licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

poniedziałek, 31 maja 2004

Początek...

…tygodnia kura jego mać:
1. dostałam wezwanie do zapłaty od MJ – za nakłady na remont,
2. MJ zapowiedział, że jeśli do 14 dni nie zapłacę składa sprawę do sądu cywilnego,
3. w związku z powyższym składam na II Komisariacie zawiadomienie o przestępstwie – w przedmiocie zniszczenia mieszkania,
4. w wyniku tego czeka mnie też sprawa karna,
5. remont w pracy trwa – śmierdzi farbą i lakierami,
6. sąsiad psychopata miotał się cały wieczór wczoraj interwencja policji i pogotowia pomogła na godzinę,
7. ten sam sąsiad wariował też już dziś rano,
8. krew mnie zaraz zaleje dziewicza!!!

That’s all i wuj i niech ten tydzień już się skończy, bo nic dobrego mnie chyba nie czeka…:(((

sobota, 29 maja 2004

Victory...

…znaczy zwycięstwo na całej linii – będziemy mieli CÓRECZKĘ – od dziś nie ma już Misiątka, jest za to Vikta. Żeby nie było, że mi już całkowicie odbiło i będę dziecko chrzciła przez „V” – wyjaśniam: Vikta to pseudonim artystyczny Misiątka-Kabaczka-Bandyty…tfu Bandytki znaczy:))) No to idziemy z Grzechem i Viktą na spóźnione urodzinowe party do Red Bulla i Marchwiaka:))) Miłego dzionka od siwego scorpionka …

aaaa… i Iwa – powodzenia:)))

czwartek, 27 maja 2004

Uśmiechnięty...

…miś w łódce zdobi ścianę:))) Na tym zakończymy malowanki, bo chociaż zostało jeszcze trochę miejsca na ścianach – nie lubię przesady. Sufit i nocne niebo muszą poczekać aż Misiątko się wykluje, bo teraz jakoś nie bardzo widzę się na drabinie pod sufitem malującą księżyc w szlafmycy:)
Mały John szyje zasłony w śpiące owieczki. Dostała świra biedaczka na punkcie Misiątka i ciągle tylko „mój wnuk/wnuczka bla bla bla”. Teściuniuniunie nie wykazują entuzjazmu – żadnego. Pytają jak się czuję i wot wsio. I bardzo dobrze, bo nie zniosłabym rad-porad i trucia jak to będzie…
Znajomi umiarkowanie – tyle jest innych tematów do obgadania, że też przeważnie kończy się na pytaniu o samopoczucie. I całe szczęście, bo nareszcie czuję się jak normalny człowiek ze złożonym życiem a nie inkubator z wyłącznie jedną funkcją – urodzić… Może ja jakaś dziwna jestem, ale całe życie i wszystkie rozmowy nie muszą się kręcić wokół mojego pępka, brzucha czy czego tam jeszcze.
Valmont urodziła córeczkę – GRATULACJE Słoneczko. Trzymajcie się obie zdrowo. I cmoki dla Andy’ego:)))
Dla wszystkich zainteresowanych. Na własne oczy widziałam pismo komisji lekarskiej, która stwierdzała, że pobieranie i wykorzystywanie komórek krwi pępowinowej jest niezgodne z ustawą o transplantologii. Znaczy pobierać sobie można, ale ewentualne wykorzystanie tych komórek jest już niezgodne z polskim prawem. Tak mamy kura mać dostosowane przepisy. Żaden bank komórek w Polsce nie ma zgody na wykorzystanie komórek, ba, nawet o taką zgodę nie wystąpił. Grzech sprawdza temat – samą ustawę i źródło tej informacji, czyli tych lekarzy. Cała sprawa wyszła głownie dlatego, że ktoś tam-gdzieś tam pobrał, potem usłyszał o ustawie i złożył do prokuratury doniesienie o przestępstwie, że banki działają bezprawnie. Sprawa jest poważna, bo po pierwsze primo to kupa kasy, a po drugie primo to ogranicza możliwości ewentualnego ratowania dzieci. Szlag by trafił tych na górze i niech ich gęś kopnie. Wieści po Rodzinie rozesłane, wszyscy zaciążeni już wiedzą – zobaczymy co z tego wszystkiego wyniknie. My na razie czekamy, chociaż w tym tygodniu miałam dzwonić do W-wy po umowę z PBKM.

Tydzień mam ciężki i ogólnie zapchany planami do granic możliwości. Czy ktoś mi może wydłużyć dobę??? O jakiś 4-5 godzin poproszę… to chyba niewielkie wymagania:))) Ubezpieczenie mieszkania załatwione, przegląd samochodu, ubezpieczenie samochodu, naprawa okularów, zakupy dziś wieczorem, Dzień Matki odbębniony, w niedzielę do Dużego, w piątek i sobotę na uczelnię, w sobotę na USG, potem do Red Bulla na spóźnione urodziny, Faraon z Łobuzem nie przyjechały w końcu, list muszę skończyć pisać, bo już to za długo trwa. Uffff, a potem padnę na twarz jak sznitka na asfalt i tyle z tego będzie.
A propos twarzy WSZYSCY mi mówią, że ciąża mi służy, że mi się cera poprawiła, że nie przyyłam dużo, że wyglądam ekhe… promieniejąco. Albo to wszystko fałszywe dziady są, albo faktycznie taka się zrobiłam jeszcze bardziej najboskiejsza:))) Faktem jest jedynie to, że takiego powera mam, że mogłabym góry przestawiać i morza przecedzać przez babcine durszlaki. Siły mnie nie opuszczają i nawet jak zasypiam to myślę i plany układam, co zrobię jak tylko wstanę. I tylko ten cholerny ból z stawach biodrowych, w kościach krzyżowych czy jak zwał wieczorem ruszać się nie pozwala. Ale poduszka elektryczna czyni cuda:)))
Dobra Słonka, lecę jakieś śniadanie ukulać, bo ja dziś do pracy na 13-tą do 19-tej. Ni z gruchy ni z pietruchy i wcale mi to nie pasuje, ale takie życie…
Cmoki jak smoki

PS.
Dziobak, eXXXtreme – dzięki za życzenia na Dzień Matki:)))

poniedziałek, 24 maja 2004

Na ścianach...

…oprócz małpy, słonia i lamparta powstał aniołek stróż. Może ktoś powie, że to hipokryzja z mojej strony, bo niby niewierząca i aniołek, ale uważam, że każde dziecko powinno mieć kogoś, o kim myślałoby, że będzie go strzegł. Żeby go jakoś spersonifikować powstają obazy aniołów stróżów. Bo tak na dobrą sprawę to może być zmarła babcia, ukochany pies, przyjaciel, duch drzewa pamiętanego z dzieciństwa. No więc Misiątko ma szczerbatego, blond aniołka:)))

Duży zaczął jeść, humor Mu się poprawił, prawa ręka trochę nabrała sprawności – już nie „ucieka”. Jest szansa, jest nadzieja – bogowie wesprzyjcie Go…

Sobotnia impreza urodzinowa Małego Johna zaowocowała bólem nóg i połową sernika w domu:))) Sernik jest bardziej dla Grzecha niż dla mnie, za to ja miałam swoją chwilę zapomnienia w rytmie salsy. Wytańczyłam się a wszystkie czasy, wypodrygiwałam, wykiwałam:))) Przy pierwszych taktach ukochanej samby łzy mi w oczach stanęły – ze szczęścia – czasem tak niewiele potrzeba.

Ktoś okradł, okłamał i wykorzystał Małego Johna i Jej dobre serce. Nie podam mu już ręki. Nie lubię wtrącać się w intrygi rodzine pomiędzy Małym Johnem i Jej rodzeństwem, ale tym razem przegięli. Można robić świństwa wszystkim naokoło, można postępować jawnie niesprawiedliwie wobec wszystkich – oprócz MOJEJ RODZINY. Będę niszczyć, deptać, mieszać z błotem, kąsać i pluć jadem. I w dupie szczerze mówiąc mam ewentualne straty materialne w postaci nigdyjużniedostanych prezentów od chrzestnej, obrażoną minę wujka P., wyniosłość cioci G. i stosunki rodzinne. NIKT nie będzie krzywdził MOJEJ MATKI – nawet tylko słowem…!!!

A Misiątko macha łapami górnymi, dolnymi, fikołki robi jak dzionek długi. A wieczorem terrorysta nie pozwala mi spać lewym boku jak lubię, tylko zmusza do spania trumiennego – na wznak. Bandyta. Niech już będzie sierpień, niech wyłazi i niech śpi wreszcie w swoim łóżeczku – zakupionym zresztą w sobotę:)))

piątek, 21 maja 2004

A jutro...

…będę jadła urodzinowy sernik Małego Johna i BIGOS:)))A potem idziemy na koncert i tańczyć salsę z Jose Torresem – dam czadu:))) A potem trochę jazzu, a potem kolejny koncert i jeszcze jeden – do domu wrócę chyba na czterech.
A w niedzielę wystawa psów:))) I takie śliczne szczeniaczki dogów niemieckich:))) mniam mnia pycha i sama słodycz. Kupi mi Grzech czy nie kupi???:)))

czwartek, 20 maja 2004

Na niezapominajkowych...

…ścianach pokoju Misiątka powstaje zwierzyniec. Oprawiona w ramy wisi 20 letnia wiewióra, która dostałam od Cioci J. Na pozostałych ścianach namalowałam małpę w kapeluszu safari, słoniatko, lamparta. Przede mną jeszcze tworzenie aniołka, którego pomogła wymyślić Mrooffka, niedźwiedzia w łódce i nie wiem co mi jeszcze do głowy przyjdzie. Bo niby gdzie jest powiedziane, że w pokojach dziecięcych muszą być na ścianach milusińskie tapety w chmurki, zwierzątka i inne takie? Nasze Misiątko będzie miało oryginalne ściany w zwierzyniec – malowane przez mamusię:))) Po coś bogowie w końcu dali tę odrobinę talentu plastycznego – odzidziczonego po Dużym nawiasem mówiąc (bo Mały John kiedyś narysował coś może, ale co to było – tego nie wiem nikt).
Trochę męczące jest wspinanie się na meble w celu sięgnięcia pędzlem pod sufit, ale czego się nie robi… Relaksuję się przy takim malowaniu:))) Szkoda, że tak mało tych ścian już mi zostało. Ktoś reflektuje na malunki naścienne???

środa, 19 maja 2004

Duży...

…się obudził. Przewieźli Go z intensywnej na salę, gdzie leżał przed operacją. Nie może siadać, ani tym bardziej wstawać, leży płasko z łysą głową odchyloną lekko do tyłu. Obrzęk i opuchlizna pooperacyjna i ten łysy łeb sprawiają, że wygląda jak strongman bandyta. Najważniejsze, że porusza rękami i nogami – znaczy nie nastąpił paraliż. Lewa ręka (przed operacją zdrętwiała) – bez zmian, prawa (przed operacją sprawna) – pogorszona. Profesor trochę tym zmartwiony, ale liczymy wszyscy na to, że to tylko kwestia rehabilitacji i zdrętwienia mięśni, bo operowany był 10 godzin w pozycji na brzuchu z odciągniętymi do tyłu barkami i głową wkręconą w imadło, żeby się nie poruszyła. Frankenstein normalnie. Mówi, nawet zdąrzył Małego Johna ochrzanić, bo ośmieliła się dotknąć tej obolałej prawej ręki. A ból musi być okropny, skoro nawet zagięcie na poduszce Mu przeszkadza. Pielęgniarki skaczą koło Niego full service – mycie, golenie, głaskanie po łysej pale. Leki (dzienna dawka 800 PLN – płatne 3 dni szpital, reszta pacjent)jak się okazało nie muszą być aplikowane. Zastąpiono je innymi, nie tak silnymi. Ogólnie jest ok. Teraz jakieś 2 tygodnie pobytu w szpitalu a potem Repty i rehabilitacja.

Ulga jest ogromna. Mały John nie spał całą noc z poniedziałku na wtorek dumając nad tym, co zastanie po przyjeździe do szpitala. Ja po namalowaniu na ścianie podziałki do odmierzania wzrostu Misiątka padłam jak kawka. Ale wczoraj od rana nerwy. Wieczorny telefon do Małego Johna uspokoił skołatane córczyne (jest takie słowo???) serce. Będzie dobrze:))) Duży trzymaj się – wszyscy są z Tobą!!!

wtorek, 18 maja 2004

Grzech...

…wiedział od rana, od 8 wiedział skubany konspirator i słowa nie pisnął. Wszedł z Małym Johnem w konspirację i gębę na kłódkę trzymał zamkniętą dopóki Mały John nie zadzwonił wieczorem po 20.00
Mały John: Misiek (to do mnie jakby ktoś nie wiedział) Tato jest po operacji…
Cleos: … (siada w fotelu bo jej się słabo zrobiło, łzy w oczach)
MJ: Jeszcze się nie wybudził…
C: … … ale jak poszła operacja?
MJ: Usunęli większość. Wszystkiego nie mogli, bo jakieś zwoje nerwowe przeszkadzały i nie chcieli ich naruszać.
C: (łzy płyną – strachu, ulgi, wszystkiego na raz) Ale będzie dobrze?
MJ: Nie wiadomo. Operowali go od 9 rano do 19.00. Profesor zrobił swoje i wyszedł z sali po 15-tej, a doktor M. był do samego końca.
C: Czekaj bo mi słabo…
MJ: Zdaje się, że miałam nie dzwonić do ciebie, tylko do Grzecha najpierw…
C: Nie bredź. No i co mówi profesor?
MJ: Na razie nic. Czekają aż się obudzi. No przecież nie mogą ojcu dać w pysk i powiedzieć „Duży pora wstawać!”
C: Wszystko MUSI być dobrze.
MJ: Zadzwonię jutro jak się czegoś dowiem, bo dziś nie wpuścili mnie na OIO. Tato jest intubowany i pod respiratorem…
C: (łzy cholera przestańcie płynąć)
MJ: No to córcia do jutra.

Grzech przerwał odkurzanie i usiadł obok. „I co?” Powiedziałam, że Duży był operowany. „Wiedziałem od rana. Mama do mnie zadzwoniła, ale ustaliliśmy, żeby Ci nic nie mówić, dopóki nie będzie wiadomo co i jak. Tylko niepotrzebnie byś się denerwowała”. No to Cleos w ryk, dała Mu w łeb, zbluzgała od oszustów i nie odzywała się 3 minuty. Dłużej nie wytrzymałam. Ulga, że Duży żyje po tej operacji była większa niż złość na trzymanie mnie pod ciężarówkowym kloszem. Wolałabym wiedzieć. Pewnie nie mogłabym się cały dzień skupić, pewnie denerwowałabym się strasznie, ale przynajniej miałabym świadomość, że wiem co się dzieje. I gdyby nie dajcie bogowie coś się stało byłabym jakoś uświadomiona wcześniej. Mam trochę żal do Grzecha i Małego Johna, chociaż wiem, ze zrobili to dla mojego i Misiątka dobra, że chcieli mnie chronić przed stresem. Oni się zdecydowanie za bardzo lubią i za bardzo trzymają sztamę:)
Duży żyje! Kamień z serca. Byle teraz okazało się jeszcze, że po rehabilitacji wróci do formy. W końcu ktoś w Misiątko musi zaszczepić ochotę do majsterkowania.
Już po… ulga… i łzy za każdym razem jak sobie pomyślę, że mogło coś pójść nie tak, a ja nie powiedziałam Mu od paru lat, że Go kocham. I pewnie nie powiem przez kolejnych kilka, bo oboje mamy z takimi wyznaniami problemy. Ja wiem, On wie i to wystarczy. Czasem słowa są niepotrzebne.
Tato tak się cieszę, że jesteś. Kocham Cię – Twój Bączek-Zajączek…

poniedziałek, 17 maja 2004

Muuuuuuuuusiałam...

…je mieć!!! Zdobyłam adres sklepu, zadzwoniłam do Grzecha, że musi iść i kupić i najlepiej 3 kilo. Niebo w gębie, palce lizać. Krówki – ciągnące się na pół metra, zaklejające dziób na amen, o smaku pamiętanym z dzieciństwa. Miodzio. Czupurek je wyszukał, Rudy przyniósł do pracy, poczęstował i stało się – muuuuusiałam je mieć:))) Grzech kupił, po czym pochłonął sporą część. Ale wybaczam Mu, bo ciężko się im oprzeć:)))

Weekend pracowity. Najpierw uczelnia, potem sprzątanie, potem malowanie moich wymyślonych fresków zwierzęcych w pokoju Misiątka. Całe szczęście, że mam Grzecha, bo inaczej umarłabym z głodu, ale za to z pędzlem i paletą w dłoniach i uśmiechem na twarzy. 3 godziny powstawała małpa, ale wygląda przyzwoicie. Na więcej nie starczyło mi czasu, a poza tym tyłek bolał od siedzenia na twardym oranżowym regale. Ciąg dalszy męki twórczej w następny weekend. Żałuję, że nie wcześniej, ale powstrzymują mnie matury z angielskiego i intensywne korepetycje do zmroku.
Za te korepetycje, a właściwie za mamonę z nich kupię Grzechowi na urodziny Jego wymarzony aparat fotograficzny. Niech ma. Warto jest więc męczyć po raz 158 ten sam temat gramatyczny po to, żeby potem zobaczyć Jego oczy na widok aparatu:)))

Duży znowu w szpitalu. Operacja miała być dziś, ale nic na to nie wskazuje, żeby faktycznie była. Wkurzające to już jest i irytujące strasznie. Mały John ma nerwy napięte do granic możliwości, bo wiadomo, że może być różnie. Martwi się. Ja też, ale mam tyle zajęć, że nie bardzo mam czas rozstrząsać czarne scenariusze. Czasem tylko, kiedy pomyślę o najgorszym, łzy stają mi w oczach. Znikają równie szybko jak się pojawiają, a ja przepraszam Misiątko, że Je stresuję. Wyrodna matka. Przecież wszystko MUSI być dobrze…

MJ straszył sądem i na razie nic. Ani widu ani słychu, żadne wezwanie do zapłaty ani do sądu nie przyszło. Może zrezygnował, może doszedł do wniosku, że to mu się nie opłaca, a może, że nie ma szans. Nie wiem – na razie spokój.

…ale ogólnie jest wesoło, ja rzekłabym nawet – haraszo:))) I niebo niebieskie, jak ściany w pokoju Misiątka i słońce i bogowie znowu mi przychylni:)))

środa, 12 maja 2004

No to jestem...

…nazad:)))
16 dni L-4 to: tyłek bolący od zastrzyków, łzy w oczach na widok strzykawki, paniczny starch przed zastrzykami z dzieciństwa, przemiłe Piguła Beata i Piguła Czesia, obejrzany Władca Pierścieni i Moulin Rouge, zrobione porządki sentymentalne, odwiedziny Małego Johna, spanie, jedzenie, spacery z psem, załatwione 8787562356 różnych spraw.

6 dni urlopu to: Wisła w deszczu, Wisła w słońcu, ognisko z kiełbaskami, spalone kiełbaski Grzecha a moje wyśmienite, słoneczny pokój w Pensjonacie Emilia, spacery, oscypki, żurek w chlebie, winiarnia, Równica, Zbójnicka Chata, wspomnienia zdjęć z wesela MiriamB, książki, owcze skóry, Karczma pod Czarcim Kopytem, spotkanie z Żoną Nr 3, wycieczka do Szczyrku, poszzukiwania dobrego jedzonka, spokój, nocne rozmowy, masakra po powrocie do pracy.

4 dni remontu to: ściany niezapominajkowe, meble słoneczno-oranżowo-niebiańskie, smród w całym domu, Sajgon z Hiroszimą, wielkie wieczne sprzątanie, okna do umycia na dziś, wystraszony bałaganem pies, uśmiech za każdym razem gdy wchodzę do byłego gabinetu.

Misiątko vel Kabaczek ma się dobrze. Wczorajsza wizyta u lekarza zaowocowała odstawieniem zastrzyków, powrotem do pracy i ogólnym optymizmem. USG na 29 maja… Wszystkim zainteresowanym, którzy w kółko pytają tylko o jedno: PŁCI JESZCZE NIE ZNAMY:)))