licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 31 października 2009

Mam proszę ja Was...

…taki widok za oknem, że sama nie wiem jak go opisać. Więc chyba sobie namaluję. Ten widok, albo inny. Gdyż azaliż ponieważ niejako Diaboł stwierdził, że On woli w łazience moje obrazy niż widok, który wisiał gdzieśtam, i który ja za to uwielbiam (za widok, nie za wiszenie). Póki co siedzę przy stole w jadalni i podziwiam – między jedną krzyżówką, a drugą. Leniwe poranki mają to do siebie, że są leniwe. Jakoś mi nie pasują. Z jednej strony niby przyda się dychnąć, bo zasmarkana jestem po czubek głowy, oraz  wypluwam płuca z zastraszającą częstotliwością. Z drugiej, jak tak sobie siedzę i nic-nie-robię, to się Diaboł dziwi i głową kręci, że to do mnie niepodobne, że ja ZAWSZE latam jak kometka, zasuwam, wymyślam, robię, przemieszczam się, działam. Jakaś taka strasznie ruchliwie przewidywalna jestem – wiadomo bowiem, że nigdy długo nie usiedzę. A ponieważ wiadomo, że trzeba dbać o to, żeby w związku nie bylo nudy, rutyny i przewidywalności, to właśnie w ramach bycia nieprzewidywalną siądę sobie i będę wobiła NIC. A co mi tam!

piątek, 30 października 2009

Tak jest...

Tu króluje zeszłoroczny czas
na posłaniu z liści buczynowych
stąd do ziemi dalej niż do gwiazd
zachwytu swego nie wysłowisz

rosną skrzydła u ramion
czas się w wieczność przemienia
obłocznieją wszystkie ziemskie sprawy
gdy zbliżamy się do szczytu po kamieniach”

czwartek, 29 października 2009

środa, 28 października 2009

Powiedział mądry...

Feliksiu, że „najtrudniejsza jest walka z własnymi urojeniami – bo nie widać przeciwników”. Miał chłopina rację, tyle tylko, że pominął jeden drobny przypadek… walki z CUDZYMI urojeniami. Wtedy to już nic nie widać. Powiedziała też jedna mądra kobieta, że „z głupim walczyć prościej, bo na niektóre rzeczy, na które wpadłby, gdyby był mądry po prostu nie wpadnie.” Miała kobita rację, tyle tylko, że pominęła jeden drobny przypadek… walki z kimś kto MYŚLI, że jest mądry. I powiedział jeszcze jedne mądry purpurat, że „cierpliwość sprawia w nas, że z jej pomocą znosimy zło doznawane od innych, że chronimy się od niedobrego smutku.” Miał rację chłopina, tyle tylko, że pominął jeden drobny przypadek, kiedy NASZA cierpliwość KOGOŚ od niedobrego smutku nie chroni. Zapytał mnie dzisiaj MJ „I co teraz?” Powiedziałam „Mam czas.” Bo mam. I spokój, i Moje Miejsce na ukojenie, i Przyjaciół, i Rodzinę, i Miłość, i Helpland, i Szczęście… Moje „mam czas” do tej pory nigdy nie oznaczało niczego dobrego… nigdy…

poniedziałek, 26 października 2009

Kate nie chciała...

…to ja piszę.

Dwuminutowy fiut to objaw dzikiego pożądania, żądzy nieujarzmionej i uwielbienia na piedestale.

W kwestii przeszłości: siedmiominutowy fiut to objaw nieporadności samczej. Taki ni pies ni wydra.

niedziela, 25 października 2009

Gdybym wierzyła...

…w boga – jakiegokolwiek – powiedziałabym sobie, że jest prezentem od niego. I tylko zastanawiałabym się z jakiej okazji.

Ale nie wierzę, zatem ciągle nie mogę wyjść ze zdziwienia, pomiesznaego z niedowierzaniem i radością z takiego prezentu znikąd…

sobota, 24 października 2009

Dziecięce zabawy...

…uskuteczniam.

Leży Cleosia na tapczanie i udaje śpiącą księżniczkę. Leży i przez sen wyje:
Cleos: Och gdzież ach gdzież jest ten książę, co mnie obudzi i za którego ja wyjść zdążę?
Przychodzi Smok w chełmie, z mieczem i tarczą.
Smok: To ja jestem księżniczko ten książę (cmok Cleosię w policzek na obudzenie)
Cleos: Jak masz na imię księżę?
Smok: Marian.
Cleos: Ekhe ekhe ekhe.

Chwilę potem Księżniczka Hulajnóżka i Książę Marian biorą ślub, przed elektronicznym słoniem co robi za księdza.

Słoń: (głosem Smoka) Czy ty księżniczko bierzesz sobie tego księcia Mariana za męża.
Cleos: Jasne.
Słoń: (głosem i ustami Smoka) A czy ty książę bierzesz sobie tę księżniczkę za żonę?
Smok: Tak, szybciej, bo ci się zaraz baterie skończą.
Słoń: (głosem jw) Oświadczam was mężem i żoną, możecie się pocałować.

Ma to dziewczyna, Marian znaczy opanowane do perfekcji. Niech mi tylko ten jej Szymek podpadnie:)))

piątek, 23 października 2009

Uskuteczniłam rano...

…przemoc w rodzinie. Skutecznie i boleśnie jak sądzę. Przez sen co prawda, ale głupio mi i tak. Czuję niesmak do teraz. Fuj.

Smok oszalał na punkcie tańca brzucha. Całą przerwę w koncercie stała w przejściu i się gibała. Kocham Ją, no serio.

czwartek, 22 października 2009

O motyla...

…noga, motyla noga… motyla noga!!!

To nie jest dobry dzień. Chociaż wszyscy się pytają czemu ja taka miła i grzeczna i uprzejma jestem i dlaczego cała w skowronkach. A ja otóż nie jestem, tylko się staram nie wyżywać na blogu ducha winnych robaczkach. Całą notkę mi wcięło, bo jestem kretynką i se klinkęłam nie tam, gdzie trzeba, ale już złóżmy na karb Prawa Murphy’ego. A co tam, nie może być przecież źle dla samego źlebycia. BUUUUUU. Se pobuczę chociaż, bo co mi zostało i wiem przynajmniej, gdzie te przecinki stawiać. Odbierałam zatem te telefony głosem z 0-700, zgłaszałam sama z siebie chęć niesienia pomocy niedojdom i nieudacznikom, uśmiechałam się aż do szczękościsku, nawet sobie żartowałam. Do południa udało mi się paru zainteresowanym wytłumaczyć, że nie, że owszem chomiki mi się klonują, ale co tam dam sobie radę. O motyla noga. Nie po to uważam i głoszę, że się nie powinno wkurzenia przynosić do pracy, jeśli praca go nie powoduje, żeby się samej tego nie trzymać. A co, twarda jestem na bok się czeszę.

Udało mi się zgrzać jak norka w zimnej sali, więc pewnie jutro słowa nie powiem. A dzisiaj było dobrze, niemal idealnie. Mogłam nawet mówić, a lekka chrypka pomagała tylko w tym 0-700. No, ale…

I może nie jestem Agustin Egurrola, ale się zaczynam zastanawiać, czy te moje dzieciory podołają tej choreografii. Jest jako-tako, a to mię nie zadowala. Pragę być zadowolona, stać, liczyć i kiwać głową z aprobatą. A tu tymczasem motyla noga i odwłok. Trzeba nad tym popracować. Nieco.

Nie tylko Offca ma fioła. Kartki świąteczne leżą w szufladzie. Jeszcze nie wypisane, ale już zakupione. Moje dzieci robiły i naprawdę, ale tak serio serio są śliczne. Jak w sklepie, tyle, że tańsze o połowę.

Są takie książki, które trzeba najpierw przeżyć, żeby je zrozumieć od pierwszej do ostatniej litery. Żeby móc się nad nimi wzruszyć, żeby poczuć w głębi pod żebrami, że te słowa trafiają tam, gdzie powinny, w samo serce w komorę prawą lub lewą i zatrzymują bicie na chwilkę, bo są o nas. Są takie książki, o których nie można powiedzieć komuś „dopiero teraz to czytasz?” i patrzeć jak na ćwierćinteligenta, bo tak naprawdę one zawsze były w nas, tylko ktoś to potem/przedtem przelał na papier. Są takie książki, które wszyscy już czytali, bo był trend, moda, takie to było jazzy i fit i jakie tam jeszcze chcecie, a ja je czytam dopiero teraz. JĄ. I cieszy mnie to, bo spędziłam kilka godzin poruszona opowieścią z wnętrza mnie, odczuciami, które były, które miłe może nie są, ale pokazują PRAWDĘ, taką prostą, prawdziwą, głęboko schowaną. I cieszę się, że nie poszłam za owczym pędem wtedy, bo teraz każda litera woła do mnie „tak było, to prawda, znasz to, poczuj to, doceń.” Czasem wystarczy poczekać, może i nieświadomie, żeby odkryć, że ma się WIEDZĘ, że się ROZUMIE, że można CZUĆ BARDZIEJ.

środa, 21 października 2009

Wczoraj...

…poszłam spać o 21.09
Dzisiaj o 16.35 i spałam do 18.47
Smok idzie spać o 20.00…

…a ja razem z Nią. Chyba mi ktoś wyjął baterie.

Spotkałam ją/go na skrzyżowaniu przy Średnicówce i Renault. Malutka/tki. Jeszcze chwila i miałabym psa. Ale tak mi było zimno i do kitu… Łapanie psa mogę uskuteczniać bez wskazań gorączkowych. Może poczeka?

poniedziałek, 19 października 2009

Człowiek kombinuje...

…główkuje, robi misz-masze po czym kupuje kozaczki cud/miód/orzeszki/orgazm dziki idealnie pasujące do zielonego futra za 5 PLN. A wszystko to efekt braku rury na widoku i boskiego weekendu. Serio serio. Jak się tak skutecznie przegoni przeziębienie, to nawet Who się dziwi. Oraz o 8:03 wydaje odgłos paszczowy, że (imaginujcie sobie głos Who jak wpada w egzaltację) „Paznokcie sobie robię, nie pogadamy teraz!!!” To, że przed chwilą zbluzgała mnie od głupich wariatek pisemnie to pryszcz. Na dupie. Dupa bowiem pozwalam sobie mówić. I ja nie robię sobie paznokci, z czym mi nawet dobrze oraz z brakiem odpowiednika motylej nogi też. Jakieś dziwaczne konstrukcje zdaniowe mi wychodzą na tym blogusiu, a tu przecież mam te bajki pisać, co to je będzie Kate Granatnik wydawała. Dobry bloże, kiedyś mi się przestaną te Jej wszystkie osobowości opatrzone pseudonimami mieścić w linkach. Złowieszczo się śmieję na różne okoliczności, których nie wyjawiam postronnym. Kto miał mieć objawione ten ma. Alleluja – a nie to dopiero na wiosnę, czy jakoś tak. Że niby o weekendzie było… No tak, było złomowisko, Gnom, Who, pizza jednak mimo wszystko jesli Państwo pozwolą „Better Than” a nie „The Best of” – póki co. Gnam do ideału, nieco pod górkę, ale gnam. Życzenia spełniam w przedbiegach więc szykujcie palce do tego nosowego wsadzania, czy gdzie tam, bo mam dobry okres w życiu. Tfu tfu nie zapeszać. Laleczka voo-doo czeka na lepszy czas. Dla niej lepszy, mnie nie trzeba na razie. I jak to miło, że się ktoś o mnie martwi i wydumowywuje wyimaginowane powody nierobienia czegośtam. Ja jestem doprawdy ciekawa jaki, poza podanym mógłby być ten powód, ale mi się gg nie odpala, a na wzniosłe konwersacje nie mam siły, to się pewnikiem nie dowiem. Czarna jak noc wyobraźnia podsunęła niektórym moim schizofrenicznym Przyjaciółkom jakieś  kosmiczne pomysły. Kochane. Znaczy głupie wariatki chciałam powiedzieć. Na szczęście pozostałe moje Przyjaciółki nie dumają po nocach nad sensem nierobienia, tylko przyjmują tłumaczenie – zresztą prawdziwe z głębi serca:)
O weekendzie było zdaje się. Owocnie, owocnie. Urodziny były u Rodziny. Nowy absztyfikant jednej z kuzynek zwany Panem Pikusiem póki co nie u cieka z piskiem. A ja mu się w sumie dziwię – ja tam bym uciekała.
Relaks.
Co nie znaczy, że się wyspałam na przykład, zatem dziś rano jeden pan mnie obtrąbił omal nie wjeżdżając mi w zadek. Ja przeciwko urozmaiceniom nic nie mam, ale jakby mi wjechał to byłaby mea culpa i lekka dupa. Tak, dupa pozwalam sobie mówić.

sobota, 17 października 2009

Od jakiegoś czasu...

…jest mi paskudnie. Powody są różne… może to plucha i brak słońca?

APDEJT:
Będzie się nazywała „Better Than” – ta pizza. A co!

APDEJT ZWEI:
Dzisiajszy wieczór spędzam z Who w sypialni. Się będzie działo, biorąc pod uwagę, że wyznajemy sobie miłość gorącą, a jak wiadomo ja bez miłości w sypialni nie ten teges.

APDEJT TRZY:
Była Who. Tego się nie da opisać. Dalej nic nie wiem, nic nie rozumiem, ale żeby nie było – ok poczekam. Oraz małpa wygląda  lepiej w moim futrze niż ja sama, to je sobie wzięła. A co, niech ma skoro już i tak wten zachwyt wpada:)

piątek, 16 października 2009

Zaserwowałam dziś...

…pizzę. Diaboł mówi, że pycha, ja że w skali od 1 do 10 dla pizzy – marne 4. Iwona Szymańska-Pavlović własnej kuchni się znalazła. I że niby jak ja nazwę tę pizzę? Otóż nie nazwę, bo na cleosiową nazwę zasługuje jedynie coś, co smakuje bosko a nie jak nawciepywany glut. No. Dojdę do wprawy (prędzej czy później każdy dochodzi) to będę wymyślała nazwy i inne duperele.

Krzaki som. Gotowe. Jutro maluję.

Oraz proszę Państwa to tango – och, ach. A choreografia jaka do cha cha cha! Mnią. Z pazurem trochę. A Diaboł zazdrosny o Prezesa. Gupi ach gupi. A Prezes się wije z Żarówką. Fajnie ach fajnie. A na koniec walc angielski solo. Tiaaa… no mało sobie nóg nie połamali tak lecieli na wezwanie. Pańskie oko… i takie tam. Czasem jedna pochwała robi więcej niż stado awantur i nagan. Nie moja wina, że chłopaki sympatyczne są i chcą się uczyć. A także mieliśmy dzień pierdzenia – nie pytajcie plis… W sensie, że proszę mi tę stopę postawić w całości na podłodze prrrrrrut, plackiem prrrrut, płasko cholera prrrrut. Dotarło to najważniejsze. Metody dydaktyczne dziwne, ale skuteczne.

Ziiiimno. Niech ktoś coś zrobi!!! Włączy ogrzewanie na przykład?!

środa, 14 października 2009

Okresowa samoocena...

autoironiczna. Nie ma nic wspólnego z menstruacją, ani zawirowaniami pogodowymi. Nic.
Jestem wymagająca. Poprzeczkę zawsze stawiam wysoko. Wymagam od wszystkich, najwięcej od siebie, żeby mi nikt nie zarzucił, że chcę czegoś czego sama nie. Zatem jeśli nie to ja też nie, jeśli tak to i owszem ja też. Nienawidzę głupoty, chamstwa i bezmyślności – uczulenie mam. Jestem anielsko cierpliwa, kiedy trzeba, można mi na język nadeptać, na głowę mi można wejść i poskakać słowa nie powiem. Mściwa jestem do przesady i pamiętam po latach. Wielkich krzywd – tych naprawdę wielkich nie wybaczam, nie zapominam i nawet jeśli z pozoru wyglądam, jakbym o tym nie myślała od dekady, knuję plany i wcielam je w życie – boleśnie dla kogoś przeważnie. Przy tych wielkich krzywdach nie waham się dzisiaj kochać, jutro nienawidzieć – jedno i drugie szczerze i z głębi serca…

…To wszystko zdecydowanie nie ułatwia mi życia. Nie ułatwia też życia ze mną. Nie wiem, czy ułatwia bycie mi bliskim i przyjacielem, ale na pewno uświadamia, że niedobrze być mi wrogiem. Najgorzej jeśli jedna parszywa cecha wyklucza się z drugą, a dwa odczucia w temacie dowolnym trwają jednocześnie. To mi właśnie nie ułatwia życia. Wcale a wcale.

poniedziałek, 12 października 2009

Z własną porażką...

…pogodzić się trudno. Nawet jeśli osładza ją wyjątkowa mądrość Dziecka. Nawet jeśli to Dziecko jest mądrzejsze od własnego ojca. Trudno zrozumieć zachowanie, z którego wynika wyłącznie zacietrzewienie, kiedy samemu zapomina się o zaciętości dlatego, żeby Dziecko nie słuchało, nie odczuło. Trudno pogodzić się z faktem, że można się aż tak pomylić w stosunku do człowieka, którego się dla siebie wybrało. Gorycz. Bo miało być inaczej „po”, z klasą. Puste słowa odbijają się czkawką. Bo nie ma klasy. Nie ma nic, tylko złość, urażona męska duma, zemsta, złośliwość, zakorzeniona głęboko uraza. Rozumiem. Naprawdę – to nie banał rzucony od niechcenia. Rozumiem ból i staram się obchodzić łukiem, ale to zupełnie kłóci się z tym, co mam w środku. A w środku mam chęć wdeptania w ziemię, na okoliczność tego, że Dziecko boi się zapytać ojca o coś bo „tato będzie na mnie zły.” Idąc za radą stwierdziłam „Dobrze, minął rok jak mówiłeś. Zakładam, że wiesz co mówiłeś – zatem teraz będzie tak i tak, nie widzę powodu żeby nie.” I co? I jaka odpowiedź? „Nie cygań. Jakoś o inne rzeczy się nie boi pytać.” Postawiłam sobie za punkt honoru okłamywać go choć nie mam już po co – ktoś wyczuwa ironię? Całkowity brak chęci zrozumienia – nie mnie – Dziecka. A Dziecko chce móc mówić do Niego „tato”, i boi się, że tatuś Go zabije. Ktoś potrzebuje psychologa – może ja, do pomocy, jak to zwalczyć, pokonać, zmienić. Mieć gdzieś jego emocje, dopóki nie dotykają Dziecka. Niech będzie szczęśliwy, albo niech zdycha jak mu wygodniej. Sam, z nią, z nim – wszystko mi jedno. Powinnam być może odważniejsza – słuchać tych rad i postępować tak-tak-tak – jak przykazano. Problem widzę tylko jeden – nikt z nich nie był w takiej sytuacji otwartej wojny- jeszcze, wcale. Trudne. Nie jestem chyba wystarczająco mądra. A myślałam, że może jednak jestem. Ani wystarczająco stanowcza. Trudne, kiedy patrzy się w oczy Dziecku mówiącemu „ale tato będzie smutny, jak mu to powiem.”

niedziela, 11 października 2009

Zapomniałam hasła...

…do archiwum bloga Whoever. Do niczego konkretnego mi nie było potrzebne, tak sobie chciałam poczytać. Hasło dostałam od szanownej właścicielki. I wyszło mi z tego, że tak:
14 stycznia 2003 założyłam bloga
17 stycznia 2003 trafiłam na bloga Who – może wcześniej, ale pierwszy komentarz u Niej był wtedy. Znak jakiś, że tak od razu? od początku? od zawsze?
13 kwietnia 2004 Who pierwszy raz napisała coś o mła. Nic wielkiego, ale trochę się dziewczyna przekonywała.
21 maja 2005 spotkałyśmy się po raz pierwszy w realu u Who. Zadziwiająco szybko według Niej.
23 maja 2005 obie popełniłyśmy notki na temat tego spotkanie. Synchro godne dalszego rozwoju znajomości.

Wychodzi mi, że zostałyśmy już tak zsynchronizowane do teraz i nadal i na wieki wieków. O ile coś nie pęknie, jak guma na małym (by Czarna) i którejś z nas nerw nie puści na rozbrajającą szczerość tej drugiej.
Kalendarium.
Ciekawe, czy za dwadzieścia lat będziemy jeszcze pamiętać te daty dzienne. Bo ja przewiduję długofalowość tego związku. Tym bardziej, że nieustającą miłość wyznajemy sobie przy każdej okazji. Who co prawda wyznaje również Diabołowi nawet kiedy ze mną rozmawia przez telefon i prosi o przekazanie wyznań zainteresowanemu (na szczęście nie), ale jakoś to zniese chyba.

Musiałabym jeszcze dokładnie czasowo umiejscowić parę osób. To się wpisuje idealnie w mój kalendarycznie zaprogramowany charakter. W końcu wysyłam do Diaboła SMSy o treści „Dzień dobry. To ja – twój terminarz. Pamiętaj o…” Zapisywanie wszystkiego mam we krwi. Powinnam się dowiedzieć chyba, czy kobiety w mojej rodzinie pisały pamiętniki.
A Diaboł zrobił mi program do archiwizowania blogusia, żeby-jakby serwer padł albo cuś to nie znieknęła ta twórczość moja.

Wiesz co, Who. ZAWSZE to jest mało powiedziane. Serio serio.

sobota, 10 października 2009

piątek, 9 października 2009

Kate powiedziała...,

…że to jest very dark blue oraz, że to ciekawe iż oczyma swej artystycznej duszy widzę się granatowowłosą. Cóż bluecleosiowy kolor mi wyszedł jakoś sam z siebie. Autoportret… w słońcu.

Z obserwacji saunowych – Smok saunę lubi. Najbardziej lubi sprzątać zaparowane drzwi, w sensie mazać po tej parze. Niech będzie. W niebieskim świetle wyglądam zarąbiście szczupło. Powinniśmy Maroko przemalować na  niebiesko. Ale nie przemalujemy, bo nie. Oraz prawą wypukłość mam większą niż lewą. Niby tak jest, że się ma cośtam różne od czegośtam, ale żeby to zauważać – nonsens. O tym fakcie postaramy się zapomnieć. Dziobak twierdzi, że jestem ciepłolubna. 40 minut w saunie parowej to nie jest jakiś kosmiczny wynik. No dobra, mogłabym mieszkać w Mozambiku czy tam innej Mikronezji czy w ogóle gdzieś w tropikach gdzie gorąco i wilgotno, albo sucho w sumie wszystko mi jedno, bo na saunie suchej zasypiam po pięciu minutach i w temperaturze 100 stopni przesypiam godzinę lub więcej. Ale żeby od razu ciepłolubna? W końcu jakoś wytrzymuję i Польша nawet mi pasuje. Ostatecznie, jeśli nie mogę gdzieś pod piramidami, albo na innym gorącym bezludziu. Konkludując wychodzi mi, że nie jestem do kraju przywiązana i mogłabym gdziekolwiek. Tylko, że do miasta jestem owszem, chociaż jest okropnie brzydkie, zaniedbane, biedne i w ogóle kicha. Bo niby jak miałabym zabrać ze sobą wszystkich, którzy mi są niezbędni do egzystencji? To se ne da. Zatem zostaję – postanowione:)


Chyba tego mi brakowało… rąk brudnych od farby i relaksu w gorącu. Matko jak mi dobrze:)

czwartek, 8 października 2009

Wysmarowałam...

…obiecaną czarownicę, w ulubionych smoczych kolorach. Muszę teraz znaleźć ramiarza, który mi to tak oprawi, żeby wołało. Łatwo nie będzie. W trakcie procesu twórczego udało mi się wyartykułować parę zgłosek, np.:
Diaboł: Kleoś, malowanie cię relaksuje?
Cleos: Uhmm…
I tyle.

Zdecydowanie nie mogę jeździć na giełdę kwiatową. Zdecydowanie. Stała tam kobra, tak na oko 120 cm wysokości, z jednego kawałka drwena, w mahoniowym kolorze, z otwartym pyskiem, widocznymi pięknie ostrymi zębami jadowymi, z łuskami na kapturze, jakby była żywa. Stała, zwinięta częściowo, z uniesionym łbem i wołała do mnie „Musssssiszzzz mnie mieććććć”. Jakby ktoś chciał wydać na mnie nadwyżkę w postaci 430 PLN to ja bardzo chętnie pokażę stoisko.
Potem mogę jeszcze pokazać parawan, komponujący się idealnie z sypialnią. A dupa dupa dupa!

No to tyle w kontekście giełdy. Może jeszcze tylko tyle, że choinka w tym roku będzie różowa. Diaboł na widok powiedział „o Dżizus, a co to?!”, a to były różowe piórka. No.

Moje dzieci zaczynają łapać. Wyluzowały trochę, puściły sobie sambę Maccaron i dały czadu. Pokazuję im co i jak, a oni najpierw parskają śmiechem, potem trawią temat, a potem ROBIĄ. I jak już się WCZUJĄ to naprawdę zaczyna mi się podobać. Coraz rzadziej mówię „nie, nie, nie, nie tak”, coraz częściej „właśnie tak, cudnie.” Lekka przesada, ale dodaje skrzydeł. A jak do tego jeszcze zaczynają tańczyć minami, to ja padam proszę Państwa. Może to i są wygłupy, wydurnianie się, ale tacy są przy tym naturalni, tacy całkowicie pojechani, że chyba o to mi chodzi. No ciekawa jestem, jak im wyjdzie pokaz 7-go.

Jadę autem i śpiewam. I macham łapkami. A potem dziwię się, że ludzie na światłach patrzą się na mnie dziwacznie. Niech patrzą, ale jak mi leci Shaggy, to jak ja mam prowadziać w spokoju i powadze? No jak?

Oświadczam niniejszym, że ponieważ Diaboł stwierdził, że idzie dziś spać z kurami, a nie poszedł jeszcze, zatem, żeby nasze kury nie padły z wycieńczenia idę się zagonić do łazienki, a potem będę tokować i zaganiać Diaboła.

Over.

poniedziałek, 5 października 2009

Srom jest...

…boski. Będę tę prawdę głosić wszem i wobec i o każdej porze dnia i nocy. Malowniczy, ustawny, podręczny, uroczy, z jednostką wojskową wojsk lotniczych prawdopodobnie, gdzie Kate znajdzie mojca Elenczy, jak tylko zamieszka u Who. Bo one stanowią parę doskonałą w sensie życiowym. Nawet jedna wanna powinna im do spania wystarczyć. Chociaż zgodnie uzgodniły (tfu), że jak będzie trzeba, to gości wyślą do hotelu. Powinnam być zazdrosna chyba, ale jakoś mi ta zazdrość zawsze umknie w tabunie dzikich tematów o łysych, Elenczach, piosenkach na VH1, wychowywaniu dzieci i byłych wężów, przy gotowaniu, piciu i ciągłym jedzeniu. Wyjątkowo jakoś tym razem nie sięgnęłam po kartkę w celu notowania myśli złotych, i mnie pokarało zgubieniem etui z kompletem pisadeł. Who ratuj!!!
W drodze powrotnej było o korkach, bogu, absolucie, śmierci, ślubie Kate, zaręczynach, oświadczynach, kandydatach, sukienkach, bytach pośmiertnych, pieniądzach, materializmie, spełnieniu i odpoczynku w pracy. I obrazie. Wszystkim się póki co podoba, albo zatem mam wyjątkowo dobrze wychowanych ludzi wokół siebie, albo nie jest tragiczny:)

Odpoczęłam. I nawet udało mi się być w pracy dzisiaj tylko trochę mroczną i złą:)))

piątek, 2 października 2009

Wieczór...

…SPArtystyczny mi się zapowiada.
Kąpiel z pianką, maseczka, manicure, malowanie, czytanie, filmu oglądanie. A co!
Należy mi się!

APDEJT:
Popełniłam dzieło w postaci landszaftu. Na początek może być. Kossak to nie jest, ale wstydzić się za niego nie będę.
Siedzę, stopy mi marzną, zatem będę miała katar do plusnieskończoności, ale jakoś oderwać się nie mogę. Nic nie poradzę. Najwyżej umrę na zapalenie płuc – proszę mi to na grobie puszczać w dni Sabatów.
Chyba sobie jeszcze posłucham inkszości… w celu zrelaksowania oraz zapomnienia o bolącej stopie, która była się mi zużyła nieco w tym tangu, a konkretnie w sambowych botafogos. Myslałam, że nie boli, bo jakby cały dzień nie bolała, ale chyba nadejszłam sobie na próg jeden co go posiadam na stanie kuchenno-jadalnianym i szlag trafił niebolenie. No nic to. Następne tańcowanie za tydzień prawie powinnam odzyskać formę… stopę znaczy. No.
Sama jestem, nikt nie podgląda, to sobie pójdę potańczyć. A co!
Należy mi się, tak?!

czwartek, 1 października 2009

Móc zatańczyć...

…tango – BEZCENNE. Nawet jeśli jest to tylko krok podstawowy (na razie). Móc zatańczyć tango i być prowadzoną przez partnera BEZCENNE do kwadratu. Moje Dzieci się wyrabiają, zaczynają rozumieć w pół słowa, łapać gesty, otwierają się na muzykę, na rytm, zaczynają wyrażać siebie odważniej. Na hasło „wczuć mi się tu w tej chwili w wielkie love” zmieniają im się twarze, ruchy kocieją. Majster od tanga na „wkurz się trochę, bo my tu właśnie kłótnię kochanków uskuteczniamy” tak mną zamachał, zamiótł parkiet, wymachnął, że o mój bloże. BEZCENNE. Rozumieją, to największy sukces.