licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 31 października 2005

Na piętnastomiesięcznicę...

… Smok dostał od swojej przyszłej teściowej Whoever, narzeczonego Kluchy i szwagierki Małego Bąka 216 kasztanów. I trzy godziny przedniej zabawy w smoczym pokoju, podczas kiedy mamy/teściowe klachały przy babeczkach i soczku. Po wizycie strat w ludziach, zwierzętach i nieruchomościach nie zanotowano. Kołek podtrzymujący drzwi, żeby się nie zamknęły, znalazł się dnia następnego, wciśnięty za zwierzątko przyklejone do drzwi szafy – tylko dzieci mogły wymyśleć taką przechowalnię.
Rozmowa z Who jak zwykle daje power optymistyczny na kilka kolejnych dni, chociaż tym razem porównywałyśmy nasze prace i moja wypadła jak glut, zielony gil z nosa przy pracy Who, która niczym diadem królewski jest przy tym gilu. Tiaaa. Krzepiące.

Dziś za to pluję kobrzym jadem, walę między oczy prawym sierpem, syczę niczym żmija i w ogóle bez kija nie podchodzić. Wściekła jestem jak nie wiem co!!!

piątek, 28 października 2005

W życiu...

…nie schudnę tyle, ile bym chciała. Powód??? Dieta MŻ nie wchodzi w rachubę, za bardzo lubię konsumieren machen. No i trudno. Pociesza mnie fakt drobny, że na hasło „cycki stramm chłopcy idą”, rozpinają mi się dwa guziki w bluzce. Nie oklapły znaczy tak całkiem… te cycki oczywiście, nie guziki. Staram się, no kura mać naprawdę. Po całym dniu w pracy i ganianiu Smoka po chałupie w celu „zagilgotać na amen” albo „odebrać ten wazonik po babci” albo „złapać zanim wpadnie do psiej miski z wodą” wsiadam na rower i jadę do Świerklańca. Moje drugie „ja” jedzie, bo pierwsze gapi się z tego rowerka w telewizor, albo czyta opasłe „Monte Cassino”. Iwa twierdzi, że do Świerklańca jedzie się 40 minut, no to ja te 40 minut przed telewizorem też jadę. Bez oszukaństwa. Po dojechaniu na miejsce opadam na glebę i ćwiczymy mięśnie brzucha aktualnie w zaniku. Czasy kaloryfera minęły bezpowrotnie.
Nie jem po 18. Nie jem słodyczy. Nie przegryzam między posiłkami. Piję hektolitry wody, chodzę na basen, aerobik, saunę.
I co??? I nic. Gucio jednym słowem. Waga od 5 lat tkwi w miejscu jak zaklęta.I nie to, żebym żarła jak prosię albo nawet stado prosiąt. Wszystko normalnie – posiłek spokojnie mieści się na talerzu.
Nie, nie zazdroszczę chuderlawcom, którzy mogą w siebie wrzucić tonę żarcia a i tak wyglądają jak patyczaki. Mam w pracy dwie takie. Nie nie chcę mieć figury modelki. Kicham na to. Lubię moją „klepsydrę”. Spoglądam w lustro i myślę sobie: tyłek jest więc jest co w spódnicę włożyć i zakręcić, cycki są można dekolt latem zapuścić i niejeden zapuści żurawia, nogi może nie do nieba, ani nawet nie do czyśćca ale za to proste a nie iksowato-ułańskie można by w krótkiej kiecce… No tak może by i można, gdyby nie to, że uda jak kurna dęby dwa… takie 100 letnie. Grube??? Niekoniecznie, mocne po prostu, wyćwiczone latami tańca i inkszych ćwiczeń, potem zaniedbane falują teraz tu i tam. I ten brzuch cholerny, szlag by go!!! Faraon ostatnią wizytą wpędził mnie w kompleksy i poczucie winy wobec własnego dawno niewidzianego kaloryfera. Ta to ma brzuch jak złoto!!!
I co ja mam zrobić??? Nie mam czasu na aerobik codziennie i basen co rano. 5 kilogramów niech sobie ktoś zabierze w pizdu. Oddam za darmo. Jeszcze dopłacę.
Jakieś dobre rady???

środa, 26 października 2005

Niespodzianki każdy lubi...

…więc sobie trochę wczoraj poniespodziankowałam.

A little bit of love affair – niespodziewanka dla mnie. Oczęta wpatrzone, zachwyt niemy i wyrażony werbalnie, wzdychanie i ogólny ślinotok. Generalnie rzecz biorąc fajnie jest się podobać i wiedzieć, że to nie pic na wodę w celu „przelecieć-porzucić”, jeno szczera zadyszka na widok mła. Tiaaa, chociaż nie ukrywajmy i bądźmy szczerzy o przelatywanie też chodzi i jak sobie TO przypomnę to O MATKO!!! I te słowa niebezpieczne „spotkaj się ze mną”. No nie mogę, no, ale posłuchać miło. Chociaż kto wie???

Nr 2 na liście zaskakiwaczy – po 7 latach niekontaktowania odnalazłam znajomego. Zaczepiając na gg obcych ludzi, wpisując „Brenna” w wyszukiwarkę kontaktów w końcu trafiłam na Jego przyjaciela. Pogadaliśmy jak nigdy dotąd. Zdobyłam zastrzeżony telefon domowy, komórkowy, nr gg i emilka. Mnie po prostu nie moża odmówić:))) I tym sposobem wieczorem wysmarowałam emilka, posłałam i już widzę Jego szczękę opadniętą na panele podłogowe w jakimś mieszkanku w Krakowie. To była kiedyś super znajomość – platoniczna wyjątkowo, bo On jest 4 lata młodszy. Pisałam Mu listy miłosne do wybranek Jego serca, uczyłam całowania, chodziliśmy na imprezy, na które Jego mama puszczała Go tylko dlatego, że szedł ze mną (o gdyby wiedziała), przegadywaliśmy całe noce leżąc w łóżkach po ciemku, tłukliśmy się na podłodze i łaskotali aż do domemtu dostania czkawki. To jeden z takich znajomych, któremu bez cienia rumieńca pokazałabym nowozakupioną erotyczną bieliznę, w celu ocenienia przez Niego czy rusza facetów:))) Tamte czasy nie wrócą na pewno, ale może uda się odbudować te kumplowskie realcje. O ile po tym emilku nie zatłucze mnie Jego kobieta:)))

Nr 3 – idziemy dziś do naszej Cioci Rehabilitantki, wyjątkowo nie w celu zbadania symetryczności kolców biodrowych, tylko po to, żeby Jej zanieść bukiet z liściowych róż. Obiecałyśmy ze Smokiem, że dostanie, ale pewnie i tak się zdziwi. Nie wszyscy jeszcze przyswoili, że u mnie „słowo droższe od pieniędzy”. Niech ma i Ona niespodziankę.

Nr 4 – Smok przespał 10 godzin, co oznacza, że ja nieprzerwanie od 23.30 do 5.05, a potem jeszcze drzemanko. Chyba w końcu stwierdziła, że da mi dychnąć trochę. Ad augusta per angusta, jak mówią starożytni Indianie. Było ciężko, ale może teraz już będzie dobrze i więcej takich niespodziewanych spokojnych nocy Smok nam zafunduje.

Nr 5 – szykuję niecodzienny prezent dla Grzecha. Ponieważ nasz livingroom Grzech wytrwale zdobi totemami indiańskimi i maskami plemion różnych postanowiłam bez Jego zgody/wiedzy zdobyć oryginalne meksykańskie indiańskie cacko. Szanse powodzenia misji oceniam na jakieś 80%. Nie, nie szukam rękodzieła wysyłanego seryjnie za granicę w celu „ucieszyć naród koralikami”. Szukam czegoś zrobionego w domku w górach, wyjątkowego, jedynego – i znajdę jak mi blog miły:)))

Nr 6 – 6 słoików sosu pomidorowego, 5 słoików sałatki ogórkowej, 4 słoiki marynowanej papryki. Mały John kocha nas bardzo:)))

Nr 7 – pan od naprawy piecyka gazowego przyszedł punktualnie, naprawił co trzeba, skasował 80 PLN czyli przyzwoicie i do tego był wysokim, zbudowanym brunetem dokładnie w moim typie (Who – dokładniusieńko, a myślałam, że tacy nie istnieją) i uśmiechał się słodko i boskim głosem rzekł na koniec „dobranoc” patrząc mi w oczy. O MAMO!!!

Być może to będzie dobry dzień.

niedziela, 23 października 2005

To ja proszę Państwa...

…wybywam do jakiejś republiki bananowej tudzież Kongo/Zambii/Nepalu/Innej Dziury – banany prostować i tresować małpiatki. Bo tutaj będzie niedługo taki cyrk, że mózg w poprzek staje i zwoje się prostują. Już widzę te demonstracje młodzieży wszechpolskiej obecne wszem i wobec i demolujące co tylko się da. Oczyma wyobraźni mojej widzę homofobiczne rządy, dyktaturę zacofania, zamordyzm i nepotyzm. Te urzędy do spraw kontrolowania kontroli kontrolujących kontrole. Biura nadzoru nad nadzorującymi nadzory kontroli. Tfu. A jak nam się prezydent pożal się bożku zgubi w Pałacu Prezydenckim to go nie znajdą przez tydzień, bo taaaaaaaaaki jest malutki – wystarczy, że za krzesłem stanie i już BOR ma co robić, bo będzie, że zaginął.
To ja już sobie pojadę gdzieś, ukulam małą lepiankę i będę żyła z rękodzieła tambylczego – koraliki jakieś będę robiła, wisiorki i inne maczugi.
Jesteśmy jednak narodem, do którego najlepiej przemawia populizm i bogata kampania wyborcza. Znaczy wychodzi mi na to, że ciemnota, głupota, biedota i tak póki co zostanie. Narodowi zostanie, mnie nie, bo ja w moim Tambustanie będę z tych koralików żyła jak królowa mając w nosie zaginonego we własnym domu prezydenta jakiegoś odległego, ubogiego i zacofanego kraju.
Żegnam.

czwartek, 20 października 2005

Inspiruję się...

…cudzymi notkami, bo niby dlaczego nie???
Tym razem u Zimna znalazłam porażający jadłospis dzieciora. Ktoś w ogóle tak gotuje??? Nasz Smok pochałania makaron pod każdą postacią, w każdej ilości i z każdym dodatkiem. I mięsko – duuużo mięska. Usmażenie piersi kurczaka i ugotowanie do tego 2 ziemniaczków, marchewki i brukselki to jakby nie jakaś filozofia. Albo makaron z czymkolwiek – może być pesto a la genovese, może być masełko, może być sos carbonarra z boczkiem, mimry z mamrami mogą być też.
Pośród wielu wad Cleos posiada i tę, że nie hańbi rącząt swych pracą w kuchni. Po pierwsze primo nie lubi, po drugie primo nie umie, po trzecie primo nie lubi się nauczać, po czwarte primo nawet gdyby się nauczyła, to każde jej danie przy grzechowej pieczeni w sosie miodowym i śliwkach byłoby niczym glut. W ciągu 4 lat Cleos uskuteczniła: 1 rosół, 1 pomidorową, 1 jajeczka z warzywkami. Wystarczy. (Oczekuję na powalającą krytykę i słowa dezaprobaty).
Gotuje Grzech. Gotuje tak, że dobre kucharki mogą nabawić się kompleksów, a co dopiero ja dwuleworęczna kucharzyna od osiemnastu boleści. I tak jest dobrze. On lubi, potrafi, kocha i co najważniejsze wychodzi Mu to znakomicie. Ja zdecydowanie wolę kładzenie listew przypodłogowych, i odnawianie mebli, i gwoździ wbijanie, i roboty naprawcze w chałupie. No tak mam.
WSZYSCY mi mówili „poczekaj urodzisz dziecko będziesz musiała zacząć gotować”. Urodziłam. Smok bogom dzięki przez 15 miesięcy z głodu nie padł. A ja jak nie gotowałam tak nie gotuję. I niech tak może zostanie, bo tym sposobem mamy pyszne grzechowe obiadki i wszystko w domu cleosowo ponaprawiane. A że role może trochę odwrócone??? Czy ja już mówiłam, że dziwna jestem???:)))

środa, 19 października 2005

Na placu przykościelnym...

…nazbierałam liści. Wieczorem, po ciemku, z psem ganiającym od krzyża do drzwi kościoła – cud, że mnie nikt nie przegonił. Potem do północy tworzyłam bukiety z liściowych róż. Jeden stoi na kuchennym stole, drugi dostanie dziś Marchwiak, kolejne będą się robić. Wyglądają pięknie jesiennie, Mały John się zachwycił – Jej też zrobię, a co!

Wszyscyśmy zakatarzeni. Koszmar. Jedyna pociecha w zakupach z Małym Johnem. Golf, koszulki, 6 bluzek, 2 spódnice. Do tego ożywiona konwersacja i śmiechy z paniami ekspedientkami. Dziwnym trafem zawsze trafiam na miłe panie i nie muszę się w sklepach wkurzać na złą obsługę.

Butów szukam. Kozaczków, śliczniusich, takich do spódniczek 7 co to je sobie kupiłam dwa tygodnie temu. I NIE MA NIGDZIE. Wszystko jakieś takie toporne i oklepane. Masakra.

U Who przeczytałam o uczciwych-nieuczciwych. I tak się zastanawiam ilu takich ludzi znam??? Co to mówią, że to mąż, jeśli to kochanek, że coś mają jeśli nie mają, że coś umieją jeśli nie umieją, że wiedzą jeśli nie wiedzą. Zakłamanych, żałośnie upiększających swoje marne życiorysy. Matko. Czy naprawdę tak ciężko jest się przyznać do życiowych porażek, pomyłek, niewiedzy, braku umiejętności, nieszczęścia??? Lepiej wmawiać ludziom znajomość 3 języków, chociaż skończyło się z trudem szkołę średnią z jednym angielskim zdanym na miernych??? Lepiej idealizować swój związek zamiast mówić jak jest i otrzymywać wsparcie??? Lepiej robić z siebie herosa, chociaż w gruncie rzeczy jest się słabeuszem??? Lepiej okłamywać obecną „miłość”, chociaż już żyje się chwilami z tą przyszłą Miłością??? Nie rozumiem. Przecież to proste – uczciwie żyć. Obiecaliśmy sobie z Grzechem, że nigdy się nie okłamiemy. I to dotyczy wszystkich dziedzin życia. Jeśli ubiorę się jak debil słyszę „Kochanie ta bluzka do tego nie pasuje” albo „przebież się bo tak Ci jest niefajnie”. Jeśli mnie się coś nie podoba mówię otwarcie, by nie gromadzić w sobie złości i rozwiązywać problemy u podstaw zamiast czekać aż narosną i poszukam sobie na przykład kochanka, żeby mu się wypłakiwać w rękaw w przerwie między orgazmami. No ja przepraszam, czy to jest jakieś nienormalne??? Czy proste, uczuciwe stawianie spraw, mówienie jak jest i postępowanie jak się czuje to jakiś debilny sposób na życie??? Nieżyciowy??? Niepraktyczny??? Niemodny może??? Wokół mnie pełno jest „upiększaczy” siebie i życia. I nie wiem kto jest szczęśliwszy – oni w swoim wyidealizowanym wyimaginowanym świecie, czy ja ze swoimi problemami i szczerością do bólu…

poniedziałek, 17 października 2005

Czy ja już...

…mówiłam…??? Na pewno mówiłam.
Najpierw więc piosenka…

Siedziała na słupku
na lewym półdupku
a prawy półdupek
zwisał jej za słupek
Ojdana ojdana
matulu kochana
wielka moja dupa
spadła mi ze słupa

Siedziała na dębie
i dłubała w zębie
a ludziska głupie
myśleli, że w dupie.
Ojdana ojdana
matulu kochana
bolą wszystkie zęby
zrobią dupę z gęby.

Siedziała na sośnie
płakała żałośnie
Matuś moja matuś
kiedy mi obrośnie
Ojdana ojdana
matulu kochana
kiedy mi obrośnie
latem czy przy wiośnie

Obrośnie obrośnie
jak baranio skóra
nie bydziesz wiedziała
kaj jest twojo dziura
ojdana ojdana
matulu kochana
nie byda wiedziała
kaj jest mojo dziura.

No. Takie przyśpiewki serwuje Mały John mojemu wielbiącemu subtelną muzykę dziecięciu.
Jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości…

W Poroninie na wierzbinie
wiszą jaja po Leninie.
A chachary żyją
i gorzałę piją
z góry spoglądają
wszystko w nosie mają

Kto te jaja pocałuje
ten w robocie awansuje.
A chachary żyją
i gorzałę piją
z góry spoglądają
wszystko w nosie mają.

Jakieś pytania???:)))

piątek, 14 października 2005

Gdyby ktoś pragnął...

…porzucić swoje dotychczasowe ascetyczne życie, mieszkanie na słupie i drapanie się palcem po d… po nosie oczywiście, ta ja polecam „Greka Zorbę” Nikosa Kazantzakisa jako instrukcję jak to zrobić. Bardziej hedonistycznej, egoistycznej, przyjemnościowej postawy niż zorbowe całe życie do tej pory w literaturze nie spotkałam. W filmie zresztą chyba też nie. Carpe diem pełną gębą i do tego dobra, nie za duża, nie na mała dawka filozofii w pokręconym greckim wydaniu. Wino, kobiety – duuużo kobiet w wieku wszelakim, śpiew – w paru językach, taniec, muzyka santuri niczym trel słowika, słowiki, zbrodnia bez kary, rozpusta, rozpasanie, pełnia szczęścia, grzeszne uczynki, kreteńskie krajobrazy i dobra śmierć. Ideał życia dla współczesnego śmiertelnika, który porzuciwszy garniturek i aktówkę chce odkryć siebie i swoje ukryte dotąd głęboko nniezaspokojone „ja”.
Zalecam tylko uważać na współmałżonków wykorzystywanych do tego odkrywania żon i mężów, bo można dostać po gębie:)))

środa, 12 października 2005

08.X.2001 roku...

…dostałam przez posłańca butkiet róż z listem i numerem telefonu.
12.X.2001 roku – randka w ciemno. 4 godziny rozmowy, a w tle facet grający na pianinie piosenki o miłości.
Cztery miesiące później mieszkaliśmy już razem.
Najpierw uwierzyliśmy na nowo w Miłość.
Potem stworzyliśmy Dom – ciepły i przytulny.
Potem staliśmy się Rodziną – My i Smok.
To były cztery lata pełne doświadczeń, fascynacji, szaleństwa, dobrych i gorszych dni.
Na następne lata życzę Nam, żebyśmy każdego dnia odnajdywali Nasze Szczęście na nowo i dbali o nie jak o największy skarb.
Kocham Cię Mój Ty Grzechu Permanentny:)))

wtorek, 11 października 2005

Nieświadomość polityczna...

…i brak odpowiedzialności za swoje polityczne wybory Polaków mnie nieustająco zadziwia. Jak słyszę „nie poszłam, bo mi szkoda czasu”, to mnie krew zalewa. I tak, uważam, że powinno się poprowadzić granicę między Polską A i Polską B i tę drugą głosującą na homofoba przyłaczyć do Białorusi na przykład. Albo wprowadzić w prawie wyborczym biernym cenzus wykształcenia, żeby głupki i ciemnogród nie mógł głosować i żeby taki mulat nie miał TAKIEGO wyniku. Albo wprowadzić obowiązek głosowania, żeby wszyscy się wypowiedzieli i potem nie truli jak to im źle i jak NIC NIE MOGLI ZROBIĆ. Szlag!!!

90 szerokości basenowych w 34 minuty. Nieźle.

Smok budzi się w nocy raz. Na długo raczej w związku z czym śpię trochę na podłodze. W związku z czym kręgosłup mi pęka i odezwały się nereczki. Trudno. Raz udało Jej się przespać 12 godzin – budzę się rano i wydaje mi się, że jestem w niebie – godzina 8.00 a Smok bawi się w łóżeczku i nie płacze. Ja tak chcę już na stałe.

Teorie życiowe Księżniczki wprawiają mnie niezmiennie w osłupienie. O mężu „po to się lągł, żeby ciągł”, o córce „niech się zakocha w takim co ma mercedesa a prawdziwej biednej miłości ja nie będę utrzymywała do końca życia” i inne takie. Pustka. Próżnia w głowie. A potem słyszę „ja to bym nie mogła tak na cały dzień zostawić dziecka, jak ty”.
Że niby matczyny ideał. Może gdybym nie słyszała opowieści jak wrzeszczy na córkę, że całe osiedle słyszy to bym się przejęła. A tak co??? Może odpowiedzieć, że dziecko ma jeszcze Ojca, a ja nie żyję tylko dla dziecka. Tak wiem – kontrowersyjne stwierdzenia w kraju gdzie mamy ciągle utrwalony wizerunek Matki Polki poświęcającej WSZYSTKO i ojca, który jest tylko okazjonalnie. Nie w moim domu, o nie.

Smok zakochał się w basenie solankowym. Najpierw bała się dużej wody, a potem tak chlapała, machała, krzyczała i odmawiała wyjścia, że w końcu niemal siłą Ją wytargałam. Będziemy chodziły co tydzień.

Mam różne życiowe zasady, których trzymam się niezmienne. I jeszcze NIGDY nie wyszłam na nich źle. Więc kiedy słyszę, że jestem „nieżyciowa, bo to jest niewygodne”, to prycham i parskam i odwracam się na pięcie. No bo ja przepraszam, jeśli lojalność wobec przyjaciół, mściwość wobec wrogów, miłość wobec bliskich, ambicja dla siebie, szczerość zawsze i pomaganie kiedy się da są niewygodne, to ja prowadzę najniewygodniejsze życie pośród znanego mi nędznego rodu ludzkiego. Dążę w życiu do jednego niedoścignionego kobiecego ideału i nie darmo mam wytatuowaną jadowitą atakującą kobrę – no taka jestem, nieżyciowa… podobno:)))

piątek, 7 października 2005

Druga noc...

…minęła pod znakiem jednej pobudki. Za to od 01.50 do 03.20. Niech mnie jakaś litościwa dusza dobije, bo i tak się przewracam.

Basen i sauna to plan na dziś. Może uda mi się nawet przespać w temperaturze 95 stopni – miodzio. Żeby tylko te stare babska chciały pozamykać gęby i nie truć o śmierci, sąsiadach, domkach w górach i innych bzdetach. Pragnę CISZY.

Plan na basen – 100 szerokości. Tydzień temu 80 w 31 minut – nieźle, ale to jeszcze nie ta forma, o której w zakamarkach pamięci snuje mi się, że była.

Plan na weekend. Najpierw w sobotę pojadę na uczelnię odebrać dyplom i zrobić końcową awanturę, że nie było go tydzień temu. To zastanawiające, że pani Kierownik Zakładu Dziennikarstwa, przez całe studia pamiętała nasze numery telefonów, kiedy ktoś nie zapłacił czesnego. W takich wypadkach sekretarka wydzwaniała dniem i nocą niemalże. Ale kiedy okazało się, że do odebrania dyplomu brakuje mi jakiegoś zdechłego świstka, NIKT NIE ZADZWONIŁ. Co też zamierzam pani Kierowniczce Zakładu Dziennikarstwa wyłuszczyć w słowach dość prostych i trafiających do serca.
Zaraz potem ze Smokiem relaksujemy się na basenie solankowym. Tylko my dwie i woda o zapachu soli ciechocińskiej. Jak pięknie mieć do dyspozycji takie cuda techniki i to za darmo i to pod ręką i to w dowolnym czasie.
W niedzielę spełniamy obywatelski obowiązek broniąc kraj przed homofobicznym-ultrakatolickim-kurduplastym-drobiem. Bogowie chrońcie Polskę. Jeśli ten drób zostanie prezydentem to ja chyba do Timbuktu wyjadę.
Po bohaterskiej obronie ojczyzny udajemy się na liście. Będziemy szeleścić, rzucać, tarzać się, rozkopywać, zbierać, podziwiać, strząsać i co tylko nam przyjdzie do głowy. A co!!!

Rano za oknem mgła jak w „Koszmarze z Ulicy Wiązów”. Pięknie. Wyglądam przez kuchenne okno i podziwiam światło latarni rozpraszające się w tym powietrznym mleku. Jest taka ulica w moim mieście gdzie mgła i latarnie i pochylone drzewa dają magiczny efekt. Tego się chyba nie da opisać…

czwartek, 6 października 2005

Oduczam Smoka nocnego...

…budzenia-jedzenia. Idąc za radą Calenduli zakupiłam książkę „zaklinaczki dzieci” Tracy Hogg. Przeczytałam. W większości książka wydała mi się zbiorem oczywistości, które każdemu rozsądnemu i odpowiedzialnemu rodzicowi znane są ot tak, po prostu. Aż dotarłam do stron, gdzie autorka opisuje walkę rodziców z maluchem, który budzi się co godzinę na jedzenie. No, jakbym widziała mojego Smoka-Potworzoka, tyle tylko, że co 2-3 godziny. Przeczytałam, przemyślałam, zastosowałam.
Dziś minęła nam pierwsza noc bez jedzenia. Smok wykąpany o 19.40, zjadł tylko 100 ml kaszki. Myślę sobie, trudno będzie Sajgon.
Obudziła się o 23.00. Polazłam do łóżeczka, wyjęłam, pogłaskałam, poszeptałam, położyłam, pogłaskałam – zasnęła.
Obudziła się o 00.00. Zwlokłam się, wyjęłam, pogłaskałam, poprzytulałam, położyłam, pogłaskałam – zasnęła.
Obudziła się o 00.40. Wyjęłam, pogłaskałam, położyłam, pogłaskałam – płacz. I tak 4 rundy. W końcu po czwartym wyjęciu i uspokojeniu Smok z oczami jak spodki leżał w łóżeczku spokojnie, ale ryczał jak tylko wychodziłam z pokoju. Przytargałam sobie kołdrę i do 3.00 spałam na podłodze, po czym polazłam do łóżka.
Smok przespał od ok. 02.20 do rana bez pobudki. Kiedy wychodziliśmy do pracy o 06.45 chrapała w najlepsze.
W porównaniu z książkowymi rodzicami, którzy jednej nocy wyjmowali swojego budziciela 46 razy i 46 układali do snu, mój wynik 6 w sumie jest imponujący.

OŚWIADCZENIE:
Jeżeli ten sposób wyczytany okaże się skuteczny i Smok przestanie się w nocy budzić domagając się jedzenia, przyznam, że czasem książki podsuwają dobre rady. A Calendulę, która namówiła mnie na ten zakup – ozłocę. I postawię Jej flaszkę wódki/wina/piwa/koniaku/łiskacza czy co tam pija. Albo nawet dwie.
Amen

wtorek, 4 października 2005

Kiedyś po prostu...

…nie wytrzymam:)))

Mały John wchodzi bladym świtem do naszej chałupy. Cleos ze Smokiem przed lustrem robią głupie miny.
MJ: Jak ty ślicznie wyglądasz córcia.
Grzech: (z korytarza) Ona zawsze ślicznie wygląda.
MJ: Dzisiaj nawet młodziej od mamusi.

Mały John krząta się po kuchni, Cleos z oczami jak szparki, niewyspana snuje się.
C: Mamuś, ona musi kłaść się spać w ciągu dnia wcześniej, bo ja znowu pół nocy przespałam na podłodze.
MJ: A co??? Łóżko wam ukradli????

Grzech targa worek ze śmieciami.
MJ: Zobacz Smoku mamusia i tatuś idą teraz zarabiać pieniążki. Widzisz jaki tatuś zabrał wielki wór na tę kasiurę??? A potem kupią babci duuuużo prezentów.

Rozmowa telefoniczna. Cleos klaruje jaką to fantastyczną oprawę muzyczną ceremonii ślubnej załatwiła – temat niezwykle ważny. Mały John wtrąca się w pół zdania.
MJ: Córcia, powtórz ostatnich osiemnaście zdań. Musiałam telefon odłożyć i wciągnąć gatki, bo tu strasznie zimno jest.

Cleos przekazuje Małemu Johnowi zaproszenie do Red Bulla i Marchwiaka na kawę.
C: No i powiedział, że masz koniecznie wpaść na kawę, bo on jak do was przyszedł to siedział dwie godziny na plotach.
MJ: Tak długo??? Patrz, nie pamiętałam. To ja pójdę do nich rano i zostanę na obiad, co???

To tyle w temacie, jaką to poważną i zrównoważoną psychicznie Matkę mam. I całe szczęście, że tak jest, bo z normalną bym chyba nie przyjaźniła się tak bardzo:)))