licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 31 lipca 2007

Po kąpieli...

…arbuzowej przygotowanej przez Jego Wysokość, Mój majestat stwierdza, że się wyluzował i jest Mu bosko. Ogromna ilość arbuzowej piany wyszelątana przez Jego Wysokość sprawiła, że jesteśmy uśmiechnięci po czubek głowy i pragniemy więcej.

Nie, nie jestem pijana:))) Powiem więcej Mój Majestat nie spożywa od dwóch tygodni i niech tak już zostanie.

A kąpiele w pachnącej pianie (arbuz/jeżyny/mandarynka/frezje/mango/eukaliptus) Moja Najjaśniejszość uwielbia, a Jego Wysokość przygotowuje doskonale.

poniedziałek, 30 lipca 2007

Tygodniowe obchody...

…smoczych urodzin rozpoczęły się w sobotę. Męczące to trochę, ale rodzinnej tradycji musi stać sie zadość.

W sobotę pojechałyśmy na jeżyny. Pięć godzin zbieractwa zaowocowało zagubionymi w akcji okularami, oraz 7 słoikami zaprawionego soku do Cleos’ Drinks. Mniam. Smok zbierał dzielnie i nawet nie kwęknął. ODznaka Leśnego Ludka należy mu się jak złoto. Ja tymczasem po jeżynach wyglądam jakby mnie napadło stado wściekłych kotów, ale cóż tam, warto było.

W niedzielę zawitaliśmy do ZOO. Nie wiem jak to się dzieje, ale po 6 godzinach łażenia, my z Grzechem z lekką zadyszką ledwo doszliśmy do auta, Smok zaś biegając jak szalona wokół nas zrobił 6 x taką trasę i padł dopiero w samochodzie.
Deresz na biegunach został ochrzczony dźwięcznym imieniem Scooby Doo, co mnie wcale nie dziwi, bo to smoczy idol. Na dobranoc wybiegający z łazienki Smok znalazł na łóżku pidżamę z ulubieńcem i już nic Jej do szczęścia nie było potrzeba.

Teściuniuniunia okazała się niezmiennie starą, wredną suką, ale to jakby nie nowina. Już mi się nawet nie chce wkurzać, chociaż jak sobie tylko o tym pomyślę, to mi się krew gotuje i zęby same zgrzytają a w głowie rodzą się znikąd życzenia niekoniecznie szczęścia. Tylko Smok powstrzymuje mnie od tego, żeby całkowicie zerwać stosunki dyplomatyczne i otwarcie wypowiedzieć wojnę. Bo Smok Babcię Teściuniuniunię kocha, chociaż naprawdę nie wiem za co. Pewnie jak to dziecko, zupełnie za nic…

W Nowej wymyślili mi przezwisko Lempweiler – ciekawe dlaczego???:))) Nawet mi się podoba:)))

środa, 25 lipca 2007

Czarna ma doła...

…i jojczy. Nienawidzę jojczenia. Nowa Pani Jęczybułowa nam się ukulała. Dobra, ja tez miewam gorsze dni, ale wygadam się i nie zatruwam ludziom życia humorami. Nie marudzę, nie kręcę nosem, nie paskudzę innym humoru. Mam dystans do swoich dołów i wiem, że nie żyję na pustyni i nie wszyscy muszą znosić mój wredziolowaty humor – dlatego nad sobą panuję.
Czarna nie panuje – nakręca się sama od rana – makijaż jej nie wychodzi, rzuca MOJĄ kosmetyczką z lusterkiem, muzyka jej nie pasuje, oświetlenie jest do dupy, chłodno, albo za gorąco zależnie od aury, koparka za oknem ja wkurza, komuter jest do kitu więc wali z całej siły pięścią w monitor, zaciska zęby i klnie jak szewc, burczy coś pod nosem, odezwę się źle, milczę jeszcze gorzej, bo niby jestem obrażona. Trzeba chodzić na palcach, jeśli nie chce się mieć wojny w biurze.
Ustępuję, zaciskam zęby i udaję, że nie widzę, bo po pierwsze niepotrzebna mi wojna w pracy, a po drugie wiem, że Jej ciężko – mąż za granicą w pracy, a Ona sama ze wszystkim na głowie. Dobra, rozumiem. Dzięki bogom mam na tyle spokoju w sobie i zaciętości w utrzymywaniu siebie na wodzy, że daję radę. Chociaż łapię się już na tym, że kiedy Ona podnosi na mnie głos, zaczynam sopelkować. Echhhh.
Fajna jest ta Czarna i lubię ją i nawet jesteśmy do siebie w wielu sprawach podobne, ale ciężko się z Nią żyje w pracy, kiedy ma gorszy dzień, bo wtedy przestaje dostrzegać ten drobny fakt, że nie pracuje na pustyni, tylko ma wokół siebie ludzi, którzy muszą Ją znosić…

wtorek, 24 lipca 2007

Dzień darów...

…jakowyś dzisiaj czy jak???
Od Czarnej dostałam różę z bibuły. Chowała się biedaczka pod biurkiem, żeby ją zrobić tak, żebym nie widziała.
Samuray obdarował mnie naklejką z Shrekiem i Osiołem. I już sama nie wiem czy jestem tym ogrem, czy może takam durna jak Osioł (bo gadatliwa na pewno).
Drugi Derektor IT ofiarował mi wielkiego, cętkowanego kota zwanego lampartem, wyciętego z jakiejś gazety informatycznej. (Ciekawe skąd ten pomysł:))) )

Róża wisi zatknięta za kalendarz, a Shrek i Lampart zdobią monitor. Ciekawe co powiesz Szef S. jak to zobaczy???:)))

niedziela, 22 lipca 2007

Byłyśmy z Who...

…na zakupach. Niesamowite przeżycie.

Nienawidzę kupować w ogóle, ale jeśli już to wolę z kimś niż sama.
Przebywanie w jednej przymierzalni uważam za normę, bo przecież nie będę paradowała w SAMEJ bieliźnie po sklepie, żeby mi ktoś powiedział czy dobrze wyglądam.
Biust Who wcale nie nadaje się do upychania w biustonoszu. Upychać można MÓJ biust. Walory Who nadają się do ułożenia, ewentualnie właściwego umiejscowienia. Jak będziesz miała kochana g jak giganty to dopiero się dowiesz co to znaczy „upychać biust” we wszystkim:)))
Wybieranie lakieru do paznokci to betka, w porównaniui do przekonania Who, że ten właśnie będzie ok. (argument: weź ten śliwkowy, kupiłaś przecież śliwkową bieliznę – jak już zostaniesz w samej bieliżnie to paznkocie MUSZĄ Ci pasować, W końcu ją przekonał)

Absolutnie nie zakładałam i nawet mi przez myśl nie przeszło, że współne zakupy mogą okazać się porażką. Dodatkowo prowadzona ożywiona konwersacja chwilami obejmująca sobą cała powierzchnię sklepu (Who w jedym końcu ja w drugim) dodała zakupom swoistego smaczku. To, że słyszało nas pół skelpu lub cały jakoś nam mnie przeszkadzało.

Dyskusja sprowadziła się do jednego konkretnego wniosku:
„ON RŻNIE GŁUPA, ŻEBY PRZERŻNĄĆ GŁUPA” Jeśli ktoś pragnie głebszej analizy tego hasła przewodniego zaporaszam na blogusia Who, gdzie wykładnia tej myśli zajmuje jakieś 6 podpunktów. Konkluzja była również jedna i jednoznaczna jesteśmy debilne idiotki:)

Po zakupach, kiedy nogi odpadały mi już od pewnej szlachetnej części ciała spoczęłyśmy w kawiarni na kawie i dodatkach. I otóż nawet karcące spojrzenie dwóch babć ze stolika obok, na nasze stwierdzenie, że po zjedzonych właśnie kaloriach ratuje nas tylko orgiastyczny seks, nie ostudziło naszych dyskutanckich zapałów.
I wcale nie wyglądałam jak chodzący symbol seksu i te symbole mi się nie wylewały uszami ani niczym w ogóle, tylko gorąco było jak sto diabłów. Miałam iść zabudowana w ubranie po czubek głowy??? Nikt się nawet za mną nie oglądał:))) Czyli była ubrana wyjątkowo przyzwoicie.

I TAK dobieram lakier do paznokci do koloru bielizny. NIE nie zawsze, ale czasem i owszem.
I NIE nie myślę o innych niż dziki seks sposobach na spalenie kalorii. Ten sposób jest mi najmilszy:)

I nie, nie romansuję na prawo i lewo, ale owszem czasem oceniam znajomych mężczyzn po kształcie ich tyłka.

Bilans zakupów jest następujący:
- boska zielona bielizna dokładnie taka jak chciałam,
- spódnica, którą zainauguruję jutro w pracy,
- dwie sukienki, których w życiu do pracy nie założę
- trzy topy, no bo przecież jakoś musi mi ten seks buchać, a najlepiej bucha przez g jak giganty

Nie udało sie kupić:
- butów jakichkolwiek. Czy ja już mówiłam, że nienawidzę kupować butów o czym jasno i wyraźnie świadczy tych 28 par, które mam w domu??? I dear Who znasz kogoś kto poza adidasami nie ma żadnych butów na płaskiej podeszwie, tylko jeszcze o tym nie wiesz (patrz: mła)

Zgodnie z Who muszę stwierdzić, że kolejny etap związku został zaliczony i jakoś mi w tym związku coraz lepiej. Bo nie wiem, czy jest jeszcze taki temat, na który krępowałybyśmy się rozmawiać i takie pytanie, którego nie możemy sobie zadać.

Za to dziś wrócił Little John. Transparent wzbudził ogólne poruszenie i wesołość wśród podróżnych i kierowców linii Neapol-Katowice. Dobrze, że już jest i pal licho dary, Melanurc (jest Who jeeeeeeeeeeest) i ułatwienie mi życia. Dobrze, że jest, bo już mi się tęskniło strasznie. WELCOME HOME LITTLE JOHN:)))

wtorek, 17 lipca 2007

Kręgosłup mi zaraz...

…pęknie, ale w końcu sama sobie jestem winna. Przerzuciłam 5 taczek kamieni, po 130 litrów każda razy trzy (odłożyć kamień, załadować go do taczki, rozładować i ułożyć). Pojęcia nie mam jak przeliczyć litry na kilogramy, ale zakładając 1/1, wychodzi mi jakaś tona 950 kilo . Tymy ręcamy. Bez rękawic roboczych. W pełnym słońcu. Bicepsy będę miała jak Pudzian Pudzianowski, a zakwasy na jutro murowane. Ciekawe, czy jeśli nie będę mogła w pracy podnieść kubka z kawą/wodą, to czy ktoś mnie napoi??? Jeszcze mniej pocieszające jest to, że to co udało mi się przetaszczyć z miejsca na miejsce to zaledwie 1/10 chodnika, a gdzie tam podjazd, zejście z ganku i reszta ścieżek.

Na pocieszenie racuchy a la Whoever wyszły wyśmienite. Chociaż stanie przy patelni z rozgrzanym olejem, gdy wokół panuje urocze 40 stopni, to raczej średnia przyjemność. Ale za to potem widzieć te zadowolone pyski dookoła, to już zupełnie co innego.

poniedziałek, 16 lipca 2007

Siedzę sobie...

…i poraz 58 słucham Fridy. (Tank U Samuray). Ciarki przechodzą mi po plecach i reszcie – no co ja na to poradzę. Nie znam bardziej erotycznej piosenki niż „Paloma Negra”. Tak tak wiem, jestem zboczona i rąbnięta zdrowo. Nie znam bardziej naładowanego energią tanga niż „El Antifaz”. Matko kochana, ale bym sobie takie tango argentino zatańczyła, i żeby mną tak partner doskonały wypomiatał na parkiecie. Ooooo, znów ten dreszczyk… Siedzę sobie słucham i wspominam. I chociaż te wspomnienia nie mają nic z erotyką wspólnego, to na wspomnienie „Paloma Negra” w mercedesie w drodze do Krempnej też mam ciareczki. Chrzanić merca, ale to towarzystwo… Gina, Medea – pamiętacie słoneczka??? Miałyśmy to powtórzyć i jakoś nic z tego. Smutno trochę i szkoda.
Tyle czasu odmawiałam sobie tej Fridy z różnych powodów, tak długo jej nie miałam, że nie mogę się nacieszyć. Jak dziecko z nową zabawką. Stuknij ty się Cleosia w czaszkę.
…Zaraz po tym, jak ci minie kolejna drgawka z zachwytu:)))

niedziela, 15 lipca 2007

Pojechałyśmy sobie...

…do lasu na jagody. Same, bo Grzech olewa fundamenty, żeby nie popękały, więc całymi dniami siedzi na Hacjendzie i sika z sikawki.
Pojechała z niami Iwa w ramach relaksu przedobronnego, towarzysko i terapeutycznie. No i tak:
Jagody chyba w tym roku były wcześniej, bo krzaczki niemal wszystkie golusieńskie.
Upał jak diabli, a my poubierane antyowadzio – ciekawe, czy nam bylo gorąco.
Stefan się we mnie zakochał i przez pół lasu za mną leciał siadając mi to na głowie, to na ramieniu. Nie pochlebiam sobie zbytnio, pewnie kręciła go różowa torba. Piękny był czerwono-czarno-biały. I łaskotał mnie trąbką.
Spod nóg uciakły nam sarny całymi stadami. No dobra, jedna nam uciekła, ale nigdy wcześniej nie widziałam dziczyzny z TAKIEGO bliska (jeśli nie liczyć tej sarniny, która nam w zeszłym roku wpadła pod samochód).
Smok bez mruknięcia łaził za nami po krzaczorach, a na widok jagód na krzaczkach darł się „Są są źnalaźłam mamusiu, ciociu” aż echo niosło.
Urządziłyśmy sobie konkurs z Kolegą Echo, która ładniej krzyknie, żeby on powtórzył. Las drżał w posadach.
Obgadałyśmy wszystkie tematy chyba i wcale przez to nie jesteśmy mądrzejsze, ale trochę nam może lżej.

A potem pojechałyśmy na Hacjendę zobaczyć jak Grzech olewa. Fajnie było.

Tymczasem teraz rozchodzi mi się w domu błogi zapach babki z jagodami i jeśli Smok się natychmiast nie obudzi, to zeżrę ją sama – taka mi pyszna wyszła.

sobota, 14 lipca 2007

Nastrojenie gitary...

…po tylu latach… 5? 6? 7? nie pamiętam nastręczyło mi trochę trudności…
Zagranie „Schodów do nieba” jeszcze więcej… Palce bolą od strun, Smok tańczy do „Czarnego bluesa o czwartej na ranem” SDM, przytargała swoją gitarę i gra:))) „Jest już za późno, nie jest za późno” i „Ballada o krzyżowcu” – sentyment mam. Głos niećwiczony od lat brzmi dziwnie w moich własnych uszach. To jakby nie to samo,co śpiewanie pod prysznicem operetkowego „O mia bella Napoli w błękitnej mgle, o mia bella Napoli zachwycasz mnie, piosenko mała do nas wróć i jak gwiazdka na niebie nam świeć, o mia bella Napoli ja kocham cię. Nad morzem w Neapolu zaciszny jest dom i tak blisko tak blisko do gwiazd…”. Dlaczego NIKT NIGDZIE już nie wystawia „Damy z portretu”???
Struny muszę wymienić, bo brzęczą, głosowe poćwiczyć. W końcu za rok będę mogła siedzieć sobie na ganku z kubkiem kakao i śpiewać z Rodziną i Przyjaciółmi.

Właśnie Smok się drze z living-roomu „Mamo daj mi jeszce chlebka, przecież muszę ulosnąć”. No ba.

Znalazłam piękną deskę na HELPLAND. Kto czytał ten wie, że nad bramą wjazdową do Helplandu zawisnęła wyryta w drewnie nazwa miejsca. Muszę kupić dłuta do drzeworytu. Budowlańcy już wiedzą, że trzeba będzie deskę przybić do słupka i wkopać przy furtce. Grunt to nie ustawać w realizacji marzeń. Tak właśnie zrobię…

piątek, 13 lipca 2007

Trochę jakby...

…nie o to chodzi, ale to nic. Ważne, że gorzej już nie będzie. Tymczasem tu i tam jest dobrze, Nowa się sprawdza, podobno mam w 100% kobiecy mózg, jak to się ma do oglądania meczów fussballa, doradzania kumplom w kwestiach wyrwania towara, męskich rozmów po nocach, wbijania gwoździ i umiejętności i zamiłowania do obsługi imadła, hebla i innych takich nie wiem, ale jakby to bez znaczenia. 100% kobieta – spoglądam na zdjęcia i no faktycznie, niczego sobie.
Jest temat, o którym już nawet nie chce mi się gadać. Jest drugi, który mnie nurtuje. Jest trzeci, który mnie wkurza. Sięgnę po „mój kochany pamiętniczku” i na kolejnych kartach od 1993 roku napiszę co czuję naprawdę. I znowu nikt się o tym nie dowie.
Potrzeba mi prawdziwej męskiej rozmowy. Przyjaciela faceta, który nie będzie pocieszał, szukał rozwiązania, wymyślał cudów na kiju, tylko usiądzie w knajpie i posiedzi. JohnnyB nie wybierasz się w nasze okolice przypadkiem??? Tylko Ty mi zostałeś, bez kitu. Czarna by teraz powiedziała ze znaną tylko sobie delikatnością „a ty płaczesz, czy masz zapalenie spojówek?” Mam, czasem, kiedy jestem sama…

poniedziałek, 9 lipca 2007

Upojny wieczór...

…spędzam wykonując radosne prace ogrodnicze (odrobaczam kwiaty), stolarskie (imadło, wicol i kukiełki Smoka), sprzątacze (chlew generalny), budowlane (wybieram bruk klinkierowy ręcznie formowany), zabawowe (mamusiu zlób mi ziabę z ciastoliny, mamusiu zlób mi kota, zlób mi kwiatka, zlób mi psa, mamusiu co mam zlobić? to ziaba, to koń, to naleśnik), poradnicze (rady nie od parady ciotki Cleosi), kucharskie (kochanie wstaw wodę na makaron, bo już jadę).
Jeśli ktoś się ośmieli zdziwić, że bywam czasem zmęczona to ubiję jak psa Burka.
Do tego wszystkiego wymyślam jeszcze dinozaury, bo syn naszego Boba Budowniczego chce dinozaury na ścianach swojego pokoju, a ja zbieram na doga niemieckiego i mam jeszcze w planach zieloną bieliznę podczas zakupów z Who (w odwrotnej kolejności, ale to szczegół). Gdybym się mogła rozpięciorzyć – bo gdzieś tam po drodze muszę się jeszcze spotkać z adwokatem, chcę się spotkać z Iwą, muszę zrobić tygodniowe zakupy, dopilnować szalunku, pojechać do majstra od murowanej kuchni, zastrzelić się na przykład – to ja bardzo chętnie poproszę. W tym wszystkim praca w Nowej to pikuś i bułka z masłem i w ogóle sama przyjemność i wypoczynek, bo przynajmniej nie muszę latać jak powalona i odbieram tylko 10 telefonów dziennie. Zdaje się, że jak będę chciała odpocząć będę sobie robiła nadgodziny.
Błagam, ja już chcę na Hacjendę, na ten ganek z wielkim stołem i bujanym fotelem, na ten wygwizdów, do skrzypów polnych, moich trzech dębów i zdechłej jabłonki. I ja wiem, że za chwilę wszystkie posiadaczki domów (Who, Banalna, Skaf, Shibaa i reszta) pozbawią mnie złudzeń, że w domu sobie już ABSOLUTNIE nie odpocznę. Ale przynajmniej mi będą ptaszki pitolić, świerszcze grać i wiatr wiać i zaspokoję potrzebę ciszy i świętego spokoju od gnania.
Tak bym sobie zwolniła trochę, ale nie mam kiedy:)))

niedziela, 8 lipca 2007

Przebywanie z trojgiem...

…dzieci na przestrzeni mniejszej niż 30 hektarów grozi oddziałem zamkniętym – czyli byłam u Who z wizytą:))) Czy wygadalam się? Ależ. Wyluzowałam? Oczywiście. Nagrzmociłam lekko. A jakże. Wyspalam? Skądże znowu. Wypoczęłam. of kors. Tyle tylko, że po powrocie do domu padłam jak sznitka na asfalt i zaliczyłam zgon tuż po tym, jak mnie Grzechu nakarmił carbonarrą.
Bo tym razem miłe dzieci – impreza była z noclegiem. A jak nocleg to Melanurc, żubrówka z sokiem jabłokowym, król Sobieski, racuchy, ciasto truskawkowe, kabanosy, latające jak sputniki dzieciory, klachy do nocy. Czy zachowałyśmy umiar??? Absolutnie. Jedna Who zachowując (o dziwo) resztki rozsądku, sączyła dwa drinki przez pół nocy o 2 stwierdzając, że wypiła już wystarczająco dużo. Błagam. I to nie o to chodzi, żeby się od razu skuć jak świnia, wyjatkowo nie o to. No bo jeżeli Matematyca pije, ja piję a Who tylko siedzi i slucha po raz 3875555438, że durna jest, to chyba lepiej by jej się słuchało lekko zalkoholizowanej, tak? (Za to „tak” Cię zabiję kobieto. Co za idiotyczny przerywnik mi się utrwalił:))) )
Ja już wspominałam, że spotkania z Who bywają ożywcze i wnoszą wiele mądrości i radości. Noclegi u Who bywają to wszystko x 3 lub 4 nawet, a Matematyca, wbrew obawom gospodyni, że się pozabijamy – jakoś nie wykazała chęci mordu. Tak se myślę, że fajne z nas babki. I jak już Hacjenda zamieni się w Helpland to kolejny zlot jest u mnie:)))

Last but not least…
…Spaniel na własnym ślubie wyglądał ślicznie. Nie wypadła z auta na ryło, przewróciła się na schodach, nie zaplątała w kieckę, nie pomyliła słów przysięgi, nie była bucowata czy nadęta. Szczęśliwa była po prostu, bo o to jakby chodzi. Dużo szczęścia Wam życzę urodziwe misie:)))

czwartek, 5 lipca 2007

Przychodzi Baba...

…Cleosia do doktora.

Baba Cleosia: puk puk
Doktor: (młody i przeraźliwie chudy – czyżby strajk głodowy?) Proszę.
BC: Panie doktorze kończę się.
D: Ale na co konkretnie.
BC: Hertzklekoty mam i mnie boli.
D: Proszę się rozebrać (ekhe) zrobimy EKG. Nic tu nie widzę…
BC: To pewnie dlatego, że ja podobno serca nie mam.
D: :)))
BC: Umieram?
D: Jeszcze nie bardzo.
BC: To dobrze, bo mam jeszcze trochę do zrobienia w życiu.
D: Proszę iść zrobić zdjęcie rentgenowskie i wrócić do mnie.
BC: (poszła, zrobiła, wróciła) Prosze bardzo.
D: No tak jak mówiłem nic tu nie ma.
BC: No błagam przy tej świetlówce nawet jakbym miała serce to by go pan nie zobaczył:)))
D: :))) Lekarstwo takie pani zapiszę… raz dziennie proszę brać bo to nerwobóle, ale jakby nie pomogło proszę się do mnie zgłosić.
BC: A może mi pan na drugiej recepcie przepisać, żeby mnie mąż nie wkurzał???
Pielęgniarka Zza Parawanu: Gwarantuję pani, że to jest niewykonalne. Musiałaby być recepta na zmianę męża a i tak każdy wkurza.
BC: To bez sensu, niech będzie tylko lekarstwo.
D: Proszę i do widzenia.
BC: Niekoniecznie mam nadzieję. Dziękuję.

Ciekawe czy po mojej wizycie wywieszą kartkę „Tej Baby nie przyjmujemy”???

poniedziałek, 2 lipca 2007

Smok od dwóch...

…tygodni, co dwa dni na kolację pragnie bobu. I dostaje. Po czym go je…och nie przepraszam…pożera, pochłania, utylizuje – w ilości na oko licząc 1/2 kilograma. Jak ten przedłużający się stan rzeczy wytrzymuje pies, który śpi w nocy przy smoczym łózku, pojęcia nie mam. Faktem jest, że chodzi ostatnio lekko otumaniony:)))

Po kolejnej rozprawie… bitwa wygrana. 9 lipca MJ zostanie skazany. Żądałam w sądzie 8 miesięcy w zawieszeniu na 2 lata i grzywny w wysokosci 40 stawek dziennych po 20 PLN każda, a do tego pokrycia kosztów postęþowania i kosztów sądowych. Średnia satysfakcja, bo pewnie dostanie jakieś pół roku w zawieszeniu na dwa i malutką grzywnę wraz z kosztami. Tak czy siak to malutki krok naprzód do zniszczenia go i jego żony, matki, córek, synów, dziadków, pradziadków, stryjków, ciotek i wujów i kogo tam jeszcze ma w rodzinie do 8 pokoleń w przód i tył. I nie ugnę się choćby cały świat mi mówił, że jestem zawzięta bura suka. Trudno. Było nie wchodzić Cleosi w drogę. Bo tak się składa (hiehiehie), że jeśli ten wyrok dotrze do jego szefa, to straci pracę i nie znajdzie jej już tak prędko. A to oznacza długi, dołki, awantury z żoną i generalnie życie w malutkich gruzach – gruzikach takich.
Call me Żmija Niszczyciel:)))