licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 26 listopada 2005

Cleosi telefoniczne przypadki

Dzwoni Cleos do „Świata Książki”, żeby zamówić od dawna upatrzoną „Teczkę Hitlera”. Odbiera facet:
Facet: Świąt Książki, Maciej Jakiśtam dzień dobry.
Cleos: Dzień dobry, chciałam złożyć zamówienie.
Facet: Numer członka?
Cleos: (dławiąc się ze śmiechu) Przykro mi, ale nie wiem, nie liczyłam.
Facet: (grobowa cisza)
Cleos: Ale jeśli pomoże Panu numer członkowski to już podaje: 54…

Facet przyjął zamówienie, podziękował i ekspresowo odłożył słuchawkę. No przepraszam, a powinnam była liczyć???

czwartek, 24 listopada 2005

Everybody chore...

…niestety. Smok chyrla, smarka i generalnie biedny jest. Podniesiona poduszka tylko trochę ułatwia zasypianie. Cudem przespała całą noc. 15 tysięcy syropów ma poprawić sytuację – zobaczymy.
Ja lekko zachrypnięta, zakatarzona, niekoniecznie pociągająca. O ile chrypka powoduje seksownijeszy głos, to zatkany nos ewidentnie niweluje ten skutek. Tfu, psia para, nie lubię!!!

Mój adwokat ma francuskie nazwisko. I dobry jest. Wojna rozpoczęta, trupy jeszcze nie padły, ale już wkrótce być może, kto wie i dlaczego niby nie??? Kolejne kłamstwa mj’a być może go pogrążą. I jego żonę, i córkę, i teściów, i rodziców, dziadków z obu stron, pradziadków i 7 pokoleń wstecz i do przodu. Gdyby miał psa, albo chociaż kanarka też stałyby sięofiarami tej batalii.

2 kg mniej. Pocieszające, ale to jeszcze nie to. W obliczu zdychania na gardło i inne dolegliwości piątkowy basen szlag trafił nagły jasny. Pozostaje tylko grzenie w saunie.

Kostium chciałam kupić sobie. Do tej torebki najboskiejszej, co to mi ją Marchwiak z Red Bullem sprezentowali. Uprasza się szanownych sprzedawców o nieprzywieszanie cen w wysokości 600 PLN na upatrzonych przeze mnie ciuchach, bo zejdę na zawał. Zejście byłoby opłacalne nawet dla Smoka i Grzecha, bo dosyć wysoko jestem ubezpieczona. W takim wypadku proszę mnie koniecznie pochować w tym kostiumie, który przyczyną śmierci stał się. Bo piękny był zaprawdę powiadam Wam.

A propos – zwłoki moje należy spalić, zapakować w urnę i pochować w granitowym grobowcu z ciężkimi łańcuchami. Będę miała blisko do Babci Gerdy na pogaduchy. I niech Krzychu nie śpiewa tych swoich wyciskaczy łez na pożegnaniu w kaplicy. Wolałabym, żeby płakali tylko ci, co faktycznie będą żałować moich zwłok, a nie ci, którym to zejście przyniesie ulgę i tylko im się głos Krzycha tak strasznie spodoba. I żadnego karawnu sobie nie życzę. Widziałam raz jak jechali z trumną, a techno waliło na pół ulicy. Dziękuję, postoję (a raczej poleżę) nie lubię rąbanki. Ewentualnie powóz może być. Ten co stoi na podwórzu przed kaplicą.

No, chwila. Bo ja się chyba nie wybieram umierać, przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. Ale, że lubię mieć zaplanowane działania na trochę czasu do przodu… To na trąbce niech Krzychu zagra nad grobem. No.

Czy ja już mówiłam, że trochę zdołowana jestem???

wtorek, 22 listopada 2005

A gdybym tak...

…została artystką ludową??? Mogłabym układać ikebany na przykład. Albo malować na ścianach. Albo malować kiczowate kwiaty w wazonie i jelenie na rykowisku. Albo robić witraże. Albo pisać wiersze o miłości i wrzucać je do szuflady. Albo bajki dla dzici klecić i rozdawać je potem znajomym. Albo robić dziwaczne kompozycje z byleczego. Albo cokolwiek. Mogłabym może otworzyć knajpę. Nazywałaby się Smocza Nora, albo jakoś tak. Mogłabym wydać moje książki. Mogłabym napisać nowe. Mogłabym wysyłać więcej CV. Mogłabym coś zmienić…

Czemu tego nie robię???:(((

czwartek, 17 listopada 2005

Olejek eukaliptusowy...

…gigantyczna piana, woda w temperaturze wrzenia, książka (ten Hammett mnie wykończy „Wielki skok” i „Dwaj detektywi” w jeden wieczór), maseczka oczyszczająca, zimna woda mineralna. Czyżbym się relaksowała???

I oczywiście wypłacajmy od stycznia becikowe, a jakże!!! Będziemy mieć więcej dzieci. Więcej pijanych konkubentów i głupich matek będzie się znęcało nad większą ilością niemowląt. Więcej beczek po kapuście wypełni się zwłokami „opłacalnych” dzieci. Mnożyć się będzie biedota i ciemnota, bo wykształocona, myśląca matka urodzi tyle dzieci na ile ją stać, a nie tyle ile becikowego będzie mogła przepić. Potem z tych becikowych dzieci wyrosną tępi, zaniedbani bandyci, którzy swoje zbrodnie będą tłumaczyć brakiem miłości rodzicielskiej. Bo rodzice kochali becikowe, a nie to życie poczęte i urodzone. Wypłacajmy!!! A co, a końcu mamy niż demograficzny czyż nie??? Trzeba go zniwelować biedotą, prokreacją na siłę dla pieniędzy, narodzinami becikowych pijaczków. No przecież potrzeba nam młodych, prężnych. Jeśli Pani Madzia z dołu urodzi kolejne dziecko dla becikowego, to będzie to już 5. Mąż alkoholik. Jednego syna jej zamordowali jak się poszedł smykać po kamienicach do rozbiórki. Pozostałe dzieci do 22-giej na podwórku – gorąco, mróz, lato czy zima – ciągle. Najlepsza zabawa??? Wsadzić kolegę do pudła kartonowego po telewizorze na przykład i kopać, kopać z całych sił, zbiorowo, aż zacznie histerycznie płakać, bo ktoś przez karton trafił butem w głowę. A może zabić od razu??? 15-letnia córka pali pod oknami mamusinego pokoju. Mam trochę więcej lat i też paliłam, ale nigdy nie zapaliłam przy Dużym, chociaż wiedział, że palę. Głupio mi było po prostu. Ale Justynka się nie przejmuje. Ma tlenione włoski, obcisłe spodnie i całuje się z kim popadnie za papierosa. No właśnie takiech becikowych rodzin nam potrzeba!!! A do tego marzę po prostu o tym, żeby finansować z moich cholernych podatków kolejne patologiczne narodziny w Łodzi, Knurowie czy innym Kopydłowie. Po nocach spać nie mogę, bo zastanawiam się czy aby na pewno moje pieniądze trafią do jakiejś fantastycznej rodzinki, która w nosie ma rozsądne decyzje i odpowiedzialność za wykształcenie i wychowanie dzieci. Bo jeszcze nie daj Bóg te podatki pójdą na naprawę dróg, na edukację, kulturę czy cokolwiek innego. Protestuję!!! Domagam się od rządu gwarancji na piśmie najlepiej, że kasa pójdzie na panią Helę, która dostawszy becikowe pobiegnie do nocnego po flaszkę, a niemowlę będzie wyło z głodu.
No nie mogę, no…

środa, 16 listopada 2005

Zmęczywszy się...

…szalonym galopem, dzikim cwałem, rączym kłusem majestatycznym stępem i elementami rodeo Wierzgająca Kobyła przystanęła na chwilę. Spojrzała na jeźdźca błagalnie i parsknęła opluwając okolicę. Szalony Vic serce miał dobre, choć zaprawione w licznych pojedynkach ze smokami i pluszowym lwem, więc przerzucił nogę nad grzbietem Wierzgającej Kobyły, której dosiadał na oklep i zgrabnie zeskoczył na ziemię. „Niech sobie odpocznie starowina” – pomyślał i przykucnął obok Kobyły, by zbadać stan swoich skarpet. ABSy trzymały się idealnie, jakby ktoś zrobił odlew na stopę Szalonego Vica. Rozejrzał się po okolicy i jego twarz rozjaśnił dziewięciozębowy uśmiech. W oddali zobaczył bowiem Indianina o imieniu Krzywy Nos. Podniósł się z ziemi i pognał na spotkanie przyjaciela. Wpadli sobie w objęcia i odtańczywszy dziki taniec radości zlegli na prerii i jak nakazywał stary indiański zwyczaj łaskotali się na powitanie. Widząc to Wierzgająca Kobyła położyła się powolutku i robiąc bokami dziękowała indiańskim i kowbojskim bogom za tę chwilę wytchnienia. Błogi stan nie trwał jednak długo. Szalony Vic porzucił Krzywego Nosa i poszturchując Wierzgającą Kobyłę powiedział w lokalnym narzeczu „Ńniiie, izi ńniiiie iha”. Kobyła zrozumiała. Podniosła się ociężale, Szalony Vic wgramolił się na jej grzbiet depcząc po drodze inne części jej ciała. Na pytanie Krzywego Nosa „Jedziesz dalej?” pokręcił energicznie głową, aż zafalowały jego włosy „Ńnie, nieee, nieee, nieee”, co oczywiście oznaczało, że jedzie. No i pojechali – dzikim galopem, rączym kłusem, majestatycznym stępem, wariackim cwałem z elementami rodeo, a potem Szalony Vic zeskoczył z Kobyły, której dosiadał na oklep i kucnął, żeby sprawdzić stan swoich skarpet…

itd., itp., przez dwie godziny prawie…

wtorek, 15 listopada 2005

Miałam się nie przejmować...

…tak??? Olewać naród i potrzebujących, tak??? Udało mi się przez parę godzin.

Z wizytą u Małego Johna i Dużego. Dzwoni Buniu brat Małego Johna, że drugi brat cośtam-cośtam. Wywnętrza się przez ten telefon, widzę jak Małemu Johnowi kąciki ust opadają tworząc lekko wkurzoną podkówkę. Odkłada słuchawkę, realcjonuje rozmowę, mówię „Olej to. Co masz zrobić, lecieć z pomocą? A może rozwiązać za Bunia problem? To tak samo jego brat jak i twój.” Szlag mnie trafia na ludzką bezmyślność, ale nic to, twarda jestem, na bok się czeszę, nie będzie Buniu pluł nam w twarz ni dzieci nam łonacył. Wkurzam się, ale asertywność trwa. To mój wujek co prawda i jeden i drugi, ale rodzinne awantury rodzeństwa Małego Johna znudziły mi się już jakiś czas temu. W nosie to mam i to samo radzę Małemu Johnowi.

Wracam od Rodziców wieczorkiem, Smok w wózku macha łapami na wszystkie strony i gęga. Na chodniku, zwinięty w kłębek leży mężczyzna. Trup, pijany – nie wiem. Ręce mi kostnieją z zimna. Mrozu nie ma, ale dlaczego ma spać albo umierać na ulicy? Ulicą przejeżdża radiowóz. Nawet nie zwalnia. Za nim ambulans – to samo. Telefon. Niech go zabiorą na izbę, do szpitala, gdziekolwiek, ale niech tu nie leży, bo go jeszcze skopią te wyrostki, co to ich mijałam chwilę temu. Nie czekam na policję, bo Smok marudzi, ale oglądam się za siebie przynajmniej 15 razy. Nadal leży i mam nadzieję, że nie dostanie nagle przypływu sił witalnych i nie wstanie tylko po to, żeby przewrócić się w miejscu, gdzie wezwana policja już go nie znajdzie. Cholera. Gdybym była sama, bez dziecka…

Tiaaa. No i to tyle jeśli o nieokazywanie pomocy chodzi. Dziwne. TE sprawy rodzinne zobojętniały mi całkowicie. Kto chce niech się zapije, kto chce niech się zasnobuje, kto chce niech kłamie na potęgę. Zwisa mi to. Ale człowiek leżący na chodniku, podczas kiedy ja za chwilkę będę w nagrzanej łazience kąpała Smoka, zwyczajnie mnie rusza i nie potrafię przejść obojętnie.

Do tego Grzech namawia na „Prześladowcę” nagranego jakiś czas temu. Opatuleni kocem, wbici w kanapę oglądamy. Najpierw wyłamuję Grzechowi palce, potem wbijam pazury w jego przedramię niemal wyrywając żyły. Chcesz zapalić kochany??? Musisz sobie poradzić jedną ręką, bo tej drugiej ja nie puszczę za Chiny Ludowe – ze strachu. Film się kończy i Grzech stoi pod drzwiami łazienki czekając aż zrobię co się robi w łazience i pilnując, żeby mnie nie zaatakował szalony kierowca wielkiej ciężarówki. No tak mam i nic na to nie poradzę. Po każdym oglądnięciu dobrego horroru nie wchodzę do ciemnego pokoju, nie poruszam się po mieszkaniu bez towarzystwa chociażby psa, kąpię się przy otwartych drzwiach łazienki i w ogóle dostaję spazmów przy każdym szeleście.
Tak. Nigdy nie mówiłam, że jestem całkowicie normalna.

A błękitna bielizna działa na mnie kojąco:)))

poniedziałek, 14 listopada 2005

Gdybym kiedyś miała ochotę...

…pomóc komuś, finansowo głównie, rękę wyciągnąć do potrzebującego, to ja upoważniam Wszystkich To Czytających, żeby mnie kopnęli w zadek na opamiętanie.
Królika zwolnili. Ostatecznie udało nam się wywalczyć zwolnienie za porozumieniem stron zamiast dyscyplinary. Okazało się, że sprawa ciągnęła się od maja. Że notatki służbowe na temat Jej picia na L-4 mnożyły się jak norki latem. Że miała propozycję leczenia AA, którą to propozycję odrzuciła chociaż to był warunek Richarda żeby została w pracy. Że ma nad sobą pracownika MOPSu, który proponował Jej leczenie zamknięte i że tę propozycję też odrzuciła. Że sąsiedzi i barmanki z okolicznych pubów często-gęsto dzwonili do pracy, że ona niby na L-4 a pije i po policję, bo robiła się po alkoholu agresywna. I w końcu, że ktoś z pracy „uprzejmie donosił”, iż cyt. z notatki służbowej „o piciu na L-4 świadczyły po powrocie do pracy: drżenie rąk, torsje, mętny wzrok i odór niestrawionego alkoholu.” Znaczy ktoś po prostu chciał Jej dokopać. No i dokopał, tylko, że w wyniku tego kopa sprawa wygląda jak następuje:
Wzięłam dla Niej pożyczkę na siebie, na moje nazwisko, bo obie swoje miała już wzięte. Spłacała sumiennie, ale zostało jeszcze 950 PLN, które nie wiadomo kto spłaci, bo
oprócz tego ma 2000 PLN i 3000 PLN swoich pożyczek, które żyrowały koleżanki z księgowości.
Wszystkie 5 jak tu jesteśmy mamy przewalone, bo nikt nie wie, czy Ona w ogóle zamierza to spłacać. Mało tego. W zakładowym funduszu ma wkład jakiśtam, wysokości nie znam, ale jeśli będzie go można zabezpieczyć to na poczet JEJ pożyczek. Moja wzięta dla Niej będzie leżała i czekała na Jej dobre chęci, a jeśli ich zabraknie to będę ją płaciła JA. Szlag mnie trafia. Czy ja się nigdy nie nauczę, że ludziom się NIE POMAGA, bo się na tym wychodzi jak za przeproszeniem wyruchany Zabłocki na mydle???

Jakby tego było mało w środę jadę do mojego adwokata, który ma mnie ratować, w sądzie przed płaceniem kolejnemu potrzebującemu, któremu kiedyś pomogłam. Sprawa z MJ 23 listopada.

Ja bardzo proszę, wszystkich, z których zdaniem się liczę, żeby mnie sprowadzali na ziemię, jak tylko usłyszą u mnie werbalny tudzież pozawerbalny przekaz mający na celu udzielenie komukolwiek finansowego wsparcia w jakiejkolwiek formie. Bo inaczej dobrym kura jego mać sercem doprowadzę się do ruiny i w życiu nie wybuduję tego Helplandu. Dziękuję.

Dla zapomnienia „Sokół maltański” Hammetta. Przeczytałam jednym tchem, a mimo to nie potrafię zapomnieć. Cholera.

czwartek, 10 listopada 2005

c.d. ...

…następuje…
Kto pamiętał temu dzięki. Kto zapomniał, niech spada na drzewostan. Tyle.

Kraśko całkowicie mnie pochłonął. „Tunel” i „Orbita śmierci”. Dwa wieczory – dwie książki.

Od Grzecha – benjamin wielki jak stodoła i „Autobiografia” ukochanej Chmielewskiej. Potem goście, goście, goście, a na koniec kojący drink jeżynowy i lody nugatowe.

Humor popsuty sprawą Królika. Jeśli Ją zwolnią, być może straci prawo do opieki nad dzieckiem. Jeśli straci syna być może całkowicie się załamie. Przyjmowałyśmy się do pracy razem. Czasem miałabym ochotę walnąć Ją w ten rudy łeb, odwrócić się na pięcie, pokazać język tudzież palec. Jest kłótliwa, humorzasta, rozkapryszona, rozpieszczona, egoistyczna. Lubię Ją, chociaż jest trudna. Nigdy nie zrobiła mi nic złego, nie powiedziała złego słowa. Tymczasem teraz pół firmy, jeśli nie cała obgaduje Ją i robi zakłady czy wyleci czy jednak nie. Gdybym tylko mogła coś zrobić… cokolwiek… Parę pomysłów już podsunęłam (dzięki Dziobak), ale czy to wystarczy??? Może dlatego ten wczorajszy dzień niby uroczysty i specjalny był dla mnie jakoś smutny i zatroskany. Cholera. A może powinnam pogadać z Richardem??? Zadzwoniłam do Niej wczoraj, żeby powiedzieć, że będziemy o Nią walczyć. Rozpłakała się i szlochała w słuchawkę „Cleos ja już nigdy, obiecuję, że nigdy.” Nie załapałam, „już nigdy nie będę piła” – dokończyła i płakała dalej. Co mogłam powiedzieć??? „Trzymaj się słońce i nie dawaj się. Powalczymy.” No bo co innego??? Że Jej nie wierzę??? Że jeśli ktoś ma problem z alkoholem to nie powinien obiecywać cudów tylko po prostu się starać??? Że potrzebna Jej pomoc specjalisty??? Że nawet wtedy nie będę Jej wierzyła, że „już nigdy”??? O Matko, koszmar jakiś. Ciągle o tym myślę, bo Ona w gruncie rzeczy jest dobrą koleżanką, niezłą pracownicą i w końcu człowiekiem, któremu trzeba dać szansę, czyż nie??? Czy tylko ja tak myślę, czy może Richard też dojdzie do takiego wniosku??? Niech to się już wyjaśni, bo nie zasnę dziś spokojnie…

wtorek, 8 listopada 2005

Być może Iwa...

…ma rację. Zrobiłam podsumowanie i tak:
Grzechowi Gwiazda dorobiła rogi,
Rafiemu_Fafiemu żona (już była) dorobiła rogi,
ojciec jednej mojej znajomej zdradza żonę,
ktoś bardzo mi bliski podobnie,
moja koleżanka spotyka się z żonatym facetem,
druga będąc żoną bzyknęła znajomego żonatego,
w pracy jedna ma TYLKO żonatych kochanków,
druga pracowa ukrywa przed światem romans z żonatym z pracy,
trzecia pracowa ma kochanka i jej mąż ma kochankę – taki układ,
Bezradny bzyka co się rusza i na drzewo nie ucieka – żona nie wie chyba,
blogowe znajome conajmniej trzy mają romanse i mężów w domu,
MJ będąc z kobietą w związku nieformalnym zaseksił inną i to na tyle skutecznie, że się z nią potem ożenił „bo dziecko”,
moja, nazwijmy ją Była Znajoma miała romans z kolegą z pracy – mąż na stanie,
ktoś z Rodziny zdradzał regularnie.
WNIOSEK: Być może Iwa ma rację, że nie warto ufać, nie ma prawdziwej miłości, a szacunek w związku i szczerość to przeżytki. Tylko w takim razie po co to wszystko??? To zakochanie, zauroczenie, oddanie siebie drugiemu człowiekowi??? Wizja dosyć makabryczna, dosyć dołująca i w ogóle niesłoneczna.

Dla poprawy humoru w dwa wieczory „Skorpion” Jana Kraśko. Kawałek dobrej sensacji zawsze jest mile widziany:)))

poniedziałek, 7 listopada 2005

Skończyłam wreszcie...

…567 stron opisów, który baon, którego dyonu, który pluton czy inna garstka ludzi rozwaliła nieprzyjaciela. I czyje nogi/ręce/głowy/jelita/inne wnętrzności poleciały w jakim kierunku. 567 stron wcale nie heroicznych wyczynów z uśmiechem zwycięstwa na ustach, tylko strachu, krwi, krzyku, walki. Bez patosu, zbędnych ozdobników w stylu „i szli na śmierć czwórkami z pieśnią na ustach”. I owszem, jest tam opisana scena, kiedy nie mając już amunicji i nadziei śpiewali hymn. Tylko czy to było bohaterstwo czy rozpacz??? Przeczytałam… z niejakim mozołem i chwilowym zniechęceniem, bo co strona to samo, co akapit podobnie, co kilka zdań śmierć i wojenne obrzydliwości. Jeśli ktoś nie kocha się w reportażu, nie lubi historii, a II wojnę światową ma w odwłoku, to ja zdecydowanie nie polecam „Monte Cassino” Wańkowicza. Nie ma szans, żeby nie-pasjonat dobrnął chociaż do 200 strony.

Po chyba 4 latach ruszania tylko przy okazji odkurzania, wczoraj wzięłam do ręki gitarę w celu wydobycia kilku dźwięków. Nastroiłam, opuszki palców zabolały odzwyczajone od strun – dźwięk wydobył się czysty. Pamiętam jeszcze… Chwila wspomnień… Tomek usypiający mnie grą na gitarze, wakacje spędzone na nauce „Ballady o Krzyżowcu”, mozolne tłuczenie sobie do łba i palców „Domu Wschodzącego Słońca”, ogień na kominku z gitarą w tle, Boski Alex i nasze najboskiejsze „Dwa serca, dwa smutki” śpiewane w duecie z Marchwiakiem, wieczory z przyjaciółmi w moim czarno-białym pokoju u Rodziców i wściekłe walenie w struny, gitara w szkole i przerwy między lekcjami wypełnione śpiewami całej klasy – na korytarzu, siedząc na torbach i plecakach. Pamiętam jeszcze… Potrafię… Może Smokowi się spodoba i będziemy sobie kiedyś rodzinnie grały-śpiewały??? Kto wie???

Wczorajsze poranne mgły przypomniały mi, że to jesień już. Okien kamienicy po drugiej stronie podwórza nie było widać do 11.00 prawie. Przyleciały gawrony, kruki i inne wrony. Straszą czarnymi plamami na dachach i szaroburym trawniku. Wydawałoby się, że tak się nagle zrobiło niesłonecznie. Nie dla mnie. U mnie ciągle słońce i tropikalne klimaty. Bo to ode mnie zależy jaką porę roku mam w sercu… nie od głupiej pogody:)))

piątek, 4 listopada 2005

Poznałam Go...

…cztery lata temu na Otwartych Mistrzostwach Polski w Aiki Ju-Jitsu. Prowadziłam turniej a On przyjechał z Azerbejdżanu. Wyglądał tak, że gdybym Go spotkała w ciemnym zaułku spinkalałabym gdzie pieprz rośnie. Pokireszowana twarz, wybite dwa zęby, wstawiony złoty – typowy bandzior. Ciało wygimnastykowane do granic ludzkiej wytrzymałości. Przyjechał zwyciężyć – pokonał Go młodszy z Moskwy. Razem z synem robili pokaz walki na noże – krew w żyłach się mroziła. On krępy, czarnowłosy, czarnooki z zaciętością wymachujący ostrzem przed twarzą czarnookiego, czarnowłosego 9-latka. I ten 9-latek atakujący po to, żeby pokazać jak zabić. W przerwie, w kawiarni okazał się miłym człowiekiem, mądrym życiową mądrością nabytą w zaułkach Baku, na matach walk amatorskich za pieniądze, w kraju, gdzie przeżywają najsilniejsi i najsprytniejsi i ci, którzy potrafią posługiwać się nożem lepiej niż inni. On potrafił. To Go zgubiło. Po turnieju wrócił do ojczyzny i w bójce ulicznej zabił człowieka. Ten, który opowiadał pięknie o azerskich krajobrazach i z miłością o rodzinie i kraju. Ten, który delikatnie głaskał głowę syna tuż po pokazie. Spędził w więzieniu dwa lata. I dalej był mistrzem noża. To widocznie nie podobało się młodszym, chcącym Jego tytułu mistrza. Zamordowali Go podrzynając od tyłu gardło. Tchórze. Gdyby stanęli z Nim twarzą w twarz nie mieliby szans. Tymczasem nawet nie zdążył wyjąć swojego noża – srebrnego z inkrustacjami z masy perłowej. Noża nie zabrali… z szacunku dla Jego mistrzostwa. Paranoja. Z tym nożem Go pochowano. Jego syn teraz 13-letni jest teraz mistrzem juniorów. Najlepszym. Czarne oczy z zawziętością śledzą ruchy pzeciwnika na macie, po to, żeby zadać ten jeden jedyny kończący walkę cios. Gdyby znalazł morderców ojca zabiłby z zimną krwią i po mistrzowsku – jestem tego pewna.
Dowiedziałam się dzisiaj… To był naprawdę wyjątkowy człowiek…

czwartek, 3 listopada 2005

Czy kapelusz...

…a la Michael Jackson to NAPRAWDĘ aż taka ekstrawagancja, żeby WSZYSCY w drodze z domu do pracy gapili się jak sroki w g… w gnat oczywista??? Tudzież niczym cielęta w malowane wrota??? Bo ja nie rozumiem tu czegoś chyba… Dwa dni temu, NIKT nie zwracał uwagi na megagigantyczne tapiry na łbach, wypacykowane laleczki Barbie na hiperwysokich obcasikach grzęznących w cmentarnych opadniętych liściach, na futra fioletowe, gdy słońce wali tak, że lato się przypomina, na ogromniaste kolczyki obrywające uszy. NIKT. Wszyscy za to robili – jak to z Offcą ustaliłyśmy – lansu lansu podczas transu. Dwa dni temu, ten, kto miał ochotę mógł wdziać nawet płaszcz z suszonych wyprawionych kup krowich i byłby trendy i normalny. DZISIAJ kapelusz na głowie doprowadza naród do spazmów zdziwienia. Ludzie są jednak dziwni.

środa, 2 listopada 2005

Na poprawę humoru...

…gdyby ktoś miał skopany:

Ktoś trafił na mój blog po wpisaniu w wyszukiwarkę frazy „dlaczego w dupie jest dziura”.

No, skonam, no:)))