licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 31 grudnia 2003

Nienawidzę...

…prasowania koszuli do smokingu. 100% bawełna kura jej mać – tu wyprasuję a tam już jest pogniecione. Szlag by trafił i tak w kółko. W przyszłym roku Grzech sam sobi prasuje, o ile w ogóle z racji Misiątka gdziekolwiek pójdziemy.
Mam urlop – tyle mojego, że mogę od rana się wałkonić i robić co mi się chce. Czyli:
manicure już zrobione granatowo-błekitno-różowe,
na 14-tą lecę do Słonicy na czesanie i malowania facjaty.
Potem Grzech po mnie przyjedzie, jak nie zapomni i jeszcze tylko 2 godziny i już bal.
Misiątko chyba dziś wyczuło, że to nie jest najlepszy dzień na wkładania mamusi głowy do kibla i nawet się dobrze czuję. A może to ta babka na śniadanie??? Kto to wie???
Postanowień noworocznych na razie brak. A może by tak:
1. nie wrócę do palenia,
2. przestanę przeklinać,
3. na następnego Sylwestra będę miała figurę i formę prawie jak przed ciążą,
4. zniszczę mj’a, wdepczę w ziemię i zatańczę na jego grobie:)))

Tiaaa, wystarczy. W Nowym Roku, życzę Wam samych słonecznych dni i samych niebieskich nocy, spełnienia wszystkich marzeń i postanowień, paru miłych niespodzianek, kilku zaskakujących sympatycznie spotkań, i żebyśmy w miarę możliwości spotkali się na chrzcinach:)))
Cmoki jak smoki:***

sobota, 27 grudnia 2003

Loto o to żeby bylo miło...

…i w zasadzie było. Bilans prezentowy wyszedł nam in plus:)))
Cleosia dostała:
puder w kulkach Giordani i komplet pędzli do pacyfikacji gęby – od Chrzestnej co jej nie lubię,
pidżamkę satynową blue od Grzecha
koszulę nocną tiulową black – od Małego Johna
kasiurkę w Ojro – od Rodziców,
komplet kosmetyków Johnson&Johnson i słoneczną papeterię – od Cioci z Kuzynkami,
bluzeczki szt. 3 – od Małego Johna
perfumy – od Teściuniuniuniów,
SŁODYCZE:)))
Grzech dostał:
zegarek – od Ukochanej Niezwykle Cierpliwej Cleosi,
kasiurkę w Ojro – od Rodziców Cleosi,
bluzę polo – od Małego Johna
wyciskarkę do owoców – od Rodziców swych
Cleosia z Grzechem kupili:
bransoletkę srebrną dla Małego Johna,
sweter dla Dużego,
album ze zdjęciami własnymi i ramkę ze zdjęciem Misiątka dla jednych Rodziców i Drugich.
no a amen.

Mój Tato nie uwierzył, że będzie dziadkiem. Potem okazało się, że pokolenie naszych rodziców nie wie, co jest na zdjęciu w ramce bo w życiu nie widzieli zdjęcia USG. Potem były gratulacje, a potem awantura o ślub. Faaajnie było. Stanęlo na tym, że „Grzech ty musisz Cleos przekonać”. Dwa dni się męczyłam, zanim usłysząłam od własnego chłopa, że żadnego ślubu nie będzie póki nie będzie jak my chcemy. Bo Oni chcieli cywilnie i po kryjomu i bez sensu. A my chcemy kościelnie, może być bez pompy, ale za to z Przyjaciółmi i Rodziną. Całe szczęście tym razm w konflikcie Cleos-Teściowa Grzech jest po mojej stronie:))) My im jeszcze pokażemy:)))
A póki co świętujemy nadal. Obowiązuje strój świąteczny, czyli pidżamka od rana do nocy. Kanapa, filmy, książka, blog, czasem telefon, obiadki u Rodziców, spacery po mieście – rozpieszczanie na maxa. I najlepsze jest to, że wszyscy prześcigają się w dogodzeniu mi w gotowaniu. Małego Johna z Jej pomidorową i kurczakiem w cieście piwnym nic nie prześcignie. nawet Teściu z grzybową i indykiem z borowinami.
Właśnie coś głodnawa jestem. To pójdę sobie zjeść kaszki gryczanej ze skwareczkami i kefirkiem:))) MNIAM
Smacznego Cleos:)))

wtorek, 23 grudnia 2003

No więc...

…w niekoniecznie późnych godzinach wieczornych dwa dni temu, zostałam pouczona przez pieszy patrol policji z Komendy Głównej w Katowicach. Zostałam pouczona, w przedmiocie wyprowadzania Traktora na spacer. Znaczy pies powinien chodzić na smyczy i w kagańcu. I ja się z panami władzą całkowicie zgadzam. Zapięłam smych Trakolowi po czym:
Cleos: Czy tak dobrze???
Panowie policja: My się nie czepiamy, ale takie mamy prawo no i sama Pani rozumie…
C: Rozumiem… proszę w takim razie iść pouczyć tę babcię za rogiem, co szła z jamnikiem – też bez smyczy był.
Pp: ??????
C: No o co chodzi, sami panowie powiedzieli, że trzeba. Po co mi pies obronny, skoro ma być w kagańcu??
Pp: Takie przepisy nasze psy też mają są uczone do atakowania tylko kagańcem.
C: Brednie
Pp:???????????????
C: Każdego psa na szkoleniu się uczy atakowania pozoranta bez kagańca. Wiem bo widziałam
Pp: ??????????????
C: No i co z tą babcią???
Pp: Ale my się nie czepiamy…
C: Przykro mi nie mam kagańca. Smycz musi na razie wystarczyć. Pan się obroni pałką albo klamką, a ja mam tylko psa.
Pp: Nooo, tak, ale…
C: Dobrze, zapięłam. Dobranoc.
Pp: Ekhe blkk, glup

No i poszłam z psem na smyczy – w dzielnicy gdzie noże latają nad głowami. Ale co mi tam kozak jestem, to sobie poradzę. Nie raz mnie już napadano i żyję. A Panowie władza, najpierw poleźli za babcią z jamnikiem, a potem stanęli w bramie (bo wiało strasznie) i tak ten ich patrol pieszy wyglądał. Psia ich mać!!! A Grzech miał ubaw po pachy kiedy Mu opowiedziałam o moim kolejnym starciu w policją:)))

poniedziałek, 22 grudnia 2003

W zasadzie wszystko gotowe...

…i można zacząć się byczyć…prawie.
Prezenty zakupione:
1. Grzech – zegarek Timex Jakiśtam jedyny jaki wołał „KUP MNIE KUP”,
2. Mały John – bransoletka srebrna wybierana pół godziny,
3. Duży – sweter jak co roku i wstyd mi strasznie z tego powodu,
4. Teściuniunie – album ze zdjęciami naszymi i Grzecha i ramka ze zdjęciem Misiątka,
5. Moi Rodzice – album ze zdjęciami naszymi i moimi i ramka ze zdjęciem Misiątka,
6. Traktor – gumowy kurczak piszczący i kość z wapniem ważąca chyba 2 kg.

Mały John wrócił w sobotę. Przywiozła Limoncellę dla mnie jedną i dla Czupura drugą. Szkoda, że przez jakiś czas nie będziemy się mogły nią urżnąć koncertowo…Ale nadrobię kiedyś…

Za pomoc w sprzątaniu garderoby udało mi się wynegocjować baaardzo wysoką cenę. Ponieważ w zeszłym roku zaparłam się, że tego grzechowego burdeliku palcem nie tknę mogłam się wysoko wycenić. I tak ze godzinę sprzątania z pomocą Grzecha uzyskałam:
1. przygotowania gorącej kąpieli,
2. masaż stóp,
3. masaż relaksacyjny kręgosługa,
4. rozczesanie kłaków,
5. godzinne misiowanie.
Powinnam zostać zawodowym negocjatorem:)))

Do umycia zostały mi dwa okna. Grzech dziś w Raciborzu, więc przed korkami może uda mi się je machnąć. Jeeeeeeezu jak mi się nie chce. Chałupy stroić mi nie wolno, bo Grzech zaparł się wołami, że zrobimy to we czwórkę – znaczy On, ja, Misiątko i Traktor. Bo Traktor bierze czynny udział w ozdabianiu mieszkania, drąc dziób na choinkę, łańcuchy i światełka w gawrze. Szczur w świątecznych przygotowaniach jakoś nie bierze udziału.

Spać mi się chcę koszmarnie. Obudziłam się o 1.29 w celu udania się do sikalni, a po powrocie do gawry zastałam Grzecha rzucającego się po łóżku jak nie przymierzając karp. Coś Mu się śniło, bo gadał i mamrotał i przemierzał bezkresne przestrzenie łóżka we wszystkich kierunkach. Tym sposobem nie spałam do 3.00 prawie, a dziś wyglądam jakby mnie stado kombajnów przejechało. JA CHCĘ DO DOOOOMUUUU!!!!

czwartek, 18 grudnia 2003

Osiołkowi w żłoby dano...

w jeden taki zegarek, w drugi siaki zegarek, a w trzeci jeszcze inkszy. I Osiołek Grzech nie może się zdecydować. A było to tak…
Obiecałam chopu, że Mu kupię na Gwiazdkę zegarek – jaki tylko zechce – duży, mały, złoty, stalowy, plastikowy, tani, drogi. Cena nie gra roli. Odłożyłam z korepetycji kasę, przez co nie kupiłam sobie nic od września, ale pal to licho – nie żałuję. Bo Grzech ma świra na punkcie zegarków, może oglądać godzinami. No i oglądał – od września. Z netu ściągnął chyba 400 zdjęć różnych modeli, przeglądał, wybierał. Zjeździliśmy Zabrze, Gliwice, Katowice, Chorzów, Kraków, Wrocław, Bytom – NIC. Niby Mu się coś podoba, ale czegoś mu brak – zegarkowi znaczy. Niby fajny, ale nie mówi wyraźnie „KUP MNIE!!!”. Krew mnie zalała we wtorek, kiedy w Platanie w Zabrzu po raz 4 wchodziliśmy do tego samego sklepu a Grzech nadal nie mógł się zdecydować. Ja się kura mać poddaję. Chcę zrobić chłopu dobrze i kupić Mu coś, czego nigdy sam by nie kupił, bo za drogo a On jeszcze marudzi. Dziś ostatnie podejście – podobno jakiś cudowny model pokazał się w naszym mieście. I słowo Cleosi daję, że jeśli dziś ten zegarek nie zostanie zakupiony to za całą uzbieraną kasę nakupię majtek męskich i wepchnę je Grzechowi w gardło. Przy 300 parze może się udławi…

wtorek, 16 grudnia 2003

Misio mi...

…i zimowo. Nareszcie biało i pięknie. Nie widać brudnych ulic i obdrapanych budynków. Traktor dostał wczoraj szału na spacerze, pierwszy raz w tym roku widząć śnieg. Palma mu odbiła i gdyby mógł zeżarłby całą śnieżną pierzynę na podwórku. Wołami nie dało się go do domu zaciąnąć. Jakby ktoś potrzebował maszyny do odśnieżania – polecam mojego psa. Rozwali każdą zaspę, zeżre każdą ilość śniegu, wydepcze ścieżkę w śniegu każdej głębokości:))) Faktycznie Traktor z niego:)))
Grzech podziębiony, więc trzeba zapomnieć o mdłościach i parzyć Fervex, opatulać kołdrą i niańczyć. Też fajnie, tym bardziej, że dziś jest pierwszy dzień kiedy nie jest mi niedobrze.
Coraz bliżej Świąt. Mały John wraca w sobotę. Do umycia zostały mi 4 okna – ciągle. W pracy szał, jak to w księgowości pod koniec roku. A Trollica pije. Od rana dziś – nam nie wolno, nawet alkomat mamy na stanie firmy, a ona se pije kura mać. W końcu Święta idą to trzeba to oblać.
Jednym słowem misio mi…chociaż w zasadzie nie wiem czemu:)))

poniedziałek, 15 grudnia 2003

Widziałam...

…Misiątko. Ma 7,7 mm i cały czas zastanawiam się jak taki mały glucik, może mnie rozkładać na amen. A, że rozkłada to fakt. Jem jak słonica, nawaet Mąż był w sobotę na imprezie zdziwiony. Jego znajomi też. Przy okazji chciałam Mężowi podziękować, że nawet Emila nie poinformował o stanie Cleosi, dzięki czemu zostałam pewnie uznana przez Niego i resztę za utylizację odpadów. Ma-sa-kra.
Grzech na widok pierwszego zdjęcia Misiątka płakał ze szczęścia – nareszcie jakiś objaw radości z Jego strony, bo jak do tej pory tylko się bał:)))

A poza tym, byłam w sobotę w Radio i zaproponowali mi praktyki od lutego:))) Podobno mam GŁOS i nadaję się. Przy czytaniu wiadomości radiowych nie zająknęłam się ani razu, w przeciwieństwie do koleżanek ze studiów, które były tam ze mną. Widocznie uwielbiane od dziecka występy publiczne wpływają pozytywnie na brak ewentualną tremę. Usłyszałam najpiękniejsze słowa, wymarzone: „Pani Cleos pani się nadaje, niech się pani zacznie starać o praktyki u nas. Proszę przyjść do mnie 10 stycznia. Pasuje pani do wiadomości.” Spełnianie marzeń wcale nie jest trudne:))) Wystarczy tylko od dziecka strrrrrrasznie czegoś chcieć. A może to tylko mnie wszystko tak łatwo przychodzi??? Najpierw Grzech, potem Misiątko idealnie w terminie, teraz wymarzona praktyka dziennikarska… Szczęściara ze mnie. Z może po prostu bogowie wiedzią, że mnie cieszą nawet małe rzeczy i nagradzają ten mój brak wymagań??? A że ciesząto fakt. W sobotę byliśmy w Operetce na koncercie „Maciej Niesiołowski przedstawia”. Siedziałam tam, słuchałam orkiestry, sopranistek, barytona, i łza zakręciła mi się w oku. Bo tak było pięknie, tak ŚPIEWALI, tak GRALI, że serce rosło. No taka jestem, że płaczę ze szczęścia, a uszczęśliwia mnie drobiazg, niby nic, niby kruszynka, a jednak. Tak było też, kiedy na pierwszym wspólnym urlopie pierwszy raz stanełam z Grzechem nad brzegiem morza. Zachód słońca, szum fal i to mocne objęcie – płakałam jak dziecko i śmiałam się jednocześnie. Czy to normalne??? Albo kiedy pierwszy raz zapalamy światełka na choince… Dobra, bo się rozkleję…
Ze spraw przyziemnych: do posprzątania został mi jeszcze gabinet i living-room. I garderoba, ale za niąsię nie ruszę, bo to burdelik Grzecha niech sam sprząta. No i jeszcze 4 okna, a czasu tak niewiele…Dam radę, no bo jeśli nie ja to kto??? Chociaż muszę powiedzieć, że Grzech grzecznie pomaga i nawet nie burknie:)))
No to wracam do pracy, albo raczej do sikalni, bo Misiątko zmuszam nie do spędzania połowy dniówki w tym uroczym miejscu:))) Dobrze, że mi za to płacą;)))

piątek, 12 grudnia 2003

Misiątko...

…ma 5-6 tygodni. Małe jest strasznie i robi mi niedobrze. Mdli mnie od rana do nocy.Tylko kiedy śpię i jem jest mi trochęlepiej. Węch mi się wyostrzył- do teraz nie wiedziałam, że świat jest taki śmierdzący. Śmierdzi wszystko: pieczywo, wędliny, proszki do prania, pies, dezodorant Grzecha. Nie śmierdzi chyba tylko papier, ale pewna nie jestem powącham to powiem. Piję jak smoczyca – 3 litry wody niegazowanej z sokiem pomarańczowym dziennie. A może więcej? Przy trzeciej butelce przestałam liczyć. Chce mi się spać…permanentnie. Zajefajnie jest. Marudzę tak, że sama siebie słuchać już nie mogę. Biedny Grzech. Ale kochany jest…robi mi kolacje o 23.00, miesza wodę z sokiem, wietrzy łazienkę po porannej toalecie, żebym nie czuła Giletta, nie pali przy mnie. Kochany troskliwy Miś.
Wczoraj wizyta u lekarza. Dawno siętak nie ubawiłam.
Lekarz: Ile dzieci Pani planuje?
Cleos: 2
L: W takim razie niech Pani zapamięta, żadnego szaleństwa, biegania, mycia okien. W życiu jeszcze 1000 razy umyje Pani okna, a ciąże planuje Pani dwie.
C: Dostanę to na piśmie?? Że mi myć okien nie wolno?
L: Oczywiście (i pisze na jakimś świstku: Okna-NIE, odpoczynek-TAK).

W ogóle facet z serialu komediowego wyjęty. Dał mi swoich 18 numerów telefonów: do domu, do gabinetu, do szpitala, do dyżurki, na komórki. Mam dzwonić o każdej porze dnia i nocy gdyby coś się działo.
L: Jest szansa, że Pani moja żona nie zabije po 2 telefonie w nocy:)))
C: Jest szansa, że w takim wypadku zostanie Pan wdowcem:)))

W niedzielę idę do szpitala na jakieś kosmiczne badania, co nawet nie potrafię wymówić jak się nazywają. Przeczytać tez nie mogę, bo tak nakryklał, że nic z tego nie wiem.
A Grzech jest szczęśliwy…Chyba nareszcie do Niego dotarło, że nie jestem TROCHĘ w ciąży, ale BARDZO w ciąży:)))
Cmoki jak smoki

wtorek, 9 grudnia 2003

W co się bawić....

…polecam. Spędziłam nad tym godzin sporo, to wiem najlepiej:
Hejhopter dla blondynek
Skate
Co zrobić z cholernym komarem???

Wystarczy.Tym się właśnie zajmuję kiedy nie wiszę głową w kiblu, kiedy mnie nie mdli i kiedy nie pracuję. A co! Każdemu się coś od życia należy:)))

czwartek, 4 grudnia 2003

Mikołajki kura mać...

…mnie wykończą delikatnie mówiąc.
3 godziny spędziłam w Car-furze wybierając prezenty mikołajkowe dla 64 dzieci od 0 do 17 lat. Z Rudym byłam – też biedak padał na twarz. 2 wózki kloców, lalek, samochodów, lego, drewnianego badziewia, niemowlęcego barachła, kosmetyków, gier, puzzli, bajek, i wuj wie czego jeszcze.
Mam dosyć.
Umarłam, nie żyję, nie deptać Cleosi, nie kopać leżącej, nie reanimować…

poniedziałek, 1 grudnia 2003

Jednym słowem szczęście...

…mam i tyle. Do znudzenia powtarzać będę, że mnie we wszelkiego rodzaju instytucjach kochają. Otóż 20 minut temu wyskoczyłam z pracy do banku. Weszłam jak wszyscy, wcisnęłam „A”, na maszynie co pokazuje kolejność kolejki. Maszyna wypluła świstek, „oo44 ilość oczekujących 11″. Zajefantastycznie. W pracy powiedziałam, że będę za 20 minuta tymczasem tu jest stania na godzinę. Nagle z boksu wyłania się głowa faceta, którego znam jako informatyka systemu komputerowego przesyłania przelewów.
Pan: Czy ktoś z państwa jest do wymiany karty, może? Bo mamy awarię systemu, ruszy na 15 minut, a to można zrobić od ręki. Pani Cleos??
…i patrzy na mnie wyczekująco. NO to idę. Mam do wymiany 2 karty z czego jedna skończyła się w lipcu a druga wczoraj. Skąd wiedział nie wiem. Jakim cudem pamięta moje imię, skoro widzieliśmy się ostatnio 3 lata temu? Nie wiem.
Podchodzę do boksu, siadam, daję dowód, stare karty…6 podpisów, podaję adres do korespondencji, na który mają wysłać umowy i gotowe. Miły Pan cały czas zabawia mnie pogawędką, ludzie patrzą na mnie jak na raroga.
Pan: Gdybyśmy się już nie widzieli (mówi z nadzieją w glosie) to wesołych Świąt życzę.
C: A ja Panu udanej imprezki. I dizękuję Panu bardzo.
Pan: Ależ żaden problem (uśmiecha się), może nazwiska Pani nie pamiętałam, ale imię zawsze.
No i poszłam, przepychając się przez tłum narodu z kwitkami z maszyny, na których pewnie pisało „oo48 oczekujących 14″, albo „18″ albo coś jeszcze koszmarniejszego.
Nadmienić należy, że Pan jest kawalerem, a przynajmniej był 3 lata temu. Obrączki nie zauważyłam, tylko srebrną na lewej dłoni. I jest wysoki, może nie przystojny, ale ciekawy. I na pewno miły i dobrze by się z nim…..ekhe…rozmawiało:)))No.
I tym sposobem Cleos znowu bez czekania, bez kolejki, bez nerwów. załatwiła dwie karty w 5 minut.

A do biletów na bal sylwestrowy po awanturze jaką zrobiłam w Operetce dostaliśmy 2 zaproszenia na koncert Niesiołowskiego. Na 13-go grudnia:))) Też bez specjalnych nerwów, bo jak powszechnie wiadomo robiąc awanturę nie drę się tylko sopelkuję:))) I w Operetce też mnie kochają widocznie:)))

niedziela, 30 listopada 2003

Z Andrzejkowego...

…lania wosku wyszły jaja jak berety. Z antenką dodam. Mnie wyszedł smok. Smok (wybacz Ala:))) ze skrzydłami rozpostartymi do lotu, z łbem jak dinozaur (jeden z tych roślinożernych – nie pamętam jak go zwą), z łapami podkurczonymi w locie i ogonkiem nawet.
Grzechowi wyszedł profil psa boxera, albno jak kto woli goryla. Interpretacja dowolna. O ile jeszcze boxera mogę zrozumieć, bo ze względu na zniszczenia potraktorowe wcale mnie nie dziwi ta wróżba, to ten goryl trochę mnie martwi, bo aż taką małpą chyba nie jestem. A może???
Poza tym były tańce, było piwko, były filmy z atakiem kosmicznych larw włącznie. A potem umarłam i nie pamiętam kiedy Grzech przylazł do sypialni. I właśnie najlepsze jest to, że nie byłam nawet wstawiona. To chyba jakieś PRZEzmęczenie cholera jego mać.
No i to byłoby na tyle. Teraz czeka mnie ciężki tydzień więc proszę wysyłać pozytywne wibracje – tonami:)))
Cmoki jak smoki

piątek, 28 listopada 2003

Faceci...

…o nich dziś będzie. I o babkach trochę też. Kobiety mnie przeważnie nie trawią. Nie jestem jakąś wyjątkową pięknością, ot przeciętna blondynka z dużym biustem, tyle, że nie z pustą głową. I właśnie za ten biust i za to, że potrafię jak to mówi moja Siwa „się pokazać” i do tego jeszcze sklecić poprawnie zdanie kobiety mnie nie lubią. Niewiele jest takichz z którymi dogaduję się idealnie. Należą do nich Przyjaciółki (o jednej jeszcze napiszę) i nieliczne grono dobrych znajomych babek. Zazdrosne są chyba i od razu przyjmują postawę atakującą, znaczy „udowodnić Cleos, że jest gupia i się nie zna.” Nieczęsto im sięto udaje…
…ale o facetach miało być. Zawsze lepiej dogadywałam się z samcami. Już w przedszkolu z Mariuszem K. bawiłam się w wojnę i tygryski i księżniczkę i pieska. W podstawówce z Mariuszem G. kopałam się na przerwach zadając mu okrutne ciosy i robiąc ogromne siniaki. Ale nie o to loto. Mężczyźni zawsze na poczatku traktują mnie jakbym składała się z biustu i tyłka tylko. Nie dziwię się prawdę mówiąć. A potem dzielą się na trzy grupy.
1. Pierwsza to taka, która po jakimś czasie daje się przekonać, że mam tez inne atuty, nie tylko cycki i wtedy okazuje się, że można ze mną pogadać o sporcie, o babkach, poradzić się jak poderwać, jak się pozbyć i w ogóle. Ci faceci niestety są w mniejszości.
2. Druga grupa to ci, którzy za wszelką cenę nie będą się chcieli przyznać do swojej pomyłki w ocenie mojej osoby i będą darli ze mną koty, kłócili się, dogadywali, zaniżali poziom konwersacji, bronili się nie wiadomo przed czym, i nie wiadomo czego. Uznają, że nie mogę mieć o niczym sensownym pojęcia bo 97 cm w biuście to wyklucza. Uznają, że wszystko co mówię jest debilizmem, bo przecież „blondynka”. Uprą się, żeby mi dokopać, złośliwościami zatruć życie. I tu się słoneczka pomylą, bo to po mnie spływa. Tych jest znacznie więcej.
3. Ostatnia trzecia grupa to ci, którzy się wystraszą. Dojdą do wniosku, że „za wysokie progi”, albo, że jestem zimną suką, nieprzystępną, z fasonem i humorami i i tak nie mają szans, albo jeszcze jakiś inny debilizm wymyślą i uciekną. Tych jest najwięcej.

Z tego wynika, że żeby kobieta była normalna i „osiągalna” musi być taka, żeby im nie zagrażała w niczym. Nie może być za mądra, za ładna, za bardzo wygadana – wszystko to oczywiście mierzone męską miarą. Śmieszni…wystarczy, że kobieta ma swoje zdanie, którego broni, że nie jest zahukaną myszką, nie daje sięprzeciwnościom losu i proszę: zimna, niedostępna, wywyższająca się damulka. Tak o mnie mówią jakby się kto pytał. I w nosie to mam. Komu się nie podoba, niech nie patrzy, nie czyta, nie rozmawia, nie pamięta, nie zwraca uwagi.
I żeby nie było, że czuję się tym jakoś specjalnie poruszona – do napisania tej notki namówił mnie Faraon. Więc dla sprawienia Jej przyjemności napisałam a teraz pożegnam się zimno i z fasonem:)
CMOKI JAK SMOKI Słoneczka:)))

czwartek, 27 listopada 2003

Plany...

…sylwestrowe:
1. Być może Teart Muzyczny w Gliwicach i Koncert Sylwestrowy z „Hello Dolly”. Potem bankiet, wodzireje, konkursy, muzyczka nie z płyt a z orkiestry operetkowej, i tańce, tańce, tańce. Niestety tylko do 2 w nocy – trochę krótko i to jest minus tej opcji.

2. Być może Teatr Rozrywki w Chorzowie i Koncert Sylwestrowy – muzyczna podróż po krajach Unii Europejskiej
Od Tallina do Lizbony, od Dublina do Nikozji.Wybitnni artyści, stare,
ale wciąż z sentymentem wspominane przeboje. Potem bankiet z wodzirejem, orkierstą teatralną – do 7 rano – już lepiej.

3. Być może restauracja Bażant w Chorzowie. Byłoby podobnie jak w zeszłym roku. Myśliwska atmosfera, kulig, muzyka zespołu, dobre jedzonko – do świtu.

Nie możemy się zdecydować. Jeśli ktoś zna ciekawe imprezy organizowane w okolicach Katowic i Bytomia proszę o sugestie. Bo jak na razie wiemy NIC:))) A pobawić się przecież trzeba, nie? No!

wtorek, 25 listopada 2003

Mam świra...

…na punkcie kwiatków w domu. Kolekcjonuję maniacko, nadaję im imiona, gadam do nich, tańczę podlewając, wrzeszczę na nie kiedy nie chcą rosnąć, grożę wywaleniem do śmietnika. Kiedy Traktor wrąbał mi benjamina ficusa (w 1/2 w zasadzie) siedziałam na podłodze przed wielką donicą i zanosiłam się płaczem. Kiedy musiałam wywalić facię japonicę, bo miala robale, które nie dały się wytępić było mi przykro jakbym wywalała coś bardzo wartościowego – a to był tylko kwiatek za 12,90 kupiony w OBI. Moi Przyjaciele wiedzą, że zamiast kwiatów ciętych na urodziny, należy Cleosi przytargać nowy okaz w doniczce. Co roku mówię jakich kwiatów jeszcze nie mam i jakie śnią mi się po nocach. A potem w chałupie wygląda jak w buszu. No takiego mam fisia i nic na to nie poradzę. Dla wszystkich zainteresowanych (chociaż pewnie nikogo to nie zainteresuje) lista posiadanych badyli poniżej.:
maranta,
kalatea,
zielistka,
kroton,
papirus,
difenbachia,
dracena,
ficus,
bluszcz,
monstera dziurawa,
philodendron bipinnatifidium,
philodendron pertusum,
cisus rombolistny,
sansewieria gwinejska babnii,
sansewieria laurentii,
skrzydłokwiat,
jukka,
crassula argentea,
euphorbia splendens,
aloes drzewiasty,
campelia zanonia,
pokrzywka,
euphorbia trigona,
mirt,
pandan,
ficus benjamina,
agawa,
kliwia.
Mój Dziadek był kiedyś ogrodnikiem w wielki majątku. Może to po Nim odziedziczyłam rękę do kwiatów i instynktowną wiedzę, jak się nimi opiekować. Lubię swoją pasję… i tylko Grzech patrzy z przerażeniem jak mieszkanie coraz bardziej się „zalesia.” No, ale co ja na to poradzę, że tyle jest jeszcze kwiatów, które chciałabym mieć???

sobota, 22 listopada 2003

Wygrana...

You have won an $1600 Travel Shopping Spree ™
Your confirmation number is 56432
Call within the next 4 minutes and you will also receive an added
bonus of a 4 Day/3 Night Bahamas Cruise Vacation!

Taki komunikat zobaczyłam, kiedy weszłam na jedną z często odwiedzanych stron. Kit czy prawda??? Jako 5000 gość dzisiejszego dnia wygrałam.
Zabrałam się za dzwonienie, po czym po usłyszeniu pierwszego sygnału przypomniało mi się, że nie mamy z Grzechem paszportów. Odłożyłam słuchawkę. Jeśli to nie był kit to przerąbałam wspaniałą wygraną, za co Grzecha zatłuke, bo to jemu szkoda kasy na wyrobienie nam nowych paszportów. Myślicie, że to faktycznie wygrałam, czy że to było naciągactwo jakieś???

środa, 19 listopada 2003

Po zmianie centrali...

…telefonicznej biura nie mają możliwości dzwonienia na komórki. Zablokowali nam drugie zero i echo. Tym samym mogę stacjonarnie dzwonić tylko w obrębie dawnego woj. katowickiego, bo numeru kierunkowego 0-cośtam też już nie wybiorę. To, że poterzebny mi kontakt z Warszawą, Władysławowem, Krakowem, Wrocławiem, Wisłą na przykładto pryszcz. To, że wszystkich trenerów, przewoźników, informatyków zawsze łapałam na komórkach to gucio. Oszczędzamy więc nie dzwonimy. Uniemożliwia mi to szybkie wykonywanie różnych dziwnych czynności służbowych. Dostępne numery komórkowe to Trollica, Bezradny, Richard, i trzej trenerzy koordynatorzy. Resztę pies trącał. Billing z rozmów stacjonarnych wykonywanych z każdego wewnętrznego numeru w firmie drukuje się u Trollicy co godzinę. Taka oszczędność papieru.
Żaby zadzwonić poza województwo albo na komórkę musze lecieć przez cały korytarz do biura Trollicy, bo ona oczywiście nie ma blokady. Przypuśćmy, że dzwonie na komórkę do przewoźnika, że jest błąd w fakturze. Fakturę mam ze sobą, więć mogę mu wszystko wytłumaczyć. Ale on mi mówi, że to nie błąd tylko na wcześniejszej była pomyłka i on sobie to dodał tam odjął i się zgadza. Lecę więc do księgowości po segregator, szukam faktury poprzedniej, lecę do Trollicy i dostaję zawału przy telefonie. A gostek czeka grzecznie i nabija impulsy. Taka oszczędność.
Ale to nawet nie o to mi chodzi. I o to, też nie, że załatwienie jednej bzdety zamiast 10 minut zabiera mi godzinę zanim doczekam się na swoją kolejkę przy tel. Trollicy.
Chodzi o to, że Bezradny (kierownik mój od 80 boleści) ma służbową komórkę, za którą firma płaci amonament i ustaloną kwotę brutto za rozmowy. I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że w ostatnim miesiącu rozliczeniowym Bezradny wysłał 153 SMS-y do żony i 57 SMS-ów do jakiejś dupy ze służbowej komórki. Wykorzystał na to oczywiście cały pakiet darmowych SMS-ów gwarantowany abonamentem, za który płaci firma i jeszcze kupę kasy na to wydal (nieswojej dodam). Co miesiąc obciążam go kwotą różnicy między fakturą a kwotą ustaloną w umowie i placi bez oporów. No i chwała mu za to. Ale z jakiej paki my – szeregowi kura mać pracownicy mamy mieć ograniczony dostęp do świata w ramach oszczęności, terroryzuje się nas billingami i groźbami płacenia za 1 telefon dziennie do domu, a taki Bezradny może sobie wszystko, na koszt firmy i jeszcze służbowo. A poza tym, kto załatwia służbowe sprawy SMS-ami???
No więc wiedząc, że pisał do żony i dupy, napisałam pismo o wyjaśnienie czesto powtarzających się SMS-ów pod wskazane numery z zaznaczeniem czy to rozmowy i SMS-y słóżbowe. Ciekawe co wymyśli.

wtorek, 18 listopada 2003

W mojej firmie w dzień pracowy...

…takie słyszy się rozmowy:

X: Ty zabierz dupę z mojego biurka i nie pierdź mi w kalendarz…
Y: Tak się kłada, że akurat nie pierdzę tym razem. Ale udała nam się ta Kicia co??
X: Kicia, ale schudłas powiem ci, tylko wyglądasz trochę jak wieszak.
Kicia:???
Y: Nie no dupkę ma. Tylko tu (pokazując na biust) jakoś tak nie bardzo…
Kicia: No se kurwa cycki dam zrobić sztuczne dla was…
X: Idźcie w cholerę. No już przebierać nóżkami bo czasu nie mam.
Kicia: A pocałujta w dupę wójta ja przychodzę na Płatnika a tu takie traktowanie.
Y: No ale mogłabyśtrochę przytyć. I podkładu czemu nie masz?
X: Bo Kicia dziś jest bonduelle naturelle.
Kicia: Właśnie – chora jestem – to se tak chodze. Złaź z tego biurka i idziemy spać.
Y: Jak Ala.

…i poszły.Pozostał tylko uśmiech, bo co mam innego zrobić w takich sytuacjach???
:)))

poniedziałek, 17 listopada 2003

Gdzie byłam...

…jak mnie nie było???

Piątkowa impreza udała się najboskiej. Po saunie poszłyśmy z Czupurkiem do mnie, gdzie rozbroiłyśmy dwie butelki Limonccelli – takiego likieru cytrynowego produkowanego tylko na Capri. Bogom dzięki nowa dostawa będzie w grudniu:)))
Koło 20.00 Grzech wraz z ekipą ściągnęli z imprezy w Firmie na imprezę do domu. Jeden z nich miał urodziny, a poza tym oblewali nowe biura. Skończyli oblewać o 1.30. Po baletach zostało nam jakieś 30 piw i koszmarny bałagan w living-roomie. Zapatrłam się, że sprzątać nie będę, bo to w końcu nie moi goście nabałaganili i Grzech biedny, bo w stanie wskazującym, sprzątał do 2.30 chyba. Nie wiem dokładnie bo zasnęłam:)))
W sobotę rano exam psa. Zdany:))) Na ocenę „dopuszczającą” – to taki psi „dostateczny”. Sędzia powiedział, że to nieźle, bo tylko bardzo agresywne psy zdają na „dobry” lub „bardzo dobry”, a „doskonale” tylko wybitne, najczęściej z policji i agencji ochroniarskich. Żeby podszkolić Traktora umiejętności atakowania i naprawdę zasłużyć na dyplom i zaświadczenie o skończeniu szkolenia przez 2 tygodnie będziemy chodzili na zajęcia z pozorantem, który pozoruje m.in. na Mistrzostwach Europy Psów Obronnych. Dobry gostek jest, nie ma co gadać. Początkowo wyglądał jak mimoza, ale jak się rozkręcił, to psy latały w powietrzu. Początkowo Traktor też – bał się nawet – i rottweiler Grant, który zdawał z nami też. A potem już spoko. Dostaliśmy kredyt zaufania i trzeba teraz na niego zapracować. No więc szkolenie miało się skończyć a jednak jeszcze trochę potrwa.

W sobotę po południu pierwsze zajęcia z pracowni komputerowej na uczelni. Ale zanim tam dotarłam musiałam oczywiście w tramwaju natknąć się na pijaczka, który trochę zawadzał. Ostatecznie pan spoczął na podłodze i już tam został.
A na uczelni…:))) masakra. Powiedzcie, jak można nie wiedzieć (mając 25 i więcej lat i będąc już po obronie, co się wiąże z tym, że trzeba było pracę mgr napisać na kompie), jak się wstawia w tekst centrycznie rysunek Clip Art??? I jak się go otacza tekstem??? I jak się kopiuje plik a jednego miejsca w kompie do drugiego??? No ja tam geniusz informatyczno-komputerowy nie jestem – eXXX świadkiem – ale to już chyba lekki wstyd… No więc nudziłam się śmiertelnie, i gadałam z wykładowczynią o psach:)))

W niedzielę rano na szkolenie z psem a potem do marketów w mieście szukać zegarka dla Grzecha. Dostaję kowulsji przedśmiertnych na widok sklepów z zegarkami. Ale słowo się rzekło kobyłka u płota, obiecałam to kupię ten cholerny zegarek!!! Znajdę i kupię!!!W grę wchodzi Citizen, Festina, Casio i jakieś cuda, których nazwy w życiu nie zapamiętam. Zegarek ma ważyć 3 kg, ma być wielki i ma mieć 109637258 różnych funcji. Bleeee…
Potem już cały dzień leniuchowania. Grzech zrobił na obiad genialną pizzę, potem ładnie poodkurzał, umył podłogi, kuchenkę:))) Żeby nie było – ja sprzątałam po powrocie z marketów…

No i to w zasadzie tyle. Dziś jestem dziwnie zmęczona i chyba przeziębiłam pęcherz, bo strasznie boli. Tylko gdzie? kiedy? jak? pojecia nie mam.
A tyle zajęć przede mną. Praca, weterynarz i szczepienie, zakupy dla szczura, odebranie kwiatka od Rudego, korepetycje, posadzenie kwiatka do nowego biura Grzecha. A potem padnę na twarz:)))
Cmoki jak smoki
Enter:)))

środa, 12 listopada 2003

w sobotę...

…uczelnia i impreza.
W niedzielę szkolenie i impreza.
W poniedziałek szkolenie i Kraków. Zoiji dziękuję za Taco na POsleskiej. Żacie fantastyczne ale co z tego, kiedy w połowie burritto (czu jakoś tak) zrobiło mi się niedobrze i nie mogłam zjeść do końca. A miałam ochotę jak byk. Nawet Corony nie dopiłam. Za to zupa meksykańska i chilli było pyszne. Spacer po Sukiennicach i nad Wisłą oi oglądanie zegarków męskich (1 1/2 godziny). Żygam zegarkami.
Wtorek 12 godzin snu i cały dzień leniuchowania.
Środa awantura z rana w domu, awantura w pracy.

Pies ma dziurę w grzbiecie nie pytajcie od czego. A ja zrobiłabym chętnie komuś dziurę w głowie. Nienawidzę debili, którzy mnie otaczają. Leniów, kretynów, ćwierćinteligentów. Wkurza mnie praca, zrzucanie na mnie obowiązków, nieliczenie się z moim zdaniem/zdrowiem/czasem.
Niedobrze mi. Wkurzają mnie ludzie, którzy swoją nieudolność tłumaczą brakiem czasu, delikatnością i innymi pierdołami. Jak nie potrafisz do kury nędzy to powiedz a nie gadaj, że nie możesz bo ci na to szlachetność pieprzona nie pozwala, albo inne bzdety.
Niedobrze mi.
Osiągnęłam dziś poziom wściekłości, w którym jedynym ratunkiem jest chwila zadumy w kościele. Ale kurwa przez tych idiotów nawet na to nie mam czasu.
Niedobrze mi. Muszę się uspokoić, bo inaczej krucho będzie ze mną i Grzechem, ze mną i światem, ze mną i ze mną.
Niedobrze mi:(((((((((((

piątek, 7 listopada 2003

MENU na jutro:

1. sałatka parówkowo-ogórkowa
2. sałatka ryżowo-tuńczykowa
3. 100 bułeczek na gorąco
4. pasta serowa
5. pasta szynkowa
6. pasta twarożkowa
7. sernik
8. szarlotka
9. sery
10. wędlinki
11. pomidory z ogórkiem
12. wściekłe psy
13. Smirnoff
14. koniak
15. gin (może być z tonikiem)
16. wino czerwone słodkie
17. Jeżynowa Cleos (drink made by Me)
18. kista piwa
19. paluszki, chipsy, orzeszki inne chrupoły
20. kawa, herbata, soki, Cola, woda mineralna niegazowana, mleko, tonik.

Być może o czymś zapomniałam, ale to przez to zalatanie:))) zmykam pracować, potem saunować, potem zakupować, potem sprzątać, potem gotować, potem padnę na pysk:)))

środa, 5 listopada 2003

Kiedyś było inaczej...

…nie lepiej, nie gorzej, chyba prościej a na pewno inaczej.
Kiedyś, nie tak całkiem dawno, bo jakieś dwa lata temu myślałam o przyszłości jako o „mojej” tylko i wyłącznie sprawie. JA będę kończyła studia, JA będę robiła kolejne, JA będę się bawiła, JA będę łamała kolejne męskie serca, JA będę zdobywała różne dziwne doświadczenia życiowe, JA, JA, JA. Moje wzloty i upadki, moje zakochania, moje przyjemności, moje cele, mój seks, moje życie jednym słowem. Miałam świat w nosie. I ludzi też. Liczyło się tylko to, co JA uważałam za słuszne i tylko moje zachcianki były pierwszoplanowe.
Kiedyś było inaczej…imprezy, faceci, ambicje, intrygi, walka i wojny.
Teraz jest…cóż. Moje cele, moje marzenia, moje wojny i intrygi uzupełniły się o NASZE cele, NASZE plany, NASZE imprezy, NASZE życie. Z tamtej Cleos zostało wiele – zniknęły flirty, szybki seks, kolejne podboje, kolejne złamane serca. Na twarzy chyba mam wypisane „Jestem zakochana”, bo mężczyźni owszem oglądają się za mną, ale nic poza tym. Kiedyś oglądanie zakończyłoby się podrywem. Teraz…teraz oglądają się i nic:))) Spalona jestem chyba już w tym mieście.
Teraz jest mi pełniej, dojrzalej, doroślej. Wtedy było prościej…łatwiej…mniej skomplikowanie. Czasem mam takie chwile, kiedy chciałabym wrócić do tamtej prostoty, do tamtego życia. A potem uświadamiam sobie, że gdybym wróciła straciłabym cząsteczkę siebie.
Teraz jest inaczej i dobrze mi z tym. Czasem tylko patrzę wyzywająco i uwodzicielsko w oczy jakiegoś obcego faceta siedzącego przy stoliku obok w knajpie. I to nadal działa i wiem, że nie zatraciłam dawnych umiejętności, tylko… tylko, że potem wracam do domu i patrzę uwodzicielsko i wyzywająco w oczy Grzecha siedzącego przed kompem w gabinecie – i to zawsze działa.
Nie żałuję tego co było…niczego w swoim życiu nie żałuję…nawet byłego niedoszłego damskiego kickboxera. Nie żałuję tych wszystkich facetów, błędów, porażek. Ktoś może powiedziałby, że to żadne dokonania. I może nie, ale przy każdym mężczyźnie w moim życiu nawet jeśli był koncertowym idiotą czegoś się nauczyłam. Każdy dał mi jakąś nową umięjętność. Były niedoszły damski kickboxer poza tym, że zmusił mnie do nauki podstaw samoobrony pokazał mi jakie cuda można wyczyniać w łóżku. Pacynka nauczył otwierać bez kluczyków zamknięte samochody. Boski Alex dał nową wiarę w siebie. Borówa pokazał mi pierwsze męskie łzy i góry w nocy jakich nie znałam. Zwierzak uświadomił mi, że mogę się doskonale rozumieć z Jego synem. I tak dalej, bo paru ich jeszcze było. Zraniłam w życiu wielu ludzi, wielu wyrządziłam krzywdę – i może to podłe, ale tego też nie żałuję, bo widocznei zasłużyli. I to się właśnie nie zmieniło…jak było, tak jest nadal. Jeśli ktoś mi zrobi krzywdę…albo komuś kto jest mi bliski. Zniszczę.
Teraz jest inaczej, ale ja nadal jestem ta sama – tylko może trochę bardziej rodzinna i domowa:)))

poniedziałek, 3 listopada 2003

Sprostowanie...

…malutkie takie:)))
W notce opisującej ślub Marchwiaka z Red Bullem ktoś złośliwy i wredziolowaty wspomniał o odstających czyichś uszach:))) Wczoraj w rozmowie telefonicznej, odbytej w godzinach wieczornych w/w Marchwiak oburzyła się okrutnie i zagroziła, że swojego najprzystojniejszego na świecie Męża, będzie broniła jak lwica. Powtarzając to parę razy utwierdziła mnie w przekonaniu, że mnie zabije, jeśli nie napiszę czegoś pozytywnego o uszach:))) No to piszę…uszy Red Bulla są wspaniałe, jedyne w swoim rodzaju i wcaaaaaale nie odstają. Ekhe…zainteresowanych oględzinami zapraszam pierwej do walki z lwicą Marchwiaczką…a potem??? Uszy do góry Red Bull…tfuuu znaczy głowa do góry też pięknie wtedy wyglądałeś:)))

środa, 29 października 2003

Czwarty był...

…Mąż. Męża poznałam na studiach, tak jak Dziobaka. Na tym samym roku był, tyle, że w innej grupie. Męża niezapamiętać się nie dało bo ma 198 cm wzrostu i jest wielki jak stodoła. Kochana stodoła należy dodać. Przez pierwsze lata studiów Mąż nosił aparat ortodontyczny stąd przylgnęło do niego pseudo Cyborg – później zamienone na Psycho-Cyborg, ale do tego dojdę potem.
Mąż wkręcił się w mój przyjacielski układ z Dziobakiem niepostrzeżenie i tak już został. Hiehiehie Mężem został któregoś dnia na zajęciach, kiedy okazało się, że oboje poprzedniej nocy balowaliśmy na imprezkach (różnych oczywiście) i ktoś stwierdził, że pewnikiem było to nasze weselicho. Znaczy po pijoku zostaliśmy Mężem i Żoną i nawet tego nie pamiętamy. Może taka gadka wzięła się stąd, że często widywano nas razem na uczelni i Mąż odwoził mnie do domu po zajęciach. No para jednym słowem. I żeby było śmieszniej za taką nas uważano właśnie, choć myslenie takie było z gruntu bezsensowne. Pozabijalibyśmy się – albo i nie.
Mąż przechodził ze mną przez rozprawy sądowe z Byłym Niedoszłym Damskim Kickboxerem, przez kolejnych debilnych facetów mojego życia, przez moje doły i inne matoły.
Jest podporą…wielką podporą dosłownie i w przenośni. Często mamy odmienne zdania w różnych kwestiach, co owocuje burzliwymi rozmowami, ale nawet jeśli powiem Mu, że głupim palantem jest (przyład epitetu baaaaardzo delikatny), to wiem, że mogę na Niego liczyć. Nie pamiętam ile razy dzwoniłam w środku nocy z hasłem „Mąż źle mi. Opowiedz mi jakiś dowcip”. I Mąż o 1, 2, 3 nad ranem nie pytając o przyczynę nastroju sypał kawałami jak z rękawa – stąd Psycho-Cyborg właśnie. Wiem, że jeśli kiedyś zadzwonię z Jastarni na przykład, że ktoś mi świństwo zrobił i zostawił mnie na środku ulicy na drugim końcu Polski, to Mąż bez względu na porę dnia czy nocy wsiądzie w samochód i przyjedzie po mnie. Przyjaciel taki no, Prawdziwy. Pomoże…zawsze…i nawet nie zapyta o szczegóły. A jeśli zapyta to dopiero wtedy, kiedy wszystko już będzie uporządkowane i Cleosia pozbędzie się problemu.
Mieliśmy swego czasu układ dziwny dosyć ale baaardzo funkcjonalny. Oboje zostaliśmy w tym samym czasie singlami. I jakoś tak od słowa do słowa wyszło nam, że lepiej bawić się ze sobą, niż z narodem. Innymi słowy dopóki któreś z nas nie znajdzie sobie partnera w miarę normalnego i zaangażowanego, będziemy zaspokajać wzajemnie swoje dzikie chucie, poza tym pozostawiając sobie całkowicie wolną rękę we wszystkim. Żadnych scen zazdrości, zobowiązań, marudzenia – przyjacielski układ. Wyszło nam znakomicie. Nie pamiętam dokładnie, ale to chyba ja pierwsza przestałam singlem być i układ stracił rację bytu. Ale powiedzieliśmy sobie, że jeśli taka sytuacja się powtórzy to wracamy do umowy:))) Ktoś może powiedzieć, że to nie jest normalne. Może i nie jest, ale dla mnie jest to najlepszy dowód na to, że prawdziwa przyjaźń między kobietą a mężczyzną istnieje i jest możliwa, nawet jeśli nie zawsze była platoniczna. Chyba nawet jakoś nas to w tej przyjaźni umocniło. Teraz nie rzucamy sobie podtekstowych aluzji, nie szukamy flirtu. Wiem co Mąz potrafi i On wie doczego ja jestem zdolna i ta świadomość nam wystarcza.Znaczy się platonicznie kochamy się po przyjacielsku.
Jaki jest Mąż??? On cholernik czekał na tę notkę, to Mu teraz dowalę:)))
Mąż jest szczery do bólu, uparty, potrafi być złośliwy, kąsliwy, bywa marudny, trudny w rozmowie. Czasem zachowuje się jak rozwydrzony bachor i w takich sytuacjach mam ochotę walnąć Go w ten wielki łeb. Czasem bywa rozpieszczony. Na pewno ma dobry gust o czym świadczy nie tylko ciuch, ale i super kobitkia Blondi. Mąż jest cholernicko ambitny i to Go czasem gubi. Ma 10000000 pomysłów na minutę i słomiany zapał. Jest luzakiem, któremu wszystko dynda dopóki nie ma w tym interesu, albo dopóki nie dotyczy to bliskich Mu osób. Mąż ma jakiś własny niepojęty dla innych ludzi kodeks zasad, których się trzyma i nie ustąpi. Powienien się chyba w średniowieczu urodzić gdzie honor był na pierwszym miejscu. Lojalny i wierny przyjaciołom. Zgrywa twardziela i macho wielkiego, ale kiedyś słyszałam jak rozmawiał z Blondi. Sama słodycz. Miłość w głosie i takie ciepło – no nie spodziewałabym się.
Mąz bywa upierdliwy i marudny, zadufany w sobie, spragniony komplmentów jak każdy samiec. Ale jest też doskonałym słuchaczem, najlepszym rękawem do wypłakania jaki znam, doradcą szczerym i krytycznym, wsparciem, kiedy go potrzeba i kopem w tyłek, kiedy trzeba zejść na ziemię.
Zawdzięczam Mu parę przespanych spokojnie nocy i parę nieprzespanych:)))Imprezy, rozmowy i mocny uścisk dłoni na powitanie razem z cmokiem. Pewnie się skubany nie wzruszy czytając to, ale ważny dla mnie jest. O Mężu nie da się pisać wzruszająco i poważnie od początku do końca bo to nie ten typ. To raczej typ zgrywusa, który głeboko ukrywa swoje prawdziwe Psycho-Cyborgowe ja. Bo kiedy chce z silnego wielkiego rozpajacowanego faceta zmienia się w Męża po prostu – takiego obok w każdej chwili…takiego jakim Prawdziwy Przyjaciel być powinien.
A teraz ubzdurał sobie w tej swojej wielkiej łepetynie, że nie będzie się kontaktował z Przyjaciółmi przez net (czyt: blog, gg, emilki), bo nie na tym przyjaźń polega. Może. I nie przeczyta tej notki:)))) i dobrze Mu tak;P
W każdym razie za te kawały, imprezy, układy, pomoc, żarty i rozmowy – dzięki Ci Mężu…
Żona Nr 1
PS.
Rozwodu nie będzie:)))

poniedziałek, 27 października 2003

CLEOS SISTER REALITY SHOW ZAPRASZA!!!!

…i moje zdanie najwyraźniej nie ma znaczenia i nikt mnie o nie nie zapytał i zaraz mnie krew nagła jasna dziewicza zaleje i tak to się skończy. Noż kura mać, no!!! Jak kura mać małpka w cyrku!!! Jak w ZOO w klatce!!! kto chce sobie obejrzeć??? Cleos myjąca okna, Cleos z gołym tyłkiem, Cleos przed drzwiami mieszkania, Cleos dłubiąca w nosie. Cleos wkurzona na maxa!!!!Krew się dzisiaj poleje oj poleje…mam spotkanie z przyszłą Teściową to nawet wiem czyja krew. A może coś się zmieni…bo chyba nie będą mi rozpierdzielać połowy mieszkania…a może będą.
Cleos w sikalni, Cleos w piżamie, Cleos opatrująca psa i Cleos klnąca na zdychające kwiatki. Ktoś reflektuje???

piątek, 24 października 2003

Chciałam...

…podziękować…Ty wiesz, że Tobie…za słoneczka…i słowa, że mam być dzielna i za banały, że będzie dobrze…i za to, że słuchasz chociaż nie musisz…i za to, że wierzysz, chociaż w sieci to dziwne…i za to, że mogłam się wczoraj wyryczeć przed monitorem…Dziękuję…

czwartek, 23 października 2003

Mój Tato...

…miał kilka lat temu operację guza nowotworowego na rdzeniu kręgowym. Guz był niezłośliwy, ale rozrastał sie i uciskał nerwy. Ten ucisk powodował niedowład lewej ręki. Niedowład objawiał się tym, że Tato nierozpoznawał gatunków materiałów, miał problem z utrzymaniem czegoś w tej ręce (widelca na przykład, czy kubka). Guz został usunięty całkowicie. Tato od tamtej pory jako okaz pokazywany był na różnych sympozjach medycznych, bo profesor, który Go operował dumny był z wyniku a i przypadek rzadki.
Po operacji Tato prawie umarł. Brakowało jakiegoś tam leku drogiego bardzo w szpitalu i gdyby nie znajoma z apteki, która gdzieś ten lek wynalazła i która załatwiła helikopter co ten lek przywiózł byłabym półsierotą. Więc Tato wywinął się śmierci. Pamiętam jak Mama siedziała w domu i płakała, że nie stać Jej na to lekarstwo. W końcu dostaliśmy je za darmo.
Po zabiegu niedowład pozostał, ale zniknęło zagrożenie paraliżem i potem śmiercią przez uduszenie (takie mogły być skutki gdyby guz pozostał na miejscu). Potem zaczęła źle pracować prawa ręka, potem następowało drętwienie nóg do kolan – okresowe na szczęście.
Teraz Tato lewą rękę ma do kitu, prawą posługuje się sprawnie.
Wczoraj był na okresowych badaniach u profesora. Zrobili Mu prześwietlenie…
…guz wrócił. Jeśli będzie się powiększał w przyszłym roku kolejna operacja. Jeśli się uda będzie to pierwszy taki przypadek w Polsce…jeśli się nie uda, to…
…chyba się boję…

Wąchacza...

…sąsiada wypuścili po 48 godzinach. Pomimo interwencji Grzecha.

Traktor ma znowu rozwaloną łapę… tym razem prawą przednią, na poduszce środkowego palca. Rana jest długą i głęboka. I powstała na spacerze z Mamą Grzecha. ZNOWU!!!!!
Dziwnym trafem ze mną i Grzechem na spacerze, psu nic się nie dzieje.
Szlag mnie trafia, ale już wiem, że nie będę musiała przerywać szkolenia. Tym bardziej, że Trakol jest znowu NAJLEPSZY i jest oczkiem w głowie Pana Janusza, który specjalnie na niego zwraca baczniejszą uwagę. Może nawet uda nam się zdać exam.
Zła jestem bo Mamunia nawet nie powiedziała, że Jej przykro. Za to dzwoni teraz 3 razy dziennie, żeby zapytać jak się pies czuje. A ja przez zaciśnięte zęby i sklonowane chomiki (cyt. za Żoną Nr 3 – czyli gule w gardle lub pingle jak kto woli) mówię, że będzie dobrze.
Gówno będzie nie dobrze!!!! We wszystko się wpiernicza, wszystko wie lepiej, ja jestem be, szkolenie jest be, kaganiec jest be, drażnienie psa jest be. Wszystko robię źle. To niech go sobie kura mać weźmie na amen i robi z niego kanapowca. Ale póki ten cholenry pies jest w MOIM domu i póki to jest MÓJ pies to będzie wojna. BO ja sobie nie dam zwierzęcia ogłupiać i robić po swojemu. Co to to nie!!!!! I już mam dosyć bycia miłą przyszłą synową!!! I starania się, żeby nie być gorszą niż pierwsza!!!! I dosyć mam zamykania gęby chociaż się we mnie gotuje!!! I słuchania tego bzdurnego pierdykania, że „tak będzie lepiej”!!! Zwyczajnie mam kura mać dosyć!!!!

Bo się chyba miarka przebrała…chyba….bo ja jestem z natury spokojny człowiek i potrafię nad sobą panować dłuuuuuugo…ale teraz już mi niewiele brakuje…Obiecałam sobie tylko jedno, że nie podniosę głosu…że spokojnie jadowicie sopelkowo powiem co myślę, a potem niech się dzieje co chce…I w nosie mam co Grzech na to. NIKT nie będzie mieszał w MOIM życiu…nawet jeśli o durnego psa chodzi!!!!!

poniedziałek, 20 października 2003

To była taka normalna...

…rodzinna niedziela. Wstałam sobie rano, poleciałam z Traktorem na szkolenie, łaziłam 4 godziny, nogi mi z dupy wylazły i poszły w siną dal, przyszłam do domu, padłam i zasnęłam snem sprawiedliwej, a potem sąsiad próbował zamordować sąsiadkę…
…Otóż tak…udusić ją chciał…zwyczajnie… i jak mi teraz Banalna powie, że tyle się u mnie dzieje to uduszę Ją osobiście…Początek znam z opowiadań Grzecha, bo spałam i nie słyszałam nic. Grzech w łazience był, kiedy usłyszał, że Pani Krysia wzywa pomocy. Od razu zaczął dzwonić na policję, bo przecież wie, że syn Pani Krysi klej wącha i nie panuje nad sobą, więc bogowie wiedzą, co tam się dzieje. Zresztą o wąchaczu pisałam tu już kiedyś…Zanim połaczył się z oficerem dyżurnym, Pani Krysia stała przed naszymi drzwiami i dobijała się rozpaczliwie. Resztę już widziałam osobiście, bo łomot w drzwi mnie obudził. Zapłakana, roztrzęsiona, jąkająca się Pani Krysia została przeze mnie zatargana do kuchni, posadzona na krześle i zapewniona, że tu Jej syn nie znajdzie. Grzech zadzwonił na policję jeszcze raz. Przyjechali szybko i poszli z Panią Krysią na górę bo debil zabarykadował się w mieszkaniu. A ci kretyni policjanci chcieli, żeby Pani Krysia udawała, że chce psa z domu zabrać – i fajnie – ale ryczących krótkofalówek nie wyłączyli. Więc debil się zaparł wołami i nie wpuścił władzy do domu. Pani Krysia pojechała na komisariat na przesłuchanie, a my zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do lasu, coby Cleosi mogła przytargać do domu wieeeeeelki bukiet jesiennych dębowych liści.
Wróciliśmy po dwóch godzinach, a Pani Krysia już na nas czekała. Z podziękowaniami, jakby było za co dziękować. No czy to coś dziwnego, że pomogliśmy sąsiadce, że dałam Jej soku, że pogadałam z Nią chwilkę, żeby się uspokoiła??? Powiedziała nam, że w życiu by się nie spodziewała, że debil na Nią napadnie. Nawąchał się rozpuszczalników jakichś, przewrócił Ją i zaczął dusić. Ale sprytny był, bo nie łapał za szyję, żeby śladów nie zostawić, tylko dłonią za twarz zatykając usta i nos. Skurw… Słów brak. Cudem chyba tylko Pani Krysia zdołała go ugryźć, podnieść się i uciec do nas. Cudem, bo Ona ma jakieś 160 cm, nadwagę i chore serce, a debil ma ze 190 cm i silny jest jak młody byk.
Póki co skończyło się szczęśliwie. Debil siedzi na dołku, mają go skierować na badania psychiatryczne. Pani Krysia pierwszą noc od dawna przespała spokojnie. I pies Lord trochę odetchnął na pewno.
To straszne, że żeby żyć spokojnie na zasłużonej emeryturze Pani Krysia musiała donieść na własnego syna. Oskarżyć własne dziecko i być może posłać je do psychiatryka lub więzienia. Ale z drugiej strony, co zresztą powiedziałam Pani Krysi, dobrze, że tak się stało jaksię stało, bo nareszcie jest powód, żeby go zamknąć. Całe szczeście, że nic się nikomu nie stało.

To była taka spokojna rodzinna niedziela…

czwartek, 16 października 2003

Czy ja już mówiłam...

…że urzędy wszelakie mnie kochają???
Grzech miał wczoraj dzwonić do ADM w sprawie dymiącego sufitu. Nie dodzwonił się oczywiście. Zadzwoniłam ja – dwa dzwoniki odbiera Miły Pan.
MP: Słucham?
C: Proszę pana chciałam rozmawiać z kimś w sprawie nieszczelnego komina.
MP: Doskonale pani prafiła.
C: W łazience wydobywa mi się dym z komina.
MP: Proszę podać adres i zadzwonić za 10 minut, umówie pani kominiarzy.

Podałam adres i zadzwoniłam za 10 minut.
C: To z panem rozmawiałam o kominie?
MP: Owszem. Kominiarze będą w piątek między 9 a 12. Będzie ktoś w domu??
C: Pracuję więc raczej nie bardzo. Nie dałoby się po 15-tej.
MP: Dam pani numer telefonu bezpośrednio do kominiarzy, powie pani, że przed chwilą było robione zgłoszenie i chce pani zmienić godzinę.
C: Jest pan bardzo uprzejmy.
MP: Ależ żaden problem.

Miły Pan podał mi numer, życzył miłego dnia i pożegnał się. Zadzwoniłam do Kominiarzy. Po dwóch dzwonkach odebrała Bardzo Miła Pani:
BMP: Tak, słucham??
C: Przed chwilą ADM zgłaszało dymiący komin na ulicy…
BMP: Owszem, co się dzieje?
C: Chodzi o to, że w godzianch porannych jestem w pracy, czy nie dałoby się przesunąć wizyty kominiarzy na godznę po 15-tej.
BMP: Niech mi pani powie jak to jest z tym kominem…
C: Z kratki wentylacyjnej wychodzi dym. Nie może to być nic u nas, bo mamy ogrzewanie z PEC. Może któryś sąsiad zrobił sobie żar, albo kominek i podłączył się do naszego komina…
BMP: Aaaa, to wszystko jasne. Nie musimy do pani przychodzić. Pójdziemy do sąsiadów. Poproszę ADM, żeby umówił kominiarzy ze wszystkimi sąsiadami w pionie. A pani poda mi numer kontaktowy telefonu. Gdybyśmy musieli przyjść i do pani zadzwonimy wcześniej, żeby umówić się na dogodną dla pani godzinę.
C: Baaardzo pani dziękuję, zycie mi pani ratuje.
BMP: Ależ nie ma najmniejszego problemu.

I tym sposobem, nie musze brać urlopu, zwalniać się z pracy, latać do domu, czekać na kominiarzy. Nic nie muszę. Niech się sąsiedzi martwią.
A Grzechowi utarłam nosa, bo nie dosyć, że wszystko załatwiłam szybko i sprawnie to jeszcze tak, żeby to MNIE było najwygodniej. Egoistka:)))

środa, 15 października 2003

Wczoraj...

…po pierwsze nie byłam w pracy, bo rozjechało mnie stado rozjuszonych kombajnów co zaskutkowało gorączką, mdłościami, sensacjami żołądkowo-dwunastnicowymi i w ogóle parszywym samopoczuciem. Prawie zdechłam z nudów w domu. Wyobracałam „Polityki” od 1997 roku w poszukiwaniu artykułów do warsztatu dokumentacyjnego dziennikarza. Nawet okna chciałam myć, ale dałam spokój obawiając się o zdrowie Grzecha na taką nowinę.

Po drugie dostałam pierwszego w swojej karierze Pani od Angielskiego kwiatka na Dzień Nauczyciela:))) Krotona ślicznego żółtego. Kochane te moje dziewczyny:)))

Po trzecie sufit nas w łazience dymił. No wchodzi Grzech do łazienki i „Cleos żarówki dymią”. Lecę, patrzę, fucktycznie. Dym jak choroba jasna. Poleciałam do sąsiadki nad nami (tej, co jej syn klej wącha). Dzwonię – nie ma jej. Lecę na parter do innej co panią Krysię zna i może wie gdzie jest. A pani Krysia z Lordem-psem na spacerze. Dostała takiego dopalania na wieść, że nam sufit dymi, że u siebie była w 3 minuty, a normalnie robi przystanki na każdym półpiętrze. U niej w łazience zero ognia. Grzech poszedł z psem na spacer, a ja:
1. Zadzwoniłam do Taty w celu zdobycia numeru do znajomego elektryka – bo może nam się instalacja pali.
2. Znalazłam numer telefonu do faceta, który może nam w środku nocy podwieszany sufit rozebrać.
3. Obmacałam sufit w łazience (co przy moim 163 cm było nie lada wyczynem) – bo może gdzieś jest gorący to poznam miejsce ewentualnego zwarcia.
Przygotowana na wszelkie działania czekam na Grzecha. A On sobie wraca ze spaceru po 40 minutach (sufit nam kura mać ciągle dymi i ja mam 8 zawałów) i mówi, że to nic bo pewnie ktoś nam się do komina podłączył i dym z czyjegoś pieca/kominka/innego gówna przez kratkę wentylacjyną nam do łazienki włazi. I poszedł spać. A ja pół nocy nie spałam, bo ciągle miałam w pamięci opowieść Mamy, jak to się mało nie zaczadzili z Tatą, tylko ich jakiś tajemniczy facet dzwonkiem do drzwi obudził a potem znikł.

No więc dziś jestem niewyspana, sufit dalej dymi, kwiatki mi w łazience na pewno zdechną, bo musiałam okno zostawić otwarte, gorączkę chyba mam, i rzygać mi się chce dalej niż widzę, chociaż wczoraj zjadałam tylko corn flaki z mlekiem. I w ogóle jest fuuuuj. I nadal jestem SZCZĘŚLIWA tylko mi jakoś słabo chyba jest.
Enter.

wtorek, 14 października 2003

To był naprawdę piękny bal...

…i ja w sukience jak we mgle.
Tyle dziewcząt innych znał…
a wybrał właśnie mnie…
i potem tylko na mnie patrzył.
To był naprawdę piękny bal…
…wybrał z innych tylko mnie.
I ja w sukience jak we mgle…
chcę jak z bajki życie mieć…
romantycznie wierzę w to, że ja…
że Ty wybierzesz mnie
zdobędę wreszcie to co chcę…

JESTEM SZCZĘŚLIWA:)))

poniedziałek, 13 października 2003

W sobotę...

…byliśmy na jubileuszu banku. Najpierw przemówienia, gratulacje, dyrektor banku spasiony jak wieprzek w smokingu, prezydent miasta z nalanym pyskiem i pomarańczową koszulą do beżowego garnituru, towarzystwo z gatunku: panie doktorze, panie prezesie jak miło panu w dupę włazić. Wzajemna adoracja bez wazeliny. I w tym wszystkim my – nie znający nikogo:))) Po okazyjnym pierdu-pierdu recital Olgi Bończyk (tej z „Na dobre i na złe”), potem szampan, potem Kabaret OTTO, a potem bankiet. Dawno sie tak nie uśmiałam na kabarecie, tym bardziej, że siedzący na sali prezydent i radni musili wysłuchać politycznego nabijania się:))) No jednym słowem bawiliśmy się świetnie…

…a moja kolekcja futer powiększyła się o kolejne dwa: czarne i czarno-brązowe. To w sumie mam ich już…6:))) Białe, szaro-czarno-białe, różowe, bordowe i te nowe dwa. No co ja na to poradzę, że takie mam dziwne hobby kolekcjonerskie??? Ktoś tam zbiera znaczki, a ja futra, o:)))

środa, 8 października 2003

Trzeci był...

…Dziobak. Poznałyśmy się na studiach. W zasadzie najpierw przez pierwszy semestr ja Jej nie poznawałam. Przyszedł do mnie kiedyś jeden z doktorów i mówi: „Pani Cleos proszę znaleźć Panią Dziobak i zrobicie cośtam wspólnie”, na co ja oczywiście „Poszukam”, na co Dziobak stojący obok „Od pół roku razem studiujemy, nie musisz szukać”. No tak to było…przyznaję nie mam pamięci do narodu. Znaczy nazwiska pamiętam, twarze też, tylko z dopasowaniem miewam problemy.
No i studiowałyśmy sobie razem 5 lat. Dziobak ma dobre serce i chęć niesienia pomocy ludziom, jak nie przymierzając skrzyżowanie Matki Teresy ze Świętym Mikołajem. Więc w ramach tej pomocy trochę Ją wykorzystywałam (zresztą nie tylko ja bo i reszta świata). A to jakieś notatki mi były potrzebne, a to książka, a to ksero. No różnie jednym słowem. Najlepiej o Jej przeogromnej cierpliwości świadczy fakt, że przez 5 lat studiowania ani razu nie korzystałam z wydziałowej biblioteki, bo Dziobak zawsze dał się uprosić, żeby „przy okazji” coś mi porzyczyć.
Dziobak jest cierpliwa jak słoń, pracowita jak muł i naiwna jak… no jak nie wiem kto…Ambitna, zdolna i czasem tak łatwowierna, że mam ochotę walnąć Ją w czaszkę, ale taka już jest kochana no i co ja na to poradzę. Zwyczajnie nie pomagają tłumaczenia, tłuczenie do głowy, że debilnie robi. Uważa, że nie robi debilnie bo skoro pomaga, to dobrze robi. No i tak w koło Macieja. Zresztą – taka natura – po 5 latach przyjaźni pogodziłam się już z tym, że nic nie ściągnie Jej z chmur. No… może ostatnio trochę opadła na ziemię i chwała Jej za to.
Dziobak ma niezmierzoną wiarę w ludzi. We wszystkich dopatruje się czegoś dobrego, pozytywnego i porządnego. Wkurzała się naprawdę tylko 2 razy: raz jak Ją napadli w centrum miasta, i drugi raz jak włamał się ktoś do drugiego mieszkania rodziców i posprzątał wszystko – tylko wanny chyba nie wyniósł. No wtedy się wkurzyła i chyba nawet przeklęła parę razy.
Na początku 3 roku studiów rzuciałam hasło, że na następne wakacje jedziemy razem do Hiszpanii. Oczywiście Dziobak w swej świętej naiwności myślała, że żartuję, więc zdziwiła się w okolicach kwietnia, kiedy powiedziałam Jej, że potrzebuję od Niej kasę na pierwszą ratę bo jedziemy do Lloret. Pojechałysmy w lipcu. I tu okazało się, że dobrze jest mieć takiego Dziobaka, który robi za mój własny głos rozsądku i przypomina, że czasem trzeba spać, jeść, wrócić do hotelu, nie zakochiwać się w nieznanych 18-letnich Niemcach, nie brykać z nimi na plaży i nie dać się uwieść Legioniście. Łolamatko. Dwa tygodnie razem – posądzono nas o skłonności lesbijskie, zrobiłyśmy w łazience bajzel wszechczasów, pozwiedzałyśmy co trzeba, nie pożarłyśmy się ani razu…Osiągnięcie niesamowite, bo z moim wrednym charakterem i łagodnym podejściem Dziobaka była szansa, że się pozabijamy.
Obiecałyśmy sobie równie spontanicznie jak Hiszpanię, że pojedziemy kiedyś razem do Kenii. I pojedziemy już moja w tym głowa. Co prawda miało to być w te wakacje po obronach, ale nie wyszło. Cóż życie rodzinne. Dziobak ma swojego Gucia (nareszcie normalnego), ja Grzecha i jakoś umknęło. Ale jak się zaprę zadnimi nogami to pojedziemy do tej Kenii jakem Cleos.
Dziobak ma w sobie ciepło, które ogrzewa, kiedy w sercu zimno i zna gorące słowa co osuszają łzy. Wiele razy płakała mi w rękaw lub słuchawkę i ja wiedziałam i nadal wiem, że mogę się przy Niej wypłakać i zawsze mnie zrozumie. Dziobak jest jedną z nielicznych osób, które potrafią znosić moje krytyczne uwagi i która zawsze jest ze mną szczera i oczekuje szczerości nawet bolesnej. Ma siłę, z której chyba nie zdaje sobie sprawy. I może to dobrze, bo gdyby wiedziała jaki ma potencjał może zwredniałaby na moje podobieństwo?
Po jedynym kryzysie naszej przyjaźni wiem, że jeśli tamto przetrwałyśmy, już nic nas nie złamie i nie ma takiej siły, która zniszczyłaby to, co jest między nami. Pomimo tego, że nie widujemy się często wiem, że to jest TA osoba, Ta, na którą zawsze mogę liczyć, która nigdy nie zawiedzie, która zawsze będzie kiedy jej potrzeba i która wysłucha, zrozumie, pocieszy albo kopnie w tyłek na opamiętanie.
Jednym słowem Dziobak po prostu JEST… jest i to wystarcza, żebym miała pewność, że Przyjaźń ma oblicze ciepłe i wrażliwe…jak Ona…

wtorek, 7 października 2003

Sprawozdanie...

…miałam zrobić na 10.00. NO i zrobiłam jak widać duuużo wcześniej. Bezradny (kierownik mój znaczy) zlecił to zrobiłam. Nie wiedziałam ile mam tego wydrukować…
…więc…

Mała (9:08)
w ilu egzemplarzach chce Pan to sprawozdanie
Bezradny (9:08)
w dwuch i na dysk
Mała (9:09)
jasne

…nie mam więcej pytań… facet studiuje pedagogikę!!!Nawet mi się nie chciało go poprawiać…Wsadziłam tylko opis na gg „Raz facetów dwóch wzięło cepy w ruch…” bez związku i ładu, ale może uświadomi mu to jego koszmarne błędy ortograficzne…No po prostu ręce opadają. Ale już niedługo, niedługo. HIEHEHIEHIEHIEHIE:)))

sobota, 4 października 2003

PYTANIE DO WSZYSTKICH SŁONECZNIC...

…posłałam Wam na gg bo mi outlook zdechł i nie chce zmartwychwstać.
Ale ponowię je tutaj…
Piszę artykuł o blogach kobiecych i chcę w nim umieścić Was: Banalna, CallToll, Szczebrzeszyn, Kontrowersyjna, Mozaika, Whoever, Lea, Erytrea, Conieco, Odchudzam się, Golden.
Odpowiedzi na wszelskie pytania udzielam na gg 1325941 lub emilkowo cleosanthia@wp.pl .
Właśnie na gg Banalna już się zgodziła.
Czy mogę o Was napisać?? Zadać Wam parę pytań?? Bez imion i miast jeśli chcecie, no chyba, że któraś z Was w nadziei na sławę się zgodzi:)))
Czekam na odpowiedzi i baaardzo was proszę o pomoc.
pozostając ze słonecznym pozdrowieniem
CLEOS

piątek, 3 października 2003

Były...

…:
1. Dziobak – zawału mało nie dostałam jak zadzwoniła z przystanku prawie płacząc i na pewno histeryzując, że autobus nie przyjechał i do domu nie dojedzie,

2. Mały John – „Córcia jak ty śmiesznie palisz:) A w ogóle to możecie przeklinać mnie to nie przeszkadza”

3. Marchwiak – chrupania przytargała jak dla armii sowieckiej:)))

4. Iwa – ciasto, kobiety i śpiew. Szkoda, że przyjechała samochodem.

Nie było:
1. Żony Nr 3 – bo kolano
2. Blondi – bo exam i goście
3. Czupurka – bo goście i zmęczenie
4. Moniś – bo po szpitalu jest
5. Gocha – bo praca

…wypchajcie się sianem i trocinami…wymówki…tłumaczenia…

W przyszłym roku wywieszam plakaty o Babskiej Imprezie 2004, daję informację i niech przychodzi kto chce…nie będę się przejmowała…

czwartek, 2 października 2003

Tyle się mówi...

…o wojnach różnych. I mój Grzech Killer wojnę prowadził i dalej prowadzi. Nie było Go w domu od niedzieli wieczorem…efekty tej nieobecności widoczne są tutajI to jeszcze nie koniec…
Żeby nie było niedomówień i zbędnych pytań: GRZECH NIE JEST FUNKCJONARIUSZEM CBŚ. Dumna jestem…chociaż prawda jest taka, że w artykule połowa to brednie, a druga połowa jest wyolbrzymiona. Skończy się tym, że będą problemy i wojna utrudniona…
Tymczasem dziś Grzech wybył na szkolenie (dwie skrzynki piwa zabrał). Wróci jutro wieczorem, a ja korzystając z wolnej chaty robię jumprezę. Młodej nie będzie, Monisi chyba też nie, ale za to może Blondi (Kochanka mojego Męża) przyjedzie???
Relacja z imprezki, jak dojdę do siebie:)))

piątek, 6 czerwca 2003

Z czystej ciekawości...

…pytam, jak Wam się podoba moja przyszła suknia ślubna???
k3front.jpg

83 strony...

…wczoraj poprawiłam. Miałam co prawda w toplessie z parasolem piorunochronnym ganiać bażanty ale mi sie przysnęło, a potem już było za późno na spacery. Przysiadłąm więc na zadzie i zabrałam się za korektę książki. Postanowiłam sobie, że czas najwyższy ją skończyć, ale ponieważ leżała odłogiem dwa lata prawie musiałam sobie przypomnieć o co loto i przy okazji poprawić to i owo. 83 strony już mam i zabieram się za dalsze pisanie. Pewnie nigdy tego nie wydam, bo żaden z tego bestseller ale przynajmniej Przyjaciołom się spodoba mam nadzieję (jak i poprzednie 2).
Grzech zastał mnie przy ostatniej stronie kiedy tyłek mnie bolał i oczy. Pies niewysikany spał w gabinecie. Ubrałam się i poszliśmy na rodzinny spacer. Jak to dobrze, że w moich utopijnych wizjach jak to zostaję sławną pisarką Grzech mnie wspiera i dzielnie mi sekunduje, kiedy łażę po domu z ołówkiem we włosach i szukam pomysłu. Kiedys w ferworze myślenia wylazłam z tym ołówkiem do Delikatesów po zakupy i zastanawiałam się oczywiście czemu u cholery ta expedientka patrzy nam nie jak na idiotę. No życie jednym słowem i roztargnienie twórcy:) od 16 czerwca poświęcam się pracy pisarskiej tako rzekłam HOWGH…

czwartek, 5 czerwca 2003

Za radą...

…Ospa, co niemalże staje się tradycją… Traktor ma trwałą i pasemka i wygląda kura mać jak Cindy Crawford. Ze znajomymi ze szkolenia psiego wybieramy się do lasu i glut z tym, że zakaz wstęu jest. Z psami pojedziem i będziem szukać grzybków halucynogenków. Po wczorajszym szkoleniu pies mam nadzieję, że ruszy już nigdy niczego z ziemi (paszy treściwej się znaczy), bo induktor podłączony do salcesonu zrobił swoje. Widziała latające owczarki:))) Znowu i bez grzybków.
Dziś chata wolna Grzech w pracy więc zaszaleję: będę chodzić na golasa po domu a potem pójdę na długi spacer z Trakolem, możem i co upoluję, bo chociaż na koty się nie rzuca to podobno kury goni całkiem całkiem. Pójdziemy na Kapliczkę tam są zające i bażanty. Będzie na obiad dziczyzna:)))

poniedziałek, 2 czerwca 2003

tak sobie...

…wpadłam na pomysła coby skasować bloga…nie żebyście mnie musieli od razu po piętach całować, żebym została…tylko skoro ostrzeżenia pt: „Cleos można Cię znaleźć i ziaziu zrobić” padają zewsząd to oznacza, że nie mogę tu szczerze całej żółci wylewać. Karols nie był pierwszy…w ostrzeganiu…

Pomyśleć nad tym muszę… póki co mały przestój będzie:)))

Jeszcze trochę...

…optymizmu.
Bylismy w sobotę na Matrixie. zyciu takiej chały nie widziałam, nochyba, że ja jakas za głupia jestem i za bardzo blondynka na taki wyższy poziom abstrakcji nie wchodzę. A z tego wniosek, że Grzech też cymbał i osioł patnetowany bo nie skumał nic a nic. Jednym słowem warto było iśc tylko dla perfekcyjnie reżyserowanych scen walki i dla przystojniaka Neo, który nawet kawałek gołego tyłasa objawił:)))
Ale nie o tym chciałam…
Po filmie dla rozluźnienia szarych komórek zmęczonych ciągłym trzymaniem w gotowości dla myślenia nad filmem poszliśmy na piwko tudzież wodę mineralną niegazowaną. Na rynek nasz poszliśmy. Sziedzimy sobie pod urocza parasolką w knajpce żony mojego byłego adoratora, sączymy złociste płyny rozluźniające a tu przyjeżdża furgoczącą BM-ą Śliwa – były absztyfikant Cleosi zresztą. Co mnie wtedy zaćmiło to jo ni wim, jak Babcię kocham, a kocham bardzo. Śliwa zmalał ostatnio, ale i tak kark ma jak byk,czyli szyi prawie wcale, taki goryl, no, jednym słowem. Siedzę sobie patrze, on patrzy, Grzech patrzy:
G: (w zamyśleniu) Będzie siedział…
No i od razy zrobiło mi się lepiej, bo Śliwa haracze ściąga z całych Szombierek, jak się okazało z rynku tez. Ludziska odetchną trochę jak się go zamknie.
No, ale nie o tym chciałam…
… Wysączylismy rozluźniacza i idziem do dom. A tu nagle jak nie lunie!!! Grzech oczywiście cukrowy paniczyk od razu wyrwał w stronę taxówek, a ja mu na to, że nie wsiądę za Chiny Ludowe i może się bajsnąć w zad, jak potrafi. Staliśmy chwilkę pod jakimś zadaszeniem, nawet miałam pomysła coby bryknąć w strugach deszczu, ale Grzech tylko się zgorszył i odburknął, że ja to chyba zdrowa nie jestem.
C: (przymilnie) Chodźmy do domu na piechotę. Będziesz miał kąpiel i miss mokrego podkoszulka za jednym zamachem.
G: Ciebie chyba Cleos obłakało zupełnie.
C: (Baaardzo przymilnie) Grzesiu kochanie moje chodźmy, zrób mi tę przyjemność. Ja tak lubię po deszczu łazić.
G: Jasne, a potem zrobisz singing in the rain* i będę Cię musiał do domu tachać chwytem strażackim.
C: Nie zrobię słowo skauta. Ja nawet butki zdejmę, żeby szybciej było. Pobiegniemy.
G: I nadziejesz mi się na szkło jakieś i spędzimy upojną noc na pogotowiu.
C: (w akcie desperacji) Ty mnie już nie kochasz zwyczajnie… o ja nieszczęśliwa!!!
G: Nie rycz, dobra niech Ci będzie. Zadzieraj kieckę i idziemy. (5 minut później w strugach deszczu) Na co ja się idiota dałem namówić. Nienawidze padającego mi na głowę deszczu… nienawidzę!!!
C: (szczęśliwa, skacząca w sandałach i długiej kiecce po kałużach) Ale za to mnie kochasz!!! A jak ja Cię kocham za ten deszcz to Ty nawet nie wiesz!!!

No i o ten optymistyczny akcent mię chodziło od poczatku:)))

* singing in the rain – w zeszłym roku na urlopie Cleosia tańcząc w deszczu wymachnęła sobie nogą prawą tak wysoko, że noga lewa znajdująca się w kałuży powinęła się, na czym zdecydowanie ucierpiała kość ogonowa Cleosi boląc następny tydzień i uniemożliwiając zarówno densowanie jak i brykanie…ojojoj

czwartek, 29 maja 2003

Właśnie...

…Grzech dzwonił, że Przyszła teściowa Moja dzwoniła do Niego, że Traktor pogonił kota owczarkowi niemieckiemu. Tamten się na Trakusia rzucił z przyczyn bliżej niewyjaśnionych ale mój box walczył jak skrzyżowanie lwa ze smokiem i zwyciężył.

Przypominam, że należy wziąć poprawkę na ulubione zajęcie Przyszłej T., czyli wyolbrzymianie.

Niemniej jestem dumna:))))

Mój Geniusz...,

mój Gwiazdor, mój inteligent – Traktor znaczy się miał wczoraj wewnętrzy egzamin z posłuszeństwa „Pies towarzysz I”. Moja Duma i Chwała zdobyła 195 punktów na 200 możliwych – ocena „DOSKONAŁA”. Oprócz niego tylko jeden pies zdobył taką ilość punktów: rodowodowa suka owczarka niemieckiego Boni. No może ja jakas durna jestem, bardzo możliwe, ale cieszyłam się jak dziecko. W końcu od kwietnia dwa razy w tygodniu chodziłam z nim na drugi koniec miasta ma to szkolenie, łaziłam 3 godziny, ćwiczyłam wieczorami w parku, naraziłam się przyszłej teściowej, która teraz ma mnie za sadystkę bez serca, bo nie dam się psu ciągać po krzaczorach jak ona, tylko wymagam chodzenia przy nodze. No trochę czasu dla niego straciłam. Ale efekty widać.
13 czerwca mamy ezgamin państwowy przed sędzią wystawowym. „Przewodnik Cleos z boxerem Traktorem” – taki meldunek będzie, ciekawe czy sędzia walnie śmiechem na imię psa. Wszyscy się pokładają:))) Do egzaminu nie ma mnie dla świata. Ćwiczymy aportowanie i znaki optyczne. I niech nikt nie waży się przeszkadzać!!!:)))
A z innej beczki o samym szkoleniu teraz będzie. Szkolenie było dosyć ostre. Żadnej litości dla psów niekarnych. Uczenie, żeby nie brały żarcia z ziemi polegało na podłączeniu surowej wątróbki do induktora. Pierwszy raz w życiu widziałam latające owczarki niemieckie. A ludzie na szkoleniu???
1. pan Łatki foxteriera – niezdecydowany, ciapowaty, zupełnie pozbawiony cech Alfy czyli przewodnika stada,
2. pan Ventora dobermana – usmiechnięty, sympatyczny, rozgadany.
3. pan Rambo owczarka niemieckiego długowłosego – przystojny jak byk, smarkaty, rozmowny,
3. pan Rocky’iego boxera – typowy hanys niezwykle fajny, odwoził mnie do domu czasem (2 boxery w bagażniku = masakra)
4. pani Nally akito – wrzeszcząca i histeryczna
5. pani Cezara owczarka niemieckiego – wrzeszcząca i histeryczna chodziłam z nią do podstawówki.
6. pani Gali boxerki – ładna nawet bardzo, rozmowna, miałyśmy tego samego nauczyciela geografii w ogólniaku, sympatyczna,
7. pani Ajaxa owczarka niemieckiego – dziewczynka lat może 14, kto posłał na takie szkolenie taką chudzinę z takim bydlakiem???
Reszty nie pamiętam, jakoś widocznie nie są charakterystyczni. A z tymi, któych pamiętam na pewno będziemy się spotykać po zakończeniu szkolenia.
A we wrześniu spotkamy się w podobnym składzie na szkoleniu „Pies obrońca I” więc to jeszcze nie koniec znajomości:)))

środa, 28 maja 2003

~~***~~

Rano
znajduję tylko puch
zapomnianego snu

i czasem ciepło
Ciebie
w oddali pokoju

Przelotem
dotykam miękkości
powietrza

znikam
i tylko cisza trwa
czekając cierpliwie
na Słowo

wtorek, 27 maja 2003

Richard...

jest bratem George’a. Dyrektorem naszym jest. Richard to złoty człowiek: pozwala bezdomnym w ziemie spać w hallu i siedzieć tam cały dzień; zgodził się na 3 psy na naszych obiektach, dla których kasa planowana jest w budżecie; mówi do mnie „Maleństwo”. Richard wygląda jak Rumcajs. Ma spory brzuch i ogromny zarost. Kiedyś ubierał się we falnelową czerwona koszulę w kratę, spodnie od garnituru i krawat czarny – pamiętam z moich wizyt tutaj. Teraz ubiera się w niebieskie koszule, garnitury i pasujące do tego krawaty. Richard potrafi człowieka zgasić jednym zdaniem i doprowadzić do płaczu, ale potrafi tez powiedzieć coś miłego tak, że od razu chce się pracować.Richardowi wydaje się, że zna się na kompach. Ładuje w swojego laptopa co się tylko da a potem prosi MJ’a o pomoc bo „zdechło i nie działa”. Richard wspaniale gotuje. Byłam u niego na paru oficjalnych imieninach w firmie. Jego smalec z wędzonym schabem rozpływa się ustach. Wymieniamy czasem poglądy na tematy różnych restauracji. Richard dla młodzieży w naszym mieście zrobiłby wszystko chyba – stara się w każdym razie. Richarda w firmie w zasadzie wszyscy się boją – no może poza Rudym i Mj’em i mną. Bo wychodzę z założenia, że szef też człowiek i można z nim normalnie pogadać. Nigdy nie widziałam Richarda wkurzonego, a kiedy ja się denerwuję, mówi: „Maleństwo złącz palce dłoni, licz do dziesięciu i lewituj”. Richard świetnie opowiada dowcipy o szefach.
Richard jest osobą, o której mogę powiedzieć, że LUBIĘ…

Duchowe...

…wsparcie natychmiast potrzebne…
Bo może to ja jestem jakaś nienormalna. O George’u pisałam – to brat Dyrektora.

Georg rozmawia przez telefon rycząc jak słoń w słuchawkę
C: (wymowne spojrzenie)
G: (Kończy rozmowę)… W czym problem??
C: (spokojnie) Trochę głośno pan rozmawia…
G: (podnosząc głos) Zobaczymy jak będzie jak do pani przyjdą trenerzy… jak się pani będzie zachowywała jak będę pani zwracał przy wszystkich uwagę!!!
C: (spokojnie) W ogóle panu nie mozna na nic zwrócić uwagi, bo się pan od razu oburza…
G: (rycząc)A fochy może pani sobie stroić gdzie indziej. Zobaczymy jak będzie pani rozmawiała z….
C: (przerywając mu spokojnie) W porządku możemy w takim razie wcale nie rozmawiać, jeśli tak pan woli…
G: No i bardzo dobrze!!!!

Wyszłam z biura, zamknęłam się w łazience i zaniosłam się szlochem. Nie ma na niego siły. Ważny jak magi w zupie, bo bratem szefa jest. Nic mu nie można powiedzieć, niczego wymagać. Nawet telefony do mnie łączy z łaską (wiem od Małego Johna i Dziobaka). Nietykalny taki kura jego mać.
Nienawidzę tej roboty NIENAWIDZĘ!!!!!!!!!!!

poniedziałek, 26 maja 2003

32 kilometry...

…zrobiłam na rowerze wczoraj. Pojechałam sobie do Świerklańca – na opalańsko. Szkoda tylko, że wychodząc z domu zapomniałam wdziać stroju. No cóż, konfederacja została zgorszona opalaniem się w bieliźnie. W ucho niech mnie ugryzą. Posiedziałm na słonku 2 godzinki i do dom. Jechało się cudownie: mała zadyszka pod górę i dziki usmiech na pyszczydle przy zjeżdżaniu ze wzniesienia. Pęd, wiatr, migające drzewa. Pokonała mnie ostatnia górka przed domem. Musiałam zsiąść i pocisnąć szprychowego rumaka. A potem już do domq z górki i po płaskim.
Tyłek mnie boli od siodełka. Zakwasów brak. Opalenizna bieliznowa super. grzech zgorszony, że świat oglądał mój cycnhalter. Pajac.
Resztę dnia przeleżałam brzuchem płaskim do góry.
A dziś??? Dziś szkolenie psa i egzamin wewnętrzny. 3 godziny chodzenia. I słońca. Kocham kocham kocham kocham, wszystko wszystkich i jestem obrzydliwie szczęśliwa. Żeby tylko dupsko tak nie bolało – łomatko:)))

piątek, 23 maja 2003

Dziwnostki...

…każdy jakieś ma. Grzech nie rusza się z domu bez klamki i zawsze przez zaśnięciem sprawdza czy zamknął drzwi wejściowe. A ja…?
Ja piję rano Kubusia. Jak nie wypiję to chodzę skwaszona.
Po Kubusiu guma do żucia (uzależniona jestem chyba) – Orbit w listkach inna nie może być bo dostaję ślinotoku.
Po przyjściu do domu z pracy, nawet gdybym padała na pysk z głodu i zmęczenia, muszę rozpakować torebkę, ewentualne siatki polskiej kobity pracującej. Potem dopiero mogę jeść cokolwiek.
Rano wgapiam się w termometr za oknem… 5 minut potrafię stać przed nim, jakby to miało podnieść temperaturę.
Jem bigos wymieszany z ziemniakami w malowniczą glutowatą maź.
Podobnie jem kaszankę, tyle tylko, że maź kolorem przypomina przetrawiony wydalony wczorajszy obiad.

Skąd mnie naszedł taki temat? Dziwnostki, zboczenia, przyzwyczajenia. Wkurza mnie jak Grzech rano tłucze łyżeczką po ściankach kubka mieszając kawę. Codziennie. Codziennie zwracam Mu uwagę. Nie skutkuje. A jak jestem nieobudzona do końca to mnie łatwo z równowagi wyprowadzić i potem cały dzien do ucha jest. No i zaczęłam się zastanawiać, jakie moje przyzwyczajenie Grzecha wkurza. Bo, że rozpakowywanie i porzadki domowe po powrocie do Misiogrodu to wiem. Coś jeszcze??? Zapytam Go wieczorem…

środa, 21 maja 2003

Cleosanthia...

…to postać z greckiej legendy… bajdurzenia takiego… coś jak nasz polski Popiel czy Diabeł Rokita.

Od masywu Olimpu i ruin miasta Dion do misteczka Olimpic jest jakieś 80 km… kiedyś szedł tamtędy szlak handlowy a na zboczach Olimpu była wioska… W tej wsi mieszkała lasencja co lubiła handlarzy no i latała po lasach koło traktu i uwodziła tych biedaków śpiewem… Tylko, że po obu stronach drogi były bagna i tylko Cleosanthia znała ścieżki bezpieczne. Skubana jak już czuła, że chłopa ma, że stracony dla świata i kobiet innych, to go wyprowadzała na te bagna i tam biedacy ginęli… Znaczy zła kobieta była.
Więc się Zeus wkurzył sprowadził ją na Olimp i powiedział, że jak się nie poprawi to się nieszczęśliwie zakocha i będę kredki. A ponieważ Cleos w duszy miała bogów i ich przykazania to dalej robiła swoje… aż się w końcu faktycznie zakochała… ale Zeus sobie postanowił, że za tych wszystkich chłopów jej dokopie i zmusił ją żeby śpiewem tego swojego kochanego też wywiodła na bagna… no i się chłopak utopił a ona umarła z rozpaczy…i po śmierci za karę nie poszła do Hadesu tylko dalej łaziła po bagnach i śpiewem wabiła kupców, ale wabiła bezskutecznie bo już nikt za jej głosem nie szedł… kupcy słyszeli i owszem, ale nie działało to na nich wcale. Jednym słowem feromony szlag trafił.

Amen

Miałam...

…rację. Po trollicę wczoraj przyjechała córka. Najpierw wraz z jednym chopkiem zniosła do samochodu wszystkie wiechcie kwiatów, a potem niemalże zniosła mamusię. Wstyd. Nie lubię nadźganych kobiet. Facetów też nie ze względu na złe wspomnienia, ale kobiet pijanych zwyczajnie się brzydzę.

wtorek, 20 maja 2003

Moje...

Słoneczko malutkie cierpi, a ja nie mogę nic zrobić… nic…

Bezsilność jest straszna…

Dla...

…dobicia się polecam:

„Requiem For A Dream”

…a potem już tylko rozpacz, złość i zatracenie…i dalej nic…ciemno…

Szefowa ...

…jest jak trollica. Trollica ma 157 cm wzrostu, rudy łeb krótko ścięty, tyłek o jakieś 40 cm szerszy od bioder – co w całokształcie daje efekt przykurczonego krasnoluda. Trollica lubuje się w złocie, którym obwiesza się na potęgę. Główną księgową jest – niezłą chyba – taką co to jak każda główna zresztą kręci wałki na skalę kosmiczną. Trollica zarabia ok. 3500 PLN a sfałszowała umowę z AVONEM, wypisana na mnie, że to niby zgadzam się być podległą jej konsultantką. Od każdej takiej umowy ona jako szyszka avonowa większa ma jakieś tam profity. Sprawa wyszła bo AVON ze stolicy napisał do mnie, że niby nie zapłaciłam jakiejś faktury za dostarczone kosmetyki. Dzwonię do Wa-wy a tam mi pani bardzo miła mówi, że jestem konsultantką i zamawiałam pierdoły na adres szefowej. Zrobiłam awanturę, skasowali moje konto konsultanckie, dostałam pismo z przeprosinami, umowy nie chcieli mi dać. Trollicy nie powiedziałam. Musze najpierw w biurze AVON w moim mieście wydobyć umowę podpisaną przez nią jako ja. A do tego potrzebny mi Grzech, żeby tam oficjalnie ze mną poszedł. AVONU już od trollicy nie kupuję.
Trollica jest dwulicowa. Potrafi śmiać się z moich dowcipów, a za chwilę mówi mi na „pani” i pluje się o byle gucio. Trollica jest tu też tak jak ja po znajomości.
Córka trollicy chodziła do mnie na korepetycje. Ładna i niegłupia tylko zmanierowana.
Syn trollicy kochał się we mnie jakiś czas, teraz mu przeszło chyba – jakieś 16 lat ma, może 17.
Trollica lubi wypić sobie, chociaż w firmie jest oficjalny wydany przez Dyrektora zakaz spożywania.
Jest stanowcza i dopina swego (tylko nie żakietu). Jest wymagająca, chociaż kiedy ma lepszy dzień da się z nią pogadać. Fałszywa jest. Z jednej strony tiu tiu tiu bobasku, a z drugiej kopa w sam środeczek tyłka.
Lubić jej nie lubię… nie, żebym pałała jakąś szczególną nienawiścią, ale jakoś mi ta nieszczerość kością w gardle staje. Trollica ma dziś urodziny. Nie będę się uśmiechała na imprezie w biurze. I nie będę sympatyczna.

poniedziałek, 19 maja 2003

Dupensja...

…dostała tłumaczenia. A ja naiwna blondynka, żeby mi potem jak już podpiszę umowę łatwiej było, miałam przetłumaczone już jakieś 19 stron.
Dupensja jest znajomą mojej szefowej.
Dupensja nie pracuje nigdzie.
Mąż dupensji także nigdzie nie pracuje.
Dupensja ma tłumaczyć 57 z angielskiego na nasze a następnie drugie tyle opisowych pierdół z naszego na ichni, czyli angielski.
Dupensja nie może się pomylić i siary narobić bo jej tłumaczenie do Wa-wy idzie.
Dupensja za ok. 120 stron tłumaczenia bierze 800 PLN na rękę.
Przypominam tłumacz przysięgły za 57 stron 2000 PLN bez litości.
I jak ja mam się nie denerwować.

Wsadzę moją szefową za kratki:)

5...

…centymetrów w talii mniej:)))

piątek, 16 maja 2003

Tłumacz...

…przysięgły angielskiego bierze 2000 PLN za przetłumaczenie 57 stron – bez swojej pieczątki – takie zwykłe żywe tłumaczenie. Ja chciałam 1000 PLN. Dawali mi 250 PLN za całość. Potem za 14 stron. Teraz za 50 stron. Wniosek do UE o dofinansowanie programu sportowo-edukacyjnego. Nic trudnego z palcem w uchu w dwa dni zrobine by było. Ale trzeba się cenić. Niech spadają. Tym bardziej, że jestem jedyną osobą w firmię, któa mogłaby to zrobić. Niech się gimnastykują sami chociaż szefowa mnie za to znienawidzi:)

środa, 14 maja 2003

TERTIO

Uzyskałam wczoraj nieśmiałe co prawda ale jednak stwierdzenie, że być może któregoś pięknego dnia uda mi się Grzecha przekonać do jakiejś drobniutkiej brunetki. Ostatecznie blondynki (biorąc pod uwagę, że uwodzę Offcę):)))))))))))))

SECUNDO

Traktor dzisiaj zwiał. Znaczy postanowił opuścić radosne towarzystwo Grzecha i udać się w kierunku, w którym rączo niczym łania podążała jego Pani czyli mła. Złapałam pajaca, ale strachu nam napędził jak stado mułów jucznych. No bo też, ten ……Grzech kalosz jeden puścił go ze smyczy. A przecież wie, że pies chodzi normalnie jak człowiek tylko ze mną:) Bosh co ja z tymi moimi chłopakami mam:))))

PRIMO

Kryzys zażegnany…chwilowo przynajmniej. Po wczorajszej trwającej kupę czasu rozmowie z Ospem i Jego samczych radach – postanowiłam zastosować co następuje:
1. wyraźne i duzymi literami mówienie o co mi chodzi.
2. rzucanie talerzami.

ad. 1.
nie przyniosło spodziewanych skutków, gdyż jak powszechnie wiadomo samce rozumieją samice tylko w łóżku i to tylko jeśli te drugie wydają z siebie nieartykułowane stęki-jęki. Mówiłam, a Grzech patrzył jak głąb na dąb. Echo jednym słowem.

ad.2.
groźba wyprowadzenia kompletu obiadowego za okno poskutkowała natomiast natychmiast.
C: (spokojnie i z uśmiechem)Przeprowadziłam dzisiaj wywiad wśród samców i od jednego dowiedziałam się Kochanie, że szare komórki uaktywnia wam facetom dźwięk tłuczonych talerzy.
G: (zrywając się z fotela i barykadując sobą wejście do kuchni) Nie!!! Tylko nie talerze bo szkoda. Dobra obiecuję, że będę pamiętał o domowych obowiązkach i o Twoich potrzebach.
C: (zupełnie bez wiary) ???????
G: (gapiąc się w podłogę) Bo ja jestem taki gupi Puchateq z jedną szarą komórką.
C: Gupi jesteś jak kalosz i ja zaczynam poważnie wątpić w istnienie tej jednej komórki.

Więc Grzech zrozumiał. Obiecał. A Grzech jak obiecuje to potem staje na swoich wielkich uszach, żeby słowa dotrzymać. Zobaczymy. Jak Mu nie wyjdzie to: ŻEGNAJCIE TALERZE.

p.s.
Dzięki Ospu:)))))))))))

wtorek, 13 maja 2003

Byłabym zapomniała...

„Apokalipsa”
„Wieczny student”

na pocieszenie i otarcie łez:(((((

Awantura...

… o psa
… o Teściową
… o kasę
… o Gwiazdę
… o dom
… o obowiązki
… o sex

Kryzys mam(-y?). Kryzys mam jak kura mać i stado byków.

piątek, 9 maja 2003

Cytat...

… na dziś:

„Uwielbiam zapach napalmu o poranku”

Boskie:)

Grzech...

… dziś po pracy idzie na kawalerskie. Jednym słowem po moim basenie i saunie będę wolna jak dzika świnia i całą chałupę będę miała dla się. Niedługo niestety.

C: Gdzie jedziecie?
G: Na Chechło, grilla jakiegoś walniem, piwko, kiełbaski te sprawy.
C: A o której planujesz wrócić? No żebyś mnie z absztyfikantem nie zastał…
G: Koło północy chyba…
C: ??????? Tak wcześnie???Panieny będą?
G: ???????????
C: No dupencje jakoweś?
G: ????????????
C: No co się tak patrzysz jak sroka w chlewik? Dziwki pytam czy będą? Rozbieranki jakieś??
G: ????? (zgorszony)
C: No wy jestteście nienormalni. Głowę daję, że jeden Książę pomyślał, żeby koledze niespodziewankę zrobić.
G: Nie będzie żadnych dup. Pewnie będziemy gadać o robocie.
C: Tylko pamiętaj, że teraz choróbska różne… nie przytargaj czegoś do domu…
G: Czy ty słuchasz jak ja do ciebie rozmawiam? Nie będzie dziwek!!!
C: I pościel sobie wygodnie, albo chociaż miękką trawkę znajdź, bo potem ci kręgosłup siądzie i nic się już w domku nie ukula.
G: Świnka.

… i pojechał. Znaczy zatrzasnął drzwi samochodu i umknął:)) No i powiedzcie mi co to za kawalerskie bez panienek??? Protestuję!!!!

czwartek, 8 maja 2003

Filmoteki...

ciąg dalszy:

„Jurassic Park 3″
„Czerwona Planeta”

Faaaaaaaaajnie jest…… i podatek od delegacji sędziowskich uzgodnił się jak w pysk strzelił:)))

środa, 7 maja 2003

George...

… prosto z drzewa. Siedzimy w biurze pysk w pysk. Biurka złączone frontami. przychodzi o 6.45 chyba tylko po to, żeby mi pokręcić przy radiu i przestawić stację. Bite 8 godzin gada do siebie. I to nie szpece czy szmera tylko zwyczajnie klepie jak do kogoś drugiego.
GPzD: Taaaak, teraz sobie znajdziemy tę książkę… no gdzież ona jest… a tu sie schowała… taaaaa… pod tąp ozycją trzeba by wpisać…. toooo… oooo… noooooo… tak długopis, długopis, długopis… no tu jessst… muszę iść do działu technicznego… tiaaa… a oni gdzie to wpisali… no ludzie sa nienormalni…

i tak ciągle i wciąż. Do kompa staram się go nie dopuszczać, ale nie zawsze mi wychodzi. czasem George zostaje po godzinach żeby coś napisać na kompie, kiedy mnie już nie ma.
Nosi przy sobie wydruk diet dla każdej grupy krwi. I wydruki ofert sprzętów komputerowych z hurtowni z Katowic.
Ekipę, która mu montowała w domu kalafiory wywalił 4 razy, bo:
1. spóźnili się godzine a on nie ma teraz czasu.
2. nie mieli odkurzacza, żeby po sobie posprzątać.
3. nie mieli kapciuszków szpitalnych i mogli mu zadeptać dywany.
4. nie miał już na ich usługi ochoty.
W końcu boroki przyszli z odkurzaczem i buty zostawili na korytarzu. George sam o tym opowiadał, żeby nie było, że plotek słucham.

George zatrzymał juz 2 razy pociąg relacji Katowice-Bielsko. Znaczy zmusił jakiegoś gościa z bytomskiego dworca, żeby zadzwonił i pociąg zatrzymał, bo inaczej George się na niego spóźni. A to nie jego – Geroge’a wina, że pociągi Bytom-Katowice nie kursują punktualnie. No i pociąg z Katowic stał i George się nie spóźnił, za to pewnie 500 innych pasażerów tak.

George mnie nie lubi i złowieszczo patrzy, kiedy w sprawach prywatnych dzwonię ze służbowego telefonu.
Moja Siwucha powiedziała – choć go nie zna – że George jesst „zadęty” i niesympatyczny, bo kiedyś do mnie dzwoniła i George jakby łaskę robił, że telefon odebrał jak mnie w pokoju nie było.
Ja nie lubię George’a bo jest męczący. Zwyczajnie da się z nim siedzieć 2 godziny w pokoju i tyle. A niestety dzień pracy trwa godzin 8.
George jest bratem Dyrektora. Dyrektor mnie lubi i jestem Jego oczkiem w głowie. I mówi do mnie „Maleństwo”. I dlatego George nie lubi mnie jeszcze bardziej.
Nikt nie lubi George’a. Wiem, bo współpracownicy przychodzą do mnie z wyrazami współczucia, że muszę z nim siedzieć, a to chyba o sympatii względem niego nie świadczy.
George jest upierdliwy i wszystkiego się czepia i wszystko wie najlepiej. naraził się już wszystkim. Najlepiej się zna na technicznych nowinkach, najlepiej się zna na organizacji imprez sportowych, najlepiej się zna na płacach i księgowości i najlepiej się zna na sporcie w ogóle.
George ubiera się jak dupek i ma obwisły tyłek.
George miał pracować tu tylko pół roku z tego co wiem, doczekać do okresu przedemerytalnego i spadać. Siedzi już prawie rok i robi w kółko to samo.
George stara się czasem być zabawny co mu żałośnie wychodzi.
George lubi prawić złośliwości, ale nie potrafi ich przyjmować i zaraz się nadyma i obraża.
George się nie nadaje między ludzi.

Co ja tu robię????????

Spacery...

… z Traktorem bywają dziwne. Wczoraj wieczorem zaczepił mnie na spacerze ojciec Franciszkanin. Taki w habicie, okrąglutki, z siwą brodą, wyglądał nawet sympatycznie. Gadaliśmy chyba pół godziny bo ja chociaż do Kościoła nie chodzę i w Boga nie za bardzo wierzę lubię takie rozmowy. No i pyta się mnie gdzie mieszkam i z kim. tak jakoś naturalnie wyszło mu to pytanie, że nawet się nie oburzyłam na inwigilację. Mówię, że koło Delikatesów i z przyszłym mężem. Co mnie naszło??? Następnym razem proszę mnie stuknąć w czaszkę zanim palnę takie głupstwo. No i zaczęło się. A, że to co, niby takie małżeństwo na próbę? Że to grzech! Że to do niczego nie prowadzi! Że nie liczy się tylko sex! I mówię mu, że oczywiście, że nie tylko o sex chodzi, ale co mam kupować kota w worku. Wyjść za mąż a potem wkurzają mnie jego skarpetki pod krzesłem, to jak stęka leżąc na mnie i inne takie. Ojczulek się chyba zgorszył. I mówię mu, że z całym szacunkiem dla wiary i ludzi wierzących co ksiądz może wiedzieć o posiadaniu żony? A on mi na to, że wstąpił do klasztoru jak miał 16 lat, 54 lata żyje w celibacie, ale tego czego nie wiedział dowiedział się z książek i od lekarza, który im robił wykłady w klasztorze. I co mu niby miałam powiedzieć? Że pojęcia nie ma jak to jest mieć orgazm będąc w kobiecie??? Kpina. Słuchałam tego wszystkiego co mi wciskał (bardzo sympatycznie zresztą) i myslałam sobie, że księża powinni się też ucywilizować. Nie jestem za rżnięciem wszystkiego naokoło, wierzę w jakieś DOBRO niekoniecznie boga tego czy innego, ale takie gadania mnie rozbawia. I ten ksiądz mi mówi, że wiadomości o rodzinie wynosi się z domu.
C: A co jeśli w domu miało się idealną rodzinę rodzice się kochali a potem trafi się na żonę sekutnicę albo męża cholernika (tak jak mnie tu widzicie mu mówię). Wtedy cała nasza wiedza do kitu jest i do niczego. No bo niby skąd mamy wiedzieć jak się zachować kiedy mąż nas bije, a żona się puszcza?
I co na to usłyszałam???
OF: no nic, dobranoc, nie wycodze daleko bo mnie nogi strasznie bolą.
Nadmieniam że staliśmy 50 metrów od plebanii. Kpina. I dlatego nie chodzę do Kościoła, nie chodzę do spowiedzi, nie legitymuję się fałszywą wiarą w cokolwiek poza sobą samą, a ślub kościelny chociaż wiem, że to hipokryzja wezmę dla moich Rodziców, którzy swojego nie mieli i o niczym już chyba innym nie marzą tylko zobaczyć mnie w tej pieknej dziewiczej (hiehiehie)bieli. I tyle. I może ktoś powie, że przemawia przeze mnie fałsz, zakłamanie i niewiara. I dobrze. Wiarę straciłam jak miałam podbite trzeci raz oko, przez ukochanego byłego mojego. I jakby się ktoś pytał, dopóki nie mieszkaliśmy razem był idealny. Gdyby nie to, że „zgrzeszyłam i cudzołożyłam” to nieświadomie wyszłabym za damskiego boxera i dziś może mój trup rozkładałby się wraz z podciętymi nadgarstkami. I Bogom dzięki wszystkim, jeśli istnieją, że dali mi wtedy przeczytać Księgę Hioba i przekonać się, że się do tego po prostu nie nadaję.

wtorek, 6 maja 2003

Do dnia wczorajszego...

Nie lubię… nie lubię i już, jak wysyła mi się pierdoły nikomu niepotrzebne, które tylko zaśmiecają skrzynkę emilkową. Nie lubię, kiedy ktoś zaznacza całą swoją książkę adresatów i wysyła jakieś badziewie hurtowo. Nie lubię może dlatego, że ja to do kury nędzy nie „wszyscy” i nie lubię też dlatego, że nie lubię być traktowana kompleksowo i globalnie i generalnie i ogólnie. I w duszy mam czyjeś ochoty na sprawienie mi radości. Nie mam czasu na przeglądanie tego wszelakiego śmiecia, po prostu nie mam. Do tego w pracy nie otwierają mi się pliki jpg i pps w związku z czym wysyłanie tego do mnie i tak mija się z celem. Mało tego!!! Nie wydaje mi się zabawne czekanie 20 minut aż mi się skrzynka zapcha jakimiś pieroństwami. A już szczególnie nie lubię żartów w stulu „poznam twoje fantazję erotyczne wysyłając ci debilny adres debilnej strony, którą z ciekawości odwiedzisz i na której z ciekawości wypełnisz ankietę, która potem zostanie przesłana do mnie”. I tym sposobem dowiesz się czy chciałabym się pieprzyć z psem, czy z pięcioma facetami, czy może z trzema babkami, czy najbardziej podnieca mnie babranie partnera w czekoladzie, czy kurwa mać picie jego moczu, i czy jestem homo, bi czy hetero sexualna. I może to jest niesmaczne co piszę, ale się wkurzyłam. W zasadzie wkurzyłam się wczoraj ale nie miałam czasu napisać. I może to dobrze, że nie pisałam, bo polałaby się krew bynajmniej nie dziewicza. I Faraonku słoneczny nie o Tobie tu mowa, bo Ty wisisz na ścianie i już tak zostanie więc się strasznie przejmować tą notką nie musisz.
Więc jeszcze raz proszę nie wysyłać mi śmiecia wszelkiego bo stracę cierpliwość….

GRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR

poniedziałek, 5 maja 2003

Zasmakowałam...

…ostatnio w wyliczankach. Więc dziś też będzie licząco. Długi weekend minął na:
1. czwartek – Brenna. 2 godziny w korku między Żorami a Skoczowem, piękny szaszłyk na dębowej ławie, po którym odbijało mi się cały dzionek. Wejście na Błatnią, po którym Grzech nie mógł chodzić dwa dni, takie miał zakwasy. Wybiegany pies, wybiegani my. Wdychany boski zapach krowiego łajna:) Frisze luft jak złoto:)
2. piątek – Przeczyce, jeziorko, opalona kobra, wykąpany pies, uciorany Grzech jak Święta Ziemia, załapane pierwsze promyki słonka. Wieczorem koncert IRA – szaleństwo i wspólne śpiewanie. Pies boi się maszyny do popcornu i świecących pałeczek.
3. sobota – błogie lenistwo. Za oknem leje. Cały dzień przespany. Wstałam o 17.30, po to tylko,żeby zjeść genialną pizze Grzecha.
4. niedziela – Przeczyce. Kobra spalona, Traktor złapał charta i prawie anorektykowi przetrącił kręgosłup. Jakaś baba spadła z leżaka chcąc przytrzymać swojego psa wielkości krowy – przypiętego zresztą do przyczepy campingowej. Pies wykąpany wypływany, Grzech ucioprany jak Święto Ziemia. Wieczorem zamiast Rudiego (dni mi się pochrzaniły) balety z moimi Rodzicami. Grja i tupią „Śwagry”. Grzech boi się moich wygibasów. Chcemy z Mamą tańczyć, ale chopy bronią się ręcami i nogami. Wracam do domu z potworną czkawką wcale nie pijacką.

Ogólnie wsio udane. Tylko tego Rudiego żal. Co mi się ubzdurało z tą niedzielą??

środa, 30 kwietnia 2003

Maj

Plany majowe:
jutro Brenna
pojutrze ZOO i koncert IRA
popojutrze Wisła
popopojutrze Równica i koncert Ryczących Dwudziestek i Rudiego Shuberta

kocham MAJ:)))))))))))))))

Ciężka praca wzbogaca...

„Poranek kojota”
„Spawn”
„Szeregowiec Ryan”
„Legally Blonde”
„Body”
„Czego pragną kobiety”
„E=mc2″
„Przepowiednia”

…filmy obejrzane……………w pracy:))))))

wtorek, 29 kwietnia 2003

Dzisiaj żyjesz...

jutro nie…

W grudniu syn sąsiadki, z którą w życiu słowa nie zamieniłam poza „dzień dobry” zaginął. Wyszedł z domu i szlag go trafił. Nie wiadomo gdzie się podział. Sebastian miał na imię, lat 14 czy 16, coś koło tego. W tamtym domu dzieciów jak mrówków, jeszcze chyba troje mniejszych i pies boxer – Killer. A, no i ojciec alkoholik – niegroźny. Znaczy schlewał się i szedł spać, awantur nie robił, pieniądze przepijał tylko swoje, kasy żony nie ruszył. W zeszłym roku zrobili remont kuchni – na niebiesko – ładnie nawet. Matka sprzątaczka, czy jak kto woli dozorczyni, zamiata nasze okoliczne ulice, klatki schodowe myje. A Sebastian wychodził z Killerem na spacery, z rodzeństwem się bawił – zwyczajny chłopak. Nigdy nie słyszałam, żeby klął, wrzeszczał – inny jakiś był niż reszta dzieci z podwórka co to po śmietnikach się goni i to za najlepszą zabawę uważa. Zawsze się kłaniał jak mnie widział, przed Grzechem uciekał wzrokiem, ale Grzech na wszystkich działa odstraszająco – taki ma pychol nieprzystępny snoba-milionera (chociaż taki z Niego milioner jak z koziej dupy trąbka, a snobem jest tylko troszkę).
No więc, Sebastian wyszedł z domu i nie wrócił. Matka szukała go najpierw z policją, jeździła radiowozami po okolicy, potem sama pytała ludzi, rozwieszała plakaty. Płakała siedząc w oknie nowej kuchni. A na parapecie ma pięknego kaktusa i papirus. Dla mnie też hoduje szczepkę, bo mój papirus w prezencie dostany zdechły jakiś jest.
Ani przez chwilę chyba nie przestała wierzyć, że syn po prostu miał dosyć ojca, że wpadł w złe towarzystwo i po prostu postanowił sobie zrobić przerwę od życia rodzinnego, ale w końcu wróci.
Wiem o tym wszystkim od Pani Krysi, która mieszka nad nami i psa Lorda ma co Traktora nie lubi.
No, więc mama Sebastiana wierzyła ciągle, że on wróci.

Dziś dowiedziałam się, że w zeszłym tygodniu ktoś znalazł zwłoki Sebastiana w blokach przy naszej ulicy przeznaczonych do rozbiórki.

Nie wiem, czy zmarł sam z siebie, czy został zamordowany, ale pewnikiem się dowiem. Zawsze niechcący dowiaduję się dziwnych rzeczy.

Szkoda… taki był… normalny…

Wróciła...

…Macica moja… znaczy Matka Polka…znaczy Mały John zawitał na ziemi ojczystej. Trzy godziny opóźnienia miał autobyś, Tato wystał się na dworcu jak dziki patyczak…boroczek. No ale wróciła.
Po szkoleniu Traktora pojechaliśmy z Grzechem do Jego FuturoTeściów. A tam jak grom z niebiesiech spadły na mnie przykazania:
1. Nie ćwicz tyle na siłowni, kobiecie taka budowa niepotrzebna.
2. Nie chudnij tyle bo dostaniesz anoreksji albo innej cholery.
3. Nie chodź w rozpuszczonych włosach bo ci do oczu lecą i przeszkadzają patrzeć.
4. Nie musztruj tak tego biednego psa.
5. Nie pij tyle kawy bo to niezdrowe.

… i tak dalej i w kółko… Odzwyczaiłam się. Trzy miesiące Jej nie było i tak mi jakoś było dorośle, a teraz przyjechała i ja w pierwszej godzinie tego powrotu poczułam się, jakbym miała 10 góra 15 lat. Taka malunia Mamy Pitunia, jak to Siwulec mój zwykł mówić. Bosh. Pozbieraliśmy więc szybciutko prezenty przywiezione z zagramanicy w tym boskie serki „Philadelphia” z paluszkami nie-do-dostania w tym zapyziałym kraju i wymawiając się maminym zmęczeniem podróżą umknęliśmy do domq. Ulga. Muszę się na nowo przyzwyczajać do tego, że ktoś mi kazania prawi. Męczące to jest jak byk, tym bardziej dwa razy do roku. Ale cóż, będę grzeczną córunią mamuni to może coś jeszcze dostanę:) Materialistka podła ja!!!

poniedziałek, 28 kwietnia 2003

JESZCZE...

GODZINY DWIE I MAŁYM JOHNEM ZOBACZĘ SIĘ!!!!!

Życie erotyczne Cleos

Pozwolę sobie zastosować technikę pisania Misiaków i mam nadzieję, że nie zostanę za to zlinczowana:)

Cleos świńskim truchtem biegnie za Grzechem do kuchni by dobrać się do Jego ciachowatego tyłeczka.
C: Mam Cię, teraz Ci już nic nie pomoże. Tutaj!!! Teraz!!! Na tych kafelkach!!!
G lekko poturbowany namiętnymi uściskami: UGHRGGRRR
Zlegają na kafelkach zimnych jak stado byków.
C krzywiąc się z bólu: Mamoooooooo, jeronie Grzech co mi się stało!!! Mamooo jak boli!!!
G zdezorientowany: Ale o so chosi???
C: Heksa mi wlazła i żić, w pośladek!!! Nie moga się ruszić. Pieronie chopie co my teroz zrobiemy??
Powszechnie wiadomo, że ślonsko godka działa na Grzecha jak najlepsza antykoncepja – opada wszystko ciśnienie i szczęka.
Pies wyczuwając tragizm chwili kładzie się Grzechowi na twarzy.
G przygnieciony z leksza: Ghhhhhugh ała.
C: Traktor złaź z pana gdzieś dupsko uwalił??
G z nadzieją: Cleos? Możesz się ruszyć?
C: Jakoś tak niekoniecznie. Łojesooooooo!!! Mój tyłek… Jak to boli!!!
G: Poczekaj, nogę wyprostować potrafisz? To Cię przeturlamy…
C: Zdurniałeś? Nogę? Ja tyłkiem nie potrafię ruszyć a Ty mi nogę chcesz wyrwać!!!
G: Nie ruszaj się wyczołgam się spod Ciebie…
C: BOOOOOLIIIIII, SADYYSTOOOOO. Zachciało Ci się brykania!!! Zboczeniec!!!
G: Ja? Czekaj nie ruszaj się…czołgam się…
Grzech jak glista wyłazi spod Cleos. Cleos nadal rozżabiona spoczywa błogo na posadzce.
C: Teraz mnie podnieś jakoś ogierze kura mać!!!

THE END

Dodać należy, że bohaterowie podczas w/w sceny kompletnie ubrani plątali się we własne, tudzież cudze dresy, bluzy i inne przy planowanym brykaniu zbędne części garderoby.

6 i 1/2 GODZINY...

… I MAŁY JOHN BĘDZIE NA ŁONIE RODZINY!!!!!!!

piątek, 25 kwietnia 2003

Po kiego grzyba...

… mi ten blog? Szczerze? Po nic… Nie mam potrzeby wypisywania się z emocji… a nawet jeśli mam to przecież piszę pamiętnik od chyba 1993 roku. Już powstaje jego drugi tom:) Tam mogę wypisać wszystko to, co mnie gnębi. Tam przeżywałam pierwszy raz, rozprawę sądową, napady, miłości Przyjaciół i ich problemy, rozwód i uwodzenie Grzecha. Tutaj pisze, po prostu dlatego, że lubię pisać. Założenie bloga było reakcją na (wybacz Offca) owczy pęd. Założyła Medea, Muza, eXXX to niby czemu ja nie? Potem wyzwaniem był html – pomógł eXXXio:) Dzięki Bracie:) A potem Żona Nr 3 przeczytała jedną moją książkę i powiedziała, że muszę pisać – czy mam czas czy nie. Moja tzw. „pisarska” próżność została mile połechtana z włosem no i pisze. Żadne to wywnętrzanie się, bo Grzechowi marudzę jak mi się coś nie podoba, tak jak tu, Przyjaciele wiedzą co powiem zanim się odezwę, wrogowie ze mną nie gadają i całe ich szczęście. Na blogu jak w życiu:) Więc po co mi on? Po nic – powtarzam jeszcze raz. Chyba tylko (albo aż) po to, żeby tu pogadać ze Słonkami, których pewnie nigdy na żywca nie zobaczę. Żeby Was poznawać, w takim sstopniu w jaki dajecie się poznać. Żeby pisać sobie pierdołki i mieć zwykłą radość z tego, że ktoś to czyta – czasem przypadkowo – czasem bo wpada tu stale.
Jednym słowem piszę bo lubię:)))
I chyba tylko dlatego, bo przecież wielkich mądrości nie zamykam na tej stronie, tylko zwyczajne słoneczne życie.
A może się mylę?