…
27 sierpnia byliśmy na Dożynkach – w Brennej. Całe życie tam jeździłam, więc uznałam, że Smok i Grzech też powinni. I tak… Grzechowi się podobało średnio, bo on gupek nie lubi jak jest swojsko i przaśnie. A Smok??? Najpierw narobił siary rycząc na pół wsi „Meeeeeecz, mama meeeeeeeecz”. No faktycznie chłopcy grali nasz plac-na=wasz plac. „Nie ma mecza mama, nie ma!!!!!!!!!!!”, „Nie mówi się Smoki nie ma meczu, tylko nie ma gola” – a Pan z Piwem Stojący Obok uśmiechał się pod nosem, a jego Jamnik kosił trawę. Potem SMok prawie wlazł pod kombajn, jadący dodam. Bo cukierki rzucali o ona koniecznie chciała pozbierać. Potem Cleosia zeżarła chleb z tustym i popiła piwem prosto z traktora. Potem straż pożarna sikała sikawkami a naród szalał, bo mokro. Potem górale jeździli na rolkach. Potem „Mama ihhhaaaa” – tak Kochanie koniki. Na koniec Grzech się rozsiadł przy stole z bal drewnianych i kazał mi upolować jakąś paszę treściwą, bo on nie będzie pół godziny w kolejce stał. To upolowałam: kawał prosiaka, kaszankę z kapustą, chleb gorący jeszcze, zapiekane ziemniaczk i piwa. Nie pytajcie jak to doniosłam do stolika. Potem jechałyśmy ze Smokiem na karyzeli z kaczorami (niestety) i taplałyśmy się w rzece. Ostatecznie Smok urządził awanturę, że ona natychmiast chce na ijjjhaaaaa, a potem, że na tego cholernego konia nie wsiądzie. Potem obeszliśmy 3 razy wszystko dookoła, Grzech nie dał mi wygrać kozy na loterii, ani gęsi nawet, zdefraudowałyśmy czyjegoś kucyka pasąc go mleczami i użarł mnie skubaniec, a potem pojechaliśmy do domu, gdzie padliśmy jak sznitki na asfalt.
Innego dnia siedzę przy kompie i słyszę jak Smok na łózku coś komuś opowiada:
SMOCZA OPOWIEŚĆ
i panie misiu tam pani boji Tatola a Tatola boji nie panie misiu co to? tu nie ma Tatola a ciocia chodzi pacy i Tatola nie boji pani tak i tatam mame i tate i babcie i dziadziusia i Tatola i Hamana tatam Tatola nie boji panie misiu dzie mama pacy? nie pacy nie mama tu…
I tak w kółko. No piękna opowieść czyż nie???
Kolejnego dnia wieczorem
Cleos: Smoku, chodź tutaj i pozbieraj kredki, bo też idą spać.
Smok: (z ociąganiem) O Bozie maaaamaaaa (ale zbiera mała cholera)
W pracy ukulały mi się nowe pseudonimy artystyczne. Nasza etatowa polonistka z racji fryzury została Cockerem (od psa raczej niż piosenkarza), a Pyskata – Wkurzonym Sznaucerem (również z racji grzywki).
Razem z Zadziorkiem naplułyśmy kablowi do kawy i jesteśmy z tego dumne. Tym bardziej, że kawa została wypita:))) No dobra, może to nie jest wyjątkowo dojrzałe zachowanie, ale za to jaką daje frajdę!!!
Smok zupełnie bez problemów zasypia sam, kciuka nie ssie i w pieluszce chodzi tylko na spacery, a w domu nie zanieczyszcza niczego poza toaletą. Jestem dumna.
Dzisiaj…
Smok w kąpieli maluje po wannie mydlanymi kredkami. Maluje i zmywa wodą swoją twórczość. Ktoś miał doskonały pomysł z tymi kredkami do kąpieli, jak pragnę zdrowia, naprawdę.
Konkluzja???
Wypiłam właśnie piwo, chyba się nabzdryngoliłam. Gdzie te czasy, że mogłam wypić 3 lirty wódki z Legionistami i byłam trzeźwa jak świnia??? Więc… wypiłam piwo, zaraz się biorę za portret ślubny rodziców Cockera, jutro spotkanie z Who – wino, ploty i śpiew, jutro tapczanowe zakupy, i butowe zakupy (czy ja już mówiłam, że nienawidzę kupować butów?). Mnie to chyba niewiele do szczęścia potrzeba… tak mi się wydaje…