licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 29 października 2007

Jak pokonać...

…120 kilogramów faceta?

Wyobraźcie sobie, że jesteście kobietą:))) Gnacie na pocztę, żeby odebrać superważną przesyłkę poleconą, a tam przemiła Pani w Okienku mówi wam, że jeszcze nie przyniesiono jej z doręczalni. No to gnacie do doręczalni. A tam w holu, za kontuarem siedzi Absolutnie Bez Szyi Pan Strażnik Pocztowy. Pod bronią, na wypadek, gdyby przyszło wam wystrzelać personel pocztowy za opóźnienia i opieszałość ogólnie. ABS_PSP w czarnym kostiumiku, ubrany, jak na podbój małego afrykańskiego państwa, spogląda zza kontuaru i unosi swoje 120 KG.
ABS_PSP: (burkliwie) Słucham?
Cleos: Dobry wieczór. Czy pan byłby taki miły i poprosił tu kogoś, kto może sprawdzić czy ta przesyłka już jest u państwa?
ABS_PSP: Nie mogę stąd iść i zostawić tu pani.
C: (uśmiechaj się kobieto do tego przygłupa) Z miejsca się nie ruszę, kiedy pana nie będzie. Będę czekać grzecznie (głos nr 5 i „grzecznie” oznacznia niekoniecznie grzeczność)
ABS_PSP: Nooooo, nie wiem…
C: (wachlowanie rzęsami) Bardzo pana proszę, czekam na ten list od dawna.
ABS_PSP: Pani rozumie, nie mogę…
C: (cierpliwie jak do dziecka, tylko trochę innym tonem) To dla mnie baaaardzo ważne. Ma pan tu gdzieś pokój do rewizji? Bo jeśli trzeba to ja się chętnie poddam, żeby udowodnić, że nie mam przy sobie broni i nie przyszłam tu zamachu dokonać, tylko proszę pójść zapytać…
ABS_PSP: Ekhe, proszę poczekać.
(poszedł)
(wrócił cały w skowronkach)
ABS_PSP: Zaraz pani naczelnik do pani wyjdzie. Proszę się uzbroić w cierpliwość i poczekać.
C: Mogę z panem? Wolałabym nie marznąć na dworze…
ABS_PSP: (czerwone karki wyglądają obrzydliwie) Oczywiście, proszę bardzo, tu ma pani krzesełko.

I wtedy ABS_PSP oddaje wam swoje krzesło, a sam stoi jak ten kołek i wygląda równie jak on inteligentnie. Po 5 minutach pani naczelnik przynosi list. Rzucacie mrucząco „Dziękuję panu bardzo. Miłego wieczoru” i idziecie się dusić ze śmiechu za drzwi doręczalni.

niedziela, 28 października 2007

Uroczy dzień...

…spędzam na przyszywaniu zatrzasków do togi i sprzątaniu. Chałupa lśni. Odreagowuję zgrzyt. Cudowna zmiana zaszła – nie sopelkuję, bo mi się zwyczajnie nie chce. Zgrzytnęłam… raz. Wystarczyło.

Smok przychodzi do mnie „Zaśpiewaj mi mamo.” No to śpiewam, jakoś tak samo mi przyszło…

Jego portret

Naprawdę jaki jesteś nie wie nikt
ty sam o sobie tyle wiesz, co nic
w tańczących wokół szarych lustrach dni
rozbłyska twój jasny śmiech
przerwany wpół czuły gest.
W pamięci składam wciąż pasjans z samych serc.

Naprawdę jaki jesteś nie wie nikt
ta prawda niepotrzebna wcale mi.
Gdy nie po drodze będzie razem iść
uniosę twoj zapach snu,
rysunek ust, barwę słów,
niedokończony, jasny portret twój.

Uniosę go, ocalę wszędzie
czy będziesz przy mnie, czy nie będziesz,
talizman mój z zapatrzeń nagłych twych gdzieś hen.
Gdy kiedyś poczujemy miły,
że nasze dni się wypełniły,
przez życie pójdę z ocalonym swym snem…

…ciepłym podobno altem. „Mamo jeszcze laz, jeszcze laz.” To jeszcze raz i jeszcze… uwielbiam tę piosenkę.

Po wczorajszym wieczorze czarownic Smok biega po domu i czaruje „Abla kadabla hokus pokus, cialy maly diabeł staly, niech mam nie gada”, albo gada, albo tańczy, albo kurna cokolwiek. Uprzejmie uprasza się Szanownych Czytelników, żeby nie pytali na czym polega wieczór czarownic, bo stracicie do mnie resztki szacunku:)))

sobota, 27 października 2007

Kino...

…nocą i konie w galopie w dzień… Czuję jak odżywam. Lis złapany, runda honorowa – Hubertus. Żle trafiliśmy, pojeździć się nie dało, ale przynajmniej trochę czasu w atmosferze wiejskiej sielanki… Domowe ciepło kominka, ciepło w ogóle. Tak, zdecydowanie odżywam…

piątek, 26 października 2007

Są takie rzeczy...

…które bez względu na humor sprawiają, że się uśmiecham…

Milka truskawkowa
poświata pełni księżyca sącząca się przez żaluzje
zapach palonych liści
„Kocham cię mamo najbaldziej na świecie”
chrupanie świeżego pieczywa
światło świec
muzyka poruszająca do tańca
zapach gaszonej zapałki
cygara czekoladowe
gorąca kąpiel
dobra książka w gorącej kąpieli
zmęczenie po wysiłku fizycznym
konwalie
plecenie wianków ze Smokiem
obrzydliwe podobieństwa
lody czekoladowe
spanie do późna
podlewanie kwiatów
opowiadanie bajek
tulipany
pisanie listów
spacer po lesie
pieczenie bułeczek w niedzielne poranki
zapach pieczonego ciasta
frytki z majonezem w każdej ilości
wieczorne rozmowy
wiadomości na gadu, które dostaję następnego dnia, a dotyczą dnia poprzedniego
zapach mokrej końskiej sierści
głaskane włosy między palcami
smocze wierszyki
czytanie na głos
telefony od Przyjaciół
stare, malutkie kina, których już prawie nie ma
burza
gorąca czekolada
zapach antykwariatów
chodzenie po kałużach
wspomnienia o Babci
pływanie do zmęczenia
odnawianie mebli
starożytna poezja Egiptu
namalowany portret
przygarbione babcie mijane na ulicy
babskie wieczory

Jest takich rzeczy 100, 1000 razy tyle. Ostatnio najczęściej uśmiecham się na widok kruków:))) Czarownica:)))

czwartek, 25 października 2007

Że niby maruda...

…jestem, tak? Że się skończył świat słoneczny i wizerunek pierdyknął na dziób, tak? Że nagłowek niefajny, bo nieradosny, tak?
Otóż niniejszym oświadczam, że to nie koniec zmian i może być tylko gorzej/wredniej/złośliwiej/okropniej (nic nie skreślać, wszystko jest właściwe). Będzie inaczej, bo jesień spędzam na zmianach i wredziolowatości. Tiaaa. Tak naprawdę każdą marudzącą chwilę analizuję potem i doszukuję się w niej pozytywów. Przykład?
Szuflad pan domu nie naprawił? Miałam dziką satysfakcję z maziania klejem i majstrowania śrubokrętem.
Czapki Smokowi nie założył? Będę miała kolejny argument.
Wody nie było? Sąsiedzi przychodzili na klachy, przynajmniej wreszcie wiem jak wyglądają i jakie mają głosy.
Wody nie było vol.2? Za to kiedy popłynęła gorąca jak sam diabeł, to była błogość nad błogościami.
Zimno na dworze jak w psiarni? Wkładam codziennie inne futerko i czuję się niczem Alexis w mordę jeża Carrington-Colby-Dexter.
Oczko w pończosze? Jadę do Plejady po nowe, spotykam Wroga i widzę jak mina mu rzednie, spuszcza oczka i bąka „cześć”. I kątem oka widzę, że kiedy już go minęłam odwraca się i patrzy. Niech patrzy i zdycha pod płotem parchami porośnięty.
Niewyspana jestem odrobinkę? Dla tych rozmów mogę nie spać wcale. Odkrywam, badam, zapisuję w osobistym dyktafonie, odtwarzam.
Niewyspana jestem odrobinkę vol.2? Czytam, zaczytuję się, składam literki i pochłaniam książki – w wannie najchętniej, gdyby ktoś pytał:)))
Boli mnie kręgosłup? Przyjdzie czas na relaks i rozluźnienie. W sobotę.

Mogłabym tak pół dnia albo dłużej. Ktoś mi kiedyś powiedział (Toudi to był chyba), że zaskakuje go moja pozytywna energia bez względu na okoliczności. „Spieprzyło się coś, coś nie wyszło? Znajdź w tym plus, dobrą stronę.” Usłyszałam, że tak się nie da ze wszystkim. „Wyobraź sobie, że przypaliłeś jajko, które sobie smażyłeś. Jesteś wkurzony? To pomyśl, że jeśli nie zjesz tego jajka będziesz miał niższy poziom cholesterolu.” Spojrzał i zrozumiał – tak się da ze wszystkim… i to ta umiejętność daje siłę, do pokonywania kolejnych „jajek”. Tak robię, tak żyję – dlatego nawet jeśli TU nie jest słonecznie ostatnio, to WE MNIE jest. Bardziej niż kiedykolwiek… serio serio:))_

środa, 24 października 2007

Gadu się...

…wiesza. Niech się powiesi na amen, zanim mnie szlag trafi.

Wody w kranie nie ma i nie będzie. Dzień dziecka mnie chyba czeka, chociaż marzyłam o gorącym strumieniu wody, na mój obolały kręgosłup i napięte mięśnie barków.

Na koncie pustki – z powodu moich butów podobno i dwóch marnych kompletów bielizny – no błagam.

Na oku mam jeszcze jeden nawiasem mówiąc, ale chyba będę musiała z nim poczekać do Gwiazdki, żeby nie słuchać jojczenia:)

No i wody nie ma. Mówiłam już? Nieszczęście.

wtorek, 23 października 2007

Siedzę patrząc tępo...

…w szafę, co stoi naprzeciw i nic mi się nie chce. Taki stan, kiedy oczy same się zamykają do snu, a w głowie kłębią się wizje różne. Ze zdjęcia patrzy na mnie machający Smok… Myślałam, że chociaż tu słowa popłyną jakoś składniej, ale palce wiszą nad klawiaturą długie minuty, zanim wystuka się jakieś słowo… Słowa ją jedyną bronią jaką mam, jedyną bronią przed brakiem cierpliwości, przed złością, przed ciszą, przed zniechęceniem.
Bronię się… cały czas jeszcze się bronię, sama nie wiem dlaczego i po co. Bronię się przed słowami, które słyszę, przed tymi, które cisną się na usta. Przegrywam… pomalutku, z każdym dniem wyżej wyciągam na maszt białą flagę. I nie chcę myśleć o tym, co będzie, kiedy poddam się całkowicie. Nie chcę po prostu…
Słowa… ktoś mi powiedział, że otoczyłam się skorupką. Trafił w czuły punkt. W głowie zapaliła się czerwona lampka „Alarm skorupkowy”. Pierwsza myśl? „Nie pozwól sobie na rozbicie tego pancerzyka, bo będziesz cierpieć głupia kobieto.” Bronię się więc. Powtarzam w głowie jak mantrę słowa o rozsądku i odpowiedzialności. Pierwszy raz w życiu chciałabym, żeby stało się samo, bez mojego udziału coś, sama nie wiem co, cokolwiek, żebym mogła wrócić za ten murek, za którym jest tak bezpiecznie. Czuję się, jakby ktoś zdjął ze mnie ubranie, skórę, mięśnie i wystawił to, co w samym wnętrzu na widok publiczny. I to nawet nie to, że mi z tym źle… źle mi z tym strachem, że wszystko, co powiem wykorzystane zostanie przeciwo mnie. Oswajam się, chociaż jakiś głos we mnie woła, że nie powinnam tego robić. Oswajam się, przełamuję przy każdym słowie. Im dłuższa rozmowa, tym mi łatwiej. A potem rozmowa się kończy i następną zaczynam z punktu wyjścia, znów od zera.
Słowa… tyle ich tu zrobiło się nagle, a jednak niewiele z nich wynika. Czy to ma w ogóle sens?

poniedziałek, 22 października 2007

Kiedy ojciec...

…trzyletniego dziecka NIE WIE, że jeśli na dworze o godzinie 6.45 są 2 stopnie, to TRZEBA dziecku włożyć czapkę i szalik najlepiej – trafia mnie nagły jasny w kosmos wypierniczony szlag.

Kiedy pan domu od 4 miesięcy potyka się niemalże o rozwaloną szufladę w pokoju dziecka, kiedy męczy się z odpadniętymi uchwytami dwóch innych szuflad i NIC z tym nie robi – dostaję wścieku wszystkiego, krew mnie zalewa i włącza mi się terminator.

I nic to, że czapkę do przedszkola zaniosła Teściuniuniunia, a szuflady potrafię naprawić sama, co też niniejszym za chwilę uczynię rzucając pannami lekkich obyczajów na prawo i lewo pod nosem, żeby Smok nie słyszał.
Nic to wszystko. Prawdziwy wuj mnie strzelił, kiedy na pytanie „Kochanie, dlaczego nie założyłeś Smokowi czapki, kiedy rano jak wychodzicie są jakies 3 stopnie?” Usłyszałam wygłoszone tonem pt.: o co ci chodzi kobieto „Nie pomyślałem, no”.
Od wczoraj ma to dziecko wurwa!!!!!!!

niedziela, 21 października 2007

Chciałam iść...

…ze Smokiem na liście, żeby zrobić obiecane róże dla Kobiety Grabarza – nie pójdę bo pada.

Chciałam się wyspać chociaż częściowo, połowicznie, ćwiartkowo, ósemkowo, jakkolwiek – nie wyśpię się, bo o 6.30 kiedy wracałam do domu Smok JUŻ nie spał i NADAL nie śpi.

Chciałam tu wcisnąć jeden wiersz Tetmajera – nie wcisnę, bo… no bo nie…

Oprócz tego godne odnotowania:
- obowiązek obywatelski spełniony o 6:17 czy coś koło tego,
- odkryłam w sobie funkcję dyktafonu:) chłonę, zapamiętuję, odtwarzam. Takam ci ja – najboskiejsza:)

APDEJT:
Rozleniwiający dzień… Udało mi się przespać 3 godziny z kawałeczkiem – ku pokrzepieniu serca chyba, bo ciała nie bardzo. Snuję się po mieszkaniu jak za przeproszeniem smród za wojskiem, w truskawkowej piżamie, z włosami w nieładzie artystycznym. Co w głowie to i na niej – tu i tam burza. Zawiązuję myśli w supełki, żeby o nich nie zapomnieć. Wypisuję kolejne długopisy próbując nieudolnie utrwalić te myśli. Kiedy trzeba znajduję słowa, które przylatują same, nie wiem skąd. Kiedy chcę wytłumaczyć coś sobie – cisza aż grzmi…

sobota, 20 października 2007

Smok siedzi...

…na kanapie, je Danio i ogląda bajkę.

Smok: Mamo mamo patrz ślimaćki, i gąsienicie i biedlonki. Ja lubie biedlonti tylko one glyzą bo mają wieeeelkie zęby jak Tlaktol.

Tiaaa.

Mały John pewnikiem nie będąc w pełni władz umysłowych stwierdził, że „wy sobie dziewczyny idźcie a ja zostanę z dziećmi.” Dopiero po chwili zapytała ile dzieci mają lat.
Cleos: Klucha 4
MJ: (bladość)
C: Bąk 7
MJ: (Trochę mniejsza bladość) To ja sobie może jakieś środki na uspokojenie przyniosę.
C: No słusznie, bo wódka mi się w domu skończyła.
MJ: (kręcąc kuprem w rytm lambady) Z własną piersióweczką przyyyyjdę… kaooooomaaaa laaaaaaaaaambaaaaaadaaaaaaa.

Czy ja wiem, czy Jej potrzebna piersióweczka, skoro i bez niej nie sprawia wrażęnia trzeźwej i zdrowej na umyśle???:)))

APDEJT:
Mały John stwierdził, że dzieci były, cyt: „bardzo grzeczne”. Zastanawiamy się z Who czy się upiła, czy może ktoś nam te dzieci podmienił. Wchodząc do domu zastałyśmy Smoka z mopem, Kluchę z odkurzaczem i Bąka również zaangażowanego w odgruzowywanie – cuda się jednak zdarzają.

Zakupy jakoś nie straszliwie obfite, ale za to z humorem.
1. bluzka, którą mogę założyć WYŁĄCZNIE do włoskich spodni wieczorowych, które nadają się WYŁĄCZNIE na okazje typu opera, eleganckie przyjęcie, 50 rocznica ślubu. W operze nie byłam od wieków, na przyjęcia nie chodzę chociaż mam ochotę, a 50 rocznicy nikt miał nie będzie, ale co mi tam – wołała to kupiłam.
2. futerko – futerko sprawia, że call me Cruella De Vil.

Aaaaaa i dostałam długopis ze Shrekiem – niedużo Cleosi do szczęścia potrzeba – Tank U Who:)))

piątek, 19 października 2007

Parszywy...

…ten dzień…

Na poprawę humoru zamówiłam prezent nr 2. Znaczy w zasadzie sam się zamówił, bo jak wiadomo to się zawsze samo robi:)

Niech się skończy już ten piątek cholerny…

APEDEJT:
Poprawiacz humoru:
naleśnik z pieczarkami,
lambada odtańczona z Małym Johnem w kuchni ku uciesze Smoka,
„Deszczowa piosenka” przygotowana do obejrzenia,
gorąca kąpiel w arbuzowym płynie – w perspektywie,
książka.
Będzie mi lepiej…

czwartek, 18 października 2007

Uwielbiam kupować...

…prezenty – Przyjaciołom, Bliskim, Ludziom Na Których Mi Zależy. Kupowanie prezentów, to jedyny moment, kiedy kocham robić zakupy. Mogę godzinami snuć się po wyszperanych sklepach, sklepikach, kramikach, mogę wybierać jak rasowa kobita marudząc, że kolor nie taki, nie o to mi chodziło, że niby tak ale nie do końca, mogę dać upust fantazji i w ogóle mogę wszystko:)))
Bo to nie jest tak, że się po prostu idzie do sklepu i kupuje, ooooo nieee. Trzeba znaleźć miejsce… jak wtedy, kiedy jechałam do Medei, mojego Słonecznego Anioła – wtedy samo spod ziemi znalazło się „Anielewo” w Chorzowie. Albo kiedy chcę coś kupić Małemu Johnowi, idę ulicami i nagle „pstryk” – wiem. Bo to nie jest tak, że się po prostu idzie do sklepu i kupuje. I to nie jest tak, że trzeba wydać blog wie ile i postawić się, a potem umierać z głodu. Bo tak naprawdę to jest tak, i ja tak mam, że trzeba w ten prezent włożyć duszę, trochę pamięci o tym, kogo się chce obdarować, trochę humoru i dużo miłości/sympatii/whatever. No i potem się idzie i prezenty się kupują SAME.

Dzisiaj kupił się jeden. Dwa kolejne mam na oku. Nad czwartym rozmyślam. I żeby nie było – nie kupuję jeszcze prezentów świątecznych:))) Na to dopiero przyjdzie czas – już się cieszę:)))

środa, 17 października 2007

Chce mi się,..

…tańczyć!!! Poczuć w przeponie ten rytm, we wnętrzu siebie tuż pod sercem basy, odebrać drgania całym ciałem.
Chce mi się tanga argentino – tajemniczego, zmysłowego, uwodzicielskiego, w czarnej sukni z rozcięciem do połowy uda. Tanga, w którym temperament bierze górę nad rozumem, ociekającego erotyzmem i ognistego jak samo piekło.
Chce mi się foxtrota – posuwistego, przyczajonego lisiego kroku w rytmie slow-slow-quick-quick. Foxtrota niesamowitego w bliskości ciał, w lekkości ruchu, w harmonii kroków. Foxtrota, który będąc najtrudniejszym spacerem świata unosi w powietrze i zatrzymuje czas.
Chce mi się rumby – magnetycznej, czarownej, seksownej. Rumby, w której mogłabym wyrazić pragnienia, fantazje. Rumby – tańca miłości i namiętności, gdzie dotyk jest lekki jak puch i pieści jak motyle skrzydła, gdzie spojrzenie wyraża więcej niż słowa, gdzie tańczy każdy milimetr ciała napięty do granic możlwiości w oczekiwaniu na ekstazę.
Chce mi się samby – brazylijskiego ognia, dynamicznej, szalonej, zawirowanej, rozkołysanej w biodrach. Samby, w której zamykam oczy i zapominam o świecie, w której rytm jednoczy się z oddechem, w której nie istnieje nic poza samą sambą.
Chce mi się walca – majestatycznego, arystokratycznego. W którym czułabym silne ramię prowadzące mnie przez „raz dwa trzy”, jak przez park. Walca salonowego, wirującego, odbijającego się echem w sercu. Walca tańczonego bez tchu, bez myśli, z zamkniętymi oczyma.
Chce mi się paso – wystukanego apelem, gorącego słońcem południowej Hiszpanii, natchnionego corridą. Paso, w którym byk i torreador tworzą jedność, w którym muzyka unosi, i tylko zdecydowana dłoń może sprowadzić na ziemię.
Chce mi się pachangi – kubańskiej, rytmicznej, szalonej. Pachangi zabawnej, jak igraszki w wodach południowych mórz, roześmianej rytmem, szybkiej, zatrzymanej w ruchu. Pachangi w krótkiej spódniczce, tańczonej boso na plaży.
Chce mi się tańczyć… zamknąć oczy i dać się ponieść muzyce. Zamknąć oczy i być prowadzoną przez takty. Zamknąć oczy i przestać istnieć tu i teraz, za to znaleźć się w świecie gdzie są tylko dźwięki. W świecie, gdzie uczucia zamieniają się w dźwięk i można go słuchać w nieskończoność… slow-slow-quick-quick-slow…

Z ciekawości...

…stanęłam na wadze. Wniosek: nie stawać – z mokrymi włosami ważę jakieś 1 1/2 kilograma więcej:)))

Noc przespana na siedząco na kanapie, jest lepsza od nocy nie przespanej wcale we własnym łóżku. Eksmitowałam się na salony, dzięki czemu czuję się bosko wypoczęta i koszmarnie połamana. Biorąc pod uwagę ilość snu od soboty: sobota-niedziela 2 godziny, niedziela-poniedziałek 3 godziny, poniedziałek-wtorek 2 1/2 godziny, dzisiejsze 5 godzin stawia na nogi. Chociaż mogło być lepiej, bo zgasiwszy grzecznie światło o 22-giej i tak umarłam dopiero po północy. Równie dobrze mogłam ten czas spędzić na kowersacji:P

Szlag mnie trafia z różnych powodów, na które to powody i przyczyny nie ma dobrego sposobu. Na razie. Szukam… i znajdę jakem Cleosia:)))

wtorek, 16 października 2007

Dopiero dzisiaj o tym...

…piszę, bo musiało to do mnie dotrzeć w pełnej krasie i okazałości.

Pojechałam w niedzielę do Ciotki Kapo, która jak wiadomo jest lekarzem od dzieciorów. Weszłam na oddział, a tam ryk, wrzask i ogólna histeria, płacz jakiegoś dziecka i zgrzytanie zębów pielęgniarek. Stoją nad tym wozidłem z pleksi i dumają, a on się drze. Ciotka Kapo na moje pytające spojrzenie udzieliła dosyć suchym tonem odpowiedzi, że nie mogą sobie z nim rady dać, a matka nie bardzo go chce… w zasadzie wcale go nie chce. „Idź zobacz, bo już siły do niego nie mamy. Miałaś patent na Smoka, może pomoże.” – w jej głosie niespecjalnie była jakaś wiara i nadzieja, raczej beznadzieja i rezygnacja.
Kurna… Podeszłam, a tam niecałe 50 centymetrów rozpaczy spojrzało gdzieś ponad mną błękitnymi oczami i w płacz. Nie jestem jakaś wyjątkowo wzruszliwa, ale serce mi się ścisnęło. Wzięłam ten smuteczek na ręce i normalnie, jakby mi ktoś wbił widły w sam środek żołądka – do teraz jak o tym myślę to mi się coś robi. Głaskany cleosiowym sposobem uspokoił się dosyć szybko… Patrzył i wydawało mi się, że chce mi zajrzeć wgłąb duszy, chociaż przecież doskonale wiem, że jednodniowe dzieci niewiele widzą. Nie mogłam tam stać w nieskończoność, ale chociaż przez chwilę poczułam TO znowu – że trzymam w ramionach mały cud, malutkie centrum wszechświata, doskonałość w każdym milimetrze. Niemowlęta pachną cudnie – mlekiem i ciepłem. W malutkim ciałku zawarta jest chyba cała energia kosmosu, bo wystarczyło tych kilkanaście minut, żebym poczuła się INACZEJ… Dzieci dają power, jakiego nie da nic i nikt… Męczą, wkurzają, doprowadzają do szału, ale kiedy pierwszy raz chwytają za palec w tym delikatnym uchycie łapią serce, duszę, rozum, wszystko – i nie puszczają już.
Nawet nie wiem jak ma na imię… ale uświadomił mi coś najważniejszego…

poniedziałek, 15 października 2007

Poszukuję...

…dobrego textu na nagłówek/tytuł bloga. Any ideas???

To była raczej...

…ciężka noc. Po uprawianiu radosnych konwersacji na gg, mając nadzieję na rychły zgon, zległam o północy. Do 1:30 dusząc się uroczym kaszlem wyrywającym te cholerne oskrzela z wnętrza mnie na ten łez padół, rozmyślałam czy nie ukrócić sobie cierpienia. W końcu poddałam się słysząc fuczenie Grzecha oznaczające „spać przez ciebie kobieto nie mogę, wypluj już te oskrzela i będzie spokój”, skonfiskowałam gigantyczną kołdrę i poszłam spać na siedząco na kanapie. A co! Gdyż jak wiadomo od pozycji wiele zależy, a mnie na siedząco jest najlepiej;P – przynajmniej nie duszę się aż tak straszliwie.
Potem Smok otworzył oczęta swe boskie o 5:14 i było jakby po spaniu. Nawet mi się nic śnić nie zdążyło. Bleeeh.

W odpowiedzi na zapytanie Dziobaka, gdzie się podział świat słoneczny niniejszym odpowiadam, że wuj bąbki strzelił choinki nie będzie, ewentualnie jak mawia jeden znajomy polucjant „pizda w szafie” (brzydko wiem, ale jakże trafnie) – znaczy czas na zmiany. Wiatr zawiał i pozmieniał. A ponieważ powszechnie wiadomo, że tylko krowa nie zmienia poglądów i tylko muły trwają przez 5 lat uparcie przy jednym szablonie, to zmieniam…z niewielką/wielką (zależy z której strony spojrzeć) pomocą. Dz:*

niedziela, 14 października 2007

Tęsknię...

…za Szczęściem…

APDEJT:
Cleos: Jadę do lekarza, bo umrę za chwilę.
Grzech: Po co pojedziesz. Jesteś przeziębiona jak ja. Przesadzasz.
Cleos: (zadzwoniła do Ciotki Kapo, umówiła się, pojechała, wróciła).
Zapalenie oskrzeli. Uroczo:)

sobota, 13 października 2007

Puściły wszystkie...

…prawie. Czworoboczny i najszerszy, obłe mniejsze i większe. Podgrzebieniowy jeszcze mi się lekko przykurcza, ale to kwestia czasu tylko i prawidłowej postawy. I chwili relaksu, która mnie czeka wieczorem. Tymczasem pójście ze Smokiem na solankę skończyło się tak, że najpierw obie moczyłyśmy tyłki w gorącej wodzie zasolonej jak Morze Martwe, a potem Smok moczył i łowił wieloryba Heńka, a ja spoczywając uroczo na brzegu basenu poddawałam się magicznemu działaniu dłoni masażysty. Godzinę się poddawałam, po czym wstałam jak nowonarodzona. Powinnam na klęczkach iść gdzieś z podziękowaniem za takich znajomych:)))

A do tego dzisiejsze wieczorne wyjście kosztowało mnie odrobinę jeno dyplomacji i dwa browary. No doprawdy moje towarzystwo jest więcej warte, ale dopszz, nie będę rozpaczać:)))

piątek, 12 października 2007

Mały John twierdzi...

…że za dużo wydaję na bieliznę. Ma rację kobita:))) No ale, jak mam nie wydawać, kiedy jadę TYLKO po odłożoną resztę zakupów z zeszłego miesiąca, a tam z wieszaków ryk i kwik „KUP NAS DO JASNEJ CHOLERY”. No to kupuję te czernie, brązy, bordowe fatałaszki i wychodzę uboższa, ech co tam uboższa, wychodzę biedniusieńska i golutka w fundusze jak święty turecki. Ale za to jak bosko na tej goliźnie przyodziana. A co! Bo generalnie zasada jest taka, że bluzeczki, swetereczki i inne pierdołeczki mogę sobie wyszperać, ale bielizna i buty muszą wołać i kosztować. Nic nie poradzę, tak mam. Analizując stan konta rusza mnie jedynie malutki wyrzut sumienia, maciupeńki, bo przecież skoro WOŁAŁY, to trzeba je było URATOWAĆ, nie???

APDEJT:
sześć lat…cztery lata… zapomniał…

czwartek, 11 października 2007

Mój szanowny...

…małżonek, Grzech znaczy, na wieść o moim kolejnym podłym planie stwierdził, że absolutnie się nie zgadza, bo On jest zazdrosny. OMatkoKochana, no!!! Trochę mnie to bawi, raczej mnie to wkurza. Po siedniu latach Mu się przypomniało, że czasem wypada nawet okazać trochę zazdrości:) Ale kura mać nie w tym wypadku i nie tak kretyńsko/idiotycznie/głupio (niepotrzebne skreślić). No dobra, cała sytuacja jest bardziej komiczna, niż tragiczna więc śmieję się pod nosem i obmyślam, jak ten plan wprowadzić w życie MIMO Jego zazdrości. Trochę to w sumie komplikuje prosty dotychczas scenariusz przestępstwa, ale cóż jakoś mi nic do tej pory w życiu łatwo nie przychodziło, to i temu dam radę. Muszę tylko wciągnąć Małego Johna i Dużego do konspiracji i będzie ok. W Rodzinie siła:)))

wtorek, 9 października 2007

Są słowa...

…które cisną się na usta i nie znajdują ujścia. Za mało czasu…chociaż mijają godziny. Są takie myśli, które zaszyte w głowie, skumulowane w jednym miejscu kłebią się, potrącają, włażą jedna na drugą i rozbijając się o siebie pękają powodując dziwne drżenie ramion. Są łzy, których nikt nie widzi – same płyną, głupie i przestać nie chcą. Jest uśmiech, przy którym wszystko staje sie nieważne: słowa – wystarczy milczenie, myśli – wyrażają się spojrzeniem, łzy – będą potem, nie tu, nie teraz. Znajduję go pod powiekami, kiedy przymykam oczy, znajduję zawsze, kiedy potrzeba mi tego uśmiechu, żeby nabrać sił przed kolejnym dniem, godziną, minutą bez niego. Jedna myśl szalona krąży zawsze wokół niego. Ta myśl, o uśmiechu… ona jest… i to wystarcza,

poniedziałek, 8 października 2007

Lizak...machanie...halt...

…plan do wykonania:
„Nie zapłacić tego mandatu.”

Realizacja:
Pan Policjant: Dzień dobry pani, kontrola drogowa. Prawo jazdy, dokumenty poproszę. Dowód też.
Cleos: (zabójczy uśmiech, niewinna minka) Proszę bardzo.
PP: Pani Cleosiu pani pozwoli ze mną do radaru.
C: (pierwsza myśl: iść PRZED nim nie ZA nim). Sekudna. (wysiada, wdzięczny półobrót, dupcia robi pach pach pach PRZED nim. Mijamy pełgota, a w nim blondynka. Znaczy się dzisiaj nie płaci się mandatu „na blondynkę”)
PP: Proszę spojrzeć. 80 przy ograniczeniu do 50.
C: (głosem nr 5) Nie będę się sprzeczała z maszynką przecież
PP:; 200 złotych i 6 punktów. Przyjmuje pani mandat?
C: Niech pan pisze skoro nie można po dobroci.
PP: Proszę poczekać w samochodzie.
C: (lekki półobrót dupcia robi pach pach pach)
Pełgot odjechał z mandatem i blondynką (kretynka), między radiowozem a Devilkiem spora odległość.
C: (kluczyk, wsteczny i pod radiowóz)
PP: Myślałem, że nam pani pani Cleosiu chce uciec.
C: Ależ skąd (uśmiech), po co ma pan chodzić, skoro ja mogę po ten mandat podjechać. (uśmiech)
PP: (lekko zmieszany) Mmmhhh, no tak. To gdzie się pani tak spieszyło?
C: Na randkę (uśmiech, przeciągłe spojrzenie w oczka pod daszkiem czapki), ale w sumie mogę tu jeszcze trochę postać.
PP: Na randkę? Będzie czekał?
CC: Pewnie będzie. Mnie się dobrze tutaj stoi (głos nr 5 lekko ochrypł) To gdzie mam podpisać? Bo to mój pierwszy mandat w życiu… (trza z siebie w końcu zrobić tę blondynkę)
PP: Ekhe. Nigdzie. Niech pani jedzie.
C: (z miną niewiniątka) Czy jak tu teraz zawrócę przez podwójną ciągłą, to będzie mi pan znowu chciał mandat wlepić?
PP: Może panie zawracać i przez 10 ciągłych tylko wolniej.
C: Dziękuję i miłego dnia.

No i pojechałam, przez 2 ciągłe, tuż obok radiowozu, machając chłopakom na do widzenia. Niech też coś z życia mają:)))

niedziela, 7 października 2007

dansing

wśród małp skaczących wokoło
małpim obyczajem
w tłumie krów i niedźwiedzi
w poryku i pisku
my jak adam i ewa upojeni rajem
tulimy się tańcząc w uścisku

M. Pawlikowska-Jasnorzewska

piątek, 5 października 2007

Mam ochotę...

…zaszyć się w jakimś górskim pensjonacie z toną książek i ulubionym kubkiem na kakao – może być samotnie, ale niekoniecznie. I nie wychodzić z ciepłego łóżka i czytać. I żeby mi tylko ktoś przynosił do tego łóżka jedzonko, żebym nie umarła z głodu. Pensjonat już mam. Teraz trzeba tylko wymyśleć, JAK się w nim znaleźć.

Ech, marzenia:)

czwartek, 4 października 2007

Mój Pan Mecenas...

…przyjechał na rozprawę o dziwo przed czasem.
MPM: To idę jeszcze zapalić.
Cleos: Tylko się kurdebele nie spóźnij.
MPM: Dałabyś sobie doskonale radę beze mnie. Ja tu i tak przyjeżdżam tylko po to, żeby sobie na ciebie popatrzeć.
C: :)

W Urzędzie Miejskim miałam coś do załatwienia. A tam remont. Robotnicy w czerwonych ubrankach w liczbie pierdyliona stoją na korytarzu.
Robotnik: Te patrzcie jaka lalka!
Cleos: Grrrrr (w myślach: don’t call me lalka – by Space Jam)

W Starej poszłam odwiedzić Trollicę. Po drodze spotkałam Moich Piłkarzy – cały skład podstawowy + rezerwa.
Moi Piłkarze: Eeeee, bo bez ciebie tu smutno. Nie ma na kogo popatrzeć, ani z kim pogadać i pobalować. Chodź z nami na imprezę.
Cleos: Panowie spokojnie i po kolei, bo się potratujecie:)
MP: Ty nie miej do nas pretensji, że każdy chce stać bliżej i się poocierać.
C: :)

Ech faceci:))) Czy mi poprawili humor? Generalnie nie potrzebuję poprawy. Bo przecież, podobno jestem BOSKA, chociaż taka zwyczajna:)))

wtorek, 2 października 2007

Najpierw, o chorej...

…porze 6.40 Derektor Grzywka znalazł podobno specjalnie dla mnie CHMURĘ. CHMURA miała kolor wrzosowiska z domieszką złotego pyłu. Zachwyciłam się.

Potem tuż przed Nową przez drogę przebiegła mi sarna i wskoczyła w kukurydzę. Zamajtała ogonkiem i już jej nie było. Zachwyciłam się.

Potem za płotem na polu coś wypłoszyło bażanty. Furgot… trzy były. Zachwyciłam się.

Generalnie gdzie ja jestem??? Czy to Śląsk jakiś czy zabita dechami wieś urocza???

poniedziałek, 1 października 2007

Nienawidzę bezsilności...

…tego wkurzającego momentu, kiedy NIC nie mogę zrobić. Mogę tylko milczeć do słuchawki… Kiedy problem dotyczny mnie samej daję jakoś radę. Ale kiedy chodzi o kogoś mi bliskiego, o kogoś na kim mi zależy dostaję szału na tę cholerną bezradność. NIC… pustka w głowie i najchętniej rzuciłabym to wszystko i pojechała do tego Wrocławia, żeby tam po prostu BYĆ. Żadne słowa nie są pociechą, żadne milczenie nie wyraża tego co chciałabym, żeby wyraziło…

Trzymaj się Mężu Nr 1