licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 30 grudnia 2010

Mogłabym...

…napisać super wypasioną notkę o tym, jak jestem nieludzko wkurzona. Wywnętrzyć się jak mnie krew zalała dziewicza, wyżyłować w temacie wścieklicy. Mogłabym być może skomentować czyjeś kompetencje tak, że wszystkim opętanym i schizofrenikom poszłoby w pięty. Mogłabym się produkować parę akapitów na temat braku rozumu i nadmiernych szumów pod kopułką, na temat niezaradności, aspołeczności, nawiedzenia, opieszałości, olewactwa, wdupiemania, mantrowania na problemy, śpiewów wielorybich na uspokojenie, cuchnięcia czosnkiem i olejkami eterycznymi, spychologii, wyręczania się, ciemniactwa i blog wie czego jeszcze. Mogłabym, ale mi się nie chce bo zjadłam chipsy ziemniaczane solone i mi trochę przeszło.

Podsumuję to słowami samego zainteresowanego:
„Co zatem robić? Zarabiając obecnie (w stosunku rocznym) mniej niż w
szkole (aczkolwiek praca mniej nerwowa, nikt nie proponuje zrobienia
loda za podwyższenie oceny etc. …a teraz to nawet bezpośredni
przełożony czyni ze mnie cyt. „mistrza świata w czekaniu” na decyzje
władnego je podjąć) niestety nie stać mnie na terapie, które podobno sprawiają cuda i po
których człowiek czuje się i 15 lat młodziej (bez tej chmury pewnie znów
bym miał 18 lat i pryszcze). Jest natomiast możliwość zmiany diety
zasobnej w energię rozgrzewającą „yang”. Może i potrwa ona z parę lat,
ale pierwsze próby wydają się obiecujące.”

Obawiam się, że nie ma szansy by przy okazji zmiany diety zmienił również pracę.

APDEJT:
Seans wieczorny:
Łzy słońca

środa, 29 grudnia 2010

W zeszłym...

…tygodniu przewalałam się z paczkami paneli z jadalni do salonu. W poniedziałek z salonu do przedpokoju. Dziś z przedpokoju do salonu. 34 paczki. Przyjdzie mi jeszcze targać je do przedpokoju w celu ułożenia oraz gdzieś, jeszcze nie wiem gdzie, w celu wyrównania podłogi w salonie i jadalni, oraz potem nazad do salonu i jadalni w celu położenia.
APEL:
Stanowczo domagam się od Diaboła, żeby przy kolejnych spotkaniach w Gronie opowiadał, jak to Cleosia nosi panele, płyty OSB, płyty kartonowo-gipsowe. Bo póki co zachwyca się ciągle tym, jak sąsiad nieproszony wniósł nam paczkę kafelek, oraz jak nosił kafelki z kolegą. A ja? A moja macica opadnięta na kolana? A wysiłki moje? Czuję się niniejszym niedoceniona. A buuuuu:(

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Kot...

…mię się elektryzezuje:)

APDEJT:
Diaboł powiedział, że do 5go, kiedy to przyjeżdża podłoga szafniemy ściany w salonie wraz z szynami, malowaniem, wykończeniem wnęk.
CHCĘ to zobaczyć:)

niedziela, 26 grudnia 2010

Pod znakiem...

…filmoteki upływa czas… powiedzmy, że leniwie. Coś tam w międzyczasie robię niby gospodarczo-domowego, ale ogólnie mam w nosie. Najpierw więc odmóżdżyliśmy się z Diabołem przy
Noc w Muzeum

potem jeszcze bardziej przy
Out Cold

a na koniec
Insanitarium

Za to dziś zaczęłyśmy dzień ze Smokiem od
Bambi II

Fajnie jest:)

sobota, 25 grudnia 2010

Mogłabym...

…w sumie podpisać się pod stwierdzeniem Skaf, że śpię i jem. Wyprawiwszy bowiem Smoka i chorej godzinie 10.30 do Drożdża, zapadłam w sen powtórny, który trwał do 15.30. Biorąc pod uwagę 17 osób na Wigilii oraz Pasterkę ze Smokiem śpiącym mi na ramieniu uważam, że w pełni sobie zasłużyłam na ten sen.

Z niejakim poślizgiem składam Wam również życzenia, które w tym roku zdominowały WSZYSTKIE życzenia spkładane przeze mnie, bo wyjątkowo do WIĘKSZOŚCI osobników pasowały.

Niech Wam się dzieje tak, żebyście zawsze mogli powiedzieć, że jesteście miejscu, w którym chcecie być i robicie to, co właśnie chcecie robić. Myślę sobie, że niezależnie od sfery życia o jakiej w tym momencie pomyślicie, taka zgodność miejsca-robienia-chcenia sprawi, że będziecie szczęśliwi. A przecież o to w życiu chodzi:)

czwartek, 23 grudnia 2010

Czarna dupa...

…się nieco rozjaśniła. Makówki – check. Ciasto – check. Wywalenie na śmieci śmieci – check. Pomalowanie wnęki – check. Motyl na czubie – check. Tragedii nie ma, najwyżej wstanę jutro o 5 rano, jak do pracy i zabiorę się za orkę.

A propos pracy. Do Szefa S. przyjechał gość. Szef S. wchodząc do konferencyjnego zapalił światło.
Szef S: O dziwo działa.
Cleos: Nie o dziwo, tylko Pani Cleosiu.
SzS: :) Takie przejęzyczenie.

Po czym wprowadzając gościa lekko kuśtykającego do tegoś pomieszczenia:

SzS: A kule mosz? Ja jedno kula mo.
C: (pod nosem) Z tego co wiem stuprocentowy facet powinien mieć dwie kule, ale może się nie znam.

Nie wiem czy słyszeli, ale chyba nie, bo jeszcze tam pracuję:)

Oraz na wyjście życzymy sobie w duchu świątecznym:

C: I żeby Pan do nas ludzkim głosem przemawiał…
SzS: I żeby Pani przy kolacji wigilijnej pomyślała o pracy…

Na jedno i drugi komentarz jest oczywisty: TIAAAAAA…:)

środa, 22 grudnia 2010

Wrócił Smok...

…do domu. Weszła do kuchni i rzuciła się na paczkę, którą zafundował nam Szef S. Najpierw dostała ślinotoku na widok Toffifee, potem ja się zachwyciłam herbatą, którą Smok pasjami i na hektolitry, a potem
Smok: O-W-O-C-O-W-A. Owocowa.
Cleos: AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!:))))))))))))))))))))
Diaboł: (z lekkim przerażeniem) Co się stało?

Otóż Smok przeczytał swój pierwszy wyraz. W sensie pierwszy w domu, bo w przedszkolu to ja nie wiem, póki co zadziwia mnie słówkami z angielskiego.
Dla sprawdzenia zadałam Jej następne.
S: A-N-A-N-A-S. Ananas.
i następne:
S: Miód.
C: Smoku jesteś geniuszem, tak od razu bez literowania przeczytałaś.
S: Nie mamusiu, widzę co jest w słoiku:)))

Załaskotałam Ją na amen:)))

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Przewiezienie...

…trzymetrowej choinki Wiśnią to SZTUKA:)

APDEJT:
Uwolniłam choinkę z siatki – teraz mnie atakuje ekhe od tyłu. Zajęła 1/4 jadalni. Pięknie.

sobota, 18 grudnia 2010

Lasagne...

…con carne się grzeje. Pranie się pierze. W części gościnnej Rezydencji pachnie obiadem. W części sypialnej pachnie snem. Porządki świąteczne zrobię w przyszłym roku, bo biorąc pod uwagę szlifowanie gładzi gdzieś w okolicach jutra może, w tym roku byłyby raczej totalnie pozbawione sensu.

Co najważniejsze – motyl mi nie odpada!!!:) Grabarkę ozłocimy, oprawimy w trumienkę i postawimy na katafalku, żeby Ją uszczęśliwić. Albo po prostu damy Jej śledzia, żeby Jej się mordka cieszyła. Muszę sobie koniecznie kupić taki pistolet na klej, żebym mogła robić różne dziwaczne rzeczy, które mi przyjdą do głowy.

Jak sobie pomyślę, że muszę dziś wyjść z domu, jechać hektar, w Wiśni ogrzewanie działa dopiero po 30 kilometrach, a i to tylko wtedy kiedy temperatura zewnętrzna nie przekracza -5 – to mi się słabo robi. Słabuję ale pojadę, cóż robić. Jak człowiek chce jutro pękać z dumy, nadymać się i uskuteczniać lans, to dziś musi zapierniczać i szlifować te Puchate diamenty:)

Za to na jutro przebieram nóżkami, jakby mi ktoś miał podarować gwiazdkę z nieba. Gdyby ktoś miał ochotę ZAPRASZAM.

I jeszcze po choinkę pojedziemy. Blogu dzięki za balkon, bo tak to już nie wiem gdzie i jak i w ogóle jakim cudem…:)

piątek, 17 grudnia 2010

Zaliczyłam...

…Wiśnią ślizg zakończony w zaspie. Uroczo. Ulica moich Rodziców zaliczana do spokojnej dzielnicy okazuje się być morderczą.

Jak mawia(ła) babcia przyjaciółki Obserwatorki „co chłop, to gadzina”, co dokładnie zgadza się z moją dewizą od wczoraj „Odmówić nie wypada ratowania z opresji tego gada”, tym bardziej jeśli opresja dotyczy Smoka. Głupota ludzka i totalny brak podejścia nie znają granic.

Szwagierka spóźnia się 40 minut. Oni to mają w genach, czy jak? No szlag mnie trafi normalnie programowo.

Od naszej Isówki dostałam pierniczki. Tylko Szef S i ja. Czymże sobie zasłużyłam, ach czym?! Moja uboga w cukier ostatnimi czasy osobowość wewnętrzna wchłonęła  je niemal wszystkie w ułamku sekundy. Mnią. Muszę koniecznie wziąć przepis na te pierduśniki obtoczone w kokosie.

Akcja „W” nabiera tempa. Telefony się urywają, prowadzę konsultacje w zakresie ile ryb, jakie wino, ile wina, gdzie to trzymać, w czym to przywieźć, kto ma miejsce w lodówce, ile uszek, czy w słoikach ten barszcz, czy Duży pojedzie zmielić mak na makówki, kto pojedzie z MJ po składniki na siemieniotkę, czy obrusy mogą być oraz czy wystarczą tylko trzy, w jakim kolorze zastawa, ilu talerzy brakuje, czy mam miski oraz półmiski, czego brakuje, kto o czym zapomniał, gdzie wstawić choinkę na czas szlifowania i malowania salonu, jak wsadzić 2 i 1/2  metra choinki do Wiśni, czy mam lampki i ile kompletów, co na czubek i czy motyl się klei, czy już zrobiłam ozdoby, czy mamy wystarczającą ilość krzeseł, kto ma przywieźć ciasto, jakie ciasto będę robiła, komu prezenty, czy mam już wszystkie, czy tylko dzieciom, czy dorosłym również, o której początek, co po początku, czy Pasterka, a jeśli tak to w którym kościele, czy przywozić kapcie, czy raczej eleganckie lakierki na zamianę z kozaczkami. Uf. Mogłabym wymieniać do rana, ale mi szkoda weekendu.

Jakby tego było mało, jutro muszę jechać na próbę generalną koncertu, na którym moje Misie Puchate tańczą pokaz rumby. Zmiana muzyki na ostatnią chwilę to nie jest to, co nas jakoś strasznie cieszy, ale zakładam jak zawsze optymistycznie, że damy radę.

A w niedzielę koncert, choinka, kończenie końca salonu.

Matkokochanomojoicórko, jak nie umrę ze zgryzoty zanim godzina „W” wybije, to będzie jakiś cud bloski.

środa, 15 grudnia 2010

Nienawidzę...

…odmrażania lodówki! Natomiast uwielbiam, kiedy Wiśnia okazuje się być van-kombi-tereno-truckiem. Inni stoją w zaspach, nie mogą ruszyć pod górkę, a my jedziemy. Istnieje też opcja, że jestem genialnym kierowcą – nie mogę tego wykluczyć:)

Seth po kolejnych inwestycjach ma takie wyniki, że jest spore prawdopodobieństwo, iż nas wszystkich przeżyje. Dej mu bloże.

APDEJT:
Konkluzje pokąpielne:
1. Nabzdryngoliłam się prezentem od Mikołaja Cmentarnego. Gdyby nie to, że ów Mikołaj aktualnie inkubuje, a w tej chwili pewnikiem śpi, jakby mu baterie wyjęli, zadzwoniłabym żeby pobełkotać w słuchawkę.

2. Mam władzę:)

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Przedwczorajsze konwersacje...

…o jezusienazareński. Kto stoi przy drodze i liże
mazaka? Czy rzucać się na szyję i uprawiać histerię? Czy może jednak
współczująco głaskać i wyrażać ubolewanie? Jaki jest wpływ muzyki na
hydraulikę? Kto jest nienormalny i czy to jest któraś z nas? Jak doczyścić
dzieci po tych malowidłach? Najpierw myślałam sobie, że nie należy spodziewać
się cudów, powalającej jedności dusz i w ogóle nastawić się raczej krytycznie.
Potem mi kot o mało nie zdechł, więc mi się odechciało lansowania i
przywdziawszy sweter mało gustowny oraz jeansy postanowiłam poszaleć umysłem,
bo na make-up już mi czasu nie starczyło. Zakładam, że mi wyszło, bo prawie
szcześć godzin minęło od powitania do pożegnania. Uśmiałyśmy się, doszukały wielu nieścisłości, kitów, kłamstw, ściemniania, doszłyśmy do wspólnych wniosków, konkluzji, rozważyłyśmy wszelkie za i przeciw – wyszło nam zdecydowanie przeciw oraz, że ofiary na własne życzenie nie są w naszym guście-biuście. Fajnie było

Dziś rano niektórzy mieli minę jak „what the fuck”, w chwilę potem „a w dupie to mam” oraz na moje „no ja nie wiem Philipie, czy tak nie było do czego” odpowiedzią była mina „o kurwa mać”. Uroczo, doprawdy uroczo się bawiłam w sobotę, dziś również doskonale.

 

niedziela, 12 grudnia 2010

Na obiad...

…pizza vegetariana con quatro formaggi, pizza picante con funghi oraz pizza con prosciutto e mozzarella. Mnią. I piwo. Double mnią.

A ściana się tworzy – ekhe – i jakoś tam wygląda. trudno mi jeszcze powiedzieć czy dobrze.

sobota, 11 grudnia 2010

Mając...

…delikatnie i chwilowo w odwłoku odczucia estetyczno-odbiorczo-czytelnicze pozwolę sobie oznajmić, że

KURWA MAĆ!

APDEJT:
Chodzi  Diaboł koło automagicznej ściany, co to jej jeszcze nie ma z kątówką w ręce i mruczy pod nosem „biega krzyczy pan Hilary, gdzie są moje kurka wodna mać fuck shit ochronne okulary?”
Lekko mi to poprawiło humor, ale tylko leciuchno.
Gruntowna poprawa nastąpi za 20 minut.

środa, 8 grudnia 2010

W tym roku...

…na czubku choinki zawiśnie biało-zielony motyl. Zrobiłam połowę i już nie czuję kręgosłupa. Brzucha też nie czuję – sześć godzin się męczyłam. Nie pomogła orzechówka od Szefa S., ani No-Spa od grabarki, ani jakieś coś od Dupeczek moich z produkcji – myślałam, że zejdę. Trzeba sobie było tego ogórka być może zaaplikować niekoniecznie doustnie.
Diaboł pracuje nad Arkadią, Smok robi nie wiem co, a ja mam ochotę się przewrócić.

wtorek, 7 grudnia 2010

Nadeszła...

…Arkadia.
Stół się skręcił Diabołem.
Wentyl w Wiśni się wymienił panem wulkanizatorem.
Komenda się odwiedziła.
Pieczątka się odebrała.
Ściana się muruje.
Konwersacje się prowadzą.
Plan się knuje.
Niespodzianka się szykuje.
Mikołaj wlazł balkonem.
Renifery się ukryły.
Film się obejrzał.
Obraz się skończył.
Nowy się wymyślił.
Ruska muza się słucha.

Jeszcze bym sobie coś… ale nie wiem co. Może książka?

niedziela, 5 grudnia 2010

Jak sobie...

…chłop coś ubzdura, ukula we łbie, to proszę Państwa przewalone. Nawet gdyby to był pomysł dziwaczny, pokręcony, niezrozumiały dla nikogo innego. Jedyna nadzieja w tym, że przeszkody wynikną z zewnątrz. Jak w przypadku rolety, która miała zawisnąć na ruchomej ścianie. Zaczynam tą ścianę widzieć, tym bardziej, że Diaboł ustawił ytongi i nadał jej jakiś kształt początkowy. Ale szmata? Na środku? Po kiego grzyba? Never! Okazało się, że SĄ przeszkody – chwała blogu. Już niech On sobie muruje, tynkuje, gipsuje i przykręca, tworzy, wydziwia i majstruje, uskutecznia, kula i przestawia, mierzy, przykłada i przekłada – trudno, jakoś to przeżyję. Ciągle przeciwna szukam rozwiązania, żeby ta kolumbryna nie wygladała jak katafalk w salonie. Ratunkiem są donice z kwiatami i obraz malowany na przesuwanej ścianie przestrzennie. Być może częściowo zakrywające wnętrze drzwiczki, być może inny kolor ściany ZA przesuwaną ścianą. Może się okazać, że ją polubię nawet – nie wykluczam. Póki co z lekką dozą niechęci patrzę na diabołową działalność i chyba dla spokojności pójdę sobie umyć podłogi w marokańskiej sypialni i smoczej jamie.

sobota, 4 grudnia 2010

Miałam się wczoraj...

…urżnąć na smutno. Zdołować masakrycznie. Zapodał mi Diaboł drinka z cleosiowym sokiem, ja sobie zapodałam „Lejdis” i nastawiłam się na powolne konanie wśród szlochów…

…A potem objawiła się Obserwatorka, daj Jej bloże co tam chce, głównie szczęścia może jednak. Gadałyśmy do północy z kawałkiem. Matkokochanomojo, urżnęłam się owszem, ale na wesoło, ciekawa nowej znajomości jakże obiecującej i widocznie już zmierzającej w dobrym kierunku. Umówiłyśmy się na przyszły weekend, żeby sobie poklachać, a Smokowi i (jeszcze nie mam pseudonimu artystycznego) córce Obserwatorki zrobić niespodziankę. Nic więcej na razie nie napiszę. Ale po nocnych rozmowach wyszło mi, że jednak pomimo szczerych chęci nie byłam taką burą suką jakby się wydawało i nie jestem odosobniona w poglądach na…

Radosną nowiną podzieliłam się z Diabołem, z MJ i Who. Na razie tyle. Jak się już spotkamy, to roztrąbię to po horyzont, żeby dotarło gdzie trzeba. I będę potem oczekiwała reakcji – i oooooooo… na pewno się doczekam, na pewno.

Normalnie teraz cały tydzień będę przebierała nóżkami z niecierpliwości:)

I do tego jeszcze stałam się dziś szczęśliwą właścicielką cleosiowego stołu – dokładnie takiego, jak sobie wymyśliłam, a nawet o 5 centymetrów szerszego. I do tego sklep będzie uprzejmy przywieźć go JUTRO, w niedzielę – oczy przecierałąm i uszy ze zdumienia, kiedy mi to przemiły pan z kolczykiem w nosie oznajmił. Se podskoczę normalnie… zaczynamy MIEĆ jadalnię:)

APDEJT:
Diaboł pojechał po pustaki (w sensie, że nie po debili jakichś tylko po bloczki ytong) i złapał gumę. Zatem cleosiowe road assistance pognało na pomoc z walizką pełną kluczy, nasadek, grzechotek i co tam jeszcze. W czerwonym dresie, swetrze muszkieterskim, śliwokach i białym futrze z niedźwiedzia – do dresu jak ulał. Wyglądając debilnie dojechałam i wróciłam… A na dworze? Minus pierdylion i mgła – stanowczo odmawiam wychodzenia z domu!

piątek, 3 grudnia 2010

Gdybym...

…wiedziała jak się mam czuć to bym się czuła. A tak? Programowo jestem lekko zdołowana niekoniecznie tym co usłyszałam dzisiaj. A usłyszałam, że Drożdż ma dziewczynę. Daj mu bloże, co tam sobie chce. Zastanawiałam się nad swoją reakcją, jaka będzie od dosyć dawna. Bo przecież powinien zdychać w nieszczęściu, za to, że mi zrobił kuku, że zmusił mnie do zrobienia mu kuku,  że zrobiliśmy sobie kuku. Ale… Usłyszałam w jego głosie radość i… no kurna ucieszyłam sie chyba. Jak mi się to uda sprecyzować to obwieszczę światu. Póki co Ala Łyżwiarka wydaje się go uszczęśliwiać, zatem niech jej się wiedzie i powodzi i w ogóle. Może jak jemu będzie dobrze to i nam będzie lepiej, bo sobie chłopak odpuści różne złośliwości. Nawet wspomnienie o Diabole przełknął spokojnie w kontekście rozmowy ze Smokiem „Smoku do Diaboła mówisz wujku albo po imieniu, to i do Ali Łyżwiarki będziesz mówiła ciociu albo po imieniu.” Na co  Smok mówi „Albo Prosiak”. „Nie kochanie do Ali Łyżwiarki raczej nie mów Prosiak, bo może nie być zachwycona.” I w ogóle tłumaczenie, że przecież chcemy żeby tatuś był szczęśliwy, bo jak będzie zadowolony to będzie uśmiechnięty, miły i do rany przyłóż.” Chwilowo Smok zrozumiał. Ale… Zawsze jest jakieś ale… oczywiście Drożdż nie przygotował Jej w żaden sposób na tę nowinę od dwóch lat utwierdzając w przekonaniu, że „Tatuś kocha tylko ciebie.” Muł. No ale trudno. W ramach dobrych rad cioci Cleosi pozwoliłam sobie na wyszeptanie mu wprost do ucha „nie spieprz tego unikaniem rozmów o problemach. Nie żeby to była wyłącznie twoja wina, ale nie unikaj.” Nawet mnie nie ofuczał, tylko spojrzał, jakby rozumiał. Wątpię, ale niech mu się wiedzie możliwie jak najdłużej. Wracając do meritum… cieszę się… chyba. To nie jest typ faceta, który może być sam i dobrze się z tym czuje. Jemu jest potrzebne jak powietrze, to, żeby w kuchni stały dwa kubki, do których może nalać kawy, żeby był ktoś kto JEST, żeby miał poczucie, że kogoś ma obok w sensie uczuciowym, nawet nie  fizycznym. Póki co mówi, że absolutnie żadnej żony nr 3. 25 letnia Ala Łyżwiarka może na to patrzeć nieco inaczej. Ale to nie mój cyrk. Dwa lata temu mówił, że z nikim już nie będzie, a tu proszę co za siurpryza – w końcu tylko krowa nie zmienia poglądów. No, to cieszę się chyba, ale moja skorpionia natura wrednie odzywa się w najmniej spodziewanych momentach z diabelskim podszeptem, że „o niech mu to piętrolnie jak już zacznie sobie robić nadzieję.” Po czym znowu się cieszę chyba. W końcu to, że nam nie wyszło, nie mu poprzednio nie wyszło nie znaczy wcale, że jest skazany na wieczne niepowodzenia związkowe. No kurna w końcu może Ala Łyżwiarka jest tym cudem niewieścim, który da mu takie szczęście jakiego oczekuje od losu/życia/kobiety. Kto to wie? Może. Póki co  muszę ochłonąć po tej nowinie, bo w końcu miał zdychać w samotności pogrążony w rozpaczy po stracie takiego skarbu jak mła (ekhe), a tu proszę… Ze Smokiem będę rozmawiać, tłumaczyć, wyjaśniać – ktoś w końcu musi, a bidulka nie powinna czuć się zagrożona. Byle tylko Ala Łyżwiarka była w porządku względem Smoka – wszystko zniese – ale jak będzie niefajna – wdepczę w glebę (chociaż nie mam pomysłu jeszcze na to jak). Powiedziałam kiedyś Drożdżowi, w czasie, kiedy się miałyśmy wyprowadzić, że mam nadzieję, że kobieta którą kiedyś sobie znajdzie, będzie mądra na tyle, by być mądrze nie tylko dla niego ale i dla Smoka. Zobaczymy. Teraz czekam na wielką prezentację Ali Łyżwiarki Smokowi i wrażenia tej drugiej. Od tego będzie zależało wiele.

Ale tak ogólnie cieszę się… chyba…

środa, 1 grudnia 2010

Zamarzły mi...

…wurwa wycieraczki w Wiśni. W związku spożywczym jechałam na przegląd BEZ zgarniania opadu z szyby. Szlag.

Odśnieżyłam BALKON – jakąś na oko mierząc półmetrową warstwę.  Zabytek mógłby tego nie unieść i piergolnąć sąsiadom na czaszki.

Chce mi się już zapachu choinki. Chyba sobie kupię odświeżacz powietrza o zapachu leśnym.

Po podliczeniu miesięcznych wydatków JUŻ nie mam wypłaty. Cudnie.

Skończyłam obraz, co to go sprzedałam. Przydałoby się sprzedać jeszcze jakiś. Nie chce ktoś kupić?

Mam ochotę urżnąć się grzańcem. Tak litrem się urżnąć. Nie mam grzańca. Nie mam wurwa nawet goździków.

Dupa.

wtorek, 30 listopada 2010

Od Grazina...

…dostałam książkę. Skończyłam przed chwilą. Zapatrzyłam się w Narnię za oknem, taką czarno-białą jak podobno ja jestem. I pomyślałam sobie jakie te książki bywają prawdziwe, jak bardzo odzwierciedlają to, co wokół, w przeszłości, w teraźniejszości, w przyszłości może? Czy to była/jest fikcja? Nie wiem, ale…

„Jesteś moją igłą w stogu siana. Znalazłam cię. Ale nie chcę się tobą ukłuć, jasne?”
Hera Lind „Czarodziejka”

poniedziałek, 29 listopada 2010

19 grudnia...

…Misie Moje Puchate odtańczą taką rumbę, że szczęka opadnie proboszczowi, prezydentowi i kto tam jeszcze będzie na tej gali. Taki mamy plan. Najbardziej ze wszystkiego cieszy mnie to, że dziś po raz pierwszy ONI mieli pomysły, jak można coś zatańczyć, jak można zakończyć przygotowaną przeze mnie choreografię. Dyndaniem, uciekaniem i szpagatem konkretnie. Rozwijają się, a przy okazji mam z Nimi taki ubaw, że już Im dzisiaj zaproponowałam, żeby jeździli po domach wariatów jako antidotum na każdy rodzaj obłąkania. Doprawdy po dniu w pracy relaksuję się i czuję, jak mi w żyłach zaczyna krążyć nieznany nikomu innemu rodzaj dopalacza.

No, to teraz musimy to jeszcze pięknie dopracować i bydzie:)

A potem nauczę Diaboła

niedziela, 28 listopada 2010

Mam za oknem...

…taką Narnię, że mucha nie siada. I już mi nie psuje widoku nieotynkowane okno, jeno podnosi wartość artystyczną widoku ściana w kolorze ecru (czy coś w ten deseń – zdania są podzielone).

Mam fazę na turkus. W sensie koloru, a nie kamieni, gdyż kamienie posiadam w znacznej ilości już. Teraz należy zanabyć (by Who) turkusowe odzienie. Wczoraj szalik i pasek, tydzień temu spódnicę i bluzkę, miesiąc temu kozaczki. Uwielbiam dwukolorowe zestawienia, a turkusowy komponuje mi się idealnie z czarnym. W innym zestawie szary z czerwonym, tudzież czarny z czerwonym. Klasyka, że aż bleeeh. No, ale co ja na to…

…ano nic. Dobrze mi z tym.

Z rozwalonym tynkiem nad innym oknem również:)

sobota, 27 listopada 2010

Grrrr...

…miałam plan na weekend, ale się był spierniczył. Tak ot, z uśmiechem na ustach. Nienawidzę, jak mi ktoś w ostatniej chwili zmienia plany i stawia pod ścianą!

APDEJT:
Na chwilę obecną 38 minut spóźnienia… Ghhhhhhrr

APDEJT II:
1 godzina 10 minut i gdyby Diaboł nie zadzwonił, nawet nie wiedzielibyśmy, że jeszcze nie wyjechali z domu. Bo po grzyba dzwonić i uprzedzać o spóźnieniu?

APDEJT III:
1 godzina 46 minut. A pierwotnie mieli przyjechać na 14tą. Jakby nie było oczywiste, że to pora obiadowa w niemal każdym niemal normalnym domu. Tłumaczenie na teraz, cyt: „dziecko nam się zesrało przed wyjściem”. Zaraz mnie szalg trafi nagły jasny. A Diabołowi zapowiedziałam, żeby mi nie dał ni łyka wina, bo mogę nie zdzierżyć i wygarnąć prosto w twarz.

piątek, 26 listopada 2010

Zamówiłam...

…ławę do salonu. Nazywa się o ironio „Arkadia”. Tfu. Piękna jest i jak tylko ją zobaczyłam nie chciałam żadnej innej. Nadejdzie pod koniec przyszłego tygodnia – mnią:)

czwartek, 25 listopada 2010

Miałam podły plan...

…,który się był uknuł na wczoraj. Mianowicie zrobiłam z podwójnych kartek A3 tytki, opisane pięknie markerem „MultiKleoś Popcorn”, wypełniłam je opisaną zawartością (uprzednio otwierając okna na przestrzał i przesypując zawartość z torebki fabrycznej do tytek na balkonie pośród śniegu, żeby w chałupie nie został zapach, a następnie pakując je do szafki, co do której mam pewność, że Diaboł się do niej nie zniży), dla unicestwienia popcornowego smrodku, który być może jednak został przypaliłam tosta, żeby było czuć tylko ten węgiel na nim:), do kinowych kubków z rurką  z dzieciowych zestawów wlałam wino, ustawiłam krzesła i popełniłam V.I.P.owskie wizytówki, żeby Diaboł wiedział, gdzie ma zad posadzić, nagrałam skrzeczącym głosem a la dworzec kolejowy na dyktafon zapowiedź o seansie i prośbę o wyłączenie telefonów komórkowych, przyciemniłam światło, po czym zawołałam Diaboła, który siedział i odwalał ze Smokiem (wprowadzonym w konspirację) wierszyki logopedyczne na „trz”, „wsz”, „ws”, „chw”. Odtworzyłam zapowiedź i włączyłam telewizor. A tam  seans mianowicie taki. Jak w prawdziwym kinie naświniliśmy popcornem na podłodze (chyba koty zeżarły to potem, bo po zapaleniu światła niczego nie znalazłam), tylko jakiś idiota w  tym kinie wprowadził reklamy w połowie filmu.

Myślę sobie, że podłe plany bywają prawdziwie podłe:) Knuję kolejne…

niedziela, 21 listopada 2010

Od wczoraj...

…dzwonię do Dużego. Wczoraj delikatnie – raz, z jakąśtam informacją, nawet bardzo prawdopodobne, że nieistotną. Do domu i na komórkę. Nie odebrał, nie oddzwonił – trudno. Lekko mi zapikało ostrzegawczo, ale ponieważ…

…potem byliśmy na karczmie barbórkowej to jakoś mi umknęło, że powinnam się zacząć zamartwiać.

Dzisiaj dzwoniłam od rana. Raz na komórkę, raz na domowy, znowu na komórkę, kolejny raz na domowy. Echo. Lekko zaniepokojona zaniepokoiłam MJ w Neapolu, żeby się dowiedzieć kiedy ostatnio rozmawiała z Dużym, bo ja w czwartek i może Jego zwłoki już zaczynają się rozkładać. Rozmawiała w piątek, znaczy zwłoki jeszcze nie zdążyłyby nadgnić. MJ zadzwoniła do Dużego – nie odbiera. Zadzwoniła do mnie z tą jakże radosną informacją, bo na mnie w sumie mógł mieć focha o te nasze polityczne sprzeczki i nie chcieć ze mną gadać, ale z MJ jako stęskniony małżonek (ekhe) powinien chyba. No, nie gadał.
Przedzwoniłam jeszcze jakiś pierdylion razy, a ponieważ abonent był uprzejmy mieć mnie w dupie ubrałam się, z mocnym postanowieniem, że nawet gdybym musiała wzywać straż pożarną do wyważania drzwi to wejdę do Ich mieszkania. Po trupach, albo po trupa jak kto woli. Możeliwe również, że właziłabym przez balkon – w sumie nie pierwszy raz w życiu, więc luz. Miałam gdzieś oczywiście klucze do MJ i S-ka, ale Duży zabrał je jak swoje zatrzasnął w garażu i nie oddał. No więc z taranem i łomem w oczach, kiedy już stałam w butach i kurtce gotowa odkrywać zwłoki w mieszkaniu parę przecznic dalej, zadzwonił Duży…

…Ta rozmowa nie nadaje się do powtórzenia, ale jeszcze chwila a zwłoki, które miałam odkrywać  sama wyprodukowałabym telefonicznie i uwierzcie mi, że to się da zrobić. Bo „w Tesco byłem i nie słyszałem”, a wczoraj? „A wczoraj siedziałem cały dzień w domu widocznie nie słyszałem.” Aparat słuchowy na Mikołaja i Buerlecithin pod choinkę, żeby łoś jeden nie zapominał oddzwaniać. No żesz o ja pierdykam!

Reanimowałam się już po 3 zawałach i ogólnej palpitacji wszystkiego, ale jeszcze mi do końca nie przeszło. Następnym razem ubiję gada, jak pragnę zdrowia!

sobota, 20 listopada 2010

Niniejszym oświadczam...

…,że w końcu zrozumiałam siebie. Mianowicie ściągnęłam Last Chaos – grę RPG – sama. Myślę sobie będę elfką czarodziejką, będę sobie jeździć na smoku i napierdzielaćtrole, a co mi tam. Tak se pomyślałam. Zainstalowałam, odpaliłam… minęły 4 minuty…poddałam się. I jednocześnie zrozumiałam dlaczego totalnie nie rozumiem fascynascji Diaboła Chaszczami. Gdyż ponieważ mnie to zwyczajnie za bardzo męczy, żeby w ogóle miało szansę zrelaksować. No serio chciałam sprawdzić, obczaić, przekonać się i może odkryć w tym jakieś kolejne hobby. A tu tak: grafika cudna, postać jak z bajki… ale te wszystki opisy, sagi, poziomy postaci, milion ikon, pierdylion pierduśników, pierdyliard pierdylionów napisów. Trzeba siedzieć, czytać, poznawać, uczyć się. I to nie, że niby tępa jestem. Zwyczajnie za dużo potrzeba do tego zachodu, żeby mi się chciało chcieć i żeby mnie to mogło zacząć bawić. Tak sobie właśnie zanalizowałam, po czym zaskamlałam do Diaboła, żeby mi to cholerstwo odinstalował i wypierdykał w kosmos – nie chcę tego mieć. Bo tak chyba mam, że jeśli relaks ma być ciężki to tylko przy książce – mogę wchłaniać ciężką historię, reportaże, dramaty do płaczu, literaturę niekoniecznie łatwą. Ale graficznie musi być prosto w obsłudze – i to się tyczy i gier i jak właśnie zauważyłam seriali. Mam się odmóżdżyć, a nie skupiać tak, że śmierdzi niemal.

No, ale chciałam tak? Dobre chęci… no dobra, pójdę do tego piekła po brukowanej drodze, co mi tam… byle na końcu w kotle siedział Diaboł i prosto było do Niego trafić.

czwartek, 18 listopada 2010

Dziś dla odmiany...

…za dziadkiem w kaszkiecie… 50 km/h przez cały Starganiec – doprawdy myślałam, że mnie krew zaleje dziewicza. Ani pół kilometra szybciej, nie, absolutnie, nigdy w życiu. Kiedy go wyprzedzałam w Kochłowicach grzebał w schowku totalnie NIE PATRZĄC na drogę – widać było tylko ten kaszkiecik w kratkę. Dżizus. Po traumie w Oszołomie, który zajął mi półtorej godziny, kiedy normalnie zajmuje 50 minut – gdzie babcie z obłędem w oczach galopowały od półki do półki, od kosza do regału, kłębiły się przy kolorowych rajstopach (se myślę, że niebieskie rajty idealnie podkreślą stylową linię żylaków babci lat 80) – doprawdy taki powrót do domu to jest to o czym marzą Cleosie. Matkoblosko!

A potem się wdałam jeszcze (ku własnej zgubie – Cleos kretynka jesteś) w dyskusję o lokalnych politykach z Dużym. Ale był dym! I skry!

Za to teraz mogę się relaksować przy nowym, dostanym Vitasie (special thanks to Grabarka). Już mi lepiej.

środa, 17 listopada 2010

Wypiłam lampkę...

…wina. Komentarz Diaboła? „Dobrze Cleoś, że ty nie pijesz red bulla.” Nie bardzo chciał mi zrobić drinka, ale od czego się ma siłę perswazji??? Z drugiej strony takiej ilości podsakiwania i klapsów w tyłek i święty by nie wytrzymał:)

Hik…

wtorek, 16 listopada 2010

Jak widzę...

…wylakierowaną paniusię, z fryzurą wyglądającą jak milion dolców, z tipsami a la ta brzydka ze szczurzą gębą, no jakże jej… Jolanta R., w okularach słonecznych w szary dzień, w aucie za drugi milion wyjeżdżającą na skrzyżowaniu z PODPORZĄDKOWANEJ i patrzącą TYLKO w JEDNĄ stronę, to wychodzi ze mnie męski szowinista, seksista i każdy dowolny -ista, który wytargałby taką lafi… kierowcę od siedmiu boleści zza kieronicy i wyszorował jej chaszczem  pobliską studzienkę kanalizacyjną. No ja pieprzę, co za bezmyślność/brak uwagi/umiejętności prowadzenia pojazdu/debilizm! Wyładowała mi się pół metra przed maską, patrząc w DRUGĄ stronę, żeby jej powietrza po stronie pasażera potencjalny jadący nie wymiętosił, jak już w nią wjedzie. Jak pragnę zakwitnąć, gdybym miała kupę kasy i twardsze niż Wiśnia auto, takiego o  na przykład, to bym się nawet nie zastanawiała ułamka sekundy, tylko zmasakrowała jej te tipsy i karoserię, żeby sobie kretynka koncertowa wbiła do głowy, że w lewo-w prawo-(jak jesteś ślepa i nie masz refleksu to jeszcze) w lewo i potem dopiero jedź pindo wytapirowana!

UGH!

Jeszcze mi mnie przeszło, ale pewnie przejdzie, bo będę dzisiaj słuchała jedynych, niepowtarzalnych komplementów do doktora DOwCIPNEGO – to mi zawsze poprawia humor.

niedziela, 14 listopada 2010

No to mamy...

…towarzystwo geriatryczne z początkami zasiedzenia i zastania w stawach:) Taka reflekcja poimprezowa, zgłoszona w trakcie chyba przez Diaboła. No bo tak: dwie karmiące, dwie inkubujące, czworo kierowców, jedna lecąca dalej i my. Dzicz i hulanki zaiste:) Dyskusje jak zwykle głębokie, o otwieraniu trumien na pogrzebach, o chorobach wszelakich, o inkubacji i prowadzącym do niej seksie. Standard znaczy. Można odczuwać lekki niedosyt upojenia alkoholowego (wszyscy nie mogli), lekkie braki w ruszaniu dupkami (tylko Who kiwała się na krześle lekkawo), ale w kwestiach konwersacyjnych  należy odczuwać pełne zaspokojenie. Dobprawdy, gdybym miała kiedyś wylądować w altesheimie, to ja bardzo proszę DOKŁADNIE w tym towarzystwie. Z nudów nie umrzemy, a personel z wycieńczenia/wyczerpania owszem.

Dzięki składam na liczne ręce oraz dozgonne wyrazy wszystkiego. I love U serio serio:)

piątek, 12 listopada 2010

Smok...

…zaczyna mi podbierać skarpetki. Jeszcze chwila i będzie chciała pożyczyć biustonosz albo inne spodnie.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
DZIECKO MI DORASTA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

APDEJT:
Zakończyłam część przygotowań. Zatem: zakupiono, wyprasowano, upieczono, wymieszano, ugotowano, pozamiatano, umyto, odkurzono, umyto gdzie indziej, wytarto. Padnięto na pysk. A jeszcze mi została łazienka na dzisiaj -  BO TAK!

czwartek, 11 listopada 2010

Jak czytam...

…wypowiedzi Kaczora, to mi się słabo robi. Na pocieszenie staję na wadze, a tam 6 kg mniej. Dla rozluźnienia wskakuję na drabinę i myję okno. Kwiatki już wyprałam. Dobry początek dnia – z wagą w tle szczególnie:)

APDEJT:
Zadzwoniłam do Ciotki Kapo z informacją jak się Smok czuje, bo od wczoraj gorączka 39 i więcej i ogólny zgon. Drożdż przekazywał, że Ciotka prosiła o info to zadzwoniłam. I zrobiło mi się ciepło w okolicy kamienia zwanego sercem. Bo Ona do mnie „słoneczko” i „kochanie” i „całuję was mocno”. Jakby w ogóle nie było żadnego rozwodu, kwasu, niechęci. Ma kobieta klasę – naprawdę, jako jedyna w całym tym klanie. A ja myślałam, że Ona, tak kochająca Drożdża będzie mnie nienawidziła po grób za zrobienie mu kuku. Zawsze mówiłam, że to babeczka o wielkim sercu, tylko trudnym charakterze i trzeba mieć podejście. A oni wszyscy, ci drożdżowi z jednej strony ciągną z Niej kasę i korzyści wszelakie, a z drugiej odsądzają od czci i wiary za różne dziwactwa. No ma, i co z tego? Serio, poczułam się wyjątkowo fajnie.

środa, 10 listopada 2010

Niniejszym władzą...

…nadaną mi przez Mój Majestat ogłaszam dzień 11 listopada Dniem Zakończenia Robót Jadalnianych! Proszę powstać i do hymnu

„Jadalnia nasza już nie przestrasza
i nie ma bata, piękna jak i cała chata.”

Po hymnie.

Jutro z rana w ramach świętowania umyję okno, wypiorę kwiatki i jak Diaboł zamontuje halogenki będę siedziała i gapiła się jak sroka w gnat, a potem się chyba rozpłaczę ze szczęścia. A co, będę miała błyszczące oczęta przynajmniej.

Powinnam iść spać, bo w ramach obchodów niepełnoletności nie spałam do 2giej prawie, kolejnego dnia do północy, a niezmiennie wstaję o 5tej. Padam na twarz lekko. Tym bardziej, że z kolei w ramach jutrzejszych obchodów DZRJ pomalowałam tę cholerną jadalnię niemal w całości SAMA. Otóż już wiem jak się czuje człowiek z przykurczem dłoni, który to przykurcz idealnie pasuje do uchwytu wałka malarskiego. Może komuś coś machnąć z rozpędu?

A propos, będę się musiała zmobilizować w niedzielę i namalować ten obraz, co to go już sprzedałam.

Z wieści romantycznych byliśmy na „Pile VII” 3D. Ojezusienazareńskikochany. Rzeźnia. Mła uwielbia takie jatki, ale obiektywnie muszę przyznać, że zamykałam oczy wtulając się w diabołowe ramię dokładnie w tych samych momentach, w których zamykałabym oglądając to na DVD na przykład. Zatem największej krwawej łaźni 3D nie widziałam, ergo nie należy wydawać kasy na horrory w trójwymiarze, bo Cleosia i tak w kluczowym momencie zamknie oczęta lub przesłoni je nachosami. How sweet.

Z wieści zaskakujących zostałam zaskoczona, powalona i absolutnie wykosmiczona i MUSZĘ to tu napisać, żeby naród wiedział, że jestem mułem, który marudził na diabołowe nadgodziny. Otóż te nadgodziny zmieniły się w czarnego niczym mój charakter laptoka call him Lenny, któregoż Diaboł wręczył mi chwilę po północy w dniu obchodzenia. Odszczekuję marudzenie i jęczybulenie. Piekielna niespodzianka sprawiła, że nie mogłam zasnąć z wrażenia, nie znalazłam właściwych słów, nie mogłam również znaleźć sobie miejsca. Ustalmy jedno – właściwe miejsce Cleosi jest w zgięciu diabolego ramienia, to fakt. A bilecik dołączony do Lenny’ego czytam po raz pierdylionstutysięczny i uśmiecham się do siebie i do tego, co w nim wyczytuję. Fajnie jest mieć fajne  życie wiecie? Przypomnijcie mi to jak będę narzekała na Drożdża/pracę/rodziców/teściów/byłych teściów/cokolwiek co mi nie przychodzi w tej chwili do głowy. Na tę okoliczność przypomniał mi się cytat wart zapamiętania „Znowu wszystko w moich rękach, bo Bóg nam tu raczej nie pomoże. Jak zwykle zresztą.” To z Ziemiańskiego, jakby się ktoś, pytał – trafnie zaiste.

Amen

niedziela, 7 listopada 2010

Wynieśliśmy...

…pianino do gabinetu. We dwójkę. I kredens. Niech mnie ktoś dobije. W salonie zrobiła się przestrzeń, aż szkoda tam będzie stawiać kominek i te wszystkie przesuwane ściany, co to je sobie Diaboł wydumał.
Tymczasem mamy miejsce na popołudniowe tańce, gdyż ponieważ muszę poćwiczyć wymyśloną dla Misiów Puchatych choreografię do rumby.

Nikt nie mówił, że życie z Cleosią będzie łatwe:)

sobota, 6 listopada 2010

Nadszedł Diaboł...

…w arbeiciarskich ogrodniczkach, z rękami w kieszeniach. Symulując symulowanie parufona odtańczył szakalaka pseudoorganem w rytm Get it Tonite – Montell Jordana i poszedł. I bądź tu człowieku skupiony na pracy:)

piątek, 5 listopada 2010

QUIZZZZZ

Po czym poznać, że Cleosia miała dobry dzień/tydzień/początek miesiąca?

a) żegnając się ze współpracownikami na parkingu dyga niczym dwórka Elżbiety Którejśtam
b) żegnając się ze współpracownikami na parkingu posyła buziaki jak urodzona Miss Universe
c) żegnając się ze współpracownikami na parkingu wystudiowanym gestem macha jak Moja Wysokość
d) wracając do domu na każdych światłach pokazuje komuś język i cieszy się jak dziecko.

Odpowiedzi prosimy zamieszczać w komentarzach.
Przewidziane nagrody:)

środa, 3 listopada 2010

Najpierw...

…wspinając się na wyżyny dyplomacji uzyskałam obietnicę dostarczenia Scrabble. Miały co prawda ratowac małżeństwo, ale zakurzyły się od używania. Bywa. Dzisiaj Drożdż dotrzymał obietnicy – będziemy grali wieczorami w pięknie pomalowanej jadalni.

Potem wywróżyłam sobie pomyślność malarską i…

…sprzedałam dwa obrazy. Kasa wymiennie poszła na oprawę lustra i innego obrazu, który Diaboł uparł się umieścić w pokoju kąpielowym. Niech ma, chociaż „Silhia – elfka, której nie ma” do moich faworytek nie należy (obiektywnie stwierdzając ze wszystkich 20 jest najlepsza niestety). Powtórzę jeszcze raz, żeby się napawać – SPRZEDAŁAM DWA OBRAZY!!!:))) Matkokochanomojo (do MJ zadzwoniłam oczywiście) chyba skonam z radości.

Następnie skontaktowałam się z moją manager od wystawy (którą zresztą wszyscy znamy), powtórzę WYSTAWY, bo tak, podjęłam męską decyzję, że raz kozie śmierć i najwyżej okrzykną mnie mistrzynią kiczu. Będę się wystawiać. Szczegóły jak się wyszczególnią:)

W następnej kolejności odebrałam trochę telefonów, SMSów, wstąpiłam na lekką wojenną ścieżkę z Drożdżem (a dopiero mówiłam Kate, że taki jest milutki), doprowadziłam do lekkiej wścieklicy Dużego i takie tam drobiazgi. Jednym słowem dzień jak co dzień:)

poniedziałek, 1 listopada 2010

Żeby dobrze...

…wyjść na zdjęciu, trzeba mieć dobry kontakt z fotografem. Dobrze byłoby też, gdyby była jakaś iskra, emocje, wzajemna pasja. Tak mi się wydaje, chociaż się nie znam. Myśl mnie naszła, bo byliśmy wczoraj na rodzinnym spacerze, na którym obfotografowaliśmy pół miasta, różne chaszcze i siebie wzajemnie w potrójnych kombinacjach. I wróciliśmy do domu z masą fajnych zdjęć, zmęczeni, ale w doskonałych humorach.

W życiu, NIGDY, never, JAMAIS, nikagda nie miałam tylu zdjęć, na których się sobie podobam, o których mogę powiedzieć, że nie wyglądam jak pół dupy zza krzaka, talking head, albo inny wyeksponowany ewentulany pryszcz na nosie. I tak to. Niniejszym stwierdzam, po uprzednim nabyciu doświadczeń życiowych, że potencjalnego kandydata na chów wsobny należy najpierw poddać testowi obiektywu. Test polega na sprawdzeniu czy widzi w nas tylko mordę, którą trza obskoczyć z aparatem, żeby babsko dało spokój. Albo może dla własnej przyjemności zrobienia 7000 zdjęć na wakacjach, z których na 3500 niewiasta  ma minę jakby jej ktoś przygrzmocił właśnie kijem golfowym, a na pozostałych jest za blisko/za daleko/za dużo światła/za ciemno/za cośtam nie mam pojęcia wurwa co i żadne jej się nie będzie podobało (no dobra ostatecznie dwa może). Takiego kandydata żegnamy oschle i życzymy mu nieustającej chęci podróży (jak mawia Szef S.)
Inna opcja jest taka, że kandydat nas widzi samczym okiem, dostrzega kurwiki w oczach, potrafi je wywołać, tworzy atmosferę albo skupienia, albo wygłupów, albo jesiennej nostalgii, albo po prostu robi zdjęcie ot tak, i widać w nich, że On nas całym sobą i każdą śrubką w aparacie love, chce, czuje, rozumie, postrzega. Takiemu kandydatowi  przyglądamy się bliżej i okazuje się, że to Diaboł:)

Konkluzja jest taka, że nawet przez te wszystkie matryce, soczewki i inne pierduśniki widać, czy facet widzi w nas element wystroju wnętrza i własnego życia, czy drugą połówkę pomarańczy.

niedziela, 31 października 2010

Refleksja poweselna...

…jest taka, że od stycznia, albo lepiej – od zakończenia remontu salonu będziemy tu uprawiać lekcje tańca. Bo najgorzej, jak się komuś wydaje, że te weselne wygibasy potrafi tańczyć. To się kończy potem MOIMI połamanymi palcami u rąk, MOIMI podeptanymi stopami, MOIMI naciągniętymi rękami goryla i MOJĄ lekką frustracją:) Umówmy się, że wszelakie inne rytmy nieweselne, a dyskotekowe, w pełnym kontakcie tańczy nam się doskonale – Diaboł rusza tyłkiem niezgorzej i doprawdy można zamknąć oczy i dać się ponieść. Ale walczyki? Dwa na jeden? Masakra:) Inna sprawa jest taka, że z obserwacji wynika, że weselne podrygi najlepiej wychodzą pokoleniu naszych rodziców. Nawet jeżeli wygląda to czasem jak naciąganie prania, albo inne małpie zaloty, to bawią się w rytmie, coś tam mieszają nogami i doskonale się przy tym bawią. Nasze pokolenie drobi w miejscu i modli się, żeby na weselu zamiast orkiestry był DJ. A tu dupa moi mili:) Można oczywiście wziąć partnerkę na ręce chwytem strażackim i wypiętrolić się z nią na parkiet. Można również zafundować jej pierdylion obrotów, żeby swoim nieskoordynowanym ciałem wkomponowała się w stół, straciła równowagę, doświadczyła kontaktu bezpośredniego z ziemią i zerwała pasek w bucie. Może w końcu samemu uprawiać lansowanie w dupie za przeproszeniem mając co aktualnie robi partnerka. Można, ale nie ze mną:) Bo ja jestem  w tym zakresie wymagająca, wiem. Począwszy od tego, że nie lubię „wiosłowania” łapkami w tzw. ramie, splecionych romantycznie palców w obrotach, skończywszy na tym, że nie lubię prowadzić. Tia… partnerów, którzy nie mierzą sił na zamiary odsyłam grzecznie do stolika. Wredne to i niesympatycznie, ale tak mam (chociaż uczciwie przyznaję, że akurat wczoraj mi się nie zdarzyło, ale na wyjeździe firmowym integracyjnym na przykład, owszem – raz). Wychodzę, być może z mylnego założenia, że skoro taniec to moja pasja, skoro mam świra, to powinno mi to sprawiać przyjemność. A skoro powinno to nie widzę powodu, żeby się z jakimś gorylem, co pląsa chaotycznie męczyć na parkiecie. Konsekwencja taka:) Tym sposobem poza własnym Diabołem, który zadeklarował chęć pobierania nauk, obtańcowałam również JB, który z kolei walnął mi  komplementem roku pt.: „to że ty umiesz tańczyć, dodaje facetowi pewności siebie.” Tiaaa, chyba takiemu po znacznej ilości Ballantinesa, czy tez innej czystej, który totalnie już nie widzi różnicy:) No ale wybawiłam się, pomimo lekko wyłamanych palców naprawdę super. Bo jeszcze poza tym, jak się tańczy ważne jest z kim. A mnie się wczoraj trafiło dwóch samców, z którymi w ogień i wodę, do tańca i do…. nieeeeeee na różaniec z nimi nie pójdę raczej:)

piątek, 29 października 2010

Od Dziobaka...

…nadszedł entuzjastyczny SMS „Robalinda przespała 8 i pół godziny ciurkiem.” Gratulacje, generalnie też bym chciała tyle przespać w jednej turze, ale jakoś nie jest mi dane:)

Kręgosłup mi zaraz pęknie, a jeszcze pranie powiesić, Smoka spacyfikować, paznokcie na jutro i może jakieś coś teges… masażuuuUUU!!!

Niby mamy trzy dni wolnego, ale co to za wolne? Jutro to i owszem, tańce, hulanki, swawole, ale potem? Niedziela i poniedziałek pod znakiem szlifowania gładzi i malowania.

Myślę sobie (o tak czasem mi się zdarza), że Who ma rację (Jej się też zdarza). Że wewnętrzny spokój promieniuje, rozchodzi się na okoliczne przyległości i pewnie dlatego mamy aktualnie plejadę zachowań wskazujących na dni dobroci dla Cleosi. To mi się podoba.
Niekoniecznie podobają mi się inne racje, które być może ma Who, a które skrzętnie analizuję i wychodzą mi takie rzeczy, że wurwa na nać. No nic to. Jutro występuję w kolorze Romana, zatem na pohybel przeciwnościom.

A dopiero co mówiłam, że dzisiaj jeszcze mój przyjaciel Drożdż nie dzwonił, co należy zapisać w annałach i pogrążyć się w rozpaczy, bo dzień nie jest kompletny i spełniony bez tych telefonów. I co? I zadzwonił. Cleoś, trzymaj mordę w kubeł kobieto, bo wywołujesz drożdże z…

…z czego u licha można wywołać drożdże?

czwartek, 28 października 2010

Najpierw...

…usłyszałam, „O pani Cleos ma pani nową účeske” – zaiste tylko Karel zauważył.
Potem, że na kalendarzu mnie nie ma, bo Szef S. „jak ten kogut pilnuje swojego kurnika” i nu nu Cleosi na kalendarze podarunkowe. Powinnam walnąć fochem za kwokę w domyśle, czy może jak twierdzi Whoever puchnąć z dumy na kokoszkę w nawiasie?:)
Potem, że „A ty co taka dzisiaj odpiętrolona?! Fiuuuuu, normalne sobie popatrzę, bo mi się podobasz jeszcze bardziej niż zwykle.”

5 kilogramów mniej czyni cuda nie tylko w postrzeganiu z zewnątrz, ale i w promieniowaniu od wewnątrz. No dobra, nie tylko 5 kg, ale co ja Wam będę zdradzać jakimi metodami się odchudzam…:)

środa, 27 października 2010

Zmieniłam dzwonek...

…ustawiony na Diaboła… bo jakoś nie może się to ode mnie odczepić

Ito Yuna -  Precious  
作詞: Kei Noguchi 作曲: Hayato Tanaka

心が見えなくて 
不安な日もあった
誰かを愛する意味 
自分なりに決めた
すべてを信じ抜くこと

I promise you もう迷わない
強くなる… あなたに証すよ
逃げないで 向き合っていく
姿を見せてくれた to heart

※信じよう
ふたりだから 愛しあえる
あの空へ 願いが届くように
見つめあい 祈る two of us
ふたつ重ねた想いが 今
ひとつの形に変わる
Your precious love※

傷つき 苦しむなら
分けあって 抱きしめ合おう
もうひとりじゃないから
全てを受け止めるよ true love

信じよう
ふたりだから 愛しあえる
永遠に つないだ この手をもう
離さない 誓う two of us
ふたつ重ねた想いが 今
ひとつの形に 変わる
Just the two of us

幼かった ひとりよがりの愛
今は 強く信じあえる 
There can be truth
新しい始まり 
I want to be one with you

信じよう
ふたりは 今
愛しあい 此処にいる
光が 満ちるように
抱きしめる あなたを

niedziela, 24 października 2010

Nie lubię...

…jechać nocą, kiedy droga pusta, a za mną tylko jeden samochód. Za dużo horrorów o zmotoryzowanych psychopatach najwidoczniej. Za to jechałam tą trasą i jednocześnie odbywałam podróż sentymentalną. Ile łez na tej drodze zostało, ile muzyki, ile rozpamiętywania. Targeo mówi, że droga zabiera 33 minuty. Pokonywałam ją w 16 czując ciągle tą bliskość i już tęskniąc do tej chwili, kiedy będę ją pokonywała w przeciwną stronę zamiast wracać. A może właśnie wracając… w oczy, w ramiona, w głos.

Dziś obejrzałam zdjęcia.

A teraz pójdę umyć podłogę, po drodze mijając sztalugi z „Elfką, której nie ma.”

sobota, 23 października 2010

Plan na weekend...


zakupy z Kate
bakłażan z ryżem
skończyć obraz
powiesić pranie
posprzątać
panieńskie
wyspać się
bakłażan z ryżem
może jakiś obraz?

czwartek, 21 października 2010

Kiedy wchodziłam...

…na cmentarz zaczął padać deszcz. Przestał, kiedy stanęłam nad grobem. Powitanie takie. Rozmawiałyśmy 40 minut, chociaż niewygodnie, zimno i wiatr. Za pierwsze zbędne pieniądze zamontuję tam ławeczkę, żebym wreszcie mogła prowadzić konwersacje w ludzkich warunkach. Pytałam, prosiłam. W odpowiedzi, tuż po moim wejściu do domu zadzwoniła Kate. Bo sekretarka Jej powiedziała, że dzwoniła jakaś Jej koleżanka, ale nie zanotowała nazwiska. Kate pomyślała, że ja, chociaż to akurat ja nie byłam. Tak czy siak nadeszło wsparcie niechcący, przez totalny przypadek i zbieg okoliczności. Nie wierzę w przypadki. Dziękuję Babciu. Porozmawiałyśmy o dupie Maryni – przydało mi się – dzięki Kate. Babcia wiedziała co robi.

A dziś Who zapluła biurko kawą, koniecznie chce mnie przedstawiać, zastanawia się gdzie ja mam miękki łokieć i o co chodzi w ogóle.

Moje przyjaciółki włażą na pomniki, są w ciąży, notorycznie niedosypiają z powodu Robaczków, zadają się z romantycznym Romanem, który gustuje we fiolecie oraz rozdają koty. I jak ja mam być normalna Babciu?:) No jak?

niedziela, 17 października 2010

Miałam paskudny...

…sen. W sumie nie pamiętam o czym, ale obudziałam się z poczuciem potworności w tle. Brrrrr. Niefajnie.

piątek, 15 października 2010

Stan kilogramowy...

…na dziś – 3 mniej. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, zatem jeszcze 2.

Szłam przez miasto w porze przerwy w Zespole Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich.  Nagle otoczył mnie tłum chamów, prostaków (z zachowania i sposobów konwersacji) i tanich dziwek nienajwiększej urody (z makijażu i stroju). Ten tłum kiedyś będzie szefami kuchni i paniami recepcjonistkami. Help.

Obejrzałam sobie stronę jednego takiego hotelu, w którym chciałabym spędzić wakacje. Help ponownie, na te ceny:(

Rozpatrujemy możliwość Mazur. Ktoś zna jakieś fajne kwatery nad jeziorkiem?

APDEJT:
Kwatery znalazłam:)

Na 15 sekund łzy stanęły mi w oczach, ale tusz miałam na rzęsach. Nie płakałam, chociaż trudno było jednak.

A WC Party było takie, że cud, że ta kamienica jeszcze stoi. Druid ze Smokiem rżnęli w Simsy – każdemu wedle upodobań i rozwoju?:) I tańce były i hulanki i swawole, a tak konkretnie to Laseczka z Bojką chceli wypróbowywać nasze łóżko. Zochan opowiadała o gejowskich pornolach. Obalilim jeżynówkę – mnią. Obgadaliśmy wszelkie potrzeby botoksu, liftingu, diety, zmian wszelakich – niestety charakterów nie da się zmienić w tym wieku. Podyskutowaliśmy poważnie o guzie mózgu Grabarki, omówiliśmy plany produkcyjne oraz rozwoju osobistego. A propos, pozostając z Grabarką w dobrej komitywie, w pełni świadoma praw i obowiązków niniejszym

 O Ś W I A D C Z A M
że w/w nie musi brać urlopu, żeby do mnie przyjechać, nie musi się również robić od rana na bóstwo przed lustrem w tym celu. Może przyjechać w dowolnej chwili, bez zapowiedzi, bez makijażu, w glanach, bez majtek lub dowolnej części garderoby, brudna,  niezrobiona, w dowolnym humorze, z guzem lub bez, rano bądź wieczorem, sama lub w towarzystwie i drzwi zostaną Jej zawsze otwarte, jak również udostępniona wanna wraz z truskawkami i szampanem. A tak, bo otóż zalicza się Ona do tego grona (ależ mi się rymuje), które to nie dosyć, że DO MNIE nie musi się sztiglować, to W OGÓLE nie musi. tym, którzy tego nie rozumieją, najwyraźniej żal. A na rozpacz najlepsze jest dobre towarzystwo, o które być może czasem trudno.

Ale nie nam. Bo nam się towarzystwo udało. Stół się uginał od trunków i paszy wszelakiej, humory dopisywały. Być może dlatego, że do domu można sobie zaprosić kogo się chce i niekoniecznie trzeba znosić obecność  tych, co to sobie pochlebiają i nie pojmują jakże subtelnych aluzji. Jak taki Ojciec Dyrektor  na przykład. Uf. Miała się ta impreza odbić czkawką we wtorek dopiero, ale odbiła się już dzisiaj rano, zanim się w ogóle odbyła. Wcześniejsza czkawka zatem sprawiła, że ta jeżynówka tak dobrze wchodziła (tfu – znowu rymy).
Zapowiedzieli się na zaś. Jakoś to chyba przeżyjemy, tym bardziej, że miło jest miło spędzać czas:)

środa, 13 października 2010

poniedziałek, 11 października 2010

Jakiś taki...

…mam dzień refleksyjny. Na przemyślenia egzystencjalne. I poza tym, że padam na twarz, a moje stopy wołają pomocy, wszystko jest ok. Pozbierałam własne robicie do kupy, na dobre mi wyszło. A ponieważ Diaboł ma potrzebę miziania mnie po karczku, to ja nie będę protestować. Obdiabolę się i obejrzymy film siakiś.

niedziela, 10 października 2010

Był alkoholikiem...

…, nie mam szacunku dla ludzi, którzy nie potrafią przezwyciężyć swoich słabości. Ale nauczył mnie wszystkiego, co umiem na parkiecie. Pokazał jak trzymać ramę, jak układać ręce w paso, jak czuć walca. Nauczył mnie muzyki, odczuwania, emocji, przekazywania swojego postrzegania taktów. Mówił do mnie Gąsko Pylusiu. Był mi trenerem, kumplem, wujkiem i przyjacielem. Pomógł mi wyprowadzić się od ByłgoNiedoszegoDamskiegoBoksera. Młodzież Go uwielbiała i On uwielbiał młodzież. Miał podejście do ludzi, nie radził sobie tylko sam ze sobą. Na obozie treningowym tańczył na rurze U Biesa, aż się rura wykrzywiła. Nie krytykował moich wyborów życiowych, nawet jeśli były idiotyczne. On jeden swego czasu wraz z Babcią, nie miał mnie za czarną owcę w rodzinie. Przepieprzył swoje życie, zniszczył, schrzanił wszystko, co dało się schrzanić, ale o 4 nad ranem, to z Nim mogłam porozmawiać i wyżalić się swego czasu. Tłumaczył mi zawsze, że na parkiet wychodzi się tylko wtedy, kiedy muzykę czuje się tu – tuż pod mostkiem – inaczej to nie ma sensu i nie jest prawdziwe. Dziś ja, te same słowa powtarzam moim Misiom Puchatym. Dzięki Niemu mogę przekazywać swoją pasję i wzbudzać ją w młodych sercach z powodzeniem. W życiu był słaby, ale na parkiecie miał w nogach dynamit. Pavlović nie mogła się Go nachwalić, Galiński się zachwycał, że razem z partnerką-żoną tworzą jedność nie do pokonania. Wszyscy razem stawali na podium i duma ze zwycięstw była Jego znakiem rozpoznawczym, kiedy zaczynały się pierwsze takty tanga. Chociaż w życiu nasze drogi się rozeszły, zawsze będę podziwiała Go na parkiecie.

Teraz gdzieś, w niebie albo w piekle, tańczy cha-cha-cha i jest w swoim żywiole. Kiedyś jeszcze zatańczymy razem.

Ostatnie drzwi...

…robię – do gabinetu. Jak już je skończę, to się chyba zapłaczę. Co ja będę robiła w wolnych chwilach? Uwielbiam, pasjami, ubóstwiam, chcę, CHCĘ, CHCĘ! Zaproponowałam już Diabołowi, że może byśmy tak wykupili Sąsiadów, u nich jest pięć par drzwi do zrobienia. Odmówił:( Chyba mię już nie kocha:)

Tymczasem za oknem, które się gipsuje Diabołem, mam złotą narnijską jesień. Siedzę, patrzę i trzeci rok się zaczął, a ja się nadziwić nie mogę, jakie cuda mam na wyciągnięcie ręki. W konsekwencji Diaboł mnie budzi z zawiasu nad obiadem, bo mi kurczak saute stygnie.

Aaaaa, no bo dieta, tak mocium panie? No. Na razie 2 kilogramy poszły w siną dal i niech wurwa nie znajdują drogi do domu możliwie jak najdłużej. W planie jeszcze 3 – a co się będę rozdrabniała. Mam taką jedną spódnicę, którą dostałam od Kuzynki Brukselki i spodnie takie jedne, które mi służą za miernik szczęścia w biodrach. Póki co padaka. Ale nic to, daję sobie czas do końca października-połowy listopada.

W piątkowy wieczór występowałam w kowbojskiej stylizacji, bo my, siostry McNeal właśnie opuściłyśmy nasz saloon, klientów, i zabierając swoje ekhe dziwkarskie tyłki, pojechałyśmy do Pudelka stłuc umywalkę, co to ją Szef S. w swej łaskawości udostępnił (special thanks to Jego okazany ludzki odruch). Wraz z nami pojechała Guntrama, Górnik i Cyganeczka Zosia. W kwestii formalnej – nikt się jeszcze nie leczy psychiatrycznie i nikogo na leczenie nie skierowano. Za to jak wysiadaliśmy z samochodu, to Tato dzisiajszej (a wczoraj jutrzejszej) panny młodej zwanej Pudelkiem, prawie glebnął na zawał, brat uciekł, drugi zapodał sobie piwo i akordeon i impreza była do zmroku. Moje nowe buty w cleosiowym kolorze okazały się niezwykle wygodne i pasujące do kowbojskiego kapelusza. Chyba będę tak chodziła do pracy:)

I w życiu nie sądziłam, że to powiem, ale odczuwam lekki przesyt horrorami, w związku spożywczym zapodajemy wieczorami komedie. Masakra. „Wariaci z Karaibów” pokonali mnie intelektualnie. Nie daję rady głupocie scenarzystów i reżyserów – serio. Zatem pozostaje mi biografia Marquise de Pompadur, którą zasysam jak niemowlę cyca. Mnią. W odwodzie czeka jeszcze Joanna d’Arc – już przebieram nóżkami.

To ja się już pójdę robić na ubóstwo, bo dziś roczek Gnoma.

A Robalinda jest śliczna. Śliczniuniuniunia.

A kreację mam taką, że klękajcie narody:)

wtorek, 5 października 2010

Z Misiami...

…Puchatymi ćwiczymy wyraz artystyczny. Ja przepraszam bardzo, ale jakaś ta młodzież teraz nieśmiała jest czy coś. Tak małej zawartości rumby w rumbie moje oczy jeszcze nie widziały chyba nigdy. No to ja się produkuję, a oni i tak swoje. No to ja dostaję lekkiej wścieklicy, a oni patrzą na mnie z minami „ale o so cho?” No to ja tłumaczę jak krowom na miedzy, a oni się zaparli jak świnie w marasie i tym sposobem trzodę różną mamy odwaloną i rumbę także odwaloną. Czekam cierpliwie, czka mi się powtarzaniem, że ręcę, że emocje, że otworzyć się trzeba. Ale nic to – widzę postępy i tak. Pomalutku, ale jeszcze rok temu oni nie wiedzieli, że mają ręce i nogi i że one mogą się poruszać tworząc harmonijny ruch zamknięty w osobie tancerza. I poprawiają mi humor zdecydowanie – tym, że widzę, że oni nie tylko tańczyć ze mną chcą, ale i rozmawiać i mielić swoje problemy i życie.

W przyszłym tygodniu akcja „Koniec desek pod umywalką.” Zobaczymy co z tego wyniknie.

A Who ma przyzwolenie na lanie mnie laciem, z którego zupełnie nie wiem dlaczego nie korzysta.

sobota, 2 października 2010

O 5.15...

…Smok nadszedł był.
Smok: Mamo, ząb mi się rusza.
Cleos: A nie mógłby ci się ruszać od ósmej na przykład?
S: TERAZ mi się rusza.
C: WIEM. Właż do łóżka, przytul się i śpij jeszcze.

Wytrwała do 7.30, potem musiałam wstać.

Na Hacjendzie rosną mleczyki mutanty. Zapas dla Przytulaczka zrobiony na 14 tygodni i zbieramy dalej. A Drożdż pierwszy raz w życiu zdrobnił dziś moje imię – myślałam, że glebnę i wgryzę się w podjazd, co to go Kate z Iwą obsikiwały onego czasu.

Na urodzinach Miśka – ojezusienazareński i matkopolkoicórko – szał pał i uprzęży. I popróbowałam malowania dzieciowych pysków – fajna praca, tak też mogłabym zarabiać na życie, chciaż nie sądzę, żeby z tego była jakaś kosmiczna kasa. Jak na pierwszy raz i dalmatyńczyki i Frankenstein wyszły mi super – skromnie mówiąc oczywiście. Alele – ta dzieciorozrabiarnia – piękna. Daleko i zupełnie nie po drodze, ale pięknie zrobione.

Diaboł wpadł do jadalni i ja nie wiem czym to się skończy. Na razie każe mi zabrać kwiatki z parapetu. Ja się pytam GDZIE ja mam przestawić dwanaście kwiatów?

piątek, 1 października 2010

W przedpokoju...

…mamy mały statek kosmiczny – taki „Independence Day” malutki. A Diaboł jeszcze nie skończył montować wszystkich lamp. Jak skończy, będzie wyglądało na nieduży najazd kosmitów w blindujących po oczach statkach. Jasno:) I mam dużo miejsca na rodzinną galerię:)

wtorek, 28 września 2010

Zakończyłam...

…produkcję białych ozdób choinkowych. Przede mną 30 zielonych. Oraz być może wnoszenie podłogi – I love it, serio serio. Słoneczny kogel-mogel na ścianach robi swoje – niczym koperkowy róż:)

sobota, 25 września 2010

Na obiad...

…zapiekanka z ryby, więc łażą za mną dwa koty ze Shreka i drą paszcze. Twarda będę – żadnego dokarmiania.

Po przedpokoju chodzi jakiś białowłosy facet – Smok powiedziałby, że Gandalf, ale chyba niekoniecznie, bo na koszulce ma napisane „Mam 18 lat, przede mną cały świat.” Czy ja Go znam? Zdecyduję, jak pomaluje przedpokój.

Obudziłam się o 8.00 z koszmarnym bólem głowy. Dopiero teraz mija, pomimo zażycia końskiej dawki prochów. Chodzenie bywa bolesne, schylanie się to krok w stronę samobójstwa. A taki miałam piękny sen. Śniło mi się, że byłyśmy z Grabarką na wyjeździe firmowym, zajmując pokój z dwoma obcymi babciami i poglądach skrajnie rydzykowych, z którymi to babciami prowadziłam zacięte dysputy, ćwicząc jednocześnie na steperze. A jakiś również obcy chłop robił w tym czasie remont wspomnianego pokoju… Chyba mam już lekką schizę w temacie remontowym?

A poza tym jest pięknie. Pogoda spacerowa… Na jutrzejszy poranek mam podły plan.  A potem sobie pomaluję jedno skrzydło wrót salonowych, a co mi tam, albo posprzątam sobie hektary, albo coś tam-coś tam.

Obserwacja na dziś: naród nie jest przyzwyczajony do widoku blondynek w podartych jeansach, japonkach, bez makijażu za to ze smugami po gładzi na nogawkach, kupujących śmietanę 12%. No przecież nie będę się pindżyła do sklepu na rogu!? tak?!

środa, 22 września 2010

Wracałam z pracy...

…i tak mi do głowy przyszło, że prawdopodobieństwo, że zapomni jest bliskie 100%. Zatem wysłałam SMSa:

Cleos: Gąbka (w domyśle do gładzi) i wałek (w domyśle do malowania) (w podwójnym domyśle: kup)

w odpowiedzi otrzymałam:

Diaboł: Bonnie i Clyde

No to odpisałam:

C: Tom i Jerry

D: Flip i Flap

C: Thelma i Louise

D: Batman i Robin (zakosił mi sprzed nosa, ale nic to dam radę)

C: Bolek i Lolek

D: Tytus Romek i Atomek

C: Jekyll i Hyde

D: McGyver i Pipi

Zaplułam ze śmiechu diabła tasmańskiego na kierownicy

C: Głupi i głupszy:p

Pasowało jak ulał. Żeby Diaboła pogrążyć całkowicie posłałam jeszcze Lecha i Jarosława z dopiskiem „A gąbkę i wałek kup!”

Któregoś dnia wjadę w drzewo tak sobie myślę:)

wtorek, 21 września 2010

Zaczęłam nowy sezon...

…z Misiami Puchatymi. Tak jak mi pasowało, w poniedziałki, żeby nie bylo kosztem czasu smoczego. Dzięki temu poznałam Kuchareczkę Violeczkę i oświadczyłam Jej się na okoliczność ogórkowej, którą mnie uraczyła. Ożeszwmordęjeża co to była za zupa!!! Jest nadzieja, że na tych fikołkach z głodu nie umrę:) W temacie gastronomicznym mam też nowe mięso armatnie do nauczania – jedna para mi przybyła i cyrk się zrobił. Damy radę, tym bardziej, że jakoś tak zawsze sympatycznie trafiam.

Co tam ja. Za największy sukces uważam i tak fakt, że dwóch moich Misiów zapisało się do klubu TT i jest nadzieja, że będą z nich Maseraki. Zobaczy się.

A służbowo robię za powiernicę trosk wszelakich z tytułem „bo ty już przez to przechodziłaś” wygrawerowanym pismem niewidzialnym na czole. Na czuja to biorą ludziska, czy jak? No to wspieram i znajduję rozwiązania. Tak mam – najłatwiej jest doradzić komuś.

I przedpokój nabiera cech lokalu mieszkalnego a nie ruin i gruzów. Diaboł co prawda wieczorami wygląda jak  Dziadek Mróz, tak Mu ta gładź robi dobrze na szpakowatość, ale co tam, jaki efekt będzie… już niedługoooo… ooooołooooo…

niedziela, 19 września 2010

Mam 13...

…siniaków po paintballu i zakwasy. O ile te drugie mi nie przeszkadzają, to te pierwsze doprowadzają mnie do szału. Chyba za bardzo lubię moje boskie ciało w stanie nienaruszonym, a obowiązkowe narażanie się na obrażenia nie bawiło mnie od piaskownicy i tak mi chyba zostało.

Do domu wróciłam zmęczona i głodna. Pierwsze uczucie zlikwidowało 11 godzin snu, drugie 12 pierogów – równowaga została, jak widać zachowana.

Integracja tam gdzie miała, tam się uskuteczniła, tam gdzie obowiązywała dyspensa, wystarczyło jej na jeden taniec i to przypadkiem – special thanks to Leon, który porzucił mnie w odbijanym. I no dobra, zrehabilitował się chłopak i rehabilitował od 22giej do 5tej rano, ale zapomniane Mu łatwo nie będzie.

Wino było dobre, i boczek z grilla, i rzucanie Grabarką przez dziury w sznurach. Zbyt mam rozwiniętą równowagę i wbicie stopami w glebę, żeby pozwolić, by było zależne on innego człowieka i dlatego padło na bidulkę:)

Najbardziej podobało mi się rozdanie nagród dla zwycięskiej drużyny. Osobiście czuję się wygrana, bo nie umarłam dnia drugiego z pragnienia – nie mylić proszę z kacem. I najfajniesze, ze wszystkiego było, jak Grabarka, która nażarła się ketonalu i nie wypiła ani mililitra alkoholu została posądzona o to, że ręce Jej się trzęsą, jak kawę do śniadania niosła, bo się na pewno naprała, zalkoholizowała do nieprzytomności i w ogóle urżnęła w tytę z bezami. Cudnie.

Jak następnym razem O.D. będzie chciał się bawić, to zapraszam do figlolandu… Jak to skomentowała SuperNiania w Tańcu z Glizdami dziś „mężczyźni rozwijają się do trzeciego roku życia, a potem już tylko rosną”, a o niektórych nawet ciężko powiedzieć, że są mężczyznami i co wtedy?

poniedziałek, 13 września 2010

Ubrałam się...

..dziś w tego irysa w całości. Od rana słucham „śliweczko ty nasza” i innych takich. A do tego jakże się miło dzień zaczął. Przyszedł Właściciel Współpracującej Firmy.

WWF: Pani już po urlopie?
Cleos: A owszem.
WWF: A gdzie to Pani była.
C: A na Juchach.
WWF:???
C: Idealne miejsce, żeby dzieci mogły sobie biegać, a mamusie i tarara rączka w górę.
WWF: Pani jest mamusią?
C: Tak :)
WWF: Od ilu lat?
C: Od 6 :)
WWF: Nie wierzę.

I poszedł głęboko wstrząśnięty. A mnie się zrobiło miło:)

A wczoraj w ramach terapii uspokajającej zaczęłam robić ozdoby choinkowe. Kate mnie zbluzgała, że lato jeszcze mamy i żebym nie straszyła zimą. Tymczasem Diaboł zabrał się za mierzenie czasu:

D: Cleoś ile czasu ci zabiera zrobienie jednego takiego kwiatka?
C: A bo ja wiem, mierz czas.
(czas mija, mija, mija)
C: No i jak?
D: 5 minut????
C: A ty myślałeś, że ile?
D: Wyglądają, jakby się je robiło 15.

Zrobiłam 15, ale sztuk. Palce mnie bolą od zwijania. Jeszcze 45 i będzie. I łańcuchy zrobiłam. Teraz tylko rafia, wstążka i lampki w białym kolorze i jestem gotowa na Święta w zakresie choinki.

I pomalowałam framugę we Wrotach Salonowych. OMATKOKOCHANOMOJO!!!! Cudo.
I nie mam już dziury w ścianie przy Centrum Dowodzenia Wszechświatem!
I do końca tygodnia ma przyjść projekt mebli do łazienki!
I Smok zażyczył sobie  BŁĘKITNEJ sukienki na wesele Ciotki, co to byłyśmy tak uprzejme i zakopałyśmy topory, tomahawki i inne bronie w zeszłym tygodniu. Jak to miło się miło rozczarować:) I nawet ten Hobbit jakiś taki nienormalnie normalny:)

Się dzieje.

niedziela, 12 września 2010

Czy ja już...

…mówiłam, że MOJA macica jest WYŁĄCZNIE moja?! Na temat zapełnienia macicy ewentualną zygotą mającą być w przyszłości Groszkiem będę rozmawiała WYŁĄCZNIE z Diabołem i Smokiem. To do kogo się wywnętrzam w kwestii ewentualnych  schiz i niepewności to MOJA sprawa i SAMA sobie wybieram powierników. Hasła z gatunku „jeśli o mnie chodzi moglibyście tu przyjechać z trzema Smokami” doprowadzają mnie do kurwicy rzeczonej macicy. Werbalizacja potrzeby posiadania wnuka na użytek zachowania nazwiska sprawia, że trafia mnie szlag. Na końcu języka mam odpowiedź, że w tej rodzoinie są jeszcze DWIE macice, które nie muszą zmieniać nazwiska i mogą płodzić i rodzić wedle upodobania nawet co roku.
Jakoś NIKOMU nie przyszło do głowy, że zaczynanie tematu i namawianie działa zupełnie odwrotnie, że nawet jeśli zaczynam się sama przed sobą łamać, to nachalne nagabywanie, niskich lotów aluzje sprawiają, że mi się jeży wszystko z macicą włącznie.
Tak mnie to wczoraj zirytowało, że do dziś na samą myśl mam żądzę mordu w oczach. A następnym razem po prostu wyjdę, żeby nie wybuchnąć, bo już mi się nie chce udawać, że mnie to bawi.

sobota, 11 września 2010

KOŃGRATULEJSZYNS!!!

Obudził mnie SMS (wybaczam). Mamy nową Jędzę. Wczoraj Dziobak był uprzejmy się rozmnożyć na zewnątrz, w sensie, że proces inkubacji Robalindy dobiegł końca. W zakresie terminu pomyliłam się o 2 dni – lekarz o 7:) Szczęśliwym Rodzicom gratulujemy 52 cm Dziecka i proponujemy, żeby wreszcie przestali się kłócić w kwestii imienia i podali je do publicznej wiadomości. W sumie i tak wiadomo, że to Robalinda, no ale…

Matkokochanomojo! Jak ja się cieszę, że wszystko ok, że nogi, ręce i serce w komplecie. Się poryczałam normalnie.

APDEJT:
Na obiad lasagne con spinaci. Na sztalugach wiekopomne dzieło dla Robalindy, w prezencie powitalnym. W planach zakup szczotki kiblowej i wizyta…cja… tfu wizyta. Hmmm, Narnia zasnuta chmurami i zalana deszczem, ale co mi tam, skoro mam nowe buty w kolorze soczystego irysa. I nawet je dzisiaj wdzieję na nóżki w celach lansowania.
A na wieczór: oliwki, pędzle i ciepły szlafrok.

czwartek, 9 września 2010

Od 20-go...

…zaczynam zajęcia z moimi Misiami Puchatymi. To oznacza trochę więcej potu i trochę mniej kilogramów.

Dzis jakiś dzień jest nawiedzony, sprzyjający kierowcom pełnosprytnym inaczej. Najpierw jakiś debil łysy w Reni z Crazy Frogiem na lusterku (granat Ci w dupę debilu) jechał 10 cm od zderzaka Wiśni. Od Stargańca do Bykowiny tak jechał. Potem cudne miasto na Ś, gdzie każdy łazi i jeździ jak chce, istny Neapol Górnego Śląska, a na koniec L-ka pod domem Dużego. Bosz… człowiek musi wymyślać te motyle nogi i skrzydła nietoperza, kiedy na usta cisną się pospolite gromy z jasnego nieba.

Oraz z cyklu z kim muszę pracować:
Jakiś czas temu przychodzi jeden kolego do mła.
Cleos: Wyślij to zamówienie jeszcze raz, bo zadzwonili, że ceny nie wpisałeś.
Kolega: Ale ja nie znam ceny.
C: Jak nie znasz?
K: Bo to nie ja załatwiałem, ja miałem tam tylko napisaną cenę ORIENTALNĄ.

Dziękuję za uwagę, idę robić album rodzinny.

sobota, 4 września 2010

Od 8.08...

…do 10.11 posprzątałam łazienkę, rozmroziłam zupę, pomalowałam drugostronnie drzwi do łazienki, zrobiłam ciasto na pizzę, przekopałam zółwia.

Potem wyskoczyłam z Wiką do ściany płaczu, po drodze szukając czegoś czerwonego, a znajdując czarne, brązowe i w ciapki.

Wróciłam, podlałam kwiaty.

Teraz idziemy na rower.

APDEJT
Na obiad była pizza. Na kolację zgodnie z życzeniem będzie pizza. Ciekawe co będzie jutro na obiad? A na kolację?

Zaczęłam dopieszczać wrota salonowe. 244 cm wysokości i 144 cm szerokości, dwa skrzydła, pierduśniki żlobione. Gdyby nie to, że na sztalugach mam obraz, który wie jak chce wyglądać, to pieściłabym te drzwi bez opamiętania i kontroli nad czasem. A tak nie. Jednocześnie z och! i ach! i o  ja piętrolę! jakie one piękne wydalam z siebie za przeproszeniem stada inwektyw pod adresem poprzednich właścicieli do roku 1911 włącznie, którzy malowali te drzwi pierdylion razy, a teraz okazało się również, że tapetowali futrynę. Merda! Cazzo moffette! Słów nie znajduję!

W planach WC Party (jezusienazareński po 2 latach mam klamkę w kiblu!!!! nastała nowa era!), na które to party brakuje mi 9 krzeseł. Exsssstra. Przynajmniej stołów mamy dostatek.

Czy ja coś jeszcze…?
Nie?
To pójde kulać tę pizzę kolacjową.
Mnią.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Ja się pytam...

…gdzie jest ciepłuniuniunio!? I jeszcze dlaczego przy parkomatach nie ma miejsca do parkowania!? I jeszcze dlaczego nie można zapłacić za np. 15 minut parkowania, tylko od razu za całą godzinę, nawet jeśli sprawę załatwia się 5 minut?! I dlaczego mi jedna donica wrzosu uschła ZNOWU?! I czemu w nos mi zimno!

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Było tego dużo...

…dużo w każdym zakresie i wymiarze. Jedzenia, opalania, picia, zabawy, lasu, dzieci i wiedźm. Chwilami zastanawiam sie kogo było więcej i wychodzi mi, że dzieci było jakieś 918356837467 a wiedźm coś około 9248583634876. Były Lejdis, i Jelzin, i ognisko, i wrzaski, i basen, i kłótnie dzieciowe, i dyskusje do nocy, i bredzenie od rzeczy, i całkiem konstruktywne konwersacje, i śmiech. Wyjątkowo nikt w tym roku nie upił się na smutno, a przynajmniej mnie nic o tym nie wiadomo. Były rozmowy wieczorne punkt 21.00 z Diabołem, była poranne kawy z Who, w ogóle BYŁO.

Z mądrzejszych tekstów pozwolę sobie przytoczyć:
?: Ty mu zaproponuj truktor z Prosiakiem, Oślicą i Mulicą z domu Fragles.

?:Pytanie brzmi… chwila, jak brzmi pytanie? Nad czym ja się zastanawiam?

?: Ja wam powiem, że wszystko jest kwestią… nie wiem czego.

Z grzeczności i w trosce o własne zdrowie i życie nie powiem co, kto i w jakich okolicznościach mówił. Nie podam również treści jednego ogłoszenia pilnie komponowanego przez cały tydzień i mającego zapewnić partnera idealnego.

Powinnam teraz wziąć tydzień urlopu i jechać do jakiejś pustelni w Nepalu albo innym Gabonie, zaszyć sięw buszu czy tez może w lepiance i słuchać ciszy:)

No, Moje Drogie – blog Wam zapłać za ten radosny tydzień:)

sobota, 14 sierpnia 2010

7 słoików...

…trochę grzybów i 1 dzień. Obyło się bez ofiar w ludziach i żmijach – cudowny dar najwyraźniej powrócił do Iwy, gdzie jego miejsce:) Napotkana jaszczutka się nie liczy.

Spakowałyśmy się. Iście po harcersku w jedną torbę. Za to nalewki, soki, prowiant wszelaki to ja nie wiem gdzie wciśniemy. Srebrna Szczała musi się cudownie powiększyć, jak namioty w Harrym Putta i Czarze Ognia. Mogłabym te filmy o czarodzieju oglądać co tydzień i mi się nie nudzą – o czym to świadczy? Ktoś pokusi się o interpretację?

Trochę jak dziecko, przebieram nóżkami i odliczam godziny (jakby się ktoś jeszcze nie zorientował). Bo to będzie fajny czas. I nawet jeśli się upiję (jeśli – dobre sobie) – to może jednak nie na smutno, co?

piątek, 13 sierpnia 2010

2 dni...

…i spadam. Będę leżała plackiem, chodziła po lesie, darła się na bandę hunów. Nie będę jadła prażynek, bo Kate z Who zabroniły kupować – bywa, może to sprawi, że te 3 kilogramy pójdą się wypasać?

Diabołowi zostawiam listę daily questów – ciekawam ilu podoła. Zapiera się wołami, że będzie pilnie realizował, ale już ja tam wiem swoje. Jako ostatnie napisalam „Przed naszym powrotem posprzątać iście kawalerski bajzel, bo mnie w progu szlag trafi”. Tia, wiara niby czyni cuda, góry przenosi, ale czy wyrzuci też śmieci i uprzątnie trochę Helpland?

Jutro podwójny ślub. Pierwszy Jednej Takiej, co ją znam lata i generalnie… ekhm… mama poznała ją z obecnym narzeczonym i mama powiedziała mu w night clubie, gdzie siedział samotny przy stoliku „może pan zatańczy z moją córką?” – no i tak dotańczyli aż do ślubu. Daj im bloże. Drugi Zadziora. Cieszę się, że moja ślubna kieca na coś się jeszcze przydała i Zadzior zrobi w tym swoim Jaśle furorę – albo przyprawi parę osób o zawał. Wygląda bosko, nawet Diabołowi podobają się Jej ramiona w tym gorsecie (ubiję gada). Daj Jej bloże też, a co mi tam.

Droga Kate, Iwo, Who i reszto pijoków – doceńcie maupy fakt, że wstaję jutro nieprzyzwoicie wcześnie, budzę resztą Rodzinki i jedziemy na jeżyny (profilaktycznie w kaloszach). Konkurs na pomnik ku chwale ogłoszę po powrocie z lasu, chyba, że mnie jakieś napotkane boa udusi czy cuś. Peany pochwalne możecie słać już teraz via SMS. Czekam.

Lampy do sypialni przyjechały z Tunezji wraz z Kuzynką Brukselką. Tym sposobem, brakuje mi tylko okiennych szmat. Przy dobrych wiatrach (btw zjadłabym dobrej grochówy, takiej, że łycha staje) jeszcze w tym roku dam radę. A potem upatrzona rzeźba i wazony dwa i sypialnia w stylu Morocco będzie gotowa. Wymarzyłam ją sobie, potem miałam Plan, potem plan padł na ryj, a teraz? spełniło się. Może jesdnak da się zaplanować marzenie?

Zasysam Koontza. I martwię się, bo mi na Juchy zostały trzy książki raptem. Repertuar mam też inny, ale czy mi się chce? Po tej całej karuzeli jaka mi się tu uskutecznia doprawdy biografia Joanny d’Arc to nie jest to, co Cleosie lubią najbardziej (chociaż biografie uwielbiam pasjami). Odmóżdżam się, pochałaniam krwawe jatki na pęczki i ciągle mi mało. Głupieję na starość? (Smok w takim moemncie natychmiast by zaprzeczył „nie jesteś mamo stara” – kocham Ją za to, serio serio).

Namalowałam Tulisiowi dżunglę, bo biedak napierniczał w ściany terrarium myśląc, że tam dalej da się przejść. No to mu uskuteczniłam chaszcze z zaroślami, żeby go pozbawić złudzeń. Diaboł ma zamontować pod naszą nieobecność. A w głowie kolejny obraz, który będzie musiał poczekać. Owszem rozpatrywałam możliwość wciśnięcia do Srebrnej Szczały sztalug i kartonów i farb i reszty, ale po pierwsze wrażliwa psychika Kate mogłaby tego nie unieść, a po drugie czy mi się chce? Obraz nie zając… a ja będę  leżała plackiem, chodziła po lesie, darła się na bandę hunów

sobota, 7 sierpnia 2010

Z narażeniem życia...

…zbieram te jeżyny cholera.
Spotkanie z

żmija

wcale nie było miłe. Blogu dzięki za różowe kalosze w kratkę. Spinkalałam szybciutko i jakże rączo.

Za to pierwszy w tym sezonie słoik soku się robi.

piątek, 6 sierpnia 2010

Jarunia na...

…zaprzysiężeniu nie było. Komentator na TVN24 stwierdził, że to była polityczna manifestacja. Dla mnie to była wyjątkowo osobista manifestacja, kiedy to urażony drób zadarł dzioba, odwrócił kuper i poszedł w pizdu obrażony na cały świat. Tym bardziej, że potem przyszedł sobie zagłosować – na pewno przeciwko. I o co się obraził? Że teraz będziemy mieć prezydenta, który w towarzystwie kompanii honorowej nie wygląda jak karzeł i nie sięga żołnierzom odrobinkę ponad pas? Ja wiem, że prezencja nie jest najistotniejsza. Biorąc pod uwagę reprezentacyjną raczej rolę prezydenta liczy się klasa. Drób pokazał swoją dzisiaj, albo raczej jej brak. Wynika z tego, że drób ma jaja w rozmiarze XS. Żałosne. I dobrze, że nie będzie nikogo reprezentował poza drobiowymi pisiorami.

Już wiem dlaczego nie oglądam telewizji.

środa, 4 sierpnia 2010

11 dni...

…to go.

W łazience prawie koniec.

W ramach posiadania Zygfryda Przytulaczka zrobiłam fakultet ze zwierzęcego manicure i pedicure. Koty mam opanowane już, jakby ktoś posiadał na stanie i miał potrzebę tipsów czy coś to ja się polecam. Przyszedł czas na żółwie. Aktualne menu: sałata, mlecze, jabłka. Żółwi catering dostarcza codziennie zieloniuniutkie mleczyki nieobsikane z ogrodu własnego. W planie przetestowanie marchewki. Jeszcze jakieś pomysły? Jeden Wujek Zygfryda przytaszczył mi dziś kamień, pytając z troską w oczach czy jest wystarczająco duży i wystarczająco płaski:)

Na „Smakoszu” wczoraj zasnęłam. Coś mi się nawet śniło, ale nie było to nic proroczego. Jak będę miała sen proroczy to sobie na wszelki wypadek usiądę, po co się mam przewracać z hukiem.

Ja nie wiem doprawdy skąd mi się te myśli biorą, ale po myślotokach dochodzę do wniosku, że powinnam jakieś prochy brać na niemyślenie czy cuś. Skądinąd wychodzą mi całkiem przyzwoite rzeczy, niekoniecznie nadające się do publikacji, za to takie, które zostawiają ślad. Taki głęboki słoneczny ślad.

A oprócz tego Grabarka mnie natycha do refleksji. I naszła mnie taka, że poprzednio po 3 latach to już było średnio fajnie, tylko ja byłam naiwna kretynka. A teraz? Teraz po 3 latach jest tak jak w pierwszym miesiącu – ten sam błysk, ta sama iskra, tylko wiemy o sobie znacznie więcej i patrząc na siebie widzimy się lepiej. Prawdziwiej może – i niczego to nie zmienia. Znowu jestem naiwna? Czy może teraz to jest To?

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Do urlopu...

…13 dni.

Wieczorne rozmowy z Diabołem przynoszą ustalenia najdziwniejszych, najdzikszych kwestii. Doprawdy nie wiem, czy dla własnego zdrowia psychicznego nie powinnam chodzić spać JESZCZE wcześniej.

Plan na dziś napięty, głównie kaflami pochłonięty – do oporu…

niedziela, 1 sierpnia 2010

Nie wiem jak to się...

…dzieje, ale najwięcej kosztują zawsze zwierzęta, które dostajemy za darmo:) Darmowy kot od Iwy pochłonął znaczną część miesięcznego budżetu, za to kamień w pęcherzu miał cudny i wielki.

Tym razem moja najdroższe, ukochane, najwspanialsze Przyjaciółki (niech Je piekło pochłonie, będą miały raj:) ) znalazły żółwia, kiedy wybrały się na rowerową przejażdżkę. I jakżeby inaczej zadzwoniły czy z Diabołem nie chcemy żółwia. A my – matoły koncertowe oczywiście chcemy – dla Smoka na urodziny. Gratisowy żółw okazał się być żółwiem stepowym Testudo horsfieldii, aktualnie najdroższym żółwiem w naszym domu (blogu dzięki, że jednym). Od matek chrzestnych otrzymał dźwięcznie brzmiące imię Zygfryd, ale i tak pewnie Smok przechci go na Przytulaczka. Iwa obiecała mu uszyć milusi kubraczek, Grabarka została nadwornym cateringiem żółwiowym dostarczającym trawy, mlecze i koniczyny nieobsikane przez psy, terrarium stoi i się grzeje. Cud.

Zapotrzebowanie na znalezione zwierzęta zostało wykonane w 100%. Ewentualnie jakby komuś kanarek wpadł do mieszkania przez okno, to ja się jeszcze piszę…

:))) Dzięki Kobitki, mam nadzieję, że Przytulaczek przeżyje stresy i ucieszy Smoka:)

sobota, 31 lipca 2010

Jaki Diaboł...

…taki Smok. Kupowanie butów z nimi wygląda tak samo. Poszliśmy po czarne i granatowe, wróciliśmy z czarnymi i szarymi:)

piątek, 30 lipca 2010

Obserwując niektóre...

…dzieci, o przepraszam – bachory dochodzę do wniosku, że czasem metoda „przywiązać na smyczy do drzewa, stanąć w oddaleniu i przy każdym okrążeniu, jak będzie biegać jak porąbane lać laciem po łbie” jest jedyną słuszną. Mam takie pasożyty w okolicy rodziny, znajomych i przyjaciół królika. I ja nie mówię wcale, że dziecko ma siedzieć w kąciku i trzy godziny bawić się woreczkiem foliowym, jak jeden taki Drożdż w dzieciństwie – wcale nie. Ale jak słyszę, że dziecko po trzech dnaich bez rodziców zaczęło rzucać w babcię kamieniami, a babcia na to nic, bo „to było podłoże emocjonalne takiego zachowania”, to mi się maczuga w kieszeni prostuje. Hesus, a potem się dziwimy, że uczniowie wkładają nauczycielowi kosz na śmieci na głowę, albo kopią koleżankę do utraty przytomności, a w przypadku szlabanu na internet walą mamunię tasakiem w czaszkę – emocjonalnie oczywiście.

czwartek, 29 lipca 2010

Do urlopu...

…17 dni. Zmęczyłam się jakoś tak. Czemu tu się dziwić jednak, skoro najpierw zaliczyłam Liroja, potem Oszołoma, potem Ciotuchnę od Brukselki, potem Dużego. Pierwszy sprzedał mi lakier do drzwi, które w ramach relaksu będę jutro malowała. Drugi cały bagażnik zakupów w tym gigantyczną donicę, do której już przesadziłam palmę z łazienki. Trzecia dała obiad z marchewką z groszkiem, której nie lubię i ciasto dla Diaboła. Duży nic nie dał, za to ucieszył się z ciasta od Ciotuchny i gazety. Life. Zaprawiłam bunclok ogórasów jeszcze, o. Zrobiłabym cośtam może, ale w sumie po co.

Na weekend plany takie, że najpierw idziemy z Diabołem na buty. Widziałam w biegu do banku zajedwabiste sandały – granatowe na gigantycznej szpilce (notkę sponsoruje przymiotnik: gigantyczny). Diaboła zabieram w celu dyscyplinowania mnie. Bo jak ostatnio poszłam ze Smokiem po brązowe szpilki, to wróciłam z brązowymi i owszem oraz czerwonymi w bonusie. No ktoś musi mnie pilnować jednym słowem, bo  te wszystkie przeceny, i te wszystkie szpileczki, i te wszystkie o mój bloże. Bo ja tak w ogóle to potrzebuję jedne czarne do spódnic, jedne granatowe jeszcze nie wiem jakie (może te sandały jednak, cholera) i jedne sobie wymyśliłam, że nie wiem jakie sobie wymyśliłam – czekam na natchnienie.
A potem, po kafelkowaniu i malowaniu i w ogóle idziemy na balety. W myśl zasady „wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni…” Będzie się działo…

poniedziałek, 26 lipca 2010

Najpierw w trasie...

…okazało się, że Kate świadczy usługi także na odległość, ale tylko w miastach, których topografię zna. Cóż.
Potem postanowiliśmy założyć portal www.adoptujbabcie.pl w celu znalezienia domów dla samotnych babć oraz babć dla odczuwających braki babć własnych. Cel szczytny.

Potem wyszło na jaw,, że Diaboł rozwija się a nie cofa i nie zamienił cnoty na wadę – nadal zatrzymuje się natychmaist, w dowolnym miejscu. Również na stację benzynową w celu sikać zjeżdża w jednej chwili, nawet jeśli kierunkowskaz w ostatnim momencie włącza czym przyprawia o zawał pozostałych użytkowaników dróg wrocławskich.

Ujawniła się również cudna cecha, mianowicie czytamy z Kate synchronicznie. Cwiczenia odbywałyśmy na wroclawskich billboardach. Diaboł skomentował to następująco:
Kate, Cleos: Jeeeee, czytamy synchronicznie!!!
Diaboł: Wy często próbujecie mówić synchronicznie, tyle tylko, że każda z was mówi co innego.
Święta prawda.

Potem było dużo wina, wrzaskliwe konwersacje, okreopne zachowania. Osiedle poznało drugie, równoległe życie Who. Bywa.

Diaboł robił za męża. Dodajmy, że robił z wyczuciem, delikatnie, subtelnie i z klasą. Jezusienazareński jak mi brakuje jakiegoś tajemnego stękacza telefonicznego. Móglby mnie wtedy Diaboł uratować, a tak wał, Whoever ratował. Ubolewamy, pan już chywa więcej nie zadzwoni powalony głosem, obrazem sytuacji i w ogóle rozpaczą, że u Who o 23.18 w sobotę przebywa jakiś samiec.

Dokonałam oklejenia szafy, które to oklejenie przyprawiło mnie o drżenie rozkoszy i orgazmiczną przyjemność. Uwielbiam robić takie rzeczy. Jakby ktoś miał coś do oklejenia to ja się polecam. Podobno mi nawet wyszło.

W tak zwanym międzyczasie Who karmiła nas takimi ilościami żarcia, że jak po zastawieniu stołu śniadaniem, zapytała czy „dżem wam przynieść może?”, to myślałam, że na samą wizualizację dżemu pęknę wszędzie i na amen. Matkokochano jak Ona karmi! Jakby ktoś był niedożywiony, to niech się zaprzyjaźni z Who – minie mu jak ręką odjął.

Pół niedzielnego poranku przesiedziałyśmy przed TV oglądając z rozdziawinymi gębami Wróża Macieja, Aggę Soyalę i Wróża Oszo, który to wróż czytałw myślach przez telefon. Jak skomentowała Kate „Dzwonisz i milczysz a on wszystko wie”. Tia. Zatem my, w chwili desperacji albo innego amoku też otworzymy sobie taka tele-srele „U Trzech Wiedżm” – damy radę. Skoro Agga nie wiedziała czy nakręcą trzeciączęść „Killera” to tylko w nas nadzieja narodu. Bosz, ludzie to debile doprawdy naprawdę.

Osiągnięciem weekendu było znalezienie określenia na wszystkie podłe ^&^%$$#@$, które nas doprowadzają do wścieklicy z róznych przyczyn. I tak proszzzzz Państwa, ukulała nam się…….!!!!

„obła suka rozwielitka”,  czasem na potrzeby jednego egzemplarza „drożdżowa.” Pięknie, czyż nie?

Być może coś pominęłam, ale w końcu od czego mam Je i komentarze?:)

I co?

Napisałam notkę i ją wcięło!!!!!!!!!!!

piątek, 23 lipca 2010

Naszła mię wczoraj...

…myśl taka, być może przez ten upał, nie mogę tego wykluczyć. Mianowicie. Są ludzie, którzy całe życie maskują się, udają kogoś kim nie są, wyolbrzymiają swoje problemy po to, żeby wydawać się twardzielem pt.: „jak to sobie z tym poradziłem/łam”, pozują na życiowych killerów. A potem przychodzi problem fucktyczny i okazuje się, że zachowują się jak skrzyżowanie dupy w kraglu z królewną jęczybułą, nie dają rady, załamują się absolutnie i do końca. Do takich życiowych pozerów natychmiast, nieodwracalnie, szybciej niż ustawa przewiduje tracę szacunek.
Jak się robi za twardziela, to się potem trzeba zaprzeć jak świnia w marasie (by Iwa) i dać radę. A jak nie, to nie trzeba było wciskać narodowi kitu i robić bliskich w bamboochę, że takim się jest problemogromcą.
Wniosek z tego jest taki, że cenię sobie umiejętność przyznania się do własnej słabości/nieporadności/kryzysu i nienawidzę kłamstwa. A w okolicy kręci się prau takich krętaczy i z dziką przyjemnością oczekuję chwili, aż im się misiom puchatym nóżka powinie… i jak nie piergolną! Posłucham trzasku łamanych kości z dziką przyjemnością.

wtorek, 20 lipca 2010

Krople deszczu na skórze...

…książka czytana na balkonie i zasłuchanie w nuty. W słuchawce telefonu pytanie „Cleoś, kupić wino?” Prędzej czy później, po wszystkich życiowych  burzach, po uczuciowej suszy, po sercowej zawierusze każdy trafia na swoją drugą połówkę pomarańczy… I wtedy krople deszczu na skórze, jak pieszczota, wiatr we włosach jak ukochane palce – wszystko jest Nami.

sobota, 17 lipca 2010

Dobrze, że wstałam...

…o 7.40 w celu zrobienia chili i umycia okien, bo o 8.09 zadzwoniła MJ:
MJ: Popatrzyłam właśnie na zegarek, ale ty już pewnie w pracy jesteś.
Cleos: Mamuś, dzisiaj jest sobota…
MJ: O !#@!$#%&@#@ faktycznie.

Cała Ona. To idę kulać zupkę, bo plan dnia mam napięty.

APDEJT:
Umyłam okna z widokiem na Narnię i te w sypialni. Niech mnie ktoś szpadlem dobije. Sauna mi niepotrzebna. Zapowiedziałam już Diabołowi, że jak następnym razem wpadnę na taki twórczy pomysł 40 stopni + mycie okien, to niech mnie zwiąże i uprawia co chce, może być sadystyczne zastosowanie piórka mewiego. Kretynka.

Namalowałam sobie też obraz i zrobiłam dobry uczynek. Już słyszę, jak skrzypią bramy w niebiesiech. Jeszcze się nie wybieram, chociaż temperatura w salonie aktualnie 27,2.

Diaboł był uprzejmy wydalić się z domu w celu upicia w męskiem (ekhe powiedzmy, że to męscy faceci są) towarzystwie. Niech ma, za to obiecał mi balety za dwa tygodnie.

A propos „męscy”. Smok wyjeżdżał nad morze. Zatem ja słaba i nieporadna niewiasta, poprosiłam Diaboła, żeby mi torbę  podróżną dzieciową stachał na dół do Wiśni.
Smok: Mamo, a czemu Diaboł bierze tą torbę?
Cleos: Bo jest ciężka, a my jesteśmy wątłe niewiasty, albo przynajmniej staramy się za takie uchodzić.
Smok: Nooooo. A Diaboł to jest taki MACHOzaur…

Tia.

środa, 14 lipca 2010

Do urlopu...

…jeszcze 31 dni. Oczekuję niecierpliwie.

Chyba normalnie dziś w akcie desperacji walnę se ten obraz, co go mam w głowie od trzech tygodni. Na ochłodę se walnę.

A może filmik jakiś?

A może książka na balkonie?

Jak patrzę na te lilie w jadalni to mi normalnie serce rośnie.

wtorek, 13 lipca 2010

Nastepne auto...

…będzie z klimą.
W lodówce resztka wędzonego węgorza, w glinianym garnku ogóreczki małosolne, na kuchence bób. Mnią. Na stole w jadalni lelije w nowym wazonie. Wąch. Aklimatyzacja pourlopowa przebiega bezboleśnie.

Czasem się śmieję, czasem prycham jak kotka, czasem drapię się w głowę nad własną ówczesną ciemnotą czy też zaczej zaćmieniem. Nic to.

Pourlopowo odkryłam nowe diabołowe cechy, które przyprawiają mnie o radosne drżenie serca i wątroby:
- prowadząc samochód na hasło „stój” zatrzymuje się od razu, nie pyta „a o so chosi, a po co, a dlaczego”, staje czy wolno czy nie wolno natychmiast w celu zwymiotować dziecko, zrobić zdjęcie, rozprostować nogi,
- łazi po tych samych straganach pierdylion razy i nie jęczy,
- nie instaluje parawanu przy pomocy drąga niesionego przez Cleosię, tylko tymi ręcami,
- nie przeszkadza Mu piasek na kocu,
- nie kwęka jak trzeba Cleosię naoliwić na plaży tylko oliwi tak, że MRRRRAAAUUUU,
- nie jest za poważny na balety wieczorową porą, w ogrodzie, do disco polo.
Coś bym jeszcze pewnie sobie przypomniała, ale w sumie co się będę publicznie zachwycać. Jeszcze mi kto powie, że mam zaćmienie:)

Chciałabym na żywca zobaczyć fizjognomię Gabsa. Jakoś mi tak przypadła kobieta do serca i trzustki (wątrobę mam zajętą drganiami diabołowymi). Tylko czy nam kiedyś będzie po drodze do siebie?

czwartek, 24 czerwca 2010

No to ja Państwa...

…niniejszym żegnam oschle.
Jutro mogę nie mieć czasu.
Zamierzam się relaksować, potem zrobić kanapki, potem się przespać chwilę, a potem wyjechać.

A potem się byczyć niezależnie od pogody. A jak.

Bilans przedurlopowy:
torby spakowane,
zakupy zrobione,
rozmowe odbyte,
18 obrazów czeka na jeszcze 5 i będzie wystawa,
niebo błękitne (przypominam, że jest 20.17)

Jest cudnie. I miałam taki fajny cytat z Koontza, ale mi się gdzieś zapodział. O wściekłości był. Piękny i jakże mi bliski.

Moi Drodzy proszzzzz sp…iętralać – idę na urlop:)

niedziela, 20 czerwca 2010

Jak tak dalej...

…pójdzie, to do grudnia będę miała wystarczająco dużo obrazów. Powinnam być wdzięczna Drożdżowi za natchnienie? Być może. Kate twierdzi, że mi wyszło i ujście dla emocji się znalazło. Opadam. Niekoniecznie na dno.

Do urlopu jeszcze pięć dni. Prognoza pogody jest do chrzanu, ale czy doprawdy trzeba mieć upał 50stopniowy, żeby się dobrze bawić? Czy nie wystarczy towarzystwo osób, które się kocha i które kochają. Wystarczy.

Spłodziłam jeszcze trochę zjadliwych komentarzy na temat Drożdża, ale sobie daruję. Zainteresowani dowiedzą się u źródła, a tu pozostanie słonecznie. Nie będę sobie zaśmiecać okolicy:)

środa, 16 czerwca 2010

Wy nie wiecie...

…a ja wiem,
co od dziś mogem zrobić sem:)

Matkokochanomojo! Jaki komfort i szał.

A do tego to drzewo, co miało czekać to się doczekało, bo Diaboł wczoraj mówił nieparlamentarnie do bidetu, co to go montował i nie miałam co z sobą zrobić.

Umyłam Wiśnię, mam truskawki, zmieniam stan skupienia i skupiam się na opcjach i możliwościach. Pierdylion opcji mi się kłebi, posyłam SMSy, prowadze półgodzinne rozmowy – wszystko z bardzo dobrym skutkiem.

I zamierzam zrobić porządek w gabinecie. Myślę sobie, że jak już zniosę dwa komplety opon do piwnicy, to mi nieco power minie. I klatkę. I ciuchy smocze w kartonach.

Dobry księgowy do porady pilnie potrzebny:) O, to tak w ramach knucia podłych planów.

niedziela, 13 czerwca 2010

Książka...

…, teatr, pyszne żarełko. Czegoś mi jeszcze trzeba?

A… no i jedna deklaracja baaaardzo istotna. Dobry dzień to był/jest.

APDEJT:
Pójść do teatru, majestatycznie spaść w przerwie ze schodów, rżeć z siebie cały drugi akt – otóż proszę Państwa jest przepis na udany wieczór. A żebyście wiedzieli, jak Diaboł gnał mnie łapać! Nie zdążył:)

sobota, 12 czerwca 2010

A po nocy...

…przychodzi dzień…

W tym słońcu i upale jest mi doskonale. Tfu zrymowało mi się niechcący. Spaliłam ramiona na firmowym pikniku. Dostałam wkurwu wszechczasów, ale przeszedł był, bo w końcu pracuję z fątastycznymi ludźmi również więc sobie ich cenię. I okazuje się, że mają błogosławiony wpływ.

A po burzy spokój…

Pięknie jest. Zimowy krajobraz na sztalugach czeka na ciąg dalszy, ale jakoś mi tak nie po drodze chwilowo z ośniezonymi drzewami. Niech czeka.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Who mnie skłania...

…do refleksji. Do zastanowienia. Nie, nie obrażam się. Nie, nie uważam, że bredzi. Zastanawiam się nad każdym słowem na tych 10 czy tam 12 stronach. Jutro siądę i odpiszę. Zdefiniowałam o co mi chodzi. Rozwiązałam najbardziej palący problem. Jakoś nad tym panuję.

(cała noc śniły mi się trupy w bagażnikach samochodów, policyjne blokady pod pracą, krew wyciekająca z wnętrza auta – ktoś się pokusi o interpretację?)

Tak, umiejętność rozmowy to Sztuka. Właśnie Wąż przyznał w rozmowie telefonicznej, że tak, być może powinien iść na kurs komunikowania się, ale z Panią z banku dogadać się nie potrafi. No bo jak *&^%$$ wyskakujesz z tonem wyższości i pt: co ty mi tu śmieciu bankowy będziesz, to ja się nie dziwię, że się Pani najeża.

Byłam tylko lekko niemiła. Odrobinę. Na tyle, żeby dopieścić moje sączące niechęć skorpionie ja.

A ponieważ dochodzimy z MJ do tych samych wniosków, to mnie wyszczupla. Ona co prawda dałaby spokój, życzyła szczęścia i wszelkiej pomyślności na nowej drodze życia, ale ja jakoś nie bardzo. Mam parę życzeń kierowanych intensywnie przy okazji zdmuchiwania urodzinowych świeczek, czy opowieści wigilijnej i one się sprawdzą, ja to wiem.

Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego (i nie mam tu tylko na myśli Węża zwanego też Drożdżem, o jakże to pasuje do jego nadwagi i brzucha a la połknąłem dużą piłkę lekarską – powodzi mu się bez żony najwidoczniej), że narastająca frustracja rodzi agresję. W różnej formie. Z Grabarką snujemy plany zakopania żywcem. Osobiście wolę bardziej wyrachowane działanie. Zaczynam jak lokomotywa Tuwima, najpierw powoli…

I jeszcze szczeniak mi się śnił. Suka dobremana, cała czarna. Znaleziona w koszyku a la wielkanocna święconka, na schodach utworzonych z korzeni drzew porastających  wzgórze. Cudnie.

Pomalutku, powolutku układa się puzzel, po puzzelku. Wszystko. No przecież JA nie dam rady?

piątek, 4 czerwca 2010

Na malkontentów...

…reaguję uczuleniowo. Zatem powinnam przestać odwiedzać Rodziców. Z różnych przyczyn, głównie uczuciowych nie jest to możliwe, nad czym po dłuższym przebywaniu ubolewam. Bo jakbym wzięła jakiś ciężki przedmiot i pierdyknęła Dużemu między oczy, to by Mu się od razu światopogląd nastawił na tor właściwy. Przykład?

1. Dzwonię uradowana, że zrobiliśmy garderobę, że przeniosłam ciuchy, że mam nareszcie wielgachne miejsce na wszystko i odgruzowane znowu    kartony.
   Odpowiedź: Nie macie salonu, nie ma u was gdzie usiąść. Po co Ci najpeirw garderoba, trzeba było kupić kanapę.

2. Duży kupił pralkę i zmywarkę. Od lat truł, że zmywarka boska rzecz, oraz pralka ładowana od góry, z Jego kręgosłupem to błogosławieństwo.    Wycyrklował kasę, MJ wybrała.
   Problem: Sklep instalatorski dziś zamknięty, na wuj mu ta pralka skoro nie może jakiegoś kraniku do podlączenia kupić, czemu MJ nie może,    czemu się nie zna, komu On idiota (cytuję) chciał dobrze zrobić. Na wuj mu ta pralka.

3. Mówię, że wanna osadzona, że ściany skończone w łazience.
   Odpowiedź: Wy nigdy nie skończycie tego remontu. A potem nie będę w stanie tego obrobić, żeby czysto było.

4. MJ kupiła stół do salonu. Rozmiarem i kształtem identyczny z poprzednim. Blat jest inny. Stół stoi dokładnie w tym samym miejscu.
   Problem: Blat pochyla się w jedną stronę, poziomicą sprawdzić i do dupy jest.
   Tego, że wstając z kanapy łapie za ten blat i uwala na nim ciężar 87 kilogramów, więc owszem ma sięprawo blat pochylać, jakoś nie    odnotował.

5. MJ na obiad zrobiła łazanki.
   Problem: Spróbował. Mało słone. Zostały posolone. Za słone. „No ja nie wiem jak ty solisz, ale dla NAS to jest za słone.”

Mogłabym tak wymieniać całymi dniami. Wiecznie wszystko Mu się nie podoba, nie daje innym cieszyć się pierdołami, bo po co ktoś ma być zadowolony, skoro On nie jest. Dzisiaj MJ wyszła z pokoju, ja zostałam:
Cleos: Nie wrzeszcz tak.
Duży: Na siebie wrzeszczę.
Cleos: To idź sobie stań przed lustrem i drzwi do sypialni zamknij. W końcu to Ty chciałeś pralkę i zmywarkę, to o co chodzi. Ja bym Diabołowi tez kraniku nie kupiła, bo się na tym nie znam. Zawiozę Cię do Obi.
Duży: Nie chcę.

Miałam pod ręką ciężki atlas i tylko siłą woli powstrzymałam się przed pieprznięciem nim jeśli nie w ojcowską potylicę, to w ten nowy stół. Może by się blat przekrzywił we właściwą stronę.

Podziwiam MJ. Nie wytrzymałabym z gadem dwóch dni.

czwartek, 3 czerwca 2010

Na obiad...

…kurczak po chińsku z ryżem. Mnią. Nienawidzę wymyślania menu. Dlatego też jeden pomysł dała MJ a drugi ustalili sobie Diaboł ze Smokiem. Negocjacje pomiędzy spagetti a schabikiem trwały chwilę. Nie były zbyt zacięte, Smoka przekonało masełko do ziemniaczków. Smakosz kurdebele.

Niespecjalnie przepadam za byciem gospodynią domową. To mi trochę zatruwa radość długich weekendów, bo długie oznaczają więcej gotowania. Nie lubię, chociaż po latach okazało się, że umiem, że wystarczy mi tylko nie mówić W KTÓRĄ STRONĘ należy mieszać sos i jakoś samo wychodzi. A do tego (a jak nieskromnie dodam), że okazuje się,  że chyba nawet smacznie wychodzi, skoro Rodzina się zachwyca i pieje. Cóż.
W sumie, jak się nad tym dobrze zastanowić, tylu rzeczy dowiedziałam się o sobie w ciągu ostatnich trzech lat, że chyba pobiłam rekord lat poprzednich. Dużo wiem, ale ciągle odkrywam coś nowego. I cóż, okazuje się, że to prawda, że kto się nie rozwija ten się cofa, czy tam, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Daleko mi do obory oraz zacofania (mam nadzieję).

Niezadowolenie z ogromu obiadów do zrobienia  zmniejsza zima… na obrazie. Lodowy krajobraz w tonacji szaro-blue. Jakoś tak mi właśnie jest w środku. Jeszcze trochę.

APDEJT SKLEROTYCZNY:
Bo mi się zapomniało na amen, a musze odnotować, gdyż to tak bardzo, ach tak bardzo pasuje do nas – Wiedźm.
Zawiozłam wczoraj MJ na zakupy. Spędziłam z Nią sporo ponad godzinę w hipermarkecie. Cierpliwość straciłam jakieś pierdylion razy. Ale między makaronem a przyprawami rozwaliła mnie podczas rozmowy i dygresji tekstem:
MJ: Nie gadaj, tylko mów.
Zaśmiewałyśmy się wcale nie cicho przez minutę chyba. A ludzie dziwnie na nas patrzyli. Dziwni ci ludzie, doprawdy:)