licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 31 stycznia 2010

Jak ktoś pragnie...

…literacko, to zapraszam TU u mnie będzie jak poniżej:

Kate: I siada Julian i Zlepek, tak? Ja to chcę widzieć. Julian mnie nie lubi tak jak i ciebie, więc będzie cichy i bezwonny.

Kate: Jaki książę taka bajka…albo… jaka bajka taki książę.

Kate: Wczoraj rozmawiałam z facetem o barszczu i nie wiem jak zeszło na fiuty.

Kate: Boże! Z kim ty pracujesz? Ty masz gorzej niż ja, co prawda jeden Druid wiosny nie czyni…

Cleos: (o języku Kate) Tak ci kochanie jądra obmemlam, że ci uszy wyczyszczę.

Diaboł: Co to jest moher, bo mi się niejezdnoznacznie kojarzy?
Kate: Frędzelki na dekolcie.

Kate: To ja go już nie chcę, jak on jest do świnki morskiej to nie jest mój target.
Cleos: Ale to jest tylko przypuszczenie.
Kate: Dobra, następnym razem jak go spotkam, to go pomacam.

Diaboł: To by nie było tak fajnie, jakby „na każdym rogu czai się Cleosia.”

Kate: Do ciebie pała pałą, a do nas pała nie pałą.

Kate: W zasadzie 10 minut starczyło, a Diaboł mi znalazł męża, a ja się przejmuję Nudlem i Świnką.

To tyle w kwestii spotkań przyjacielskich. A zaczęło się od sernika z gorzką czekoladą.

sobota, 30 stycznia 2010

Jak tak sobie wstanę...

…o 8.00, o 9.30 wymarznę na hacjendzie, to po powrocie odczuwam niespotykany power. Chociaż zaraz po wejściu do domu stwierdziłam, że potrzebna mi natychmaist i niezbędnie fukcja „pauza”, niezależna ode mnie. Taka, którą można włączyć i żebym jej sama nie mogła wyłączyć. BO przyszlam i zamiast klapnąć, napić się herbaty czy coś, zabrałam się za podlewanie kwiatów (a kilometry na hekatarach lecą) i sprzątanie kuchni i obiadu robienie. Nicnierobienie poszło się wypasać. No nie potrafię, no.

Czym jest zapowiedź poniedziałkowej rozmowy z Szefem S – pojęcia nie mam. Miałam nie mówić, że „strach się bać”, to nie mówię. Zresztą, taki rodzaj strachu nieco mi obcy jest. Chociaż z  Who nieustannie zastanawiamy się, kiedy Szef S mnie zwolni, z powodu braku cierpliwości do mojej osobowości. Hmmmm, trudny ze mnie człowiek czasem, bo od innych wymagam nieco tylko mniej niż od siebie, a to i tak niektórych przerasta. Czasem to widać.

Druid okazał się nie tylko schizofrenikiem, do czego zresztą sam się przyznał, nie tylko facetem opętanym myślami samobójczymi, ale także tchórzem. O ile dla schizofreników, jako ludzi chorych mam wyrozumiałość, o ile samobójców mogę poddawać autorskiej terapii cleosiowatością, o tyle tchórzami się brzydzę. Zwyczajnie po ludzku tracę resztki szacunku. Granica cierpliwości została przekroczona. Who, moja ostoja moralności (ekhe) mówi, że powinnam zrobić to, co zamierzam zrobić, a Kate Ją popiera. Hmmmm. Dylematy moralne są mi obce raczej, sumienia nie posiadam na stanie i wyposażeniu. Zastanawiam się raczej JAK i KIEDY niż CZY. Myślę sobie, że poniedziałek to będzie dobry dzień na zapach napalmu o poranku.

środa, 27 stycznia 2010

Wszystkie zaplanowane...

…na dziś telefony okazały się być strzałem w dziesiątkę. Panie z urzędów wykazały się zrozumieniem bliźniego odpowiadając cierpliwie na pierdylion pytań. Wszystko po mojej myśli. Pani Inna również ucieszyła mnie krótkim terminem oczekiwania, zatem jest nadzieja, że wszystko po mojej myśli.
Jeden Pan się zwalnia – hmmmm, drugi oświadczył, że się mnie boi – hmmmm. Na zadane pytanie dlaczego się boi odparł z rozbrajającym uśmiechem, że „ponieważ cię nie znam”. Równie rozbrajająco  odpowiedziałam zatem, że powinien „wykazać się odrobiną dobrej woli, wysilić się, przejść próbę męstwa i poznać…” Pan się ucieszył z bliżej mi nie znanych przyczyn, po czym dokończyłam zdanie „…wtedy się będziesz bał bardziej.” Umknął i nawet się nie obejrzał. Bywa. Wszystko po mojej myśli.
Moje Misie Puchate przebierają nóżkami na jutrzejszy bal. Ja również, a także Smok. Diaboł być może też, ale trudno mi ocenić gdyż właśnie rżnie kafle i nie wygląda przy tym na zachwyconego czymkolwiek. Wszystko po mojej myśli. Misie owe uczyniły mi dzisiaj zbiorowe wyznanie przy „Kołysance dla nieznajomej”, kiedy to darłam się na nich, że się mają wyprostować, nie gapić w podłogę, dupkami ruszyć, wczuć się. Na moje „Wczujcie się do jasnej anielki” wyśpiewali mi zbiorowo „kocham cię nieprzytomnie, jak zapalniczka płomień” – (wszystko po mojej myśli) rozbrajający byli, ale darłam się dalej. Nie po to potem w sprawozdaniach piszę, że panuję nad ich skoliozą i innymi lordozami, żeby mi się z miłości garbili.
Miałabym psa. Wtargnął do klatki schodowej, kiedy odbierałam Smoka. Gigantyczny owczarek niemiecki. Wlazł i nie chciał wyjść. Odprowadziłam Smoka do domu i modląc się, żeby mi bydle ręki nie odgryzło wyprowadziłam na dwór. Chyba znalazł drogę do domu, bo najpierw szczekał pod drzwiami klatki, a teraz go nie ma. To trzeci pies, którego odpuszczam. Zapowiedziałam Diabołowi, że czwarty, który sobie mnie wybierze będzie z nami mieszkał. Mam zgodę. Wszystko po mojej myśli.

wtorek, 26 stycznia 2010

Poszłyśmy ze Smokiem...

…do apteki. Po tablety na niemanie Podiabołków oraz zachciewajkę Smoka x 2, bo i dla Szymka też. Kupiłam tabletki i:
Cleos: Oraz zestaw do pobierania DNA poproszę.
Pani Aptekarka:???? Nie mamy czegoś takiego.
C: Zapewniam Panią, że macie:)
PA:????
C: Pojemnik na mocz poproszę, małą strzykawkę, rękawiczki jednorazowe w rozmiarze S. To wszystko razy dwa, bo narzeczony córki też chce.
PA: Aaaaaa, no tak.

W domu dodałam patyczki do uszu, pęsetę, torebkę z przegrodkami – zestaw do pobierania DNA jak byk. Smok popiera próbki nagminnie, komentując:
Smok: Pobrano próbkę krwi/tkanki/mięsa/śliny…

…i zapisuje wyniki analizy w dzieciowym laptopie.

Oraz z innej beczki…

Znacie kogoś, kto by adresował list polecony „Diaboł Diabołowy (a jak go nie będzie to Cleosia Cleosiowa), ul. miasto, kod pocztowy”???Z dokładnie takim dopiskiem? Bo ja znam:)

niedziela, 24 stycznia 2010

Robię się chyba...

…jakaś starzejąca się czy coś. Zaczynają mnie męczyć schizofreniczne zjawiska wokół, które do tej pory tylko mnie bawiły. Nieudolność zaczyna mi działać na nerwy, zamiast przywoływać na usta uśmiech politowania. A już nieudaczne próby odgrywania twardziela, którym sorry, ale się nie jest doprowadzają mnie do pustego śmiechu nad pustogłowiem i lekkiego wścieku. Tym bardziej, jeśli to wszystko służbowo. Margines cierpliwości niebezpiecznie przesuwa mi się do granicy włączania terminatora. Niedobrze. Bynajmniej nie dla mnie, bo chociaż jeszcze nigdy głosu nawet nie podniosłam i postrachu nie sieję, w słodkich słowach mogę w końcu wyjawić najskrytsze me myśli i może one w końcu doprowadzą do tego żałosnego zwisu na jakimś strychu, o którym tylko dużo się mówi, dla zwrócenia na siebie uwagi.  Doprawdy, każdy zadeklarowany samobójca powinien przechodzić test na determinację dostając do ręki paczkę żyletek z instrukcją „nie pierdol koleś tylko rób to tu i teraz, bo mnie głowa boli od słuchania jęczybulenia”. 98% wymięknie, a te 2% należy leczyć, albo dobić. Na inne działania szkoda czasu. Bo zebranie się w sobie w celu zrobienia sobie kuku kosztuje dużo nerwów, sporo odwagi, trochę bólu i ogrom cierpienia. Zatem zaczyna mi się niebezpiecznie podnosić ciśnienie, do poziomu, na którym nie grozi mi herzklekot, a jedynie wybuch godny jakiegoś Aconcagua, czy coś. Prywatnie potraktowałabym to nawet jako niezłą rozrywkę, powód do gorących dysput nad sensem istnienia oraz Istnienia, dodatek do mioteł, Wiedźm i odskocznię od normalności. Każdy ma w końcu w bliższym lub dalszym otoczeniu wariata, który ku uciesze gawiedzi bredzi od rzeczy i opowiada historie żółtej ciżemki. Prywatnie – extra – lepsze to niż Discovery. Służbowo, w połączeniu z wszelkimi objawami schizofrenii, a do tego patałachostwa zawodowego – NIE-DO-ZNIE-SIE-NIA.

Kate mi powiedziała kiedyś, że niech ja dbam o Jej wątłą psychikę dziecięcą i nie zadręczam Jej cytatami z konwersacji oraz z pewnego bloga. Ma dziewczyna szczęście, że w imię przyjaźni odpuściłam. Sama mam to na codzień i nie mam pojęcia ile jeszcze wytrzymam, ale jak mi nerwy puszczą, to będzie się działo!

piątek, 22 stycznia 2010

Miasto po zmroku...

…nabiera uroku. I magii trochę. W obiektywie wygląda cudnie serio, serio. I tylko Diaboł marudził, że Mu w giczoły zimno, i wąs zamarzł, i małego palca u ręki nie czuje. Po co Mu mały palec, skoro to kciuk jest kluczowy, doprawdy nie wiem.

I jak jeszcze raz w najbliżyszm tygodniu usłyszę, że „bo ty jesteś taka optymistyczna/radosna/wesoła, że jak na ciebie się patrzy to się człowiekowi od razu cieszyć chce”, to słowo daję – będę rzygać… dalej niż widzę. Ludzie to leniwe matoły – nie chce im się poszukać wokół siebie zjawisk/rzeczy/sytuacji „na plus”. Wolą pasożytować na cudzym optymizmie i słoneczności i czerpać z niej dla siebie ile się da. Nie mam nic przeciwko w sumie, tylko niech się zamkną, bo mi słabo, jak słyszę w kółko to samo. A, motyla noga, tak niewiele potrzeba, żeby świat był różowy BEZ okularów w kolorze pink.

APDEJT:
Łazienka nigdy nie była aż tak zalana:))))))))))))))
Jeśli sąsiad nie przydzie z awanturą żeśmy go zalali to będzie znak, że Blog instnieje:)))))))))))))

czwartek, 21 stycznia 2010

Moje Misie...

…Puchate są przekonane, że na bal przyjdę jako Pamela/Madonna/Marylin/Doda. Przy czym uprzejmie dodają, że taka Pamela na przykład to „cztery kilogramy silikonu, a Pani jest żywe piękno prawdziwe”. Tia. W kwestii gubienia pantofelka na balu znalazłam chętnego na obcas i drugiego na śmierdzącą wkładkę do pantofelka. Dla ułatwienia dodam też, że oni planują tam tańczyć układ samby i odstawić ogólne show, aż reszta jak niepyszna posiada na zadkach z wrażenia i wstydu, że „oni tak nie umiom”. No pewnie, że nie umiom, bo do mie nie chodzom. Jezusienazareński, w następnej kolejności będę sie starała o warsztaty poprawnego języka dla nich, bo mnie uszy bolą. Ale fajni są. I obiecali mi japońskie kawałki, bo „japońskie som fajne i długie” – ano są.

Siedzę, słucham, mam ciarki i dreszcze, świat nie istnieje. Matkokochana jaki ten facet ma głos!!!  Wymiękam. Całkowicie. Zaczarował mnie. A poza tym nic tak nie brzmi, jak śpiewane po rusku piosenki o miłości. Nic.

W kwestii seriali komediowych. Moja obdarzona niezwykłym wyczuciem Przyjaciółka, była uprzejma najpierw przysłać mi SMSa o treści, której nie mogę powtórzyć, bo obie mamy podobno klasę. Wynikało z niego, że powinnam się leczyć NATYCHMIAST, ale mnie kocha. Potem poprawiła SMSem o treści „jesteś szurnięta”, co znowu sprowadzało się do tego, że powinnam zastanowić się  nad stanem własnego umysłu. Potem w rozmowie, powtórzyła treść pierwszej wiadomości oraz raczyła dodać, że jestem również durna i głupia – jakby to jeszcze robiło jakąś różnicę, no doprawdy. No i owszem parę razy powtórzyła wyznanie miłosne, ale to mnie akurat nie dziwi. Jak ktoś dostaje królika, to musi odwzajemnić miłość, nie ma siły. I to nie była walentynka, tylko tak se posłany królik. W końcu to wolny kraj i mogę obdarzać uczuciem kogo mi się podoba (o ile to nie wchodzi w paradę Diabołowi, ale już ustaliliśmy dawno co Diaboł myśli o radosnym wielokącie miłosnym On+ja+Jędze – platonicznym of oxykort mówię). Zrób człowieku coś nieszablonowego, to cię od razu zbluzgają od szurniętych debili. Pffff. Zamierzam  nie zaprzestać niecnych praktyk dziwacznych. Wolno mi.

A oprócz tego wszystkiego, jak się cżłowiekowi podniesie ciśnienie z rana, tak lekko i niezobowiązująco, a potem i tak ma dobry dzień, to ma podwójną satysfakcję. Albo nawet potrójną. Czy już doprawdy nic albo niewiele jest w stanie trwale wyprowadzić mnie z równowagi? Ćwiczę tę magiczną 50 od Who.
1. dostałam kilogram marchewki,
2. słuchałam RMF Classic,
3. uśmiałam się z jednym Prezesem,
4. smocze sanki są wypaśne,
5. nie było mi ślisko,
6. w Oszołomie nie bylo kolejki do kasy,
7. śledzie zjadłam,
8. Vitas
9. uśmiechnęłam Who,
10. stopy mnie bolą od tańca,
11. Misie mi się starają,
12. zapakowałam pięknie prezent na pierwsze Smocze proszone urodziny,
13. szklanka zimnego soku z rana,
14. dobrze mi w tym futrze,
15. jutro odbieram nagrodę z Lotosa,
16. książkę fajną mam,
17. Grazinowi robię dobrze książkami,
18. Smok zasnął od razu,
19. mam plan na obiad niedzielny z Dużym,
20. Diaboł mi wyznaje,
21. moja odżywka do chaszcza wróciła do Oszołoma,
22. oraz zupki też,
23. Diaboł nie zapomniał o kluskach,
24. ciepło mi,
25. przygotowane dnia poprzedniego ciuchy zawsze są właściwe,
26. nie musiałam skrobać Wiśni,
27. Orzech zatargał mi sanki do auta,
28. korków nie było,
29. mam obiecany kilogram jabłek,
30. udało mi się spuścić jedną panią na drzewo,
31. i drugą też,
32. odgryzłam się również,
33. zadzwoniłam do Who,
34. Who zadzwoniła do mnie…

…starczy. Resztę sobie pomyślę…

To ja sobie jeszcze posłucham Vitasa i idę spać i grzać katarek:)

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Przywiozłam do domu...

…kostium na bal przebierańców. Do twarzy mi, a Diaboł na mnie leci. Znak od Bloga?

:)))

APDEJT:
Rozmowy podobno przedmałżeńskie:
Cleos: Jak śpię to nad bąkami nie panuję.
Diaboł: No i dobrze, to jedyna okazja, kiedy sobie mogę posłuchać. Przynajmniej wiem, że jesteś człowiekiem.

Dziękuję. Dobranoc. Idę nie panować.

niedziela, 17 stycznia 2010

Zupełnie nie rozumiem...

…dlaczego szlifowanie drzwi o godzinie 9.00 w niedzielę uznawane jest przez Bliskie Mi Osoby za przejaw choroby psychicznej. Do godziny 9.00 bowiem zdążyłam umyć ścianę i kaloryfer. Tuż po 9.00 i jajecznicy na dwa sposoby, przeszyłam drugie futro, czym niniejszym wyczerpałam limit przeszytych futer na tą zimę. Będę się miała w czym pokazać na planowanym w czasie sympozjum kuligu. Ha! Ha ha! Muszę dodawać, że boski Mój Majestat wygląda w białym niedźwiedziu bosko? No. Ha!

Dwie czarne pantery ustawicznie polują na gołębie. Polowanie kończy się na szybie drzwi balkonowych. ŁUP! Czy koci łeb jest w stanie wybić taką szybę? Nie jestem przekonana czy producent przewidział takie przyczyny uszkodzeń…

Gorąca linia… hmmmm… Gdybym tylko mogła dostać w swoje łapki… Póki co służę uchem i dostaję skrętu karku przytrzymując słuchawkę ramieniem i krojąc mięcho na obiad wszechczasów. Sztuka kulinarna w tym wypdaku jest faktycznie sztuką… ekwilibrystyczną:)

sobota, 16 stycznia 2010

Lubię mieć...

…wszystko zaplanowane, zapisane, ustalone. Kieszonkowy kalendarz co roku wybieram starannie, bo oprócz standardowego „buty do odebrania”, „Rękawiczki dla Smoka”, „17.30 – ginekolog” musi się w nim znaleźć miejsce na zasłyszane debilizmy, na „zapachniało mi goframi w centrum Świętochłowic” i temu podobne. Wzorem ukochanej Chmielewskiej, w przepastnym pudle spoczywają kalendarze od 1997 roku. Tym sposobem, jeśli ktoś mnie zapyta co robiłam 26 października 2002 odpowiem bez zająknięcia, po uprzednim wygrzebaniu informacji. Bezcenne na wypadek kłótni rodzinnej, morderstwa w sąsiedztwie i innych nieprzewidzianych okoliczności. Taki lekki świr. Że ja tak mam, to wiedziałam, przywykłam, pogodziłam się, bo mi to nawet ułatwia życie. Ale…

…Diaboł przyszedł do domu.
- Cleoś masz jakiś zbędny kalendarz?
- Na kredensie leży, a co?
(Zrobiłam oczy jak spodki, bo Diaboł NIGDY o NICZYM nie pamięta to taki stan constans)
- Muszę sobie zacząćprzy Tobie zapisywać…

Alleluja.

A wczoraj zadzwonił do mnie do pracy z pytaniem:
- Czy my mamy jakieś plany na weekend, bo chciałem sobie zanotować.

Plany podałam.

Zasadniczo nie chodzi o to, żeby nie zapomnieć o tym, co w przyszłości ma być. Podobnie jak Kate zapamiętuję kalendarium na parę miesięcy do przodu. Chodzi o to, żeby pamietać co było – do najmniejszej drobnostki, bo czasem szkoda zapomnieć o pani w pokracznych kozaczkach, albo panu z cygarem na przystanku. Taki lekki świr…

APDEJT:
Jedna pani mi spadła z drabiny. Uchwyciłam lecącą niewiastę ratując jej zadek i zaskarbiając sobie dozgonną widzięczność. Dodajmy dla ułatwienia, że małżonek pani pozostał był w aucie.
Wymarzłam. Ale w Helplandzie na strudzonych wędrowców czeka gorąca Liptonka.
Słucham Vitasa… i mam ciary…

piątek, 15 stycznia 2010

Who ma...

…prikaz panować nad sobą. Do 150 i ani grosza więcej, bo ubiję jak psa, albo raczej jak naszą czarną sukę Nefkę-Konewkę za żarcie gąbek do zmywania.

Ja miałam…hm… miły akcent dnia. Doprawdy, czuję się rozdziewiczona.

Moje Misie Puchate tańczą sambę na pokazie – w układzie grupowym. Ratunku. Biorąc pod uwagę, że został nam jeden trening na wyćwiczenie tego, może być lekka padaka.

Grabarka ma tyle pracy, że od wtorku Jej nie widziałam. Tęsknota ma różne oblicza, czasem Blockhausu Numer Zwei:)

Z planu na dziś, zrobiłam drzwi, podpisałam obraz, pobawiłam się ze Smokiem. Futra nie zrobię, bo mi z otchlani kinematografii wyskoczył „Władca Pierścienia” i Smok zarządził oglądanie.

Z planu na jutro – 4 godziny na Hacjendzie. Byle nie było -10, dam radę. Przy większym mrozie mogę uświerknąć.

Mrrrrrrrruczę.

środa, 13 stycznia 2010

Czas na...

…fytki z majonezem, zakupy i fastrygowanie kolejnego futra. A potem książka.

A „Wrota do piekieł” możecie sobie podarować. Kicz, kiła, mogiła, malaria, prostituto. Jakby się ktoś pytał…

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Skończyłam...

… obraz. Być może chciałam inny, ale
wyszła
czy jakoś tak, czyli „Aka no Aki” czy coś podobnego. Diaboł to
sprostuje, jakby co. W końcu to dla Niego, więc niech ma
bezbłędny tytuł.

A poza tym? Poza tym, mam całą stertę zdjęć, na których
wyglądam na szczęśliwą. Dopiero teraz widzę, jak bardzo słońce w duszy i w
sercu przekłada się na fotogeniczność. Nie, żeby tam od razu jakaś Linda
Evangelista, czy coś, ale jeśli z 600 zdjęć wybieram 40, które uważam za dobre,
co zakrawa na cud. Biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia, wynik wychodzi
na plus i korzyść obecnego fotografa. Może On faktycznie COŚ we mnie widzi?

A poza tym? Poza tym martwię się Gazelą, tym, że jest
sama, że nie ma wsparcia, że się miota, że niknie w oczach, że słońca u Niej
nawet grama nie widać, chociaż na mojej ukochanej, słonecznej Wyspie mieszka.
Gdybym mogła i gdyby to coś dało, powiedziałabym Jej, że niech wsiada w autobus
z dzieciorami i przyjeżdża – coś poradzimy. Ale to motyla noga nie jest takie
proste. To NIGDY nie jest takie proste.

A poza tym? Poza tym jeszcze martwię się Kuzynką Młodszą.
Czy to jakieś skaranie, że wszystkie moje o tym samym imieniu mają jakieś
anorektyczno-bulimiczne niewiadomoco? Co robić, co robić, co robić? Na tym
etapie najlepiej byłoby zamknąć na oddziale, karmić sondą i odliczać kalorie, ale chole… aniele skrzydło, nie
mój ci to cyrk i nie moje małpy. Chciałabym tylko uniknąć pogrzebu.

A poza tym? Poza tym, mam w głowie kolejny obraz. I muszę
rozbroić choinkę. I pościel zmienić. I karmnik zamieść. I poczytać -
koniecznie. A wieczorkiem, może filmik?

APDEJT:
Diaboł mówi, że Akai Aki.

niedziela, 10 stycznia 2010

Brak kaca...

…co cudowne uczucie doprawdy. Po trzech Orgazmach dostarczanych przez barmana powinnam mieć, a nie mam.

„Ona idzie z czymś dużym…” Jakaż ulga odmalowała się na twarzy Kate, kiedy okazało się, że to nie pies… (tym razem). Nawet mi z radości prezentem nie przywaliła w czapkę:) Do twarzy Jej będzie, a w zasadzie to czego innego, ale nie mogę się wyrażać, gdyż jak ustaliłyśmy z Who mam klasę (też), a Ona do tego jest inteligentna i mądra (no powiedzmy).

Tradycyjnie dostałabym w ryja na parkiecie, ale jak oświadczyłam Kate, ja z parkietu nie schodzę w popłochu. Rezultat po zostania był taki, że juhas ostał się stać w kątku. No życie.

A w ogóle kiedy słyszę końplementy w klimacie „ruszasz się jak prawdziwa tancerka”, to mi się włącza terminator. „Obserwowałem cię, wiesz?” Wiem, motyla noga, trudno było nie zauważyć. I udałam się zobaczyć co Mąż porabia. W końcu skoro Kobieta Armii może być w ciąży, to ja mogę mieć Męża. A co.

Ubawiłam się, uśmiałam, wytańczyłam, wymiziałam. Dzięki, Kate:)

wtorek, 5 stycznia 2010

Przeszyłam wczoraj...

…futro. Po Babci takie z sentymentem. I skończyłam pierwszy tom Kroniki Rodzinnej.
Dziś drzwi zamierzam obrobić. I skrócić to futro jednak, bo się wczoraj nie mogłam zdecydować.
Jestem zdania, że obraz musi odetchnąć, zanim nabierze pewności o co mu chodzi i jak chce wyglądać. Dlatego z zasady nie kończę jednego dnia, ani też następnego. Niech sam zdecyduje kiedy i lepiej, żeby to nie było dzisiaj, bo dzisiaj nie mam dla niego czasu:)

niedziela, 3 stycznia 2010

Całe popołudnie...

…pachniało mi pieczonym ciastem. Z głośników – Bubel. Spod pędzla – obraz. Po pięciu godzinach stania przed sztalugami czuję wszystkie kręgi odcinka szyjnego i parę mięśni przykręgosłupowych. Starzeję się chyba, czy coś, ale dla takich dobrych dni warto się potem trochę pomęczyć. Taki początkoworoczny relaks.

sobota, 2 stycznia 2010

Zrobiłabym...

…podsumowanie, ale mi się nie chce.
W ogólnym rozrachunku nieźle. Nowy niech będzie bardziej zrealizowany. Chociaż, czy można realizować bardziej? Skoro MJ twierdzi, że taka jestem kategoryczna w decyzjach i realizacjach? Czyżby?
Postanowienia? Mam kilka:
wygrać…
przestać…
robić…
więcej…

tyle.

APDEJT:
Ostatniego dnia Starego Roku przy wyjeździe z Nowej towrzyszył mi Ptak Drapieżny. Leciał nad Wiśnią kilkaset metrów, co uznałam za zwiastun dobrego polowania na wszystko w Nowym Roku. Drugiego dnia Nowego, w powrocie z sanek towarzyszył mi Dziadek, który sam zaoferował się ciągnąć sanki ze Smokiem i snuł opowieści o zimie stulecia w 64tym i Marysi z pieprzykiem, którą wraz z matką ściągneli z drzewa, kiedy nastały roztopy i powódź spowodowana wylewem Bugu. Marysia jako półtoraroczny brzdąc strasznie się pałętała po maszynowni amfibii, ale Dziadek dzięki temu ją zapamiętał. Matkę Marysi również, bo kulała na prawą nogę. W 89tym Dziadek jechał pociągiem i w przedziale zauważył kobietę z pieprzykiem oraz starszą panią. Poprosił panią żeby zrobiła parę kroków, co też ta uczyniła ze strachu, bo wiadomo stan wojenny, strach i panika. Kulała. Dziadek po latach spotkał Marysię i jej mamę. Przysłała mu potem ta Marysia kartkę z Australii, gdzie wyemigrowała z mężem, że powodzi im się dobrze i w ogóle cud malina.
Pożegnałam się z dziadkiem na parkingu. Zasalutował po żołniersku prężąc swoich 67 lat na baczność. Ile można się dowiedzieć ciągnąc sanki ze Smokiem… Uznam to za zwiastun tego, że to, co moje dobre z przeszłości też do mnie wróci. Najlepiej w tym roku, jeśli mogę prosić.

Póki co upiór z przeszłości wrócił. Zaciskam zęby do bólu szczęki i budzę się z łomotem serca. Ale to nic, bo to JA zawsze wygrywam, więc i tym razem… Drapieżnie…