licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 30 maja 2010

Od rana...

….Michael Buble. Na obiad pizza. Wyczesany kot łazi za mną jak pies. Jakbym chciała psa, kupiłabym sobie – do Setha ta prawda nie dociera. Na psa zbieram kasiurę. Datki mile widziane, propozycję imienia dla czarnej krowy również. Zbieram. Powieszę listę na lodówce jak Dziobak. Bo nie wiem czy wiecie, ale Dziobak będzie miał Norbergę, czy Norbetę, nie pamiętam dokładnie, bo mnie ogłuszyło i wypieram z pamięci:) Cleosanthia  brzmiałoby zdecydowanie ładniej.

Idę rozgrzewać piekarnik. Mnią.

APDEJT:
Rano wypiłam inauguracyjną kawę na balkonie. Ależ po co, ależ na co?! Dawno wurwa nie padało, czyż nie? Najlepsza droga do depresji – deszcz w Narni do nadal.
A pizza z camembertem  – pycha.

APDEJT KOLEJNY:
Ciągle pada. Korzyść z tego taka, że piorę kwiatki. Wystawiłam na balkon, zawsze to bliżej nić pod prysznic. Nie zdechły od pyłu remontowego to im i ołowiany deszcz nie powinien zaszkodzić. A jeśli, to cóż – bywa.
Na kolację – pizza:) inna tą razą. A potem Taniec z Glizdami i czerwone paznokcie.
A potem jak dam jeszcze radę to Saga. Nie herbata – chociaż wsysam melisę na zmianę z malinową. Tak mi się coś kołacze od jakiegoś czasu. Zainteresowanych informuję, że tak faszeruję sie też prochem. Może wybuchnę w końcu i będzie spokój i jeden odpad biologiczny mniej. I nie, o nie, nie mam tu na myśli siebie.

sobota, 29 maja 2010

Klikając...

…”Przejdź do edycji bloga” zaczęłam się zastanawiać, co ja właściwie chciałam napisać? Pustka w głowie. Do urlopu 28 dni. Czekam. Czas dzielę między wyznawanie miłości i myślenie o nienawiści. I czekam. TVP1 chciała mi zrobić prezent, puszczając wczoraj „Dom Latających Sztyletów”, o którym nie dalej jak tydzień temu mówiłam, że znowu bym obejrzała. Prezent się nie udał, bo suszyłam krochmaloną spódnicę. To raz. A dwa dobry dramat rusza mnie tylko raz. Wyjątek stanowi „Love story” w wersji czytanej. Special thanks to Dziobak, za to, że w dowolnej chwili mogę się wzruszyć. I tak sobie pomyślałam właśnie, że nawet dedykacja sprzed lat, pisana w zupełnie innych okolicznościach, dla zupełnie innego zakochania teraz jest aktualna PRAWDZIWIE. Może?

Do urlopu 28 dni. Czekam. I borykam się z Dużego „podnoszeniem na duchu”. Jest w tym mistrzem. Jakby ktoś potrzebował, żeby go dobić bez znieczulenia zapraszam do mojego Ojca. Wypożyczę Go nawet za darmo. A z drugiej strony wiem, że jakbym potrzebowała czegokolwiek to leciałby mało sobie nóg nie połamał, bo córuniuniuniunia potrzebuje. Facetów naprawdę trudno zrozumieć, nawet jeśli przeżyło się z nimi już 32 lata. Tfu.

Potrzebuję szpadla między oczy. Mocno i treściwie i żeby bolało. Terapie wstrząsowe działają  skutecznie, dlatego postanowiłam zabrać od MJ listy i przeczytać je raz jeszcze. Żeby poczuć co mam i gdzie jestem. Żeby się odbić od tego mułu na dnie. Dobrze, że nocą obejmują mnie ramiona. Chociaż snów to nie zmieni. Muszę te listy… muszę, choć to nie będzie miłe.

Matko jaki tu burdel w tej notce. Nie będę robiła porządków. Niech jest, jak jest.

Autoanalizę prowadzę w listach do Who. Jak Ona to znosi doprawdy nie wiem. Egoistycznie zaspokajam moją potrzebę pisania listów papierowych i robię sobie pranie mózgu, detoks, czy jak tam zwał. Ostatnio wyszło mi 8 stron A4 maczkiem. Teraz? Hmmmm, ciągle piszę w każdym razie. Muszę znaleźć sobie cennik poczty i obliczyć cenę znaczka dla listów o koszmarnej wadze. Koperta pęcznieje.

Pelargonie na balkonie się rozrastają. I wrzosy. I zrobiłam wczoraj ozdoby na drzwi – walentynkowe i wielkanocne. No bardzo proszę piętrolnijcie mnie czymś ciężkim. A jakże. Dzięki temu może się otrząsnę nieco z tego zawieszenia. Na sztalugach stoi kolejny pomysł na… W głowie rysuje się kształt niepewny jeszcze, takie niespokojne pociągnięcia pędzla. Dam mu chwilę, niech się biedaczysko uspokoi, nie można go z wyobraźni wyciągać w takim stanie. To byłoby niewybaczalne.

Idę, przygotuję kreację i dla siebie, w końcu piknik w przedszkolu ważna rzecz. Wydarzenie miesiąca rzekłabym nawet.

środa, 26 maja 2010

Czuję się...

…jakbym próbowała złapać muchę pałeczkami. Takie karate kid. Tyle tylko, że bardzo nieporadne, totalnie nieskoordynowane, zupełnie na oślep. Oślepłam?

poniedziałek, 24 maja 2010

W sobotę...

…festyn w przedszkolu. Pracuję nad przebraniem Dziwaczki. Podobno Smok to idealna Kaczka. Obrazić się w Jej imieniu?

Jak ja lubię takie robótki ręczne!

sobota, 22 maja 2010

Humor poprawia mi...

…myśl, że rzucona klątwa zaczyna działać… tak, zdecydowanie lubię tak myśleć, choć pewnie daleko temu do prawdy i wiedźma ze mnie jak z koziej dupy chaszcze. Nic to, grunt, że się dzieje…

wtorek, 18 maja 2010

Można iść do lekarza...

…wejść bez kolejki, dostać co się chce, nie zapłacić ani grosza i wrócić do domu po kwadransie.

Oraz zadzwonić do uprzejmego sądu i telefonicznie dowiedzieć się wszystkiego.

Tyle dobrego na dziś. Reszta jest milczeniem.

niedziela, 16 maja 2010

Znalezione...

…u Sheeny, ale jak ja się z tym zgadzam, o jak ja się zgadzam.

„Niektórym do życia potrzebne jest 3 razy „p”.
Mi potrzebne jest 3 razy „s”.
Seksu, snu i sama-nie-wiem-czego.”

W tym sama-nie-wiem-co jest Wszystko. Order z kartofla dla tego, kto potrafi to wymienić, bo ja nie potrafię:)

sobota, 15 maja 2010

Jedziemy drogą przez...

…las, w którym chwilę wcześniej widzieliśmy rączą sarenkę.
Cleos: Uważaj na zwierzynę.
Diaboł: :)))) (klepie Cleos po kolanie)
C: Mam nadzieję, że pomyślałeś sobie o jakimś niezwykle drapieżnym i dzikim zwierzęciu.
D: (poklepuje dalej) Pomyślałem sobie „mój ty zwierzaczku”
C: Nadal mam nadzieję, że to był drapieżny i niebezpieczny zwierzaczek.
D: Baaardzo drapieżny, łacińska nazwa Cleosanthis Rex. W skrócie C. Rex

Zamorduję gadzinę któregoś dnia:)

Mam skrzyp, mam pokrzywy, mam inne chwasty. Cóż więcej do szczęścia potrzeba?:)

APDEJT:
Osiołkowi w żłoby… Bo skandynawskie sagi to ja pasjami… a tu mi jeden Szkot przyniósł nowego Dana Browna. No i co ja mam teraz…???

wtorek, 11 maja 2010

Postanowiłam...

…zrobić Smoku badanie moczu i kału, bo jakoś ostatnio często Ją brzuch boli. Do tego celu zamierzałam wykorzystać Ciotuchnę Kapo. Smok pochwalił się Wężowi, Wąż zadzwonił.
Cleos: Smok jest na weekend u ciebie to możesz pobrać cotrzeba i dać Ciotuchnie w poniedziałek rano.
Wąż: Już rozmawiałem z Ciotuchną, narobiła paniki i wymyśliła jeszcze USG.
C: Po coś do niej dzwonił, co ty Ciotuchny nie znasz?
W: No znam. Kupisz pojemniki?
C: Kupię.

Rozłączył się. Po 30 sekundach przychodzi SMS „Daj może znać mamie, żeby w razie gdyby Smok robił kupę, żeby zabezpieczyła. Tylko pamiętaj, że pojemnik musi być wyparzony.”
O żesz ty w mordę skrobany po krzywych zębiskach. Odpisałam: „Zabezpiecza to się dowody. Kupę się wyciąga z kibla. Ominie cię to, nie martw się.”
Nie odpisał.

No błagam ojciec szceścioletniego dziecka ZABEZPIECZA kał do badania oraz stara się wszelkimi sposobami, żeby się od wyjmowania tego kału z ubikacji wymigać. I pewnie pisząc tego SMSa myślał, że taki jest mądry i przewidujący i zapobiegliwy.

Jezusienazareński – jak dobrze, że mnie tam nie ma!

poniedziałek, 10 maja 2010

Średniej...

…urody blondynka była uprzejma pójść sobie w cholerę wraz ze swoimi bambetlami. Obyło się bez bijatyki, wrzasków i scen dantejskich. Ciekawam, którą piwnice zajęła teraz, bo na półeczce miała piękny spis piwnic i oficyn stojących bezpańsko. Nic to, kolejna atrakcja przeszła do historii.

Warsztaty mi się udały, zainteresowanie średnie – pewnikiem dlatego, że tematyka CSR dla narodu nowa. Odpowiedzialnie to my robimy kasę na własnym koncie tudzież lokacie. W firmach wygląda to różnie – mogłabym z własnego podwórka podać przykładów pierdylion, ale nie. JESZCZE nie. Poczekam sobie.

Grabarka posyła tęskne SMSy. Jeden dzień mnie w pracy nie ma – co będzie, jak pójdę na dwutygodniowy urlop.

Siedzę tak i myślę sobie, że cisza bywa zbawienna. Za oknem co prawda jeżdżą mi autobusy, ale i tak się czuję jakbym była w głuszy. Chyba ewidentnie potrzeba mi wypoczynku. Po braku cierpliwości do Smoka i innych okoliczności przyrody to widzę. No, ale jeszcze tylko 47 dni i już. Będę chyba strichy na ścianie robiła jak ziomek spod celi. 47 dni i będę na wolce:)

Mam ochotę na kąpiel w wannie, ale wanna stoi w przedpokoju i dupa. Kręgosłup domaga się wody o temeraturze herbaty i leżenia. Ewidentnie się domaga, bo już mi się wyć chce od tego pieczenia między łopatkami. Diaboł zapowiedział BYĆ MOŻE montowanie wanny w weekend. Ubiję jak gada jak się okaże, że niekoniecznie.

Jakby ktoś pragnął jechać mit na skrzyp i wrzosy w sobotę z rana to ja bardzo proszę, zapotrzebowanie na towarzystwo mam zawsze, trza się tylko jakoś do mła dokulać. Bo jak Diaboł będzie tą wannę teges, to ja muszę uskutecznić zielarstwa trochę – niedobór skrzypu powoduje, że chaszcz się sypie. Chętnych na łażenie po łąkach i lasach proszę o kontakt. Z góry uprzedzam, że jak będzie żabami waliło, to też jadę, bo mi tego skrzypu potrzeba jak cholera.

(hesus jak mi chrupło w karku coś)

Knuje mi się we łbie taki plan. Plan, na który Diaboł wspaniałomyślnie wyraził zgodę, zatem nie jest on ani taki tajny, ani taki podły. No może trochę. Knuje się i potrzebuje tylko lokalizacji do realizacji. Ale o tym szaaaaa…

Od paru dni towarzyszy mi piosenka. Łazi na za mną i się nie odczepia. Zatem słucham/śpiewam i się uśmiecham się do siebie i swoich myśli

sobota, 8 maja 2010

Zagnieździła nam się...

…w piwnicy średniej urody blondynka. Tak po prostu. Zniknęło akwarium i za małe ubrania Smoka popakowane w kartony i opisane rozmiarami. Przybyły bzy w szklance, legowisko na deskach i stado mioteł – na moje oko na handel.

Ludzie nie mają nie tylko rozumu ale i wstydu. Gdyby przyszła i zapytała, czy może mieszkać, póki nie używamy tej piwnicy – to niech se mieszka, mnie nie ubędzie. A tak, wyleci na ryj, jak trzeba będzie to i z policyjnym hukiem.

APDEJT:
Średniej urody blondynka była uprzejma dać dyla pozostawiając nam na głowie stosy mioteł, wiader, łopat, detergentów i…dokumentów rozliczeniowych różnych ludzi. Zatem na wezwanie Cleosi przybyli Panowie Władza, zwani też Dwóch Dużych. Chłopiska jak do obezwładniania psychola znad poprzedniego mojego lokum. Przyjechali, dokumenty zabrali, poradzili porozmawiać jak sie da ze średniej urody blondynką, obezwładnić nie robiąc jej przy tym krzywdy ZA BARDZO, ująć i zadzwonić po nich. Jasne. Taki mamy plan.
Póki co Diaboł założył marną kłódkę, zostawił kartkę, że jak babsko chce swoje miotły to niech przylezie i tyle.
Najbardziej w tym wszystkim wkurzyło mnie to, że średniej urody blondynka postanowiła zmagazynowane w piwnicy ciuchy Smoka przerobić na szmaty. Jeden karton ocalał, reszta – może z 6 – została podarta i zeszmacona. Suka.
Serio, ale tak serio przysięgam, klnę się na wszystkie przyszłe sabaty, że jak na mnie trafi to jej nie zrobię krzywdy ZA BARDZO, ale zapamięta sobie to spotkanie na wieki.

Ludzie to świnie…

…czasem.

Na przestrzeni...

…kwadransa myślimy z Whoever to samo i wyrażamy to tymi samymi słowami. Dokładnie tymi samymi. Identycznie. Zastanawiam się jak to nazwać i słów mi brakuje. To jest po prostu rzeczywistość:)

Tysiąc, remik, walka Pudziana i horrory, masa horrorów – to jest plan na dziś.

A propos rzeczywistości:

„To jest rzeczywistość, (…) ponieważ rzeczywistość jest tym, co nosimy w sercach, a moje serce jest pełne piękna tylko dla ciebie.”
D.R.Koontz „Tik-tak”

I chciałam jeszcze powiedzieć, że jeśli się komuś wydaje, że wytańczenie 90 sekund tańca na turnieju, albo w takim Tańcu z Glizdami nie jest męczące, to ja oświadczam, że się myli. A wytańczenie całej „Bossanovy do poduszki” czyli 5 minut 45 sekund na pełnym powerze, po to, żeby się wyżyć i  nie rozmazać Misiów Puchatych po ścianach sali treningowej, to było dzieło sztuki i wytrzymałości. Okazuje się, że jednak mam kondycję, że ciągle potrafię. Matkokochana, czułam się, jakby mi ktoś skrzydła dokleił. Co prawda potem po wejściu do Helplandu na drugie piętro wraz ze Smokiem i zakupami, myślałam, że padnę na twarz, ale nie… ależ skąd. Tego nie zrozumie nikt, kto nie ma tańca w duszy i w sercu…

wtorek, 4 maja 2010

Z wycieczki...

…do Pszczyny przywieźliśmy masę zdjęć i rozległą wiedzę, serwowaną przez Małego Johna.
W pokazowej zagrodzie na żubrów Matka Moja stwierdziła, na widok daniela, że „klempa to jest samica łososia.” Okej, nie bądźmy drobiazgowi. Ale jak na widok żubrów karmionych  jakimś obrokiem z wiadra, w ilości 1 wiadro na 6 żubrów oświadczyła, że „tyle żółwiów jedym wiadrem opędzić to jest wstyd”, to udaliśmy się w kierunku auta, żeby już nie ponosić odpowiedzialności za Jej bredzenie.

Bywa.

Poza tym mnie się podobał jeden piec i biblioteka, MJowi balkon, Diabołowi portret pewnej damy dokładnie w Jego guście:P, a Smoku to się najbardziej podobały pamiątki, w tym katany – takie to kurna pszczyńsko przaśne.

I mam świra na punkcie robienia zdjęć kwiatom. Oraz ludziom w kwiatach, zatem zrobiłam wianek dla Diaboła, który to był uprzejmy poparadować w nim chwil parę po parku niczym koronowany von Gluppen-Struppen.

I ludzie na nas jakoś dziwnie patrzyli – już bez tych wianków i nie mam pojęcia dlaczego.

niedziela, 2 maja 2010

W ramach prezentu od Who...

…udaliśmy się do kina na „Clash of Titans”. Dzięki Ci o dzięki droga Who. Bawiłam się doskonale, zafascynowana starożytnością o czym wszyscy wiedzą przecież. No, widowisko było przednie, aczkolwiek…

…Perseusz poszedł się dowiadywać po pierwsze o drogę do Gorgony, a nie o to jak zgładzić krakena i nie do wiedźm, tylko do Grai, które to były strażniczkami wiedzy o drodze do krainy Gorgon oraz owszem wieszczącymi boginiami, to tak, ale wiedźmami raczej niekoniczenie. Po drugie Graje były starczymi dziewicami wyglądającymi jak łabędzie, a nie babami z gatunku Obcy, ósmy pasażer Nostromo.

…Perseusz miał owszem boskie wsparcie w wyprawie po głowę Gorgony Meduzy, ale Ateny a nie Io. To właśnie Atena nauczyła go jak ma postępować z potworem, unikać jej spojrzenia i śledzić jej ruchy w odbiciu tarczy. Sam by na to biedak nie wpadł. I ściął ostatecznie ten łeb nie mieczem otrzymanym od Zeusa, a sierpem – prezentem od Ateny, Hermesa czy Hefajstosa. Mity nie podają  jednoznacznie.

…Io natomiast była oblubienicą Zeusa, która została przez Herę została zamieniona w krowę. Księżycową dodajmy. Film nabiera innego wymiaru, kiedy się okazuje, że Perseusza wspierała Mućka kargulowa. Hera nasłała też na Io gza, który miał ją przegnać z greckiego Argos aż do Egiptu. Przynajmniej Argos w filmie było.

…Ani słowa o tym, że na matkę Perseusza Zeus, jego ojciec  zstąpił jako złoty deszcz na matkę. Zebrała jego krople w płaszcz i z tego wyłonił się pan nieba. A takie by to było efektowne w 3D.

…W filmie Perseusz dostał Pegaza od Zeusa za wstawiennictwem Io, jak sądzę. A faktycznie Pegaz wyskoczył z szyi Gorgony, kiedy Perseusz uciął jej łeb.

…Perseusz urodził się pod ziemią, w żelaznej komnacie, w której jego matka była zamknięta za zawsze.Jednak krzyk dziecka przeniknął przez grube mury na dziedziniec pałacu w Argos kiedy Perseusz miał trzy może cztery lata. Topienie w skrzyni niemowlaka wraz zmatką i pioruny z nieba były potem, jak się Akrisios wkurzył z lekka.

…Kasjopea była żoną Kefeusa panującego nad etiopską krainą – nie w Argos. A poniważ była dumna i pyszna wdała się  kretynka w spór z Nereidami o to, która jest piękniejsza i chwaliła się, że odniosla wdziękami triumf nad Posejdonem. Zatem się gość zeźlił (nie Hades jak w filmie) i zesłał na Etipię potopy oraz potwora, który zażadał ofiary z Andromedy. Nie Krakena.

…Ponieważ Perseusz nadleciał na Pegazie z szyi Meduzy i uratował Andromedę to była uprzejma spłodzić z nim kilkoro dzieci – Persesa, Alkajosa, Elektryona. Jakieś wsadzanie mu Io w ramiona jest niesmaczne.

…Kraken w mitologii greckiej nie istnieje. Gratulacje dla twórców filmu. Ten stwór morski owszem mitologiczny jest ale z rzymska, bo we władaniu miał go Neptun. No niby mu do Posejdona niedaleko, ale… no właśnie, ale…

Więcej grzechów nie pamiętam, a film fajny był:) Serio, tylko ja mam małego świra, no.