licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Wrócilim...

…pełni wrażeń i niechętni cywilizacji. Bo miejsca, gdzie nie ma niemal żadnego zasięgu są super.  I przez  tydzień za płotem przejechały CZTERY samochody. Złomowisko by jednak nie powstało. No trudno. Trudno też, że wróciłyśmy, ale nie dało się inaczej Babcia Halinka nie wyraziła chęci adoptowania ani mnie ani Smoka. Stety niestety.

 Pisania nie będzie, póki mi się nie zachce. A nie zachce mi się długo. Zatem tęsknijta:)

niedziela, 9 sierpnia 2009

Bo najważniejsze...

…to umieć cieszyć się z rzeczy małych. Wiadomo, że prościej z wielkich osiągnięć, z nowej, lepszej, pracy, nowego samochodu, nowej miłości, zdanego egzaminu. Ale kiedy pozdawało się wszystkie egzaminy, a na nowe się nie zapowiada, kiedy nowe auto ma już 8 lat, nowa, lepsza praca jest po prostu dobra, a nowa miłość jest Miłością, to mówi się, że przyszedł czas na rutynę i codzienne życie. Czyli nudę, która nie przynosi radości. I wtedy, żeby nie dać się tej codzienności trzeba cieszyć się z rzeczy małych. Z tych 50 małych radości z notki u Who. Trudne. Proste. Od podejścia zależy. Pierdylion razy słyszałam, że zarażam optymizmem, że trudno się nie cieszyć, kiedy się cieszę, że idę jak czołg dzięki temu, że się nie poddaję, że w każdym dupersznicie do chrzanu znajduję „o mój bloże jakie on cudowny”. Rozejrzyjmy się zatem wokół… Kto był w Helplandzie ten wie o czym będzie mowa.  W salonie siedzę aktualnie – w radio włoski szlagier, za oknem widok na koronę czerwonego klonu, kot się łasi,  telewizor mam nareszcie w salonie, słońce za oknem. Tyle powodów do radości. Nie dalej jak parę dni temu, odkręciłam z drzwi ten pierduśnik do wrzucania listów, wyszlifowałam i zatchnęło mnie z zachwytu. Wołam Diaboła „Patrz jaki on piekny”, a Diaboł na pierduśnik, na mnie, na pierduśnik, na mnie i „Kocham Cię Kleoś, bo sie potrafisz cieszyć takimi pierdołami.” No, ale jak tu się nie cieszyć, kiedy on naprawdę piekny. Albo dywan w sypialni… albo przestrzeń po wyniesieniu stamtąd telewizora, albo nowe, niebieskie talerze, albo że Diaboł zeżarł 10 klusek z sosem i się zachwycał, albo, że jak mi przychodzi SMS to słyszę dwuletniego Smoka, albo, że sąsiedzi przystają na klatce i podziwiają nasze wrota, albo, że mam takich właśnie sąsiadów, że nie przemykają, tylko zagadują, albo, że ktoś mi w pracy zrobił uprzejmość, albo, że ktoś mówi do mnie „Czarownica”, albo że wstałam rano i mogłam kawę na balkonie wypić, albo że hibiskus mi kwitnie, a oleandry puściły się jak gupie. Ja pierdykam, jest tyle powodów do radości, do cieszenia się gdzieś głęboko w sercu i/lub skakania pod sufit, że głowa mała.
Może to jest powód, dla którego przyciągam głównie dwa rodzaje osobowości. Przyjaźnię się z ludźmi zdecydowanymi i silnymi, nawet w swych słabościach, z osobowościami na tyle wyraźnymi, żeby się przy mom kleosiowym charakterze nie zgubiły. A charakter mam trudny, to wiemy nie od dzisiaj. Za to towarzysko i na chwilę przyciągam życiowe fajtłapy, sierotki Marysie z zapałkami, kurna, które szukają wsparcia, bezpieczeństwa, kogoś, kto ich obroni. Przykład mam w pracy, pozwólcie, że nie opiszę, bo osobiste problemy osobnika-osobniczki, nie po to mi są powierzane, żebym je publikowała. Wywnętrzają się tacy, mazgają, wypluwają zastygły w nich życiowy jad, po czym dostają porcję optymistycznego wsparcia i rad-porad tchnących kleosiowym słońcem. A czasem wystarczy, że się wypłaczą i niczego im więcej nie potrzeba. Niech będzie, mnie nie ubędzie, a im się przyda. Nie oceniam. Czasem mnie takie sępiarstwo męczy, czasem irytuje, ale zasadniczo nie odmawiam wysłuchania i wsparcia. Nic mnie to nie kosztuje, a skoro mam, to dam.
Tyle jest powodów do radości, a czasu tak mało (tchnęło głeboką filozofią, co nie:), że szkoda go marnotrawić na życiowe marudzenie. Powiedziałam kiedyś do Kate chyba, że już mnie nic gorszego nie spotka, niż spotkało dotąd. Mógłby mi jeszcze zejść z tego świata ktoś bliski, ale z taką okolicznością liczymy się codziennie. Zatem było parszywie, ale kurna nie jest. Jest lepiej nawet. Po każdym kopniaku budzę się silniejsza, spokojniejsza, i paradoksalnie bardziej zadowolona z tego co mam i co jest wokół mnie. Niczego nie żałuję, każdy błąd – nawet najboleśniejszy czegoś mnie nauczył. Niektóre nawet dały niezłą szkołę. Niektóre będą się jeszcze jakiś czas odbijały czkawką. Ale co tam, patrzę za okno, a tam… słońce. I we mnie słońce, choć oczywiście czasem mam ochotę ryczeć w poduszkę. Ale wtedy jest Diaboł. I chociaż On się do tego za Chiny ludowe nie przyzna, bo woli Mrok, to On to też Słońce. Zatem czy ryczę, czy skaczę z radości zawsze mam słonecznie, czego i Wam życzę… bo tyle jest powodów do radości…

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Tak mnie rano...

…nakręciła „Zuppa Romana” i „Quando quando”, że aż wysłałam maila dziękczynnego do radia. A co, niech wiedzą, że dobrze mi robią. Szef S na mój widok, śpiewającej pod nosem i gnającej do Niego z kawą w podskokach skwitował „O, ktoś tu dobrze zaczął tydzień”, „Mogę trochę dobrego humoru odstąpić, sporo mam.” Niech ma wódz, jak mówił Diaboł. Trza się dzielić w końcu, niekoniecznie z biblijnego przykładu. Trza się dzielić, bo kiedyś też się dostanie. Przed oczami staje mi film „Siedem dusz”. No to się dzielę, jak mam, a jak nie mam to oddaję darmo.

Potem zrobiłam sobie dobrze pracą. Bo ja lubię dobrze pracować.

Potem załatwiłam co miałam w planie. Jubilerrrr nadal mnie namawia na ten pierścień Arabelli, co to mi się na niego oczy błyszczą. Ale nu nu, nie ma takiej opcji.

Lekki wkurw skutkował Moonspelem i powerem, że góry przenosić. Albo sufit jak kto woli, bo jest – to i jest co przenosić. Drzwi jutro jak tylko uporam się z dywanem do sypialni. Powiem Was… pięknie będzie.

Plany mamy na dwa tygodnie w pełni. W końcu Smoka nie ma, to nadmiar czasu się zrobił. Gówno prawda moi drodzy. Latam jak potrzaskana i nie wiem, gdzie w następnej kolejności powinnam powieźć własny zad. Jutro do banków na przykład, obu, bo co się będę rozdrabniać.

Aaaa, no i Kate była. Ryjan w sensie. Pozostało po niej przeświadczenie, że faceci nabawiają się zapalenia pęcherza od sikania blisko pokrywy śnieżnej – na klęcząco znaczy, że lecę na różowe kawałki plastiku, że Diaboł się myje dokładnie oraz, że podnoszę Jej upadłe poczucie własnej wartości. A także dowcip prosze Państwa miesiąca (niech będzie, bo się dopiero zaczął)
Kate: Bo ja się widzę jako ten krystaliczny aniołek fru fru.
No błagam, takiej bredni nawet moje odporne uszy  nie zniesom. Ale nic to, niech dziewczę ma dobre samopoczucie przynajmniej. I mam nadzieję, że Jej durchfall po popcornie z lodami nie męczył:)

Co by tu… No dobra, jeszcze chwila i spać idę, ale najpierw 3 strony „Lśnienia”, bo wakacyjnie czeka cała sterta pt.: „przeczytaj bo warto.” No to czytam i zasypiam po tych 3 stronach a Diaboł gasi światło.
Gut najt zatem:)

niedziela, 2 sierpnia 2009

Jeden sąsiad...

…wyraża lekką zazdrość ciągłym marudzeniem na zakłócaniem ciszy niedzielnej i śmiecenie.
Druga sąsiadka powiedziała mi dzisiaj „pani jest jak MajGajwer, wszystko pani potrafi zrobić.”
Trzeci sąsiad „Pani jest niezmordowana.”

Orgazmiczna przyjemność trwa:)

sobota, 1 sierpnia 2009

Mam taką...

…koleżankę w pracy – nazwijmy Ją roboczo Bożin z Bażin – która słuchając mojej odpowiedzi na Jej pytanie jak spędziłam weekend pyta  mnie czy już mam orgazm. Bo otóż moja odpowiedź w większości przypadków brzmi „Och ach opaliłam kawał drzwi, och ach wyszlifowałam sobie kwiatka, och ach ach oraz papierem ściernym te drzwi, och ach” itd, itp, etc i co tam chcecie. Oraz mam orgazm.
Ale jak tu nie mieć skoro dzisiaj dokonałam epokowego odkrycia (Czesia od drzwi nienawidzimy dalej, a nawet bardziej), że dupersznit do wrzucania listów to jest ósmy cud świata. Oraz dziewiąty. Jednocześnie. Takiej roboty, kutej, pięknej, w liście i gałęzie, to ja jak żyję nie widziałam. Nieco to zmienia koncepcję na Wrota. No ale wiadomo anty-koncepcja w modzie. Oraz mam orgazm. A co sobie będę żałować. Jutro planuję koniec opalania. Warto było spalić dwie opalarki, mam nadzieję jeno, że trzecia da radę.
A potem jakby kto pytał, to uprzedzam, będę miała ustawiczny orgazm nad szlifowaniem tego cuda. A potem nad malowaniem. A potem nad motnowaniem blachoszyb, a potem to już nie wiem, bo nie mam więcej drzwi do opalenia i zrobienia.
Przemyśliwuję czy by nie namawiać Małego Johna z Dużym do opalenia drzwi w całym mieszkaniu. Ja bardzo chętnie i za darmo nawet. One co prawda nie są takie orgazmogenne, ale powołanie swoje znalazłam chyba:)