licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 27 lipca 2008

Usłyszałam...

…SŁOWA, które przyprawiły mnie o zawrót głowy i dreszcz wzdłóż kręgosłupa. W chwilę po tym, jak bez makijażu, przydeptując sobie za długie nogawki bojówek, walcząc z włosami targanymi wiatrem i z klapą bagażnika Cherry Devilka, złorzecząc pod nosem dosyć niewybrednie w kierunku wiatru/zamka/włosów/reszty świata wyglądałam umówmy się dosyć niekonwencjonalnie, jak na obiekt uwielbienia. Słowa. wyznanie, komplement, od których wiruje świat, i  które sprawiają, że w nosie mam słońce, bo JA jestem Słońcem, więc niech zabiera swoje nędzne promyki, bo nijak się mają do tego promieniowania we mnie. I na tym to chyba polega… Na tym, że proste zdanie powiedziane na parkingu przed marketem, bez pompatycznych wstępów i górnolotnych wynurzeń, że to proste zdanie sprawia, że gromadzi mi się w sercu cała energia wszechświata, którą mogę potem oddać odrobiną magii i słonecznym blaskiem w środku nocy. Na tym to polega… na słowach, spojrzeniu które je wyraża i diabelskim uśmiechu…

czwartek, 24 lipca 2008

niedziela, 20 lipca 2008

Chlamy...

…, mówiemy, tańczymy, opalamy, świrujemy, żremy… i tak w kółko. Weekendy u Whoever zaczynają się coraz wcześniej, a kończą coraz później. Jak się na to zapatruje nieszanowny małżonek wspomnianej Who mamy tam, gdzie nie wolno mówić, że mamy. Who jest  doskonała, idealna i zazdroszczę Jej jedwabistej skóry, ale ma jedną wadę – nie umie pić. No nie umie, nie ma łba, idzie spać wpół zdania, protestuje i stwierdza radośnie „to ty sobie gadaj, a ja tu sobie oczka zamknę” – uwielbiam Ją:)

Uporządkowane myśli, po powrocie do domu rozsypują się w drobny mak… Gdyby dało się zakląć czas, żeby leciał szybciej…

czwartek, 17 lipca 2008

Rozmowy mnie...

…leczą… składają potrzaskane myśli w jedną całość i ustawiają do pionu. Nawet jeśli przebiegając palcami po klawiaturze robię małe przerwy na sięgnięcie po chusteczkę. Bo spod palców wychodzą słowa o płaczu, a z oczu płyną łzy. Nic to. W odpowiedzi – wielokropek, który stał się już symboliczny i wiem, że na to co piszę nie ma odpowiedzi. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że niemal czuję dotyk dłoni na policzku – najintymniejsza pieszczota.
Rozmowy mnie odciągają od codzienności. Nawet jeśli to tylko kilka godzin, w czasie których trajkoczę, gęba mi się nie zamyka – o pierdołach, o pracy, o ludziach, o miejscach, które mijamy idąc nocą przez miasto. Nie pamiętam naprawdę kiedy ostatnio tak snułam się po ulicach, zupełnie bez celu. Usiłowałam sobie przypomnieć, ale jedyne co mi przychodzi do głowy to jakieś 9 może 8 lat temu, a to przecież niemożliwe, żeby na tak długo zrezygnować z takiej przyjemności… Nawet jeśli wiadomością wieczoru jest gumowy zwierz zakupiony na wieczór kawalerski, nawet jeśli mówimy o rzeczach małych, nawet jeśli tak jest, to uspokajam się, zanurzam w te rozmowy, żeby tam zostać jak najdłużej, złapać oddech, zaczerpnąć ciepła.
Jeszcze teraz w głowie kłębią mi się nieposkładane myśli, rozbiegane słowa,  pogubione wątki. Przyjdzie czas i na nie. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę monologować. Monolog z drugim człowiekiem oznacza koniec wszystkiego. Kiedy ty mówisz, a ktoś milczy, rok, drugi, piąty. Czasem mylimy monolog z rozmową, biorąc potakiwania i zaprzeczenia za objaw konwersacji. Zapatrzeni w coś zupełnie innego, zaślepieni uczuciem nie słuchamy, a potem okazuje się, że możemy słuchać tylko milczenia. Słuchałam dość…

Teraz słucham i mówię, i słucham, i mówię, a na koniec i tak wysyłam SMSa. Bo nie mogę się powstrzymać, bo czuję, że muszę TO powiedzieć, że to może szczegół, ale ważny dla mnie, że to co prawda jeszcze nie koniec romowy, ale niech ten SMS będzie takim „cdn”. Bo uwielbiam to i nigdy nie przestawaj…

poniedziałek, 14 lipca 2008

Wokół mnie...

…łzy. Wszędzie. I deszcz. Zaciskam zęby do zgrzytu, wyrzucam z myśli własny płacz. Tak lepiej. Palce śmigają po klawiaturze, wystukując kleosiowe rady i odrobiny słoneczności. W słuchawce telefonu potok słów, migające okienka gadu-gadu otwierają się jedno po drugim – tu problem, tam smutek, tu rozpacz, tam dół. Egoistycznie zajmuję się wszystkim tylko nie sobą, odrywam myśli od łez na szybie. Znajduję słowa i odpowiedzi, albo tylko zasłuchanie w czyjeś życie… Sprawdzam empirycznie przekonanie, że przyjaźń to bycie ZAWSZE, to bycie dokładnie tak długo jak potrzeba nieważne czy przy knajpianym stoliku, czy w słuchawce telefonu, czy w okienku komunikatora, to bycie niezależnie od tego, co dzieje się we mnie. Bo ktoś potrzebuje, ktoś chce, ktoś musi się wygadać, wypłakać, wywrzeszczeć. Moje rozedrganie znajduje chwilowy spokój w głosie, który szepcze do ucha „Nie płacz kochanie, to już niedługo.” Staram się, naprawdę, przywdziewam maskę wrednej jędzy, wyruszam na wojnę z całym światem, który krzywdzi moich Bliskich, mogę niszczyć jeśli będzie trzeba, knuć podłe plany, przytulać, słuchać, głaskać po głowie, walić szpadlem między oczy, współczuć albo ukierunkowywać na nienawiść, dla Nich mogę wszystko. Dla siebie nie potrafię opanować zmęczenia, ani łez w windzie, ani milczenia podszytego strachem, że powiem słowo i nie dam już rady powstrzymać potoku spod powiek…
…Taki dzień dzisiaj… jutro będzie lepiej. Jutro powiem sobie, że to już niedługo, że nie ma o co płakać, że przecież kretynko jesteś szczęśliwa. Każde czekanie warte jest tego, co mnie, co nas czeka. Każda chwila ma znaczenie. Wczoraj powiedziałam komuś „na to nie ma innego wytłumaczenia, jak tylko takie, że widocznie to doświadczenie ma cię wzmocnić.” Banał. Niech ktoś mi go powie, bo sama nie potrafię. Nie dzisiaj… Chwilowe załamanie formy…

piątek, 11 lipca 2008

Kiedy widzę...

…jak ktoś mi bliski płacze, to włącza mi się opcja „Terminator” z funkcją „palić, niszczyć i mordować”, ale cóż – uśmiecham się, robię bilans zysków i strat i opowiadam pierdoły. Czy to coś daje nie wiem, ale w głowie i tak kłębią mi się myśli o powolnym wyrywaniu paznokci, depilowaniu pensetą i wkładaniu wykałaczek w oczęta. W zanadrzu mam jeszcze parę innych rozrywek, które nie nadają się do publikacji. Grrrrrr…

Taki sobie wieczór skrajności był…

…Bo kiedy gwiazdy spadają mi na głowę, mogę tylko śmiać się przez łzy szczęścia. Wchłaniam atmosferę każdą cząsteczką siebie. Otwarte drzwi balkonu, nocne niebo i bliskość, której mi potrzeba bardziej niż sądziłam, palce wplątane we włosy, słowa, które potem odbijają mi się echem w głowie, kiedy jest niesłonecznie i dają siłę. Rozbita na atomy szczęściem, uczuciem, spełnieniem składam się pomalutku w całość, niespiesznie, w moim miejscu na ziemi, w ramionach, które obejmują tak, jak lubię – idealnie… Dziękuję:*

wtorek, 8 lipca 2008

Wizyta psychoanalityczna...

…zakończyła się mam nadzieję sukcesem. W rmach zapłaty rano na Cherry Devilku znalazłam

Wyznanie

Czasem wystarczy nie myć przez jakiś czas samochodu i mieć Rąbniętą Przyjciółkę, która w środku nocy uskutecznia kaligrafię artystyczną, a dzień od razu zaczyna się słonecznie:)))

niedziela, 6 lipca 2008

Leśniowiecki odpust...

…jest dokładnie taki, jakim go pamiętam. Po  ponad piętnastu latach niebywania zobaczyłam dokładnie to samo. Więc były i kruzele (o matko mój lęk wysokości – i nieważne, że to młyńskie koło sięgało jedynie pierwszego piętra), i kucyki, i zdjęcia z psami, i precle, i pierścionki, i bębenek. Wyjazd zaliczamy do udanych raczej, również dlatego, że atmosfera była neutralnie niegroźna. Znaczy da się jedno przedpołudnie przebywać ze sobą bez warczenia i fochów.

Po odpuście zaliczyłyśmy wizytę u Małego Johna. W drodze do domu prowadziłyśmy egzystencjalne rozmowy NA POZIOMIE.
Cleos: Smoku zejdź z tego trawnika, bo tam kupy psie są.
Smok: Mamo a to prawda, że  ptaszki nie sikają.
C: No mniej więcej, robią tkie wodniste kupy po prostu.
S:  To tak jakby kupkały sikami.
C: Metaforycznie rzecz ujmując można to tak nazwać.
Ja nie wiem o co chodzi, ale gówniany temat chodzi za mną czwarty dzień i za chorobę nie chce mnie opuścić.

Po powrocie do domu godzinne piergoluchanie z Who. Taka nowa świecka tradycja. Ona mnie zdecydowanie kiedyś znienawidzi za odciąganie Jej od pracy.

A teraz coś dla czytelników o mocnych nerwach…
Tapczan jaki jest każdy widzi. Niektórzy posiadają nawet. Niegroźny, nie wadzi nikomu, stoi i się przydaje. Otóż nic bardziej mylnego.  Bo otóż niejaka Cleos chciała usiąść na smoczym tapczanie, podwijając jak zwykle prawą nogę pod siebie. Stopa znalazła się pod kleosiowym tyłkiem, tyłek zrobił siad, kolano zostało w górze i zrobiło CHHHRRRRUUUURRRRUUUP. Na tę okoliczność Cleos zrobił „AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA” oraz potem na zmianę „AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA” z „nieparlamentarnym wszystkim co Wam przychodzi do głowy”. Noga pozostała sztywna jak pal Azji, Cleos pozostała trzymając się oburącz za kolano i drąc ryja z bólu oraz mając przed oczyma obraz sprzed chwili kiedy to WIDZIAŁA jak jej kolano wyskakuje obok siebie i wskakuje spowrotem.  Po jakichś 15 sekundach wydawania dźwięków, które uwierzcie mi nie nadają się do powtórzenia Cleos spróbowała poruszyć palcami, co ją przyprawiło o lekki dreszczyk emocji i drżenie kolana.
Niniejszym oświadczam:
Złamania brak. Zwichnięcia od skręcenia nie odróżniam, ale boli jak skurwensen. Mówcie mi normalnie MISZCZYNI AKROBACJI.

sobota, 5 lipca 2008

Ktoś nam...

… sprzątnął lodówkę sprzed nosa – nie szkodzi, znajdzie się inna.

Mały John dzwoni i płacze, że wyjeżdża i zostawia mnie ze wszystkim samą – szkodzi. Serce mi sie kroi, jak tego słucham, jak matczyny szloch przerywa zdania. Bo Ona się przejmuje bardziej niż ja. Ja kalkuluję, Ona przeżywa.

Rozpadł mi się niebieski pierścionek – szkodzi, nie mam drugiego. Znalazłam na allegro taki kleosiowy, którego nie kupię. Bo flaki mi się przewracają, jak słucham o wycyckaniu go z kasy do końca. Więc nie wydaję. No dobra margaretki sobie kupiłam. W portfelu mam  jakieś 7 PLN i niech tak zostanie.

Małżonek był raczył wyjść z domu rano przed 9 i wrócić o 18 – nie szkodzi absolutnie. Cały dzień ze Smokiem, ani razu na Nią nie podniosłam głosu, uspokajam się.

Sezon bobowy mamy – nie szkodzi wcale. Żremy na kilogramy ze Smokiem. Jak taki mały brzuch może pochłonąć takie ilości, to j doprawdy nie wiem. No ale, tak ma, od 11 miesiąca życia w sumie, to ja sama nie wiem czemu się dziwię:)))

środa, 2 lipca 2008

Sprawiłam sobie...

…margaretki. Nie pachną, ale cieszą oko… Niech sobie mam.

Smokowi sprawiłam lekarstwa i wspólną drzemkę – Ona drzemała, ja głaskałam blond kudły i marzyłam sobie o odpoczynku. Niech ta kosmiczna temperatur 39,5 już spadnie…