurz i syf, po którym będzie już tylko lepiej. Inaczej być nie może. Tak sobie życzę.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Funkcjonując według...

…czasu w innej strefie czasowej przyjechały o dwie godziny spóźnione. Właściwie bardziej do Diaboła niż do mnie, bo to Jego samcza wiedza  i podejście były aktualnie potrzebne. Bywa. Zaczynam się przyzwyczajać, że samiec z chowu wsobnego i hodowli domowej jest rozchwytywany a taka Who na przykład niedługo zacznie peany i hymny pochwalne ja Jego cześć układać. Wczoraj raczyła jeno stwierdzić, że „Ja wiedziałam, że Diaboł nam pomoże i choćby się zesrać musimy do Cleosi dojechać”. Przy czym „do Cleosi” jest tu raczej figurą retoryczną.
Diaboł po wszystkim stwierdził, że odzwyczaił się od krzyku, wrzasku, wizgu, jazgotu i ogólnego larma, jakie tworzymy we trzy. Mnie też brakuje tych konstruktywnych konwersacji pełnych klasy i kultury wysokich lotów.

Za to dzisiaj okazało się, że mamy z Diabołem w kwestii faz kolejnych zbieżne gusta. Faza A porównywalna jest do języka francuskiego z jego rrrrr i włosami falującymi na wietrze, oczami w blasku księżyca i całym tym romantycznym pitu-pitu, może być popartym kolacją i winem i otoczką z harlequina. Faza B jest jak germańska mowa z jej RRRRR i fick mich an. W fazie C idę kulać kluski albo robić ciasto zadowolona z efektu fazy B. Żeby nie było – o całowaniu rozmawialiśmy, o sposobach i upodobaniach:)

Zainaugurowałam sezon czytaczy na balkonie – wyprałam krzesła, wysuszyłam, zaplątowywuję nogi w barierki i wsysam horrory, gdzie flaki, wrzody, parchy, trupy, zombi, siekiery. Wiosenne odmóżdżanie:)

APDEJT:
Jak słucham tego bredzenia w TV, że najlepiej by było gdyby każda partia ponad podziałami zbierała podpisy na wszystkich kandydatów, to mię zęby bolą, a chwilowo nie mam czasu na stomatologa. Takie to uroczo współczujące i takie całkowicie zaprzeczające racjonalnemu myśleniu. No błagam. Cyt: „Żebyśmy zaczęli żyć solidarnością i honorem i żeby honor był faktycznie honorem” – łamiącym się głosem. Omatkokochanomojo, jeden tylko patriota w tym kraju był i jeden tylko wiedział co to Honor i Ojczyzna. A dupa. Za parę dni tożsamy w geny Jarosław pozbiera się do kupy, zrzuci maseczkę spokojnej rozpaczy i zobaczymy co będzie. Kapitał polityczny na Jedynym Sprawiedliwym już ma zbity na bank. Przez osiem dni mieliśmy narodową zbiorową histerię, teraz będziemy mieli tydzień albo dwa analiz wszelakich  „głębokiej potrzeby żałoby”. Pieprzę żałobę. Jedyna korzyść z tego była taka, że w radio nie było reklam, tylko fajna muza.
W sumie tylko Eyjafjoell umiała się zachować. Wybuchła i uniemożliwiła niektórym przybycie na krakowski folwark. Bo jakby się pojawiło tych 96 delegacji z Obamą, królami, Berlusconim, Sarkozym, to by nam jeszcze ŚP wynieśli na ołtarze w przyszłości, bo się przed nim wielkie głowy tego świata pochyliły.  A tak? Beatyfikują Go, bo pył opadł jak wylatywał ze stolicy i można było lotniska otworzyć. Może jestem radyklana, może niemiła, może wredna sucz, ale doprowadza mnie to do szewskiej pasji i wścieku macicy. Chociaż nie, macica jest spokojna, tylko mózg mi się gotuje i cała wnętrzność patriotyczna się pieni.

piątek, 16 kwietnia 2010

Dobra Nowina...

…jest taka, że można zamówić meble w czwartek i dostać je gotowe w piątek następnego tygodnia, do tego w oszałamiającej cenie. Jedyne utrudnienie polega na tym, że trzeba je sobie samemu skręcić, ale my oboje z Diabołem przebieramy na ten fakt z radości nóżkami. I dodam dla wyjaśnienia, że nie chodzi o biureczko czy o stolik marnej postury, jeno o zabudowę garderoby sztuk dwie o  mizernych wymiarach 210×320, z pierdyliardem szuflad, wieszaków, pierduśników.

Da się? Da się:)

czwartek, 15 kwietnia 2010

Dobra Nowina...

…nadal jutro. Żeby nie uprzedzać faktów i nie mowić hop zanim się nie skończy.

Dzisiejsza dobra jest taka, że mi się podoba. Za 10 godzin treningowych kończę zajęcia z Misiami Puchatymi. Na tę okoliczność robimy choreografie, udziwniamy i inne takie. Żeby mieli i mogli w każdych okolicznościach pokiwać się klasycznie. Puściłam ci ja dzisiaj walca angielskiego i jak machnęli, to stałam morda mi się cieszyła i niemal się wzruszyłam. Skończyli.
Cleos: To teraz dla mojej przyjemności proszę jeszcze raz.
Skończyli.
Gwiazda TVN: I co było pani przyjemnie?
Oj było. Za nimi samba, jive, rumba, cha cha cha, tango, walc angielski i wiedeński. Na więcej się nie porwę, bo potrzebne by było 1000 godzin a nie 10. Ale jestem zadowolona.

Z nowin co o nich nie wolno mówić bo są właśnie do tej części ciała – kupiłam wazon, przyniosłam do domu, położyłam na blacie w kuchni, pozbierałam, pozamiatałam, wyrzuciłam. Się stłukł był sukinkot. A taki był fajny – czerwony.

środa, 14 kwietnia 2010

Mam dosyć...

…tak ogólnie, zatem z innej beczki będzie.

Jeśli wszystko pójdzie jak trzeba, nic nie stanie na przeszkodzie, to w piątek ogłoszę Radosną Nowinę.

Tymczasem Diaboł montuje drzwi  do garderoby, a potem ma przykazane listwy przypodłogowe w kuchni.

Smok nie pojechał do teatru, bo odwołano przedstawienie dla dzieci. Przesada?

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

I napisz tu coś...

…człowieku w chwili wkurwu. Mogę być wkurzona, że mi remont leży odłogiem? Mogę. Mogę nie popierać PiSu i nie widzieć w ŚP Prezydencie wielkiego męża stanu? Mogę. Mogę się wywnętrzać kiedy i jak mi się podoba? Mogę. Najwyżej mi poczytność spadnie/wzrośnie niepotrzebne skreślić. Od soboty prowadzę prowokowana i prowokująca ze wszystkimi naokoło dyskusje o katastrofie. Ludzi mi żal. Cyrku wokół tego pojąć nie mogę. Ciekawe czy stewardessy, które zginęły przylecą do kraju z honorami i konduktem żałobnym pilotowanym przez radiowozy, czy może powrzucane do samolotu wraz z załogą w trumnach poukładanych w przykładne stosiki. Ciekawe czemu w sobotę nie czytano wśród ofiar załogi, w niedzielę czytano ich nazwiska na szarym końcu, dopiero dziś rano usłyszałam listę czytaną jak popadnie, gdzie generał był, koło ministra a minister koło pilota, a pilot koło senatora. Dziś, jutro, do soboty będziemy mieć wielkie obchody wielkiego żalu, a od przyszłego poniedziałku zacznie się planowanie kampanii i tego kto najlepiej wyjdzie na śmierci zbiorowej korpusu i osobniczej Prezydenta. I żeby nie było nie lubiłam chłopa, ale duża litera Mu się należy za urząd chociażby i za to, że aktualnie jest świętej pamięci. Tyle szacunku dla zmarłych. I zadumy. I mogę parskać gorzkim śmiechem kiedy widzę szpaler ludzi „żegnających” Prezydenta w drodze z Okęcia do Pałacu Prezydenckiego. Sporadyczne kwiaty, żadnej ciszy, żadnej zadumy, ani pół znicza w górze, za to kamery i aparaty, żeby widowisko uwiecznić. Dobrze powiedział Diaboł „Cleoś kiedyś ludzie chodzili na widowisko jak czarownice na stosie palili, teraz musiał się samolot rządowy rozbić, żeby gawiedź wyległa na ulice.”  W geście jedności? Szacunku? Czy po to, żeby mieć zdjęcie. Flaki mi się wywnętrzają jak słucham porównań z papieżem, bo termin zgonu podobny. Dla ułatwienia dodam, żem ani wierząca, ani praktykująca, ani proklerykalna – tfu zgiń przepadnij. Coś mi się robi, jak znane mi osoby, które do soboty wiedziały tylko, że jest jakiś PiS i jakieś PO teraz wynoszą pod niebiosa ofiary katastrofy BO ZGINĘŁY. Matko. Świadomość polityczna narodu jest żałosna, wiedza o kraju i świecie marna, ale wszyscy cierpią. Ja się do hipokryzji w paru kwestiach przyznaję otwarcie, ale tu sobie nie dam wmówić, że mam żałobę. Nie mam. Żal mi ludzi,co zginęli, tak samo jak górników z Wujka, tak samo jak turystów co w przepaść wpadli wraz z autobusem, tak samo jak tych dzieciaków co w autokarze spłonęły na wycieczce, jak zwłok powypadkowych, które widziałam w zeszłym tygodniu jak wracałam z zakupów.
Było widać trzymać mordę i nic nie mówić. Bo szczerość w moim wydaniu akurat przeważnie brutalna  nie jest popularna.

Dla ułatwienia dodam, że w ramach remontu w niedzielę Diaboł położył podłogę w garderobie i zdjął  wannę w celu późniejszego kładzenia tych kafli, co to mi w tym Historia przeszkodziła.  Moja łazienka pewnie do historii nie przejdzie, ale jest MOJA i mogę sobie być oburzona, że nie mogę jej skończyć? Mogę.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Pieprzona hipokryzja...

…narodu już mi dupą wyłazi. Frekwencja na wyborach jest żałosna, z tych co wybierali większość miała wybranych po uszy po połowie kadencji (albo i wcześniej), na prezydenta marudził co 2 czy tam co 3 Polak, markety podnosiły larum, że mają być zamknięte w niedziele i święta, że dupa i zysk idzie się paść, a teraz wurwa żałoba wielka i wszystko pozamykane. Remontu nie zrobisz bo Obi, Praktiker pogrążone w żalu, zakupów nie zrobisz, bo kurna Real, Media, Auchan wyją z rozpaczy, do kina nie pójdziesz, bo Multikino, Cinema i inne w nieutulonym żalu zawiesiły działalność na dziś.
Państwo wybaczą brzydko będzie…

Nikomu do kurwy nędzy nie przyszło do głowy, że 38 milionów Polaków ŻYJE i ma PLANY i chce je REALIZOWAĆ, bo śmierć kogokolwiek nijak na nie nie wpływa w skali domu/mieszkania/rodziny jeden dzień po tragedii. A może do jasnej cholery ktoś się nie przejął aż tak bardzo, albo nie siedzi i nie płacze i w dupie ma żałobę. Owszem chwila zadumy, owszem ludzi szkoda, ale no ja pierdolę, debilizm wsiadania niemal całej elity politycznej do jednego samolotu to nie moja wina. I niby dlaczego nie mogę dzisiaj NIC. Czytać kurwa mać mogę, ale na czytanie nie miałam akurat ochoty, miałam mieć zrobioną ostatnią ścianę w kaflach i za przeproszeniem chuj w trampkach, bo niczego dzisiaj nie można kupić. Jakby tego było mało, dam sobie włosy obciąć, że połowa pań i panów obsługujących w marketach nie była nawet na wyborach, w dupie ma los kraju bo i tak jest skazana z różnych przyczyn na siedzenie na kasie albo wykładanie towaru na półkach, w odwłoku ma żałobę i cieszy się po prostu z dnia wolnego. Tyle ich żałoby.
W południe zawyły syreny. Mam przepraszam bardzo przestać klupać kotlety w ramach chwili ciszy, czy mi jednak wolno chociaż obiad zrobić? No ja pierdolę co za kraj!

sobota, 10 kwietnia 2010

Kiedy byłam mała...

…zazdrościłam MJ, że widziała w TV Elvisa na żywo, że była świadkiem wyboru papieża, że miała w życiu okazję widzieć kupę ważnych wydarzeń.  Moja potrzeba doświadczania została niniejszym zaspokojona. Widziałam śmierć papieża i wybory nowego, byłam na koncercie Jacksona, widziałam wojnę w Iraku i największy atak terrorystyczny w historii na WTC. A dziś na dodatek katastrofa lotnicza większa, tak myślę, niż ta na Gibraltarze. Historycznie i dziejowo jestem zaspokojona.

Tylko jak można było tak totalnie nie mieć wyczucia i przerwać Kate bieliźniane zakupy? W imieniu Kate jestem oburzona.

Na niemal wszystkich znanych mi blogach ten sam temat. Nie szyszek mi żal, a ludzi. Politycznie jestem więcej niż zadowolona, ale człowiek lekko skamieniały wewnątrz mnie drgnął, kiedy na TVN24 czytano listę ofiar i spikerce drżał głos. Tak po ludzku – ciężko.

APDEJT:
Przyjechała z wizytą Kuzynka Bruxselka. Zaraz na wstępie, nad kawą i ciastę zapodała tekst „Bo Polakom zawsze wiatr w oczy i chuj w dupę.” Coś w tym jest.

piątek, 9 kwietnia 2010

Miałam plan...

…na wieczór, naładowany energią, nabity mizianiem, napakowany fikumiku. Aktualnie plan się wypasa być może na jakiejś łączce w okolicy nowego mieszkania Herr Stasia i Familii – możliwe, że pod Stasiowym balkonem. Zamiast planu umyłam ze Smokiem Wiśnię, zapędziłam dziecko do ścierania kurzów i układania zabawek na półkach, posprzątałam łazienkę, kuchnię, zrobiłyśmy ze Smokiem listę gości na smocze imieniny, obejrzałyśmy bajkę, przeczytałyśmy gazetę. Też fajnie, chociaż plan był inny.

Na jutro mam plan napakowany planami. Ja się pytam dlaczego doba nie ma więcej godzin?

Od Jednej Mojej Przyjaciółki dostałam kartkę z okazji zbliżającego się długiego weekendu. Gdzie Ona ten weekend wypatrzyła to ja doprawdy nie wiem, bo ja nie wychylam nosa poza 17-go kwietnia. Dostałam również MMSa, z moim obrazem wiszącym na ścianie. I poczułam się jak Kossak, jak Matejko, jak Picasso (chociaż nie lubię) – gdzieś jednak te moje niekoniecznie bitwy pod Grunwaldem i inne słoneczniki wiszą i być może nawet cieszą oko.

I przemyślenia mam różne remontowo-porządkowe. Częściowo sprowokowane awanturą nienaszą, częściowo notką Szwagierki Kolaski, częściowo jedym zdjęciem co to je Diaboł zrobił w pewnym rodzinnym pokoju grzęznącym po kolana w śmieciach i brudach. Chyba mi trochę cierpliwość siada. W kącie siada i kwiczy oraz stęka, że już nie może. Ale rozwalając czarne mroki spoglądam sobie na projekt garderoby i myślę sobie, że za tydzień będę ją miała. I będę mogła wywalić kolejne pudła i kartony i zrobić sobie porządeczek jaki lubię – z segregacją ciuchów według kolorów włącznie. W końcu coś optymistycznego w tym kurzu.

Idę myć podłogi.

A potem malować autoportret.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Czasami...

…wolałabym nie znać się na ludziach. Nie mieć przeczucia dawno temu, że tak to będzie wyglądało. Nie przewidywać, że cośtam, u kogośtam, jakośtam. Trafiam niemal bez pudła za każdym razem. I luzik, jeśli to kwestie radosne, ale kiedy wizyta kończy się awanturą, o której mówiłam ponad rok temu, to mię się robię blęęę. Niefajnie. Wolałabym nie mieć racji i jak ognia unikam stwierdzenia „a nie mówiłam”. Chociaż tym razem nie mogłam się powstrzymać, dobrze chociaż, że dopiero Diabołowi w domu a nie centralnie przy awanturujących się. Czasem miewam wyczucie i bywam subtelna. CZASEM podkreślam, bo przeważnie walę prawdę między oczy i nawet mi szpadla nie potrzeba.
Wniosek z tego jest jeden i niestety bardzo smutny: ludzie są jednak stadem idiotów, którzy robią co wypada, zamiast pomyśleć chwilę zrobić wbrew, ale za to tak, by uniknąć najgorszego.

piątek, 2 kwietnia 2010

Dla wyjaśnienia...

…zanim się tu pozabijacie z wyrazami troski i współczucia oraz przerażenia, że Moja Wysokość została bez ręki…

…Na pogotowiu faktycznie byłam. Zdjęcie mi faktycznie zrobiono. Nadgarstek mam uroczo skręcony. I niezagipsowany. O tak, można przestać słać wspierające SMSy.

Czytam archiwum i nadziwić się nie mogę. Zmianom – chociaż sama je prowokowałam, sama nimi kierowałam, sama je robiłam. Nie zmienił się chyba tylko świat b&w, chociaż Who twierdzi, że jednak zaczynam widzieć na szaro. Uważa również, że jest dla mnie nadzieja, bo wk ońcu zaczynam schodzić na ziemię i w końcu do mnie dotrze, że miłość nie istnieje, nie bywa prawdziwa i na wieki i w ogóle jest do dupy. Koniec cytatu. To ja jednak dziękuję, postoję. Może być w ogonku do miejsca gdzie traci się optymistyczną naiwność i wiarę w to, że można przenieść każdą górę, pokonać każdą fosę i ubić każdego gada. Mnie jest z tym dobrze. Może sobie świat uważać, że jest szary, bury, ponury i tylko od czasu do czasu wybucha kolorami, żeby szybciutko stracić blask i powrócić do nijakości. Najważniejsze, żeby gdzieś, chociaż w jednej szarej komórce, chociaż w jednym błysku w oku mieć porażający wszystko blask optymizmu, wiary w lepsze, naiwności, nadziei, że się da, że można, ufności. W tym wypadku nie sprawdza się powiedzienie, że kto ma serce miękkie musi mieć odwłok z kamienia. W tym przypadku wewnętrzne różowe okulary dają power o jakim nie słyszeli naukowcy od energii atomowej. I nawet jeśli co jakiś czas dzwonię i płaczę, że jednak widzę tę szarość, to w efekcie i tak na nią ślepnę po paru dniach/tygodniach/miesiącach. I tyle, nie potrafię inaczej.

Over.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Idąc za radą...

…siostry Kate od Wiedźmitek Marudzących poszłam na pogotowie. Pogotowie skierowało mnie na inne pogotowie. Inne pogotowie zrobiło RTG i orzekło 6 tygodni w gipsie, bo im się nie podobało, że jakieś kostki popękały tu i tam. Dupa. Kate aktualnie ma u mnie krechę, chociaż Ją kocham to Ją nienawidzę. Mogłam nie iść.

Sarna wkręciła mnie dziś tak, że mało na zawał nie zeszłam, informując mnie, że jakiś cap śmierdzący cofał pod sklepem i wjechał mi w Wiśnię, po czym zbiegł.  Na schodach już byłam w celu pognania i dokonania oględzin, kiedy zaczęła składać się ze śmiechu. Ubiłabym, gdyby nie była taka fajna. Po godzinie byłyśmy kwita, gdyż przegoniłam Ją po parkingu, że niby Szef S Ją wzywa na dywanik. Ubiłaby mnie gdybym nie była taka fajna. Potem jeszcze  zrobiłam MJ w balona, potem drugi raz w bambuko i raz Diaboła, ale mnie nadal kocha (chyba, tak twierdzi, ale wypił trzy drinki, więc może bełkocze w pijackim zwidzie). Fajny dzień.

Tylko ten gips cholera…