licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 29 października 2003

Czwarty był...

…Mąż. Męża poznałam na studiach, tak jak Dziobaka. Na tym samym roku był, tyle, że w innej grupie. Męża niezapamiętać się nie dało bo ma 198 cm wzrostu i jest wielki jak stodoła. Kochana stodoła należy dodać. Przez pierwsze lata studiów Mąż nosił aparat ortodontyczny stąd przylgnęło do niego pseudo Cyborg – później zamienone na Psycho-Cyborg, ale do tego dojdę potem.
Mąż wkręcił się w mój przyjacielski układ z Dziobakiem niepostrzeżenie i tak już został. Hiehiehie Mężem został któregoś dnia na zajęciach, kiedy okazało się, że oboje poprzedniej nocy balowaliśmy na imprezkach (różnych oczywiście) i ktoś stwierdził, że pewnikiem było to nasze weselicho. Znaczy po pijoku zostaliśmy Mężem i Żoną i nawet tego nie pamiętamy. Może taka gadka wzięła się stąd, że często widywano nas razem na uczelni i Mąż odwoził mnie do domu po zajęciach. No para jednym słowem. I żeby było śmieszniej za taką nas uważano właśnie, choć myslenie takie było z gruntu bezsensowne. Pozabijalibyśmy się – albo i nie.
Mąż przechodził ze mną przez rozprawy sądowe z Byłym Niedoszłym Damskim Kickboxerem, przez kolejnych debilnych facetów mojego życia, przez moje doły i inne matoły.
Jest podporą…wielką podporą dosłownie i w przenośni. Często mamy odmienne zdania w różnych kwestiach, co owocuje burzliwymi rozmowami, ale nawet jeśli powiem Mu, że głupim palantem jest (przyład epitetu baaaaardzo delikatny), to wiem, że mogę na Niego liczyć. Nie pamiętam ile razy dzwoniłam w środku nocy z hasłem „Mąż źle mi. Opowiedz mi jakiś dowcip”. I Mąż o 1, 2, 3 nad ranem nie pytając o przyczynę nastroju sypał kawałami jak z rękawa – stąd Psycho-Cyborg właśnie. Wiem, że jeśli kiedyś zadzwonię z Jastarni na przykład, że ktoś mi świństwo zrobił i zostawił mnie na środku ulicy na drugim końcu Polski, to Mąż bez względu na porę dnia czy nocy wsiądzie w samochód i przyjedzie po mnie. Przyjaciel taki no, Prawdziwy. Pomoże…zawsze…i nawet nie zapyta o szczegóły. A jeśli zapyta to dopiero wtedy, kiedy wszystko już będzie uporządkowane i Cleosia pozbędzie się problemu.
Mieliśmy swego czasu układ dziwny dosyć ale baaardzo funkcjonalny. Oboje zostaliśmy w tym samym czasie singlami. I jakoś tak od słowa do słowa wyszło nam, że lepiej bawić się ze sobą, niż z narodem. Innymi słowy dopóki któreś z nas nie znajdzie sobie partnera w miarę normalnego i zaangażowanego, będziemy zaspokajać wzajemnie swoje dzikie chucie, poza tym pozostawiając sobie całkowicie wolną rękę we wszystkim. Żadnych scen zazdrości, zobowiązań, marudzenia – przyjacielski układ. Wyszło nam znakomicie. Nie pamiętam dokładnie, ale to chyba ja pierwsza przestałam singlem być i układ stracił rację bytu. Ale powiedzieliśmy sobie, że jeśli taka sytuacja się powtórzy to wracamy do umowy:))) Ktoś może powiedzieć, że to nie jest normalne. Może i nie jest, ale dla mnie jest to najlepszy dowód na to, że prawdziwa przyjaźń między kobietą a mężczyzną istnieje i jest możliwa, nawet jeśli nie zawsze była platoniczna. Chyba nawet jakoś nas to w tej przyjaźni umocniło. Teraz nie rzucamy sobie podtekstowych aluzji, nie szukamy flirtu. Wiem co Mąz potrafi i On wie doczego ja jestem zdolna i ta świadomość nam wystarcza.Znaczy się platonicznie kochamy się po przyjacielsku.
Jaki jest Mąż??? On cholernik czekał na tę notkę, to Mu teraz dowalę:)))
Mąż jest szczery do bólu, uparty, potrafi być złośliwy, kąsliwy, bywa marudny, trudny w rozmowie. Czasem zachowuje się jak rozwydrzony bachor i w takich sytuacjach mam ochotę walnąć Go w ten wielki łeb. Czasem bywa rozpieszczony. Na pewno ma dobry gust o czym świadczy nie tylko ciuch, ale i super kobitkia Blondi. Mąż jest cholernicko ambitny i to Go czasem gubi. Ma 10000000 pomysłów na minutę i słomiany zapał. Jest luzakiem, któremu wszystko dynda dopóki nie ma w tym interesu, albo dopóki nie dotyczy to bliskich Mu osób. Mąż ma jakiś własny niepojęty dla innych ludzi kodeks zasad, których się trzyma i nie ustąpi. Powienien się chyba w średniowieczu urodzić gdzie honor był na pierwszym miejscu. Lojalny i wierny przyjaciołom. Zgrywa twardziela i macho wielkiego, ale kiedyś słyszałam jak rozmawiał z Blondi. Sama słodycz. Miłość w głosie i takie ciepło – no nie spodziewałabym się.
Mąz bywa upierdliwy i marudny, zadufany w sobie, spragniony komplmentów jak każdy samiec. Ale jest też doskonałym słuchaczem, najlepszym rękawem do wypłakania jaki znam, doradcą szczerym i krytycznym, wsparciem, kiedy go potrzeba i kopem w tyłek, kiedy trzeba zejść na ziemię.
Zawdzięczam Mu parę przespanych spokojnie nocy i parę nieprzespanych:)))Imprezy, rozmowy i mocny uścisk dłoni na powitanie razem z cmokiem. Pewnie się skubany nie wzruszy czytając to, ale ważny dla mnie jest. O Mężu nie da się pisać wzruszająco i poważnie od początku do końca bo to nie ten typ. To raczej typ zgrywusa, który głeboko ukrywa swoje prawdziwe Psycho-Cyborgowe ja. Bo kiedy chce z silnego wielkiego rozpajacowanego faceta zmienia się w Męża po prostu – takiego obok w każdej chwili…takiego jakim Prawdziwy Przyjaciel być powinien.
A teraz ubzdurał sobie w tej swojej wielkiej łepetynie, że nie będzie się kontaktował z Przyjaciółmi przez net (czyt: blog, gg, emilki), bo nie na tym przyjaźń polega. Może. I nie przeczyta tej notki:)))) i dobrze Mu tak;P
W każdym razie za te kawały, imprezy, układy, pomoc, żarty i rozmowy – dzięki Ci Mężu…
Żona Nr 1
PS.
Rozwodu nie będzie:)))

poniedziałek, 27 października 2003

CLEOS SISTER REALITY SHOW ZAPRASZA!!!!

…i moje zdanie najwyraźniej nie ma znaczenia i nikt mnie o nie nie zapytał i zaraz mnie krew nagła jasna dziewicza zaleje i tak to się skończy. Noż kura mać, no!!! Jak kura mać małpka w cyrku!!! Jak w ZOO w klatce!!! kto chce sobie obejrzeć??? Cleos myjąca okna, Cleos z gołym tyłkiem, Cleos przed drzwiami mieszkania, Cleos dłubiąca w nosie. Cleos wkurzona na maxa!!!!Krew się dzisiaj poleje oj poleje…mam spotkanie z przyszłą Teściową to nawet wiem czyja krew. A może coś się zmieni…bo chyba nie będą mi rozpierdzielać połowy mieszkania…a może będą.
Cleos w sikalni, Cleos w piżamie, Cleos opatrująca psa i Cleos klnąca na zdychające kwiatki. Ktoś reflektuje???

piątek, 24 października 2003

Chciałam...

…podziękować…Ty wiesz, że Tobie…za słoneczka…i słowa, że mam być dzielna i za banały, że będzie dobrze…i za to, że słuchasz chociaż nie musisz…i za to, że wierzysz, chociaż w sieci to dziwne…i za to, że mogłam się wczoraj wyryczeć przed monitorem…Dziękuję…

czwartek, 23 października 2003

Mój Tato...

…miał kilka lat temu operację guza nowotworowego na rdzeniu kręgowym. Guz był niezłośliwy, ale rozrastał sie i uciskał nerwy. Ten ucisk powodował niedowład lewej ręki. Niedowład objawiał się tym, że Tato nierozpoznawał gatunków materiałów, miał problem z utrzymaniem czegoś w tej ręce (widelca na przykład, czy kubka). Guz został usunięty całkowicie. Tato od tamtej pory jako okaz pokazywany był na różnych sympozjach medycznych, bo profesor, który Go operował dumny był z wyniku a i przypadek rzadki.
Po operacji Tato prawie umarł. Brakowało jakiegoś tam leku drogiego bardzo w szpitalu i gdyby nie znajoma z apteki, która gdzieś ten lek wynalazła i która załatwiła helikopter co ten lek przywiózł byłabym półsierotą. Więc Tato wywinął się śmierci. Pamiętam jak Mama siedziała w domu i płakała, że nie stać Jej na to lekarstwo. W końcu dostaliśmy je za darmo.
Po zabiegu niedowład pozostał, ale zniknęło zagrożenie paraliżem i potem śmiercią przez uduszenie (takie mogły być skutki gdyby guz pozostał na miejscu). Potem zaczęła źle pracować prawa ręka, potem następowało drętwienie nóg do kolan – okresowe na szczęście.
Teraz Tato lewą rękę ma do kitu, prawą posługuje się sprawnie.
Wczoraj był na okresowych badaniach u profesora. Zrobili Mu prześwietlenie…
…guz wrócił. Jeśli będzie się powiększał w przyszłym roku kolejna operacja. Jeśli się uda będzie to pierwszy taki przypadek w Polsce…jeśli się nie uda, to…
…chyba się boję…

Wąchacza...

…sąsiada wypuścili po 48 godzinach. Pomimo interwencji Grzecha.

Traktor ma znowu rozwaloną łapę… tym razem prawą przednią, na poduszce środkowego palca. Rana jest długą i głęboka. I powstała na spacerze z Mamą Grzecha. ZNOWU!!!!!
Dziwnym trafem ze mną i Grzechem na spacerze, psu nic się nie dzieje.
Szlag mnie trafia, ale już wiem, że nie będę musiała przerywać szkolenia. Tym bardziej, że Trakol jest znowu NAJLEPSZY i jest oczkiem w głowie Pana Janusza, który specjalnie na niego zwraca baczniejszą uwagę. Może nawet uda nam się zdać exam.
Zła jestem bo Mamunia nawet nie powiedziała, że Jej przykro. Za to dzwoni teraz 3 razy dziennie, żeby zapytać jak się pies czuje. A ja przez zaciśnięte zęby i sklonowane chomiki (cyt. za Żoną Nr 3 – czyli gule w gardle lub pingle jak kto woli) mówię, że będzie dobrze.
Gówno będzie nie dobrze!!!! We wszystko się wpiernicza, wszystko wie lepiej, ja jestem be, szkolenie jest be, kaganiec jest be, drażnienie psa jest be. Wszystko robię źle. To niech go sobie kura mać weźmie na amen i robi z niego kanapowca. Ale póki ten cholenry pies jest w MOIM domu i póki to jest MÓJ pies to będzie wojna. BO ja sobie nie dam zwierzęcia ogłupiać i robić po swojemu. Co to to nie!!!!! I już mam dosyć bycia miłą przyszłą synową!!! I starania się, żeby nie być gorszą niż pierwsza!!!! I dosyć mam zamykania gęby chociaż się we mnie gotuje!!! I słuchania tego bzdurnego pierdykania, że „tak będzie lepiej”!!! Zwyczajnie mam kura mać dosyć!!!!

Bo się chyba miarka przebrała…chyba….bo ja jestem z natury spokojny człowiek i potrafię nad sobą panować dłuuuuuugo…ale teraz już mi niewiele brakuje…Obiecałam sobie tylko jedno, że nie podniosę głosu…że spokojnie jadowicie sopelkowo powiem co myślę, a potem niech się dzieje co chce…I w nosie mam co Grzech na to. NIKT nie będzie mieszał w MOIM życiu…nawet jeśli o durnego psa chodzi!!!!!

poniedziałek, 20 października 2003

To była taka normalna...

…rodzinna niedziela. Wstałam sobie rano, poleciałam z Traktorem na szkolenie, łaziłam 4 godziny, nogi mi z dupy wylazły i poszły w siną dal, przyszłam do domu, padłam i zasnęłam snem sprawiedliwej, a potem sąsiad próbował zamordować sąsiadkę…
…Otóż tak…udusić ją chciał…zwyczajnie… i jak mi teraz Banalna powie, że tyle się u mnie dzieje to uduszę Ją osobiście…Początek znam z opowiadań Grzecha, bo spałam i nie słyszałam nic. Grzech w łazience był, kiedy usłyszał, że Pani Krysia wzywa pomocy. Od razu zaczął dzwonić na policję, bo przecież wie, że syn Pani Krysi klej wącha i nie panuje nad sobą, więc bogowie wiedzą, co tam się dzieje. Zresztą o wąchaczu pisałam tu już kiedyś…Zanim połaczył się z oficerem dyżurnym, Pani Krysia stała przed naszymi drzwiami i dobijała się rozpaczliwie. Resztę już widziałam osobiście, bo łomot w drzwi mnie obudził. Zapłakana, roztrzęsiona, jąkająca się Pani Krysia została przeze mnie zatargana do kuchni, posadzona na krześle i zapewniona, że tu Jej syn nie znajdzie. Grzech zadzwonił na policję jeszcze raz. Przyjechali szybko i poszli z Panią Krysią na górę bo debil zabarykadował się w mieszkaniu. A ci kretyni policjanci chcieli, żeby Pani Krysia udawała, że chce psa z domu zabrać – i fajnie – ale ryczących krótkofalówek nie wyłączyli. Więc debil się zaparł wołami i nie wpuścił władzy do domu. Pani Krysia pojechała na komisariat na przesłuchanie, a my zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do lasu, coby Cleosi mogła przytargać do domu wieeeeeelki bukiet jesiennych dębowych liści.
Wróciliśmy po dwóch godzinach, a Pani Krysia już na nas czekała. Z podziękowaniami, jakby było za co dziękować. No czy to coś dziwnego, że pomogliśmy sąsiadce, że dałam Jej soku, że pogadałam z Nią chwilkę, żeby się uspokoiła??? Powiedziała nam, że w życiu by się nie spodziewała, że debil na Nią napadnie. Nawąchał się rozpuszczalników jakichś, przewrócił Ją i zaczął dusić. Ale sprytny był, bo nie łapał za szyję, żeby śladów nie zostawić, tylko dłonią za twarz zatykając usta i nos. Skurw… Słów brak. Cudem chyba tylko Pani Krysia zdołała go ugryźć, podnieść się i uciec do nas. Cudem, bo Ona ma jakieś 160 cm, nadwagę i chore serce, a debil ma ze 190 cm i silny jest jak młody byk.
Póki co skończyło się szczęśliwie. Debil siedzi na dołku, mają go skierować na badania psychiatryczne. Pani Krysia pierwszą noc od dawna przespała spokojnie. I pies Lord trochę odetchnął na pewno.
To straszne, że żeby żyć spokojnie na zasłużonej emeryturze Pani Krysia musiała donieść na własnego syna. Oskarżyć własne dziecko i być może posłać je do psychiatryka lub więzienia. Ale z drugiej strony, co zresztą powiedziałam Pani Krysi, dobrze, że tak się stało jaksię stało, bo nareszcie jest powód, żeby go zamknąć. Całe szczeście, że nic się nikomu nie stało.

To była taka spokojna rodzinna niedziela…

czwartek, 16 października 2003

Czy ja już mówiłam...

…że urzędy wszelakie mnie kochają???
Grzech miał wczoraj dzwonić do ADM w sprawie dymiącego sufitu. Nie dodzwonił się oczywiście. Zadzwoniłam ja – dwa dzwoniki odbiera Miły Pan.
MP: Słucham?
C: Proszę pana chciałam rozmawiać z kimś w sprawie nieszczelnego komina.
MP: Doskonale pani prafiła.
C: W łazience wydobywa mi się dym z komina.
MP: Proszę podać adres i zadzwonić za 10 minut, umówie pani kominiarzy.

Podałam adres i zadzwoniłam za 10 minut.
C: To z panem rozmawiałam o kominie?
MP: Owszem. Kominiarze będą w piątek między 9 a 12. Będzie ktoś w domu??
C: Pracuję więc raczej nie bardzo. Nie dałoby się po 15-tej.
MP: Dam pani numer telefonu bezpośrednio do kominiarzy, powie pani, że przed chwilą było robione zgłoszenie i chce pani zmienić godzinę.
C: Jest pan bardzo uprzejmy.
MP: Ależ żaden problem.

Miły Pan podał mi numer, życzył miłego dnia i pożegnał się. Zadzwoniłam do Kominiarzy. Po dwóch dzwonkach odebrała Bardzo Miła Pani:
BMP: Tak, słucham??
C: Przed chwilą ADM zgłaszało dymiący komin na ulicy…
BMP: Owszem, co się dzieje?
C: Chodzi o to, że w godzianch porannych jestem w pracy, czy nie dałoby się przesunąć wizyty kominiarzy na godznę po 15-tej.
BMP: Niech mi pani powie jak to jest z tym kominem…
C: Z kratki wentylacyjnej wychodzi dym. Nie może to być nic u nas, bo mamy ogrzewanie z PEC. Może któryś sąsiad zrobił sobie żar, albo kominek i podłączył się do naszego komina…
BMP: Aaaa, to wszystko jasne. Nie musimy do pani przychodzić. Pójdziemy do sąsiadów. Poproszę ADM, żeby umówił kominiarzy ze wszystkimi sąsiadami w pionie. A pani poda mi numer kontaktowy telefonu. Gdybyśmy musieli przyjść i do pani zadzwonimy wcześniej, żeby umówić się na dogodną dla pani godzinę.
C: Baaardzo pani dziękuję, zycie mi pani ratuje.
BMP: Ależ nie ma najmniejszego problemu.

I tym sposobem, nie musze brać urlopu, zwalniać się z pracy, latać do domu, czekać na kominiarzy. Nic nie muszę. Niech się sąsiedzi martwią.
A Grzechowi utarłam nosa, bo nie dosyć, że wszystko załatwiłam szybko i sprawnie to jeszcze tak, żeby to MNIE było najwygodniej. Egoistka:)))

środa, 15 października 2003

Wczoraj...

…po pierwsze nie byłam w pracy, bo rozjechało mnie stado rozjuszonych kombajnów co zaskutkowało gorączką, mdłościami, sensacjami żołądkowo-dwunastnicowymi i w ogóle parszywym samopoczuciem. Prawie zdechłam z nudów w domu. Wyobracałam „Polityki” od 1997 roku w poszukiwaniu artykułów do warsztatu dokumentacyjnego dziennikarza. Nawet okna chciałam myć, ale dałam spokój obawiając się o zdrowie Grzecha na taką nowinę.

Po drugie dostałam pierwszego w swojej karierze Pani od Angielskiego kwiatka na Dzień Nauczyciela:))) Krotona ślicznego żółtego. Kochane te moje dziewczyny:)))

Po trzecie sufit nas w łazience dymił. No wchodzi Grzech do łazienki i „Cleos żarówki dymią”. Lecę, patrzę, fucktycznie. Dym jak choroba jasna. Poleciałam do sąsiadki nad nami (tej, co jej syn klej wącha). Dzwonię – nie ma jej. Lecę na parter do innej co panią Krysię zna i może wie gdzie jest. A pani Krysia z Lordem-psem na spacerze. Dostała takiego dopalania na wieść, że nam sufit dymi, że u siebie była w 3 minuty, a normalnie robi przystanki na każdym półpiętrze. U niej w łazience zero ognia. Grzech poszedł z psem na spacer, a ja:
1. Zadzwoniłam do Taty w celu zdobycia numeru do znajomego elektryka – bo może nam się instalacja pali.
2. Znalazłam numer telefonu do faceta, który może nam w środku nocy podwieszany sufit rozebrać.
3. Obmacałam sufit w łazience (co przy moim 163 cm było nie lada wyczynem) – bo może gdzieś jest gorący to poznam miejsce ewentualnego zwarcia.
Przygotowana na wszelkie działania czekam na Grzecha. A On sobie wraca ze spaceru po 40 minutach (sufit nam kura mać ciągle dymi i ja mam 8 zawałów) i mówi, że to nic bo pewnie ktoś nam się do komina podłączył i dym z czyjegoś pieca/kominka/innego gówna przez kratkę wentylacjyną nam do łazienki włazi. I poszedł spać. A ja pół nocy nie spałam, bo ciągle miałam w pamięci opowieść Mamy, jak to się mało nie zaczadzili z Tatą, tylko ich jakiś tajemniczy facet dzwonkiem do drzwi obudził a potem znikł.

No więc dziś jestem niewyspana, sufit dalej dymi, kwiatki mi w łazience na pewno zdechną, bo musiałam okno zostawić otwarte, gorączkę chyba mam, i rzygać mi się chce dalej niż widzę, chociaż wczoraj zjadałam tylko corn flaki z mlekiem. I w ogóle jest fuuuuj. I nadal jestem SZCZĘŚLIWA tylko mi jakoś słabo chyba jest.
Enter.

wtorek, 14 października 2003

To był naprawdę piękny bal...

…i ja w sukience jak we mgle.
Tyle dziewcząt innych znał…
a wybrał właśnie mnie…
i potem tylko na mnie patrzył.
To był naprawdę piękny bal…
…wybrał z innych tylko mnie.
I ja w sukience jak we mgle…
chcę jak z bajki życie mieć…
romantycznie wierzę w to, że ja…
że Ty wybierzesz mnie
zdobędę wreszcie to co chcę…

JESTEM SZCZĘŚLIWA:)))

poniedziałek, 13 października 2003

W sobotę...

…byliśmy na jubileuszu banku. Najpierw przemówienia, gratulacje, dyrektor banku spasiony jak wieprzek w smokingu, prezydent miasta z nalanym pyskiem i pomarańczową koszulą do beżowego garnituru, towarzystwo z gatunku: panie doktorze, panie prezesie jak miło panu w dupę włazić. Wzajemna adoracja bez wazeliny. I w tym wszystkim my – nie znający nikogo:))) Po okazyjnym pierdu-pierdu recital Olgi Bończyk (tej z „Na dobre i na złe”), potem szampan, potem Kabaret OTTO, a potem bankiet. Dawno sie tak nie uśmiałam na kabarecie, tym bardziej, że siedzący na sali prezydent i radni musili wysłuchać politycznego nabijania się:))) No jednym słowem bawiliśmy się świetnie…

…a moja kolekcja futer powiększyła się o kolejne dwa: czarne i czarno-brązowe. To w sumie mam ich już…6:))) Białe, szaro-czarno-białe, różowe, bordowe i te nowe dwa. No co ja na to poradzę, że takie mam dziwne hobby kolekcjonerskie??? Ktoś tam zbiera znaczki, a ja futra, o:)))

środa, 8 października 2003

Trzeci był...

…Dziobak. Poznałyśmy się na studiach. W zasadzie najpierw przez pierwszy semestr ja Jej nie poznawałam. Przyszedł do mnie kiedyś jeden z doktorów i mówi: „Pani Cleos proszę znaleźć Panią Dziobak i zrobicie cośtam wspólnie”, na co ja oczywiście „Poszukam”, na co Dziobak stojący obok „Od pół roku razem studiujemy, nie musisz szukać”. No tak to było…przyznaję nie mam pamięci do narodu. Znaczy nazwiska pamiętam, twarze też, tylko z dopasowaniem miewam problemy.
No i studiowałyśmy sobie razem 5 lat. Dziobak ma dobre serce i chęć niesienia pomocy ludziom, jak nie przymierzając skrzyżowanie Matki Teresy ze Świętym Mikołajem. Więc w ramach tej pomocy trochę Ją wykorzystywałam (zresztą nie tylko ja bo i reszta świata). A to jakieś notatki mi były potrzebne, a to książka, a to ksero. No różnie jednym słowem. Najlepiej o Jej przeogromnej cierpliwości świadczy fakt, że przez 5 lat studiowania ani razu nie korzystałam z wydziałowej biblioteki, bo Dziobak zawsze dał się uprosić, żeby „przy okazji” coś mi porzyczyć.
Dziobak jest cierpliwa jak słoń, pracowita jak muł i naiwna jak… no jak nie wiem kto…Ambitna, zdolna i czasem tak łatwowierna, że mam ochotę walnąć Ją w czaszkę, ale taka już jest kochana no i co ja na to poradzę. Zwyczajnie nie pomagają tłumaczenia, tłuczenie do głowy, że debilnie robi. Uważa, że nie robi debilnie bo skoro pomaga, to dobrze robi. No i tak w koło Macieja. Zresztą – taka natura – po 5 latach przyjaźni pogodziłam się już z tym, że nic nie ściągnie Jej z chmur. No… może ostatnio trochę opadła na ziemię i chwała Jej za to.
Dziobak ma niezmierzoną wiarę w ludzi. We wszystkich dopatruje się czegoś dobrego, pozytywnego i porządnego. Wkurzała się naprawdę tylko 2 razy: raz jak Ją napadli w centrum miasta, i drugi raz jak włamał się ktoś do drugiego mieszkania rodziców i posprzątał wszystko – tylko wanny chyba nie wyniósł. No wtedy się wkurzyła i chyba nawet przeklęła parę razy.
Na początku 3 roku studiów rzuciałam hasło, że na następne wakacje jedziemy razem do Hiszpanii. Oczywiście Dziobak w swej świętej naiwności myślała, że żartuję, więc zdziwiła się w okolicach kwietnia, kiedy powiedziałam Jej, że potrzebuję od Niej kasę na pierwszą ratę bo jedziemy do Lloret. Pojechałysmy w lipcu. I tu okazało się, że dobrze jest mieć takiego Dziobaka, który robi za mój własny głos rozsądku i przypomina, że czasem trzeba spać, jeść, wrócić do hotelu, nie zakochiwać się w nieznanych 18-letnich Niemcach, nie brykać z nimi na plaży i nie dać się uwieść Legioniście. Łolamatko. Dwa tygodnie razem – posądzono nas o skłonności lesbijskie, zrobiłyśmy w łazience bajzel wszechczasów, pozwiedzałyśmy co trzeba, nie pożarłyśmy się ani razu…Osiągnięcie niesamowite, bo z moim wrednym charakterem i łagodnym podejściem Dziobaka była szansa, że się pozabijamy.
Obiecałyśmy sobie równie spontanicznie jak Hiszpanię, że pojedziemy kiedyś razem do Kenii. I pojedziemy już moja w tym głowa. Co prawda miało to być w te wakacje po obronach, ale nie wyszło. Cóż życie rodzinne. Dziobak ma swojego Gucia (nareszcie normalnego), ja Grzecha i jakoś umknęło. Ale jak się zaprę zadnimi nogami to pojedziemy do tej Kenii jakem Cleos.
Dziobak ma w sobie ciepło, które ogrzewa, kiedy w sercu zimno i zna gorące słowa co osuszają łzy. Wiele razy płakała mi w rękaw lub słuchawkę i ja wiedziałam i nadal wiem, że mogę się przy Niej wypłakać i zawsze mnie zrozumie. Dziobak jest jedną z nielicznych osób, które potrafią znosić moje krytyczne uwagi i która zawsze jest ze mną szczera i oczekuje szczerości nawet bolesnej. Ma siłę, z której chyba nie zdaje sobie sprawy. I może to dobrze, bo gdyby wiedziała jaki ma potencjał może zwredniałaby na moje podobieństwo?
Po jedynym kryzysie naszej przyjaźni wiem, że jeśli tamto przetrwałyśmy, już nic nas nie złamie i nie ma takiej siły, która zniszczyłaby to, co jest między nami. Pomimo tego, że nie widujemy się często wiem, że to jest TA osoba, Ta, na którą zawsze mogę liczyć, która nigdy nie zawiedzie, która zawsze będzie kiedy jej potrzeba i która wysłucha, zrozumie, pocieszy albo kopnie w tyłek na opamiętanie.
Jednym słowem Dziobak po prostu JEST… jest i to wystarcza, żebym miała pewność, że Przyjaźń ma oblicze ciepłe i wrażliwe…jak Ona…

wtorek, 7 października 2003

Sprawozdanie...

…miałam zrobić na 10.00. NO i zrobiłam jak widać duuużo wcześniej. Bezradny (kierownik mój znaczy) zlecił to zrobiłam. Nie wiedziałam ile mam tego wydrukować…
…więc…

Mała (9:08)
w ilu egzemplarzach chce Pan to sprawozdanie
Bezradny (9:08)
w dwuch i na dysk
Mała (9:09)
jasne

…nie mam więcej pytań… facet studiuje pedagogikę!!!Nawet mi się nie chciało go poprawiać…Wsadziłam tylko opis na gg „Raz facetów dwóch wzięło cepy w ruch…” bez związku i ładu, ale może uświadomi mu to jego koszmarne błędy ortograficzne…No po prostu ręce opadają. Ale już niedługo, niedługo. HIEHEHIEHIEHIEHIE:)))

sobota, 4 października 2003

PYTANIE DO WSZYSTKICH SŁONECZNIC...

…posłałam Wam na gg bo mi outlook zdechł i nie chce zmartwychwstać.
Ale ponowię je tutaj…
Piszę artykuł o blogach kobiecych i chcę w nim umieścić Was: Banalna, CallToll, Szczebrzeszyn, Kontrowersyjna, Mozaika, Whoever, Lea, Erytrea, Conieco, Odchudzam się, Golden.
Odpowiedzi na wszelskie pytania udzielam na gg 1325941 lub emilkowo cleosanthia@wp.pl .
Właśnie na gg Banalna już się zgodziła.
Czy mogę o Was napisać?? Zadać Wam parę pytań?? Bez imion i miast jeśli chcecie, no chyba, że któraś z Was w nadziei na sławę się zgodzi:)))
Czekam na odpowiedzi i baaardzo was proszę o pomoc.
pozostając ze słonecznym pozdrowieniem
CLEOS

piątek, 3 października 2003

Były...

…:
1. Dziobak – zawału mało nie dostałam jak zadzwoniła z przystanku prawie płacząc i na pewno histeryzując, że autobus nie przyjechał i do domu nie dojedzie,

2. Mały John – „Córcia jak ty śmiesznie palisz:) A w ogóle to możecie przeklinać mnie to nie przeszkadza”

3. Marchwiak – chrupania przytargała jak dla armii sowieckiej:)))

4. Iwa – ciasto, kobiety i śpiew. Szkoda, że przyjechała samochodem.

Nie było:
1. Żony Nr 3 – bo kolano
2. Blondi – bo exam i goście
3. Czupurka – bo goście i zmęczenie
4. Moniś – bo po szpitalu jest
5. Gocha – bo praca

…wypchajcie się sianem i trocinami…wymówki…tłumaczenia…

W przyszłym roku wywieszam plakaty o Babskiej Imprezie 2004, daję informację i niech przychodzi kto chce…nie będę się przejmowała…

czwartek, 2 października 2003

Tyle się mówi...

…o wojnach różnych. I mój Grzech Killer wojnę prowadził i dalej prowadzi. Nie było Go w domu od niedzieli wieczorem…efekty tej nieobecności widoczne są tutajI to jeszcze nie koniec…
Żeby nie było niedomówień i zbędnych pytań: GRZECH NIE JEST FUNKCJONARIUSZEM CBŚ. Dumna jestem…chociaż prawda jest taka, że w artykule połowa to brednie, a druga połowa jest wyolbrzymiona. Skończy się tym, że będą problemy i wojna utrudniona…
Tymczasem dziś Grzech wybył na szkolenie (dwie skrzynki piwa zabrał). Wróci jutro wieczorem, a ja korzystając z wolnej chaty robię jumprezę. Młodej nie będzie, Monisi chyba też nie, ale za to może Blondi (Kochanka mojego Męża) przyjedzie???
Relacja z imprezki, jak dojdę do siebie:)))