licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 24 października 2006

Powinnam zrobić...

…porządek w linkach… Powinnam, a jakże, ale trudno rozstać mi się z tymi, których z jakichś powodów przestałam czytać. Zbiorę siły któ¶egoś dnia…

Kicham
Smok: (z drugiego pokoju) SIO LAT!!!
Cleos: Dziękuję!!!
Smok: Posie mamo nie ma ja cjo.

Chciałam zakupić buty. Takie zwyczajne, brązowe, kozaki, na szpilce, przed kolano, nie za milion. NIE MA. Szlag mnie nagły jasny trafi i krew dziewicza zaleje zaraz. Od roku nie mogę kupić żadnych sensownych butów, co przypisuję zmianie władzy i narodowej nieudolności (narodu w robieniu a mojej w szukaniu). Buty pragnę MIEEEEEEEEEEEEĆ!!!

Zastanawiamy się już nad Wigilią. W tym roku robią ją moi Rodzice. W planach jest zaproszenie Teściuniuniów. Jeśli przyjdą to ok. Gorzej jeśli nie przyjmą zaproszenia. Grzech postuluje, żeby w takim wypadku w ogóle do nich nie iść w Wigilię, nawet z życzeniami. Niech będzie…

niedziela, 22 października 2006

Sobota upłynęła...

…pod znakiem spełniania marzenia. Nie zmarzłam prawie wcale, tylko mi trochę stopy odpadły od brodzenia w zbiorniku wody pitnej. Do tego wprawiłyśmy z Zadziorkiem w doskonały nastrój stado wędkarzy, którzy mimo obaw mania zawału wgapiali się jak sroki w gnat. Faceci są płytcy jak kałuża.

a po południu…
Wygłupiamy się rodzinnie na łóżku w sypialni. Smok udaje, że rozmawia z Babcią z Wyspy przez telefon, a my z Grzechem nad czymś debatujemy.
Smok: Halo! Babcia? Ja Cie sisie. Dzie jeteś? Domu? A dziadet?
My: BLA BLA BLA SZU SZU SZU (gadamy głośno)
S: POSIE O CISIE! POSIE O CISIE! Halo Babciu? Juś Cie sisie.

Skonać z Nią można:)))

Za to niedziela…
Siedzimy wszyscy przy śniadaniu i oglądamy Domisie.
Cleos: Smoku, jedz serek, bo bajki są tylko dla dzieci, które grzecznie zjadają śniadanie.
Smok: Nie maludź mamo…

No to nie marudzę już i spadam. CU

czwartek, 19 października 2006

Chciał mnie okraść...

…w autobusie. Za pierwszym razem, kiedy poczułam jego rękę tylko się odwróciłam. Cofnął się. Za drugim razem poprosiłam go sopelkowo-grzecznie, żeby zrobił „won z łapami,bo połamię”. Cofnął się po raz drugi. Za trzecim razem przymierzył się do torebki starszej pani z jego drugiej strony. Pani coś tam powiedziała i dał spokój.

Wszystkim panom-bykom-młodzieniaszkom, w liczbie 4 stojących najbliżej serdecznie dziękuję, że nie zareagowali w żaden sposób i tylko uśmiechali się pod nosem mniej lub bardziej otwarcie.

poniedziałek, 16 października 2006

Ten blog zaczyna się robić...

…bardziej smokowy, niż cleosiowy. No ale co ja mogę???
Smok nauczył się spuszczać po sobie wodę. Czyni mianowicie swoją powinność, złazi z kibelka, wyciera to i owo, wrzuca papier, zdejmuje nakładkę na sedes, zamyka klapę, włazi, spuszcza, schodzi. Dorosła pannica. Jeszcze niedawno nie mogła się przeturlać z pleców na brzuszek, a teraz lada moment pójdzie na studia, wyjedzie do dalekiego miasta i będzie się w akademiku bzykać z jakimś pożal się Boże studenciną. JA SOBIE NIE ŻYCZĘ!!!!

Natomiast życzę sobie tego, co wkrótce… Spełnia się moje marzenie… Jedno z kilku. Nie wiem jak to się dzieje, że spotykam na swojej drodze właściwych ludzi, do tego mi życzliwych, którzy zupełnie bezinteresownie robią mi za przeproszeniem dobrze. Nic więcej nie powiem, bo komentarz nastąpi, gdy marzenie stanie się faktem, mianowicie w sobotę wieczorem. Duży i Iwa wciągnięci do konspiracji, Grzech nie ma o niczym bladego pojęcia. Tylko mi się Iwa nie wygadaj!!!

Odżywam. Grzechowe kłopoty z sercem okazały się niekoniecznie zawałem (co za niefart, koło nosa przeszło mi niemałe ubezpieczenie:))) ), a jedynie przepracowaniem i nadmiarem stresu. Nie dziwię się.

Zaczytuję się Chmielewską, robię róże z liści by Skafandra, którymi obdarowuję naród, zbieramy ze Smokiem kasztany i jest fajnie. A po bajce o „śiniach” na dobranoc słyszę „Mama… dziudzik teś idzie spać. Manoc mamo.” I robi mi się mięciutko, jak kaczuka:)))

czwartek, 12 października 2006

W cleosiowej łazience...

…Smok siedzi w wannie i fioletowym mydłem myje stopy, Grzech wychodzi spod prysznica, Cleos jest niemym świadkiem wydarzeń…
Smok: Tata ma lule!!!

Dla tych, którzy nie konwersowali ze Smokiem osobiście wyjaśniam, że Smok nie wymawia „r”:)))

Umarłam ze śmiechu:)))I muszę koniecznie obmierzyć jakie ta „lula” ma fi:)))

niedziela, 8 października 2006

No dobra potwierdzę...

…nieśmiałe zagadywania Who – jestem mistrzynią pieczenia ciast. To ostatnie „toffi” było boskie, chociaż wyszło ZUPEŁNIE nie takie jakie miało wyjść. Trudno. Naród przeżyć musi, kto nie próbował już szans nie ma bo blacha ciasta zniknęła w cudowny sposób.

Who obdarowała Smoka kapciami z Zakopanego, które to kapcie Smok pokochał od razu. Dla ułatwienia dodam, że przez niemalże 27 miesięcy swojego życia Smok biegał po domu boso i odmawiał włożenia czegokolwiek, co choć przypominałoby kapcie. Ewentualnie skarpety z ABS, nic innego. Tymczasem od wczoraj paraduje w góralskich papuciach i i jest szczęśliwa.

Who obdarowała mnie koszem orzechów. Po pierwsze to chyba była malutka aluzja, że na następne spotkanie tym razem u Niej, mam oprócz wina przywieźć i torcik czekoladowy, bo „ty robisz Cleosiu ciasta z orzechów”. Da się zrobić Jędzo. Po drugie łupałam te cholerne orzechy przez drugą połowę niedzieli i tego Ci Who nie wybaczę:)))

Organizujemy z Who grupę wsparcia dla przetrąconych życiowo. Kto do nas dołaczy? Mamy pare kandydatek, w zasadzie wszystkie, które bywają na dorocznych babskich spędach w karnawale. Ktoś jeszcze chętny???

Byliśmy w parku – na kasztanach, liściach i szuszczeniu. Kasztanów przynieśliśmy pół reklamówki. Liści także i już je przerobiłam na piękne róże by Skafandra. Szuszczenie polegało na bieganiu po liściach, rozkopywaniu zgrabionych na kupkę i brudzeniu butów i nogawek od spodni. Wszystkie warianty szuszczenia wyszły nam znakomicie. A do tego Smok upodobał sobie kaczki, a w zasadzie zabawę pt: „rzut kasztanem do kaczkowego celu”. Kaczki nie ucierpiały, bo dziecko ma celność po mamusi.

To była udana niedziela. Prawie. Miałam inny niż blogowanie plan na koniec dnia, ale…

czwartek, 5 października 2006

Zajadam stres...

…a to raczej niedobrze. Jeszcze chwila i cudowne efekty diety przedweselnej szlag nagły jasny trafi. Rozmyślam i ryczę w poduszkę. Smok przytula się, odgarnia mi włosy za ucho i szpecze „tocham cie badzio”. Ja Ciebie też. Muszę poszukać pomocy, bo w przeciwnym wypadku nie wiem jak długo tak pociągnę. Za długo to trwa i za dużo na mnie spada. Nie daję rady. Doszukuję się winy w sobie. Do tego jeszcze problemy, które zrodziły się teraz. Mam być wiecznie uśmiechnięta i zadowolona z życia, bo tego się oczekuje ode mnie, tej silnej i poukładanej. Sorry, nie tym razem. Nie chce mi się uśmiechać, nie chce mi się udawać. Grzech pyta „co Ci jest” i wiem, że mogę się jedynie w miarę naturalnie uśmiechnąć i powiedzieć „Nic”. Znaleźć drogę nie będzie łatwo. Znowu. Mam gdzieś przypowieści o Hiobie, chcę wreszcie spokoju. Mam dosyć babrania się w psychologicznym bagnie, w niedomówieniach, w niewypowiedzianych pretensjach, w podnoszeniu na duchu i robieniu za opokę i ostoję. A ja? Kto do kurwy nędzy wesprze mnie??? Kto za mnie rozwiąże problemy??? Kto mnie otoczy murem stoickiego spokoju i uciszy obawy? Wiem, mam przyjaciół. Przez ostatni tydzień odezwali się niemal wszyscy – Iwa, JB, Dziobak. Tylko, że oni nie mogą mi pomóc. Nikt chyba nie może. Wywrzaskuję pretensje w próżnię w zasadzie. Bo jeśli sama tego nie pokonam, to ugrzęznę na dobre. Chciałabym czasem, żeby otaczający mnie ludzie zapomnieli o tym, że do tej pory radziłam sobie sama ze wszystkim i potraktowali jak małą dziewczynkę, która potrzebuje pomocy. Przynajniej pozornie nie byłabym bezradna. Nie da się, wiem. Dam radę, muszę. Podjęłam dwie ważne decyzje i wcielę je w życie, bez względu na wszystko. Nie mogę tak dłużej. A reszta sama się ułoży. Mam nadzieję.

niedziela, 1 października 2006

W porównaniu...

…z polską edycją, hiszpańska wersja Tańca z Gwiazdami przypomina wieczorek zapoznawczy w towrzystwie geriatrycznym i kurs tańca dla pełosprawnych inaczej. Przygarbioone dziadki wystukują basic obcasikami i wokół nich wiją się roznegliżowane hiszpańskie siniority. Masakra. Żeby nie było obecna, czwarta już chyba edycja, naszego rodzimego Tańca jest jak dla mnie najsłabsza i odpowiadając od razu na pytanie Cockera (które jutro usłyszę w pracy), NIKT mi się dzisiaj nie podobał.

Dostałam echmeę od kumpla Grzecha z pracy i kalanchoe od Dziobaka i Franka. Dziękuję. W obliczu zdechnięcia jednego bluszczu to zaiste wielka pociecha.

Podobno jestem uczynna. Tak usłyszałam w ramach godziny szczerości zainscenizowanej naprędce w pracy w piątkowe popołudnie. Że bezczelna to wiedziałam, ale uczynność jakoś mi do głowy nie przyszła. Wydaje mi się, że to całkowicie normalne i nienadzwyczajne, że jeśli się coś może dla kogoś zrobić to się to robi. Tym bardziej, jeśli nie wymaga to nakładu katorżniczej pracy i herkulesowych wysiłków. No nie wiem, tak po prostu. Przyznaję, że czasem robię coś dla kogoś, by w przyszłośi wykorzystać regułę wzajemności, ale w przeważającej większości sprawianie ludziom małych niespodzianek czy ułatwianie im życia sprawia mi przyjemność. No, lubię patrzeć jak się naród cieszy. Nie, żeby mi tu zaraz waliły tłumy potrzebujących, bo asertywność mam opanowaną do perfekcji, ale recepta na potrzebny lek, portrecik mały, czy ciasteczka dla współuwięzionych w pracy to takie drobnostki, że doprawdy… (tu następuje pogardliwe prychnięcie pfi, jak to się wcale nie wysilam i robię to z łaską wielką).

Na parapecie w kuchni robi się w słoikach sok z jeżyn. Już widzę ten aromat i czuję smak tych drinków, co to je będę serwowała.

W czasie tej godziny szczerości w pracy nie powiedziałam wszystkiego. Względem jednej osoby nie byłam do końca szczera – celowo i zamierzenie. Niedobrze jest odsłaniać wszystkie karty, jeśli się chcę komuś zrobić ziaziu. A ja, niedobra dziewczynka, taki mam właśnie plan.

I jeszcze mam czarno-białe paznokcie i jestem z nich dumna:)))