licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 28 czerwca 2008

Spaliłam sobie...

…tyłek. Na uroczy róż. Temperatura zadka constans – wieczne 50 stopni, taki kurna gorący, że mi się źle siedzi i jajka można robić, po prowansalsku. No ale trudno, się zbrązowi i będzie sexyyyyyyy och yeaaah. A co, a jak, trza się poświęcić dla ekhe jednostki:) no.

Nazbierałyśmy ze Smokiem worek szyszek. Ale i tak mamy apel do wszystkich  znających nasze choroby psychiczne, żeby nam zbierali szyszki przy dowolnych okazjach. Duże, małe,  sosnowe, świerkowe jakie tam chcecie. Zbierać i zwozić do nas – może być w reklamówkach lub workach na śmieci. A potem jak już uruchomię tę produkcję, co to ją zamierzam uruchomić, to łolamatkoicórkoiwszyscyświęci. Będzie się działo.

Ukradłam dziś godzinę. Jedną. „Zostań”, stanęłam w drzwiach, obrót na pięcie – kierunek śpiący Smok. Jedno słowo, które rozczula, rozdziera, rozżala, ogrzewa serce, skuwa je lodem. Jedno słowo, dwie łzy. Zostanę, ale nie dziś… Jak długo będziesz chciał…

wtorek, 24 czerwca 2008

Who powiedziała...,

…że Ją ta książka zdołowała. Mnie z każdą przeczytaną stroną  dodaje  pewności, że nie zwariowałam i siły do kolejnej bitwy. I tak, wiem, to nie jest najpopularniejsza lektura, biorąc pod uwagę kogo inspirowała, ale mam to gdzieś.

„Mężnymi, nie dbającymi o nic, drwiącymi i gwałtownymi – takimi chce nas mieć mądrość. Ona jest kobietą i pokochać zdoła tylko wojownika”

„Można milczeć i siedzieć cicho tylko wówczas, gdy się ma łuk i strzały przy sobie.”

„Kto chce mieć przyjaciela, winien chcieć i wojować za niego, a kto wojny pragnie, winien potrafić być wrogiem.”

„Największe wydarzenia – to nie nasze najgłośniejsze, lecz nasze najcichsze godziny.”

„Najcichsze to słowa są, co burzę niosą. Myśli co  gołebim przychodzą krokiem, światem kierują.”

„Chadzam pośród tego ludu i otwartemi oczyma spoglądam (…) Męskości w ten wszystkiem niewiele i dlatego też zmężniają swe kobiety. Lecz ten tylko, kogo na twardą męskość stać zdoła w kobiecie K O B I E T Ę wyzwolić.”

F. Nietzsche „Tako rzecze Zaratustra”

niedziela, 22 czerwca 2008

Dialogi prowadzimy...

… rozliczne. Przy okazji „Halki”, gdzie Jontek z moherem i na obcasach popinkalał po schodkach również, nader kulturalne…

Kate: No dwie szpadlowe już masz.
Iwa: Ale opierdol nam wychodzi, co?
Cleos: Tia owszem.
Iwa: To co, (spoglądając na Smoka i reflektując się) zrobimy jej jeszcze ten na „o”??
K: Eeeee, raczej go zakopiemy. No tego co kij połknął. Tylko trza uważać na drzazgi.
C: Dobrze, że się znalazł taki Wszechczasowy?
K: Tia z  prętem stalowym:)

K: Koniecznie musisz obejrzeć „Lejdis”.
C: No dobra, mam w domu od teściuniuni, nie wiem czy parchami nie porosnę jak się tego dotknę…
K: Mogę ci dać ci…
I, C: Parchy??
K: Płytkę wiedźmy, płytkę.

(godzina 23.10)
I: Tu jak skręcisz to będzie bliżej do mnie.
C: No wiem przecież, na hacjendę tędy jeżdżę.
K: Ja sobie życzę zobaczyć hacjendę przed sprzedażą.
I: To jedziemy.
C, K, I: Sikać mi się chce.
I: Włączysz nam długie, będziemy sikać w snopach światła.
K: O właśnie, w końcu trza tę hacjendę oblać.
C: Romątycznie tak.

(na hacjendzie)
C: Już??
K, I: No widzisz chyba, że jeszcze nie.
C: Tak no widzę, żę Kate się bardziej chciało.

(godzina 23.50)
K: To co jedziemy do Who?
I: Pewnie się ucieszy.
C: Albo zejdzie na zawał.
K: Prędzej Jej mąż. On tam chyba jeszcze pomieszkuje.

Więcej wybczacie, ale nie pamiętam. Poproszę w komentarzach ku uciesze gawiedzi:)))

piątek, 20 czerwca 2008

Za walenie...

…szpadlem między oczy składam Wam serdeczne dzięki. I za głaskanie też.

Brak wiery wziął się z jednego SMS-a. Że szukam czegoś, co nie istnieje. Lekki dół, potem mega wkurw i mamy combo zdolne złamać motorożca. I okazuje się, że to nieistniejące pojawia się po pół godzinie od rozpaczliwego „przyjedź” i chociaż nic nie jest nagle łatwiejsze ani przyjemniejsze, to jednak spływa na mnie spokój i czuję, że MOGĘ, że POTRAFIĘ. Jakby spod Jego palców wypływała namacalna siła i energia, którą mi oddaje. I wraca pewność, że ISTNIEJE, że nie uroiłam sobie, że to nie moja słoneczność i wieczny optymizm, tylko wyczekane, wyszukane TO. Że po życiowych popaprańcach, bandytach, nieudacznikach, których wyciągałam z dna, z doła, z nieszczęścia, że po tej całej plejadzie  za przeproszeniem partnerskich glutów pora teraz na MOJE szczęście. I tak, wiem, mówiłam to już kiedyś… ale jeśli nie wiara, jeśli nie pewność, jeśli nie słońce nad głową, to co mi zostanie? Nie, nie pozwalam sobie na łzy ot tak. Dopiero kiedy w ciemnym pokoju, na gruzach i zgliszczach, czuję że mogę się na Nim oprzeć nie potrafię powstrzymać szlochu. Bo wreszcie nie muszę udawać, bo mogę być zwyczajnie czasem zapłakaną kobietą, bo nie muszę wiecznie dźwigać wszystkiego sama i otaczać się murem wyższym niż Chiński, żeby w tym pędzie ktoś nie zrobił mi ziaziu. I wiem, że przyjdzie pewnie jeszcze niejedna taka chwila, kiedy to „przyjedź” będzie  mi się cisnęło na usta i obiecałam, że nigdy go nie przemilczę.
Póki co jednak staram się nabrać dystansu, żeby nie zejść na zawał i nie prezentować uroczych i jakże słonecznych zwłok. Dystans się przyda, gdyż małżonek uskutecznia jazdy średnio trzy razy dziennie, na współną rozmowę ze Smokiem się wypiął, raz chce notariusza i rozdzielności majątkowej, to znów nie chce, raz jest miły, raz zgryźliwiy, raz płacze, to znowu sarkastycznie rzuca dwuznacznościami. Szczerze? Przestaję pomału słuchać. Robię swoje, wyliczyłam ile się kasy komu należy, napisałam pozew, znalazłam notariusza, powiem Smokowi co trzeba. Wyłączam percepcję, przestaję zauważać osobę. Tak chyba będzie dla mojego spokoju i zdrowia lepiej.

No, i byle do przodu:)

niedziela, 15 czerwca 2008

Wybrałam sobie...

…film i lekko autorytarnie stwierdziłam „idziemy na Ruiny”. W oodpowiedzi usłyszałam podszyte zwątpieniem „Tia, no dobra”. A potem przez pół filmu siedziałam z na wpół przymkniętymi oczami, żeby widzieć mniej tych okropności, albo z całkiem zamkniętymi, żeby nie widzieć wcale. Oraz zagryzałam palce swoje bądź cudze. No trudno. O mdłości przyprawiła mnie scena, w której dziewczyna wykrawała z siebie kawałki siebie – bleeeh – uczucie pt: „niedobrze mi” minęło jakieś dwie godziny potem. Doskonale. Gatunkowo trafiłam w dziesiątkę – żadne tam pierdu pierdu o kosmitach, potworach czy superbohaterach, tylko mistyczne ruiny i obrzydliwie realistyczna krew. Brrrrr. Uwielbiam się bać. Uwielbiam bać się mając Jego obok. Gorzej, bo wracałam do domu drogą, gdzie po obu stronach lasy – matkokochanaicórko – w życiu tak grzecznie nie jechałam, na wypadek gdyby mi coś miało wyskoczyć pod koła. Na jakiś czas wyskakujących mord i krwawych jatek mam dosyć. Pora na jakąś komedię romantyczną, chociaż poza „Pretty Woman” do tej pory nie przypadła mi do gustu ani jedna. Oraz trzeba dooglądać „Hero”. Koniecznie.

A Ona jest faktycznie piękna i wymarzona:))) La Granata Blu:)))

sobota, 14 czerwca 2008

Zaległości mam...

…straszliwe, bo objaw niepisactwa się dalej objawia…  W zaległym czasie jakoś wydarzenia nie chcę się przestać wydarzać, cholera. No ja doprawdy nie wiem dlaczego. I tak serce robi spektakularne „ziuuuuu” w okolice żołądka, po czym „ziuuuuu” w okolice gardła powodując radosne kołatanie i urocze „pik pik pik halo tu zawał czy ktoś mnie słyszy” na wieść pt: „Kochanie możesz mnie jutro zabrać po drodze do pracy, bo wiesz, skasowałem auto.” Oczywiście, że mogę, jak tylko zmartwychwstanę.
Potem się wydarza, że kojąc nerwy, korzystając z Obecności i mając w pamięci jak z kuchni można zrobić KUCHNIĘ by Calendula (cud, miód ultramaryna) wybieramy zmywarki i inne kuchenki oraz pralki.  Póki co w kuchni stoi rusztowanie… ale oczyma duszy mojej te sprzęty pasują tam jak ulał.
Potem jadę na Hacjendę podpisać umowę z pośrednikiem. Jadę z lekką obawą, z niepewnością, czy mnie żal nie ruszy… Nie ruszył. W drzwiach pojawił się Red Bull, rzucił żartem, potem Sąsiad  wybrał się na klachy. Jakoś minęło. Spojrzałam na te mury, które sobie wymarzyłam przecież i… NIC. Rozumiecie? Ani drgnienia. Ani cienia żalu, czy wahania. Widać to nie pustaki i dachówki dają Szczęście. Widocznie nie chodzi o to GDZIE, ale ważne jest JAK,  a to JAK zależy od tego Z KIM. Widocznie nie da się uratować CZEGOŚ miejscem, można tylko człowiekiem. (albo Diabłem, ale to inna historia)
A dziś trzy godziny na basenie. Relaks. I podobno moja siła tkwi w dłoniach. „Jeśli uda ci się połączyć dłonie z umysłem, będziesz mogła być może zrobić coś dla kogoś.” Zatrzymałam się przy tych słowach na chwilę, z uśmiechem, być może tajemniczym, być może wieloznacznym. Prawdziwa siła tkwi w oswojonym umyśle (Kate :))) ),  dłonie mogą być tylko przekaźnikiem… A wtedy, kiedy chcę potrafię zatrzymać, pokierować i wyjść na swoje.
A propos wychodzenia – jak tylko napiszę pozew, udaję się do mojego nadwornego prawnika w celu jego weryfikacji i ewentualnego poprawienia (co jak sądzę nastąpi w nadchodzącym tygodniu), zdobywam resztę dokumentów i do dzieła narodzie, bo życie stygnie:)))
I ktoś mógłby być może powiedzieć, że w zaistniałych okolicznościach przyrody prezentuję wyjątkową radość i beztroskę. Niech Was nie zwiodą słoneczka nad głową. Gradowe myśli, czarne humory, rowy mariańskie i inne smuty wypłakuję w diabelskie ramię,  inne jędzowate ramię na zawołanie wali mnie przez łeb szpadlem na opamiętanie, a jeszcze inne sytuacyjnie bliźniacze wspiera kiedy trzeba, albo każe mi się zajmować egzystencjalnymi problemami, które podobno wyśmiewam. Więc jak tu się pogrążyć w ewentualnym zdołowanym marazmie, kiedy wokół samo wsparcie i nawet Mały John podarował NAM końplet garów oraz zastawę na kurna chyba 12 osób.
Optymizm wręcz huczy i buczy. Tiaaa. To se pójdę zanim mi minie:)))

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Objaw jest taki...

…, że mi się nawet pisać nie chce. Bo niby co? Że fajnie? Że niefajnie? Że na usta i pod palce cisną się słowa wysłuchane wczoraj ze sceny „(…) czemu cię nie ma na odległość ręki?” Że w ciemnej sali nie widać łez w oczach, bo „jeszcze zdążymy w dźungli ludzkości siebie odnaleźć” i słucham i jakby o mnie i dla mnie te słowa były. Że się rozklejam pod byle pretekstem i na pytanie Kate „potrzeba ci wsparcia, chlańska czy opierdolu?”, odpowiadam grzecznie, żeby mnie ustawiła do pionu, bo padam – zwyczajnie ze zmęczenia materiału. Bo o czym mam pisać, kiedy najprościej jest uciec w sen. Kiedy zamiast spędzać czas ze Smokiem, wracam do domu, padam i zasypiam, byle tylko nie widzieć tego wyrzutu w oczch i nie słuchać jęczybulenia. Kiedy całymi dniami milczę, rzucając tylko parę zdań w pracy i wyrzucając z siebie jak automat powitanie przy odbieraniu służbowego telefonu. Kiedy myślotoki nie dają spać  i prowokują jakieś chore sny, gdzie wybuchy, błądzenie i budzę się bardzej zmęczona niż przed zaśnięciem. Kiedy drżą mi dłonie, nie sporadycznie, tylko ciągle – kiedy jem obiad u Małego Johna i kiedy palę papierosa w przerwie koncertu.

Najtrudniej jest słuchać swoich własnych rad. Wiem, że siłę znajdę tylko w sobie… muszę jej tylko poszukać…

niedziela, 8 czerwca 2008

Jestem zaczarowana...

…niespodziankowo, filmowo, głosowo, mrucząco… Zaczarowana, zaklęta w łzy szczęścia… Kot… Diabeł… Demon… Wiedźmin… mój…

niedziela, 1 czerwca 2008

Grzmiało...

…i błyskało za oknem. Rozjaśnione nocne niebo, rozjaśnione uśmiechem oczy. Koty rozłożone na łóżku mruczały głośno i przecięgały się leniwie. Gwiazdy pośród chmur widziane z balkonu…

…Jesteś jak burza… „ja i Ty i gromy z nieba”…