… pięć par. Wszyscy tańczyli cha-cha-cha. Na widowni reszta dzieci, rodzice, wychowawcy, ksiądz, jakaś zakonnica, jedna babcia. Każda para do innej muzyki. Żarówa z Jollero wyskoczyli ubrani, jak do Tańca z Glizdami – ona w zielonej sukience, on w czarnych spodniach, białej rozchełstanej koszuli i zielonej kamizelce. A przecież zażartowałam sobie tylko tydzień temu, że mają się wystroić. Ich taniec sfilmowałam, bo mi szczęka opadła. Przerobili moją choreografię, dodali, zmienili, zaszaleli i odstawili takie show, że dostali brawa na stojąco. Jestem pod wrażeniem. Naprawdę – do tańca trzeba mieć duszę i serce. I trzeba oddać mu i jedno i drugie i jeszcze litry potu. Oni oddali. Po wszystkim dowiedziałam się, że ćwiczyli cały tydzień, aż pan ksiądz miał dosyć:)
Potem było rozdanie dyplomów i już chciałam iść do domu, kiedy dzieciaki wyskoczyły z prezentem na podziękowanie, z kwiatami z bibuły, a Klubowicze z bukietem róż. Podziękowanie od mam, od wychowawców, zdjęcie grupowe, uściski i „Będziemy chodzić na zajęcia na Halembie” – to jest najważniejsze.
I jestem z nich dumna, bo mogli to olać. Mogli siedzieć gdzieś na trzepaku czy innym murku, mogli pluć słonecznikiem i pić coś tam, co piją ich koledzy. A znosili moje wrzaski przez muzykę motywowanie nie zawsze subtelne. I naprawdę, jak Babcie kocham, dali dziesiaj czadu – wszyscy, a Żarówa z Jollero szczególnie…
Za dwa tygodnie zaczynam zajęcia w drugiej Świetlicy. Dajcie mi bogowie znowu taki materiał do obróbki…