licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 24 czerwca 2010

No to ja Państwa...

…niniejszym żegnam oschle.
Jutro mogę nie mieć czasu.
Zamierzam się relaksować, potem zrobić kanapki, potem się przespać chwilę, a potem wyjechać.

A potem się byczyć niezależnie od pogody. A jak.

Bilans przedurlopowy:
torby spakowane,
zakupy zrobione,
rozmowe odbyte,
18 obrazów czeka na jeszcze 5 i będzie wystawa,
niebo błękitne (przypominam, że jest 20.17)

Jest cudnie. I miałam taki fajny cytat z Koontza, ale mi się gdzieś zapodział. O wściekłości był. Piękny i jakże mi bliski.

Moi Drodzy proszzzzz sp…iętralać – idę na urlop:)

niedziela, 20 czerwca 2010

Jak tak dalej...

…pójdzie, to do grudnia będę miała wystarczająco dużo obrazów. Powinnam być wdzięczna Drożdżowi za natchnienie? Być może. Kate twierdzi, że mi wyszło i ujście dla emocji się znalazło. Opadam. Niekoniecznie na dno.

Do urlopu jeszcze pięć dni. Prognoza pogody jest do chrzanu, ale czy doprawdy trzeba mieć upał 50stopniowy, żeby się dobrze bawić? Czy nie wystarczy towarzystwo osób, które się kocha i które kochają. Wystarczy.

Spłodziłam jeszcze trochę zjadliwych komentarzy na temat Drożdża, ale sobie daruję. Zainteresowani dowiedzą się u źródła, a tu pozostanie słonecznie. Nie będę sobie zaśmiecać okolicy:)

środa, 16 czerwca 2010

Wy nie wiecie...

…a ja wiem,
co od dziś mogem zrobić sem:)

Matkokochanomojo! Jaki komfort i szał.

A do tego to drzewo, co miało czekać to się doczekało, bo Diaboł wczoraj mówił nieparlamentarnie do bidetu, co to go montował i nie miałam co z sobą zrobić.

Umyłam Wiśnię, mam truskawki, zmieniam stan skupienia i skupiam się na opcjach i możliwościach. Pierdylion opcji mi się kłebi, posyłam SMSy, prowadze półgodzinne rozmowy – wszystko z bardzo dobrym skutkiem.

I zamierzam zrobić porządek w gabinecie. Myślę sobie, że jak już zniosę dwa komplety opon do piwnicy, to mi nieco power minie. I klatkę. I ciuchy smocze w kartonach.

Dobry księgowy do porady pilnie potrzebny:) O, to tak w ramach knucia podłych planów.

niedziela, 13 czerwca 2010

Książka...

…, teatr, pyszne żarełko. Czegoś mi jeszcze trzeba?

A… no i jedna deklaracja baaaardzo istotna. Dobry dzień to był/jest.

APDEJT:
Pójść do teatru, majestatycznie spaść w przerwie ze schodów, rżeć z siebie cały drugi akt – otóż proszę Państwa jest przepis na udany wieczór. A żebyście wiedzieli, jak Diaboł gnał mnie łapać! Nie zdążył:)

sobota, 12 czerwca 2010

A po nocy...

…przychodzi dzień…

W tym słońcu i upale jest mi doskonale. Tfu zrymowało mi się niechcący. Spaliłam ramiona na firmowym pikniku. Dostałam wkurwu wszechczasów, ale przeszedł był, bo w końcu pracuję z fątastycznymi ludźmi również więc sobie ich cenię. I okazuje się, że mają błogosławiony wpływ.

A po burzy spokój…

Pięknie jest. Zimowy krajobraz na sztalugach czeka na ciąg dalszy, ale jakoś mi tak nie po drodze chwilowo z ośniezonymi drzewami. Niech czeka.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Who mnie skłania...

…do refleksji. Do zastanowienia. Nie, nie obrażam się. Nie, nie uważam, że bredzi. Zastanawiam się nad każdym słowem na tych 10 czy tam 12 stronach. Jutro siądę i odpiszę. Zdefiniowałam o co mi chodzi. Rozwiązałam najbardziej palący problem. Jakoś nad tym panuję.

(cała noc śniły mi się trupy w bagażnikach samochodów, policyjne blokady pod pracą, krew wyciekająca z wnętrza auta – ktoś się pokusi o interpretację?)

Tak, umiejętność rozmowy to Sztuka. Właśnie Wąż przyznał w rozmowie telefonicznej, że tak, być może powinien iść na kurs komunikowania się, ale z Panią z banku dogadać się nie potrafi. No bo jak *&^%$$ wyskakujesz z tonem wyższości i pt: co ty mi tu śmieciu bankowy będziesz, to ja się nie dziwię, że się Pani najeża.

Byłam tylko lekko niemiła. Odrobinę. Na tyle, żeby dopieścić moje sączące niechęć skorpionie ja.

A ponieważ dochodzimy z MJ do tych samych wniosków, to mnie wyszczupla. Ona co prawda dałaby spokój, życzyła szczęścia i wszelkiej pomyślności na nowej drodze życia, ale ja jakoś nie bardzo. Mam parę życzeń kierowanych intensywnie przy okazji zdmuchiwania urodzinowych świeczek, czy opowieści wigilijnej i one się sprawdzą, ja to wiem.

Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego (i nie mam tu tylko na myśli Węża zwanego też Drożdżem, o jakże to pasuje do jego nadwagi i brzucha a la połknąłem dużą piłkę lekarską – powodzi mu się bez żony najwidoczniej), że narastająca frustracja rodzi agresję. W różnej formie. Z Grabarką snujemy plany zakopania żywcem. Osobiście wolę bardziej wyrachowane działanie. Zaczynam jak lokomotywa Tuwima, najpierw powoli…

I jeszcze szczeniak mi się śnił. Suka dobremana, cała czarna. Znaleziona w koszyku a la wielkanocna święconka, na schodach utworzonych z korzeni drzew porastających  wzgórze. Cudnie.

Pomalutku, powolutku układa się puzzel, po puzzelku. Wszystko. No przecież JA nie dam rady?

piątek, 4 czerwca 2010

Na malkontentów...

…reaguję uczuleniowo. Zatem powinnam przestać odwiedzać Rodziców. Z różnych przyczyn, głównie uczuciowych nie jest to możliwe, nad czym po dłuższym przebywaniu ubolewam. Bo jakbym wzięła jakiś ciężki przedmiot i pierdyknęła Dużemu między oczy, to by Mu się od razu światopogląd nastawił na tor właściwy. Przykład?

1. Dzwonię uradowana, że zrobiliśmy garderobę, że przeniosłam ciuchy, że mam nareszcie wielgachne miejsce na wszystko i odgruzowane znowu    kartony.
   Odpowiedź: Nie macie salonu, nie ma u was gdzie usiąść. Po co Ci najpeirw garderoba, trzeba było kupić kanapę.

2. Duży kupił pralkę i zmywarkę. Od lat truł, że zmywarka boska rzecz, oraz pralka ładowana od góry, z Jego kręgosłupem to błogosławieństwo.    Wycyrklował kasę, MJ wybrała.
   Problem: Sklep instalatorski dziś zamknięty, na wuj mu ta pralka skoro nie może jakiegoś kraniku do podlączenia kupić, czemu MJ nie może,    czemu się nie zna, komu On idiota (cytuję) chciał dobrze zrobić. Na wuj mu ta pralka.

3. Mówię, że wanna osadzona, że ściany skończone w łazience.
   Odpowiedź: Wy nigdy nie skończycie tego remontu. A potem nie będę w stanie tego obrobić, żeby czysto było.

4. MJ kupiła stół do salonu. Rozmiarem i kształtem identyczny z poprzednim. Blat jest inny. Stół stoi dokładnie w tym samym miejscu.
   Problem: Blat pochyla się w jedną stronę, poziomicą sprawdzić i do dupy jest.
   Tego, że wstając z kanapy łapie za ten blat i uwala na nim ciężar 87 kilogramów, więc owszem ma sięprawo blat pochylać, jakoś nie    odnotował.

5. MJ na obiad zrobiła łazanki.
   Problem: Spróbował. Mało słone. Zostały posolone. Za słone. „No ja nie wiem jak ty solisz, ale dla NAS to jest za słone.”

Mogłabym tak wymieniać całymi dniami. Wiecznie wszystko Mu się nie podoba, nie daje innym cieszyć się pierdołami, bo po co ktoś ma być zadowolony, skoro On nie jest. Dzisiaj MJ wyszła z pokoju, ja zostałam:
Cleos: Nie wrzeszcz tak.
Duży: Na siebie wrzeszczę.
Cleos: To idź sobie stań przed lustrem i drzwi do sypialni zamknij. W końcu to Ty chciałeś pralkę i zmywarkę, to o co chodzi. Ja bym Diabołowi tez kraniku nie kupiła, bo się na tym nie znam. Zawiozę Cię do Obi.
Duży: Nie chcę.

Miałam pod ręką ciężki atlas i tylko siłą woli powstrzymałam się przed pieprznięciem nim jeśli nie w ojcowską potylicę, to w ten nowy stół. Może by się blat przekrzywił we właściwą stronę.

Podziwiam MJ. Nie wytrzymałabym z gadem dwóch dni.

czwartek, 3 czerwca 2010

Na obiad...

…kurczak po chińsku z ryżem. Mnią. Nienawidzę wymyślania menu. Dlatego też jeden pomysł dała MJ a drugi ustalili sobie Diaboł ze Smokiem. Negocjacje pomiędzy spagetti a schabikiem trwały chwilę. Nie były zbyt zacięte, Smoka przekonało masełko do ziemniaczków. Smakosz kurdebele.

Niespecjalnie przepadam za byciem gospodynią domową. To mi trochę zatruwa radość długich weekendów, bo długie oznaczają więcej gotowania. Nie lubię, chociaż po latach okazało się, że umiem, że wystarczy mi tylko nie mówić W KTÓRĄ STRONĘ należy mieszać sos i jakoś samo wychodzi. A do tego (a jak nieskromnie dodam), że okazuje się,  że chyba nawet smacznie wychodzi, skoro Rodzina się zachwyca i pieje. Cóż.
W sumie, jak się nad tym dobrze zastanowić, tylu rzeczy dowiedziałam się o sobie w ciągu ostatnich trzech lat, że chyba pobiłam rekord lat poprzednich. Dużo wiem, ale ciągle odkrywam coś nowego. I cóż, okazuje się, że to prawda, że kto się nie rozwija ten się cofa, czy tam, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Daleko mi do obory oraz zacofania (mam nadzieję).

Niezadowolenie z ogromu obiadów do zrobienia  zmniejsza zima… na obrazie. Lodowy krajobraz w tonacji szaro-blue. Jakoś tak mi właśnie jest w środku. Jeszcze trochę.

APDEJT SKLEROTYCZNY:
Bo mi się zapomniało na amen, a musze odnotować, gdyż to tak bardzo, ach tak bardzo pasuje do nas – Wiedźm.
Zawiozłam wczoraj MJ na zakupy. Spędziłam z Nią sporo ponad godzinę w hipermarkecie. Cierpliwość straciłam jakieś pierdylion razy. Ale między makaronem a przyprawami rozwaliła mnie podczas rozmowy i dygresji tekstem:
MJ: Nie gadaj, tylko mów.
Zaśmiewałyśmy się wcale nie cicho przez minutę chyba. A ludzie dziwnie na nas patrzyli. Dziwni ci ludzie, doprawdy:)

środa, 2 czerwca 2010

W nos mi...

…zimno. Jakby ktoś mi chciał prezent zrobić, to poproszę futerał na kinol. Niebieski.

I nie życzę sobie (a’, b’, c’) żeby jutro padało, bo mamy Plany rodzinne. Zatem…

…na wieczór „Krwawe Walentynki”.

wtorek, 1 czerwca 2010

Mam wszędzie...

…deszcz. Za oknem, w sercu, w duszy. Jakoś tak. I nuty u mnie też padają jak deszcz.

Smok oddał mi ostatniego misia Haribo – fioletowy był – cała Ona. A teraz przygotowuje stół i farby do rodzinnego malowania. Miałabym ochotę namalować deszcz, taki padający ciągle i wciąż, ale chyba nie potrafię.