licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 23 stycznia 2009

Wyobraźcie sobie...

…tę owieczkę, co to pdią pdią pdią po łączce. Do tego w pysku owieczki trąbkę taką urodzinową co się rozwija jak trąbi, na łbie owieczki słomkowy kapelusz różowy, w głowie owieczki myśli o motylkach…

…Już?…

… No to macie obraz Cleosi z dzisiaj. Bo u mnie wiosna pszę Państwa, niebieskie motyle na tapecie telefonu oraz uśmiech jak banan i śpiewane głośno „Arivederci”.  Tak mam, nic nie poradzę.

Ktoś pragnie ze mną pośpiewać???:)))

środa, 21 stycznia 2009

Pojechałam rano...

…zatankować Cherry Devilka. Podchodzę do kasy a Pani do mnie:

Pani: O, a ja panią znalazłam na Naszej Klasie.

Się człowieku nie ukryjesz, choćbyś chciał.

Who zadzwoniła z lotniska, żeby się zapytać czy żyję, oraz oświadczyła, że jeśli do 21-go będę umierająca to  Ona mi odwoła imprezę. Za karę. No to zdrowieję. I śpiewała „Sto lat”, dodając pod nosem „już sobie stąd idę, żeby mnie nie było słychać.” Tank U

Ze stwierdzenia jednej Kożelanki „Bo wiesz, jak się seks uprawia dziewięć razy w roku – policzyłam sobie – to się nie ma co oszczędzać jak już jest okazja. Więc mam kość ogonową obitą lekko.” No w sumie racja, w końcu za siedem razy w ciągu niecałej doby należy się szacun. Chrzanić kość:)

Szef S. wysyła mi SMSy z pokoju konferencyjnego pt.: „Proszę mnie stąd ewakuować za 10 minut. Niech Pani coś wymyśli.” Niniejszym oświadczam, że jak zwykle wymyśliłam i odsiecz nadeszła w porę.

Z głośników TO. Na maksa, wieża więcej nie potrafi. Taki nastrój dziś.

A kuchnię mamy, jak to Diaboł określił „Najpierw myślałem, że jest brzoskwiniowa, ale jak się napatrzyłem to jest kawowa.” Faceci to daltoniści, doprawdy.

I mam ochotę na „Lejdis:.

niedziela, 18 stycznia 2009

Sześć latek...

…stuknęło temu blogusiu. Jakoś mi umkło. Człowiek się do dobrego przyzwyczaja.

No to:

STO LAT NAM!!!

czwartek, 15 stycznia 2009

Diaboł rżnie...

…dziurę i doskonale się przy tym bawi.
Ja nieco mniej, gdyż ponieważ wyplułam płuca, nie mogę w rżnięciu brać czynnego udziału, zatem patrzę, obserwuję i sprzątam co On namarasi.
Kate mnie kocha, bo się wcześniej wyspałam.
Grabarka twierdzi, że mam o jedną klepkę (UWAGA!!!) za dużo.
Who grzecznie melduje, że właśnie przejeżdża obok, ale pozwoliła sobie jednak skręcić w drugą stronę.
Dziobak robi oczy do słuchawki na nowinę.

Dzieje się, oj dzieje. A do tego, żeby dojść do sikalni nie muszę już biegać przez hektary przedpokoju. Mogę wstać od stołu w jadalni zrobić jakieś  sześć kroków i jestem. A mieszkanie Nam się NIE skurczyło:)

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Diaboł powiedział...

…mi, że gdybym wypiła piwo, to byłabym nie do opanowania. Oraz, że mam głupawkę i stwarzam klimat SS Heidi. Końplement to miał być, jakby się ktoś pytał. No nie wiem. I że powiało lekkim optymizmem. Tia, to na pewno. Oraz, że pewnikiem zrobię sobie dzisiaj krzywdę, gdyż pamiętając cały poranek o  drzwiach co uskuteczniają przemoc w rodzinie, o 6.45 weszłam przez nie z gracją i elegancją godną Mojego Majestatu, po czym o 11.00 przypiergoliłam w nie ręką, która obecnie boli. Nota bene czoło boli do nadal.
Oraz jeszcze mi powiedział, że być może będzie musiał potraktować mnie jak jaskiniowiec. Jakoś to chyba przeżyję.

niedziela, 11 stycznia 2009

Mała rzecz...

…a cieszy. Koncert kolęd i pastorałek w wykonaniu chóru zespołu „Śląsk”. Diaboł jakoś zdzierżył kościelne otoczenie:) Piorun w Niego nie pierdyknął w każdym razie.
Przez okno w jadalni widok na roziskrzone słońcem i mrozem korony drzew. Lubię.
W radio „Hallo”. Lubię.
Na obiad kotlety w magicznej panierce. Diaboł lubi:)))

Tak jakoś powiem Wam – zaczynam chyba na nowo dostrzegać to, co małe a warte lubienia. Zmiana. Lubię.

czwartek, 8 stycznia 2009

Idzie Pańcia...

… na szpileczkach – kozaczki, spodnium czarne w prążki, kita z przedziałkiem na boku, mroczny make up. Idzie, torebeczką macha. Otwiera drzwi, drzwi otwierają się do połowy i zacinają się na oblodzonej kostce brukowej. Pańcia z rozpędu wpada na  kant drzwi, bo zawsze otwierały się do końca i szła przez nie bez problemu. Drzwi robią Pańci kuku. Na czole, centralnie z mega guzem oraz czerwonym śladem. Pańci robi się czarno przed oczami, rzuca budowlanką i machając dalej torebeczką, tym razem dla zachowania równowagi zmierza na stanowisko pracy. Pańcię obity łeb boli cały dzień, czoła dotknąć nie może, wygląda jak ofiara przemocy w rodzinie.
Pogratulować.
Tak dziś Mój Majestat zaczął dzień.
Jakbym na to patrzyła z boku, pewnie zdechłabym ze śmiechu.
Tymczasem nawet fizjognomii umyć za bardzo nie mogę, bo mnie czoło boli.
kurtyna.

wtorek, 6 stycznia 2009

Specjalnie dla mojego...

…kółka Domorosłych Poganiaczy do Lekarza:)))

Poszłam. Pojechałam znaczy się.  Pan Doktor, nazwijmy go Ostatnim Nieśmiałym, obejrzał wyniki, zrobił wielkie oczy… ponownie obejrzał wyniki.

ON: Takiego wyniku to ja jeszcze jak długo pracuję nie widziałem.
C: Znaczy się będę żyła?
ON: Aż do śmierci proszę panią. Pani ma taki HDL, że ja nie wiem co powiedzieć. Normalnie ludzie mają gdzieś w okolicach połowy normy czyli 1.30, Pani ma 2.79, to jest niemożliwe.
C: Czyli mogę się niezdrowo odżywiać?
ON: Chce mi pani powiedzieć, że teraz niby zdrowo się pani odżywia?
C: Jasne:) Nie jem obiadów regularnie, nie jadam kolacji, opycham się po nocach, uwielbiam żarcie z Mc’a, słodycze jem na tony…
ON: Z takim cholesterolem to jest pani słodka kobietka przy takiej ilości słodyczy o jakiej pani mówi.
C: (się uśmiechnęła i polazła na testy wysiłkowe)

Pani od Testów kazała się obnażyć, przypięła elektrody, zachwyciła się Bastet i Wadżet.
PoT: Proszę na bieżnię. Będzie powoli.
C: OK. (idzie, idzie, idzie, idzie aż nudno się zrobiło)
PoT: Teraz będzie szybciej i pod górkę.
C: Ok. (idzie, idzie, idzie – dalej nudno)
PoT: Teraz jeszcze szybciej i wyżej.
C: Ok. Jestem w połowie drogi do Bytomia, więc niech pani daje te szybciej, bo mi zimno po drodze.
PoT: :)))

Skończyła Cleos testy, wróciła do doktora Ostatniego Nieśmiałego. Spojrzał na wynik.
ON: Ciśnienie po wysiłku 140/80. Pani się w ogóle zmęczyła? To kiedy pani jedzie na tę olimpiadę?
C: Jak się przestanę wkurzać i mieć skurcze.
ON: Ja pani powiem banał.
C: No niech pan wali doktorze.
ON: Proszę się mniej stresować.
C: BUHAHAHAHHAHAHA jasne, nie na tym świecie i nie w tym życiu, ale ok będę pamiętała.
ON: No, to może pani ość. Wszystkiego dobrego w nowym rokui jakby coś się działo to zapraszam do mnie ponownie. Proszę dzwonić.

Poszłam. Wdziewałam włąśnie blue futerko kiedy na korytarzu jakaś babcia zagaiła:
Jakaś Babcia: Coś z serduszkiem?
C:  Tia, nerwica.
JB: A bo widzi pani, jak tu nie mieć nerwicy, kiedy mąż wkurwia, dzieci wkurwiają, nawet wnuki wkurwiają. My się nie znamy to ja sobie tak mogę do pani pogadać.
C: Jasne, że pani może.
JB: A panią co przepraszam wkurwia?
C: A wie pani męża mam…
JB: Mhm…
C: (pod nosem) do jutra. (a do Jakiejś Babci) To zdrowia życzę i do widzenia.

No to się zamierzam stresować mniej. A wy mnie nie denerwujta w związku z tym.

Jeszcze tylko jutro…

niedziela, 4 stycznia 2009

No to mamy...

…drogie dzieci Nowy Rok. Nowy Rok przywitaliśmy rodzinnie w Tylmanowej, wsi takiej zabitej dechami, gdzie do sklepu 3 kilometry sankami, a do cywilizacji większej nieco, choć równie zabitej kilometrów jakieś 10. I mogłabym pisać kilometrami jak to spaliśmy do 10, Smok non stop jadł, jeździliśmy na sportowych sankach, co to je Smok dostał od Dużego pod choinkę, bo „jak już ma mieć sanki, to niech będą porządne”,  jeździliśmy na dupolocie też wypasionym z gąbeczką pod tyłek,  jedliśmy swojskie obiadki gospodyni Marysi, oglądaliśmy codziennie jedną bajkę, a kiedy Smok poszedł spać oglądaliśmy z Diabołem codziennie jeden film jakiś, byliśmy na Abba Show i na Boney M Show i na koncercie Norbiego (ołłłł jeeeee – kobiety są gorące aha, aha), poznaliśmy fajną parę ze Starachowic co tirami jeździ, zaliczyliśmy Szczawnicę by night oraz w dzień, nabywając buhajową czapkę oraz czapkę królikową,  wlazłyśmy ze Smokiem na drzewo, z którego nas potem Diaboł ściągał bo „I JAAAAAK MY TERAZ ZEJDZIEMYYYYY?”, wleźliśmy również zbiorowo i gremialnie na GÓRĘ, Diaboł wlazł na lód na zamarzniętym Dunajcu, a ja się modliłam do bogów, żeby gupi nie wpadł do wody, tropiliśmy zwierzynę na rzeką, Diaboł puszczał fajerwerki, których Smok się panicznie bał, w efekcie czego Smok sylwestrową północ spędził pod kołdrą drąc się wniebogłosy, a ja na balkonie z ograniczoną widocznością, zwiedziliśmy wszystkie sklepy obuwnicze w okolicy w poszukiwaniu śniegowców dla Smoka, które musiały PASOWAĆ do wszystkiego (moja krew), dostałam żabę Aśkę oraz raz śniadanie niemal do łóżka, piliśmy grzańca, i metaxę z gospodarzami, i Diaboł woził nas ze Smokiem na sankach, Smok się turlał z górki i wyglądał jak Bulinek, i robił orła i śnieg nam padał na głowy i łapałyśmy śnieżynki ze Smokiem na języki, i Smok wyzdrowiał, Diaboł też, a ja prawie, i mieliśmy tańce w pokoju, i Smok towarzystwo 4 chłopaków gospodarzy i w ogóle mogłabym tak ciągle.

A wcześniej były Święta i Wigilia  – ciepła, rodzinna, z życzeniami na 53 lata, z furą prezentów pod choinką, siemieniotką, barszczem z uszkami, pierogami, makówkami, kutią, sernikiem, karpiem i kompotem z suszu (fuj), jednym zgrzytem, co w tych okolicznościach przyrody było do przewidzenia. I dostałam książkę o Egipcie i Skarb:) A Smok pierdyliard różności w tym poduszkę czerwoną z hipopotamem, którą wozi ze sobą wszędzie, i książki o dinozaurach, bo to fascynacja równa niemal tej u Nowego Człowieka, i tablicę i te sanki wspomniane już z dupolotem, i kapcie i i kapcie i kapcie (tak tak 3 pary) i bajki, i grę  Crazy Frog, co to ją już nieźle wymiata, i plecak z prosiakiem, i pościel i już sama nie pamiętam co jeszcze. A diaboł też coś tam dostał, ale niech się chwali sam u siebie:P
A potem Boże Narodzenie z rodzinnym spędem. I Drugi Dzień Świąt u Rodziców Diaboła. I błogie lenistwo.

Wróciliśmy. Mały John spasł nam koty. Jak Ona to zrobiła w przeciągu 6 dni, to ja doprawdy nie wiem, ale anorektyczna Nefka zrobiła się lekko krągła, a dotychczasowy Seth Pasztet stał się Sethikiem Baleronikiem. MA-SA-KRA. Jakbyście mieli problemy z niedowagą zapraszam do MJ, Ona na pewno temu zaradzi. Wystarczy wspomnieć, że po powrocie do domu, w lodówce powitał nas garniec bigosu, który w ciągu godziny opróżnił się w połowie. A to nie był mały garnek – o nie.

No to idę wyjąć kolejne pranie z pralki, wstawić następne, a potem siądę przed świecącą choinką (Diaboł nieświecące lampki naprawił OD RAZU a nie po tygodniu – wybryk natury taki samczy) i będę się wgapiać.