licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 26 listopada 2005

Cleosi telefoniczne przypadki

Dzwoni Cleos do „Świata Książki”, żeby zamówić od dawna upatrzoną „Teczkę Hitlera”. Odbiera facet:
Facet: Świąt Książki, Maciej Jakiśtam dzień dobry.
Cleos: Dzień dobry, chciałam złożyć zamówienie.
Facet: Numer członka?
Cleos: (dławiąc się ze śmiechu) Przykro mi, ale nie wiem, nie liczyłam.
Facet: (grobowa cisza)
Cleos: Ale jeśli pomoże Panu numer członkowski to już podaje: 54…

Facet przyjął zamówienie, podziękował i ekspresowo odłożył słuchawkę. No przepraszam, a powinnam była liczyć???

czwartek, 24 listopada 2005

Everybody chore...

…niestety. Smok chyrla, smarka i generalnie biedny jest. Podniesiona poduszka tylko trochę ułatwia zasypianie. Cudem przespała całą noc. 15 tysięcy syropów ma poprawić sytuację – zobaczymy.
Ja lekko zachrypnięta, zakatarzona, niekoniecznie pociągająca. O ile chrypka powoduje seksownijeszy głos, to zatkany nos ewidentnie niweluje ten skutek. Tfu, psia para, nie lubię!!!

Mój adwokat ma francuskie nazwisko. I dobry jest. Wojna rozpoczęta, trupy jeszcze nie padły, ale już wkrótce być może, kto wie i dlaczego niby nie??? Kolejne kłamstwa mj’a być może go pogrążą. I jego żonę, i córkę, i teściów, i rodziców, dziadków z obu stron, pradziadków i 7 pokoleń wstecz i do przodu. Gdyby miał psa, albo chociaż kanarka też stałyby sięofiarami tej batalii.

2 kg mniej. Pocieszające, ale to jeszcze nie to. W obliczu zdychania na gardło i inne dolegliwości piątkowy basen szlag trafił nagły jasny. Pozostaje tylko grzenie w saunie.

Kostium chciałam kupić sobie. Do tej torebki najboskiejszej, co to mi ją Marchwiak z Red Bullem sprezentowali. Uprasza się szanownych sprzedawców o nieprzywieszanie cen w wysokości 600 PLN na upatrzonych przeze mnie ciuchach, bo zejdę na zawał. Zejście byłoby opłacalne nawet dla Smoka i Grzecha, bo dosyć wysoko jestem ubezpieczona. W takim wypadku proszę mnie koniecznie pochować w tym kostiumie, który przyczyną śmierci stał się. Bo piękny był zaprawdę powiadam Wam.

A propos – zwłoki moje należy spalić, zapakować w urnę i pochować w granitowym grobowcu z ciężkimi łańcuchami. Będę miała blisko do Babci Gerdy na pogaduchy. I niech Krzychu nie śpiewa tych swoich wyciskaczy łez na pożegnaniu w kaplicy. Wolałabym, żeby płakali tylko ci, co faktycznie będą żałować moich zwłok, a nie ci, którym to zejście przyniesie ulgę i tylko im się głos Krzycha tak strasznie spodoba. I żadnego karawnu sobie nie życzę. Widziałam raz jak jechali z trumną, a techno waliło na pół ulicy. Dziękuję, postoję (a raczej poleżę) nie lubię rąbanki. Ewentualnie powóz może być. Ten co stoi na podwórzu przed kaplicą.

No, chwila. Bo ja się chyba nie wybieram umierać, przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. Ale, że lubię mieć zaplanowane działania na trochę czasu do przodu… To na trąbce niech Krzychu zagra nad grobem. No.

Czy ja już mówiłam, że trochę zdołowana jestem???

wtorek, 22 listopada 2005

A gdybym tak...

…została artystką ludową??? Mogłabym układać ikebany na przykład. Albo malować na ścianach. Albo malować kiczowate kwiaty w wazonie i jelenie na rykowisku. Albo robić witraże. Albo pisać wiersze o miłości i wrzucać je do szuflady. Albo bajki dla dzici klecić i rozdawać je potem znajomym. Albo robić dziwaczne kompozycje z byleczego. Albo cokolwiek. Mogłabym może otworzyć knajpę. Nazywałaby się Smocza Nora, albo jakoś tak. Mogłabym wydać moje książki. Mogłabym napisać nowe. Mogłabym wysyłać więcej CV. Mogłabym coś zmienić…

Czemu tego nie robię???:(((

czwartek, 17 listopada 2005

Olejek eukaliptusowy...

…gigantyczna piana, woda w temperaturze wrzenia, książka (ten Hammett mnie wykończy „Wielki skok” i „Dwaj detektywi” w jeden wieczór), maseczka oczyszczająca, zimna woda mineralna. Czyżbym się relaksowała???

I oczywiście wypłacajmy od stycznia becikowe, a jakże!!! Będziemy mieć więcej dzieci. Więcej pijanych konkubentów i głupich matek będzie się znęcało nad większą ilością niemowląt. Więcej beczek po kapuście wypełni się zwłokami „opłacalnych” dzieci. Mnożyć się będzie biedota i ciemnota, bo wykształocona, myśląca matka urodzi tyle dzieci na ile ją stać, a nie tyle ile becikowego będzie mogła przepić. Potem z tych becikowych dzieci wyrosną tępi, zaniedbani bandyci, którzy swoje zbrodnie będą tłumaczyć brakiem miłości rodzicielskiej. Bo rodzice kochali becikowe, a nie to życie poczęte i urodzone. Wypłacajmy!!! A co, a końcu mamy niż demograficzny czyż nie??? Trzeba go zniwelować biedotą, prokreacją na siłę dla pieniędzy, narodzinami becikowych pijaczków. No przecież potrzeba nam młodych, prężnych. Jeśli Pani Madzia z dołu urodzi kolejne dziecko dla becikowego, to będzie to już 5. Mąż alkoholik. Jednego syna jej zamordowali jak się poszedł smykać po kamienicach do rozbiórki. Pozostałe dzieci do 22-giej na podwórku – gorąco, mróz, lato czy zima – ciągle. Najlepsza zabawa??? Wsadzić kolegę do pudła kartonowego po telewizorze na przykład i kopać, kopać z całych sił, zbiorowo, aż zacznie histerycznie płakać, bo ktoś przez karton trafił butem w głowę. A może zabić od razu??? 15-letnia córka pali pod oknami mamusinego pokoju. Mam trochę więcej lat i też paliłam, ale nigdy nie zapaliłam przy Dużym, chociaż wiedział, że palę. Głupio mi było po prostu. Ale Justynka się nie przejmuje. Ma tlenione włoski, obcisłe spodnie i całuje się z kim popadnie za papierosa. No właśnie takiech becikowych rodzin nam potrzeba!!! A do tego marzę po prostu o tym, żeby finansować z moich cholernych podatków kolejne patologiczne narodziny w Łodzi, Knurowie czy innym Kopydłowie. Po nocach spać nie mogę, bo zastanawiam się czy aby na pewno moje pieniądze trafią do jakiejś fantastycznej rodzinki, która w nosie ma rozsądne decyzje i odpowiedzialność za wykształcenie i wychowanie dzieci. Bo jeszcze nie daj Bóg te podatki pójdą na naprawę dróg, na edukację, kulturę czy cokolwiek innego. Protestuję!!! Domagam się od rządu gwarancji na piśmie najlepiej, że kasa pójdzie na panią Helę, która dostawszy becikowe pobiegnie do nocnego po flaszkę, a niemowlę będzie wyło z głodu.
No nie mogę, no…

środa, 16 listopada 2005

Zmęczywszy się...

…szalonym galopem, dzikim cwałem, rączym kłusem majestatycznym stępem i elementami rodeo Wierzgająca Kobyła przystanęła na chwilę. Spojrzała na jeźdźca błagalnie i parsknęła opluwając okolicę. Szalony Vic serce miał dobre, choć zaprawione w licznych pojedynkach ze smokami i pluszowym lwem, więc przerzucił nogę nad grzbietem Wierzgającej Kobyły, której dosiadał na oklep i zgrabnie zeskoczył na ziemię. „Niech sobie odpocznie starowina” – pomyślał i przykucnął obok Kobyły, by zbadać stan swoich skarpet. ABSy trzymały się idealnie, jakby ktoś zrobił odlew na stopę Szalonego Vica. Rozejrzał się po okolicy i jego twarz rozjaśnił dziewięciozębowy uśmiech. W oddali zobaczył bowiem Indianina o imieniu Krzywy Nos. Podniósł się z ziemi i pognał na spotkanie przyjaciela. Wpadli sobie w objęcia i odtańczywszy dziki taniec radości zlegli na prerii i jak nakazywał stary indiański zwyczaj łaskotali się na powitanie. Widząc to Wierzgająca Kobyła położyła się powolutku i robiąc bokami dziękowała indiańskim i kowbojskim bogom za tę chwilę wytchnienia. Błogi stan nie trwał jednak długo. Szalony Vic porzucił Krzywego Nosa i poszturchując Wierzgającą Kobyłę powiedział w lokalnym narzeczu „Ńniiie, izi ńniiiie iha”. Kobyła zrozumiała. Podniosła się ociężale, Szalony Vic wgramolił się na jej grzbiet depcząc po drodze inne części jej ciała. Na pytanie Krzywego Nosa „Jedziesz dalej?” pokręcił energicznie głową, aż zafalowały jego włosy „Ńnie, nieee, nieee, nieee”, co oczywiście oznaczało, że jedzie. No i pojechali – dzikim galopem, rączym kłusem, majestatycznym stępem, wariackim cwałem z elementami rodeo, a potem Szalony Vic zeskoczył z Kobyły, której dosiadał na oklep i kucnął, żeby sprawdzić stan swoich skarpet…

itd., itp., przez dwie godziny prawie…

wtorek, 15 listopada 2005

Miałam się nie przejmować...

…tak??? Olewać naród i potrzebujących, tak??? Udało mi się przez parę godzin.

Z wizytą u Małego Johna i Dużego. Dzwoni Buniu brat Małego Johna, że drugi brat cośtam-cośtam. Wywnętrza się przez ten telefon, widzę jak Małemu Johnowi kąciki ust opadają tworząc lekko wkurzoną podkówkę. Odkłada słuchawkę, realcjonuje rozmowę, mówię „Olej to. Co masz zrobić, lecieć z pomocą? A może rozwiązać za Bunia problem? To tak samo jego brat jak i twój.” Szlag mnie trafia na ludzką bezmyślność, ale nic to, twarda jestem, na bok się czeszę, nie będzie Buniu pluł nam w twarz ni dzieci nam łonacył. Wkurzam się, ale asertywność trwa. To mój wujek co prawda i jeden i drugi, ale rodzinne awantury rodzeństwa Małego Johna znudziły mi się już jakiś czas temu. W nosie to mam i to samo radzę Małemu Johnowi.

Wracam od Rodziców wieczorkiem, Smok w wózku macha łapami na wszystkie strony i gęga. Na chodniku, zwinięty w kłębek leży mężczyzna. Trup, pijany – nie wiem. Ręce mi kostnieją z zimna. Mrozu nie ma, ale dlaczego ma spać albo umierać na ulicy? Ulicą przejeżdża radiowóz. Nawet nie zwalnia. Za nim ambulans – to samo. Telefon. Niech go zabiorą na izbę, do szpitala, gdziekolwiek, ale niech tu nie leży, bo go jeszcze skopią te wyrostki, co to ich mijałam chwilę temu. Nie czekam na policję, bo Smok marudzi, ale oglądam się za siebie przynajmniej 15 razy. Nadal leży i mam nadzieję, że nie dostanie nagle przypływu sił witalnych i nie wstanie tylko po to, żeby przewrócić się w miejscu, gdzie wezwana policja już go nie znajdzie. Cholera. Gdybym była sama, bez dziecka…

Tiaaa. No i to tyle jeśli o nieokazywanie pomocy chodzi. Dziwne. TE sprawy rodzinne zobojętniały mi całkowicie. Kto chce niech się zapije, kto chce niech się zasnobuje, kto chce niech kłamie na potęgę. Zwisa mi to. Ale człowiek leżący na chodniku, podczas kiedy ja za chwilkę będę w nagrzanej łazience kąpała Smoka, zwyczajnie mnie rusza i nie potrafię przejść obojętnie.

Do tego Grzech namawia na „Prześladowcę” nagranego jakiś czas temu. Opatuleni kocem, wbici w kanapę oglądamy. Najpierw wyłamuję Grzechowi palce, potem wbijam pazury w jego przedramię niemal wyrywając żyły. Chcesz zapalić kochany??? Musisz sobie poradzić jedną ręką, bo tej drugiej ja nie puszczę za Chiny Ludowe – ze strachu. Film się kończy i Grzech stoi pod drzwiami łazienki czekając aż zrobię co się robi w łazience i pilnując, żeby mnie nie zaatakował szalony kierowca wielkiej ciężarówki. No tak mam i nic na to nie poradzę. Po każdym oglądnięciu dobrego horroru nie wchodzę do ciemnego pokoju, nie poruszam się po mieszkaniu bez towarzystwa chociażby psa, kąpię się przy otwartych drzwiach łazienki i w ogóle dostaję spazmów przy każdym szeleście.
Tak. Nigdy nie mówiłam, że jestem całkowicie normalna.

A błękitna bielizna działa na mnie kojąco:)))

poniedziałek, 14 listopada 2005

Gdybym kiedyś miała ochotę...

…pomóc komuś, finansowo głównie, rękę wyciągnąć do potrzebującego, to ja upoważniam Wszystkich To Czytających, żeby mnie kopnęli w zadek na opamiętanie.
Królika zwolnili. Ostatecznie udało nam się wywalczyć zwolnienie za porozumieniem stron zamiast dyscyplinary. Okazało się, że sprawa ciągnęła się od maja. Że notatki służbowe na temat Jej picia na L-4 mnożyły się jak norki latem. Że miała propozycję leczenia AA, którą to propozycję odrzuciła chociaż to był warunek Richarda żeby została w pracy. Że ma nad sobą pracownika MOPSu, który proponował Jej leczenie zamknięte i że tę propozycję też odrzuciła. Że sąsiedzi i barmanki z okolicznych pubów często-gęsto dzwonili do pracy, że ona niby na L-4 a pije i po policję, bo robiła się po alkoholu agresywna. I w końcu, że ktoś z pracy „uprzejmie donosił”, iż cyt. z notatki służbowej „o piciu na L-4 świadczyły po powrocie do pracy: drżenie rąk, torsje, mętny wzrok i odór niestrawionego alkoholu.” Znaczy ktoś po prostu chciał Jej dokopać. No i dokopał, tylko, że w wyniku tego kopa sprawa wygląda jak następuje:
Wzięłam dla Niej pożyczkę na siebie, na moje nazwisko, bo obie swoje miała już wzięte. Spłacała sumiennie, ale zostało jeszcze 950 PLN, które nie wiadomo kto spłaci, bo
oprócz tego ma 2000 PLN i 3000 PLN swoich pożyczek, które żyrowały koleżanki z księgowości.
Wszystkie 5 jak tu jesteśmy mamy przewalone, bo nikt nie wie, czy Ona w ogóle zamierza to spłacać. Mało tego. W zakładowym funduszu ma wkład jakiśtam, wysokości nie znam, ale jeśli będzie go można zabezpieczyć to na poczet JEJ pożyczek. Moja wzięta dla Niej będzie leżała i czekała na Jej dobre chęci, a jeśli ich zabraknie to będę ją płaciła JA. Szlag mnie trafia. Czy ja się nigdy nie nauczę, że ludziom się NIE POMAGA, bo się na tym wychodzi jak za przeproszeniem wyruchany Zabłocki na mydle???

Jakby tego było mało w środę jadę do mojego adwokata, który ma mnie ratować, w sądzie przed płaceniem kolejnemu potrzebującemu, któremu kiedyś pomogłam. Sprawa z MJ 23 listopada.

Ja bardzo proszę, wszystkich, z których zdaniem się liczę, żeby mnie sprowadzali na ziemię, jak tylko usłyszą u mnie werbalny tudzież pozawerbalny przekaz mający na celu udzielenie komukolwiek finansowego wsparcia w jakiejkolwiek formie. Bo inaczej dobrym kura jego mać sercem doprowadzę się do ruiny i w życiu nie wybuduję tego Helplandu. Dziękuję.

Dla zapomnienia „Sokół maltański” Hammetta. Przeczytałam jednym tchem, a mimo to nie potrafię zapomnieć. Cholera.

czwartek, 10 listopada 2005

c.d. ...

…następuje…
Kto pamiętał temu dzięki. Kto zapomniał, niech spada na drzewostan. Tyle.

Kraśko całkowicie mnie pochłonął. „Tunel” i „Orbita śmierci”. Dwa wieczory – dwie książki.

Od Grzecha – benjamin wielki jak stodoła i „Autobiografia” ukochanej Chmielewskiej. Potem goście, goście, goście, a na koniec kojący drink jeżynowy i lody nugatowe.

Humor popsuty sprawą Królika. Jeśli Ją zwolnią, być może straci prawo do opieki nad dzieckiem. Jeśli straci syna być może całkowicie się załamie. Przyjmowałyśmy się do pracy razem. Czasem miałabym ochotę walnąć Ją w ten rudy łeb, odwrócić się na pięcie, pokazać język tudzież palec. Jest kłótliwa, humorzasta, rozkapryszona, rozpieszczona, egoistyczna. Lubię Ją, chociaż jest trudna. Nigdy nie zrobiła mi nic złego, nie powiedziała złego słowa. Tymczasem teraz pół firmy, jeśli nie cała obgaduje Ją i robi zakłady czy wyleci czy jednak nie. Gdybym tylko mogła coś zrobić… cokolwiek… Parę pomysłów już podsunęłam (dzięki Dziobak), ale czy to wystarczy??? Może dlatego ten wczorajszy dzień niby uroczysty i specjalny był dla mnie jakoś smutny i zatroskany. Cholera. A może powinnam pogadać z Richardem??? Zadzwoniłam do Niej wczoraj, żeby powiedzieć, że będziemy o Nią walczyć. Rozpłakała się i szlochała w słuchawkę „Cleos ja już nigdy, obiecuję, że nigdy.” Nie załapałam, „już nigdy nie będę piła” – dokończyła i płakała dalej. Co mogłam powiedzieć??? „Trzymaj się słońce i nie dawaj się. Powalczymy.” No bo co innego??? Że Jej nie wierzę??? Że jeśli ktoś ma problem z alkoholem to nie powinien obiecywać cudów tylko po prostu się starać??? Że potrzebna Jej pomoc specjalisty??? Że nawet wtedy nie będę Jej wierzyła, że „już nigdy”??? O Matko, koszmar jakiś. Ciągle o tym myślę, bo Ona w gruncie rzeczy jest dobrą koleżanką, niezłą pracownicą i w końcu człowiekiem, któremu trzeba dać szansę, czyż nie??? Czy tylko ja tak myślę, czy może Richard też dojdzie do takiego wniosku??? Niech to się już wyjaśni, bo nie zasnę dziś spokojnie…

wtorek, 8 listopada 2005

Być może Iwa...

…ma rację. Zrobiłam podsumowanie i tak:
Grzechowi Gwiazda dorobiła rogi,
Rafiemu_Fafiemu żona (już była) dorobiła rogi,
ojciec jednej mojej znajomej zdradza żonę,
ktoś bardzo mi bliski podobnie,
moja koleżanka spotyka się z żonatym facetem,
druga będąc żoną bzyknęła znajomego żonatego,
w pracy jedna ma TYLKO żonatych kochanków,
druga pracowa ukrywa przed światem romans z żonatym z pracy,
trzecia pracowa ma kochanka i jej mąż ma kochankę – taki układ,
Bezradny bzyka co się rusza i na drzewo nie ucieka – żona nie wie chyba,
blogowe znajome conajmniej trzy mają romanse i mężów w domu,
MJ będąc z kobietą w związku nieformalnym zaseksił inną i to na tyle skutecznie, że się z nią potem ożenił „bo dziecko”,
moja, nazwijmy ją Była Znajoma miała romans z kolegą z pracy – mąż na stanie,
ktoś z Rodziny zdradzał regularnie.
WNIOSEK: Być może Iwa ma rację, że nie warto ufać, nie ma prawdziwej miłości, a szacunek w związku i szczerość to przeżytki. Tylko w takim razie po co to wszystko??? To zakochanie, zauroczenie, oddanie siebie drugiemu człowiekowi??? Wizja dosyć makabryczna, dosyć dołująca i w ogóle niesłoneczna.

Dla poprawy humoru w dwa wieczory „Skorpion” Jana Kraśko. Kawałek dobrej sensacji zawsze jest mile widziany:)))

poniedziałek, 7 listopada 2005

Skończyłam wreszcie...

…567 stron opisów, który baon, którego dyonu, który pluton czy inna garstka ludzi rozwaliła nieprzyjaciela. I czyje nogi/ręce/głowy/jelita/inne wnętrzności poleciały w jakim kierunku. 567 stron wcale nie heroicznych wyczynów z uśmiechem zwycięstwa na ustach, tylko strachu, krwi, krzyku, walki. Bez patosu, zbędnych ozdobników w stylu „i szli na śmierć czwórkami z pieśnią na ustach”. I owszem, jest tam opisana scena, kiedy nie mając już amunicji i nadziei śpiewali hymn. Tylko czy to było bohaterstwo czy rozpacz??? Przeczytałam… z niejakim mozołem i chwilowym zniechęceniem, bo co strona to samo, co akapit podobnie, co kilka zdań śmierć i wojenne obrzydliwości. Jeśli ktoś nie kocha się w reportażu, nie lubi historii, a II wojnę światową ma w odwłoku, to ja zdecydowanie nie polecam „Monte Cassino” Wańkowicza. Nie ma szans, żeby nie-pasjonat dobrnął chociaż do 200 strony.

Po chyba 4 latach ruszania tylko przy okazji odkurzania, wczoraj wzięłam do ręki gitarę w celu wydobycia kilku dźwięków. Nastroiłam, opuszki palców zabolały odzwyczajone od strun – dźwięk wydobył się czysty. Pamiętam jeszcze… Chwila wspomnień… Tomek usypiający mnie grą na gitarze, wakacje spędzone na nauce „Ballady o Krzyżowcu”, mozolne tłuczenie sobie do łba i palców „Domu Wschodzącego Słońca”, ogień na kominku z gitarą w tle, Boski Alex i nasze najboskiejsze „Dwa serca, dwa smutki” śpiewane w duecie z Marchwiakiem, wieczory z przyjaciółmi w moim czarno-białym pokoju u Rodziców i wściekłe walenie w struny, gitara w szkole i przerwy między lekcjami wypełnione śpiewami całej klasy – na korytarzu, siedząc na torbach i plecakach. Pamiętam jeszcze… Potrafię… Może Smokowi się spodoba i będziemy sobie kiedyś rodzinnie grały-śpiewały??? Kto wie???

Wczorajsze poranne mgły przypomniały mi, że to jesień już. Okien kamienicy po drugiej stronie podwórza nie było widać do 11.00 prawie. Przyleciały gawrony, kruki i inne wrony. Straszą czarnymi plamami na dachach i szaroburym trawniku. Wydawałoby się, że tak się nagle zrobiło niesłonecznie. Nie dla mnie. U mnie ciągle słońce i tropikalne klimaty. Bo to ode mnie zależy jaką porę roku mam w sercu… nie od głupiej pogody:)))

piątek, 4 listopada 2005

Poznałam Go...

…cztery lata temu na Otwartych Mistrzostwach Polski w Aiki Ju-Jitsu. Prowadziłam turniej a On przyjechał z Azerbejdżanu. Wyglądał tak, że gdybym Go spotkała w ciemnym zaułku spinkalałabym gdzie pieprz rośnie. Pokireszowana twarz, wybite dwa zęby, wstawiony złoty – typowy bandzior. Ciało wygimnastykowane do granic ludzkiej wytrzymałości. Przyjechał zwyciężyć – pokonał Go młodszy z Moskwy. Razem z synem robili pokaz walki na noże – krew w żyłach się mroziła. On krępy, czarnowłosy, czarnooki z zaciętością wymachujący ostrzem przed twarzą czarnookiego, czarnowłosego 9-latka. I ten 9-latek atakujący po to, żeby pokazać jak zabić. W przerwie, w kawiarni okazał się miłym człowiekiem, mądrym życiową mądrością nabytą w zaułkach Baku, na matach walk amatorskich za pieniądze, w kraju, gdzie przeżywają najsilniejsi i najsprytniejsi i ci, którzy potrafią posługiwać się nożem lepiej niż inni. On potrafił. To Go zgubiło. Po turnieju wrócił do ojczyzny i w bójce ulicznej zabił człowieka. Ten, który opowiadał pięknie o azerskich krajobrazach i z miłością o rodzinie i kraju. Ten, który delikatnie głaskał głowę syna tuż po pokazie. Spędził w więzieniu dwa lata. I dalej był mistrzem noża. To widocznie nie podobało się młodszym, chcącym Jego tytułu mistrza. Zamordowali Go podrzynając od tyłu gardło. Tchórze. Gdyby stanęli z Nim twarzą w twarz nie mieliby szans. Tymczasem nawet nie zdążył wyjąć swojego noża – srebrnego z inkrustacjami z masy perłowej. Noża nie zabrali… z szacunku dla Jego mistrzostwa. Paranoja. Z tym nożem Go pochowano. Jego syn teraz 13-letni jest teraz mistrzem juniorów. Najlepszym. Czarne oczy z zawziętością śledzą ruchy pzeciwnika na macie, po to, żeby zadać ten jeden jedyny kończący walkę cios. Gdyby znalazł morderców ojca zabiłby z zimną krwią i po mistrzowsku – jestem tego pewna.
Dowiedziałam się dzisiaj… To był naprawdę wyjątkowy człowiek…

czwartek, 3 listopada 2005

Czy kapelusz...

…a la Michael Jackson to NAPRAWDĘ aż taka ekstrawagancja, żeby WSZYSCY w drodze z domu do pracy gapili się jak sroki w g… w gnat oczywista??? Tudzież niczym cielęta w malowane wrota??? Bo ja nie rozumiem tu czegoś chyba… Dwa dni temu, NIKT nie zwracał uwagi na megagigantyczne tapiry na łbach, wypacykowane laleczki Barbie na hiperwysokich obcasikach grzęznących w cmentarnych opadniętych liściach, na futra fioletowe, gdy słońce wali tak, że lato się przypomina, na ogromniaste kolczyki obrywające uszy. NIKT. Wszyscy za to robili – jak to z Offcą ustaliłyśmy – lansu lansu podczas transu. Dwa dni temu, ten, kto miał ochotę mógł wdziać nawet płaszcz z suszonych wyprawionych kup krowich i byłby trendy i normalny. DZISIAJ kapelusz na głowie doprowadza naród do spazmów zdziwienia. Ludzie są jednak dziwni.

środa, 2 listopada 2005

Na poprawę humoru...

…gdyby ktoś miał skopany:

Ktoś trafił na mój blog po wpisaniu w wyszukiwarkę frazy „dlaczego w dupie jest dziura”.

No, skonam, no:)))

poniedziałek, 31 października 2005

Na piętnastomiesięcznicę...

… Smok dostał od swojej przyszłej teściowej Whoever, narzeczonego Kluchy i szwagierki Małego Bąka 216 kasztanów. I trzy godziny przedniej zabawy w smoczym pokoju, podczas kiedy mamy/teściowe klachały przy babeczkach i soczku. Po wizycie strat w ludziach, zwierzętach i nieruchomościach nie zanotowano. Kołek podtrzymujący drzwi, żeby się nie zamknęły, znalazł się dnia następnego, wciśnięty za zwierzątko przyklejone do drzwi szafy – tylko dzieci mogły wymyśleć taką przechowalnię.
Rozmowa z Who jak zwykle daje power optymistyczny na kilka kolejnych dni, chociaż tym razem porównywałyśmy nasze prace i moja wypadła jak glut, zielony gil z nosa przy pracy Who, która niczym diadem królewski jest przy tym gilu. Tiaaa. Krzepiące.

Dziś za to pluję kobrzym jadem, walę między oczy prawym sierpem, syczę niczym żmija i w ogóle bez kija nie podchodzić. Wściekła jestem jak nie wiem co!!!

piątek, 28 października 2005

W życiu...

…nie schudnę tyle, ile bym chciała. Powód??? Dieta MŻ nie wchodzi w rachubę, za bardzo lubię konsumieren machen. No i trudno. Pociesza mnie fakt drobny, że na hasło „cycki stramm chłopcy idą”, rozpinają mi się dwa guziki w bluzce. Nie oklapły znaczy tak całkiem… te cycki oczywiście, nie guziki. Staram się, no kura mać naprawdę. Po całym dniu w pracy i ganianiu Smoka po chałupie w celu „zagilgotać na amen” albo „odebrać ten wazonik po babci” albo „złapać zanim wpadnie do psiej miski z wodą” wsiadam na rower i jadę do Świerklańca. Moje drugie „ja” jedzie, bo pierwsze gapi się z tego rowerka w telewizor, albo czyta opasłe „Monte Cassino”. Iwa twierdzi, że do Świerklańca jedzie się 40 minut, no to ja te 40 minut przed telewizorem też jadę. Bez oszukaństwa. Po dojechaniu na miejsce opadam na glebę i ćwiczymy mięśnie brzucha aktualnie w zaniku. Czasy kaloryfera minęły bezpowrotnie.
Nie jem po 18. Nie jem słodyczy. Nie przegryzam między posiłkami. Piję hektolitry wody, chodzę na basen, aerobik, saunę.
I co??? I nic. Gucio jednym słowem. Waga od 5 lat tkwi w miejscu jak zaklęta.I nie to, żebym żarła jak prosię albo nawet stado prosiąt. Wszystko normalnie – posiłek spokojnie mieści się na talerzu.
Nie, nie zazdroszczę chuderlawcom, którzy mogą w siebie wrzucić tonę żarcia a i tak wyglądają jak patyczaki. Mam w pracy dwie takie. Nie nie chcę mieć figury modelki. Kicham na to. Lubię moją „klepsydrę”. Spoglądam w lustro i myślę sobie: tyłek jest więc jest co w spódnicę włożyć i zakręcić, cycki są można dekolt latem zapuścić i niejeden zapuści żurawia, nogi może nie do nieba, ani nawet nie do czyśćca ale za to proste a nie iksowato-ułańskie można by w krótkiej kiecce… No tak może by i można, gdyby nie to, że uda jak kurna dęby dwa… takie 100 letnie. Grube??? Niekoniecznie, mocne po prostu, wyćwiczone latami tańca i inkszych ćwiczeń, potem zaniedbane falują teraz tu i tam. I ten brzuch cholerny, szlag by go!!! Faraon ostatnią wizytą wpędził mnie w kompleksy i poczucie winy wobec własnego dawno niewidzianego kaloryfera. Ta to ma brzuch jak złoto!!!
I co ja mam zrobić??? Nie mam czasu na aerobik codziennie i basen co rano. 5 kilogramów niech sobie ktoś zabierze w pizdu. Oddam za darmo. Jeszcze dopłacę.
Jakieś dobre rady???

środa, 26 października 2005

Niespodzianki każdy lubi...

…więc sobie trochę wczoraj poniespodziankowałam.

A little bit of love affair – niespodziewanka dla mnie. Oczęta wpatrzone, zachwyt niemy i wyrażony werbalnie, wzdychanie i ogólny ślinotok. Generalnie rzecz biorąc fajnie jest się podobać i wiedzieć, że to nie pic na wodę w celu „przelecieć-porzucić”, jeno szczera zadyszka na widok mła. Tiaaa, chociaż nie ukrywajmy i bądźmy szczerzy o przelatywanie też chodzi i jak sobie TO przypomnę to O MATKO!!! I te słowa niebezpieczne „spotkaj się ze mną”. No nie mogę, no, ale posłuchać miło. Chociaż kto wie???

Nr 2 na liście zaskakiwaczy – po 7 latach niekontaktowania odnalazłam znajomego. Zaczepiając na gg obcych ludzi, wpisując „Brenna” w wyszukiwarkę kontaktów w końcu trafiłam na Jego przyjaciela. Pogadaliśmy jak nigdy dotąd. Zdobyłam zastrzeżony telefon domowy, komórkowy, nr gg i emilka. Mnie po prostu nie moża odmówić:))) I tym sposobem wieczorem wysmarowałam emilka, posłałam i już widzę Jego szczękę opadniętą na panele podłogowe w jakimś mieszkanku w Krakowie. To była kiedyś super znajomość – platoniczna wyjątkowo, bo On jest 4 lata młodszy. Pisałam Mu listy miłosne do wybranek Jego serca, uczyłam całowania, chodziliśmy na imprezy, na które Jego mama puszczała Go tylko dlatego, że szedł ze mną (o gdyby wiedziała), przegadywaliśmy całe noce leżąc w łóżkach po ciemku, tłukliśmy się na podłodze i łaskotali aż do domemtu dostania czkawki. To jeden z takich znajomych, któremu bez cienia rumieńca pokazałabym nowozakupioną erotyczną bieliznę, w celu ocenienia przez Niego czy rusza facetów:))) Tamte czasy nie wrócą na pewno, ale może uda się odbudować te kumplowskie realcje. O ile po tym emilku nie zatłucze mnie Jego kobieta:)))

Nr 3 – idziemy dziś do naszej Cioci Rehabilitantki, wyjątkowo nie w celu zbadania symetryczności kolców biodrowych, tylko po to, żeby Jej zanieść bukiet z liściowych róż. Obiecałyśmy ze Smokiem, że dostanie, ale pewnie i tak się zdziwi. Nie wszyscy jeszcze przyswoili, że u mnie „słowo droższe od pieniędzy”. Niech ma i Ona niespodziankę.

Nr 4 – Smok przespał 10 godzin, co oznacza, że ja nieprzerwanie od 23.30 do 5.05, a potem jeszcze drzemanko. Chyba w końcu stwierdziła, że da mi dychnąć trochę. Ad augusta per angusta, jak mówią starożytni Indianie. Było ciężko, ale może teraz już będzie dobrze i więcej takich niespodziewanych spokojnych nocy Smok nam zafunduje.

Nr 5 – szykuję niecodzienny prezent dla Grzecha. Ponieważ nasz livingroom Grzech wytrwale zdobi totemami indiańskimi i maskami plemion różnych postanowiłam bez Jego zgody/wiedzy zdobyć oryginalne meksykańskie indiańskie cacko. Szanse powodzenia misji oceniam na jakieś 80%. Nie, nie szukam rękodzieła wysyłanego seryjnie za granicę w celu „ucieszyć naród koralikami”. Szukam czegoś zrobionego w domku w górach, wyjątkowego, jedynego – i znajdę jak mi blog miły:)))

Nr 6 – 6 słoików sosu pomidorowego, 5 słoików sałatki ogórkowej, 4 słoiki marynowanej papryki. Mały John kocha nas bardzo:)))

Nr 7 – pan od naprawy piecyka gazowego przyszedł punktualnie, naprawił co trzeba, skasował 80 PLN czyli przyzwoicie i do tego był wysokim, zbudowanym brunetem dokładnie w moim typie (Who – dokładniusieńko, a myślałam, że tacy nie istnieją) i uśmiechał się słodko i boskim głosem rzekł na koniec „dobranoc” patrząc mi w oczy. O MAMO!!!

Być może to będzie dobry dzień.

niedziela, 23 października 2005

To ja proszę Państwa...

…wybywam do jakiejś republiki bananowej tudzież Kongo/Zambii/Nepalu/Innej Dziury – banany prostować i tresować małpiatki. Bo tutaj będzie niedługo taki cyrk, że mózg w poprzek staje i zwoje się prostują. Już widzę te demonstracje młodzieży wszechpolskiej obecne wszem i wobec i demolujące co tylko się da. Oczyma wyobraźni mojej widzę homofobiczne rządy, dyktaturę zacofania, zamordyzm i nepotyzm. Te urzędy do spraw kontrolowania kontroli kontrolujących kontrole. Biura nadzoru nad nadzorującymi nadzory kontroli. Tfu. A jak nam się prezydent pożal się bożku zgubi w Pałacu Prezydenckim to go nie znajdą przez tydzień, bo taaaaaaaaaki jest malutki – wystarczy, że za krzesłem stanie i już BOR ma co robić, bo będzie, że zaginął.
To ja już sobie pojadę gdzieś, ukulam małą lepiankę i będę żyła z rękodzieła tambylczego – koraliki jakieś będę robiła, wisiorki i inne maczugi.
Jesteśmy jednak narodem, do którego najlepiej przemawia populizm i bogata kampania wyborcza. Znaczy wychodzi mi na to, że ciemnota, głupota, biedota i tak póki co zostanie. Narodowi zostanie, mnie nie, bo ja w moim Tambustanie będę z tych koralików żyła jak królowa mając w nosie zaginonego we własnym domu prezydenta jakiegoś odległego, ubogiego i zacofanego kraju.
Żegnam.

czwartek, 20 października 2005

Inspiruję się...

…cudzymi notkami, bo niby dlaczego nie???
Tym razem u Zimna znalazłam porażający jadłospis dzieciora. Ktoś w ogóle tak gotuje??? Nasz Smok pochałania makaron pod każdą postacią, w każdej ilości i z każdym dodatkiem. I mięsko – duuużo mięska. Usmażenie piersi kurczaka i ugotowanie do tego 2 ziemniaczków, marchewki i brukselki to jakby nie jakaś filozofia. Albo makaron z czymkolwiek – może być pesto a la genovese, może być masełko, może być sos carbonarra z boczkiem, mimry z mamrami mogą być też.
Pośród wielu wad Cleos posiada i tę, że nie hańbi rącząt swych pracą w kuchni. Po pierwsze primo nie lubi, po drugie primo nie umie, po trzecie primo nie lubi się nauczać, po czwarte primo nawet gdyby się nauczyła, to każde jej danie przy grzechowej pieczeni w sosie miodowym i śliwkach byłoby niczym glut. W ciągu 4 lat Cleos uskuteczniła: 1 rosół, 1 pomidorową, 1 jajeczka z warzywkami. Wystarczy. (Oczekuję na powalającą krytykę i słowa dezaprobaty).
Gotuje Grzech. Gotuje tak, że dobre kucharki mogą nabawić się kompleksów, a co dopiero ja dwuleworęczna kucharzyna od osiemnastu boleści. I tak jest dobrze. On lubi, potrafi, kocha i co najważniejsze wychodzi Mu to znakomicie. Ja zdecydowanie wolę kładzenie listew przypodłogowych, i odnawianie mebli, i gwoździ wbijanie, i roboty naprawcze w chałupie. No tak mam.
WSZYSCY mi mówili „poczekaj urodzisz dziecko będziesz musiała zacząć gotować”. Urodziłam. Smok bogom dzięki przez 15 miesięcy z głodu nie padł. A ja jak nie gotowałam tak nie gotuję. I niech tak może zostanie, bo tym sposobem mamy pyszne grzechowe obiadki i wszystko w domu cleosowo ponaprawiane. A że role może trochę odwrócone??? Czy ja już mówiłam, że dziwna jestem???:)))

środa, 19 października 2005

Na placu przykościelnym...

…nazbierałam liści. Wieczorem, po ciemku, z psem ganiającym od krzyża do drzwi kościoła – cud, że mnie nikt nie przegonił. Potem do północy tworzyłam bukiety z liściowych róż. Jeden stoi na kuchennym stole, drugi dostanie dziś Marchwiak, kolejne będą się robić. Wyglądają pięknie jesiennie, Mały John się zachwycił – Jej też zrobię, a co!

Wszyscyśmy zakatarzeni. Koszmar. Jedyna pociecha w zakupach z Małym Johnem. Golf, koszulki, 6 bluzek, 2 spódnice. Do tego ożywiona konwersacja i śmiechy z paniami ekspedientkami. Dziwnym trafem zawsze trafiam na miłe panie i nie muszę się w sklepach wkurzać na złą obsługę.

Butów szukam. Kozaczków, śliczniusich, takich do spódniczek 7 co to je sobie kupiłam dwa tygodnie temu. I NIE MA NIGDZIE. Wszystko jakieś takie toporne i oklepane. Masakra.

U Who przeczytałam o uczciwych-nieuczciwych. I tak się zastanawiam ilu takich ludzi znam??? Co to mówią, że to mąż, jeśli to kochanek, że coś mają jeśli nie mają, że coś umieją jeśli nie umieją, że wiedzą jeśli nie wiedzą. Zakłamanych, żałośnie upiększających swoje marne życiorysy. Matko. Czy naprawdę tak ciężko jest się przyznać do życiowych porażek, pomyłek, niewiedzy, braku umiejętności, nieszczęścia??? Lepiej wmawiać ludziom znajomość 3 języków, chociaż skończyło się z trudem szkołę średnią z jednym angielskim zdanym na miernych??? Lepiej idealizować swój związek zamiast mówić jak jest i otrzymywać wsparcie??? Lepiej robić z siebie herosa, chociaż w gruncie rzeczy jest się słabeuszem??? Lepiej okłamywać obecną „miłość”, chociaż już żyje się chwilami z tą przyszłą Miłością??? Nie rozumiem. Przecież to proste – uczciwie żyć. Obiecaliśmy sobie z Grzechem, że nigdy się nie okłamiemy. I to dotyczy wszystkich dziedzin życia. Jeśli ubiorę się jak debil słyszę „Kochanie ta bluzka do tego nie pasuje” albo „przebież się bo tak Ci jest niefajnie”. Jeśli mnie się coś nie podoba mówię otwarcie, by nie gromadzić w sobie złości i rozwiązywać problemy u podstaw zamiast czekać aż narosną i poszukam sobie na przykład kochanka, żeby mu się wypłakiwać w rękaw w przerwie między orgazmami. No ja przepraszam, czy to jest jakieś nienormalne??? Czy proste, uczuciwe stawianie spraw, mówienie jak jest i postępowanie jak się czuje to jakiś debilny sposób na życie??? Nieżyciowy??? Niepraktyczny??? Niemodny może??? Wokół mnie pełno jest „upiększaczy” siebie i życia. I nie wiem kto jest szczęśliwszy – oni w swoim wyidealizowanym wyimaginowanym świecie, czy ja ze swoimi problemami i szczerością do bólu…

poniedziałek, 17 października 2005

Czy ja już...

…mówiłam…??? Na pewno mówiłam.
Najpierw więc piosenka…

Siedziała na słupku
na lewym półdupku
a prawy półdupek
zwisał jej za słupek
Ojdana ojdana
matulu kochana
wielka moja dupa
spadła mi ze słupa

Siedziała na dębie
i dłubała w zębie
a ludziska głupie
myśleli, że w dupie.
Ojdana ojdana
matulu kochana
bolą wszystkie zęby
zrobią dupę z gęby.

Siedziała na sośnie
płakała żałośnie
Matuś moja matuś
kiedy mi obrośnie
Ojdana ojdana
matulu kochana
kiedy mi obrośnie
latem czy przy wiośnie

Obrośnie obrośnie
jak baranio skóra
nie bydziesz wiedziała
kaj jest twojo dziura
ojdana ojdana
matulu kochana
nie byda wiedziała
kaj jest mojo dziura.

No. Takie przyśpiewki serwuje Mały John mojemu wielbiącemu subtelną muzykę dziecięciu.
Jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości…

W Poroninie na wierzbinie
wiszą jaja po Leninie.
A chachary żyją
i gorzałę piją
z góry spoglądają
wszystko w nosie mają

Kto te jaja pocałuje
ten w robocie awansuje.
A chachary żyją
i gorzałę piją
z góry spoglądają
wszystko w nosie mają.

Jakieś pytania???:)))

piątek, 14 października 2005

Gdyby ktoś pragnął...

…porzucić swoje dotychczasowe ascetyczne życie, mieszkanie na słupie i drapanie się palcem po d… po nosie oczywiście, ta ja polecam „Greka Zorbę” Nikosa Kazantzakisa jako instrukcję jak to zrobić. Bardziej hedonistycznej, egoistycznej, przyjemnościowej postawy niż zorbowe całe życie do tej pory w literaturze nie spotkałam. W filmie zresztą chyba też nie. Carpe diem pełną gębą i do tego dobra, nie za duża, nie na mała dawka filozofii w pokręconym greckim wydaniu. Wino, kobiety – duuużo kobiet w wieku wszelakim, śpiew – w paru językach, taniec, muzyka santuri niczym trel słowika, słowiki, zbrodnia bez kary, rozpusta, rozpasanie, pełnia szczęścia, grzeszne uczynki, kreteńskie krajobrazy i dobra śmierć. Ideał życia dla współczesnego śmiertelnika, który porzuciwszy garniturek i aktówkę chce odkryć siebie i swoje ukryte dotąd głęboko nniezaspokojone „ja”.
Zalecam tylko uważać na współmałżonków wykorzystywanych do tego odkrywania żon i mężów, bo można dostać po gębie:)))

środa, 12 października 2005

08.X.2001 roku...

…dostałam przez posłańca butkiet róż z listem i numerem telefonu.
12.X.2001 roku – randka w ciemno. 4 godziny rozmowy, a w tle facet grający na pianinie piosenki o miłości.
Cztery miesiące później mieszkaliśmy już razem.
Najpierw uwierzyliśmy na nowo w Miłość.
Potem stworzyliśmy Dom – ciepły i przytulny.
Potem staliśmy się Rodziną – My i Smok.
To były cztery lata pełne doświadczeń, fascynacji, szaleństwa, dobrych i gorszych dni.
Na następne lata życzę Nam, żebyśmy każdego dnia odnajdywali Nasze Szczęście na nowo i dbali o nie jak o największy skarb.
Kocham Cię Mój Ty Grzechu Permanentny:)))

wtorek, 11 października 2005

Nieświadomość polityczna...

…i brak odpowiedzialności za swoje polityczne wybory Polaków mnie nieustająco zadziwia. Jak słyszę „nie poszłam, bo mi szkoda czasu”, to mnie krew zalewa. I tak, uważam, że powinno się poprowadzić granicę między Polską A i Polską B i tę drugą głosującą na homofoba przyłaczyć do Białorusi na przykład. Albo wprowadzić w prawie wyborczym biernym cenzus wykształcenia, żeby głupki i ciemnogród nie mógł głosować i żeby taki mulat nie miał TAKIEGO wyniku. Albo wprowadzić obowiązek głosowania, żeby wszyscy się wypowiedzieli i potem nie truli jak to im źle i jak NIC NIE MOGLI ZROBIĆ. Szlag!!!

90 szerokości basenowych w 34 minuty. Nieźle.

Smok budzi się w nocy raz. Na długo raczej w związku z czym śpię trochę na podłodze. W związku z czym kręgosłup mi pęka i odezwały się nereczki. Trudno. Raz udało Jej się przespać 12 godzin – budzę się rano i wydaje mi się, że jestem w niebie – godzina 8.00 a Smok bawi się w łóżeczku i nie płacze. Ja tak chcę już na stałe.

Teorie życiowe Księżniczki wprawiają mnie niezmiennie w osłupienie. O mężu „po to się lągł, żeby ciągł”, o córce „niech się zakocha w takim co ma mercedesa a prawdziwej biednej miłości ja nie będę utrzymywała do końca życia” i inne takie. Pustka. Próżnia w głowie. A potem słyszę „ja to bym nie mogła tak na cały dzień zostawić dziecka, jak ty”.
Że niby matczyny ideał. Może gdybym nie słyszała opowieści jak wrzeszczy na córkę, że całe osiedle słyszy to bym się przejęła. A tak co??? Może odpowiedzieć, że dziecko ma jeszcze Ojca, a ja nie żyję tylko dla dziecka. Tak wiem – kontrowersyjne stwierdzenia w kraju gdzie mamy ciągle utrwalony wizerunek Matki Polki poświęcającej WSZYSTKO i ojca, który jest tylko okazjonalnie. Nie w moim domu, o nie.

Smok zakochał się w basenie solankowym. Najpierw bała się dużej wody, a potem tak chlapała, machała, krzyczała i odmawiała wyjścia, że w końcu niemal siłą Ją wytargałam. Będziemy chodziły co tydzień.

Mam różne życiowe zasady, których trzymam się niezmienne. I jeszcze NIGDY nie wyszłam na nich źle. Więc kiedy słyszę, że jestem „nieżyciowa, bo to jest niewygodne”, to prycham i parskam i odwracam się na pięcie. No bo ja przepraszam, jeśli lojalność wobec przyjaciół, mściwość wobec wrogów, miłość wobec bliskich, ambicja dla siebie, szczerość zawsze i pomaganie kiedy się da są niewygodne, to ja prowadzę najniewygodniejsze życie pośród znanego mi nędznego rodu ludzkiego. Dążę w życiu do jednego niedoścignionego kobiecego ideału i nie darmo mam wytatuowaną jadowitą atakującą kobrę – no taka jestem, nieżyciowa… podobno:)))

piątek, 7 października 2005

Druga noc...

…minęła pod znakiem jednej pobudki. Za to od 01.50 do 03.20. Niech mnie jakaś litościwa dusza dobije, bo i tak się przewracam.

Basen i sauna to plan na dziś. Może uda mi się nawet przespać w temperaturze 95 stopni – miodzio. Żeby tylko te stare babska chciały pozamykać gęby i nie truć o śmierci, sąsiadach, domkach w górach i innych bzdetach. Pragnę CISZY.

Plan na basen – 100 szerokości. Tydzień temu 80 w 31 minut – nieźle, ale to jeszcze nie ta forma, o której w zakamarkach pamięci snuje mi się, że była.

Plan na weekend. Najpierw w sobotę pojadę na uczelnię odebrać dyplom i zrobić końcową awanturę, że nie było go tydzień temu. To zastanawiające, że pani Kierownik Zakładu Dziennikarstwa, przez całe studia pamiętała nasze numery telefonów, kiedy ktoś nie zapłacił czesnego. W takich wypadkach sekretarka wydzwaniała dniem i nocą niemalże. Ale kiedy okazało się, że do odebrania dyplomu brakuje mi jakiegoś zdechłego świstka, NIKT NIE ZADZWONIŁ. Co też zamierzam pani Kierowniczce Zakładu Dziennikarstwa wyłuszczyć w słowach dość prostych i trafiających do serca.
Zaraz potem ze Smokiem relaksujemy się na basenie solankowym. Tylko my dwie i woda o zapachu soli ciechocińskiej. Jak pięknie mieć do dyspozycji takie cuda techniki i to za darmo i to pod ręką i to w dowolnym czasie.
W niedzielę spełniamy obywatelski obowiązek broniąc kraj przed homofobicznym-ultrakatolickim-kurduplastym-drobiem. Bogowie chrońcie Polskę. Jeśli ten drób zostanie prezydentem to ja chyba do Timbuktu wyjadę.
Po bohaterskiej obronie ojczyzny udajemy się na liście. Będziemy szeleścić, rzucać, tarzać się, rozkopywać, zbierać, podziwiać, strząsać i co tylko nam przyjdzie do głowy. A co!!!

Rano za oknem mgła jak w „Koszmarze z Ulicy Wiązów”. Pięknie. Wyglądam przez kuchenne okno i podziwiam światło latarni rozpraszające się w tym powietrznym mleku. Jest taka ulica w moim mieście gdzie mgła i latarnie i pochylone drzewa dają magiczny efekt. Tego się chyba nie da opisać…

czwartek, 6 października 2005

Oduczam Smoka nocnego...

…budzenia-jedzenia. Idąc za radą Calenduli zakupiłam książkę „zaklinaczki dzieci” Tracy Hogg. Przeczytałam. W większości książka wydała mi się zbiorem oczywistości, które każdemu rozsądnemu i odpowiedzialnemu rodzicowi znane są ot tak, po prostu. Aż dotarłam do stron, gdzie autorka opisuje walkę rodziców z maluchem, który budzi się co godzinę na jedzenie. No, jakbym widziała mojego Smoka-Potworzoka, tyle tylko, że co 2-3 godziny. Przeczytałam, przemyślałam, zastosowałam.
Dziś minęła nam pierwsza noc bez jedzenia. Smok wykąpany o 19.40, zjadł tylko 100 ml kaszki. Myślę sobie, trudno będzie Sajgon.
Obudziła się o 23.00. Polazłam do łóżeczka, wyjęłam, pogłaskałam, poszeptałam, położyłam, pogłaskałam – zasnęła.
Obudziła się o 00.00. Zwlokłam się, wyjęłam, pogłaskałam, poprzytulałam, położyłam, pogłaskałam – zasnęła.
Obudziła się o 00.40. Wyjęłam, pogłaskałam, położyłam, pogłaskałam – płacz. I tak 4 rundy. W końcu po czwartym wyjęciu i uspokojeniu Smok z oczami jak spodki leżał w łóżeczku spokojnie, ale ryczał jak tylko wychodziłam z pokoju. Przytargałam sobie kołdrę i do 3.00 spałam na podłodze, po czym polazłam do łóżka.
Smok przespał od ok. 02.20 do rana bez pobudki. Kiedy wychodziliśmy do pracy o 06.45 chrapała w najlepsze.
W porównaniu z książkowymi rodzicami, którzy jednej nocy wyjmowali swojego budziciela 46 razy i 46 układali do snu, mój wynik 6 w sumie jest imponujący.

OŚWIADCZENIE:
Jeżeli ten sposób wyczytany okaże się skuteczny i Smok przestanie się w nocy budzić domagając się jedzenia, przyznam, że czasem książki podsuwają dobre rady. A Calendulę, która namówiła mnie na ten zakup – ozłocę. I postawię Jej flaszkę wódki/wina/piwa/koniaku/łiskacza czy co tam pija. Albo nawet dwie.
Amen

wtorek, 4 października 2005

Kiedyś po prostu...

…nie wytrzymam:)))

Mały John wchodzi bladym świtem do naszej chałupy. Cleos ze Smokiem przed lustrem robią głupie miny.
MJ: Jak ty ślicznie wyglądasz córcia.
Grzech: (z korytarza) Ona zawsze ślicznie wygląda.
MJ: Dzisiaj nawet młodziej od mamusi.

Mały John krząta się po kuchni, Cleos z oczami jak szparki, niewyspana snuje się.
C: Mamuś, ona musi kłaść się spać w ciągu dnia wcześniej, bo ja znowu pół nocy przespałam na podłodze.
MJ: A co??? Łóżko wam ukradli????

Grzech targa worek ze śmieciami.
MJ: Zobacz Smoku mamusia i tatuś idą teraz zarabiać pieniążki. Widzisz jaki tatuś zabrał wielki wór na tę kasiurę??? A potem kupią babci duuuużo prezentów.

Rozmowa telefoniczna. Cleos klaruje jaką to fantastyczną oprawę muzyczną ceremonii ślubnej załatwiła – temat niezwykle ważny. Mały John wtrąca się w pół zdania.
MJ: Córcia, powtórz ostatnich osiemnaście zdań. Musiałam telefon odłożyć i wciągnąć gatki, bo tu strasznie zimno jest.

Cleos przekazuje Małemu Johnowi zaproszenie do Red Bulla i Marchwiaka na kawę.
C: No i powiedział, że masz koniecznie wpaść na kawę, bo on jak do was przyszedł to siedział dwie godziny na plotach.
MJ: Tak długo??? Patrz, nie pamiętałam. To ja pójdę do nich rano i zostanę na obiad, co???

To tyle w temacie, jaką to poważną i zrównoważoną psychicznie Matkę mam. I całe szczęście, że tak jest, bo z normalną bym chyba nie przyjaźniła się tak bardzo:)))

poniedziałek, 31 stycznia 2005

Lewa...

…dolna jedynka… JEEEEEEEEEEEST!!!!!!!

Jeśli...

…dział kadr nie wie, który pracownik ma dzisiaj urlop, jeśli ktoś kto obsługuje Płatnika Teletransmisję od roku, dziś musi sobie „przypomnieć”, jak się wysyła dokumenty, jeśli kierownika trzeba w pismach poprawiać ortograficznie, jeśli nikt nie wie czy odprowadzać składki, jeśli pada mi monitor, jeśli parking jest jednym wielkim lodowiskiem, jeśli nie mam żarówki na korytarzu od roku, to ja się pytam… gdzie ja kura mać pracuję???

sobota, 29 stycznia 2005

Ludzie,...

którzy potrafią tylko „jojczyć” powinni sobie od razu w łeb strzelić i zaoszczędzić ludzkości wątpliwej przyjemności obcowania z nimi. „nie mogę, nie potrafię, nie da się, ojejku co robić.” Dorośli – raczej duże dzieci wychowywane w cieplarninych warunkach. Podawano im wszystko na tacy pod nos i teraz proszę – banda nieudaczników, którzy sami nic, za to posyłać kogoś do załatwienia czegoś to i owszem. Glock się w kaburze sam odbezpiecza. Nie daję rady, staję się niemiła i obrzydliwie asertywna. Życiowe kanalie powinny mieć swoje getta i tam w gronie sobie podobnych spędzać życie na marudzeniu jak jest trudno i okrutnie niefajnie. No ja przepraszam. Najgorsze zaś jest to, że coraz więcej takich ofiar losu zauważam w swoim otoczeniu i to nie staruszków niedołężnych, tylko ludzi młodych acz dorosłych, którzy „nie potrafią, nie umieją.” I tak im strasznie źle na świecie… Rada jedna – w tym całym nieumieniu nauczyć się dobrzee robić pętlę i heja na drzewo!

czwartek, 27 stycznia 2005

Sztuka dyplomacji...

…polega na tym, żeby powiedzieć coś czego ktoś nie chce usłyszeć słowami, których chętnie wysłucha. Sztuka przekonywania wg Cleos to argumentacja trafiająca w mózg i serce, to mówienie tak, żeby wywołać najpierw zainteresowanie, a potem refleksję. Sztuka mówienia wg Cleos prowadzi ZAWSZE do osiągnięcia zamierzonego celu. Bo JA zawsze dostaję to czego CHCĘ, bez względu na koszty, bez względu na sposób w jaki to osiągam. Tak – uważam, że cel uświęca środki i tak – uważam, że po trupach do celu. Nieważne czyje to trupy, nieważne kto pocierpi. Cleos wytyczając sobie cel, zawsze widzi jasną do niego drogę prowadzącą prosto, ale w granicach rozsądku. Nie – nie krzywdzę Przyjaciół, nie depczę bliskich. Ale sąsytuację, w których nie odpuszczę, nie ustąpię. Sztuka dyplomacji wg Cleos nie polega na żałosnym skamleniu o zrozumienie, nie polega na zapieraniu się przy swoim w imię głupiego uporu, nie prowadzi do długich awantur i bezproduktywnych dysput. Sztuka prowadzenia sporów wg Cleos powoduje, że po 24 godzinach od powstania problemu Grzech stwierdza: „Masz rację, moi Rodzice są dziwni i trudni. Masz rację zachowują się jak porąbani. Nagle przypomniało im się po pół roku, że mają wnuczkę, nagle się zainteresowali i wszyscy teraz mają tańczyć jak oni zagrają. Masz rację Cleos to nienormalna sytuacja. I wiedz, że stoję po Twojej stronie. Pogadam z nimi, chociaż to pewnie niewiele da. Pewnie się obrażą. Kocham Cię i jest mi przykro, że oni tak się w stosunku do Ciebie zachowują. Też mnie to boli i wkurza. Masz we wszystkim rację Cleos, naprawdę.” Cleosiowa dyplomacja (manipulacji może) prowadzi do tego, że po 24 godzinach Grzech powtarza moje słowa uważając je za swoje własne i ciesząc się, że Go tak dobrze rozumiem. Sukces na całej linii. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, że ZAWSZE znajduję właściwe słowa, żeby przekonać, żeby dotarło, żeby osiągnąć swój cel. To daje niebezpieczne pole do popisu i kusi. Kusi, bo manipulowanie ludźmi w gruncie rzeczy jest przyjemne – patrzenie jak pod wpływem słów schodzą na moją drogę i idą obok mnie ramię w ramię. Ciągle szkolę się w tej sztuce, ciągle uczę się czegoś nowego. Jeu divine – boska gra.
Znowu osiągnęłam swój cel, tym razem po teściowych trupach. Przykro mi , naprawdę. Z drugiej strony – trudno – Calendula ma rację – to Moje Dziecko i niektórych rzeczy nie będzie można z Niego wykorzenić, więc lepiej Je przed nimi chronić.
Koniec cichych dni. Zasnęłam w grzechowych objęciach z przeświadczeniem, że dobrze zrobiłam i że On to w końcu zrozumiał.

środa, 26 stycznia 2005

No i wszystko ...

…szlag trafił z dobrym humorem włącznie a może nawet przede wszystkim. Ciche dni… chłód… samotne zasypianie… Jest mi źle:((( Ale nie mogę ciągle ustępować, schodzić z drogi i udawać, że wszystko jest w porządku. No po prostu nie mogę… To nie zawsze jest moja wina, nie zawsze przyczyna tkwi we mnie. Starałam się, a z Ich strony nie dostałam nic, ani odrobiny starania. Próbowałam… naprawdę… i nic, i ciągle to samo dogadywanie i Oni mają zawsze rację, ja nigdy. Koniec z tym. Nie potrafię tak, nie będę zapominać o sobie w imię miłości do Teściów. Jakiej miłości??? Dla nich jestem ciągle obcą osobą, gościem w ich domu i życiu. Żadnego ciepła, żadnej rodzinnej atmosfery. Nigdy przez te 3,5 roku nie dali mi odczuć, że cieszą się z mojej obecności, że to dobrze, że Grzech jest szczęśliwy, że fajnie że jestem. Mały John nie jest ideałem, ale Grzech na każdym kroku czuje, że jest rodziną, że u moich rodziców w domu jest też u siebie, że nie jest gościem, tylko swojakiem. A ja? Ja ciągle jestem jakąś tam hanyską. Nie potrafię z Nimi rozmawiać, chociaż próbowałam bogowie mi świadkami. Próbowałam, ale oficjalne rozmowy to nie dla mnie. I takim ludziom, którzy nie okazują ciepła, uczuć, nie lubią spontaniczności, nie dają z siebie nic poza łazankami raz na pół roku, takim ludziom mam oddać moje Dziecko? Pozwolić im Je wychowywać? Wpajać zasady i uczyć życia? Nie chcę… I wojna… i cisza… i buksujące koła, kiedy Grzech wściekły odjeżdża spod mojej firmy… i łzy w oczach, bo tak nie powinno być, bo przecież WSZYSCY jesteśmy rodziną… Czemu oni nie potrafią tego okazać? Czemu Grzech ZAWSZE staje po Ich stronie? Czy to nie powinno być tak, że partnerzy się wspierają? Że nawet jeśli jedno popełni głupstwo to to drugie przy rodzicach czy teściach nie zwraca mu uwagi? Czy to ja jakaś inna jestem, że zawsze tłumaczyłam Grzecha przed Dużym i Małym Johnem, kiedy martwili się, że ciągle Go nie ma w domu i ja ciągle jestem sama i samotna? Czy tylko ja uważam, że można się krytykować w domu w czterech kątach, ale nie przy teściach? Że w końcu życie układam sobie z Grzechem, a nie z Jego Rodzicami? Wytrwam, choć mi ciężko… dam radę chociaż ryczeć mi się chce. Cała moja ideologia, że z Teściami można żyć w zgodzie wylądowała na śmietniku codziennego życia. I chociaż Oni w gruncie rzeczy nie są źli, to uważam, że do wychowywania wnuczki się nie nadaja. I na takim stanowisku stać będę nawet, jeśli miałoby to oznaczać wojnę i ciche dni na amen. Trudno. Ustępowałam już tak długo… nikt nie wie ile razy było mi przykro, bo Teściowa powiedziała o dwa słowa za dużo. Nikt nie wie ile krytyki zawoalowanej nieudolnie zniosłam. Nikt nie wie, bo i po co. Grzech tego nie przyjmuje do wiadomości, nie stanął w mojej obronie ani podczas awantury o ślub, ani nigdy w ogóle. Więc będę się broniła sama, choćby to miało doprowadzić mnie do łez. Trudno… Mam siłę… znajdę ją gdzieś… nie wiem gdzie…znajdę, bo muszę.
Niech mnie ktoś przutyli i powie, że nie uroiłam sobie tego wszystkiego, że nie jestem nienormalna, że chcę dobrze dla Smoka, że nie jestem zła matką i złą w ogóle. Niech mnie ktoś po prostu przytuli…

wtorek, 25 stycznia 2005

I taka radosna...

…nowina wczoraj:))) Jak się cieszę!!! Wracałam z pracy z uśmiechem na pyszczydle i niemalże śpiewem na ustach. Przed moim domem patrolo policji naszej kochanej zatrzymał jakiegoś gościa za nieprawidłowe parkowanie i wlapiał mu mandat. Jeden funkcjusz pisał a drugia gapił się na mnie i na ten uśmmiech co się jawił na pysku mym od ucha do ucha. Tak się wpatrywał, że byłby ze stopni spadł, co do sklepu prowadzą. Znaczy się musiałam wyjątkowo głupkowato wyglądać, ale co mi tam, skoro TAKA nowina. Weszłam do domu i śpiew wykwitł przecudnie piosenką z „Deszczowej piosenki”, mojego ulubionego filmu. Ze Smokiem porwanym w ramiona odtańczyłyśmy radosne szabadaba:))) TAKA NOWINA:))) Tylko ciiiiiii, bo na razie to tajemnica…

czwartek, 20 stycznia 2005

Zasadniczo...

…jestem za tym, żeby cały Irak polać napalmem i zrobić tam jeden wielki parking.Iran, Afganistan i wszystkie te państwa, gdzie plenią się różnego gatunku fanatycy też. Wytępić w zarodku co do nogi – dorosłych i dzieci, bo z nich też w przyszłości wyrosną terroryści. Zasadniczo uważam, że możnaby ich wszystkich postawić pod murem i tylko jedną serią pociągnąć, tak żeby nawet nie wiedzieli kiedy nadejdzie śmierć. Może to i radykalne poglądy, ale takie mam. Mimo to jednak uważam, że TO to już lekka przesada. Po co się znęcać, katować, torturować??? Szybko i sprawnie – owszem, ale TO właśnie sprowadziło nas niby cywilizowanych do ich poziomu.

poniedziałek, 17 stycznia 2005

Na firmowej rynnie...

…siedzi sześć ptaszków, chyba gile to są. Czarne główki, czerwone gardła i brzuszki i biała pręga na skrzydełkach. Śliczne. Aż miło popatrzeć, bo niby centrum miasta i w ogóle krajobraz nieciekawy, a jednak czasem coś człowieka ucieszy. Przecudne są.

W piętek posiedzenie sądu w mojej sprawie. Muszę iść, żeby dowiedzieć się czy rozpatrzyli moje zażalenie pozytywnie. A potem na uczelnię. Jak to wszystko zrobię niemal jednocześnie nie wiem, ale zacznę się martwić w piątek po 13-tej.

Rozmowa z Faraonem przywołała wspomnienia dawnego cz@towania. Spotkamy się w czerwcu prawdopodobnie. Kilka dni wcześniej rozmowa z Medeą – miło byłoby spotkać się znów wakacyjnie – Krempna ma swój magiczny urok, trzeba to przyznać.

Smok zdrowieje i całe szczęście, bo chcemy gdzieś w końcu wyjechać choć na jeden dzień. Teraz jest z Małym Johnem, a od kwietnia z Panią-Nianią. Pani-Niania przychodzi dziś po południu na „zapoznanie”, a potem będzie przychodziła, kiedy się umówimy. Mam nadzieję, że przy tej Pani-Niani już pozostaniemy:))) I mam nadzieję, że przypadną sobie ze Smokiem do gustu, bo to rzecz niezwykle ważna.

Wprowadzam w czyn plan odchudzania. Jeszcze 4 kilogramy, może 5. Na lato muszę być slim i zen jak mówi Offca.

Smok uwielbia latynoskie rytmy. Samba, mambo, rumba, salsa to jest coś, czy czym Smok łapie mnie za koszulkę uśmiecha pyszczydło, piszczy i wirujemy sobie i robimy figury i tańcujemy do upadłego, aż Mama Cleos jest mokra jak szczur, a Smokowi ciągle mało. Okazuje się, że targanie dzieciora na rękach w rytmie brazylijskiej samby też powoduje spadek masy ciała i spalanie tkanki tłuszczowej, nawet lepsze niż aerobik. Mimo to nie zaniecham:)))

Ugotowałam obiad – tak Kochani – JA ugotowałam (do wiadomośći Red Bulla nie były to jajka w majonezie). Grzech żyje, ja żyję więc nie było tak tragicznie. Powiem więcej było bardzo zjadliwe, rzekłabym nawet, że smaczne. Co nie zmienia faktu, że kuchnia nadal pozostaje królestwem Grzecha i ja tam zaglądam raczej sporadycznie – i niech tak zostanie.

Granatowo-błękitny manicure, zrobiony sposobem usłyszanym od Marchwiaka powala wszystkich na kolana. Jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że kosmetyczkom do zdobienia paznokci służą wykałaczki, postukałabym się w płat przedni czołowy czaszki. Tymczasem faktycznie tak jest i efekt jest…no jest zajebisty.

Humor w każdym momencie i w każdym stadium dołu i załamania poprawia mi widok przeciągającego się i budzącego powoli Smoka. Nie da się tego opisać:))) Sama słodycz.

Generalnie i ogólnie jest fajnie. Zauważam tendencję wzrostową w dobrym samopoczuciu, pozytywnym podejściu, znajdywaniu rozwiązań dla spraw nierozwiązywalnych, robieniu sobie dobrze. Flirtu mi się chce dalej, ale ostatecznie uwiodę Grzecha. Niech ma:)))

czwartek, 13 stycznia 2005

Całkiem niedawno...

…śnił mi się ten aktor, co to w „Pełnej chacie” grał muzyka. Jakże on się nazywa??? No na śmierć zapomniałam. Nieistotne, bo tez w tym śnie niewiele było dialogów, więc mi jego imię nie było do niczego potrzebne. Mrrrrrrrr…
Dwa dni temu śnił mi się kolega ze studiów. Ani on przystojny, ani w moim guście, ani jakiś wyjątkowy. Tylko te oczka – niebieskie, takie jakieś chłopięce niewinne – chociaż chłop ma 190 cm i dosyć potężny jest. Na perkusji gra i gitarze. Czemu mi się śnił nie wiem i wolę chyba nie wnikać. Choć jak sobie przypomnę te jego ukradkowe spojrzenia na zajęciach i głębokie zaglądanie w oczy i te uśmiechy posyłane przez szerokość sali wykładowej to mrrrrauuu. Przez trzy semestry zamieniliśmy ze sobą może kilkanaście zdań, a w śnie? Powiedzmy, że rozmów też raczej nie było.
Co się ze mną dzieje??? Spragnionam??? Flirtu mi się chcę jak diabli:)))

niedziela, 9 stycznia 2005

Smok...

…trochę chory. Pokasłuje i ma katar. Biedulinka. Grzech od 1.00 do 5.00 rano z nią łaził, bo nie mogła zasnąć. Biedulinek.
Poszukiwania niani trwają. Typów jest kilka: pani Basia z ogłoszenia, pani Aga polecona, mała Aga znana doskonale. Obaczy się.
Tiaaa, bo zapomniałam napisać erlier – Odstawiliśmy chrzcielną szopkę. Nie było najgorzej. Nawet w Grzecha w kościele piorun nie walnął – a to cud prawie. Smok był boski w pierwszym w swoim życiu kapeluszu. Impreza się udała, Red Bull pokochał Dużego z wzajemnością. I tyle.

kvhbxvvvvvvvgjj vvbnn bbbbbbbbnn vvvvvvvvvxd (<—- to pisał Smok)

Seminarium dyplomowe zaliczyłam na bdb. Pan redaktor z lekka przerażony był moim felietonem radiowym, ale istatecznie powiedział „Cleos, kawał dobrej, mocnej publicystyki”. Tak trzymać:)))

poniedziałek, 3 stycznia 2005

Smok jest...

…przede wszystkim Smokiem. Ale zdarza się, że jest:
Koliberkiem
Bombeczką Dziadziusia
Żabusią Babusi
Dzieciorem-Potworem
Kiwaczkiem
Śliniakiem
Chrupcią
Śmieszką
Wikulcem-Psikulcem
Skrzypawką
Słoneczkiem
Misiówką
Łobuzem
Żarłoczkiem
Kichawą
Bebłokiem
Aniołkiem
Niunią
Wierzgołą
Telemaniaczką
Fafelką
Pyzą
Diplodoczkiem
Babokiem
Serduszkiem
Skarbeńkiem
itd
itp