licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 16 grudnia 2008

Diaboł przytargał...

…do domu 3 metry choinki. Zajmą pewnie pół salonu, ale za to jaki będzie zapach:)))

Prezenty popakowane, porządków nie robię, na Święta mamy wychodne:) Się wycwaniłam.

Oraz cherlam nadal, a Dziobak na spółkę z Kate Who MJ i Iwą posyłają mnie NATYCHMIAST do lekarza. Diaboł się chyba poddał, albo knuje jakiś podły plan, bo na razie milczy w tym zakresie.

Byle do 28-go…

sobota, 13 grudnia 2008

Oscyluję pomiędzy...

… „absolutnie nic mi nie jest” – „lekkie przeziębienie mam” a „zaraz wypluję płuca z oskrzelami i zaprawię trzustką, bo na co mi ona”. Ale na basen ze Smokiem poszłam. Zafundowałam sobie okłady z soli bocheńskiej jodowo-bromowej, przy czym wsadziłam sobie łeb do wody. Zatem wymogłam na Jeleniu natychmiastowe znalezienie gniazdka z prądem (bo przecież z mokrym chaszczem nie pójdę do domu bom chora), zamknęłam się w kanciapie z farbami i wysuszyłam. Po czym wróciłam do wody, przyszło czworo Innych Dzieci i suchy chaszcz szlag trafił oraz bryzgi wody z solą. Trudno. Resztę przedpołudnia robiłam za Żonę Muhammada, owinięta w chustę jak na grzeczną muzułmankę przystało. Do tego stopnia, że Who zrobiła najpierw wielkie oczy, a potem gapiła się na mnie nieprzyzwoicie długo, a w końcu napomniana skomentowała „nie przyzwyczaiłam się jeszcze do widoku ciebie w chustce na głowie.” Boski to widok zaiste, dlatego Jej wybaczam.
Potem Mały John kupił Smokowi prezent pod choinkę.
Potem Mały John kupił mnie prezent pod choinkę.
Potem Mały John kupił mi drugi prezent pod choinkę.
Potem kupiłam Diabołowi prezent, w którym jest mi wyjątkowo do twarzy, a raczej do tego co nie wolno mówić.
Potem Mały John wysiadła z Cherry Devilka pod domem i powiedziała „kurwa ale się naklęłam w myślach podczas  tej jazdy. I namodliłam.”
Zostanę świętą, bo nawracam i przywodzę do modlitwy.
A teraz mam cleosiową piżamę, którą Diaboł maca z niejaką doza nieśmiałości i zobaczymy co z tego wyniknie:)

piątek, 12 grudnia 2008

Pierwsza lekcja...

… rumby:)

I spaghetti carbonarra:)

MNIAM:)))

APDEJT:
Straciłam głos:((( I jak ja teraz zwerbalizuję moje myślotoki rozliczne?

wtorek, 9 grudnia 2008

Cleoś...

…to się cieszy doprawdy z byle czego. Na przykład z tego, że od piątku mogła się pozbyć kolejnych czterech kartonów. Rozpakowała bambetle i ma. I się cieszy. Doprawdy szalona kobieta.
Oraz się cieszy z muzyki, którą słyszy oczekując na połączenie, chociaż generalnie takowa muzyka zwana czasoumilaczem doprowadza ją do wścieklicy. A z TEJ się cieszy. Doprawdy wariatka.

niedziela, 7 grudnia 2008

Skończyłam...

…tynkować kolejne okno. Zostało mi tylko to w jadalni – panoramiczne cholera jego mać. Kto był w Helplandzie, ten wie o czym mówię. Kto nie był – zapraszam. Jakby mi ktoś chciał sprawić niewielki prezent pod choinkę to ja poproszę dziesięć worków zaprawy tynkarskiej – drogo nie wyjdzie, a zaoszczędzi mi jeżdżenia do hurtowni. W życiu nie myślałam, że najlepiej egzystencjalnie będzie mi się myślotokować przy takim tynkowaniu właśnie. Ale tak jest – macham szpachlą i knuję podłe plany, rozmyślam życiowo, analizuję, werbalizuję nawet czasem na głos to, co mi się w głowie ukula. Smok w tym czasie biega w kółko kapci na środku salonu i wrzeszczy „niech mnie ktoś zatrzyma! Nie mogę sama stanąć! Ratunku!” W ramach ratowania dziecka posyłam Ją więc po zmiotkę, szmatę, spryskiwacz, cokolwiek. W nagrodę za zatrzymanie dostaję „Pięknie to zrobiłaś mamusiu!” No ba! W głowie pomiędzy tym, jak wykończyć przyszłego byłego męża, układa się plan co sobie jeszcze otynkować, zamurować, pomiąchać, żeby to wszystko miało jakoś ręce i nogi i inne członki.

Wczorajszy Mikołaj – rodzinny. Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Taki wiecie z Mikołajem z długą brodą, co przychodzi dzwoniąc dzwonkiem, niegrzeczne dzieci wali warzechą po łapach, grzecznym daje lizaki, a najgrzeczniejszemu za przyznanie się, że „bo ja jestem grzeczna, ale czasem też jestem niegrzeczna” daje strój pirata, namiot Spider Mana i czapkę z szalikiem w ulubionym – fioletowym – kolorze. Zasłużyła sobie, bo chociaż czasem doprowadza mnie do szału, to jest mądra, mądrzejsza niż niejeden dorosły. I grzeczna. I mówi zawsze prawdę. I „proszę, dziękuję, przepraszam.” I bawi się sama kiedy jestem zmęczona. I… to w końcu mój Smok, taki skarb największy, najpiękniejszy.

Mały John zadaje trudne pytania, Duży powątpiewa chwilami, czego nie wyraża mnie w twarz za przeproszeniem, tylko pokątnie gdzieś na boku, a do mnie dociera z opóźnieniem. No i co mam Im powiedzieć? Ciężko jest przekonać samą siebie, a co dopiero kogoś. Taki stan. Chociaż przegadany z Diabołem, gdzieś tam siedzi między przysadką a lewym płatem, a może w sercu albo w wątrobie. Widać cztery godziny rozmowy to za mało… Jest mi spokojniej, przynajmniej nie ryczę z byle powodu, ale do całkowitego uspokojenia raczej mi daleko. Jak daleko wiem tylko ja.

środa, 3 grudnia 2008

wtorek, 2 grudnia 2008

Wielogodzinne rozmowy...

…bywają oczyszczające. To nie znaczy, że od razu jest lepiej. To znaczy, że mam Szczęście, że mogę z Nim o wszystkim rozmawiać.

:*

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Złe sny...

…złe dni. Nie, nie czuję się jak owieczka (wybacz Offco) skacząca po ukwieconej łączce pdią pdią pdią. Raczej jak płyta nagrobna. Temat ciągle ten sam, codziennie po okruszku rozszerzany o nowości. Serce zwalnia, dłonie przestają drżeć w zasadzie tylko kiedy zasypiam otulona Diabołem jak kocem. Albo kiedy coś robię – pewnie dlatego otynkowałam dwa okna oraz dlatego, że mi ciągnęło po plecach. Przestałam pić cokolwiek ze szklanki, bo złapana w dłoń szklanka dygoce jak w febrze, a to nie jest dobry objaw, ooooo nie. Zajmuję się byle czym, albo byle niczym, a w głowie ciągle ten sam myślotok, te same rozwalające w pył cleosiowatość drobinki. To nie jest wcale miłe, ni wesołe…

środa, 26 listopada 2008

Wrócilim od...

…dochtora. Nie umieram, póki co więc możeta białych lelijów nie kupować. Dzwonię zatem do MJ, żeby Ją poinformować, że trupem nie padam.

Mały John: Musisz powiedzieć panu doktorowi, że babcia chorowała na serce, i tato ma zagrożenie wieńcówką, to może mieć jakieś znaczenie, że jesteś genetycznie obciążona potencjalnie.
Cleos: To kurna jak mnie w tej Wiśle kulaliście, że taka jestem niedorobiona.
MJ: Kiedy właśnie jak na ciebie patrzę, to sobie myślę, że bardzo jesteś dorobiona wlaśnie.
C: Było się dupkać w pokoju a nie gdzieś na śniegu!!!
MJ: Ale my właśnie w pokoju, bo zimno było, może ojcu cosik zamarzło i dlategoś taka…

Nie mam pytań…ani słów:)))

W kwestii innej, wiadomej, jakby kto pytał – next time Gadget odbędzie się 7 stycznia – i to będzie KONIEC… Taką mam przynajmniej nadzieję. A plan na dziś? może kąpiel z książką, żeby się odstresować… Zasłużyłam sobie.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Przymuszona...

…przymuszeniem zarejestrowałam się do kardiologa. Na środę. Po sobotnim hertzszlagu uznałam, że może pora. Przymuszacze nie musieli się jakoś strasznie starać, ale i tak wymusili co chcieli. No, to idę. Myślę sobie, że AKURAT w środę moje EKG będzie niekoniecznie zachwycające, ale trudno. Najwyżej Pan Doktor dostanie zawału – również.

niedziela, 16 listopada 2008

Zrobiłam gulasz...

…ze śmieci – kawał mięcha i co mi pod rękę wpadło. Diaboł po raz pierwszy zaserwował sobie repetę oraz stwierdził, że mam się absolutnie nie uczyć gotować, bo póki nie umiem smakuje doskonale. Cud jakiś doprawdy, ale sama muszę przyznać, że takiego gulaszu to nawet Mały John nie kula.

Drugie drzwi lada chwila gotowę będą do malowania. Trans jakiś mi się przytrafił się. Może dlatego, że zachętą jest to, jak wyglądają drzwi do marokańskiego buduaru. Btw nasi sąsiedzi (niech im będzie Młodziaki – w wieku naszych rodziców) po piątkowym koncercie, na którym byliśmy razem, wyciągnęli nas na piwo… Ale ja nie o tym. Otóż te Młodziaki przy tym piwie pytają się nas czemu my mamy takie wściekłe czerwone światło w sypialni:) No i wytłumacz tu Cleosiu zeszłemu pokoleniu o so chosi. Na szczęście Młodziaki są z tych, którzy stwierdzają, że cyt: „Bo wy to w zasadzie jesteście dla nas za starzy, ale postanowiiśmy was oderwać od tego remontu”, zatem tłumaczenie, że ma być jak w marokańskim ekhe… bu… no buduarze przecież, dotarło:)

A w ogóle to mam chyba jakieś jesienne chujwieco za przeproszeniem. Wahania nastrojów jakbym conajmniej miała inside PoDiabołka, Tymczasem PoDiabołka niet, a ja raz się cieszę i cleosiuję i szczęście mi uszami tryska, a raz siedzę ryczę, upijam się na smutno i szlocham Diabołowi w ramię/rękaw/cokolwiek. Szału można ze mną dostać – obiektywnie stwierdzam. Niech to się już skończy.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Po zmroku...

…Rynek w Krakowie jest pięknie oświetlony, Wawel z daleka wygląda jak zaczarowany, a pod pomnikiem śpiewał ociemniały starszy pan może nie pięknie, ale poruszająco. Parę godzin zapomnienia w objęciu daje więcej niż mogłabym chcieć… Diabelskie oczy i Sukiennice:)))

niedziela, 9 listopada 2008

sobota, 8 listopada 2008

Biegałam wczoraj...

…cały dzień: kawa ,ciasto, nachos, paluszki, Black Label, piwo i inne takie. Urodziny Szefa S. Składałam mu rano życzenia, jak tylko przyszedł – uśmiechnął się „przydałoby mi się pani Cleos, oj przydało.” Bo czego można życzyć skorpionowi, jak nie tego, żeby mu wrogowie zdychali pod płotem parchami porośnięci? Zatem, niech mu zdychają.

Dwa dni temu zostawałam dłużej w Nowej, czekając na sprzątaczki. Przyszła jedna, lat ok. 65. Zaniosłam jej na górę mopa  i wiadro, żeby nie musiała targać po schodach, a ona po pięciu minutach opowiedziała mi historię swojego życia. OWdowiała młodo, została z piątką dzieci, jakoś dała radę i dzxiecic na ludzi wyszły, ale co z tego kiedy w 80-tym syn jej w wojsku zginął, a trzy lata temu drugi pojechał do Anglii, gdzie dostał wylewu, zawału i też zmarł. Córki pracy znaleźć nie mogą, jedna ma padaczkę, druga coś tam też. Smutna historia, smutnej kobiety, która uśmiechała się wyłącznie kiedy patrzyła mi w oczy. Na koniec, po tych wszystkich tragediach opowiedzianych jednym tchem niemalże, życzyłyśmy sobie miłego weekendu i żeby pogoda był ładna… Tak mam, że obcy ludzie opowiadają mi swoje życie.

wtorek, 4 listopada 2008

For tonight...


I wanna feel this way longer than time.

I wanna know your dreams and make them mine.

I wanna change the world, only for you.

All the impossible, I wanna do.

I wanna hold you close under the rain.

I wanna kiss your smile and feel your pain.

I know what’s beautiful, looking at you.

Here in a world of lies, you are the truth.

And baby

Everytime you touch me, I become a hero.

I’ll make you safe no matter where you are

And bring you anything you ask for, nothing is above me,

I’m shining like a candle in the dark

When you tell me that you love me.

I wanna make you see just what I was,

Show you the loneliness and what it does.

You walked into my life to stop my tears

Everything’s easy now, I have you here.

And baby

Everytime you touch me, I become a hero.

I’ll make you safe no matter where you are

And bring you anything you ask for, nothing is above me,

I’m shining like a candle in the dark

When you tell me that you love me.

In a world without you,

I would always hunger,

All I need is your love to make me stronger.

And baby

Everytime you touch me, I become a hero.

I’ll make you safe no matter where you are

And bring you anything you ask for, nothing is above me,

I’m shining like a candle in the dark

When you tell me that you love me.

Julio Iglesias & Dolly Parton

niedziela, 2 listopada 2008

Z głośnika...

…”Heartbreak Hotel”, odczuwany każdą komórką ciała i grający w przeponie. Cały dzień na nogach, ale chcąc sprostać oczekiwaniom Jędz usiłuję do 8-go skończyć drzwi do marokańskiego buduaru.
Do tego miałam koszmarnre sny, jakby mi ktoś ból całego świata położył na piersi, jakby mi ludzką rozpacz wsadzili w gardło, żeby dławiła. Pod powiekami do teraz widok nagrobka „Ur. 23.03.1965 – Zm. … .04.1965″. Przeszywający trzewia żal, odczuwalny do teraz. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czuję, że powinnam tam wrócić…

sobota, 1 listopada 2008

O koszmarnej godzinie...

…7:25 Smok wpycha się nam do łóżka, wwierca tyłkiem w mój brzuch i szepcze do ucha „Kocham Was”. Diaboł śpi, albo usiłuje przynajmniej, ale gdzieś tam przez sen czochra mi chaszcz wczoraj wyprany. Pytam Smoka czy idziemy robić śniadanie „jasne mamusiu, ale ja chce mój selek ulubiony” – mówisz i masz dziecko. Robimy zatem kanapki na dużym talerzu, kawę, mleko przez słomkę dla Smoka. Smok budzi Diaboła, siadamy, jemy – rodzinnie. Zachciewa mi się muzyki, więc puszczam TO. I patrzę w wielkie okno, na korony drzew bez liści, takie puste, takie żałosne, takie samotne, takie chwiejne jak… …never mind. Diaboł przygląda mi się chwilę i mówi „Podobasz mi się z taką miną, jak dziecko z nowym wiaderkiem w piaskownicy. Tylko jakbyś nie chciała się tym nowym wiaderkiem bawić, tylko komuś piergolnąć.” Owszem. Właśnie w myślach, w takt muzyki z głośników kopałam w tej piaskownicy mogiłę. Więc siedzę, Smok wdrapuje się Diabołowi na kolana, przytula i zamiera w bezruchu, a ja siedzę patrzę przez okno i nie panuję nad mściwym uśmiechem, nad niekoniecznie przyjaznymi myślami krążącymi po głowie, nad wizją voodoo i zaklinania życzenia. Zaklinam, jeszcze chwilkę, Smok puszcza piosenkę po raz kolejny i kolejny i kolejny jak mantrę. Nieświadomie buduje we mnie nastrój. W duszy mi gra podły plan, do realizacji przy okazji, przez najbliższe lata, jutro, za miesiąc, za rok – wytrwale, krok po kroku. Obudziło się COŚ, było tego nie ruszać. Patrzę na Nich i wiem, że mogę wszystko, że żadne chamstwo, żadne obrażanie, ubliżanie, mieszanie w głowie Smokowi, żadne tanie zagrywki mnie, nas nie zmogą. Siedzą, Diaboł głaszcze Smoka po głowie, a Ona łasi się jak kot. TO jest siła, TO jest chwila, w której czuję, jak mi się  zaciskają szczęki po to, żeby się za chwilę rozluźnić, bo to jeszcze nie ten czas, nie właściwy moment. Wadżet powstała, zielone oczy mruży i czeka…

środa, 29 października 2008

Lekko zadumany...

…ten dzień. Jakiś taki zamglony i poruszający struny dawno nie brzmiące. Hmmm… W radio piosenki z przeszłości, przeszłość za mną… Gonię myśli, usiłuję złapać ulotne jak motyle… Zamyślenie, takie głęboko wewnątrz mnie.

poniedziałek, 27 października 2008

Jak się nagle...

…okazało, mła doskonale gotuje.

Oraz zostałam mistrzem parkowania tyłem.

I niemożliwe stało się możliwe, i fikcja stała się rzeczywistością. Tia, dokonuję rozmaitych zmian, jak widać:)

środa, 22 października 2008

Od samego rana...

…same przyjemności.
Najpierw Derektor Grzywka obiecał mi, że jak zostanie już prezydentem, to obejmę stanowisko Ministra Kultury. Pasuje mi.
Potem Główna Księgowa powitała mnie okrzykiem „Pani Cleosiu, tak na jasno, jak ładnie.” Następnie Bóbr oznajmił „Jasno, aż razi w oczy.” Potem Szef S. podnosząc głowę znad papierów, na mój widok zakrzyknął „A u pani widzę wiosennie!” Grabarka oświadczyła, że mi kanarkowo i oczopląsnie…
…A wszystko za sprawą żółtego żakietu do granatowych jeansów. Powariowali nagle, no

A mła w ramach płodnego dnia uskuteczniła dwa artykuły, z których jest niezwykle zadowolona. Bom zdolna, to co sobie będę żałować weny – mam to korzystam.

Strug się był naprawił, więc strugam drzwi. Diaboła od strugania bolą zęby oraz dostaje konwulsji przedśmiertnych.
Cleos: No kochanie jednej tylko osobie zawdzięczas te doznania.
Diaboł: Tak wiem, oraz mojej nieskończonej cierpliwości i miłości do ciebie. Chciałem ci pracę ułatwić, to teraz mam.
Po czym poszedł z bolącymi zębami jak najdalej od larma jakie czyniłam w smoczym pokoju, strugając drzwi do sypialni.

niedziela, 19 października 2008

Biegałyśmy z Marchwiakiem...

… po łące, na stoku jakiejś góry. Stromo było jak byk, ale co tam. Biegałyśmy z Marchwiakiem zawinięte w kołdry only, owiązane sznurkami. Uroczo. Biegałyśmy z Marchwiakiem po tej łace, a razem z nami stado dzieci, którymi się zajmowałyśmy. Wśród tych dzieci były i te znajome i te rodzinne. Na kocu na łące malowniczo spoczywała Calendula, rekalsując się w pełni, bo calendulowe potomstwo goniło ciotki zawinięte w kołdry. W pewnej chwili mijamy kurcgalopkiem Kocyk Calenduli i słyszę, jak kobita mówi „No ale odpoczęłam. I okazuje się, że po pół godzinie leżenia bez dzieci nawet nie mam odleżyn.” … A potem się obudziłam:) I pomyślałam sobie, że pomijając te kołdry sen był wyjątkowo realistyczny, a Caledula rzeczywiście mogłaby zasunąć takim tekstem. W Jej stylu dokładnie, aż się uśmiałam tuż po przebudzeniu.
Niniejszym wypada mi życzyć Calenduli więcej odpoczynku nieskutkującego odleżynami.

Z newsów Helplandowych. Dzwoni Duży.
Duży: No jak wam idzie remont?
Cleos: Skończyliśmy sypialnię. Dzisiaj powiesiliśmy lampę, markoańska jest, piękna.
D: To kiedy oblewacie skończenie pierwszego pokoju?
C: No dzisiaj chyba.
D: (chwila ciszy w słuchawce) Dzisiaj…. Hmmmm dzisiaj. Jest 18-ta, to ja już zjem kolację i idę spać, nie dam rady przyjść.
C: Tatuś, nie martw się, to MY oblewamy sypialnię. Na ciebie przyjdzie kolej kiedy indziej.
D: (skonsternowany) Acha.

No, to skończyliśmy. Została kosmetyka. Who twierdzi, że jest piękna. Sypialnia, nie Who. Znaczy Who też, ale sypialnia chwilowo bardziej. Co do Who to ustaliłyśmy dziś przez telefon, że Jej moja tępota nie obchodzi, bo kocha mnie niezależnie od wszystkiego, dzieci ze mną nie planuje, więc nie musi się obawiać o dziedziczenie tępych genów. Oraz wniosek nr 2, Who nie jest aż taka tępa, ani taka brzydka – no brzydka na pewno nie jest. Wniosek przyjęłyśmy przez aklamację i zgodnie wyjątkowo. Ale fioletowych rajstop to nawet ja bym nie założyła. Zielonych tym bardziej. Czuwaj!

piątek, 17 października 2008

Mam fazę na...

…przytulanie, mizianie i mruczenie do ucha. W pędzie, remoncie, zabieganiu, nie ma jak się zatrzymać.
Niedosyt…

niedziela, 12 października 2008

Koncert z Diabołem...

…Who i Kudłatą zaliczamy do udanych. Ja zwykle zresztą z Nimi nie można się źle bawić. Szczegóły u Who mnie się nie chce:)

Do śniadania „Medea” – sentyment mam od paru lat:)))

Przemeblowanie w salonie i jadalni sprawiło, że mamy miejsca jak na lądowisku dla helikopterów. W tej przestrzeni można: tańczyć, ćwiczyć aerobik, grać w mrożonego berka oraz wyczyniać najdziksze ekscesy. Co też niniejszym czynimy:)

Mamy w sypialni sułtański harem – w sensie wystroju wnętrza. MRRRRRRRRRRRRR:)))

wtorek, 7 października 2008

Się dzieje...

…sporo.

Dostałam śliczną premię, uroczą wprost.

Kupiliśmy sobie kalosze – wszyscy. Smok zażyczył sobie fioletowe, ja oszalałam na punkcie różowych w kratkę, Diaboł nabył czarne, na któych chce trupie czaszki malować. Dlaczego nie ma męskich różowych kaloszy ja doprawdy nie wiem.

Wysłałam pozew.

Wpłynęłam mam nadzieję pozytywnie na jednego kosmicznego doła.

Smok namalował na ścianie sypialni żyrafy „To jestem ja mamusiu, to jesteś ty, a to wujek”. Bosko. Żyrafy na szczęście udały się do wodopoju i zniknęły pod „jesienią jarzębinową” Nobilesa.

Byliśmy na kasztanach, żołędziach, liściach i noskach oraz taplaliśmy się w kałużach. Diaboł nie, bo z przyzwyczajenia omija wodę nawet w kaloszach – gupi cy cuś?

Gotuję proszę ja Was. I nawet samej mi to smakuje. Za resztę nie mogę świadczyć, ale Smok stwierdził w sobotę „Mamo, tato wcale nie gotuje najlepiej, ty gotujesz najlepiej na świecie”. No i jak tu Jej nie kochać?:)

Jednego dnia udało mi się popsuć mój bosku strug, opalarkę oraz złamać miotłę. Wszystko w trakcie rozmyślania nad ewentualnymi scenariuszami  rozprawy. I niech mi ktoś powie, że coś takiego jak negatywna energia nie istnieje. Moja zamiast się ukierunkować na całkowite zniszczenie obiektu A zwanego Przyszłym  Byłym, ukierunkowała się na sprzęty niezbędne do działania remontowego.
Diaboł z iście diabelską cierpliwością naprawia co się da, a opalarkę kupiliśmy nową.

Oraz wiadomość dnia ROZSEPAROWALIŚMY Who. Bezboleśnie, szybko i skutecznie. Mam nadzieję, że odetchnie teraz na chwilkę przed kolejnymi zmianami.

wtorek, 30 września 2008

Doprowadzają mnie...

…do szału i wścieku macicy kobiety w poczekalni u Lekarza Do-W-Cipnego.

Pani Pierwsza: (patrząc na brzuch Pani Drugiej) Który to?
Pani Druga: Szósty.
PP: Aaaaaa, to już końcóweczka.
PD: No, jeszcze trochę.
(cisza)
PP: A z pęcherzem jak?
PD: O strasznie mi uciska, latam co chwilkę.
(cisza)
PP: (do Cleosi) A pani przed ciążą czy po.
Cleos: Grrrrr (czyta książkę udaje, że nie słyszy)
PP: (zupełnie niezrażona) Bo ja po mojej Magdusi szybko brzuch straciłam. Ale to może dlatego, że już w ciąży mało jadłam, bo ona mi leżała na żołądku. A drugiego mam Maksymiliana, się śmieję, że ma imię po psie. I wszystkie na „m”. (do Cleosi) A pani do doktora często chodzi? bo on sie strasznie spóźnia.
(w obliczu tego, że czekałam na niego ponad godzinę na korytarzu przed gabinetem nie mam ochoty na konwersacje)
Cleos: Grrrrrr (czyta dalej + mordercze spojrzenie)
PP: (do PD) Bo wie pani, jak ktoś nie zna (rzucając znaczące spojrzenie w stronę nieprzyjaznej Cleosi) bycia w ciąży i potem jak to jedst, to nie wie…

Drzwi się otworzyły i nadeszła moja kolej. Na szczęście dla Pani Pierwszej, bo jeszcze chwilka a nie zdzierżyłabym. Nie mam problemów z socjalizacją, lubię ludzi, nawet baby durne mnie czasem bawią, ale ja pierdykam nie obchodzą mnie problemy pęcherzowe, ciążowe, gastryczne ani żadne inne przygodnie napotkanych w poczekalni babołów. Przyjechałam prosto po pracy, po całym dniu zapieprzu, zmachana, z drogi, z książką dla relaksu i potrzeba mi, żeby do mnie obce baby nie gadały. Takie to dziwne i zaskakujące? No może jestem jędzą, ale tak mam. Amen.

środa, 24 września 2008

Być może...

…nie powinnam tego pisać, ale w sumie co mi tam.

Syn Przyjaciółki ma poważny problem ze wzrokiem, zdiagnozowany dzisiaj. Przyjaciółka zadzwoniła do mła czy nie znam jakiegoś dobrego okulisty dziecięcego. Nie znam, ale Ciotka Kapo na pewno zna. Problem w tym, że Ciotka Kapo jest ciotką małżonka, nie moją. Zatem, kiedy małżonek przywiózł Smoka wieczorem przemogłam lekki wstręt i poprosiłam o pomoc.

Cleos: Słuchaj, znamy jakiegoś okulistę dziecięcego?
Małżonek: Nie wiem, ale jasne, że zapytam ciotki. Dla Smoka?
Cleos: Nie, dla Syna Przyjaciółki.
Małżonek: To nie znamy i nie zapytam.

Szlag mnie trafił. Bo to jest rozgrywka między nami i żadne dziecko nie powinno przez to mieć odebranej szansy na poprawienie wzroku. Ani Smok, ani Wiesiu, ani Syn Przyjaciółki. Straciłam resztkę szacunku. I jeśli do tej pory wahałam się przy używaniu ewentualnych inwektyw pod adresem, to teraz na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo na „s” zakończone potomkiem rodzaju męskiego. Gdyby to jego znajomych dziecko, czy znajomy czy ktokolwiek miał jakiś problem, którego rozwiązanie nie kosztowałoby mnie więcej niż pierdnięcie zwyczajnie bym pomogła – tak po ludzku i tyle. No nic to, pójdę sobie pozgrzytać zębami i w odwecie nie rozsadzę mu kwiatków. GRRRRRRRRRRR

poniedziałek, 22 września 2008

Rozmowy z Diabołem Part Four

Diaboł:  I jak jeździliśmy do babci, to nasz kuzyn zawsze wymyślał coś takiego, że patrzyliśmy na niego jak na magiczne cielę.
Cleos: Świętą krowę chyba.
Diaboł: No właśnie.

piątek, 19 września 2008

Hiehieiheihiehie...

…[zaśmiała się Cleosia wiedźmowato i zatarła łapki z zadowolenia] – to było wczoraj.

…A dzisiaj mam lekki zawał tudzież inny hercklekot. Jakoś przeżyję:)

środa, 17 września 2008

Poproszę o odrobinę...

…słońca. Bez słońca dopada mnie zmęczenie i niezidentyfikowany dół. Kosmiczny. Taki, że wystarczy cokolwiek a łzy cisną się do oczu. Zmęczenie materiału przejawami ziejącej nienawiści… Trudno…

poniedziałek, 15 września 2008

Rozmowy z Diabołem Part Three

Smok Diabołowi wyznał miłość w tajemnicy, szeptem i w ogóle żeby nikt nie wiedział poza Nim.

Diaboł: Dopsz, to ja jeszcze umyję ręce, piwko masz, to sobie zrobię drina i możemy oglądać. (300 w sensie)
Cleos: Pijoku jeden.
D: Ja też cię kocham. Kocham cię (machając łapami i robiąc dziwaczne miny) To przed chwilką to była przeżywka Smoka.
C: ???
D: No jak to. Bo ona nie musi mnie kochać, a powiedziała, a ty się zakochałaś to musisz.

No fakt:)

Remont z Diabołem Part Two

Wróciłam do domu i gimnastykuję się nad kolejnymi drzwiami – od gabinetu dla odmiany. Wraca Diaboł objuczony siatami jakowymiś.

Diaboł: Kochanie mam dla ciebie prezent…
Cleos: ??? (jupi, jejejeje, ooooł jeeeeeeeeee – w sensie cieszy się bardzo).
Diaboł: Kupiłem ci strug. Żebyś się nie musiała tak męczyć z tymi drzwiami.

Umarłam ze szczęścia. Mój jest elektryczny i robi takie cuda, że się prawie nie zmachałam, jedna stronę drzwi mam niemal skończoną. No jakże się cieszę:))) Naprawdę – doskonały prezent:)))

niedziela, 14 września 2008

Rozmowy z Diabołem Part Two

Umyłam chaszcz. Mokry chaszcz dynda i się kołtuni. Diaboł sięgnął po grzebień i zabiera się do rozczesywania. Targa, ciągnie, mnie jest blosko. Łatwo Mu pewnie nie jest, ale się uczy chłopina.

Diaboł: Ty Cleosia to mnie zawsze musisz wypuścić na głęboką wodę. Czuję się jakbym jechał na nartach i zapierdalał na krechę.

środa, 10 września 2008

sobota, 6 września 2008

Po pierwsze primo...

…pojechaliśmy z Diabołem do lasu. Na grzyby. Przywieźliśmy trzy pojemniki jeżyn. Kto WIE o co chodzi, ten się cieszy (Kate się cieszy szczególnie).

Po drugie primo pogryzły mnie komary, gdyż będąc dorozwiniętą inaczej, w ramach lansowania swojego najboskiejszego tyłka przed Diabołem pojechałam do tego lasu – kretynka ja – w krótkich galotkach. Można się śmiać i stukać znacząco palcem w głowę. Komary niby nic, ale zapomniałam, że Mój Majestat od jakiegoś czasu uczulony jest  na jad komarzy, pszczeli i inny robaczny – w ilości większej niż trzy ukąszenia. Zatem nazbieraliśmy tych jeżyn co miały być grzybami, dojechaliśmy do Helplandu, zjedliśmy co nieco i mła poczuła reakcję uczuleniową. Reakcja polegała na koszmarnym bólu w okolicy prawego dołu biodrowego, promieniującym przez mostek aż do ramienia. Zapalenie wyrostka robaczkowego to przy tym pryszcz. Reakcja spowodowała, że nie mogłam się ruszyć, ani wyprostować, ani zgiąć ani nic w ogóle, a Diaboł chciał gnać za róg na pogotowie. Minęło. Bąble po komarach zostały – sakramencko spuchnięte. Trudno. Ale za to cieszymy się, bo WIADOMO CO i WIADOMO z czego się cieszyć a propos tych jeżyn. Radość można okazywać dowolnie, by SMS, via e-mail oraz osobiście ciesząc się do telefonu lub Cleosi w facjatę.

No to buzi, idę wykąpać bąble.

czwartek, 4 września 2008

Od godziny 05.30...

…rozwiązuję problemy różnego kalibru…

…że Smok nie chce iść do Dużego i żeby Duży odprowadzał Ją do przedszkola. Dlaczego? Bo dziadziuś ma chore ręce i nie potrafi Jej pomóc przy przebieraniu.

…jak włożyć czarne spodnie nie ciorając nimi po pyle z gipsu. Przez głowę się niestety nie da.

…skąd wytrzasnąć o 07.00 400 szt. płyt CD i tusze do drukarki, bo Druid-informatyk nie załatwił.

…jak przyspieszyć schnięcie mebli targowych, malowanych wczoraj, do zabrania dziś rano – mokrych nadal.

…jak wydrukować karty katalogowe, skoro wszystkie drukarki w firmie padły.

…jak zorganizować smocze odprowadzanie do przedszkola, żeby to miało ręce i nogi.

…kiedy znaleźć czas na jeżyny albo chociaż grzyby.

…w jaki sposób nie robiąc Smoku krzywdy wytłumaczyć Jej, że tatuś opowiada brednie, bo jest zranionym egoistą.

…kiedy znaleźć czas na jakieś babskie pogaduchy.

…jak nie padać na dziób o uroczej godzinie 20.36 i nie zasypiać ze Smokiem razem.

…jakimi słowami przekonać Małego Johna, że mycie podłogi póki co mija się z celem.

Oraz pierdylion innych, w tym te finansowe, te kulinarne, te emocjonalne, egzystencjalne, dzieciowe, dorosłe, poważne i błache, małe i duże.
A kiedy przychodzi wieczór Diaboł patrzy na mnie i się śmieje, że wyglądam jak dziecko wojny. Cóż, jakby na to nie spojrzeć jestem na wojnie. Ciągle i wciąż.

poniedziałek, 1 września 2008

W niedzielę...

…pamiętając dzikie uczucie zazdrości skierowane do Who pijącej kawę na tarasie, zasiadłam na balkonie o chorej godzinie 07:20 i wypiłam kawę. Boskie uczucie. Koty się ocierały, kawa z przyprawą pachniała, Reszta spała. A potem pojechaliśmy na Dożynki do Brennej, gdzie konie, korowód, piwko, golonko, kiełbaski, karuzele. I pierwszy raz chyba od ogólniaka zadensowałam na amfiteatrze. Do Gangu Marcela dodam na marginesie, stąd też pewnie zdziwione spojrzenia tej części widowni, która już powinna w jakimś towarzystwie geriatrycznym balować. I wszystko blosko i cacy…

…i tylko chwilami, krótkimi w miarę dostaję wkurwu wszechczasów, który mija mi dopiero po tym, jak parę razy przelecę się po schodach o 23-ciej w nocy w celu wyniesienia na śmietnik kawałków futryny i innych dosyć ciężkich jak na wątłą niewiastę elementów budowlanych. Żeby się zmęczyć, wyładować, bo inaczej poszłabym chyba w miasto szukać obiektu do piergolnięcia.

Właśnie przed chwilką Dziobak zadał mi na gadu pytanie kluczowe: „Szczęśliwa? i czy wszystko ok?” Otóż tak szczęśliwa i tak, z grubsza ok. Bo nawet kiedy chwilowo mi nie ok, to mam świadomość, że JA mam komu o tym powiedzieć, do kogo się przytulić, komu wyprzeklinać, wyżalić i wypłakać jeśli trzeba. A płacz ze złości bywa oczyszczający. I pewnie wkrótce się uodpornię, na te wszystkie zachowania z klasą i kulturą. A póki co,staram się być ponad, co wychodzi mi różnie, ale niezależnie od tego jak mi wychodzi NIE JESTEM sama. I to jest moja wygrana…

środa, 27 sierpnia 2008

Szczęście się składa...

…z małych radości…

Radość Pierwsza
Wracam do domu, parkuję Cherry Devilka, spoglądam w górę, a tam drzwi balkonu otwarte, co oznacza, że Diaboł już jest – nie będę musiała czekać.

Radość Druga
Wchodzę do sypialni, zaglądam do garderoby, a ona pomalowana. Będę mogła poukładać wreszcie ciuchy według kolorów, rozwiesić wieszaki i poczuć, że mam kawałek szafy.

Radość Trzecia
Diabołowi smakuje przygotowywana przeze mnie pasza treściwa. Jest to zjawisko zupełnie niezrozumiałe, jednak prawdziwe.

Radość Czwarta
Seth się łasi. I łazi za mną. I się łasi.

Radość Piąta
Zakładam spodnie ze spodniumu, które jeszcze niedawno opinały mój odwłok i udziszcza, jak jelito kaszankę i czuję, że już nie opinają. Boskieję w oczach.

Radość Szósta
Telefoniczne rozmowy ze Smokiem, który jest nad morzem.
Smok: Mamo mamo, byłam dzisiaj w wiosce indiańskiej. I tam był Indianin.
Cleos: A jak się nazywał. Może Wielka Stopa, co?
S: (z politowaniem) Nieeeee mamo. On był mały i stopy też miał małe.

Radość Siódma
Zasypiam otulona Diabołem jak kocem. Codziennie. I to Mu się nie nudzi.

piątek, 22 sierpnia 2008

Z cyklu...

…remont z Diabołem –
Part One:

Remontujemy, tak?
Mniej lub bardziej, ale uparcie i skrycie, codziennie troszkę, tak? No. Mła
jest niewiastą wątłą jak wiadomo powszechnie i nie nadającą się do robót
ciężkichJ
Więc  opalam. Drzwi, nie siebie dla
odmiany.  Drzwi są w kosmos wielkie,
wysokie, szerokie i do tego jakiś debil/idiota/kretyn/patafian malował je
pierdylion razy na uroczy biały kolor, który schodzi warstwami wśród miliona  moich przekleństw. Załatwiłam łazienkę,  dokończyłam wrota do ekhe… buduaru, zabrałam
się za salonowe.

Diaboł: Tu stoją te
drzwi, możesz opalać.

Cleos: Mła się wydaje,
że to nie te, tylko tamte.

D: No co ty, one nie
pasują. Te trzeba opalić.

No to opaliłam. Jedno
skrzydło, węższe. Powiesiliśmy.

Diaboł: Hihihihi
(lekko nerwowo) To nie te drzwi.

Cleos: Zamorduję cię.  Ubiję jak prosiaczka. Mówiłam, że tamte.

D: No… to się nadaje
na blogusia.

No to skoro się nadaje
to ma.  Cztery dni klęłam na czym świat
stoi, przemawiałam do nich, że je zrobię śliczniutkie, że piękne będą  i cudne. I co? I nie te, tylko  tamte. 
Szlag. Zaparłam się, nie opalam tamtych. Trza coś wymyśleć,
poprzekładać, poranżerować, pomiąchać żeby było i pasowało. A następną razą
należy zdecydowanie słuchać Cleosi, bo może ona i blondynka, wątła, bidulka,
sierotka Marysia z zapałkami, ale wie co widzi. No.

I wiecie co? Tak se
siedzę na tych drzwiach, skrobię, gorąco mi od opalarki, koty łażą  i żrą kwiatki, Smok biega w pasie z
narzędziami a la Bob Budowniczy, jak jestem w sypialni to do telefonu, który
dzwoni mam hektar do przebiegnięcia, na balkonie mam cały dzień słońce, pianino
jest siwe od pyłu, ciuchy są siwe od pyłu, Diaboł jak wychodzi z garderoby jest
siwy od pyłu i co z tego?:) Może i jest niespecjalnie czysto i higienicznie, że
tak to dyplomatycznie ujmę. Stan czystości Duży skomentował  „Jakbyśmy z mamą tak mieszkali to ona by mnie
po trzech dniach zabiła. Trzeba ten remont ruszyć.”  No i ruszył. Może nie jest straszliwie
wygodnie/poręcznie/komfortowo, ale jest CIEPŁO. Ciepło od uśmiechów, spojrzeń,
puszczanych oczek,  przytuleń, nocnych
rozmów, śmiechu Smoka. Tak ciepło, że koty wylegują się na kredensie w plamie
słońca. Tak ciepło, że nawet po niemiłych rozmowach telefonicznych  zmartwienia topnieją…

…Tylko te drzwi
cholerne opalone nie te co trzeba!!! No, ale widać nie można mieć wszystkiegoJ

niedziela, 17 sierpnia 2008

Przemyśleń...

…wielkich nie będzie jeśli pozwolicie. Spłodziłam już jedną notkę, którą radośnie szlag trafił więc nie chce mi się więcej:))) Odpoczęłam. Odpoczynek polegał na wielkim żarciu oraz konwersacjach, przy których Lejdis to pryszcz na odwłoku. W ramach tych konwersacji okazało się, że Kate Paskótna postanowiła się jednak rozmnażać, co pociągnęło za sobą chęć „ucórczenia Elenczy” oraz Gudrun ewentualnie, a także Jaka i Nijaka.  Wszystkie postanowłyśmy sprawdzać czy obiekt naszych westchnień i dzikich żądz posiada HACCP na jajka, co stało się niezbędnym dla posiadania ewentualnych Elencz i innych Podiabołków. Who po naszej dysuksji na tematy polonistyczne wstawszy z miejsca stwierdziła „No to pochlemy – chociaż nie, pochlamy raczej, bo koleżanki są purystki językowe.” Oraz w innej okoliczności leżąc na dmuchanym łóżku owa Who, matka dzieciom podrygiwała radośnie zadkiem i majtała odnóżami w powietrzu co Kate Paskótna skomentowała
- Who, a ty nie potrzebujesz adwokata od OC? Bo jak ty tak seks uprawiasz to ja współczuję.
- Jeszcze mi się nie zdarzyło nikogo uszkodzić.

No, możecie sobie wyobrazić: trzy niewiasty, troje dzieci, pies. Drinki cleosiowe, Jelzin grejfrutowy, piwo, grillowanie, filmy po nocach i rozmowy, rozmowy, rozmowy. Okraszone jedynie dwoma moimi kryzysami i jednym Kate. Znaczy trzymamy fason i staramy się zachowywać jakby NIC się nie stało i ABSOLUTNIE NIC się w naszych życiach nie zmieniło. Tymczasem Who zmiany wprowadza w życie, ja zmieniłam niemal wszystko, a Kate odkryła, że zmienia Jej się podejście. No błagam – to się naprawdę nadaje na traumę, tymczasem my się doskonale bawiłyśmy. Całodziennie opalanie, nicnierobienie, snucie się i trucie o przemyśleniach. I wiecie, nawet nie zawsze przypominało to pijackie bredzenie i zwidy oraz majaki tudzież omamy. Bywa, że nawet coś mądrego nam się z tego ukulało.

Dziękuję kobitki… za ten jeden kryzys też, bo chyba był mi potrzebny…

A TU? Tu odpoczywam dalej chociaż to może wydawać się dziwne bo roboty huk. Mamy salon z jadalnią, sypialnię i łazinkę. No „mamy” to może za duże słowo, ale innego nie znajduję. I w nosie mam, że kurz starty z pianina wraca tam po godzinie w ilości jeszcze większej niż poprzednio. Who zazdrości mi kosmicznie wielkich okien z widokiem na drzewa, mam balkon, na którym w przyszłym roku powieszę doniczki z pelargoniami, mam wielką wannę i szczęścia tyle, że dech zapiera. I tak, jasne, martwię się, zastanawiam, myślotok mam nieustanny a w nim – co i jak i gdzie i jakim cudem oraz kiedy. Perspektywy odległę, terminy również, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, źe nie muszę wysyłać SMSów na dobranoc – mogę Mu to po prostu powiedzieć… i wszystko inne też, bo JEST na wyciągnięcie ręki. Oddycham… ten ciężar przyduszający pierś przez oststnie miesiące niemal zniknął. Niemal, bo… no to jeszcze nie koniec… jeszcze trochę.

Tymaczem wszystkim, którzy nam pomogli wielkie DZIĘKI. I tym, którzy byli ze mną, z nami myślami też dzięki. Bez Was byłoby trudniej. Nie logistycznie, chociaż też, ale mnie tak, wiecie, inside byłoby trudniej znacznie. Dziękuję.

I Tobie Diabole, że chciało Ci się czekać…

niedziela, 27 lipca 2008

Usłyszałam...

…SŁOWA, które przyprawiły mnie o zawrót głowy i dreszcz wzdłóż kręgosłupa. W chwilę po tym, jak bez makijażu, przydeptując sobie za długie nogawki bojówek, walcząc z włosami targanymi wiatrem i z klapą bagażnika Cherry Devilka, złorzecząc pod nosem dosyć niewybrednie w kierunku wiatru/zamka/włosów/reszty świata wyglądałam umówmy się dosyć niekonwencjonalnie, jak na obiekt uwielbienia. Słowa. wyznanie, komplement, od których wiruje świat, i  które sprawiają, że w nosie mam słońce, bo JA jestem Słońcem, więc niech zabiera swoje nędzne promyki, bo nijak się mają do tego promieniowania we mnie. I na tym to chyba polega… Na tym, że proste zdanie powiedziane na parkingu przed marketem, bez pompatycznych wstępów i górnolotnych wynurzeń, że to proste zdanie sprawia, że gromadzi mi się w sercu cała energia wszechświata, którą mogę potem oddać odrobiną magii i słonecznym blaskiem w środku nocy. Na tym to polega… na słowach, spojrzeniu które je wyraża i diabelskim uśmiechu…

czwartek, 24 lipca 2008

niedziela, 20 lipca 2008

Chlamy...

…, mówiemy, tańczymy, opalamy, świrujemy, żremy… i tak w kółko. Weekendy u Whoever zaczynają się coraz wcześniej, a kończą coraz później. Jak się na to zapatruje nieszanowny małżonek wspomnianej Who mamy tam, gdzie nie wolno mówić, że mamy. Who jest  doskonała, idealna i zazdroszczę Jej jedwabistej skóry, ale ma jedną wadę – nie umie pić. No nie umie, nie ma łba, idzie spać wpół zdania, protestuje i stwierdza radośnie „to ty sobie gadaj, a ja tu sobie oczka zamknę” – uwielbiam Ją:)

Uporządkowane myśli, po powrocie do domu rozsypują się w drobny mak… Gdyby dało się zakląć czas, żeby leciał szybciej…

czwartek, 17 lipca 2008

Rozmowy mnie...

…leczą… składają potrzaskane myśli w jedną całość i ustawiają do pionu. Nawet jeśli przebiegając palcami po klawiaturze robię małe przerwy na sięgnięcie po chusteczkę. Bo spod palców wychodzą słowa o płaczu, a z oczu płyną łzy. Nic to. W odpowiedzi – wielokropek, który stał się już symboliczny i wiem, że na to co piszę nie ma odpowiedzi. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że niemal czuję dotyk dłoni na policzku – najintymniejsza pieszczota.
Rozmowy mnie odciągają od codzienności. Nawet jeśli to tylko kilka godzin, w czasie których trajkoczę, gęba mi się nie zamyka – o pierdołach, o pracy, o ludziach, o miejscach, które mijamy idąc nocą przez miasto. Nie pamiętam naprawdę kiedy ostatnio tak snułam się po ulicach, zupełnie bez celu. Usiłowałam sobie przypomnieć, ale jedyne co mi przychodzi do głowy to jakieś 9 może 8 lat temu, a to przecież niemożliwe, żeby na tak długo zrezygnować z takiej przyjemności… Nawet jeśli wiadomością wieczoru jest gumowy zwierz zakupiony na wieczór kawalerski, nawet jeśli mówimy o rzeczach małych, nawet jeśli tak jest, to uspokajam się, zanurzam w te rozmowy, żeby tam zostać jak najdłużej, złapać oddech, zaczerpnąć ciepła.
Jeszcze teraz w głowie kłębią mi się nieposkładane myśli, rozbiegane słowa,  pogubione wątki. Przyjdzie czas i na nie. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę monologować. Monolog z drugim człowiekiem oznacza koniec wszystkiego. Kiedy ty mówisz, a ktoś milczy, rok, drugi, piąty. Czasem mylimy monolog z rozmową, biorąc potakiwania i zaprzeczenia za objaw konwersacji. Zapatrzeni w coś zupełnie innego, zaślepieni uczuciem nie słuchamy, a potem okazuje się, że możemy słuchać tylko milczenia. Słuchałam dość…

Teraz słucham i mówię, i słucham, i mówię, a na koniec i tak wysyłam SMSa. Bo nie mogę się powstrzymać, bo czuję, że muszę TO powiedzieć, że to może szczegół, ale ważny dla mnie, że to co prawda jeszcze nie koniec romowy, ale niech ten SMS będzie takim „cdn”. Bo uwielbiam to i nigdy nie przestawaj…

poniedziałek, 14 lipca 2008

Wokół mnie...

…łzy. Wszędzie. I deszcz. Zaciskam zęby do zgrzytu, wyrzucam z myśli własny płacz. Tak lepiej. Palce śmigają po klawiaturze, wystukując kleosiowe rady i odrobiny słoneczności. W słuchawce telefonu potok słów, migające okienka gadu-gadu otwierają się jedno po drugim – tu problem, tam smutek, tu rozpacz, tam dół. Egoistycznie zajmuję się wszystkim tylko nie sobą, odrywam myśli od łez na szybie. Znajduję słowa i odpowiedzi, albo tylko zasłuchanie w czyjeś życie… Sprawdzam empirycznie przekonanie, że przyjaźń to bycie ZAWSZE, to bycie dokładnie tak długo jak potrzeba nieważne czy przy knajpianym stoliku, czy w słuchawce telefonu, czy w okienku komunikatora, to bycie niezależnie od tego, co dzieje się we mnie. Bo ktoś potrzebuje, ktoś chce, ktoś musi się wygadać, wypłakać, wywrzeszczeć. Moje rozedrganie znajduje chwilowy spokój w głosie, który szepcze do ucha „Nie płacz kochanie, to już niedługo.” Staram się, naprawdę, przywdziewam maskę wrednej jędzy, wyruszam na wojnę z całym światem, który krzywdzi moich Bliskich, mogę niszczyć jeśli będzie trzeba, knuć podłe plany, przytulać, słuchać, głaskać po głowie, walić szpadlem między oczy, współczuć albo ukierunkowywać na nienawiść, dla Nich mogę wszystko. Dla siebie nie potrafię opanować zmęczenia, ani łez w windzie, ani milczenia podszytego strachem, że powiem słowo i nie dam już rady powstrzymać potoku spod powiek…
…Taki dzień dzisiaj… jutro będzie lepiej. Jutro powiem sobie, że to już niedługo, że nie ma o co płakać, że przecież kretynko jesteś szczęśliwa. Każde czekanie warte jest tego, co mnie, co nas czeka. Każda chwila ma znaczenie. Wczoraj powiedziałam komuś „na to nie ma innego wytłumaczenia, jak tylko takie, że widocznie to doświadczenie ma cię wzmocnić.” Banał. Niech ktoś mi go powie, bo sama nie potrafię. Nie dzisiaj… Chwilowe załamanie formy…

piątek, 11 lipca 2008

Kiedy widzę...

…jak ktoś mi bliski płacze, to włącza mi się opcja „Terminator” z funkcją „palić, niszczyć i mordować”, ale cóż – uśmiecham się, robię bilans zysków i strat i opowiadam pierdoły. Czy to coś daje nie wiem, ale w głowie i tak kłębią mi się myśli o powolnym wyrywaniu paznokci, depilowaniu pensetą i wkładaniu wykałaczek w oczęta. W zanadrzu mam jeszcze parę innych rozrywek, które nie nadają się do publikacji. Grrrrrr…

Taki sobie wieczór skrajności był…

…Bo kiedy gwiazdy spadają mi na głowę, mogę tylko śmiać się przez łzy szczęścia. Wchłaniam atmosferę każdą cząsteczką siebie. Otwarte drzwi balkonu, nocne niebo i bliskość, której mi potrzeba bardziej niż sądziłam, palce wplątane we włosy, słowa, które potem odbijają mi się echem w głowie, kiedy jest niesłonecznie i dają siłę. Rozbita na atomy szczęściem, uczuciem, spełnieniem składam się pomalutku w całość, niespiesznie, w moim miejscu na ziemi, w ramionach, które obejmują tak, jak lubię – idealnie… Dziękuję:*

wtorek, 8 lipca 2008

Wizyta psychoanalityczna...

…zakończyła się mam nadzieję sukcesem. W rmach zapłaty rano na Cherry Devilku znalazłam

Wyznanie

Czasem wystarczy nie myć przez jakiś czas samochodu i mieć Rąbniętą Przyjciółkę, która w środku nocy uskutecznia kaligrafię artystyczną, a dzień od razu zaczyna się słonecznie:)))

niedziela, 6 lipca 2008

Leśniowiecki odpust...

…jest dokładnie taki, jakim go pamiętam. Po  ponad piętnastu latach niebywania zobaczyłam dokładnie to samo. Więc były i kruzele (o matko mój lęk wysokości – i nieważne, że to młyńskie koło sięgało jedynie pierwszego piętra), i kucyki, i zdjęcia z psami, i precle, i pierścionki, i bębenek. Wyjazd zaliczamy do udanych raczej, również dlatego, że atmosfera była neutralnie niegroźna. Znaczy da się jedno przedpołudnie przebywać ze sobą bez warczenia i fochów.

Po odpuście zaliczyłyśmy wizytę u Małego Johna. W drodze do domu prowadziłyśmy egzystencjalne rozmowy NA POZIOMIE.
Cleos: Smoku zejdź z tego trawnika, bo tam kupy psie są.
Smok: Mamo a to prawda, że  ptaszki nie sikają.
C: No mniej więcej, robią tkie wodniste kupy po prostu.
S:  To tak jakby kupkały sikami.
C: Metaforycznie rzecz ujmując można to tak nazwać.
Ja nie wiem o co chodzi, ale gówniany temat chodzi za mną czwarty dzień i za chorobę nie chce mnie opuścić.

Po powrocie do domu godzinne piergoluchanie z Who. Taka nowa świecka tradycja. Ona mnie zdecydowanie kiedyś znienawidzi za odciąganie Jej od pracy.

A teraz coś dla czytelników o mocnych nerwach…
Tapczan jaki jest każdy widzi. Niektórzy posiadają nawet. Niegroźny, nie wadzi nikomu, stoi i się przydaje. Otóż nic bardziej mylnego.  Bo otóż niejaka Cleos chciała usiąść na smoczym tapczanie, podwijając jak zwykle prawą nogę pod siebie. Stopa znalazła się pod kleosiowym tyłkiem, tyłek zrobił siad, kolano zostało w górze i zrobiło CHHHRRRRUUUURRRRUUUP. Na tę okoliczność Cleos zrobił „AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA” oraz potem na zmianę „AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA” z „nieparlamentarnym wszystkim co Wam przychodzi do głowy”. Noga pozostała sztywna jak pal Azji, Cleos pozostała trzymając się oburącz za kolano i drąc ryja z bólu oraz mając przed oczyma obraz sprzed chwili kiedy to WIDZIAŁA jak jej kolano wyskakuje obok siebie i wskakuje spowrotem.  Po jakichś 15 sekundach wydawania dźwięków, które uwierzcie mi nie nadają się do powtórzenia Cleos spróbowała poruszyć palcami, co ją przyprawiło o lekki dreszczyk emocji i drżenie kolana.
Niniejszym oświadczam:
Złamania brak. Zwichnięcia od skręcenia nie odróżniam, ale boli jak skurwensen. Mówcie mi normalnie MISZCZYNI AKROBACJI.

sobota, 5 lipca 2008

Ktoś nam...

… sprzątnął lodówkę sprzed nosa – nie szkodzi, znajdzie się inna.

Mały John dzwoni i płacze, że wyjeżdża i zostawia mnie ze wszystkim samą – szkodzi. Serce mi sie kroi, jak tego słucham, jak matczyny szloch przerywa zdania. Bo Ona się przejmuje bardziej niż ja. Ja kalkuluję, Ona przeżywa.

Rozpadł mi się niebieski pierścionek – szkodzi, nie mam drugiego. Znalazłam na allegro taki kleosiowy, którego nie kupię. Bo flaki mi się przewracają, jak słucham o wycyckaniu go z kasy do końca. Więc nie wydaję. No dobra margaretki sobie kupiłam. W portfelu mam  jakieś 7 PLN i niech tak zostanie.

Małżonek był raczył wyjść z domu rano przed 9 i wrócić o 18 – nie szkodzi absolutnie. Cały dzień ze Smokiem, ani razu na Nią nie podniosłam głosu, uspokajam się.

Sezon bobowy mamy – nie szkodzi wcale. Żremy na kilogramy ze Smokiem. Jak taki mały brzuch może pochłonąć takie ilości, to j doprawdy nie wiem. No ale, tak ma, od 11 miesiąca życia w sumie, to ja sama nie wiem czemu się dziwię:)))

środa, 2 lipca 2008

Sprawiłam sobie...

…margaretki. Nie pachną, ale cieszą oko… Niech sobie mam.

Smokowi sprawiłam lekarstwa i wspólną drzemkę – Ona drzemała, ja głaskałam blond kudły i marzyłam sobie o odpoczynku. Niech ta kosmiczna temperatur 39,5 już spadnie…

sobota, 28 czerwca 2008

Spaliłam sobie...

…tyłek. Na uroczy róż. Temperatura zadka constans – wieczne 50 stopni, taki kurna gorący, że mi się źle siedzi i jajka można robić, po prowansalsku. No ale trudno, się zbrązowi i będzie sexyyyyyyy och yeaaah. A co, a jak, trza się poświęcić dla ekhe jednostki:) no.

Nazbierałyśmy ze Smokiem worek szyszek. Ale i tak mamy apel do wszystkich  znających nasze choroby psychiczne, żeby nam zbierali szyszki przy dowolnych okazjach. Duże, małe,  sosnowe, świerkowe jakie tam chcecie. Zbierać i zwozić do nas – może być w reklamówkach lub workach na śmieci. A potem jak już uruchomię tę produkcję, co to ją zamierzam uruchomić, to łolamatkoicórkoiwszyscyświęci. Będzie się działo.

Ukradłam dziś godzinę. Jedną. „Zostań”, stanęłam w drzwiach, obrót na pięcie – kierunek śpiący Smok. Jedno słowo, które rozczula, rozdziera, rozżala, ogrzewa serce, skuwa je lodem. Jedno słowo, dwie łzy. Zostanę, ale nie dziś… Jak długo będziesz chciał…

wtorek, 24 czerwca 2008

Who powiedziała...,

…że Ją ta książka zdołowała. Mnie z każdą przeczytaną stroną  dodaje  pewności, że nie zwariowałam i siły do kolejnej bitwy. I tak, wiem, to nie jest najpopularniejsza lektura, biorąc pod uwagę kogo inspirowała, ale mam to gdzieś.

„Mężnymi, nie dbającymi o nic, drwiącymi i gwałtownymi – takimi chce nas mieć mądrość. Ona jest kobietą i pokochać zdoła tylko wojownika”

„Można milczeć i siedzieć cicho tylko wówczas, gdy się ma łuk i strzały przy sobie.”

„Kto chce mieć przyjaciela, winien chcieć i wojować za niego, a kto wojny pragnie, winien potrafić być wrogiem.”

„Największe wydarzenia – to nie nasze najgłośniejsze, lecz nasze najcichsze godziny.”

„Najcichsze to słowa są, co burzę niosą. Myśli co  gołebim przychodzą krokiem, światem kierują.”

„Chadzam pośród tego ludu i otwartemi oczyma spoglądam (…) Męskości w ten wszystkiem niewiele i dlatego też zmężniają swe kobiety. Lecz ten tylko, kogo na twardą męskość stać zdoła w kobiecie K O B I E T Ę wyzwolić.”

F. Nietzsche „Tako rzecze Zaratustra”

niedziela, 22 czerwca 2008

Dialogi prowadzimy...

… rozliczne. Przy okazji „Halki”, gdzie Jontek z moherem i na obcasach popinkalał po schodkach również, nader kulturalne…

Kate: No dwie szpadlowe już masz.
Iwa: Ale opierdol nam wychodzi, co?
Cleos: Tia owszem.
Iwa: To co, (spoglądając na Smoka i reflektując się) zrobimy jej jeszcze ten na „o”??
K: Eeeee, raczej go zakopiemy. No tego co kij połknął. Tylko trza uważać na drzazgi.
C: Dobrze, że się znalazł taki Wszechczasowy?
K: Tia z  prętem stalowym:)

K: Koniecznie musisz obejrzeć „Lejdis”.
C: No dobra, mam w domu od teściuniuni, nie wiem czy parchami nie porosnę jak się tego dotknę…
K: Mogę ci dać ci…
I, C: Parchy??
K: Płytkę wiedźmy, płytkę.

(godzina 23.10)
I: Tu jak skręcisz to będzie bliżej do mnie.
C: No wiem przecież, na hacjendę tędy jeżdżę.
K: Ja sobie życzę zobaczyć hacjendę przed sprzedażą.
I: To jedziemy.
C, K, I: Sikać mi się chce.
I: Włączysz nam długie, będziemy sikać w snopach światła.
K: O właśnie, w końcu trza tę hacjendę oblać.
C: Romątycznie tak.

(na hacjendzie)
C: Już??
K, I: No widzisz chyba, że jeszcze nie.
C: Tak no widzę, żę Kate się bardziej chciało.

(godzina 23.50)
K: To co jedziemy do Who?
I: Pewnie się ucieszy.
C: Albo zejdzie na zawał.
K: Prędzej Jej mąż. On tam chyba jeszcze pomieszkuje.

Więcej wybczacie, ale nie pamiętam. Poproszę w komentarzach ku uciesze gawiedzi:)))

piątek, 20 czerwca 2008

Za walenie...

…szpadlem między oczy składam Wam serdeczne dzięki. I za głaskanie też.

Brak wiery wziął się z jednego SMS-a. Że szukam czegoś, co nie istnieje. Lekki dół, potem mega wkurw i mamy combo zdolne złamać motorożca. I okazuje się, że to nieistniejące pojawia się po pół godzinie od rozpaczliwego „przyjedź” i chociaż nic nie jest nagle łatwiejsze ani przyjemniejsze, to jednak spływa na mnie spokój i czuję, że MOGĘ, że POTRAFIĘ. Jakby spod Jego palców wypływała namacalna siła i energia, którą mi oddaje. I wraca pewność, że ISTNIEJE, że nie uroiłam sobie, że to nie moja słoneczność i wieczny optymizm, tylko wyczekane, wyszukane TO. Że po życiowych popaprańcach, bandytach, nieudacznikach, których wyciągałam z dna, z doła, z nieszczęścia, że po tej całej plejadzie  za przeproszeniem partnerskich glutów pora teraz na MOJE szczęście. I tak, wiem, mówiłam to już kiedyś… ale jeśli nie wiara, jeśli nie pewność, jeśli nie słońce nad głową, to co mi zostanie? Nie, nie pozwalam sobie na łzy ot tak. Dopiero kiedy w ciemnym pokoju, na gruzach i zgliszczach, czuję że mogę się na Nim oprzeć nie potrafię powstrzymać szlochu. Bo wreszcie nie muszę udawać, bo mogę być zwyczajnie czasem zapłakaną kobietą, bo nie muszę wiecznie dźwigać wszystkiego sama i otaczać się murem wyższym niż Chiński, żeby w tym pędzie ktoś nie zrobił mi ziaziu. I wiem, że przyjdzie pewnie jeszcze niejedna taka chwila, kiedy to „przyjedź” będzie  mi się cisnęło na usta i obiecałam, że nigdy go nie przemilczę.
Póki co jednak staram się nabrać dystansu, żeby nie zejść na zawał i nie prezentować uroczych i jakże słonecznych zwłok. Dystans się przyda, gdyż małżonek uskutecznia jazdy średnio trzy razy dziennie, na współną rozmowę ze Smokiem się wypiął, raz chce notariusza i rozdzielności majątkowej, to znów nie chce, raz jest miły, raz zgryźliwiy, raz płacze, to znowu sarkastycznie rzuca dwuznacznościami. Szczerze? Przestaję pomału słuchać. Robię swoje, wyliczyłam ile się kasy komu należy, napisałam pozew, znalazłam notariusza, powiem Smokowi co trzeba. Wyłączam percepcję, przestaję zauważać osobę. Tak chyba będzie dla mojego spokoju i zdrowia lepiej.

No, i byle do przodu:)

niedziela, 15 czerwca 2008

Wybrałam sobie...

…film i lekko autorytarnie stwierdziłam „idziemy na Ruiny”. W oodpowiedzi usłyszałam podszyte zwątpieniem „Tia, no dobra”. A potem przez pół filmu siedziałam z na wpół przymkniętymi oczami, żeby widzieć mniej tych okropności, albo z całkiem zamkniętymi, żeby nie widzieć wcale. Oraz zagryzałam palce swoje bądź cudze. No trudno. O mdłości przyprawiła mnie scena, w której dziewczyna wykrawała z siebie kawałki siebie – bleeeh – uczucie pt: „niedobrze mi” minęło jakieś dwie godziny potem. Doskonale. Gatunkowo trafiłam w dziesiątkę – żadne tam pierdu pierdu o kosmitach, potworach czy superbohaterach, tylko mistyczne ruiny i obrzydliwie realistyczna krew. Brrrrr. Uwielbiam się bać. Uwielbiam bać się mając Jego obok. Gorzej, bo wracałam do domu drogą, gdzie po obu stronach lasy – matkokochanaicórko – w życiu tak grzecznie nie jechałam, na wypadek gdyby mi coś miało wyskoczyć pod koła. Na jakiś czas wyskakujących mord i krwawych jatek mam dosyć. Pora na jakąś komedię romantyczną, chociaż poza „Pretty Woman” do tej pory nie przypadła mi do gustu ani jedna. Oraz trzeba dooglądać „Hero”. Koniecznie.

A Ona jest faktycznie piękna i wymarzona:))) La Granata Blu:)))

sobota, 14 czerwca 2008

Zaległości mam...

…straszliwe, bo objaw niepisactwa się dalej objawia…  W zaległym czasie jakoś wydarzenia nie chcę się przestać wydarzać, cholera. No ja doprawdy nie wiem dlaczego. I tak serce robi spektakularne „ziuuuuu” w okolice żołądka, po czym „ziuuuuu” w okolice gardła powodując radosne kołatanie i urocze „pik pik pik halo tu zawał czy ktoś mnie słyszy” na wieść pt: „Kochanie możesz mnie jutro zabrać po drodze do pracy, bo wiesz, skasowałem auto.” Oczywiście, że mogę, jak tylko zmartwychwstanę.
Potem się wydarza, że kojąc nerwy, korzystając z Obecności i mając w pamięci jak z kuchni można zrobić KUCHNIĘ by Calendula (cud, miód ultramaryna) wybieramy zmywarki i inne kuchenki oraz pralki.  Póki co w kuchni stoi rusztowanie… ale oczyma duszy mojej te sprzęty pasują tam jak ulał.
Potem jadę na Hacjendę podpisać umowę z pośrednikiem. Jadę z lekką obawą, z niepewnością, czy mnie żal nie ruszy… Nie ruszył. W drzwiach pojawił się Red Bull, rzucił żartem, potem Sąsiad  wybrał się na klachy. Jakoś minęło. Spojrzałam na te mury, które sobie wymarzyłam przecież i… NIC. Rozumiecie? Ani drgnienia. Ani cienia żalu, czy wahania. Widać to nie pustaki i dachówki dają Szczęście. Widocznie nie chodzi o to GDZIE, ale ważne jest JAK,  a to JAK zależy od tego Z KIM. Widocznie nie da się uratować CZEGOŚ miejscem, można tylko człowiekiem. (albo Diabłem, ale to inna historia)
A dziś trzy godziny na basenie. Relaks. I podobno moja siła tkwi w dłoniach. „Jeśli uda ci się połączyć dłonie z umysłem, będziesz mogła być może zrobić coś dla kogoś.” Zatrzymałam się przy tych słowach na chwilę, z uśmiechem, być może tajemniczym, być może wieloznacznym. Prawdziwa siła tkwi w oswojonym umyśle (Kate :))) ),  dłonie mogą być tylko przekaźnikiem… A wtedy, kiedy chcę potrafię zatrzymać, pokierować i wyjść na swoje.
A propos wychodzenia – jak tylko napiszę pozew, udaję się do mojego nadwornego prawnika w celu jego weryfikacji i ewentualnego poprawienia (co jak sądzę nastąpi w nadchodzącym tygodniu), zdobywam resztę dokumentów i do dzieła narodzie, bo życie stygnie:)))
I ktoś mógłby być może powiedzieć, że w zaistniałych okolicznościach przyrody prezentuję wyjątkową radość i beztroskę. Niech Was nie zwiodą słoneczka nad głową. Gradowe myśli, czarne humory, rowy mariańskie i inne smuty wypłakuję w diabelskie ramię,  inne jędzowate ramię na zawołanie wali mnie przez łeb szpadlem na opamiętanie, a jeszcze inne sytuacyjnie bliźniacze wspiera kiedy trzeba, albo każe mi się zajmować egzystencjalnymi problemami, które podobno wyśmiewam. Więc jak tu się pogrążyć w ewentualnym zdołowanym marazmie, kiedy wokół samo wsparcie i nawet Mały John podarował NAM końplet garów oraz zastawę na kurna chyba 12 osób.
Optymizm wręcz huczy i buczy. Tiaaa. To se pójdę zanim mi minie:)))

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Objaw jest taki...

…, że mi się nawet pisać nie chce. Bo niby co? Że fajnie? Że niefajnie? Że na usta i pod palce cisną się słowa wysłuchane wczoraj ze sceny „(…) czemu cię nie ma na odległość ręki?” Że w ciemnej sali nie widać łez w oczach, bo „jeszcze zdążymy w dźungli ludzkości siebie odnaleźć” i słucham i jakby o mnie i dla mnie te słowa były. Że się rozklejam pod byle pretekstem i na pytanie Kate „potrzeba ci wsparcia, chlańska czy opierdolu?”, odpowiadam grzecznie, żeby mnie ustawiła do pionu, bo padam – zwyczajnie ze zmęczenia materiału. Bo o czym mam pisać, kiedy najprościej jest uciec w sen. Kiedy zamiast spędzać czas ze Smokiem, wracam do domu, padam i zasypiam, byle tylko nie widzieć tego wyrzutu w oczch i nie słuchać jęczybulenia. Kiedy całymi dniami milczę, rzucając tylko parę zdań w pracy i wyrzucając z siebie jak automat powitanie przy odbieraniu służbowego telefonu. Kiedy myślotoki nie dają spać  i prowokują jakieś chore sny, gdzie wybuchy, błądzenie i budzę się bardzej zmęczona niż przed zaśnięciem. Kiedy drżą mi dłonie, nie sporadycznie, tylko ciągle – kiedy jem obiad u Małego Johna i kiedy palę papierosa w przerwie koncertu.

Najtrudniej jest słuchać swoich własnych rad. Wiem, że siłę znajdę tylko w sobie… muszę jej tylko poszukać…

niedziela, 8 czerwca 2008

Jestem zaczarowana...

…niespodziankowo, filmowo, głosowo, mrucząco… Zaczarowana, zaklęta w łzy szczęścia… Kot… Diabeł… Demon… Wiedźmin… mój…

niedziela, 1 czerwca 2008

Grzmiało...

…i błyskało za oknem. Rozjaśnione nocne niebo, rozjaśnione uśmiechem oczy. Koty rozłożone na łóżku mruczały głośno i przecięgały się leniwie. Gwiazdy pośród chmur widziane z balkonu…

…Jesteś jak burza… „ja i Ty i gromy z nieba”…

piątek, 30 maja 2008

Patrzyłam dumna...

…lekko zaszklonymi łzami oczyma, jak stoi w
tej swojej ulubionej spódniczce i recytuje wierszyki, kłaniając się uprzednio z
dygnięciem. Jak śpiewa piosenkę o łące i biedronce, jak tańczy, jak pierwszy
raz w swoim życiu występuje przed publicznością. A Ona siedziała wyprostowana
jak struna i uśmiechała się do mnie porozumiewawczo, jakby chciała powiedzieć
„Luzik,, mamo, dam radę.”  Dała radę
doskonale… Mój najsłoneczniejszy ze Smoków.

A potem pojechałyśmy 
z Iwą na spacer, gdzie słońce, lody, zdjęcia w trawie, gęś z ipi, konik
bez imienia, bolące stopy, karuzela, wspomnienia różne. Smok się wybiegał, Iwa
zaczerpnęła haust  kontaktu z przyrodą, a
ja hmmmm… trudno mimo wszystko mówić o relaksie, ale oderwałam się na chwilę.

Mam sandały składające się z dwóch pasków. Mam je trzeci
sezon. Znowu mnie otarły. Tymi paskami cholernymi.  AŁAAAA.

Podjęta i wypowiedziana głośno decyzja z jednej strony
ułatwia życie, a z drugiej pogarsza komfort przebywania z. Nie, nie
spodziewałam się niczego innego, nie nie oczekiwałam dalszych wyrazów miłości i
tak, pomalutku sarkazm i ironia mijają, w ich miejsce przychodzą rozmowy o tym,
kto zajmie się psem, kiedy do notariusza i inne takie.  Prościej mimo wszystko  rozmawiać, kiedy nie trzeba się już
oszukiwać.  Teraz szukam, czytam,
dowiaduję się, jak przygotować Smoka do tego, co ma nastąpić. Bo ja dam radę,
niezależnie od trudności czasowo-logistycznych, niezależnie od  zmęczenia materiału i pierdyliona innych „niezależnie”,
które nakładając się na siebie tworzą labirynt 
pogmatwany tak, że najchętniej usiadłoby się pod jego ścianą i czekało
na cud. Ja dam radę, ale Ona? Jak Ją uchronić od tego, co nieuniknione? Jak Jej
powiedzieć? Jak…

„Wierzyłbym tylko w Boga, który by tańczyć potrafił (…)
Nauczyłem się chodzić: odtąd biegam. Nauczyłem się latać: odtąd nie potrzebuję
popchnięcia, by z miejsca ruszyć. Teraz lekki jestem, teraz bujam, teraz widzę
siebie przed sobą, teraz tańczy Bóg jakiś przeze mnie.”

Fryderyk Nietzsche „Tako rzecze Zaratustra”

…oraz mam ochotę na truskawki…

 

wtorek, 27 maja 2008

Z samego rana...

…laurka. Z wyklejonymi z guzików trzema kwiatkami i „”Kocham cię mamo, to babcia pisała, wiesz? bo ja jeszcze nie umiem”. Wiem. Potem, po powrocie do domu kwiatki i „Wszystkiego najlepszego z okazji dnia mamusi, mamo. Jesteś najlepszą mamą i kocham cię najbaldziej na świecie” oraz „popatrz czego się nauczyłam: LWA, LWA, słyszysz, nauczyłam się mówić LWA”. Tak, mądra dziewczynka. Wieczorem przed snem piosenka „Mamo, chodź ze mną na łąkę, chcę ci pokazać czerwoną biedlonkę” i rzut w moje ramiona. Śmieję się przez łzy szczęścia, bo to Ona, mój ósmy cud świata, śpiewa, a za chwilę samokrytycznie mówi „nie pamiętam co było dalej, ale sobie przypomnę”. Oczywiście, że tak.

W tym całym kołowrotku Ona jest jak promyk słońca. Rozgrzewa głupią miną, uśmiechem, przytuleniem, biegiem przez całe mieszkanie, żeby powiedzieć „kocham cię mamo”. Ciągle, od czterech lat, nie mogę się nadziwić, napatrzeć, nasłuchać…

niedziela, 25 maja 2008

Sobota...

…wędrowna…
Najpierw zakupy, na których drzemy się do siebie z Who przez całą długość sklepu, Kudłata i Klucha grają w berka między wieszakami, a On mi mówi „bierz te spodnie kochanie, gwarantuję ci, że schudniesz” i uśmiecha się diabelsko. No to biorę, chociaż parę miesięcy temu w życiu nie zdecydowałabym się na taki ryzykowny zakupowy krok – ale skoro mówi, że schudnę, to pewnie schudnę i bynajmniej psze Państwa nie zamierzam się głodzić, o co to to nie:) Jeszcze jakieś bluzeczki dla Smoka, żeby nie było, że wyrodna ze mnie maciora i gnamy dalej. Who klepać kotlety, my… ekhe w swoją stronę nazwijmy to oględnie. I tak owszem, wyciągnięcie Go na zakupy z Who świadczy o tym, że tęsknię za normalnością, za pierdołami z gatunku „patrz no kurde w tej spódnicy wyglądam jak beza” – w przymierzalni oraz takimi jak parzenie rano dwóch, a nie jednej kawy, jak poranne otwarcie oczu i zobaczenie diabła uśpionego, jak cokolwiek co robi się na codzień i co daje poczucie bliskości. Dobra, jestem niepoprawną romątyczką, czy tam blog wie kim, trudno, potrzeba mi tego jak powietrza
Konkluzja zakupowa pierwsza jest taka, że pojechałam po spódnice, a wyszłam z dwoma parami spodni, bluzką, T-shirtami oraz spódnicą, a jakże jak najbardziej, ale taką, w której mogę wyłącznie odgrywać rolę niegrzecznej uczennicy pt „niech mnie pan postawi do kąta” + białe podkolanówki. Tiaaa.
Konkluzja zakupowa druga jest taka, że wynalazłam bluzkę, przymierzyłam, podałam Who do przymierzenia i ta cholera wygląda w niej trzy razy lepiej niż ja. Więc kupiła. I w związku spożywczym będzie miała osiem razy większe branie niż obecnie ma, co dobrze wróży Jej boskim biodrom i reszcie. Przywdziała otóż Who tę bluzkę w domu, w celu prezentacji i pognała w podskokach do lustra i jak pragnę zdrowia wyglądała jakby miała jakies 23 lata. No serio, serio. Mam kurna oko i Who nie ma wyjścia musi kochać mnie za wynajdywanie takich perełek, nawet jeśli najpierw mówi „nie pozwól mi kupić nic różowego”, a potem wychodzi ze sklepu z 4 różowymi bluzkami, w tym jedną znalezioną przez mła, co to Jej miała pilnować.

Popołudnie, noc i poranek spędziłyśmy u Who. Błyskawiczne ciasto Who robi prawie dwie godziny, ale w międzyczasie porusza 345 tematów istotnych, więc jakby wiadomo, że nie da się jednocześnie wbijać jajek i rozmawiać o życiu. Ciasto wyszło wyśmienite, zeżarłyśmy całą formę do limoncelli i alkoholu zwanego przez Who „ciasteczkami”. Mniam. Zakończyłyśmy konwersacje o 02:27  zgodnym wnioskiem, że w większym towarzystwie ta rozmowa wyglądałaby pewnie zupełnie inaczej. Tak samo szczerze jak sądzę (bo nie mamy w zwyczaju owijać w bawełnę i piergolić od rzeczy), ale bardziej stonowanie, a to już nie to samo, nie w tym sęk i nie o to loto. Co nie zmienia faktu, że następnym razem mam nadzieję przyjechać już w pełnym składzie rodzinnym, walnąć się na leżaczek i niech dzieci tratują te bzy i piwonie whoeverowego małżonka, a my będziemy się rodzinnie byczyć i mieć to w nosie. Na pohybel mu!
W telefonie odezwała mi się „Oragne poczta głosowa po usłyszeniu sygnału…” itd. Więc zostawiłam tę wiadomość i poszłam spać przytulając się do pachnącego ciepłem Smoka… Obudziło mnie słońce na twarzy… Widać słońce jest we mnie wpisane:)))

piątek, 23 maja 2008

Niezmiennie...

…codziennie Smok mnie zadziwia hasłami…

- Mamo, a dlaczego Pan Jezus jak go zabili nie zdążył do szpitala?
- (nad książeczką z liczbami) No dobra krucafuks, jedziemy z tym koksem.
- A co było na świecie przed epoką lodowcową?
- Michałek to jest mój narzeczony, bo się w nim zakochałam.
- Dlaczego mamo nie rysujesz gołych panów?
- Z czego robi się wodę? (oraz z czego robi się wszystko inne, co tylko wpadnie Jej w oko)
- Dlaczego wczoraj mówiłaś że będzie jutro a dzisiaj jest dzisiaj?

Oraz temu podobny pierdyliard pytań i stwierdzeń. Momentami wymiękam, ale tylko momentami, w przeważającej części tłumię śmiech i poważnie konwersujemy na tematy „o życiu”:)))

APDEJT  chwilę temu:
- Dobrze, że mnie urodziłaś mamo.

No ba:)

APDEJT  znowu:
Siedzę na kanapie i czytam kryminał. Smok coś mówi, mówi, ja nie reaguję.
- Mamo, mamo słuchaj! Ziemia do mamy!

czwartek, 22 maja 2008

Miałam piękny...

…sen. Słoneczno-morski, pachnący solą i szczęściem, kiedy idąc brzegiem morza czuje się zimną wodę omywającą stopy i wiatr we włosach i promień słoneczny w oczach. I uścisk dłoni… Obudziłam się i w ostatniej chwili powstrzymałam od powiedzenia na głos „wiesz, śniłeś mi się”, bo nie miałam do kogo. Słowa poszły w  świat SMSem. Tymczasem ja od rana milczę, wyduszam z siebie pojedyncze słowa jak szczeknięcia  wściekłego psa i łatwo przychodzi mi tylko powiedzenie „kocham cię Smoku”, na co niezmiennie słyszę wykrzyczane w biegu za piłką „ja ciebie też mamusiu”. Spokój kończy się wraz ze snem, w którym mogę patrzeć do woli, aż do zobaczenia granatowego obłoczka nad głową, w którym mogę skupić się na grymasie twarzy, na ruchu ręką, na tembrze głosu. Spokój kończy się w sekundę po przebudzeniu i wracam do wpatrywania się w półki i myślenia jak to spakować, do rozpatrywania w kategoriach zabrać-zostawić, do dywagacji wojna czy pokój, do rozważań z gatunku jak to zrobić, żeby Smok nie ucierpiał i On miał to na co zasługuje, co chcę Mu dać. Jak wykroić czas, gdzie znaleźć odpowiedź na pytanie „czemu wujka nie będzie”, jak ominąć burzę na dźwięk tego pytania, jak pokonać strach być może irracjonalny, jak powstrzymać łzy złości na cholerne życie, któr znowu mówi mi „wiem, że  chcesz, ale ci nie pomogę”, jak sobie tłumaczyć, jak Jej wytłumaczyć, jak mówić i co, żeby stan rozstania z klasą utrzymał się do końca. Lawiruję między prawdą a delikatnością, żeby osiągnąć swój cel, balansuję na granicy dyplomacji i wywrzeszczenia prosto w oczy, że daj mi spokój, nie mów, nie bądź miły i nie udawaj teraz ojca doskonałego.  Otaczająca mnie rzeczywistość tego domu przestała mieć wymiar właściwy, zmieniła się w rzeczywistość do przeniesienia – logistyczno-zadaniową jak, kiedy, czym i czy dam rade sama wystarczająco szybko to spakować. Już nie ma innych myśli. Jeden zakątek umysłu poświecam jeszcze na utrzymywanie atmosfery na tyle normalnej, żeby Smok nie miał poczucia zmiany na gorsze, żeby odczuła jak najmniej, żeby nie zrobić Jej krzywdy. I zostaje jeszcze jedno miejsce w głowie na myślenie o tym, jak pogodzić to wszystko z chęcią przebywania, jak wyszarpać czas, żeby móc chwilę odetchnąć, żeby spędzić czas z Nim, żeby go miał jak najwięcej, żeby nie  było niedosytu… Na szczęście nie zostaje mi już ani kawałka wolnej myśli na zastanawianie się nad sobą. Zaciskam zęby i przeżywam kolejny dzień i tylko sekundę po przebudzeniu, kiedy nie mogę powiedzieć „dzień dobry” robi mi się tak jakoś parszywie…

wtorek, 20 maja 2008

Powoli...

…pomalutku, pomaleńku dojrzewam do decyzji o kolejnej zmianie. Chciałam poczekać, żeby nie wszystko na raz, chciałam dać sobie trochę oddechu, trochę spokoju chociaż – taką chwilkę na zatrzymanie się w miejscu i po prostu stanie bezmyślne w bezruchu – ale się widocznie nie da. Dzielenie ludzi na lepszych i gorszych, na wartych lepszego traktowania i tych, po których jeździ się jak po łysych kobyłach doprowadza mnie do szału. Bo tak, jestem bura suka, mściwa, wredna i bez serca, ale jak widzę taką niesprawiedliwość, to mi się włącza skrzyżowanie Robin Hooda z Janosikiem. I z Robo Copem na dodatek. A co! A do tego niekompetencja i wmawianie mi czegoś, czego nie zrobiłam, wtykanie w uszy słów, których nie było, przekręcanie obietnic i wysługiwanie się  mną na dwóch etatach, albo i na trzech, bo jeszcze sprzątaczka – za free. A do tego humory zależne od stanu zdrowia rodziny oraz ilości miesięcy wpisanych w kalendarz pod nazwą „nikogo nie przerżnąłem w tym wieku.” Hipokryzja, arogancja, chamstwo, granie na uczuciach i szowinistyczne teksty. Że niby mój profesjonalizm zależy od posiadania biustu. Oraz, że oooooch myyyyyy goooooood „papużki nierozłączki” – żal tyłek ściska. Oraz czepianie sie czegokolwiek, nawet jeśli nie ma się do czego przyczepić, tylko po to, żeby nie wysupłać zdechłej premii z portfela zasobnego w jakieś 20 dwusetek.
No, to zaciskam ząbki w uśmiechu pt: „profesjonalna sekretarka – asystentka managera”, który to uśmiech opanowałam na 5+ i z wyróżnieniem i szykuję się na wojnę. Chłodna klakulacja prowadzi do prostego wniosku, że cokolwiek nie powiem i tak istnieje prawdopodobieństwo, że będę musiała szukać nowej pracy. Więc zamierzam powiedzieć wszystko. A potem niech się dzieje co chce! Nie będzie mnie ( i reszty też nie) jakiś wsiowy Carrington traktował jak śmieci.

niedziela, 18 maja 2008

Dzisiejszą notkę...

…sponsoruje hasło „JESTEŚMY NAJBOSKIEJSZE!!!”

Pojechałyśmy ze Smokiem na naszą łączkę w celu opalowywania ciał. Stoimy na światłach, na pasie obok zielone Kawasaki dosiadane przez Pana.
Smok: PUK PUK (w szybę)
Pan: (odwraca się)
S: (macha łapkami i się cieszy)
P: (podnosi szybkę i się uśmiecha) WRZZZZZZZZZZZZZZZZZIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII (gazuje jak oszalały)
S: (macha dalej)
P: (odjeżdża na jednym kole)
S: (z uśmiechem) Ten pan mnie chyba lubi.

No ba. Tak czterolatki wyrywają Panów Na Szlifierkach. Po kim Ona to ma, to ja doprawdy nie wiem, ale jak mi przyprowadzi do domu takiego typa w kasku, to zabiję. Jeszcze nie wiem, które z nich, ale jakiś trup padnie na pewno. I nawet wiem kto mi pomoże:)))

Zachmurzyło się, więc zbieramy się do domu.  Smok niesie Smoka Sapcia i laptoka, ja koc i torbę i kwiatki, które mi zebrała. Ta sobie idziemy, żaden cymes, umorusany potwór i matka polka w bojówkach, bez makijażu, nieco rozczochrana wiatrem. Jedzie Trzech Na Rowerach.
Jeden Z Trzech Na Rowerach: O jezuuu, ooooo widziałeś to?? (się odwraca)
Smok: (pakuje się do Cherry Devilka)
Cleos: (włazi za Smokiem w celu unieruchomienia w foteliku)
TNR: (przejeżdża oglądając się i coś tam mamrocząc)
C: (cofa, wyjeżdża, mija TNR)
TNR: (posyłają buziaczki w stronę ekhm proszę ja Was Kierowczyni znaczy mła)

No to im pomachałam, niech się cieszą. W końcu to nawet miłe, że lecą na mnie szczenięta na oko patrząc o dekadę młodsze:) O matkopolkoicórko – o DEKADĘ – jestem stara!!!:)))

Wracamy sobie, w radio:
„Un, Dos, Tres

Un pasito palante

Un, Dos, Tres

Un pasito patras

Aunque me muera ahora maria

Te tengo que besar”
więc każda tańczy w Devilku jak może. Smok bardziej, ja mniej trochę, bo jednak no ten… no prowadzę, tak? Uśmiech od ucha do ucha, bo rytm, bo „Asi es maria, blanca como el dia pero es veneno, si te quieres enamorar”, bo słońce złapane w błysk oka, bo skóra błyszczy od oliwki i pachnie migdałami, bo dobrze jest chociaż usłyszeć z samego rana, kiedy zobaczyć nie można. Efekt? Autobusiarz jadący z naprzeciwka nam pomachał, tak sam z siebie, chyba do tych uśmiechniętych pysków.

I wiecie…wystarczy trochę Słońca, tak ogólnie – w pogodzie, w życiu, w myśli. Przyznaję – jestem Słonecznicą…  I już Ci nie powiem „nie mów do mnie Słonko”…

sobota, 17 maja 2008

Musiałam się kotów...

…dorobić, żeby się zrobił ruch w interesie. Widać naród oczekuje jedynie słusznych-słonecznych informacji, że coś się udało, a życiowe perturbacje pozostawia odłogiem. No tak to.

Angina ropna boli, ale przynajmniej nie mam już gorączki. Wczoraj jeszcze wybierałam się do Iwy oglądać słoneczne zdjęcia z Meksyku zapatulona w swetrzysko i SZALIK. Dziś zafundowałam sobie kurację słońcem. Ma być słonecznie, to niech będzie. Wylegiwałyśmy się ze Smokiem trzy godzinki, potem urządziłyśmy konkurs zdmuchiwania dmuchawców, a na koniec koncert na dwa głosy pieśni o miłości:
„Kocham cię, a ty mnie
wśród przyjaciół stawiam cię…”
Coś tam jeszcze dalej było, ale nie pamiętam co, a Smok zwany też Naczelnym Wymyślaczem Tekstów aktualnie śpi i nie może mi podpowiedzieć.

Kino nocą, trzy dni do pełni, Wielki Wóz nad parkingiem i mła podskakująca tak, że o mały włos rozkomponowałabym nachos na sobie i Diabole moim. A bo mi jakaś morda zakazana wyskoczyła na ekranie i się byłam wystraszyłam z lekka. No co ja poradzę na to, że dosyć żywiołowo reaguję na różne takie filmowe wyskakiwanie? Podobno to urocze jest, ale kątem oka widzę, że ZAWSZE się śmieje. Ze mnie, no trudno. Należy w następne 53 lata wpisać stratę połamanych palców, bo ja się lubię bać i uwielbiam horrory/thrillery. Szczególnie, kiedy mam się jak i kim zasłonić, żeby nie widzieć jak mi coś wyskakuje:)))

I tak Kochana Who, doskonale wiem, że sobie poradzą tudzież poradzicie. Nie tylko na blogu ale i w realu okazuje się, że niekoniecznie jestem potrzebna do podtrzymywania  konwersacji i/oraz/lub więzi międzyludzkich:)))

czwartek, 15 maja 2008

Nazywają się...

…Seth i Nefertiti. On władca burz, pustyń i Świata Umarłych, ona Piękna Która Przybyła.  On – wcielenia zła, ona – wyniosła królowa. Póki co on sie czai, ona się chowa, oboje się aklimatyzują. Oboje czarni jak same bramy piekielne…

…Mamy Koty:)))

środa, 14 maja 2008

Się dzieje...

… proszę Państwa:) Plany rozliczne się krystalizują, mniej lub bardziej podłe, mniej lub bardziej optymistyczne. W ramach eksperymentu zamierzam udać się do Poradni, żeby mi Pan Psycholog powiedział, że nie ma szans na ratowanie. Teraz nie ja się okłamuję, co pewnie ucieszy Iwę, teraz okłamuje się Małżonek nie przyjmując do wiadomości stanu faktycznego i tego CO BĘDZIE. Bo ja wiem co będzie i być może dlatego kwestie przeprowadzki, sprzedaży Hacjendy, podziału majątku, widywania Smoka mamy omówione – na spokojnie przy piwku i paluszkach beskidzkich. Klasa. Obiektywnie i całkiem szczerze  spodziewałam się wojny z podjazdami, a zaskoczona jestem mile. Przynajmniej na KONIEC. Tia…

POCZĄTEK wiąże się z czarnym kotem, na którego czekamy i prosimy bogów, żeby wyzdrowiał. (APEL: gdyby ktoś z Was miał na zbyciu lub wiedział o istnieniu w piwnicy na przykład czarnego kota lub kotki, a najlepiej 2in1 – względnie młodziutkich, to proszę dać znak sygnał – się pojawię z wyrazami wdzięczności). POCZĄTEK odbija się echem od ścian w pustym mieszkaniu i wizji marokańskiej sypialni i czekoladowego salonu z kominkiem. POCZĄTEK związany jest nierozerwalnie z kilogodzinami rozmów na tematy różnorodne, z mówieniem, słuchaniem o pierdołach, o ważnych sprawach, o planach, marzeniach, poglądach, zasadach. POCZĄTEK to kolejne przetłumaczone rozmowy z Małym Johnem, do którego dociera niewiele, ale tłumaczy Ją to, że Jej trudno i ciężko. POCZĄTEK jest  proszę ja Was, jak wejście w muzykę, by złapać rytm – czekamy na pierwszy takt, żeby wpaść w odpowiednio skomponowane quick-quick-slow i dać się im ponieść.

niedziela, 11 maja 2008

Po weekendzie...

…”Powiedziałeś, że zabierzesz mnie tam, gdzie rosną najpiękniejsze kwiaty. Mówiłeś prawdę.”

piątek, 9 maja 2008

Kotom...

się chyba życzy dużo drapanka. Diabłom? Ognia piekielnego w sercu i duszy, dzikich
żądz, orgiastycznych przyjemności i wiecznego rozdiablenia. Samurajom? Pojęcia
nie mam – połamania pałeczek? 
Demonom  - demonicznego spełnienia
w tym i drugim – wiecznym życiu. Prosiaczkom – chrumkania z zadowolenia. Szczęściu – szczęścia, tak po prostu i na co
dzień, w każdej chwili, w promieniach słońca i blasku gwiazd, może być na dachu
wieżowca, gdziekolwiek.

Życzę:))) jak PNM

czwartek, 8 maja 2008

Jeśli dotrzyma...

…danego słowa, to kolejny raz okaże się, że moje słoneczne wizualizacje wpływają na to co się dzieję i znowu dostaję to, czego chcę. Prywatna teoria b&w stworzona dla własnego dobrego samopoczucia sprawdza się póki co. Amen. Alleluja. I do przodu.

Muszę zdecydowanie odreagować zanim dostanę do gowy. Zatem…. kreacja w kolorze turkusów, niebieskie słoneczne okulary, Misie Puchate śpiewające ochooczo i do tego podobno mam „fajową dłoń”. No, to buzi:)))

wtorek, 6 maja 2008

Wsadziłam nos...

…w bez i usiłuję się skupić na czymkolwiek produktywnym. Nie da się…

Długi weekend – krótkie dni, długie noce. Chwila, ułamek sekundy spokoju nad klatką z lwem. Chwila, moment oddechu wśród deszczu i gór. Reszty nie warto opowiadać.

W Nowej przetasowanie, które wywołuje we mnie odruch wymiotny. Bleeeh. Zdecydowanie nie jestem stworzona do usługiwania nadętym snobom srającym kasą. Aczkolwiek mam dużo czasu na myślenie…

…a to nie jest dobre, oj nie. Więc wsadzam nos w bez i usiłuję się skupić na czymkolwiek produktywnym. Nie da się…

I nie Siostrzyczko, w życiu, nigdy i za żadne skarby świata nie wolno Ci mówić, że jesteś „mniej zdolna”. Ja Ci to mówię – starsza siostra. Bo tak naprawdę ważne jest, żeby mieć w sobie zdolność zachowania spokoju pomimo wszystko i radość co z oczu patrzy. Reszta, jest tylko milczeniem… Coś mi umyka… ten spokój i ten promyk słońca, chociaż podobno jestem Słonecznicą.

…A Pani Mecenas ciągle nie ma w kancelarii.

czwartek, 1 maja 2008

Miałam sen...

…, w którym spotkałam faceta, co mnie był napadł parę lat temu i uganiałam się za nim po strychać i innych sklepach, jednocześnie dzwoniąc na policję i czekając na połączenie z oficerem dyżurnym. No to tak…

Złodziej  Przygody miłosne; Ganiać – grozi Ci niebezpieczeństwo.
Gonić      Przyspieszenie tępa życia, szybki rozwój wydarzeń, postęp w ważnej sprawie
Strych    Zlokalizujesz piętrzące się kłopoty
Sklep      Popełnisz wielkie życiowe głupstwo

Szafa      Same przyjemności spotkają cię w domu
Telefon   Wybuchną gniewy w twoim domu

a zatem…

Dziś człowieka ze snu spotkałam na Rynku. Stał tuż za mną i bezczelnie się patrzył. On mnie poznaje, ja jego poznaję. Przypominając sobie tamten strach. z ułamka sekundy i tamtą rekację myślę, że mogę wszystko, że wszystkiemu dam radę, że nieważny jest strach, ważna jest reakcja. I tylko głos dalej mi się chwilami łamie…

środa, 30 kwietnia 2008

Dostałam od...

…Małego Johna kurteczkę. Derektor Grzywka stwierdził „O jaka fajna kurtka”, no ba:) Smok stwierdził „Mamusia się może dopiąć w biuściku a ty nie babciu”, no ba:) Biuściku:))) No skonam, ale niech będzie.

Cherry Devil wymagający naprawy średnio zachwycił Panów Mechaników, za to Smok rozwalił ich zupełnie tańcząc do muzyki z radia na wystawie oraz oznajmiając światu i Panu z Serwisu „Ja jestem laska nebeska”. Dziś serwis bis, więc pewnie czekają na nas z utęsknieniem i niecierpliwością.

A ja proszę Państwa mam wiosnę… w sercu, w głowie, w duszy i gdzie jeszcze sobie chcecie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że pustyni, ale chyba niekoniecznie, bo ani mi pusto, ani pustynnie:*

poniedziałek, 28 kwietnia 2008

Bawimy się...

…:

Smok: Księżniczko, księżniczo tutaj jest potwól zamkowy, chowaj się bo czeka cię zagłada. Ja jestem supelbohatelem!!!

Po czym wskoczyła pod kołdrę, nakryła się razem z głową i:

- Latuj mnie latuj księżniczko!!!

Uratowałam, pierdziochami.

piątek, 25 kwietnia 2008

W radio Shaggy...

…”Angel” – gorące plaże Lloret, sangria,  wódka w wysokich szklankach, noce na deptaku, „Wsje zwiezdy dla tiebja” oraz wspólne słuchanie Beverly z jednych słuchawek i śpiewanie Natalii Oreiro do mikrofonu z lakieru do włosów. Uśmiecham się pod nosem.

Tymczasem teraz zupełnie inna muzyka, tasmańskie kolory, stokrotki na niezapominajkach i inne okoliczności przyrody sprawiają, że w głowie mam mętlik malutki. Ot tyci. I śni mi się produkcja broni w Nowej, wielkie spychacze na gąsiennicach, katakumby oraz jak śpiewam „To nie ja byłam Ewą” i jak Who goni czarne kocięta wokół malucha. Ot tyci mętliczek…

Do każdej zmiany prowadzi łańcuszek wydarzeń. Różnych – złych, dobrych, odbierających dech i odbierających nadzieję. Jeszcze chwilka, jeszcze momencik i mój łańcuszek się zerwie. Czekam. Emocjom daję radę – oddycham głęboko i wizualizuję wyłącznie dobrze. Kate mówi „Nie myśl, bo się wykończysz”, Dziobak mówi „Trzymaj się”, Mały John powiedział „Nie martw się” – nie potrafię nie myśleć, trzymam się i martwię. Zadziwiająco dobry humor, zastanawiająco roześmiana dusza jak na te okoliczności. Koleżanka z Nowej pyta „Z czego ty się tak cieszysz od rana?” Z życia się cieszę, z tego, że bażant przeleciał przez drogę, że mam 37 par kolczyków, że Smok na widok nowej kurtki zakrzyknął „W moldę jeża ale fajna!”, że książka dobra, że oczy ciemne, że wiosna i zielono, że Mały John lubi moich Przyjaciół, że jestem szczęśliwa – wbrew wszystkiemu i na przekór wszystkim, którzy może chcieliby żeby było inaczej. Nie potrafię inaczej – fatalne wizje, pesymistyczne podejście – to nie ja. Who mówi „Zarażasz entuzjazmem” – być może. Ani świadomie, ani celowo – po prostu. Szukam pozytywów, chociaż w środku gdzieś na dnie drzemie strach. Oswajam go. Rozmawiam z nim codziennie i mówię, żeby poszedł, bo ja stchórzyłam już raz w życiu i wystarczy. Jedna ucieczka na jedno życie – norma wyrobiona. Jego odczuwanie ograniczam do minimum, żeby nie zwariować, żeby dać radę, żeby się nie pogrążyć. Sama świadomość wystarcza do tego, żeby budzić się czasem po to tylko, żeby pomyśleć, że on jest… ten strach. „Szto dień griaduszczyj mnje gotowit?” pytał wieszcz – zadaję to samo pytanie… odpowiedzi znajduję w sobie, w tych oczach co ciemne, w każdym dniu… Najtrudniej jest zarazić entuzjazmem samą siebie…

A dziś mi czarny kot przebiegł przed autem w drodze do Nowej. Ładny był. Ciekawe czy znajdzie swoją czarownicę…

niedziela, 20 kwietnia 2008

Wyczytane...

…przypadkiem…

„W baśniach Wschodu miłości nie pokazuje się wprost, jak to się dzieje w kulturze zachodniej. Miłość á rebours
wplątuje uczucia pomiędzy nieprzewidywalne a ziszczalne sploty dziwnych
okoliczności i przypadków. Miłość długo pozostaje „poza zasięgiem” -
oczekiwań, spełnienia w jedności. Musi pokonać cierpienia, oddalenie,
nieporozumienia, pokrzyżować tropy wyroku niebacznej przysięgi, by
dopełnić całkowitego zespolenia. Musi zatańczyć z przeznaczeniem.

„Przeznaczenie szepcze swoje opowieści do naszych uszu we śnie, a my jesteśmy zmuszeni je opowiedzieć”
CHEN KAIGE

środa, 16 kwietnia 2008

Siedzimy ze Smokiem...

w kuchni Małego Johna. Smok je kukurydzę z puszki z Kinder Delice oraz bułeczką z masłem, ja – żurek. Gadamy ze Smokiem jednocześnie – Smok o planowanej wycieczce do Muzeum Chleba, ja o pierdołach.
Mały John: No i co misiaczku?
Smok: Nic babciu.
Cleos: Nic, a co ma być.
MJ: (do Cleosi) To nie do ciebie kobieto było.
C: (zawodząc) Jak możesz!? Ty mnie już nie kochasz? Już do mnie nie mówisz misiaczku, ani w ogóle nijak!
MJ: (przytulając zawodzącą Cleosię) No chodź tu sieroto obrzygana, chodź…

Nie ma to jak matczyna miłość:)

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Tego się nie da...

…opisać. To jak czytanie w myślach, jak spełnienie snu, jak odbicie w lustrze, jak Druga Połówka Pomarańczy. Na To nie ma słów. Jak Niebo i Piekło, jak historia o „Nattens Demon”, jak łzy szczęścia słodkie jak wino.

Oraz proszę Państwa, co robi Cleos w kinie na bajce „Horton słyszy Ktosia”? Cleos szlocha z radości, bo on ich uratował, całe miasteczko uratował, i Kangurzyca się nawróciła, i Kangurzątko okazało się bohaterskie i nawet Vlad się wzruszył. Ktoś mówił, żem ja normalna? Mylił się:) Przez grzeczność nie zaprzeczę.

czwartek, 10 kwietnia 2008

Zamienilam...

…Allegorię na Insolance… tak, będę bezczelna, butna, stająca ością w gardle. Lekko słodki zapach, jak mgła, jak wata cukrowa – trochę słodyczy przyda się doprawdy. Arsenał zapachów.

Dwa dni biegania, załatwiania, w ciągłym ruchu. Kilkanaście godzin pracy wpływa doskonale na cerę i wyluzowanie. Odpoczęłam. Mła i 70 chłopa, jakże uroczo. człowiek od razu czuje się najpiękniejszy, najboskiejszy i w ogóle w ogóle ogólnie naj. A potem najpierw słońce nad czubkami drzew, widok na zbocza gór, a później kamienne ściany, woda spływająca po jednej z nich, ogień na kominku. Odpoczęłam. I zające uciekające poboczem.

Jeżeli to w ogóle możliwe, to tak, jestem zaczarowana. Życie jest zaczarowane, wiecie? I można je sobie zaczarować samemu, wiem… sprawdziłam…

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

"(...) Ale dziś...

…w powietrzu unosi się jakiś taki szalony zapach (…)”

Raymond Chandler „Siostrzyczka”

Na świecie są jednak ludzcy ludzie, optymistyczni, słoneczni – tylko spotykamy ich niezwykle rzadko. Chociaż wczoraj akurat…
Pani w sklepie z butami – „Ma pani piękny kolor włosów.” Pan w Praktikerze – „Może podać pani wody? Niech pani tu usiądzie.” Kate – „Bo ty jesteś dzielna. Ktoś nam musi w końcu pokazywać jak walczyć o swój kawałeczek szczęścia.” Offca – „Wiesz, że jestem z tobą.” I na koniec dnia Aphazel – „Śpij słodko.”
Zasypiam z myślą, że świat jest pełen ludzi słonecznych, na których trzeba tylko otworzyć oczy. Nie dać się zepchnąć w szaro-bury komiks codzienności, tylko po prostu napisać własny. Niech będzie zwyczajny, bez pogromców zła, superbohaterów i herosów ratujących świat. Tylko niech ma barwy, zapachy, uczucia życia – i będzie dobrze…słonecznie. Tu i teraz, i potem, i zawsze, w każdym świecie, w każdym wymiarze, dziś i jutro… zawsze.

czwartek, 3 kwietnia 2008

Dziwne sny...

…dziwne dni. We śnie płakałam rozpaczliwie, zanosząc się szlochem i nie znajdując ukojenia i uspokojenia w niczym. W rzeczywistości nie uroniłam ani jednej łzy. Poważne rozmowy toczą się z moim udziałem lub bez  niego. Wyjaśniam, klaruję, naświetlam sytuację. Trudne tematy klonują się jak chomiki, mnożą jak króliki na wiosnę. Jeden, drugi, trzeci. Jak grochem o ścianę.

 Wizyta u Who doprowadziła do zatracenia poczucia  upływającego czasu. Spojrzałyśmy na zegarek, była 23.00. Spojrzałyśmy znowu:
Cleos: Zgadnij Who, która godzina?
Who: Pierwsza?
Cleos: 03.30 kochana.
Sms, telefon, Głos.

Nowa wita mnie rano zapachem mokrej ziemi i mokrej trawy. Tak, tak TRAWY. W kotłowni zapach palonego drewna, w biurze Chanel. Idąc rano przez parking patrzę na wstające czerwone słońce i myślę, że taki kolor wschodów słońca lubię najbardziej – ogień i  miłość.
I w świecie mojego prywatnego black & white, gdzie nie ma miejsca i czasu na szarości, ta czerwień jest jak światełko w tunelu… Demoniczne, diaboliczne, delikatne…

Poranne wyznania. Otwieram oczy, budzę cichym „pora wstawać kochanie” i w odpowiedzi słyszę „Nie wyspałam się mamusiu, bo mnie obudziłaś, ale kocham cię najbardziej na świecie”, niezmiennie codziennie, ten sam dialog. Po czym wędrujemy razem do łazienki, gdzie ja robię się na (u)bóstwo, a Smok mi towarzyszy zadając pierdylion pytań z gatunku „a do czego to? a co to jest? a na co to?”. Jeszcze tylko chwilka i usłyszę  „Baw się dobrze w pracy mamusiu”. Bawię się. I czerpię energię do kolejnych rozmów i kolejnego milczenia.

poniedziałek, 31 marca 2008

Pozytywny objaw...

… „(…)Piekło klania się ogniem do stóp (…)” – wyśpiewane pod prysznicem…

Moje gorąco, moje Piekło, , z moim Diabłem Wcielonym:)

niedziela, 30 marca 2008

Cytat wieczoru...

„(…)jak chcesz emocji, motyli  w brzuchu i fajerwerków to musisz się liczyć z ryzykiem totalnych dołów, kryzysów emocjonalnych i zakrętów. Albo absolutna równowaga emocjonalna bez jakcihkolwiek zmian – zawsze constans: ani fajerwerków w serduchu, ani granatow w dupie.”

KATE

Uwielbiam motyle, najbardziej rusałki. I sztuczne ognie też – zadzieram głowę patrząc w niebo i mam łzy w oczach – nie wiem dlaczego, tak mam po prostu. A w totalnych dołach, kryzysach i zakrętach doszukuję się zawsze choćby małego promyczka słońca – i zawsze znajduję…

piątek, 28 marca 2008

Gdyby normalny...

…człowiek chlał tyle co Philip Marlowe, nie byłby w stanie ani chodzić ani nawet siedzieć jak na homo sapiensa przystało. Tymczasem ten gość wypija hektolitry  whisky i wsiada w samochód i jedzie, po czym dostaje w łeb przeważnie butelką, po czym wszystko mu się udaje. Zaśmiewam si·ę do łez z sytuacji, haseł, opisów. Uwielbiam.

środa, 26 marca 2008

Motto na...

… dziś:

„Kiedy jestem grzeczna, jestem bardzo dobra, ale kiedy jestem niegrzeczna, jestem jeszcze lepsza.”

MAE WEST „She Done Him Wrong”

niedziela, 23 marca 2008

DIALOG...

…ŚWIĄTECZNY NR 3

Dzwoni mój telefon…
Mały John: No i jak tam?
Cleos: Normalnie.
MJ: Bez sensacji?
C: Bez. Spokojnie.
MJ: Bo wiesz, tatuś przygotował siekierkę w przedpokoju… jakby coś…

Oni są niesamowici…

piątek, 21 marca 2008

Żyję...

…,tak? Otwieram rano oczy i przeżywam kolejny dzień. Zwyczajnie, raz ze skowronkiem, raz z Rowem Jawajskim zamiast dołka, ale przynajmniej żyję. Łzę Feniksa znalazłam w starym pudełku z biżuterią – zawiązana  na granatowej tasiemce wokół szyi układa się w miejscu, gdzie człowiek ma w sobie struny głosowe. I nie pozwala tym strunom drżeć… Niepotrzebny mi śpiew Feniksa, wystarczy Głos. Głos przekonuje, że sprawy się ułożą, pyta „dlaczego płaczesz?”, Głos szepcze do ucha „ciiiiiii”, jest – zawsze kiedy Go potrzebuję.
W codziennych drobiazgach znajduję siłę – w wycieczce do lasu ze Smokiem, gdzie szukałyśmy wiosny, w dzikich zjazdach rurą na basenie, w pogwizdywaniu jakiejś optymistycznej piosenki, w granatowym kamieniu oprawionym w srebro, w miłym słowie usłyszanym od Pani z Giełdy Kwiatowej, w wieczornych rozmowach, w porannych SMSach, w przyjeździe Małego Johna, w chwili milczenia i w dialogach, o tak w dialogach zdecydowanie.

DIALOG ŚWIĄTECZNY NR 1
Duży: Cleos napijesz się wina?
Cleos: Pewnie, polej.
Mały John: Duży, przypominam ci, że post jest, triduum paschalne.
D: No widzisz, mama nie pozwala. Wczoraj się napiliśmy koniaczku po raz ostatni i tu jakiś post nadali.
MJ: Po raz pierwszy i ostatni zapomniałeś dodać.
D: Ale za to po świętach się nawalę jak trep.
MJ (z udawaną groźną miną): Po moim trupie.
D: … niech będzie.

DIALOG ŚWIĄTECZNY NR 2
Mały John: I ty się tu naprawdę zamierzasz wprowadzić?
Cleos: Owszem.
MJ: To ja się kurwa wyprowadzam.

No. Iście rodzinna atmosfera – jeszcze mnie nie doprowadza do szału, ale już stwarza rozliczne możliwości przekrzykiwania się, przegadywania, dyskutowania i w ogóle bycia Cleosią. Brakowało mi tego.

Żyję. I z każdym dniem jestem bliższa prawdziwego ŻYCIA, bo na razie, póki co i z braku laku, to takie trochę na pół gwizdka udawanie, że się oddycha i coś tam je i pije i czasem śpi. Mało śpi raczej… ostatnio.

Smok mówi do mnie  per „wiedźmo” oraz „czarownico” – jakiż to balsam na moje spragnione pieszczotliwych określeń uszy. Mały John wkomponował się w krajobraz przywożąc mi z Wyspy Niebieską Czarownicę, która strzeże mojego biura. Duży najpierw na mnie wrzeszczy permanentnie, a potem się martwi i kończy wywód „i przestań się tak wiedźmowato uśmiechać”. Przyjaciele SĄ – pod telefonami, na gg, na lajfa – o każdej porze dnia i nocy i też mają mnie za jędzę. Tyle zewsząd miłości i pozytywnych uczuć i wsparcia.

W międzyczasie udzielam cleosiowych rad nie od parady. Who mi mówi „bo ty mądra kobieta jesteś” i nawet nie wie jak bardzo się myli, bom ja głupia, a czasem nawet gupsza. Ale rady przyswaja. I jakoś moje postrzeganie świata w kolorach b&w Jej nie przeszkadza:) Szarości zostawiam dla siebie, czerń rozmywa się w Głosie. Dla świata zostaje tylko biel, rozsłoneczniona i skrząca, waląca po oczach i oślepiająca niemal. Szkoda czasu i energii na roztrząsanie tych wszystkich szarych glutów, na które nie ma innego sposobu, jak tylko je przeczekać. Czasu mojego i czasu tych, którzy SĄ. Z szarościami radzę sobie w takim zakamarku w okolicach lewej pięty, gdzie je spycham, udeptuję i moimi podobno boskimi stópkami przełonaczam na kolory – głównie słoneczne. Pozytywna wizualizacja czyni cuda, napędza, nakręca. Już dawno przestałam mówić „nie będę nieszczęśliwa”, teraz mówię „będę szczęśliwa”, a „nie” wykreślam ze słownika.

No, to I’M BACK:)))

czwartek, 21 lutego 2008

poniedziałek, 18 lutego 2008

Wirtualna Polska...

…stworzyła zestawienie 67 książek, których nie wypada nie znać. Przeczytałam 22 z nich, 1/3 – wstyd i hańba i zapadam się pod ziemię.

Cytat na dziś:
„Życie jest za krótkie, żeby pić marne wino,
życie jest za krótkie, by miłości dać zginąć,
życie jest za krótkie, żeby się nie spieszyć,
życie jest za krótkie, by się nim nie cieszyć.”

sobota, 16 lutego 2008

Wojna...

…Michał-Kuba-Jeleń-Kuba2 vs Smok-Cleos zakończyła się remisem. Wojna chlapaniowa dodajmy. Wojna, po której Cleos miała włosy do wykręcenia i w perspektywie albo suszyć albo jechać do domu z mokrymi (ciekawe co wybrała?) Wojna, podczas której narobiłyśmy pisku jak rasowe dziewczynki atakowane przez chłopców, a Smok darł się wniebogłosy „Do ataku mamo! Nie poddamy się! Bij zabij! Ataaaaak!!!!!” Wojna, w wyniku której Cleos została okrzyknięta najlepszą mamą WSZYSTKICH dzieci – tank U gut najt – 4 dzieciorów w tym 3 chłopaków jest nieco jedynie ponad moje siły. Jeleń w kącie siedział i się śmiał, kiedy po raz pierdylion pierwszy odpowiadałam na zaczepki. Faceci w wieku od 4 do 6 lat zdecydowanie najbardziej uwielbiają dzieczynki chlapać oraz zabierać im piłkę. A że ja – dziewczynka – sobie w kaszę/piłkę/wodę dmuchać nie dam, no to teraz mam. Zamiast jednej, spędziłyśmy na basenie trzy godziny. Wlosy pachną mi solą ciechocińską i jeszcze są lekko wilgotne. Ale, wiecie co? Dawno się tak nie uśmiełam:)))

A na naszym zaprzyjaźnionym złomowisku Właściciel powitał nas dzisiaj okrzykiem „No, są wreszcie nasze księżniczki!”, Pan Wagowy powiedział, że „Oooo, spóźnione Walentynki nasze przyszły”, a Złomiarze brudni jak Święta Ziemia z daleka machali do nas i „Co tam dziewczyny, dawno was nie było.” Smok powiedział wszystkim grzecznie dzień dobry, przy wadze wdał się w konwersację na temat wyższości butelek szklanych nad puszkami, po czym odebrał swoje 2,70, pożegnał wszystkich i wróci tam za miesiąc:)

czwartek, 14 lutego 2008

Dzień w kolorze...

…czerwonych tulipanów:*

Miłości Kochani Wam życzę, takiej…
…jakby miał się skończyć świat,
…zakrzywiającej czasoprzestrzeń,
…nieprzytomnej,
…wyrytej w opuszkach palców,
…zamkniętej pod powiekami,
…dającej spokój,
…przyspieszającej oddech,
…zaczarowanej i magicznej,
…diabelskiej i anielskiej,
…spełniającej marzenia,
…wyśnionej.

:*

środa, 13 lutego 2008

Paznokcie w...

…zeberkę, czarna garsonka, bluzka pasująca do paznokci, do tego zaciśnięte zęby i włączona burosuczość.

Dzień dobry.

Nastrój w klimacie „uwielbiam zapach napalmu o poranku”.

Mam potrzebę, ostatnio permanentną – uwolnienia nagromadzonego gniewu – Free Willy, tylko, że zamiast uroczej orki ratującej chłopca, mamy tu okaz ryby piły z lubością ćwiartującej napotkane płotki na krzyczące kawałeczki.

Dzień dobry…

…jak dla kogo…

APDEJT:
Już mnie to nawet nie bawi… Szkolenie z ZSZ ISO z Panem Yyyyym. Perełki:
„standantaryzacja”
„utraty i pozyskiwania czasem przeważnie danych”
„gieneralnie”
„kodeks poświęca swoje paragrafy”
„świat jest jedno wielko wiosko”
„jedni segregujo a jedni wysypujo na jedno kupkę”
„inaczej byśmy zrobili przestępstwo”.
Niedbalstwo językowe doprowadza mnie do szału. Niedbalstwo językowe tych, którym się wydaje, że dyrygują innymi doprowadza mnie do szału podwójnie. Niedbalstwo językowe mądralińskich-śmińskich doprowadza mnie do szweskiej pasji.

APDEJT 2:
Kolekcja liczy sztuk 11.

A Smok się zakochał „ale nie baldzo mamo tylko tak tloszkę w Dawidzie”. No i podobno chodzą trzymając się za ręce i Smok się z Dawidem nie chce calować, a bawić to się jednak woli z Amelką. Aaaaaaaaaaaaa, dziecko mi DORASTA:)))

wtorek, 12 lutego 2008

Wchodząc na...

…blockhaus nummer zwei moje biuro jest pierwsze po prawej, pierwsze w ogóle. Tylko ja się pytam dlaczego z racji tego pierwszeństwa, bo innego powodu nie widzę, dostaję opiergol od Szefa S. z samego rana za WSZYSTKICH?

poniedziałek, 11 lutego 2008

Rodzimy wymiar...

…sprawiedliwości nieustannie mnie zadziwia. To, że oni sobie w sądach układają pasjanse na tych kompach co to je tam mają, to wiedziałam od dawna, ale żeby…

Wczoraj, godzina 20:05 – telefon dzwoni…
Pani Prorok: Cleosia?
Cleos: No hej, co tam.
PP: Ty byłaś w sądzie w Chorzowie ostatnio jakoś?
C (lekko zdziwiona): No byłam.
PP: A jakie spodnie miałaś na sobie?
C (zdziwiona coraz bardziej): Matkokochanaicórko! Co to za pytanie?
PP: No porzypomnij sobie, bo to ważne.
C (uskutecznia szybką analizę. W sądzie była 28-go stycznia, w futrze z dalmatyńczyków, co pamięta bo jej zimno było, jak szła z parkingu. Do tego futra tylko czarne spodnie w kant): No w czarnych i co?
PP: Ty jesteś nienormalna, że to pamiętasz. Gdzie je kupiłaś?
C (z automatu): W sklepie na Matejki „Luz” się nazywa.
PP: Dzięki.
C: Ale o co chodzi w mordę?
PP: A bo  ta pani prorok co była na tej rozprawie, to się zachwyciła i też takie chce. To pa.
C: Pa.

Się załamałam troszkę . To ja tam walczę o wdeptanie wroga w glebę, a ona się spodniami zachwyca:)))

APDEJT:
Dam Wam coś, bo mi Was szkoda, że ja mam a Wy nie. ZASŁUCHUJĘ SIĘ

APDEJT 2:
Tom Piąty zakończony. Jutro wędruje do Dużego w czeluści szafy sypialnianej Jego. Czy ja już wyznawałam, że Go kocham niezmiernie??? Pojechałam w zeszłym tygodniu po ciuchy Smoka, które miał zabrać z przedszkola do prania. Zajechałam, zaparkowałam, konwersacja w drzwiach:
Duży (głosem ociekającym sarkazmem): A małżonek nie mógł po to przyjechać, tylko ty się gonisz?
Cleos: Chory jest, zapalenie płuc ma.
Duży (drwiąco z uśmieszkiem właściwym tylko Jemu): Pffff, pewnie umiera.

No i jak tu Go nie kochać???