licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

piątek, 30 maja 2008

Patrzyłam dumna...

…lekko zaszklonymi łzami oczyma, jak stoi w
tej swojej ulubionej spódniczce i recytuje wierszyki, kłaniając się uprzednio z
dygnięciem. Jak śpiewa piosenkę o łące i biedronce, jak tańczy, jak pierwszy
raz w swoim życiu występuje przed publicznością. A Ona siedziała wyprostowana
jak struna i uśmiechała się do mnie porozumiewawczo, jakby chciała powiedzieć
„Luzik,, mamo, dam radę.”  Dała radę
doskonale… Mój najsłoneczniejszy ze Smoków.

A potem pojechałyśmy 
z Iwą na spacer, gdzie słońce, lody, zdjęcia w trawie, gęś z ipi, konik
bez imienia, bolące stopy, karuzela, wspomnienia różne. Smok się wybiegał, Iwa
zaczerpnęła haust  kontaktu z przyrodą, a
ja hmmmm… trudno mimo wszystko mówić o relaksie, ale oderwałam się na chwilę.

Mam sandały składające się z dwóch pasków. Mam je trzeci
sezon. Znowu mnie otarły. Tymi paskami cholernymi.  AŁAAAA.

Podjęta i wypowiedziana głośno decyzja z jednej strony
ułatwia życie, a z drugiej pogarsza komfort przebywania z. Nie, nie
spodziewałam się niczego innego, nie nie oczekiwałam dalszych wyrazów miłości i
tak, pomalutku sarkazm i ironia mijają, w ich miejsce przychodzą rozmowy o tym,
kto zajmie się psem, kiedy do notariusza i inne takie.  Prościej mimo wszystko  rozmawiać, kiedy nie trzeba się już
oszukiwać.  Teraz szukam, czytam,
dowiaduję się, jak przygotować Smoka do tego, co ma nastąpić. Bo ja dam radę,
niezależnie od trudności czasowo-logistycznych, niezależnie od  zmęczenia materiału i pierdyliona innych „niezależnie”,
które nakładając się na siebie tworzą labirynt 
pogmatwany tak, że najchętniej usiadłoby się pod jego ścianą i czekało
na cud. Ja dam radę, ale Ona? Jak Ją uchronić od tego, co nieuniknione? Jak Jej
powiedzieć? Jak…

„Wierzyłbym tylko w Boga, który by tańczyć potrafił (…)
Nauczyłem się chodzić: odtąd biegam. Nauczyłem się latać: odtąd nie potrzebuję
popchnięcia, by z miejsca ruszyć. Teraz lekki jestem, teraz bujam, teraz widzę
siebie przed sobą, teraz tańczy Bóg jakiś przeze mnie.”

Fryderyk Nietzsche „Tako rzecze Zaratustra”

…oraz mam ochotę na truskawki…

 

wtorek, 27 maja 2008

Z samego rana...

…laurka. Z wyklejonymi z guzików trzema kwiatkami i „”Kocham cię mamo, to babcia pisała, wiesz? bo ja jeszcze nie umiem”. Wiem. Potem, po powrocie do domu kwiatki i „Wszystkiego najlepszego z okazji dnia mamusi, mamo. Jesteś najlepszą mamą i kocham cię najbaldziej na świecie” oraz „popatrz czego się nauczyłam: LWA, LWA, słyszysz, nauczyłam się mówić LWA”. Tak, mądra dziewczynka. Wieczorem przed snem piosenka „Mamo, chodź ze mną na łąkę, chcę ci pokazać czerwoną biedlonkę” i rzut w moje ramiona. Śmieję się przez łzy szczęścia, bo to Ona, mój ósmy cud świata, śpiewa, a za chwilę samokrytycznie mówi „nie pamiętam co było dalej, ale sobie przypomnę”. Oczywiście, że tak.

W tym całym kołowrotku Ona jest jak promyk słońca. Rozgrzewa głupią miną, uśmiechem, przytuleniem, biegiem przez całe mieszkanie, żeby powiedzieć „kocham cię mamo”. Ciągle, od czterech lat, nie mogę się nadziwić, napatrzeć, nasłuchać…

niedziela, 25 maja 2008

Sobota...

…wędrowna…
Najpierw zakupy, na których drzemy się do siebie z Who przez całą długość sklepu, Kudłata i Klucha grają w berka między wieszakami, a On mi mówi „bierz te spodnie kochanie, gwarantuję ci, że schudniesz” i uśmiecha się diabelsko. No to biorę, chociaż parę miesięcy temu w życiu nie zdecydowałabym się na taki ryzykowny zakupowy krok – ale skoro mówi, że schudnę, to pewnie schudnę i bynajmniej psze Państwa nie zamierzam się głodzić, o co to to nie:) Jeszcze jakieś bluzeczki dla Smoka, żeby nie było, że wyrodna ze mnie maciora i gnamy dalej. Who klepać kotlety, my… ekhe w swoją stronę nazwijmy to oględnie. I tak owszem, wyciągnięcie Go na zakupy z Who świadczy o tym, że tęsknię za normalnością, za pierdołami z gatunku „patrz no kurde w tej spódnicy wyglądam jak beza” – w przymierzalni oraz takimi jak parzenie rano dwóch, a nie jednej kawy, jak poranne otwarcie oczu i zobaczenie diabła uśpionego, jak cokolwiek co robi się na codzień i co daje poczucie bliskości. Dobra, jestem niepoprawną romątyczką, czy tam blog wie kim, trudno, potrzeba mi tego jak powietrza
Konkluzja zakupowa pierwsza jest taka, że pojechałam po spódnice, a wyszłam z dwoma parami spodni, bluzką, T-shirtami oraz spódnicą, a jakże jak najbardziej, ale taką, w której mogę wyłącznie odgrywać rolę niegrzecznej uczennicy pt „niech mnie pan postawi do kąta” + białe podkolanówki. Tiaaa.
Konkluzja zakupowa druga jest taka, że wynalazłam bluzkę, przymierzyłam, podałam Who do przymierzenia i ta cholera wygląda w niej trzy razy lepiej niż ja. Więc kupiła. I w związku spożywczym będzie miała osiem razy większe branie niż obecnie ma, co dobrze wróży Jej boskim biodrom i reszcie. Przywdziała otóż Who tę bluzkę w domu, w celu prezentacji i pognała w podskokach do lustra i jak pragnę zdrowia wyglądała jakby miała jakies 23 lata. No serio, serio. Mam kurna oko i Who nie ma wyjścia musi kochać mnie za wynajdywanie takich perełek, nawet jeśli najpierw mówi „nie pozwól mi kupić nic różowego”, a potem wychodzi ze sklepu z 4 różowymi bluzkami, w tym jedną znalezioną przez mła, co to Jej miała pilnować.

Popołudnie, noc i poranek spędziłyśmy u Who. Błyskawiczne ciasto Who robi prawie dwie godziny, ale w międzyczasie porusza 345 tematów istotnych, więc jakby wiadomo, że nie da się jednocześnie wbijać jajek i rozmawiać o życiu. Ciasto wyszło wyśmienite, zeżarłyśmy całą formę do limoncelli i alkoholu zwanego przez Who „ciasteczkami”. Mniam. Zakończyłyśmy konwersacje o 02:27  zgodnym wnioskiem, że w większym towarzystwie ta rozmowa wyglądałaby pewnie zupełnie inaczej. Tak samo szczerze jak sądzę (bo nie mamy w zwyczaju owijać w bawełnę i piergolić od rzeczy), ale bardziej stonowanie, a to już nie to samo, nie w tym sęk i nie o to loto. Co nie zmienia faktu, że następnym razem mam nadzieję przyjechać już w pełnym składzie rodzinnym, walnąć się na leżaczek i niech dzieci tratują te bzy i piwonie whoeverowego małżonka, a my będziemy się rodzinnie byczyć i mieć to w nosie. Na pohybel mu!
W telefonie odezwała mi się „Oragne poczta głosowa po usłyszeniu sygnału…” itd. Więc zostawiłam tę wiadomość i poszłam spać przytulając się do pachnącego ciepłem Smoka… Obudziło mnie słońce na twarzy… Widać słońce jest we mnie wpisane:)))

piątek, 23 maja 2008

Niezmiennie...

…codziennie Smok mnie zadziwia hasłami…

- Mamo, a dlaczego Pan Jezus jak go zabili nie zdążył do szpitala?
- (nad książeczką z liczbami) No dobra krucafuks, jedziemy z tym koksem.
- A co było na świecie przed epoką lodowcową?
- Michałek to jest mój narzeczony, bo się w nim zakochałam.
- Dlaczego mamo nie rysujesz gołych panów?
- Z czego robi się wodę? (oraz z czego robi się wszystko inne, co tylko wpadnie Jej w oko)
- Dlaczego wczoraj mówiłaś że będzie jutro a dzisiaj jest dzisiaj?

Oraz temu podobny pierdyliard pytań i stwierdzeń. Momentami wymiękam, ale tylko momentami, w przeważającej części tłumię śmiech i poważnie konwersujemy na tematy „o życiu”:)))

APDEJT  chwilę temu:
- Dobrze, że mnie urodziłaś mamo.

No ba:)

APDEJT  znowu:
Siedzę na kanapie i czytam kryminał. Smok coś mówi, mówi, ja nie reaguję.
- Mamo, mamo słuchaj! Ziemia do mamy!

czwartek, 22 maja 2008

Miałam piękny...

…sen. Słoneczno-morski, pachnący solą i szczęściem, kiedy idąc brzegiem morza czuje się zimną wodę omywającą stopy i wiatr we włosach i promień słoneczny w oczach. I uścisk dłoni… Obudziłam się i w ostatniej chwili powstrzymałam od powiedzenia na głos „wiesz, śniłeś mi się”, bo nie miałam do kogo. Słowa poszły w  świat SMSem. Tymczasem ja od rana milczę, wyduszam z siebie pojedyncze słowa jak szczeknięcia  wściekłego psa i łatwo przychodzi mi tylko powiedzenie „kocham cię Smoku”, na co niezmiennie słyszę wykrzyczane w biegu za piłką „ja ciebie też mamusiu”. Spokój kończy się wraz ze snem, w którym mogę patrzeć do woli, aż do zobaczenia granatowego obłoczka nad głową, w którym mogę skupić się na grymasie twarzy, na ruchu ręką, na tembrze głosu. Spokój kończy się w sekundę po przebudzeniu i wracam do wpatrywania się w półki i myślenia jak to spakować, do rozpatrywania w kategoriach zabrać-zostawić, do dywagacji wojna czy pokój, do rozważań z gatunku jak to zrobić, żeby Smok nie ucierpiał i On miał to na co zasługuje, co chcę Mu dać. Jak wykroić czas, gdzie znaleźć odpowiedź na pytanie „czemu wujka nie będzie”, jak ominąć burzę na dźwięk tego pytania, jak pokonać strach być może irracjonalny, jak powstrzymać łzy złości na cholerne życie, któr znowu mówi mi „wiem, że  chcesz, ale ci nie pomogę”, jak sobie tłumaczyć, jak Jej wytłumaczyć, jak mówić i co, żeby stan rozstania z klasą utrzymał się do końca. Lawiruję między prawdą a delikatnością, żeby osiągnąć swój cel, balansuję na granicy dyplomacji i wywrzeszczenia prosto w oczy, że daj mi spokój, nie mów, nie bądź miły i nie udawaj teraz ojca doskonałego.  Otaczająca mnie rzeczywistość tego domu przestała mieć wymiar właściwy, zmieniła się w rzeczywistość do przeniesienia – logistyczno-zadaniową jak, kiedy, czym i czy dam rade sama wystarczająco szybko to spakować. Już nie ma innych myśli. Jeden zakątek umysłu poświecam jeszcze na utrzymywanie atmosfery na tyle normalnej, żeby Smok nie miał poczucia zmiany na gorsze, żeby odczuła jak najmniej, żeby nie zrobić Jej krzywdy. I zostaje jeszcze jedno miejsce w głowie na myślenie o tym, jak pogodzić to wszystko z chęcią przebywania, jak wyszarpać czas, żeby móc chwilę odetchnąć, żeby spędzić czas z Nim, żeby go miał jak najwięcej, żeby nie  było niedosytu… Na szczęście nie zostaje mi już ani kawałka wolnej myśli na zastanawianie się nad sobą. Zaciskam zęby i przeżywam kolejny dzień i tylko sekundę po przebudzeniu, kiedy nie mogę powiedzieć „dzień dobry” robi mi się tak jakoś parszywie…

wtorek, 20 maja 2008

Powoli...

…pomalutku, pomaleńku dojrzewam do decyzji o kolejnej zmianie. Chciałam poczekać, żeby nie wszystko na raz, chciałam dać sobie trochę oddechu, trochę spokoju chociaż – taką chwilkę na zatrzymanie się w miejscu i po prostu stanie bezmyślne w bezruchu – ale się widocznie nie da. Dzielenie ludzi na lepszych i gorszych, na wartych lepszego traktowania i tych, po których jeździ się jak po łysych kobyłach doprowadza mnie do szału. Bo tak, jestem bura suka, mściwa, wredna i bez serca, ale jak widzę taką niesprawiedliwość, to mi się włącza skrzyżowanie Robin Hooda z Janosikiem. I z Robo Copem na dodatek. A co! A do tego niekompetencja i wmawianie mi czegoś, czego nie zrobiłam, wtykanie w uszy słów, których nie było, przekręcanie obietnic i wysługiwanie się  mną na dwóch etatach, albo i na trzech, bo jeszcze sprzątaczka – za free. A do tego humory zależne od stanu zdrowia rodziny oraz ilości miesięcy wpisanych w kalendarz pod nazwą „nikogo nie przerżnąłem w tym wieku.” Hipokryzja, arogancja, chamstwo, granie na uczuciach i szowinistyczne teksty. Że niby mój profesjonalizm zależy od posiadania biustu. Oraz, że oooooch myyyyyy goooooood „papużki nierozłączki” – żal tyłek ściska. Oraz czepianie sie czegokolwiek, nawet jeśli nie ma się do czego przyczepić, tylko po to, żeby nie wysupłać zdechłej premii z portfela zasobnego w jakieś 20 dwusetek.
No, to zaciskam ząbki w uśmiechu pt: „profesjonalna sekretarka – asystentka managera”, który to uśmiech opanowałam na 5+ i z wyróżnieniem i szykuję się na wojnę. Chłodna klakulacja prowadzi do prostego wniosku, że cokolwiek nie powiem i tak istnieje prawdopodobieństwo, że będę musiała szukać nowej pracy. Więc zamierzam powiedzieć wszystko. A potem niech się dzieje co chce! Nie będzie mnie ( i reszty też nie) jakiś wsiowy Carrington traktował jak śmieci.

niedziela, 18 maja 2008

Dzisiejszą notkę...

…sponsoruje hasło „JESTEŚMY NAJBOSKIEJSZE!!!”

Pojechałyśmy ze Smokiem na naszą łączkę w celu opalowywania ciał. Stoimy na światłach, na pasie obok zielone Kawasaki dosiadane przez Pana.
Smok: PUK PUK (w szybę)
Pan: (odwraca się)
S: (macha łapkami i się cieszy)
P: (podnosi szybkę i się uśmiecha) WRZZZZZZZZZZZZZZZZZIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII (gazuje jak oszalały)
S: (macha dalej)
P: (odjeżdża na jednym kole)
S: (z uśmiechem) Ten pan mnie chyba lubi.

No ba. Tak czterolatki wyrywają Panów Na Szlifierkach. Po kim Ona to ma, to ja doprawdy nie wiem, ale jak mi przyprowadzi do domu takiego typa w kasku, to zabiję. Jeszcze nie wiem, które z nich, ale jakiś trup padnie na pewno. I nawet wiem kto mi pomoże:)))

Zachmurzyło się, więc zbieramy się do domu.  Smok niesie Smoka Sapcia i laptoka, ja koc i torbę i kwiatki, które mi zebrała. Ta sobie idziemy, żaden cymes, umorusany potwór i matka polka w bojówkach, bez makijażu, nieco rozczochrana wiatrem. Jedzie Trzech Na Rowerach.
Jeden Z Trzech Na Rowerach: O jezuuu, ooooo widziałeś to?? (się odwraca)
Smok: (pakuje się do Cherry Devilka)
Cleos: (włazi za Smokiem w celu unieruchomienia w foteliku)
TNR: (przejeżdża oglądając się i coś tam mamrocząc)
C: (cofa, wyjeżdża, mija TNR)
TNR: (posyłają buziaczki w stronę ekhm proszę ja Was Kierowczyni znaczy mła)

No to im pomachałam, niech się cieszą. W końcu to nawet miłe, że lecą na mnie szczenięta na oko patrząc o dekadę młodsze:) O matkopolkoicórko – o DEKADĘ – jestem stara!!!:)))

Wracamy sobie, w radio:
„Un, Dos, Tres

Un pasito palante

Un, Dos, Tres

Un pasito patras

Aunque me muera ahora maria

Te tengo que besar”
więc każda tańczy w Devilku jak może. Smok bardziej, ja mniej trochę, bo jednak no ten… no prowadzę, tak? Uśmiech od ucha do ucha, bo rytm, bo „Asi es maria, blanca como el dia pero es veneno, si te quieres enamorar”, bo słońce złapane w błysk oka, bo skóra błyszczy od oliwki i pachnie migdałami, bo dobrze jest chociaż usłyszeć z samego rana, kiedy zobaczyć nie można. Efekt? Autobusiarz jadący z naprzeciwka nam pomachał, tak sam z siebie, chyba do tych uśmiechniętych pysków.

I wiecie…wystarczy trochę Słońca, tak ogólnie – w pogodzie, w życiu, w myśli. Przyznaję – jestem Słonecznicą…  I już Ci nie powiem „nie mów do mnie Słonko”…

sobota, 17 maja 2008

Musiałam się kotów...

…dorobić, żeby się zrobił ruch w interesie. Widać naród oczekuje jedynie słusznych-słonecznych informacji, że coś się udało, a życiowe perturbacje pozostawia odłogiem. No tak to.

Angina ropna boli, ale przynajmniej nie mam już gorączki. Wczoraj jeszcze wybierałam się do Iwy oglądać słoneczne zdjęcia z Meksyku zapatulona w swetrzysko i SZALIK. Dziś zafundowałam sobie kurację słońcem. Ma być słonecznie, to niech będzie. Wylegiwałyśmy się ze Smokiem trzy godzinki, potem urządziłyśmy konkurs zdmuchiwania dmuchawców, a na koniec koncert na dwa głosy pieśni o miłości:
„Kocham cię, a ty mnie
wśród przyjaciół stawiam cię…”
Coś tam jeszcze dalej było, ale nie pamiętam co, a Smok zwany też Naczelnym Wymyślaczem Tekstów aktualnie śpi i nie może mi podpowiedzieć.

Kino nocą, trzy dni do pełni, Wielki Wóz nad parkingiem i mła podskakująca tak, że o mały włos rozkomponowałabym nachos na sobie i Diabole moim. A bo mi jakaś morda zakazana wyskoczyła na ekranie i się byłam wystraszyłam z lekka. No co ja poradzę na to, że dosyć żywiołowo reaguję na różne takie filmowe wyskakiwanie? Podobno to urocze jest, ale kątem oka widzę, że ZAWSZE się śmieje. Ze mnie, no trudno. Należy w następne 53 lata wpisać stratę połamanych palców, bo ja się lubię bać i uwielbiam horrory/thrillery. Szczególnie, kiedy mam się jak i kim zasłonić, żeby nie widzieć jak mi coś wyskakuje:)))

I tak Kochana Who, doskonale wiem, że sobie poradzą tudzież poradzicie. Nie tylko na blogu ale i w realu okazuje się, że niekoniecznie jestem potrzebna do podtrzymywania  konwersacji i/oraz/lub więzi międzyludzkich:)))

czwartek, 15 maja 2008

Nazywają się...

…Seth i Nefertiti. On władca burz, pustyń i Świata Umarłych, ona Piękna Która Przybyła.  On – wcielenia zła, ona – wyniosła królowa. Póki co on sie czai, ona się chowa, oboje się aklimatyzują. Oboje czarni jak same bramy piekielne…

…Mamy Koty:)))

środa, 14 maja 2008

Się dzieje...

… proszę Państwa:) Plany rozliczne się krystalizują, mniej lub bardziej podłe, mniej lub bardziej optymistyczne. W ramach eksperymentu zamierzam udać się do Poradni, żeby mi Pan Psycholog powiedział, że nie ma szans na ratowanie. Teraz nie ja się okłamuję, co pewnie ucieszy Iwę, teraz okłamuje się Małżonek nie przyjmując do wiadomości stanu faktycznego i tego CO BĘDZIE. Bo ja wiem co będzie i być może dlatego kwestie przeprowadzki, sprzedaży Hacjendy, podziału majątku, widywania Smoka mamy omówione – na spokojnie przy piwku i paluszkach beskidzkich. Klasa. Obiektywnie i całkiem szczerze  spodziewałam się wojny z podjazdami, a zaskoczona jestem mile. Przynajmniej na KONIEC. Tia…

POCZĄTEK wiąże się z czarnym kotem, na którego czekamy i prosimy bogów, żeby wyzdrowiał. (APEL: gdyby ktoś z Was miał na zbyciu lub wiedział o istnieniu w piwnicy na przykład czarnego kota lub kotki, a najlepiej 2in1 – względnie młodziutkich, to proszę dać znak sygnał – się pojawię z wyrazami wdzięczności). POCZĄTEK odbija się echem od ścian w pustym mieszkaniu i wizji marokańskiej sypialni i czekoladowego salonu z kominkiem. POCZĄTEK związany jest nierozerwalnie z kilogodzinami rozmów na tematy różnorodne, z mówieniem, słuchaniem o pierdołach, o ważnych sprawach, o planach, marzeniach, poglądach, zasadach. POCZĄTEK to kolejne przetłumaczone rozmowy z Małym Johnem, do którego dociera niewiele, ale tłumaczy Ją to, że Jej trudno i ciężko. POCZĄTEK jest  proszę ja Was, jak wejście w muzykę, by złapać rytm – czekamy na pierwszy takt, żeby wpaść w odpowiednio skomponowane quick-quick-slow i dać się im ponieść.

niedziela, 11 maja 2008

Po weekendzie...

…”Powiedziałeś, że zabierzesz mnie tam, gdzie rosną najpiękniejsze kwiaty. Mówiłeś prawdę.”

piątek, 9 maja 2008

Kotom...

się chyba życzy dużo drapanka. Diabłom? Ognia piekielnego w sercu i duszy, dzikich
żądz, orgiastycznych przyjemności i wiecznego rozdiablenia. Samurajom? Pojęcia
nie mam – połamania pałeczek? 
Demonom  - demonicznego spełnienia
w tym i drugim – wiecznym życiu. Prosiaczkom – chrumkania z zadowolenia. Szczęściu – szczęścia, tak po prostu i na co
dzień, w każdej chwili, w promieniach słońca i blasku gwiazd, może być na dachu
wieżowca, gdziekolwiek.

Życzę:))) jak PNM

czwartek, 8 maja 2008

Jeśli dotrzyma...

…danego słowa, to kolejny raz okaże się, że moje słoneczne wizualizacje wpływają na to co się dzieję i znowu dostaję to, czego chcę. Prywatna teoria b&w stworzona dla własnego dobrego samopoczucia sprawdza się póki co. Amen. Alleluja. I do przodu.

Muszę zdecydowanie odreagować zanim dostanę do gowy. Zatem…. kreacja w kolorze turkusów, niebieskie słoneczne okulary, Misie Puchate śpiewające ochooczo i do tego podobno mam „fajową dłoń”. No, to buzi:)))

wtorek, 6 maja 2008

Wsadziłam nos...

…w bez i usiłuję się skupić na czymkolwiek produktywnym. Nie da się…

Długi weekend – krótkie dni, długie noce. Chwila, ułamek sekundy spokoju nad klatką z lwem. Chwila, moment oddechu wśród deszczu i gór. Reszty nie warto opowiadać.

W Nowej przetasowanie, które wywołuje we mnie odruch wymiotny. Bleeeh. Zdecydowanie nie jestem stworzona do usługiwania nadętym snobom srającym kasą. Aczkolwiek mam dużo czasu na myślenie…

…a to nie jest dobre, oj nie. Więc wsadzam nos w bez i usiłuję się skupić na czymkolwiek produktywnym. Nie da się…

I nie Siostrzyczko, w życiu, nigdy i za żadne skarby świata nie wolno Ci mówić, że jesteś „mniej zdolna”. Ja Ci to mówię – starsza siostra. Bo tak naprawdę ważne jest, żeby mieć w sobie zdolność zachowania spokoju pomimo wszystko i radość co z oczu patrzy. Reszta, jest tylko milczeniem… Coś mi umyka… ten spokój i ten promyk słońca, chociaż podobno jestem Słonecznicą.

…A Pani Mecenas ciągle nie ma w kancelarii.

czwartek, 1 maja 2008

Miałam sen...

…, w którym spotkałam faceta, co mnie był napadł parę lat temu i uganiałam się za nim po strychać i innych sklepach, jednocześnie dzwoniąc na policję i czekając na połączenie z oficerem dyżurnym. No to tak…

Złodziej  Przygody miłosne; Ganiać – grozi Ci niebezpieczeństwo.
Gonić      Przyspieszenie tępa życia, szybki rozwój wydarzeń, postęp w ważnej sprawie
Strych    Zlokalizujesz piętrzące się kłopoty
Sklep      Popełnisz wielkie życiowe głupstwo

Szafa      Same przyjemności spotkają cię w domu
Telefon   Wybuchną gniewy w twoim domu

a zatem…

Dziś człowieka ze snu spotkałam na Rynku. Stał tuż za mną i bezczelnie się patrzył. On mnie poznaje, ja jego poznaję. Przypominając sobie tamten strach. z ułamka sekundy i tamtą rekację myślę, że mogę wszystko, że wszystkiemu dam radę, że nieważny jest strach, ważna jest reakcja. I tylko głos dalej mi się chwilami łamie…