licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 31 grudnia 2004

W tych ostatnich chwilach...

…starego roku życzę Wam, żeby w 2005 Wasi wrogowie zdychali pod płotem, a przyjaciele byli w pobliżu zawsze, kiedy będziecie tego potrzebować. Żebyście mieli kogo przytulić i żeby ktoś chętnie przytulał Was. Żeby ziściły się Wasze plany, marzenia. Żeby dążenie do celów postawionych sobie było proste jak myśl Stalina. Żeby coś Was mile zaskoczyło i żebyście uniknęli niemiłych niespodzianek. Niech Wam się dzieje wyłącznie dobrze i pomyślnie, a jeśli już niekoniecznie to życzę Wam, żebyście zawsze wychodzili z opresji z podniesioną głową, fasonem i zwycięsko. Odwagi do działania, wrażliwości na ludzi, zrozumienia wszystkiego co dotąd niezrozumiałe, wielkich dokonań i malutkich sukcesów. Tego, żebyście pamiętali o wszystkich godnych zapamiętania i zapomnieli szybko o tych, którzy niegodni Wam butów czyścić. Wszystkiego jednym słowem czego sami sobie życzycie. I żeby nam się w tym Nowym Roku dobrze blogowało:)))
Trzymajcie się niebiesko i słonecznie!!!
I oby nam się!!!
Na zdrowie!!!

czwartek, 30 grudnia 2004

Jak mówi...

…jedna (ale nie jedyna) moja młodsza Kuzynka – jest chujnia. Pozwolę sobie stoicki spokój, maniety i dobre wychowanie powiesić na chwilkę na kołku, bo się wkarwiłam i krew mnie zalała niekoniecznie dziewicza.
Wracam do pracy a tam:
nie ma mojego kompa
nie mam nawet pół długopisa, ołówka, czegokolwiek
nie mam nawet durnego korytka na papiery
nie mam papierów
mam złamane krzesło
mam zmieniony zakres obowiązków
nie mam w zakresie tego, co naprawdę lubiłam
za to mam wszystkie księgowe śmieci, których reszta chciała się pozbyć
w zasadzie mogłam nie wracać
usłyszałam „Cleos, ty się ciesz, że masz biurko w ogóle”
George przywłaszczył sobie moją lampkę na biurko
Księżniczka przywłaszczyła sobie połowę moich materiałów biurowych i pilnik
jest tragicznie.
Pocieszyło mnie tylko to, że koleżanka z którą się tam przyjmowałam stwierdziła „Tak nie powinno być.” Bo nie powinno. Mogłam iść na L-4 i siedzieć ze Smokiem w domu do usranej śmierci. Moglam, ale ponieważ wiadomo – wyglądałoby to naciąganie nie poszłam, żeby ktoś sobie nie pomyślał, że robię macierzyńskie wałki. I co? I w zamian za uczciwość dostałam w dupę na dzień dobry a moja szefowa Trollica nawet nie uznała za słuszne mi tego wytłumaczyć. W końcu zapytałam wprost, czy zmiana mojego zakresu czynności wyniknęła z tego, że mojemu teraz już byłemu kierownikowi lepiej się pracuje z Księżniczką. Nie zaprzeczyła. Wiadomo – Księżniczka w dupę włazić mu będzie i nie wytknie 150 SMS-ów do żony ze służbowej komórki, czy tego, że pisze „Zarządzenie wchodzi w rzycie.” Nie wytknie bo to ta sama klika i ten sam krąg. Kurwica mnie bierze.
Dziś już dostałam kompa, najstarszego w firmie, ma chyba 15 lat. Moją nóweczkę ma Księżniczka. Dziś wyprosiłam jakiś zdechły długopis z ołówkiem, bo sam od siebie nie dał nikt. Krzesło dalej mam złamane. Odzyskałam lampkę.
Szukam nowej pracy. Tak nie może być. I nie zależy mi na pieniądzach, nie muszę zarabiać kokosów, nie mam wymagań kosmicznych. Chcę tę pracę po prostu lubić – nie to co tutaj. Życzcie powodzenia. Chyba muszę się nauczyć oszukiwać, kraść i robić wałki w pracy, bo inaczej daleko nie zajdę. W końcu przykład idzie z góry, nie? Szlag mnie trafia! Tylko, tak na dobrą sprawę co z tego? Muszę opracować plan awaryjny, bo długo tam nie wytrzymam bez awantury.
Nic to – idę spać. Jutro będzie tylko gorzej, bo lepiej na pewno nie. Chujnia moi państwo jednym słowem, dno i 10 metrów mułu…

poniedziałek, 27 grudnia 2004

Jutro...

…do pracy. Zastanawiam się jak to będzie. Jakiś czas temu moja szefowa powiedziała mi „Cleos, przecież wiesz, że jest was tu w księgowości za dużo.” Czy to oznacza, że czeka mnie zwolnienie??? Zaczynam szukać nowej pracy. Gdyby mnie zwolnili… nawet byłabym zadowolona, miałabym większą motywację do zmian. A tak??? Zasiedziałam się w tym pohitlerowskim bunkrze jakim jest moja firma.Fuj. Atmosfera nie ta, ludzie nie ci, praca nie taka. Zawsze mówiłam, że pracuję tam tylko po to, żeby mieć z czego zapłacić za studia. Tymczasem studia skończyłam, drugie mają się ku końcowi, a ja dalej tkwię w tym bagnie.TFU!!! No nic, zobaczymy. Jak mi zmienią zakres obowiązków to zrobię awanturę. Tym bardziej, że moi kochani trenerzy dopytują się kiedy wrócę, bo „z Cleos to była współpraca, a z Księżniczką nie można się dogadać i ona w ogóle nie wie o co chodzi.” Księżniczka to laska, która mnie zastępuje, ale o niej napiszę innym razem. Jednym słowem kiszka i 10 metrów mułu. Obadamy, chociaż nastawiam się na najgorsze.

A po Świętach? Fajnie było. Kilka zgrzytów, jak co roku, bo to nie byłyby prawdziwe Święta gdyby ktoś komuś w Rodzinie nie dokopał, ale co tam. Teściuniuniunia sepleniła do Smoka 3 dni z rzędu, nie odkleiła ceny z prezentu dla mła, co mi akurat lotto. Cleos pomyliła maseczkę do włosów z kremem do impregnacji parasola (jest takowy???), musiała wleźć cała pod choinkę, żeby wytargać stamtąd smoka, którego Smok dostał od Dużego i Małego Johna. Smok Smoka jest najboskiejszy, brakuje tylko, żeby z rozdziawionego pyska buchał ogień. Jedno spojrzenie na niego i śmiejesz się człowieku pół dnia. Idealny poprawiacz humoru. Generalnie i globalnie wszyscy zadowoleni z prezentów, z jedzonka (lodówkę mam pełniusieńką), z towarzystwa chyba też. Szkoda tylko, że nie byliśmy na Pasterce jak co roku z Red Bullem i Marchwiakiem. Włożyłabym swoje pink futro i byłoby fajnie. Ale po pierwsze co ze Smoczyskiem, a po drugie zmienił się organista i podobno (tak mówi Mały John) jest teraz beznadziejnie. No a ponieważ Pasterka to był jedyny moment w całym roku, kiedy Cleos zaczynała mieć wątpliwości, że może jednak jakiś Bóg istnieje, to w tym roku wątpliwości te mnie ominęły i dobrze.

Właśnie zadzwonił mój Grzech fighter ukochany, że udało nam się zniszczyć naszego sasiada psychola. Wypowiedziano mu i jego matce umowę najmu mieszkania. Od 1 grudnia mają naliczane odsetki karne za zajmowanie lokalu bez prawa do niego w wysokości 200% czynszu, czyli jakiegoś 1000 PLN miesięcznie. Sprawa idzie do sądu, gdzie będzie wydany nakaz eksmisji i zapłacenia zaległości czynszowych i opłat za wodę. To ich zrujnuje pewnikiem, chociaż nawet komornik niewiele tu poradzi, bo on nie pracuje a matka ma tylko emeryturę. Trudno, niech idą mieszkać pod most. Przynajmniej będę mogła bez strachu wychodzić ze Smokiem na klatkę schodową, bo póki co, to zbiegałam z wózkiem pod pachą z tego naszego 2 piętra modląc się do wszystkich bogów, żeby psychola nie spotkać. And the winner is… Cleos and the family!!! i reszta sąsiadów oczywiście, która skrupulatnie podpisywała się pod wszystkimi pismami płodzonymi przez Grzecha. Jaki z tego wniosek??? Do wyniszczenia został tylko mj:))) A w styczniu mamy w naszym sądzie posiedzenie nad naszym zażaleniem na umorzenie dochodzenia. Dobrze, że mam genialnego pełnomocnika, który wie co robić w takich sytuacjach. Bez Niego nie dałabym rady.

Jak widać humor dopisuje i nawet nie przeraża mnie do, że od jutra wstaję o 5.30. Dla dodania sobie animuszu jutro idę na zakupy – robienia z siebie Alexis ciąg dalszy. Upatrzyłam sobie boskie spodnie i bluzek może kilka kupię. A co!? Jak już mam uchodzić za snoba i burzuja to niech przynajmniej będą ku temu jakieś podstawy:)))

A i jeszcze jedno. Kuzynka K. była i mnie z Lisiczką. Lisiczka jest wielgachna, grubachna i niespecjalnie śliczna, chociaż niby wszystkie dzieci słodkie. Nawet Mały John, który jest okazem delikatności i dyplomacji stwierdził „jest wielka”. Kuzynka K. z mężem i Lisiczką byli też u Pradziadka Romka. Spotkali tam moich Rodziców i co się okazało??? Że Mąż Kuzynki K. nie pozwala nikomu brać dziecka na ręce, bo: make-up roznosi zarazki, Pradziadek nie potrafi, Duży wiadomo niesprawne ręce, Babcia czyli Ciotka I. też ma make-up. No ja przepraszam. Pozbawiać dziecko przytulania i pieszczot, bo ktoś ma puder na twarzy??? Biedna Lisiczka. Naszego Smoka całują wszyscy pod warunkiem, że nie są chorzy i nie babrali się uprzednio w błocie i smarze – znaczy ręce czyste mają. Nasz Smok wie, że jest kochany i wyprzytualny za wszystkie czasy. A Lisiczka??? Może kiedyś okaże się, że czegoś Jej jednak w dzieciństwie brakowało??? W środę jedziemy do Kuzynki K. Zobaczymy czy mnie też szanowny Małżonek wyrwie dziecko przemocą z łap, bo mam pomalowane to czy tamto.

piątek, 24 grudnia 2004

Na te Święta, co już dzisiaj...

…życzę Wam wszystkiego słonecznego. Rodzinnej atmosfery pachnącej piernikami i makówkami i karpiem smażonym, kolędowania do późnej nocy, wielu uścisków, niespodziwanych spotkań, samych dobrych życzeń przy łamaniu się opłatkiem, cichej nocy i żeby Pierwsza Gwiazdka puściła Wam oczko z nieba.

środa, 22 grudnia 2004

A gdyby tak...

…założyć drugiego bloga??? Jak Banalna na przykład… Takiego, o którym nikt by nie wiedział… I wypisywać tam moje dziwaczne herezje w wersji hardkorr, a nie soft jak tu??? Gdyby tak… Rozmyślam nad tym już od jakiegoś czasu. Gdyby tak… A może jednak nie??? A gdyby tak… no i sama nie wiem…

wtorek, 21 grudnia 2004

Siedzę sobie samiutka...

…i czekam aż Grzech z pracy wróci, gdzie imprezę urządził z okazji zakończenia wielkiej sprawy. Jutro w Gazecie Wybiórczej ma o tym być. Wytnę, wkleję do pamiętniczka a potem zatańczę z radości, że to już koniec. Mówię Mu, temu chopu mojemu „No to się urżnij z radości. Wreszcie sobie zobaczę jak zażeglowany wracasz do domu.” A On mi na to, że nie lubi. Widział kto kiedy, żeby jakaś kobita swojego samca namawiała do chlańska??? Czy tylko ja jakaś nienormalna jestem??? No i siedzę tak i czekam. Mieli balety kończyć o 19-tej. Nie ma Go jeszcze, więc może Go przytargają do domu ze śpiewem na ustach „Janeeek Wiśniewski padł!!!” Kto to wie? Sama poszłabym na tę imprezę, ale Smoka nie miałam z kim zostawić. Nawet mnie namawiali koledzy Grzecha, co to nie mogą zapomnieć jak wódkę z legionistami Cleos ze szklanek piła. Co nie Dziobak??? Pamiętają skubańcy tę opowieść i koniecznie chcą sprawdzić, czy Cleos potrafi. A że potrafi to fakt, tyle, że formę trzeba ćwiczyć. A tu ni ma z kim. Chyba się w końcu z chłopakami umówię na weekend na ryby. Grzech zostanie w domu, a ja pojadę sobie. A co!!!??? Że nie przystoi??? Kiedy Oni mnie uwielbiają… za całokształt, nie tylko na mocną głowę. To idę sobie teraz zrobić popcorn i obejrzeć „Na Wspólnej” – coby się odmóżdżyć trochę.
Howgh!

środa, 15 grudnia 2004

Smoczka...

…posiadła nowe umiejętności. Rzuca mianowicie zabawkami na odległość z wielkim hukiem, co przyprawia Cleos o zawał. A do tego łapie się górnymi łapkami za dolne łapki i ciąąąąąąąągnie te dolne do góry. Do dzioba ich sobie jeszcze nie wsadza, ale to tylko kwestia czasu:)))

Od soboty w domu świątecznie. Wszystko posprzątane, choinka stoi, wieniec na drzwiach wisi, łańcuchy i lampki w całej chałupie robią nastrój. Tylko z sił nieco opadłam i chyba choreńka będę i jakoś mimo ozdób i pierdółek atmosfery nie czuję ni chu-chu.
W tym roku Wigilia u Moich. Z Teściuniuniami of course. To już gorzej, bo z Teściuniuniunią mamy niepisany pakt o nieagresji, ale czy wytrwamy to już inna sprawa. Why? Oto przykładów kilka:
Mały John przyjechał 9 grudnia i od razu wparował do Cleos „Mojego małego pitoraczka zobaczyć” – do niedawna pitoraczkiem była Cleos teraz rola zaszczytna przypadła Smoczycy. Mały John ze Smokiem na rękach, Cleos w piżamie, w drzwiach staje Teściuniuniunia, co po psa przyszła.
T: (do Małego Johna) O już wróciłaś? Jak tak na nią patrzę, jak ją trzymasz to ona całkiem do ciebie podobna. Chociaż jak ostatnio był tu Duży to bardziej do taty Cleos.
MJ: To skoro podobna do Dużego to i do Cleos, bo Cleos do ojca podobna jest…
T: E do Cleos nie, bo Duży jest przystojny.
I poszła.
Wniosek: Cleos jest brzydka jak kupa w trawie.
Się nie przejęłam specjalnie, bo znam możliwości Teściuniuniuni w dogryzaniu, ale Małemu Johnowi chomiki się sklonowały i zrobiły gulę w gardle. Widziałam
Przykład 2
Dzień następny. Cleos pod prysznicem myje włosy co jej wypadają garściami. Niania Znajoma w pokoju ze Smokiem. Przychodzi Teściuniuniunia i do Znajomej:
T: Gdzie Cleos?
Z: Myje włosy.
T: No tak, druga babcia przyjechała to musi być piękna.
Wniosek: Przez 3 miesiące kiedy Małego Johna nie było chodziłam brudna i niedomyta.
Przełknęłam, bo cierpliwym człowiekiem jestem.
Przykład 3
Dzwoni telefon. Teściuniuniunia głosem jakby ktoś umarł do Cleos:
T: Jest Grzech?
C: Nie ma, poszedł z psem na spacer.
T: (przybita) Powiedz mu, żeby zadzwonił jak wróci.
Cleos przekazała jak tylko Grzechw drzwiach stanął, Grzech zadzwonił, po czym…:
G: Oburzona była, żeśmy przez cały weekend nie zadzwonili jak się pies czuje. Opieprzyła mnie i w ogóle, teraz Top Gear na TVN Turbo nie obejrzę.
C: Może czas odciąć pępowinkę? I nie wyżywaj się na mnie tylko zadzwoń do niej i jej to powiedz.
Wniosek: Wszystko i tak w oczach Teściuniuni wina Cleos.
Miarka się przebrała. Rozmawiam tylko tyle ile muszę, nie uśmiecham się, nie jestem miła i w ogóle nareszcie jestem sobą. Zobaczymy co będzie w Wigilię. W zeszłym roku była awantura o ślub. A w tym? Już czekam i szykuję działa wielkiego kalibru.

sobota, 11 grudnia 2004

Misiowa historia

Najpierw był Frantz. Przybył samochodem pod moją firmę. Na głowie miał błękitną szlafmycę, a pod brodą śliniak. Prezentem był urodzinowym – pierwszym jaki od Grzecha dostałam. Frantz milutki jest i mięciutki jak kaczuszka i taki misiowy.

Potem do Frantza dołączył Johann. Długą ma sierść i zieloną muchę w kratę. Zakochałam się w nim w Realu, stałam przy nim i wgapiołowywałam się. Grzech aluzju panial. Johann był drugi.

W drodze powrotnej z wycieczki do Krakowa wpadliśmy do jakiegoś super-hiper-marketa po cośtamcośtam, nie pamiętam. Ostatecznie przywitałam się z Filipem, co mi teraz dynda u stylowego breloczka do kluczy. Niebieską apaszkę ma i oczka ukryte pod kudełkami.

Do chłopaków dołączyła Misica, co ma długie nogi i sukienkę śmieszną. Majta tymi giczołami we wszystkie strony i straszliwie jest drobniutka. Misica przybyła do mnie, kiedy Grzech coś przeskrobał. Miała się u mnie za Nim wstawić. Udało Jej się. Misica była czwarta.

Pewnej wiosennej nocy roku pańskiego obecnego przede mną stanęła Zdzisława. Zakupiona w drodze z działań wojennych w ramach kolejnego przebłagania mła za nieprzespane noce i stresy i wiecznie Grzecha w domu niebywanie. Zdzisława w uroczym wełnianym sweterku siedzi obok Johanna obecnie. Chyba się zakochała.

Potem był Karol. Karol jest malutki – o taki, tyciuteńki. Kupowaliśmy wyprawkę dla Smoka i dostał mi się przez przypadek. Bo taki był kochany i tak wołał, żeby go kupić, że Grzech nie mógł mu się oprzeć. Ja też nie. Karol siedzi na biurku i przygląda nam się, kiedy pracujemy.

Na Mikołaja dostałam Oskara. Najmłodszy z czeredki jest niebieski. Ma niebieski nos i uśmiech niebieski i oczka niebieskie jak kawałeczki nieba. W pupie ma jakieś ziarenka i fajnie się go miętoli. Oskarowi dostało się zaszczytne miejsce na poręczy łóżka. Tuż obok Zdzisławy.

Jaki z tego wniosek??? Cleos niewiele do szczęścia potrzeba. Wystarczy pluszowy miś dany od serca, miś z uśmiechem, miś z duszą. Bo w takich pluszowych misiach, w tych misiach, które mają Cleos radować siedzi mały duszek i rozciąga misiom pyszczki w uśmiechu. A potem pyszczek Cleos też się uśmiecha i wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

piątek, 10 grudnia 2004

Nie je nie pije, a chodzi i ...

…sprząta. Uszami mi już te Święta wychodzą. I szczerze powiem, że mam w wielkim poważaniu świąteczną atmosferę. Jaka kura mać atmosfera??? Człowiek, jak już umyje okna, wypucuje żaluzje, wypierze kwiatki i zasłony, wyprasuje je i powiesi (zasłony, nie kwiatki), zetrze kurze, wypierze wykładzinę, nakarmi dziecko, psa i szczura, pozmywa, poukałada na półkach badziewie, wyskoczy na miasto – człowiek wtedy ma się ochotę przewrócić, a nie słuchać w radio świątecznych przyśpiewek. Mam dosyć. Jak mnie ktoś kocha to proszę w przyszłym roku podpowiedzieć Grzechowi, że w prezencie na Święta ja poproszę Panią Helę, co posprząta i będzie tyrała jak niewolnica, a ja wtedy będę miała siły uśmiechać się i być wkurwiająco świątecznie zadowolona. Jak nie to ja strajkuję!!! Do tego odpadła mi dziś sauna, bo na jakieś durne nauki przedchrzcielne idę. Skaranie boskie. Czarny lud, co dzieci nie ma, będzie mi opowiadał jak mam mojego Smoka wychowywać – no ja przepraszam. Nie poszłabym wcale, ale Grzech też nie idzie, razem nie idziemy do spowiedzi, to przynajmniej ja te nauki odbębnię. Co zrobią rodzice chrzestni nie wiem – pójdą czy nie – wisi mi to i powiewa i teraz to mi to lotto… Szlag!!!
Przynajmniej prezenty mam popakowane. Jeszcze tylko dla Grzecha kupiś muszę i z głowy.
Do posprzątania została mi łazienka, wytarcie antyram i drzwi, odkurzenie ogólne i tyle. Zapowiada się relaksujący weekend. CHCĘ BYĆ OBRZYDLIWIE BOGATA, MIEĆ DOM I GOSPOSIĘ I PANIĄ HELĘ!!! Może mnie jakiś bóg wysłucha i da w totka pierdyknąć szósteczkę???
Problemów emocjonalnych na razie brak, ale jak tak dalej pójdzie to przestanę wierzyć w Aniołka i Pierwszą Gwiazdkę, usiądę w kącie pod lodówką i będę sobie siedziała tak do Nowego Roku. Na więcej nie mam sił…

poniedziałek, 6 grudnia 2004

Grzech...

…do Świąt będzie pracował po całych dniach i nocach. Zostałam ze wszystkim sama. Dobrze, że chociaż meble w living-roomie wysprzątał w niedzielę rano.

Pokonałam dziś kuchnię. Gdyby nie Znajoma, która niańkuje Smokowi guzik bym posprzątała. Tymczasem w kuchni pachnie Pronto, okno błyszczy i w ogóle elegancja-Francja-bążur-madam.

Plan strategiczny sprzątania, zakupów i załątwiania różności wykonuje się jakby sam. Wszystko się układa.

Traktorowi lepiej. Pierwszy raz od tygodnia napił się wody z miski. I nareszcie dostał jakieś jedzenie poza kroplówkami. Wygląda jak wyrzut sumienia. Skóra i kości. Leży biedak przez pół dnia koło miski i błaga spojrzeniem o parę kulek suchej karmy. A tu niestety dieta, kilka garści dziennie i tyle.

„Pani Cleos jestem naprawdę zadowolona z Pani artykułu. Proszę państwa to jedyny artykuł posiadający znamiona takiej naukowej publikacji. Nie znaczy to, że jest idealny, ale na wszystkie jakie przeczytałam tylko ten napisany jest prawidłowo. I Pani Cleos artykuł na dowolny temat też jest doskonały.” – powiedziała w sobotę Pani Redaktor, która prowadzi z nami zajęcia z artykułu właśnie. Urosłam:))) I jestem z siebie naprawdę dumna, bo Pani Redaktor to babsko wredne i złośliwe i straszliwie wymagające. Zadowolenie Jej było wyzwaniem. Pokonałam i to:))) Na 28 osób jedyny poprawny text. Juppi:))) Jak się człowiek sam nie doceni to go nigdy nikt nie doceni, amen.

W ramach Mikołajkowych obchodów biegam dziś po domu w czapce Mikołaja i z grającymi rogami renifera na głowie. A co, niech Smok wie, że Matka całkiem normalna nie była, nie jest i pewnikiem nie będzie:)))

piątek, 3 grudnia 2004

Traktorowi....

…gorzej. dostał gorączki i nowego silniejszego krwawienia. Nowa seria antybiotyków i kroplówki. Wet powiedział, że się wirus zmutował… Ja mu się kura mać pomutuje!!! Zabraniam ruszać mojego zwierza!!! Jutro i pojutrze lecznica w Chorzowie i kolejne zastrzyki i cuda na kiju. Szkoda psa:(((

Smok dwa dni przemywał ze Znajomą i chyba Ją lubi bo się śmieje jak zawsze. Za to na widok Teściuniunini płacze wniebogłosy. Zna się dziecko na ludziach. Teściowa się dziś obudziła, z miną zaskoczoną, że „po co bierzecie nianię? Po co kasę wydajecie? przecież my się możemy zająć”. No kura po moim trupie i zwłokach rozkładających się już!!! Grzech Jej coś tam wytłumaczył. Nie wiem ile z tego bylo argumentów prawdziwych i istotnych a ile pierdykania bez ładu i składu, ale kiedy dziś wróciłam z uczelni nawet słówkiem nie pisnęła. Wyszło na moje, as always:))) Cleos górą Teściuniuniunia do domu!!!

środa, 1 grudnia 2004

Andrzejkowe...

…lanie wosku dało następujące rezultaty:
Mnie wylał się chłop pijący coś z wielkiej szklanicy. Chłop miał na głowie czapkę jak krasnal, tyle, że z antenką. Czyżby był zwiastunem rychłej choroby psychicznej lub nałogu???
Grzechowi wylało się jabłko albo pokiereszowane serce. Tak czy siak symbol zdrady. Się nie spełni.
Smokowi jak to Smokowi wylał się malutki smoczek wykluwający się z jaja. Tudzież Smokokaczka – nowy gatunek.
Wieczór przy świecach, Robinsonie i popcornie uważam za udany.

A dziś rano ni z gruchy ni z pietruchy robiąc śniadanie powiedziałam do siebie na głos: sjegodnia srjeda i do głowy przyszedł mi Oleg. Poznaliśmy się w Lloret tego samego roku, kiedy odkryłam uroki tresowania młodego Niemca. W knajpie, głośna muzyka, tłum ludzi. Z nich wszystkich Oleg był najspokojnieszy. No może poza Gabrysiem, ale ten był zajęty stety-niestety:))) Podał mi na powitanie silną dłoń, przedstawił się, choć wtedy już wiedziałam, że to nie jest Jego prawdziwe imię i nazwisko. Zamieniliśmy ze sobą kilka zdań po rusku. Poprosił o mój adres. Napisałam na podstawce do piwa i pobiegłam na parkiet, gdzie jakiś Włoch skutecznie zajmował mnie niemal do rana. Wróciłam do Polski z uczuciem doskonale wykorzystanego (pod każdym względem) urlopu i nie czekałam na list. Ale przyszedł. Pierwszy z Korsyki, potem z Paryża, z Afryki gdzie stacjonowała Jego jednostka, z Libii czy okolic nie pamiętam. Pisane cyrylicą: kak u tiebia? I może przyjechałabyś do Paryża na weekend? Od razu widać, że facet nie zna polskich realiów. Przysyłał mi zdjęcia podwodnego świata w Afryce, drzew na pustyni, ulic Paryża. Pisał, że wstępując do Legii musiał zmienić imię i nazwisko. Że ciężko tam jest, ale to przygoda. Że kumpel chce uciec z Legii żeby ożenić się z Niemką poznaną też w Lloret. Że chciałby mnie widzieć. Przysłał mi porcelanowe puzderko w kształcie serca i zasuszone kwiaty libijskie. A przecież łączył nas tylko jeden dotyk dłoni i parę zdań wykrzyczanych w hałasie dyskoteki. Odpisywałam, że u mienja haraszo. że nie mogę przyjechać bo studia i praca i kasa. Że cieszę się z tych listów, bo zmuszają mnie do pisania po rusku. W końcu napisałam Mu, że poznałam Grzecha i świat stanął na głowie. Odpisał kartką, że to ostatni od Niego do mnie list, że życzy mi szczęścia i jak będę kiedyś na Korsyce to mam wpaśćdo jednostki. Jeśli akurat nie będzie gdzieś w świecie to chętnie się ze mną zobaczy.
Jeśli tylko będę w okolicy na pewno wpadnę. Jest brunetem, wysokim, sprężystym, silnym i szalenie delikatnym, choć pewnie zabił nie jednego człowieka. Na zdjęciach z Paryża uśmiecha się rozkładając ręce jakby chciał mnie objąć. Oleg – mój Legionista…

wtorek, 30 listopada 2004

Traktor chory...

…bardzo. Nie miała baba kłopotu kupiła se psa. Wczoraj zastrzyki 3, dziś zastrzyki i kroplówka. Co mu jest nie wiem, bo za cholerę nie da się odczytać gryzmołów z książeczki. Coś z jelitami. Przeżyje… mam nadzieję.

Ja, po zakupach, posiadam new image i niech mi ktoś teraz fiknie:))) Spodniumy, spodnie w kant, bluzki jak krochmalone. Teraz jestem Pani Cleos Alexis NiekoniecznieColby. A jak!!! Marzy mi się tydzień w Dubaju na zakupach. Tam złoto tanie jak u nas woda mineralna. I garsonki od Prady, i perfumy od Laurenta, i buty od Gucciego:))) Mniam. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze stan konta na to nie pozwala (jaki stan konta??? ŁOLAMATKO, jakiego konta???) Niedługo, jak już będę sławna i bogata.

Mówiłam już, że hipokryzja przyprawia mnie o odruch wymiotny??? A zakłamanie o konwulsje przedśmiertne??? No to mówię. A wybielanie siebie w oczach własnych i cudzych to już w ogóle robi mi niedobrze. A pseudosympatia i nibylubienie, po to, żeby potem opluć śmiesznymi tekstami??? A dziecinne nibydokopywanie??? Śmiechu warte. Staram się ignorować. Staram się nie zwracać uwagi. I w zasadzie powoli zaczyna mnie to bawić. Bo jak daleko może się ktoś posunąć w robieniu z siebie pajaca – niedojrzałego dodam. Ech.

Smok gada „ajajaja” kiedy je zupkę i „guu,aguaguaguaga aaaaaj” kiedy ma dobry humor. Wyszczekane to dziecko po mamusi. A co. Mała Smoczyca Alexis Niekoniecznie Carrington mi rośnie:)))

piątek, 26 listopada 2004

Gwiazda...

…urodziła córkę. Pola ma na imię. Niech będzie.

Dziobak – dzięki. Zawsze mogę liczyć na to, że w krytycznej sytuacji będziesz rżnęła głupa i to poprawi mi humor. Dooowidzeenia!

3 godziny rozmowy to chyba niewiele jak na roczne zaniedbanie z powodu pracy??? Konsensus żaden, wnioski zerowe, ale przynajmniej się wygadałam. Czy mi lepiej? Nie wiem.

Rzeczoznawca zaczyna wynajdywać problemy. Szlag mnie trafia pomału, ale dam radę, bo jak wojna to wojna. Tylko jak z tym człowiekiem rozmawiać, skoro oc w połowie zdania o ościeżnicach wtrąca „A wie Pani, że się mnie ostatnio czepiali za moje kontakty z KGB?” No ja nie mogę!

Duży dostał rentę i skierowanie do sanatorium w Ustroniu. Fajnie. Tylko, że nie chce TERAZ jechać. Takiemu to człowiek i ZUS nigdy nie dogodzą.

Mały John wraca za 13 dni. Tęskno mi jak nigdy. Oglądając Robinsona ostatnio pomyślałam sobie, że taka rozłąka z rodziną to dla mnie nie nowinka i że dałabym radę. W końcu Mały John wyjeżdża chyba 9 rok z rzędu. A jednak w tym roku mi tęskno. Chyba babieję…

Smok będąc filmowaną zrobił ŁUBUDU i przekopyrtnął się z brzucha na plecy. Cud miód i orzeszki jak mówi Znajoma. Robiłaby to częściej, ale od Ciotki Kapo na zalecone nie leżeć na brzuszku na razie w ogóle, bo za bardzo odgina głowę w tył.

Smok uwielbia sok marchwiowo-jabłkowy. Po Mamusi to ma, bo Mama Kubusie spija hektolitrami. I zupkę jarzynową Smok też lubi. To ma nie wiem po kim???

Od 1 grudnia przychodzi do nas Niania. Nianią będzie Znajoma:))) Mam nadzieję, że przypadną sobie ze Smokiem do gustu i biustu:)))

Pisanie artykułów to pestka i bułeczka z masłem. Mogę płodzić i 8 dziennie, byle tylko pomysł był. Ostatnio reklamowy o dzieciowych produktach. No trochę monotematycznie jak na mnie, ale wiadomo… Smok:)))

Niech mi ktoś powie, jak się hoduje fiołki alpejskie, tudzież cyklamena perskiego??? Bo dostałam od Marchwiaka z Red Bullem i już mi marnieje. W swojej karierze ogrodniczki udało mi się wykończyć już 3 takie kwiatki, a ten jest naprawdę prześliczny i szkoda mi go. Ratunku!!!

A propos kwiatków. Jak to jest, że mój Grzech powszechnie uważany za buraka, cynika, snoba i faceta generalnie nieprzystępnego i wrednego dostaje od sprzątaczek w swojej firmie kwiatki doniczkowe „Bo akurat przesadzałam, a Pan ma już takie piękne kwiaty w gabinecie” (co jest moją zasługą of course). I te sprzątaczki potem dbają o te kwiatki i wdają się z moim Burakiem w kwiatowe dyskusję, a on biedak nie ma o kwiatach pojęcia. (Kiedy się do Niego wproadziłam mylił cytrynę z krotonem – takie życie).

Jutro zakupy. Zmiana image’u. Koniec z dżinsami, niech żyją spodniumy!!! Trzeba równać do ogólnego poglądu o mła, że jestem wredna małpa wywyższająca się, nie???

Dziś basen i sauna. Chyba się na niej przewrócę ze zmęczenia. A do tego Elia Kazan i „UKład”. Może znów uda mi się podsłuchać jakąs ciekawą, intelektualną rozmowę??? Oby, bo poprawiaczz humoru i dodawacz sił witalnych niezbędnie potrzebny.

Najlepszą zabawką Smoka jest rozłożona pielucha. Można ją sobie pakować do gęby, wkładać na głowę, zakałapućkać w nią obie łapki, machać nią jak na pożegnanie. No po prostu radocha:)))

Miałam w nocy dzwonić do Męża po kawał, ale mi przeszło samo. Tak czy siak, Mąż – dzięki na zapas:)))

Czy coś jeszcze??? Pewnie 100 myśli mi umknęło. Trudno. Połapię je potem. Teraz idę poczytać i zasmokować Smoka.

CU soon:)))

wtorek, 23 listopada 2004

Mam rzeczoznawcę...

…budowlanego, a nawet dwóch. Wynajęłam adwokata, a nawet dwóch. Grzech napisał zażalenie na nakaz zapłaty do sądu w B. i wniosek o wyłączenie tegoż sądu z postępowania cywilnego. Ruszamy na wojnę. Rzeczoznawca wyliczy koszt remontu jaki muszę zrobić, po opuszczeniu przez mj mieszkania. A adwokaci (z jednej z lepszych kancelarii w Katowicach) dokopią mj za darmo, po znajomości:))) Co ja bym bez tego mojego Grzecha zrobiła??? W ramach relaksu trzeba rozprawić się z przyciemnianymi szybami w samochodzie mj – za ciemne są jak na nasze prawo drogowe i policja drogowa powinna się o tym dowiedzieć. A bez dowodu rejestracyjnego nie będzie mógł jeździć samochodem do pracy. Czeka go autobus z Sosnowca do B. A potem być może mój boss Richard dowie się jakie przekręty mj robił na służbowych zaliczkach??? A co… nie będę sobie żałowała… Uwielbiam taką walkę na śmierć i życie. Chyba mam duszę gfladiatora:)))

czwartek, 18 listopada 2004

Jak przystało...

…na grzeczną kuzynkę, idąc za radą Johnny’egoB obiecuję nie pisać więcej takich bredni. Cleos comes back i niech mi ktoś tylko stanie na drodze! Bo to ja rozdaję karty! To ja wygrywam melodię, do której inni tańczą skocznie! To ja dyktuję warunki! Żaden śmieć, żadne zero, żaden skurwysyn o ilorazie inteligencji podkładki pod mysz nie będzie przyczyną mojego załamania. Zniszczę go jak się niszczy coś zupełnie niepotrzebnego. Zatruję mu życie, każdą jego dziedzinę – pracę, dom, przyjaciół o ile ma jeszcze takich. Będzie przeklinał dzień, w którym mnie spotkał. Takie nic, takie coś, żałosne i puste nie stanie mi na drodze! Przyjdzie dzień, że będzie prosił swojego boga, żebym w końcu przestała się mścić. Przyjdzie taki dzień, że stanie znowu w moich drzwiach ze łzami w oczach jak kiedyś i będzie prosił o łaskę. Bogowie mi świadkami, że zrobię wszystko, poruszę niebo i ziemię, dołożę wszelkich starań, żeby zrobić mu piekło na ziemi. Niech się od dziś kurwa pilnuje, bo nie zna dnia ani godziny. Taka jestem naprawdę! Nie żadne tam poddawnanie się… Nikt, nikt a już na pewno nie on, nikt nie pokona Cleos. Nie trzeba sobie było robić ze mnie wroga. Dance Makabre czas zacząć. I zapamięta ten taniec do końca swojego parszywego życia. Bo ja jestem najsilniejsza, prawda JohnnyB?

środa, 17 listopada 2004

Pierwszy raz...

…w życiu mam ochotę poddać się… nie walczyć przeciwko wrogom…nie szarpać się o swoje… nie dochodzić racji…mam ochotę siąść w kącie i zaryczeć się na śmierć… siąść i nie ruszać się z miejsca już w ogóle…pozwolić żeby się działo poza mną…pozbieram się… tylko czy mi wystarczy sił i chęci… nie mogę… nie chcę…nie płakałam od bardzo, bardzo dawna…dziś, teraz… nie daję rady…za dużo tego nawet jak na mnie… Cleos pokonana…

poniedziałek, 15 listopada 2004

Musiałam...

…obciąć włosy. Przyczyna prosta: wychodziły garściami. Jeszcze 4 dni temu były za pas, urąbałam jakieś 30 cm, teraz są do połowy pleców. Głupie to, ale czuję się……………….. łysa…I smutno mi. Przy obcinaniu ryczałam jak bóbr, aż Grzech przyszedł mnie pogłaskać i pocieszyć, że do wesela odrosną, żebym mogła moją wymarzoną fryzurę na łbie ukulać. Teraz już mi lepiej… i nie wypadają tak…całe szczęście. I nikt nie zauważył na imprezie, więc może nie jest tak tragicznie???

A propos imprezy:
Dziobak zapomniałaś papirusa uhoduję Ci nowego, bo tamtego zabrała Blondi od Męża.
Red Bullowi i Czupurowi wybaczam, chociaż były 2 sekundy, kiedy zrobiło mi się naprawdę przykro. Ale spoko:)))W przyszłym roku dostaniecie sucharki i tyle.
Żarcie będziemy jeść przez tydzień chyba. Oznajmiam Wam, że z roku na rok jecie coraz mniej. Ja protestuję, bo dostaniecie anemii albo innej cholery (cyt. za Małym Johnem).
Czekam na Iwę. Niech się skończy remontować i przybywa:)))
Kto pamiętał o mnie to fajnie, a kto zapomniał temu palec w oko. Przeżyję.
Było fajnie. Następna impreza u mnie, jak zwykle w karnawale. A potem babski comber, w okolicach kwietnia może???:)))Ktoś jest chętny???

OGŁOSZENIE!!!!!
Sprzedam meble do dziecięcego pokoju: szafa dwudrzwiowa, regał 90 cm na 4 półki z szafką, regał wąski 60 cm na 6 półek, szafkę wolnostojącą, biurko, szafka z szufladami (5) szeroka i mała szafka z 3 szufladami. Wszystko w kolorach: żółto-pomarańczowo-granatowym. Odmalowane we wrześniu tego roku. Wnętrza szafek i szafy czarne. Nic się nie rozpada, wszystko gra i się kupy trzyma. Cena do uzgodnienia.

poniedziałek, 8 listopada 2004

Życie w biegu...

… to jest to co lubię. Nię męczę się, nie marudzę, tylko z zadowoleniem, że jeszcze tyle trzeba zrobić zasuwam jak mały samochodzik. Plan dnia: pobudka, śniadanie, karmienie, spacer, cukiernia, artykuł naukowy, karmienie, praca o agencjach prasowych, karmienie, sprzątanie, przygotowania do wywiadu, karmienie, wraca Grzech więc chwila odpoczynku, zabawy ze Smokiem, czytanie czegokolwiek, wieczorne tańczenie przed kąpielą, kąpiel, karmienie i usypianie, artykuł pijarowski, grzebanie w necie w poszukiwaniu informacji przeróżnych. Gdzieś po drodze wizyta Dużego, wizyta Teściuniuniuni, spacer z psem, aerobik, basen, sauna, zakupy, przychodnia i szczepienie, wizyta u Ciotki O. w szpitalu, uczelnia, odwiedziny u Dużego, odwiedziny w firmie, spotkania towarzyskie, impreza, pisanie bajek. Chciałabym już wrócić do pracy, żeby jeszcze bardziej wypełnić dzień. Brakuje mi intensywnych dni, chociaż specjalnie narzekać nie mogę. No, już niedługo…

A Smok bardzo chce się już głośno śmiać, co Jej jeszcze nie zawsze wychodzi. Śmieszna jest jak nie wiem co:))) Niedawno odkryła, że grzechotki i gryzaki można trzymać dwoma łapkami i próbować pakować do dzioba – zdolna dziewucha:)))

sobota, 30 października 2004

Leży sobie...

…Cleos na saunie, na łóżeczku. Odpoczywa i książkę Kosińskiego czyta. Leży i niechcący podsłuchuje o czym rozprawiają dwie niewiasty w wieku ok. lat 30. Niewiasty rozprawiają niedbale, ni to po hanysowsku ni to po polsku – jednym słowem gadają jakby w życiu do żadnej szkoły nie chodziły.
Niewiasta1: Te patrz, to tu można książki też czytać.
Niewiasta2: No
N1: A ty co ostatnio przeczytałaś?
N2: Trylogię w szkole chyba…
N1: Ej, ale jakieś książki w domu masz chyba, co?
N2: Pewnie, że mam. Cały regalik. Ostatnio nawet kupiłam trylogię tego… no… w kinach leciała… nie s-f tylko fantastyczna… no ta co ją napisał ten…
N1: Wiem… Matrix
Kurtyna!!!
Cleos słysząc te słowa zerwała się z łóżeczka, porzuciła Kosińskiego i wypadła z leżalni. Po czym, kiedy tylko zatrzasnęły się na nią drzwi ryknęła gromkim nieopanowanym śmiechem. Panie przebywające na saunie przyglądały się Cleos podejrzliwie, ale ponieważ powszechnie wiadomo, że Cleos oryginałem jest i basta, pogotowia nie wezwano:)))
Ludzie trzymajcie mnie… dla tych co nie wiedzą mamy nowego autora powieści fantastycznych – Matrix mu matka dała na chrzcie – i napisał trylogię…Tolkiena:)))
Jeeeeeeeezuuuuuu:))) Ubawiłam się po pachy:)))

czwartek, 28 października 2004

W parku...

… na spacerze robiłam zdjęcia wiewiórkom i dzięciołom – obiecałam Smokowi, że uwiecznię ten parkowy świat. Nazbierałam malutkich, kolorowych liści z różnych drzew. Są tak samo malutkie, delikatne i śliczne jak Smok. Zasuszę je i kiedyś pokażę Jej jakie kolory miała pierwsza w Jej życiu jesień.
Masa Pracy dodaje sił i powera takiego, że nic tylko góry przenosić. Właśnie przekopałam się przez ustawy o PAP i statuty spółki. Mam pomysł na artykuł. Znalazłam potrzebne definicje (Alaska dzięki za chęć niesienia pomocy). Poszukuję dyktafonu. Nie mam pomysłu na audycję radiową.
Po aerobiku wracam do domu na czterech – zmęczona, ale zadowolona, bo wysiłek fizyczny mi służy. Po basenie i saunie z kolei wracam tak rozleniwiona, że tylko Smok jest w stanie zmusić mnie do czegokolwiek.
Chciałabym znowu dawać korepetycje z angielskiego. W tym roku musiałam z nich niestety zrezygnować, no bo wiadomo… Smok. A ja tak lubię uczyć. Pozostaje mi tylko czekać do następnego roku szkolnego.
Kuzynka K. zaczęła naukę francuskiego. Moje FCE leży odłogiem. Wezmę się za to przyszłej jesieni.
Szukamy niani. Mały John w przyszłym roku będzie musiał znowu wyjechać. Tęskno mi za Nią. Gadamy przez telefon raz w tygodniu, ale co to za gadka? Mówimy jednocześnie, zaczynamy po 100 myśli i kończymy je w odwrotnej kolejności. We włoskim tle drze się Demonia, w polskim drze się Smok. Jaaaaazdaaaaaa. Niech Ona już wraca, bo mi brak…
Duży asymiluje się ze Smokiem. Nawet na spacerze razem byli, podczas gdy ja buszowałam w bibliotece. Dumny Dziadek ze Smokiem koło fontanny to widok niezapomniany:))) Widać, że przestaje się bać, że zrobi Smokowi krzywdę tymi swoimi niewprawnymi rękami. I dobrze, bo ktoś musi Smoka nauczyć prowadzić samochód (na przykład).
Wszystko gra i tarara rączka w górę, panie proszą panów, w dupie mam konwenanse, buźka rączka klapa goździk, szykuje się impreza. Kto powiedział, że z 3 miesięcznym Smokiem nie można się bawić do rańca prawie. Pora zacząć robić plany Sylwestrowe, a potem w karnawale Bal P…, i babskie party u Cleos i bal przebierańców u Pańci. Jaaaaaazdaaaaaaaaa. Kto mi dał tyle siły???:))) Jakim cudem???:)))
No to idę bo słysze z łóżeczka ciumkanie a to znaczy, że nadeszła pora dojenia:)))

Acha i jakby się kto pytał… niektórych mam w nosie:)))

wtorek, 19 października 2004

W ramach...

…uroczystych obchodów rocznicowych, które trwały tydzień, pojechaliśmy na wycieczkę do Ojcowa. Grzech, Smok, Trakol i ja. Rodzinka w komplecie. Słońce, jesienne złote liście, karmienie Smoka na ławce przy drodze, zamek na którym kręcono „Janosika”, obiad w restauracji pod wiatą, kiedy wokół deszcz i wiatr, pies szczeka, Smok daje koncert, powrót w strugach deszczu, lody czekoladowe „U Michała”, Dom i „Amelia”. Radosny to był tydzień i udana wycieczka.

Zainspirowana „Amelią” właśnie zaczęłam się zastanawiać, co mnie sprawia malutkie radości. Amelia puszczała kaczki na wodzie a ja? Lubię gorące kąpiele i czytanie książek w wannie. Lubie, kiedy Grzech mnie czesze. Krople deszczu na twarzy. Lubię słuchać odgłosów burzy. Cieszą mnie kolorowe liście jesienne. Przyjemne ciepło, kiedy ubieram gruby golf. Misie pluszowe. Uśmiech Smoka. Zapach farb, kiedy maluję i ubrudzone dłonie kiedy odnawiam starocie. Zapach antykwariatów. Cieszy mnie czekolada na gorąco i kolor niebieski. Promienie słońca przebijające się przez drzewa. Wiewiórki w parku. Lubię uczucie zmęczenia po przepłynięciu długiego dystansu. Zasypianie na łapie Grzecha. Widok kiedy w weekend robi nam śniadanie. Cieszy mnie głos Małego Johna w słuchawce. Szybka jazda samochodem. Uczucie zadowolenia, kiedy uczę się czegoś nowego. Wysiłek fizyczny…
Mogłabym tak wymieinać bez końca chyba. Tyle jest drobnostek, które uszczęśliwiają – trzeba sobie z tego tylko zdać sprawdę.

wtorek, 12 października 2004

To już trzy...

…lata. Tylko i aż.

Na wspólną radość
Na wspólną biedę
Na chleb codzienny
I na poranne otwarcie oczu
w blasku słonecznym
Na nieustanne sobą zdziwienie
Na gniew i krzywdę i przebaczenie
Wybieram Ciebie.

Jak powiedziała kiedyś Ally McBeal „Oni się kochają, to nie tylko wystarcza, to jest najważniejsze.”

niedziela, 10 października 2004

Słucham Rysia...

…Rynkowskiego, we włosach mam gumki z kaczorkiem i misiem, piszę bajki, Smok gada po swojemu. Jestem Królową Świata, przeniosę góry, wszystko mi się uda. Jestem Panią Siebie a małe smocze łapki usiłujące objąć mnie za szyję uspokajają i dają nieprzebrane siły. Pokonam wszystko: ćwiczenia dykcji, robienie reportażu, przygotowanie startera i voice-over, referat o Powstaniu Warszawskim, nocne pogaduchy ze Smokiem, jesień pokonam – bo u mnie cięgle wiosna – bo JA tak chcę i tak ma być. Nic nie jest w stanie mnie zatrzymać, nic nie może mnie zniechęcić, nikt nie zakłóci mojej harmonii – bo JA nad nią czuwam i ona jest MOJA.
Jestem Władczynią Swojego Życia – będzie tak, jak JA chcę.

wtorek, 5 października 2004

Dziś...

…ok. 11.30 Cleos została napadnięta na własnej klatce schodowej przez sąsiada psychopatę. Sąsiad ma 190 cm wzrostu, był naćpany jak stado rozjuszonych ćpunów z dworca Centralnego i uzbrojony w donicę glinianą uwieszoną na sznurku. Sąsiad najpierw przepraszał Cleos, że o 3.00 w nocy walił meblami w ścianę, a potem gonił Cleos po schodach w dół rycząc, że ją zapierdoli.
Wobec powyższego Cleos się lekko wystraszyła i składa zawiadomienie o przestępstwie. I uwali skurwysyna na całej linii.
Powzięte kroki będą jedynie uzupełnieniem wniosku o eksmisję sąsiada, który Cleos z Grzechem i resztą mieszkańców złożyli w ADM. Wniosek został przyjęty i procedura odzyskania mieszkania została rozpoczęta.
I jak Babcię kocham, żaden złamas nie będzie straszył mnie, a w przyszłości mojej Smoczycy!!!

sobota, 2 października 2004

Dla siebie...

…aerobik, basen, sauna, zajęcia na uczelni i poszukiwanie butów.

Dla Smoka długie spacery, wieczorne tańce, czytanie bajek i wymyślanie własnych.

Kocham Cię życie, ach życie kocham Cię, kocham Cię nad życie:)))

piątek, 23 lipca 2004

Powinnam...

…urodzić się w całkiem innych czasach. Powinnam żyć w czasach Robin Hooda, rycerzy, dam dworu, szranków i mieczy. Powinnam żyć w czasach, kiedy honor i godność były najważniejsze, kiedy wystarczyło dane słowo, kiedy sprawy załatwiało się na parol, kiedy ludzie mieli dla siebie wzajemnie i dla samych siebie więcej szacunku. Powinnam żyć w erze, kiedy ktoś kto dopuścił się krzywoprzysięstwa, złamał słowo, zdradził, skalał szlachetną miłość sam siebie karał zamykając się w wielkiej wieży, albo przynajmniej podkulał ogon i uznawał swój błąd… Ale nie… Żyję w czasach kiedy można zniszczyć wszystko co najświęsze, zmieszać z błotem każde uczucie, zdradzić, okłamać, a potem jeszcze domagać się dla siebie odszkodowania, podziału majątku, pieniędzy. Nie rozumiem tego, nie pojmuję. Jak można być takim NICZYM…???

wtorek, 20 lipca 2004

Kuzynka K. ...

…urodziła wczoraj. O 22.15 po burzy. Mała Ostra ma 49 cm i waży 2950 g. Trzy tygodnie przed terminem. Poród przez cesarkę się odbywał, więc wrażeń raczej żadnych. Szczegóły poznam jak Kuzynka K. i Mała Ostra wrócą do domu.
JESTEM CIOTKĄ:)))

Jest mi wściekle gorąco, chociaż żaluzje mam od słonecznej strony pozasłaniane. Idę sobie zdechnąć, a potem może napiszę kolejną bajkę dla mojej Wikusi.

niedziela, 18 lipca 2004

Nad naszym lasem...

… nad polaną, na której zawsze rozkładamy się z piknikiem latał dziś kruk. Skąd kruk o tej porze roku pojęcia nie mam, bo to chyba jeszcze nie pora na niego. Wielki był, czarny jak to kruk, słychać było łopot jego potężnych skrzydeł i złowieszcze krakanie. Pomyślałam, że to zły znak, że może to jakieś ostrzeżenie.
Chwilę potem na ramieniu usiadł mi motyl. Żółty i czarne kropki miał na skrzydłach. Zła wróżba została odwrócona, bo motyle nie mogą zwiastować nieszczęść.
Czyżbym znowu miała szczęście? Czyżby znowu Los postanowił dać mi spokój?
Do domu wróciłam już bez złych myśli, za to z brązową opalenizną. Musi być dobrze, MUSI:)))

wtorek, 13 lipca 2004

Dzwonią...

…do mnie trenerzy z życzeniami powodzenia i zapewnieniami, że będą trzymać kciuki. Pytają o termin i jak się czuję i w ogóle wykazują nad podziw wielkie zainteresowanie. Koszykarze, hokeiści, piłkarze, siatkarki – w większości faceci. W życiu nie spodziewałabym się z ich strony takiego wsparcia – dzięki chłopaki:))) Mała Wika będzie miała masę wujków:)))

Promienne życzenia nadeszły z Capri. Ela-Gazela posłała kartkę i paczkę, w której były przesłodkiej urody śpiochy różowe z czapeczką. I okolicznościowe nowonarodzeniowe capreskie śliniaki. Ostatnio Gazelę widziałam… 6 lat temu. Pełne zaskoczenie – jednak scorpionia krew i jedność zodiakalna daje się odczuć. Kochana… odpisałam dłuuugim listem:)))

Z Bremen i Hamburga przyszły niespodziewajki – ciuchy, butelki, termosy, cuda na kiju i życzenia wszystkiego słonecznego:))) Ludzi, tych którzy pamiętali, widziałam już nawet nie pamiętam jak dawno temu. W zasadzie to znajomi moich Rodziców bardziej niż moi, ale pamięć pozostała.

Wszystkie te gesty, telefony, kartki, listy, pierdółki cieszą mnie ogromnie, tym bardziej, że mam pewność, że nikt nie zrobił tego bo „tak wypadało”. Po prostu ludzie mają serca.

czwartek, 8 lipca 2004

Jak nie było nikogo...

…to były pustki. Jak już przyjechali to niemal w komplecie. Wczorajszy wieczór spędzony w gronie Przyjaciół dał miłe chwile rozrywki w tym nudnym oczekiwaniu na JUŻ. Był Mąż, Dziobak i Rudy i Czupur. Zabrakło Iwy, Marchwiaka z Red Bullem, ale ich planuję spotkać może w weekend – obaczym jak będzie.
Za to o 22 wczoraj odnawiałam przewijak, montując na nim ceratę z Kubusiem Puchatkiem. Jest gotowy.
Grzech z wojny wrócił o 3, dzięki czemu obudził mnie skutecznie i do 5 nie mogłam spać. Efekt? jestem dziś nieprzytomna a czeka nas zakupowy dzień. Łolamatko.
Przemyśleń głębokich – brak.
Bajki się piszą. Pisanie dla dzieci jest o wiele trudniejsze, niż pisanie dla młodzieży czy dorosłych. Co z tego wyniknie – zobaczymy.
Nic mi się nie chce:)))

sobota, 3 lipca 2004

Najwspanialszemu...

…Grzechowi Mojego Życia:)))
życzę dziś:
zawsze tego radosnego błysku w niebieskich oczach,
spełnienia marzeń – przynajmniej kilku w roku:)))
sił do pracy, z której oby zawsze miał taką satysfakcję jak teraz,
cierpliwości anielskiej do mnie i do Wiki:))),
żeby nigdy nie zatracił umiejętności mówienia i pokazywania jak bardzo kocha,
więcej spokoju za kierownicą:))),
mądrości, by jak do tej pory, zawsze potrafił znaleźć właściwą życiową ścieżkę,
więcej szaleństwa, bo po szarym dniu tylko ono daje wytchnienie,
miłości, która dodaje skrzydeł,
i żeby NIGDY NAWET NA GRAM się nie zmienił:)))

Kochająca na zabój i wieki wieków amen
Cleos

środa, 30 czerwca 2004

Robiłam porządki...

…sentymentalne.
Znalazłam listy miłosne, jakie dostawałam przez lata rozwijania moich… ekhe… uwodzicielskich talentów. Najstarszy datowany jest na 1989 rok – miałam wtedy 11 lat:)))
Uśmiałam się do łez:)))

wtorek, 29 czerwca 2004

NIC...

…się nie dzieje.
Firma jak stała, tak stoi – nie zawaliła się przez to, że mnie w niej chwilowo nie ma.
Grzech na wojnie – NIC nowego – tym razem w Gliwicach „robią” jakiegoś gościa. Pewnie wróci w nocy:(((
Spakowałam się częściowo. To jakby ostatni gwóźdź – mogę w zasadzie rodzić.
Weny brak. Ochoty brak. Wyspania brak.
Mały John dalej szyje TE SAME zasłony. Trzeci tydzień – to niewątpliwie będzie arcydzieło.

Chce mi się tańczyć sambę, pójść na balety, napić wódki, zapalić mocnego papierosa, przehulać całą noc. Chce mi się zrobić coś szalonego… Pomysłów tysiące, tylko potrzebna mi sprawność i forma sprzed 8 miesięcy. Szlag by trafił. Męczy mnie już to „ciążenie”. Niby nic mi nie jest, nic mi nie dolega, ale już samo to, że wszystko trzeba wolniej, spokojniej – to jakby nie ja, nie moje ciało i nie moje tempo. Życiowego sprintu mi się chce…

piątek, 25 czerwca 2004

Książka...

…ma póki co 84 strony. Wena nadchodzi falami. Intryga sama się snuje, jakby poza mną, a potem tylko „klik, klik, klik” i mam ją uchwyconą na kartkach papieru. Arcydzieło powieściopisarstwa może to nie będzie, ale daje mi dużo satysfakcji.
W głowie już kolejny pomysł na następną książkę. Zapisuję i zapisuję, notuję, pomysły sypią się jak manna z nieba, prosto na moją niewyspaną głowę, szpilkami wbijają mi się w mózg wrzeszcząc „nie zapomnij o mnie, zapisz mnie, zanotuj!!!”. Musiałabym mieć 4 ręcę, byłoby mi łatwiej i na pewno szybciej:)))
Uwielbiam to:)))

czwartek, 24 czerwca 2004

Wielkie planowanie II...

…jak do tej pory z TAMTYCH PLANÓW udało mi się zrealizować wszystko do czerwca 2004:))) Reszta planów czeka na realizację… dodam do tego jeszcze: do grudnia 2004 schudnąć jakieś 10 kg:))) i niech mi ktoś powie, że mi się nie uda:)))

poniedziałek, 21 czerwca 2004

Grze(ch)szne rozmowy...

…Wieczór, Grzech 13 godzinę przy komputerze, pracuje, świata nie widzi, nie słyszy. Do pokoju wchodzi Cleos i odciąga fotel razem z Grzechem od biurka, pakuje Mu się z niejakim trudem na kolana i…:
Cleos: Grzech, powiedz mi coś miłego, jak w telenowelach peruwiańskich, coś takiego jak Leoncio Cortese y Mario de la Vega swojej Lucii.
Grzech: Dziękuję Ci…
C: ???
G: Dziękuję Ci, że nosisz naszą córeczkę i że chciałaś ją nam urodzić.

No i popłakałam się ze szczęścia. Czasem tak mam, jak wtedy, gdy pierwszy raz razem stanęliśmy nad brzegiem morza. Tylko łzy szczęścia mogły wtedy wyrazić to co czułam. I tak mi już zostało – malutkie chwile słabości, nieznanej nikomu Cleos – kiedy patrzę na Niego i myślę, że to właśnie ON i to właśnie ze mną… i tylko łzy szczęścia, że nareszcie znalazłam spełnienie…

niedziela, 20 czerwca 2004

Prasoznawstwo...

…zdane z palcem w… w uchu… i fachowych pomocach naukowych sporządzonych czcionką 6:))) Niepotrzebne były całe te nerwy, choć prawda taka, że z takim stresem na exam jeszcze chyba nie szłam.
Potem zasłużona kąpiel w olejkach z eukialiptusa, chwila babskiego zapomnienia i weekend tylko dla mnie. Grzech pracuje pilnie, więc mogę się szwendać po domu, oglądać horrory i melodramaty, płakać bez sensu, czytać kryminały i układać plany na „po sierpniu”.

Duży wraca jutro do domu. Niby fajnie, ale mógłby się jeszcze rehabilitować, bo w domu jak zwykle oleje sprawę i będzie tylko marudził, że ma mniej sprawne ręce niż miał. Argument, że musi wrócić do pełni formy, bo jak się będzie wnuczką zajmował trafia do Niego tylko w niewielkim stopniu:))) Ważniejsze jest – kto Mu będzie szklankę z piwem trzymał:))) Ech faceci… Dobrze, że Grzech nie pije, nie lubi, nie musi, nie chce – ani okazjonalnie, ani nałogowo, ani wcale w ogóle.

Wakacje… coraz mniej zajęć, coraz więcej czasu. Może powinnam skończyć tę książkę zaczętą dwa lata temu???

czwartek, 17 czerwca 2004

Czasami...

…najprostsze rozwiązanie i największa mądrość leżą tuż pod bokiem. Wystarczy po nie sięgnąć…albo zadzwonić. Czasem chciałabym mieć ten spokój, rozsądek i tę życiową mądrość jaką mają ci, którzy są mądrzejsi ode mnie, od Miriam, od wielu wielu z nas. Na to potrzeba lat… pewnie wielu…Ktoś mi właśnie powiedział:
Ktoś: Cleos nie przejmuj się obie jesteście podenerowowane. Ty ciążą, Miriam swoimi problemami. Przejdzie wam, nawet nie spostrzeżecie jak się pogodzicie…

…być może tak właśnie będzie…ten Ktoś powiedział jeszcze: „Cleos daj sobie spokój z tym internetem, zobacz ile przez to niepotrzebnych kłótni i awantur”. Racja – choć wyjątkowo nie lubię racji przyznawać.
I po tej rozmowie jakby ręką odjął, spłynął spokój i wróciło skupienie potrzebne do nauki. Dziękuję… zdecydowanie za rzadko rozmawiamy…

środa, 16 czerwca 2004

Kiedy...

…Grzech rano wstaje i wychodzi do pracy, lubię spać na Jego poduszce, chociaż jest wymiętolona i niewygodna. Wdychać Jego zapach przez sen i czuć ciepło pozostawione przez Niego. Misiowy zapach i ciepło wielu spokojnych lat, które przed nami:)))

wtorek, 15 czerwca 2004

Niniejszym...

…chciałam podziękować:

Rudej Iwie – że przyjechała i że mnie rozumie i że modli się za mnie i Wiki, że jest od zawsze,

Marchwiakowi – za 10 lat, za intrygę z Borówą, za zaufanie i kopniaki na opamiętanie,

Johnny’emuB – za to, że kiedy trzeba było walczył o mnie i ze mną przeciwko wszystkim, za godziny w knajpach, za Studniówkę którą uratował,

Damianowi – za taniec, za godziny potu i bolące stopy, za to, że otworzył mi oczy i pokazał, że nawet rodzinie nie zawsze można ufać,

Mężowi – za dowcipy o północy, dyskusje zupełnie niekonstruktywne, męskie rozmowy, układ o którym wiemy tylko my,

Dziobakowi – za Hiszpanię, za notatki przez 5 lat studiów, za wrażliwość której mnie czasem brakuje i za to, że mogłam się nią czasem opiekować,

Faraonowi – ona wie za co i za to, że rozumie, że mnie rozśmiesza, że mi ufa,

Ginie – za to, że zawsze staje po mojej stronie, nawet jeśli robi to trochę brutalnie, i za to, że mogę się czuć jakbym miała młodszą siostrę

eXXXtreme – za dawne dobre czasy, kiedy wspólnie walczyliśmy o kulturę i porządek na czacie, za porady komputerowe, i za to, że przychodzi czasem po radę,

Medei – za anioły, Krempną, niezrozumiałe dla mnie teksty i magiczny świat,

Ludziom Netu – Who, Banal, Lei, Mrooffce, Joy, Łobuzowi, Offcy, Golden, Conieco, O-s, – za słowa, które znajdują zawsze kiedy potrzeba,

Małemu Johnowi – za cierpliwość, zrozumienie, za to, że traktuje mnie jak przyjaciółkę, za to że szaleje na punkcie Wiki,

Dużemu – za to, że w moim dorosłym życiu raz jeden powiedział mi, że mnie kocha i było to najcenniejsze wyznanie jakie w życiu słyszałam,

ByłemuNiedoszłemuDamskiemuKickboxerowi – za szkołę życia jaką mi dał i siłę, którą dzięki temu zyskałam, za książkę którą mogłam napisać, za setki róż, za cel, który dzięki niemu ciągle jeszcze przede mną,

na koniec – choć to najważniejsze

Grzechowi – za to, że nauczył mnie znowu ufać, że rozumie, wspiera, czasem ochrzania, za Wiki, za to, że znosi moje szalone pomysły, za miłość, którą czuję zawsze nawet wtedy kiedy nie ma Go parę dni i nie ma czasu zadzwonić.

Ci ludzie zawsze będą blisko mnie niezależnie od tego jak daleko będą w rzeczywistości. Reszta świata nie dała mi nic… i niech tak zostanie…

Blogi...

…są po to, żeby KAŻDY mógł na nich pisać co mu się podoba – dotyczy to zarówno właściciela bloga, jak i komentujących. Paradoksalna jest sytuacja, kiedy blog staje się przyczyną awantury rodzinnej. Przykro mi, że tak się stało i przykro mi, że Miriam zacięła się w sobie i nawet nie chce wysłuchać co mam do powiedzenia. Kasowanie komentarzy „bo mi się nie podobają” jest śmieszne i dziecinne, ale być może jeśli się bardzo postaram zrozumiem czemu się tak dzieje. Zostałam nazwana fałszywcem i obłudnikiem, pomimo to chciałam wyjaśnić tę sytuację. Nie dano mi szansy – nie będę się więc narzucała i napraszała i płaszczyła w nieskończoność za nie moją winę… Mam ciekawsze zajęcia niż wzbudzanie netowych utarczzek.

poniedziałek, 14 czerwca 2004

"Tosca"...

… w plenerze, wokół zabytkowe kamienice, cudowna muzyka, łza w oku, tenor kurdupel. Mrrrrrrrr…:)))

Pół nieprzespanej nocy, a potem… ech szkoda gadać…:(((

Żadnych dolegliwości ciążowych – brzuch, tyłek, uda bez rozstępów (w 32 tygoniu), nieoklapnięty choć megagigantyczny biust, niebolący kręgosłóp, brak problemów z wygodnym zasypianiem, zero zaparć, spuchniętych nóg, rąk, możliwości gimnastyczne spore, klękanie, kucanie, robienie pedicure bez problemów. Biegam na obcasach, robię wszystko tylko odrobinę wolniej – czuję się doskonale…

…więc czemu mi tak obrzydliwie źle???

sobota, 12 czerwca 2004

Cztery...

…godziny w lesie z Boże Ciało zaowocowały: przeczytaną książką, wyprzytulaniem za wszystkie czasy, obślinionym psem znoszącym 150 badyli, słuchaniem śpiewu ptaków, nieoglądaniem ludzi, bukietami z lwich paszczy we wszystkich wazonach w domu, trochę bolącym kręgosłupem, lekką opalenizną.
Znaleźliśmy fantastycznie miejsce – polankę z dala od ludzi, gdzie miękka trawa, kwiaty, słońce przebijające przez drzewa, miejsce na koc i leżak, cisza i dzicz. Pięknie było – prawdziwie wypoczęłam:)))

Dwie i pół godziny wczoraj w sklepie dla dzieci i mamy kupione WSZYSTKO co Wiki może być potrzebne. Od wózka po grzechotkę, którą Grzech wybierał chyyba kwadrans. Wózek, fotelik, pościele, ręczniki, ciuchy, laktator, butelki, smoczki, kocyki, termometry – no jednym słowem wsio. Teraz do kupienia zostały jeszcze tylko rzeczy drogeryjno-higieniczne i w zasadzie córcia może się rodzić. Pasożytek mały, kopacz przebrzydły, niszczycielka matczynej wątroby i innych wnętrzności:)))
Od Ciotki Oli dostałam prikaz: „I żeby Cleos nie ważyła się rodzić przed 38 tygodniem ciąży!!! Bo jej nie wolno!!!” Tak jest Ciociu-Kapo, na baczność z wypiętym brzucholem melduję, że nie zamierzam:)))
Wycieczka ze szkoły rodzenia na porodówkę, oddział położnictwa i niemowlaków dał mi wiedzę niezbędną… nowoczesne szwedzkie łóżka porodowe są niewygodne jak stado byków – leżałam na takim to wiem o mówię – brrrrrrr, wolę rodzić na starym oddziale. Poza tym jak zobaczyłam, że dwa łóżka porodowe stoją obok siebie w jednej sali, to ja dziękuję bardzo. Nie będę rodziła z jakąś obcą babą i jej facetem za parawanem. Wolę rodzić na starym oddziale, gdzie będą koło nas skakać i starać się 1000 razy bardziej – po znajomośc of course i bo Ciotka Ola-Kapo czuwa. W życiu nie załatwiałam niczego po znajomości i nigdy bym tego nie zrobiła, bo nie lubię nepotyzmu i popierania swoich. Ale ten jeden jedyny raz cieszę się, że jestem uprzywilejowana. Od początku ciąży nie płacę za prywatne wizyty i ginekologa, ani za USG, ani za badania krwi, ani za zastrzyki, wchodzę wszędzie bez kolejki (jak ostatnio na EKG) – kichać te pieniądze, ale oszczędzam czas. I wiem, że kiedy to będzie JUŻ, to żadna położna nie warknie na mnie, lekarz będzie pod ręką, ciotka Ola-Kapo też, osobny pokój, lepsze warunki, ludzkie podejście. Dzięki wam bogowie za ciotkę – postrach całego bloku nr 3:)))

A teraz posprzątam co do mnie należy i spadam się uczyć. Durne to prasoznawstwo jak wół, ale trudno. Dwa examy już zdałam, jeden z kultury języki na 5, drugi z erystyki, ortofonii i negocjacji na 4,5. Napisałam pracę na trzeci exam z teorii form dziennikarskich – mam nadzieję, że mój felieton w ogóle przypomina ten gatunek dziennikarski:))) Został tylko dr Sepleniący… koszmar. Wczoraj ślęczałam 5 godzin i nic z tego nie pamiętam.

Duży za tydzień wraca do domu. Chodzi, sam się myje, sam je, sam czyta. Trochę marudzi, ale to nic nowego. Wygląda trochę jak Frankenstein z bliznami po bokach głowy (od tego imadła, co Mu ciężki łeb podtrzymywało w czasie operacji) i z tyłu przez cały kark. Do tego chodzi sztywno jakby kij połknął co potęguje efekt robocopowania:))) Ale wraca do formy i to najważniejsze.

Mały John szyje zasłowny w owieczki dla Wiki. Układa, spina, rozkłada, fastryguje – odwaliło Jej zupełnie. Kochana:)))

Tak właśnie sobie pomyślałam z rozrzewnieniem – jestem szczęśliwa:)))

czwartek, 3 czerwca 2004

No to...

…zaczęło się.
Pierwszy dzień L-4 – wczorajszy – spędziłam w pracy i szkole rodzenia. W pracy zwyczajnie – zrobiłam co moje i wyszłam wcześniej. W szkole rodzenia oglądaliśmy filmy o kąpaniu, pielęgnacji noworodka. Strasznie tam mają niewygodne krzesła:)
Drugi dzień L-4 – dzisiejszy – jeszcze się nie skończył. Rozmroziłam i umyłam lodówkę (fuj), pies zaliczył dłuuuuuugi spacer z obszczekaniem karuzeli włącznie, odnawiam właśnie nasz zabytkowy młynek do kawy. Musiałam mu dorobić szufladkę, bo Duży gdzieś zapodział w piwnicy:) Po południu jeszcze zakupy wizyta u Małego Johna i wsio.
Jutro i pojutrze jadę na uczelnię, więc nudzić się nie będę. A jeden znajomy policjant obiecał mi puzzle 3000 elementów:))) Uwielbiam układać i kocham naszą policję.
W niedzielę „Harry Potter” w kinie.

Pierwszy tydzień L-4 z głowy. Potem będę się uczyć uczyć i uczyć bo examy mnie czekają. No i Miriam się zapowiedziała, i Anka i Moniś. Żyć nie umierać. Może nie będzie tak źle??? A w wolnych chwilach nadmiaru czasu będę latała po sklepach i obkupowała Wiki w różne cuda:)))

środa, 2 czerwca 2004

Jasny gwint...

…i ciemne kołki rozporowe!!! Wąchanie farby w pracy zaowocowało trzytygodniowym L-4. Chyba zdechnę od tego siedzenia w domu. Plan? Dłuuuuuugie spacery z Traktorem, wycieczki do sklepów i robienie zakupów Wikowych, a potem tachanie tego wszystkiego do domu. Wózek spakowany sobie na plecach przyniosę. Pościel, ciuchy, apteka, drogeria, co tam jeszcze chcecie. Na cmentarz pójdę do Babci. Do Dużego pojadę – przenieśli Go na rehabilitację na 3 tygodnie na razie. Na gości poczekam – MiriamB, może Iwa wpadnie, Anka z uczelni, ktoś jeszcze chętny? Chata wolna czeka! Będę czytała książki, do kina pójdę, na widelcu może coś obejrzę ciekawego, list będę pisała i pamiętnik, okna dwa umyję w sypialni, wykończę sąsiada psychola.
Nienawidzę siedzieć bezczynnie w domu – to się chyba pracoholizm nazywa. Nie nadaję się do tego, żeby na L-4 sprzątać i przestawiać wazoniki, nie jestem domatorką, nie lubię długiego przebywania w jednym miejscu nawet jeśli to własna chałupa jest. Byłam wczoraj wściekła cały wieczór i pół nocy i jeszcze mi wściekłości na rano zostało. GRRRRRRRR-WRRRRRR-YGHHHHHHGYHHHHH

poniedziałek, 31 maja 2004

Początek...

…tygodnia kura jego mać:
1. dostałam wezwanie do zapłaty od MJ – za nakłady na remont,
2. MJ zapowiedział, że jeśli do 14 dni nie zapłacę składa sprawę do sądu cywilnego,
3. w związku z powyższym składam na II Komisariacie zawiadomienie o przestępstwie – w przedmiocie zniszczenia mieszkania,
4. w wyniku tego czeka mnie też sprawa karna,
5. remont w pracy trwa – śmierdzi farbą i lakierami,
6. sąsiad psychopata miotał się cały wieczór wczoraj interwencja policji i pogotowia pomogła na godzinę,
7. ten sam sąsiad wariował też już dziś rano,
8. krew mnie zaraz zaleje dziewicza!!!

That’s all i wuj i niech ten tydzień już się skończy, bo nic dobrego mnie chyba nie czeka…:(((

sobota, 29 maja 2004

Victory...

…znaczy zwycięstwo na całej linii – będziemy mieli CÓRECZKĘ – od dziś nie ma już Misiątka, jest za to Vikta. Żeby nie było, że mi już całkowicie odbiło i będę dziecko chrzciła przez „V” – wyjaśniam: Vikta to pseudonim artystyczny Misiątka-Kabaczka-Bandyty…tfu Bandytki znaczy:))) No to idziemy z Grzechem i Viktą na spóźnione urodzinowe party do Red Bulla i Marchwiaka:))) Miłego dzionka od siwego scorpionka …

aaaa… i Iwa – powodzenia:)))

czwartek, 27 maja 2004

Uśmiechnięty...

…miś w łódce zdobi ścianę:))) Na tym zakończymy malowanki, bo chociaż zostało jeszcze trochę miejsca na ścianach – nie lubię przesady. Sufit i nocne niebo muszą poczekać aż Misiątko się wykluje, bo teraz jakoś nie bardzo widzę się na drabinie pod sufitem malującą księżyc w szlafmycy:)
Mały John szyje zasłony w śpiące owieczki. Dostała świra biedaczka na punkcie Misiątka i ciągle tylko „mój wnuk/wnuczka bla bla bla”. Teściuniuniunie nie wykazują entuzjazmu – żadnego. Pytają jak się czuję i wot wsio. I bardzo dobrze, bo nie zniosłabym rad-porad i trucia jak to będzie…
Znajomi umiarkowanie – tyle jest innych tematów do obgadania, że też przeważnie kończy się na pytaniu o samopoczucie. I całe szczęście, bo nareszcie czuję się jak normalny człowiek ze złożonym życiem a nie inkubator z wyłącznie jedną funkcją – urodzić… Może ja jakaś dziwna jestem, ale całe życie i wszystkie rozmowy nie muszą się kręcić wokół mojego pępka, brzucha czy czego tam jeszcze.
Valmont urodziła córeczkę – GRATULACJE Słoneczko. Trzymajcie się obie zdrowo. I cmoki dla Andy’ego:)))
Dla wszystkich zainteresowanych. Na własne oczy widziałam pismo komisji lekarskiej, która stwierdzała, że pobieranie i wykorzystywanie komórek krwi pępowinowej jest niezgodne z ustawą o transplantologii. Znaczy pobierać sobie można, ale ewentualne wykorzystanie tych komórek jest już niezgodne z polskim prawem. Tak mamy kura mać dostosowane przepisy. Żaden bank komórek w Polsce nie ma zgody na wykorzystanie komórek, ba, nawet o taką zgodę nie wystąpił. Grzech sprawdza temat – samą ustawę i źródło tej informacji, czyli tych lekarzy. Cała sprawa wyszła głownie dlatego, że ktoś tam-gdzieś tam pobrał, potem usłyszał o ustawie i złożył do prokuratury doniesienie o przestępstwie, że banki działają bezprawnie. Sprawa jest poważna, bo po pierwsze primo to kupa kasy, a po drugie primo to ogranicza możliwości ewentualnego ratowania dzieci. Szlag by trafił tych na górze i niech ich gęś kopnie. Wieści po Rodzinie rozesłane, wszyscy zaciążeni już wiedzą – zobaczymy co z tego wszystkiego wyniknie. My na razie czekamy, chociaż w tym tygodniu miałam dzwonić do W-wy po umowę z PBKM.

Tydzień mam ciężki i ogólnie zapchany planami do granic możliwości. Czy ktoś mi może wydłużyć dobę??? O jakiś 4-5 godzin poproszę… to chyba niewielkie wymagania:))) Ubezpieczenie mieszkania załatwione, przegląd samochodu, ubezpieczenie samochodu, naprawa okularów, zakupy dziś wieczorem, Dzień Matki odbębniony, w niedzielę do Dużego, w piątek i sobotę na uczelnię, w sobotę na USG, potem do Red Bulla na spóźnione urodziny, Faraon z Łobuzem nie przyjechały w końcu, list muszę skończyć pisać, bo już to za długo trwa. Uffff, a potem padnę na twarz jak sznitka na asfalt i tyle z tego będzie.
A propos twarzy WSZYSCY mi mówią, że ciąża mi służy, że mi się cera poprawiła, że nie przyyłam dużo, że wyglądam ekhe… promieniejąco. Albo to wszystko fałszywe dziady są, albo faktycznie taka się zrobiłam jeszcze bardziej najboskiejsza:))) Faktem jest jedynie to, że takiego powera mam, że mogłabym góry przestawiać i morza przecedzać przez babcine durszlaki. Siły mnie nie opuszczają i nawet jak zasypiam to myślę i plany układam, co zrobię jak tylko wstanę. I tylko ten cholerny ból z stawach biodrowych, w kościach krzyżowych czy jak zwał wieczorem ruszać się nie pozwala. Ale poduszka elektryczna czyni cuda:)))
Dobra Słonka, lecę jakieś śniadanie ukulać, bo ja dziś do pracy na 13-tą do 19-tej. Ni z gruchy ni z pietruchy i wcale mi to nie pasuje, ale takie życie…
Cmoki jak smoki

PS.
Dziobak, eXXXtreme – dzięki za życzenia na Dzień Matki:)))

poniedziałek, 24 maja 2004

Na ścianach...

…oprócz małpy, słonia i lamparta powstał aniołek stróż. Może ktoś powie, że to hipokryzja z mojej strony, bo niby niewierząca i aniołek, ale uważam, że każde dziecko powinno mieć kogoś, o kim myślałoby, że będzie go strzegł. Żeby go jakoś spersonifikować powstają obazy aniołów stróżów. Bo tak na dobrą sprawę to może być zmarła babcia, ukochany pies, przyjaciel, duch drzewa pamiętanego z dzieciństwa. No więc Misiątko ma szczerbatego, blond aniołka:)))

Duży zaczął jeść, humor Mu się poprawił, prawa ręka trochę nabrała sprawności – już nie „ucieka”. Jest szansa, jest nadzieja – bogowie wesprzyjcie Go…

Sobotnia impreza urodzinowa Małego Johna zaowocowała bólem nóg i połową sernika w domu:))) Sernik jest bardziej dla Grzecha niż dla mnie, za to ja miałam swoją chwilę zapomnienia w rytmie salsy. Wytańczyłam się a wszystkie czasy, wypodrygiwałam, wykiwałam:))) Przy pierwszych taktach ukochanej samby łzy mi w oczach stanęły – ze szczęścia – czasem tak niewiele potrzeba.

Ktoś okradł, okłamał i wykorzystał Małego Johna i Jej dobre serce. Nie podam mu już ręki. Nie lubię wtrącać się w intrygi rodzine pomiędzy Małym Johnem i Jej rodzeństwem, ale tym razem przegięli. Można robić świństwa wszystkim naokoło, można postępować jawnie niesprawiedliwie wobec wszystkich – oprócz MOJEJ RODZINY. Będę niszczyć, deptać, mieszać z błotem, kąsać i pluć jadem. I w dupie szczerze mówiąc mam ewentualne straty materialne w postaci nigdyjużniedostanych prezentów od chrzestnej, obrażoną minę wujka P., wyniosłość cioci G. i stosunki rodzinne. NIKT nie będzie krzywdził MOJEJ MATKI – nawet tylko słowem…!!!

A Misiątko macha łapami górnymi, dolnymi, fikołki robi jak dzionek długi. A wieczorem terrorysta nie pozwala mi spać lewym boku jak lubię, tylko zmusza do spania trumiennego – na wznak. Bandyta. Niech już będzie sierpień, niech wyłazi i niech śpi wreszcie w swoim łóżeczku – zakupionym zresztą w sobotę:)))

piątek, 21 maja 2004

A jutro...

…będę jadła urodzinowy sernik Małego Johna i BIGOS:)))A potem idziemy na koncert i tańczyć salsę z Jose Torresem – dam czadu:))) A potem trochę jazzu, a potem kolejny koncert i jeszcze jeden – do domu wrócę chyba na czterech.
A w niedzielę wystawa psów:))) I takie śliczne szczeniaczki dogów niemieckich:))) mniam mnia pycha i sama słodycz. Kupi mi Grzech czy nie kupi???:)))

czwartek, 20 maja 2004

Na niezapominajkowych...

…ścianach pokoju Misiątka powstaje zwierzyniec. Oprawiona w ramy wisi 20 letnia wiewióra, która dostałam od Cioci J. Na pozostałych ścianach namalowałam małpę w kapeluszu safari, słoniatko, lamparta. Przede mną jeszcze tworzenie aniołka, którego pomogła wymyślić Mrooffka, niedźwiedzia w łódce i nie wiem co mi jeszcze do głowy przyjdzie. Bo niby gdzie jest powiedziane, że w pokojach dziecięcych muszą być na ścianach milusińskie tapety w chmurki, zwierzątka i inne takie? Nasze Misiątko będzie miało oryginalne ściany w zwierzyniec – malowane przez mamusię:))) Po coś bogowie w końcu dali tę odrobinę talentu plastycznego – odzidziczonego po Dużym nawiasem mówiąc (bo Mały John kiedyś narysował coś może, ale co to było – tego nie wiem nikt).
Trochę męczące jest wspinanie się na meble w celu sięgnięcia pędzlem pod sufit, ale czego się nie robi… Relaksuję się przy takim malowaniu:))) Szkoda, że tak mało tych ścian już mi zostało. Ktoś reflektuje na malunki naścienne???

środa, 19 maja 2004

Duży...

…się obudził. Przewieźli Go z intensywnej na salę, gdzie leżał przed operacją. Nie może siadać, ani tym bardziej wstawać, leży płasko z łysą głową odchyloną lekko do tyłu. Obrzęk i opuchlizna pooperacyjna i ten łysy łeb sprawiają, że wygląda jak strongman bandyta. Najważniejsze, że porusza rękami i nogami – znaczy nie nastąpił paraliż. Lewa ręka (przed operacją zdrętwiała) – bez zmian, prawa (przed operacją sprawna) – pogorszona. Profesor trochę tym zmartwiony, ale liczymy wszyscy na to, że to tylko kwestia rehabilitacji i zdrętwienia mięśni, bo operowany był 10 godzin w pozycji na brzuchu z odciągniętymi do tyłu barkami i głową wkręconą w imadło, żeby się nie poruszyła. Frankenstein normalnie. Mówi, nawet zdąrzył Małego Johna ochrzanić, bo ośmieliła się dotknąć tej obolałej prawej ręki. A ból musi być okropny, skoro nawet zagięcie na poduszce Mu przeszkadza. Pielęgniarki skaczą koło Niego full service – mycie, golenie, głaskanie po łysej pale. Leki (dzienna dawka 800 PLN – płatne 3 dni szpital, reszta pacjent)jak się okazało nie muszą być aplikowane. Zastąpiono je innymi, nie tak silnymi. Ogólnie jest ok. Teraz jakieś 2 tygodnie pobytu w szpitalu a potem Repty i rehabilitacja.

Ulga jest ogromna. Mały John nie spał całą noc z poniedziałku na wtorek dumając nad tym, co zastanie po przyjeździe do szpitala. Ja po namalowaniu na ścianie podziałki do odmierzania wzrostu Misiątka padłam jak kawka. Ale wczoraj od rana nerwy. Wieczorny telefon do Małego Johna uspokoił skołatane córczyne (jest takie słowo???) serce. Będzie dobrze:))) Duży trzymaj się – wszyscy są z Tobą!!!

wtorek, 18 maja 2004

Grzech...

…wiedział od rana, od 8 wiedział skubany konspirator i słowa nie pisnął. Wszedł z Małym Johnem w konspirację i gębę na kłódkę trzymał zamkniętą dopóki Mały John nie zadzwonił wieczorem po 20.00
Mały John: Misiek (to do mnie jakby ktoś nie wiedział) Tato jest po operacji…
Cleos: … (siada w fotelu bo jej się słabo zrobiło, łzy w oczach)
MJ: Jeszcze się nie wybudził…
C: … … ale jak poszła operacja?
MJ: Usunęli większość. Wszystkiego nie mogli, bo jakieś zwoje nerwowe przeszkadzały i nie chcieli ich naruszać.
C: (łzy płyną – strachu, ulgi, wszystkiego na raz) Ale będzie dobrze?
MJ: Nie wiadomo. Operowali go od 9 rano do 19.00. Profesor zrobił swoje i wyszedł z sali po 15-tej, a doktor M. był do samego końca.
C: Czekaj bo mi słabo…
MJ: Zdaje się, że miałam nie dzwonić do ciebie, tylko do Grzecha najpierw…
C: Nie bredź. No i co mówi profesor?
MJ: Na razie nic. Czekają aż się obudzi. No przecież nie mogą ojcu dać w pysk i powiedzieć „Duży pora wstawać!”
C: Wszystko MUSI być dobrze.
MJ: Zadzwonię jutro jak się czegoś dowiem, bo dziś nie wpuścili mnie na OIO. Tato jest intubowany i pod respiratorem…
C: (łzy cholera przestańcie płynąć)
MJ: No to córcia do jutra.

Grzech przerwał odkurzanie i usiadł obok. „I co?” Powiedziałam, że Duży był operowany. „Wiedziałem od rana. Mama do mnie zadzwoniła, ale ustaliliśmy, żeby Ci nic nie mówić, dopóki nie będzie wiadomo co i jak. Tylko niepotrzebnie byś się denerwowała”. No to Cleos w ryk, dała Mu w łeb, zbluzgała od oszustów i nie odzywała się 3 minuty. Dłużej nie wytrzymałam. Ulga, że Duży żyje po tej operacji była większa niż złość na trzymanie mnie pod ciężarówkowym kloszem. Wolałabym wiedzieć. Pewnie nie mogłabym się cały dzień skupić, pewnie denerwowałabym się strasznie, ale przynajniej miałabym świadomość, że wiem co się dzieje. I gdyby nie dajcie bogowie coś się stało byłabym jakoś uświadomiona wcześniej. Mam trochę żal do Grzecha i Małego Johna, chociaż wiem, ze zrobili to dla mojego i Misiątka dobra, że chcieli mnie chronić przed stresem. Oni się zdecydowanie za bardzo lubią i za bardzo trzymają sztamę:)
Duży żyje! Kamień z serca. Byle teraz okazało się jeszcze, że po rehabilitacji wróci do formy. W końcu ktoś w Misiątko musi zaszczepić ochotę do majsterkowania.
Już po… ulga… i łzy za każdym razem jak sobie pomyślę, że mogło coś pójść nie tak, a ja nie powiedziałam Mu od paru lat, że Go kocham. I pewnie nie powiem przez kolejnych kilka, bo oboje mamy z takimi wyznaniami problemy. Ja wiem, On wie i to wystarczy. Czasem słowa są niepotrzebne.
Tato tak się cieszę, że jesteś. Kocham Cię – Twój Bączek-Zajączek…

poniedziałek, 17 maja 2004

Muuuuuuuuusiałam...

…je mieć!!! Zdobyłam adres sklepu, zadzwoniłam do Grzecha, że musi iść i kupić i najlepiej 3 kilo. Niebo w gębie, palce lizać. Krówki – ciągnące się na pół metra, zaklejające dziób na amen, o smaku pamiętanym z dzieciństwa. Miodzio. Czupurek je wyszukał, Rudy przyniósł do pracy, poczęstował i stało się – muuuuusiałam je mieć:))) Grzech kupił, po czym pochłonął sporą część. Ale wybaczam Mu, bo ciężko się im oprzeć:)))

Weekend pracowity. Najpierw uczelnia, potem sprzątanie, potem malowanie moich wymyślonych fresków zwierzęcych w pokoju Misiątka. Całe szczęście, że mam Grzecha, bo inaczej umarłabym z głodu, ale za to z pędzlem i paletą w dłoniach i uśmiechem na twarzy. 3 godziny powstawała małpa, ale wygląda przyzwoicie. Na więcej nie starczyło mi czasu, a poza tym tyłek bolał od siedzenia na twardym oranżowym regale. Ciąg dalszy męki twórczej w następny weekend. Żałuję, że nie wcześniej, ale powstrzymują mnie matury z angielskiego i intensywne korepetycje do zmroku.
Za te korepetycje, a właściwie za mamonę z nich kupię Grzechowi na urodziny Jego wymarzony aparat fotograficzny. Niech ma. Warto jest więc męczyć po raz 158 ten sam temat gramatyczny po to, żeby potem zobaczyć Jego oczy na widok aparatu:)))

Duży znowu w szpitalu. Operacja miała być dziś, ale nic na to nie wskazuje, żeby faktycznie była. Wkurzające to już jest i irytujące strasznie. Mały John ma nerwy napięte do granic możliwości, bo wiadomo, że może być różnie. Martwi się. Ja też, ale mam tyle zajęć, że nie bardzo mam czas rozstrząsać czarne scenariusze. Czasem tylko, kiedy pomyślę o najgorszym, łzy stają mi w oczach. Znikają równie szybko jak się pojawiają, a ja przepraszam Misiątko, że Je stresuję. Wyrodna matka. Przecież wszystko MUSI być dobrze…

MJ straszył sądem i na razie nic. Ani widu ani słychu, żadne wezwanie do zapłaty ani do sądu nie przyszło. Może zrezygnował, może doszedł do wniosku, że to mu się nie opłaca, a może, że nie ma szans. Nie wiem – na razie spokój.

…ale ogólnie jest wesoło, ja rzekłabym nawet – haraszo:))) I niebo niebieskie, jak ściany w pokoju Misiątka i słońce i bogowie znowu mi przychylni:)))

środa, 12 maja 2004

No to jestem...

…nazad:)))
16 dni L-4 to: tyłek bolący od zastrzyków, łzy w oczach na widok strzykawki, paniczny starch przed zastrzykami z dzieciństwa, przemiłe Piguła Beata i Piguła Czesia, obejrzany Władca Pierścieni i Moulin Rouge, zrobione porządki sentymentalne, odwiedziny Małego Johna, spanie, jedzenie, spacery z psem, załatwione 8787562356 różnych spraw.

6 dni urlopu to: Wisła w deszczu, Wisła w słońcu, ognisko z kiełbaskami, spalone kiełbaski Grzecha a moje wyśmienite, słoneczny pokój w Pensjonacie Emilia, spacery, oscypki, żurek w chlebie, winiarnia, Równica, Zbójnicka Chata, wspomnienia zdjęć z wesela MiriamB, książki, owcze skóry, Karczma pod Czarcim Kopytem, spotkanie z Żoną Nr 3, wycieczka do Szczyrku, poszzukiwania dobrego jedzonka, spokój, nocne rozmowy, masakra po powrocie do pracy.

4 dni remontu to: ściany niezapominajkowe, meble słoneczno-oranżowo-niebiańskie, smród w całym domu, Sajgon z Hiroszimą, wielkie wieczne sprzątanie, okna do umycia na dziś, wystraszony bałaganem pies, uśmiech za każdym razem gdy wchodzę do byłego gabinetu.

Misiątko vel Kabaczek ma się dobrze. Wczorajsza wizyta u lekarza zaowocowała odstawieniem zastrzyków, powrotem do pracy i ogólnym optymizmem. USG na 29 maja… Wszystkim zainteresowanym, którzy w kółko pytają tylko o jedno: PŁCI JESZCZE NIE ZNAMY:)))

piątek, 30 kwietnia 2004

Ktoś...

… ma L-4…
…ktoś jest bezdomny…
…ktoś boi się spotkania z siostrą…
…ktoś po raz kolejny usłyszał „operacja przełożona”…
…ktoś szykuje się do urlopu…
…ktoś straszy sądem…
…ktoś zginął…
…ktoś wie, jak trudno jest czasem kochać…
…ktoś ma dół…
…ktoś ma problemy…
…ktoś potrzebuje wsparcia…
…ktoś będzie walczył do ostatka…
…ktoś kocha i nienawidzi…
…ktoś rozwiązuje problemy…
…ktoś byś może umiera…
…ktoś odpoczywa…
…ktoś… jest po prostu…

wtorek, 13 kwietnia 2004

PRZERWA KONSERWACYJNA

…nieczynne do odwołania…

Było...

…minęło i dobrze…
Co to za święta??? Nie poczułam niczego poza sernikiem, mazurkiem, babeczką, tortem, szarlotką, jogurtowym z brzoskwiniami. Bez sensu – tyle tylko, że jeden dzień wolnego więcej. Dobre i to.
Z Północy nadciągnęły Pierniki. Przyjechali na godzinkę do moich Rodziców. Szkoda, że tak krótko, ale z Nimi zawsze tak było – jak nie Wujek na bankiecie, na wykładach na wyjeździe, to Ciocia się do kościoła spieszy, to Pierniki cośtam-cośtam. Ech Rodzino, kiedy znowu siądziemy na jakiejś imprezie w drugim pokoju i będziemy gadać godzinami, nie zwracając uwagi na „Starsze Pokolenie”??? Nigdy chyba – szkoda, szkoda po trzykroć szkoda.
Piernik vel JohnnyB złośliwy się zrobił jak pijana osa. Z czego to wynika nie wiem… Najpierw usłyszałam, że przytyłam i gruba jestem, a potem już tylko bardziej nieprzyjemne rzeczy. Ech. Dawno, dawno temu potrafiliśmy rozmawiać godzinami, wymieniać poglądy, radzić sobie i słuchać się wzajemnie. A teraz spędziłam upojną godzinę na odpieraniu ataków. Już mnie to nawet nie złości. Bardziej wprawia w sentymentalny nastrój, kiedy mogę sobie powspominać, jak doskonale dogadywałam się z Kuzynem. Co się stało JohnnyB? Czemu nie potrafimy zakopać topora? Czemu tak do mnie mówiłeś? Czemu nie potrafimy rozmawiać PO PROSTU? Po naszej ostatniej rozmowie na gg miałam nadzieję, że jednak gdzieś ta zapodziana rodzinna przyjaźń, solidarność, te więzy nie zniknęły. Ale w realu okazało się, że cokolwiek bym nie powiedziała, czy nawet kiedy milczę, jestem obiektem ataków. Mniej lub bardziej subtelnych, ale jednak. Ech… dawne czasy…Może potrzeba kolejnego kryzysu rodzinnego, by więzy ujawniły swoją moc…

Poniedziałek ani lany, ani żaden w zasadzie. Leniwy. Nie działo się NIC. I dobrze, bo od dziś znowu młyn i znowu bieganina…

piątek, 9 kwietnia 2004

Nareszcie...

…doczekaliśmy się nowych mebli. Przywieźli w środę. Panowie od wnoszenia nie chcieli dodatkowej kasy za wtarganie 6 regałów na 2 piętro – dziwne, ale miłe. Ze śpiewem na ustach tachali te graty:))) Świąteczny nastrój, czy może uśmiech pani domu tak na nich wpłynął???:)))

Spodnie z reklamacji odebrane, pieknie zaszyte, szwem podwójnym. „Proszę nosić na zdrowie” – usłyszałam i jeszcze „Miłego dnia”:))) Ludzie jednak nie są tacy beznadziejni, jak się czasem wydaje:)))

Nasz sąsiad psychopata w środę właśnie, kiedy Grzech gimnastykował się przy skręcaniu mebli, wybrał sobie porę na szaleństwa i rozruby. Pewnie znowu nawąchał się rozpuszczalnika, kleju czy innej cholery. Tak skakał, że zdechło nam światło w living-roomie. Grzech wkurzony meblami (nie znosi takiej roboty) zadzwonił po policję. Przyjechali po 5 minutach. 4 funkcjonariuszy w tym dwóch ze strzelbami, pogotowie z kaftanem. Chyba weszli mu do domu razem z drzwiami bo huk był straszny, potem 10 minut kotłowania i sąsiad skuty pojechał papa. Wypuścili go po 3 godzinach – trudno – ale przynajmniej całą noc był spokój. Teraz za każdym jego głośniejszym pierdnięciem będę dzwoniła po psy. Umilę mu życie tak, że w końcu sam się da zamknąć:))) Nie będzie mi nikt Misiątka stresował…

A poza tym umknęła mi gdzieś świąteczna atmosfera. Nadchodzą Święta Wielkiego Jedzenia i tyle…

środa, 7 kwietnia 2004

Spodziewałam się...

…czegoś takiego… MJ dowalił mi Urzędem Skarbowym. Znaczy zwyczajnie chce donieść, że nie zapłaciłam podatku od dochodu z najmu mieszkania. No racja nie zapłaciłam. W poniedziałek złożę korektę i zapłacę zaległy podatek – jakieś 1800 PLN około…
… a potem proces karny o zniszczenie mienia mu zrobię. A potem proces karny o przywłaszczenie służbowych pieniędzy w celu wyrównania debetu na koncie. Pobierał duże zaliczki w firmie – przelewał na swoje konto wyrównując debet – a po 3 tygodniach wypłacał i rozliczał. A potem proces karny o groźby karalne…
Ciekawe jak długo wytrzyma i ciekawe czy w końcu uzna, że mu się to donoszenie zwyczajnie nie opłacało???:)))
Najpierw się wkurzyłam, ale teraz humor mam doskonały:))) Uwielbiam zapach napalmu o poranku. A jego życie po starciu ze mną będzie wyglądało jak po kąpieli w napalmie właśnie:)))

niedziela, 4 kwietnia 2004

Mamy...

…napisać bajkę na zajęcia z kultury języka polskiego. Wszystko byłoby proste, gdyby nie zestawy słów, których należy w tej bajce wykorzystać:
1. kobieta, zapalniczka, gazeta, park, szyfr
2. dziewczynka, dróżka, upadek, na zdrowie, jabłko
3. myśliwy, kaczka, strzelba, pies nadwaga

Chcecie bajki??? Oto bajka…

O rozmówkach damsko męskich
Razu pewnego, kiedy dzień był słotny,
szła przez park niewiasta…kobieta…motyl ulotny.
Celem jej wędrówki był cafe-kabaret,
który prócz gorącej kawy, wiele innych miał zalet:
muzyka taneczna, towarzystwo płci silnej,
miały wieczór umilić białogłowie niewinnej.
Jednak już u drzwi problem pojawił się mały –
wszystkie miejsca zajęte, liczne pary stały.
Bystre Jej oko śród tłumu zgrabnie wyłowiło
jedno puste krzesło – „Mój Boże, jak miło!”
Szkopuł w tym tkwił jednak, że tuż zaraz obok
zza wielkiej gazety dymu unosił się obłok.
„Czy to miejsce wolne?” „Proszę, Pani siada”
niedbała odpowiedź zza gazety pada…
I nic… i cisza dalej, więc dama na siebie
ciężar konwersacji bierze, czuje się jak w niebie.
O swej samotności, o potrzebie ciepła,
o tym, jak serniki co tydzień by piekła,
o pragnieniach ukrytych i o zimnych nocach,
o miłości do tańca, piknikowych kocach -
rozprawia radośnie czując zrozumienie,
w słuchaczu za gazetą znajdując natchnienie.
Wtem On podnosi się, bierze Ją w ramiona.
Jej się zdaje, że płynie, że ze szczęścia kona.
Potem noc jest upojna, dzika i rozpustna,
rano Ona się budzi, Jego strona łóżka – pusta…
Rozpacz, żal, łzy, szlochy na darmo i po nic,
chce Go szukać, lecz gdzie? Chce Go jeszcze gonić…
A On siedzi w parku, na ławce wśród bzów wielu
i rozmyśla o Jej opowieściach o hucznym weselu.
Siega po zapalniczkę, cygaro zapala,
w uszach ma Jej słowa o rodzinnych balach.
Myśli – „Przecież im, jak nam wszystkim, chodzi o zaspokojenie,
po co więc to całe banalne bredzenie?”
Jaki z tego morał wynika niewiasto?
Chcesz mieć chłopa w domu i móc piec mu ciasto?
Chcesz by wreszcie zrozumiał kim jesteś dla niego?
Szyfr samczy musisz złamać – inaczej nic z tego.

piątek, 2 kwietnia 2004

Plan...

…tygodniowy wykonany:
1. meble się robią, będą w przyszłym tygodniu,
2. farby kupione jutro malowanie,
3. spodnie do odebrania w poniedziałek,
4. rezygancja z kablówki przyjęta,
5. założenie telefonu załatwione,
6. projekt mebli do sypialni i gabinetu gotowy,
7. kwatera na urlop zabukowana.

Znowu wszystko udało mi się załatwić od razu, bez problemu, bez nerwów i z uśmiechem jeszcze. A Pan z Telekomunikacji to mógłby mi bajki przez telefon czytać – taki miał głos:)))
Ciekawe czy przyjdzie kiedyś taki czas, że wyczerpię limit szczęścia i fuksa??? Eeeeee, znając moje szczęście – pewnie nie:)))

czwartek, 1 kwietnia 2004

Sklepowe...

…sprawozdanie:)))
Spodnie mam odebrać jutro. Bez zbędnego kłócenia, gadania, awanturowania Pani Sprzedawczyni powiedziała, że zabierze je do krawca (bo to towar importowany i wymienić się ich nie da – importowane badziewie znaczy się) i będą jak nowe. Na paragon rzuciła tylko okiem. Jutro nie mam czasu więc odbiorę w poniedziałek i zobaczę to arcydzieło sztuki krawieckiej. Całe dwa razy w życiu byłam w tym sklepie, a Pani odbierając spodnie powiedziała: „Nie ma problemu, przecież jest pani naszą stałą klientką”:))) Czy ja naprawdę aż tak zapadam w pamięć???
ZWYCIĘSTWO na całej linii:)))

środa, 31 marca 2004

Łolamatko...

…jak niebiesko:))) Ani jednej chmurki:))) Żyć się chce i tańczyć.

Richard robi dziś imieniny dla połowy miasta. Złazi się to-to chmarami i czatuje na żarcie. A ponieważ droga żarcia z miejsca jego przygotowywania do gabinetu Richarda biegnie koło mojego biura, przeto Cleosia zjadła dziś na II śniadanie:
1. truskawki,
2. poledwiczkę chudziutką,
3. boczek robiony przez Richarda,
4. ser żółty z ziołami,
5. pasztecik,
6. winogrona,
7. kanapkę robioną w domu:),
8. czekoladki,
9. Kubusia,
10. szynkę swojską mniam.

ufffff, teraz mogę pogrążyć się w lekturze, bo Trollica na urlopie (2 tygodnie JUHUUU), p.o. Trollicy na urlopie, Richard baluje. Jednym słowem wolnam jak dzika świnia. I tak samo nażarta:)

Zakupione 28 lutego bojówki czarne rozpadły się. Materiał się rozlazł i do tego nie na szwie, tylko obok. I do tego wcale nie były opinająco-dopasowane więc to wada producenta. Grzech kolekcjonuje wszelakie śmieci i w Jego garderobie wygrzebałam pośród miotanych przekleństw paragon za te cholerne spodnie. I w związku z posiadanym dowodem zakupu, dowodem rozpadu spodni, których nawet nie zdążyłam wyprać (więc nikt mi nie powie, że na pewno były źle prane i się rozeszły) idę dziś do sklepu zrobić Pani awanturę. 95 PLN poproszę back, albo nowe spodnie. No, bo ja rozumiem, że gdyby kosztowały 30 PLN i były kupione w budzie na handlu, to mają prawo nie tylko się rozejść, ale i rozpaść całkowicie – nawet po miesiącu. Ale sklep elegancki, cena też nawet. Biedna Pani nie wie co ją czeka:)))
Bojowo-taneczny nastrój włączony:)))

wtorek, 30 marca 2004

Myślałam...,

…że sobie odpuścił, ale niekoniecznie jak się okazuje. Uparta bestia widocznie prosi się jednak, żeby ktoś mu wreszcie powiedział przykrą prawdę prosto w oczy. Że był doskonałym przyjacielem, dobrym człowiekiem, że można było na niego liczyć w każdej sprawie i że stał się pustym, beznadziejnym, zapatrzonym w siebie, żałośnie myślącym tylko o kasie zerem, do tego zadufanym i idiotycznie głupim. Głupim, bo ze mną i Grzechem nie wygra, a jedynie się pogrąży. MJ pytał wczoraj kiedy dostanie „swoje” pieniądze za mieszkanie. Przypomniałam mu grzecznie, że to on jest mi winien 370,07 PLN zwrotu podatku i 369 PLN z groszami za remont, po czym podałam telefon do mojego pełnomocnika i zamknęłam temat. Zastanawiam się, czy będzie na tyle kretyńsko posłuszny żonie, żeby pójść do sądu – i kto mu pozew napisze – i ile na tym jeszcze straci. Czy się kiedyś ocknie? Czy dostrzeże wreszcie, że traci nie tylko kumpli i przyjaciół, ale i Rodzinę? Brat przestał do niego przyjeżdżać, matka nie odwiedza i nie zaprasza na obiadki, kumple przestali przychodzić do pracy i domu, przyjaciele… jacy przyjaciele? A wszystko przez jedną wpadkę, jeden ślub, jedną kobietę. No, nieważne. Ciąg dalszy wojny po 30 kwietnia, jak sądzę… Szczerze – nie chce mi się. Partnerów do rozmowy i znajomości wybieram sobie sama – a z niego żaden pratner ani do rozmowy ani do czegokolwiek innego – z procesem sądowym włącznie…

niedziela, 28 marca 2004

Mam...

…w brzuchu parkiet, albo bieżnię lekkoatletyczną. Możliwości są dwie:
1. Misiątko jest samiczką o fantastycznym wyczuciu rytmu po mamusi i tańcuje całymi wieczorami…
2. Misiątko jest samczykiem łajzą po tatusiu i łazi jakiś maraton cy cuś – bo tatuś nawet jak się przebiera to przemierza mieszkanie w tę i spowrotem.
Znaczy się Misiątko tak czy siak buszuje, może cholera kickboxing uprawia, stepowania się uczy:))) Leżę i czuję… i jest mi misio.

Trochę mi mniej misio, bo znowu dzwoniła Gwiazda. Tym razem po to, by prosić Grzecha o spotkanie na spacerze z psami. Oby żyła długo i nieszczęśliwie.

sobota, 27 marca 2004

Właśnie...

…skończyłam myć okna. I co z tego, że śnieg pada??? Trzeba było umyć to umyłam. Posprzątałam łazienkę, wytarłam kurze, przymocowałam listwy, rozsadziłam diffenbachię. Jeszcze trzeba przygotować pieczarki do sosu i marchewkę na surówkę. I co z tego, że jest dopiero 11??? Powera mam, to trzeba go wykorzystać.
A potem zrobię sobie pazury na srebrno-niebiesko, urąbię loki na głowie, zjem boski obiadek przygotowany przez Grzecha i oddam się błogiemu lenistwu i lekturze „Kolumbów”. Zupełnie nie rozumiem, czemu wszyscy znajomi czytali to jako lekturę w ogólniakach, a my nie. Uwielbiam literaturę okresu II wojny światowej.
No to miłego słonecznego weekendu:)))

czwartek, 25 marca 2004

Dopiero co...

…wczoraj przed 15-tą rozmawiałam z Calendulą o pobieraniu krwi pępowinowej a tu niespodziewanka. Wraca Grzech do domu i…:
G: (nieśmiało) Wiesz, bo chciałem Ci coś powiedzieć…
C: Mmmmhhh???
G: Tylko nie wiem jak za bardzo…
C: No gadaj jak człowiek.
G: Czy ty wiesz coś i tej krwi pępowinowej?
C: Pewnie, a co?
G: No bo ja myślę, że to dobry pomysł… (chowa się za ścianą)
C: (podejrzliwie) A ty skąd się o tym dowiedziałeś, sam nie wyczytałeś na pewno…
G: (zza ściany) No… mama mi powiedziała, ale nie wiedziałem jak cię zagadać, bo powiedziałaś kiedyś, że nie życzysz sobie, żeby mama wtrącała ci się do dziecka…
Faktycznie tak powiedziałam, jak również, że po porodzie nie chcę oglądać rodziców ani jednych ani drugich przez tydzień, a znajomych przez dwa tygodnie.
C: Zdurniałeś. Nareszcie czymś się zainteresowałeś a propos Misiątka i nic nie mówisz. Właśnie o tym rozmawiałam dziś z Claendulą.
G: NO i co o tym myślisz?
C: Fantastyczna możliwość, tylko strasznie droga.
G: Ile???
C: Koło 3 tys. za pobranie i transport i potem jakieś 400 PLN za rok za przechowanie w banku krwi.
G: (myśli)
C: Nie mamy takiej kasy…skąd ją
weźmiemy???
G: NO jak to skąd? Z banku…

…Koniec dyskusji. Postanowione. Pobieramy krew pępowinową, tylko muszę to omówić z moim lekarzem.
Fajny ten mój Grzech, tylko czasem gupi okrutnie – zamiast mówić od razu o co loto, to On się zastanawia. A to taka ważna sprawa. Ja tu się głowię skąd wziąć kasę, a On mi, że z banku. No i fajnie – jeden problem z głowy:)))

A Księżniczka (z którą dzielę biuro) przychodzi wczoraj zadowolona z kawusi u mamy (która jest szatniarką).
Księżniczka: Właśnie widzieliśmy z okna z mamą i Mietkiem, jak czterech łysych obrobiło 4 samochody na parkingu przed firmą.
Cleos: Zadzwoniłaś chociaż po policję???
K: A po co?
C: ?????????? A wydarłaś się chociaż?
K: A po co???
C: No jak to po co, żeby ich wystarszyć, larma narobić, cokolwiek.
K: Otworzyli zabrali i poszli. A z banku wychodzili ochroniarze i nawet nie spojrzeli na nich.
C: Ochroniarze z banku mają zasrany obowiązek pinować bankowej kasy i konwoju. Gdyby twój samochód obrabiali pewnie darłabyś dziób na pół miasta.
K: Jak nam okradali samochód, to przeszliśmy z mężem obok i nawet się nie zatrzymaliśmy.
C: ???????????
K: Nie będę dla kawałka blachy ryzykowała.
C: No pewnie, że nie, a potem się dziwisz, że bandyctwo i samowolka.

Matko-Polko-i-córko nie rozumiem tego. Jak można po prostu przyglądać się jak ktoś kradnie??? Czy ja jakaś dziwna jestem??? Bo dla mnie to niepojęte – nie potrafiłabym tak po prostu nie zareagować…

wtorek, 23 marca 2004

Randka...

… udała się wyśmienicie. Na początek dostałam piękną czerwoną różę (o którą potem Grzech trochę burczał), a później przez dwie i pół godziny słuchałam o życiu Alexa – niekoniecznie szczęśliwym. Siedzieliśmy przy stoliku i było tak, jakbyśmy ostatni raz widzieli się w zeszłym tygodniu a nie 5 lat temu. Całkowite zrozumienie. Zmieniło się tylko to, że tym razem nikt nikogo nie przegadywał, nie było sporów egzystencjalnych. Dziwne – ale powiedziałam tego wieczoru niewiele. Siedziałam słuchałam i obserwowałam, jak z każdym słowem spływa z Niego napięcie i smutek. Widocznie potrzeba mówienia o sobie, wygadania swoich niepowodzeń, wywnętrzenia problemów była silniejsza niz zwykła u Alexa chęć dokopania partnerowi w dyskusji.
Alex: Niesamowicie się cieszę, że tak siedzmy i gadamy i że mnie rozumiesz…To niezwykłe…
Owszem to było niezwykłe, bo przecież tak na dobrą sprawę zrobiłam temu wrażliwemu facetowi krzywdę. Zmieniłam Jego patrzenie na świat i kobiety.
A: Kobiety mają taką samą możliwość tworzenia mężczyzn, jak ich niszczenia. Ty mnie najpierw stworzyłaś, uskrzydliłaś, a potem zniszczyłaś.
I powiedział to wszystko bez żalu, złości, nienawiści, pretensji – po prostu ze smutkiem, ale i z sympatią.
Dobrze wiedzieć, że jest na tym świecie ktoś podobny do mnie. Chociaż teraz już wiem, że jestem silniejsza – nawet od Niego. Być może kiedyś pozwoli mi to jakoś Mu pomóc i tym samym zmarzę tamte moje winy. Nie mam wyrzutów sumienia, nie żałuję tego co wtedy zrobiłam i to też Mu powiedziałam. I doskonałe było to, że zrozumiał – bez pytań, po prostu zrozumiał, że wtedy nie mogłam inaczej i że tamten błąd dał mi dzisiejszą siłę.
Alex…ciągle te same długie włosy, ten sam głęboki głos… i tylko oczy inne – nieskończenie smutne, nawet wtedy kiedy usta się uśmiechały…

poniedziałek, 22 marca 2004

Miałam...

…w sobotę zajęcia w telewizji:))) I po tych zajęciach wiem już, że korespondentem wojennym, ani nawet zagranicznym nie zostanę. Dlaczego??? Otóż Narodzie – Cleosia ma za duży, zupełnie niemedialny łeb. Po nakręceniu materiału na taśmę okazało się, że wyglądam na ekranie telewizora jak „Teatrzyk jednej głowy – Cleosia przedstawia” – MA-SA-KRA jednym słowem. Uśmiałam się setnie, zresztą wszyscy wypadli tak sobie. Aga usłyszała, że ma telewizyjna twarz, na której doskonale rozkłada się światło, Baśka, że ma szczękościsk, Agata niechlujną fryzurę, Anka doskonałą pamięć, Wojtas za duży brzuch, Madzior się jąkał. Mnie Przemiły Pan Redaktor Pies na Baby powiedział, że mam dosknonałą dykcję i odpowiednio niski głęboki głos. O wielkiej głowie litościwie nie wspomniał, sama się tak skomentowałam. Samokrytycznym trzeba być. No koszmar po prostu:))) Potwierdziło się to, co wiedziałam od dawna, moje miejsce jest w radio:))) I tam uderzę w przyszłym roku… taki mam plan:)))

A dziś idę na randkę po latach. Nie widzieliśmy się chyba 5, a może 6 lat. Boski Alex i Jego Głos. Mrrrrrrr… Długie włosy, wystudiowany seks, elektryzujące dźwięki gitary, piosenki pisane dla mnie, śpiewane z Nim i Marchwiakiem „Dwa serca, dwa smutki”. Życie Mu się nie ułożyło…niestety. Zobaczymy jak ułoży się dzisiejsze spotkanie. Co na to Grzech??? Ano nic – powiedział, że mnie zawiezie do knajpy i potem po mnie przyjedzie. Kochany jest:)))

piątek, 19 marca 2004

W poniedziałek...

…zdechł prąd w całej dzielnicy. Ciemno jak w dupie u sudańskiego palacza, Grzech na spacerze z Trakolem, ja sama. Tadaaaaaam – pomysł wpadł do kolorowego łba. Wygrzebałam wszystkie świeczki jakie znalazłam w domu, rozstawiłam po całej chałupie, w ruch poszły nawet podgrzewacze sztuk sporo:))) Atmosfera jak z brazylijskiego serialu – romantycznie, cicho, magicznie. Grzech zachwycił się płomieniami świec odbijającymi się w lustrach. Trzy godziny przesiedzieliśmy przytuleni na kanapie rozmawiając o przeszłości, przyszłości o wszystkim. W międzyczasie szanowna elektrownia usunęła awarię, ale jakoś nie przyszło nam do głowy korzystać z żarówek, telewizora, nawet z radia. MAGIA…

We wtorek…
…w mieszkaniu nad moimi Teściuniuniami wybuchł gaz. Wywaliło dwa okna, a potem straż pożarna wyrzuciła z 10 piętra przez okno wszystko co się dało wyrzucić. Trawnik przed blokiem usiany był książkami, ciuchami, kawałkami mebli. Koszmar. Rodzice Grzecha zostali bez prądu, ciepłej wody i gazu. Poradziłam Im, żeby sobie zrobili romantyczny wieczór przy świecach, a potem dzień dziecka – bez mycia:)))
Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale pożar był kosmiczny.

W środę…
…badania okresowe – bieg po mieście – służbowe wyjście posłużyło do zamówienia stolika, szukania butów, zakupienia tulipanów. Natknęłam się na matkę Byłego-Niedoszłego-Damskiego-Kickboxera – wychudła biedaczka na wiór, pewnie ją psychicznie wykończył synalek.
A wieczorem „Tomb Raider – Kolebka Życia”:)))

W czwartek…
7.00 – 15.00 praca
15.03 – 15.20 – wypożyczalnia kaset video
15.25 – 15.40 – dom, prysznic, prasowanie, przebranie się
15.50 – 16.50 – Real zakupy na cały tydzień
17.00 – 19.00 – poczekalnia u lekarza
19.00 – 19.20 – wizyta u lekarza. Serducho Misiątka bije jak dzwon, pomimo tego, że wyrodna matka żre byle co, zapomina o witaminach, gania gdzieś wiecznie, stresuje się i wkurza:)))
19.24 – 19.35 – żurek u Małego Johna jedzony na stojąco w biegu i zachłannie:)))
19.42 – 19.50 – poczta. List polecony odebrany – wygrałam kalendarz mojego kochanego pisma:)))
19.54 – 19.56 – szaleńczy bieg z parkingu strzeżonego do kina (zadyszka jak byk):)))
20.00 – 21.50 – „Gothica”. Facet przed nami wielki jak stodoła dostawał zawału przy każdej mocniejszej scenie. Film mniam, popcorn mniam.
22.00 – 22.10 – Teściuniuniunie – odbieramy Trakola.
22.15 – home sweet home:)))
Uwielbiam takie dni:)))

That’s all Folks:)))

wtorek, 16 marca 2004

MJ...

… potajemnie nosi się z zamiarem zmiany pracy. Trochę się do tego przyłożyłam, więc duma mnie rozpiera – jednak niektóre scorpiony nie wiedzą co to honor… trudno, płakać za nim nie będę. I to jeszcze nie koniec wojowania…:)))

Mój kierownik – Bezradny znaczy – poleciał na skargę do prezydenta. Na mnie biedaczek nadawał, że mu billingi sprawdzam:))) No co ja na to poradzę, że taki mam zakres obowiązków??? A poza tym to baaardzo nieładnie ze służbowej komórki w ciągu miesiąca wysyłać 160 SMS do żony. I tak go rzuci, bo już szukała mieszkania do wynajęcia.
Poza tym, któregoś dnia buszowałam po sieci w firmie i odkryłam na kompie Bezradnego pornografię takiego kalibru, że nawet JA się zarumieniłam. A JA się NIE rumienię zwyczajowo. Teraz już mnie nie dziwi, że pan kierownik, nie potrafi wymienić wszystkich podległych mu ludzi, bo jak ktoś cały dzień ściąga z netu obleśne pornole (w stylu niemieckich z lat 80-tych, zarośnięte i z fałdami – bleee), to nie ma czasu na objęcie swoim małym rozumkiem wszystkich swoich obowiązków. O pliku z babami powiedziałam tylko Rudemu, który go sprytnie skopiował. Więc kiedy przyjdzie co do czego i nastanie czas wojny, będę miała jeszcze jeden argument w temacie „Bezradny jest do kitu”.
Oprócz tego Bezradny jest na wojennej ścieżce z Richardem i Trollicą, co raczej dobrze wróży moim błaganiom do bogów, żeby go wreszcie wykopali, albo chociaż utemperowali. HEHEHE .

Zamówiliśmy wczoraj meble. „-śmy”, to chyba trochę za dużo powiedziane, no ale Grzech robił za kierowcę. Uczciwie przyznaję, że On te meble rysował – i tyle…:))) Reszta jak zwykle na mojej głowie. Dzięki ujmującemu uśmiechowi Cleos będziemy mieć te meble za dwa tygodnie i za 500 PLN taniej i z gratisowym dowozem i wniesieniem:)))

Czekam na telefon od Małego Johna, czy Duży w czwartek idzie do szpitala czy nie. Wzięliśmy z Grzechem wolne na ten dzień, żeby zawieźć ich do tej kliniki, ale na razie nie wiadomo czy było to w ogóle potrzebne. Wszyscy się boimy i tylko Duży udaje kozaka. Ale doskonale wiem, że On też ma stracha. Zobaczymy co będzie – Bogowie bądźcie z nami…

Służby tajemne doniosły uprzejmie, że moja siostra kupiła mieszkanie w naszym mieście, niedaleko mojej firmy…Ciekawe… Chyba chciałabym z nią pogadać kiedyś… Jaki ten świat mały…

poniedziałek, 15 marca 2004

Bez ingerencji...

…jakichkolwiek mazideł, pies zarósł się sam. Moje gadanie, że go przerobię w końcu na pasztet chyba poskutkowało:)))

Grzech znowu chory. Chłop z katarem jest gorszy niż osiem psów z zerwanym pazurem i dziurą w boku i tuzin dzieci z zapaleniem oskrzeli. Podaj, pomóż, zrób, przykryj, przytul, pogłaszcz i kura mać jeszcze się uśmiechaj. Weekend pod znakiem Fervexu i marudzenia „Ojojojoj jak mi źle i niedobrze, umieram”. Całe szczęście jest wysoko ubezpieczony…
Pomimo tego, że nie wydaje mi się, żebym nadawała się na Matkę Teresę z Timbuktu, noc z soboty na niedzielę spędziłam na kanapie. Grzech tak strasznie chrapał przez ten katar, i rzucał się w gorączce, że w końcu się poddałam. Mogłam Go oczywiście wykopać do living-roomu i niech tam sobie chrapie jak smok, ale uznałam, że w chorobie należy Mu się wygodne wyrko. Pół nocy męczyłam się na obrzydliwej zielonej kanapie, potem włączyła się zmywarka bucząc jak cholera,potem pies się trzepał. Szlag by trafił:))) No ale przynajmniej Grzech się wyspał i wygrzał…
Niech mi ktoś jeszcze kiedyś powie, że nie ma we mnie miłosierdzia i współczucia dla ludzkiego cierpienia:))) Taka jestem – troskliwa, wrażliwa, a co!!!

czwartek, 11 marca 2004

Pies...

…miał w poniedziałek zrywany pazur. Poszło bezboleśnie.
We wtorek wrócił ze spaceru z Teściuniunią z wyszarpaną dziurą w lewym boku. Dobierał się do jakiejś suki i widocznie nie był w jej typie. Wyżarła mu skórę. W dziurze widać było jak się ruszają mięśnie. Rozmiar – 2cm x 1cm. Nie poszłam go szyć. Sam sobie nagrabił, to niech się sam zarośnie.
Poddaję się – mam psa wiecznego inwalidę wojennego…:)))

wtorek, 9 marca 2004

Znalazłam...

…horoskop, charakterystykę, z którą stety-niestety wypada mi się zgodzić. Chociaż raz ktoś napisał prawdę o Scorpionach, tę pozytywną i tę negatywną i tę, szkolną choć wszyscy myślą, że scorpiony dostają wszystko za darmo i z łatwością…
Ci, co mnie znają w zasadzie nie dowiedzą się niczego ciekawego i nowego. A ci, co nie znają, po przeczytaniu tego być może wcale nie będą chcieli mnie poznać. Trudno:)))

poniedziałek, 8 marca 2004

Obiecuję sobie...

… od jakiegoś czasu, że pójdę na grób Babci… i nie mogę… po prostu nie mogę. Może to jeszcze za wcześnie, może ciągle mam głupią nadzieję, że po wejściu na 4 piętro jednej z kamienic zobaczę Ją w kuchni, jak pokrzywionymi rękami kroi chleb i zalewa kawę, usłyszę „Czego się dziołcha napijesz? Kawy? Wiesz kaj stoi to se zrób”. Głupia nadzieja… Ostatnio byłam u Niej na cmentarzu we Wszystkich Świętych. Śnieg sypał, było mroźno a ja siedziałam na granitowym cokoliku ogrodzenia grobowca i patrzyłam na ten krzyż, który jasno mówi, że już Jej nie zobaczę, nie dostanę ścierką w łeb, nie poczęstuje mnie kruchymi ciasteczkami. Siedziałam tam i mówiłam do Niej, jakbym siedziała na krześle przy stole, a Ona w swoim fotelu, na poduszce, opatulona pledem w kratę i w góralskich kapciach z korzuszkiem. „Wiesz, Babciu, bo Grzech to naprawdę fajny facet, trochę pracoholik, ale mnie kocha. Żałuję, że Go lepiej nie poznałaś, pokochałabyś Go, bo Jego nie da się nie kochać. Czasem mnie wkurza, ale ja też aniołem nie jestem, nie?” Ludzie przechodzili obok, zapalali znicze, stali chwilkę plotkując o żywych i wcale nie myśląc o zmarłych, a na mnie patrzyli jak na wariatkę. Zaryczana dziewczyna, niemogąca pogodzić się z TĄ śmiercią. Grzech przyszedł potem po mnie, objął… On wie, że ja nie potrafię pogodzić się, zrozumieć, przyjąć do wiadomości. W ogóle czasem do Niej mówię. Nie wierzę w Boga, który czuwa nad nami, ale wierzę, że ci, którzy naprawdę nas kochali za życia, patrzą na nas po śmierci i pilnują naszego szczęścia. I wiem, że kiedy mówię Jej „Babciu pomóż, bo nie mam siły…”, Ona pomaga. Czuję to po prostu – wygadam się, opowiem Jej wszystko i wiem, że Ona zrozumie i magicznie wesprze mnie i będzie lepiej.
Nie wiem, czemu przyszło mi to wszystko do głowy właśnie dziś, bo ani nie jest mi źle, ani jakoś wyjątkowo smutno – wręcz przeciwnie. Pójdę na ten cmentarz… dziś jeszcze, może to jakiś znak…???