licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 30 września 2008

Doprowadzają mnie...

…do szału i wścieku macicy kobiety w poczekalni u Lekarza Do-W-Cipnego.

Pani Pierwsza: (patrząc na brzuch Pani Drugiej) Który to?
Pani Druga: Szósty.
PP: Aaaaaa, to już końcóweczka.
PD: No, jeszcze trochę.
(cisza)
PP: A z pęcherzem jak?
PD: O strasznie mi uciska, latam co chwilkę.
(cisza)
PP: (do Cleosi) A pani przed ciążą czy po.
Cleos: Grrrrr (czyta książkę udaje, że nie słyszy)
PP: (zupełnie niezrażona) Bo ja po mojej Magdusi szybko brzuch straciłam. Ale to może dlatego, że już w ciąży mało jadłam, bo ona mi leżała na żołądku. A drugiego mam Maksymiliana, się śmieję, że ma imię po psie. I wszystkie na „m”. (do Cleosi) A pani do doktora często chodzi? bo on sie strasznie spóźnia.
(w obliczu tego, że czekałam na niego ponad godzinę na korytarzu przed gabinetem nie mam ochoty na konwersacje)
Cleos: Grrrrrr (czyta dalej + mordercze spojrzenie)
PP: (do PD) Bo wie pani, jak ktoś nie zna (rzucając znaczące spojrzenie w stronę nieprzyjaznej Cleosi) bycia w ciąży i potem jak to jedst, to nie wie…

Drzwi się otworzyły i nadeszła moja kolej. Na szczęście dla Pani Pierwszej, bo jeszcze chwilka a nie zdzierżyłabym. Nie mam problemów z socjalizacją, lubię ludzi, nawet baby durne mnie czasem bawią, ale ja pierdykam nie obchodzą mnie problemy pęcherzowe, ciążowe, gastryczne ani żadne inne przygodnie napotkanych w poczekalni babołów. Przyjechałam prosto po pracy, po całym dniu zapieprzu, zmachana, z drogi, z książką dla relaksu i potrzeba mi, żeby do mnie obce baby nie gadały. Takie to dziwne i zaskakujące? No może jestem jędzą, ale tak mam. Amen.

środa, 24 września 2008

Być może...

…nie powinnam tego pisać, ale w sumie co mi tam.

Syn Przyjaciółki ma poważny problem ze wzrokiem, zdiagnozowany dzisiaj. Przyjaciółka zadzwoniła do mła czy nie znam jakiegoś dobrego okulisty dziecięcego. Nie znam, ale Ciotka Kapo na pewno zna. Problem w tym, że Ciotka Kapo jest ciotką małżonka, nie moją. Zatem, kiedy małżonek przywiózł Smoka wieczorem przemogłam lekki wstręt i poprosiłam o pomoc.

Cleos: Słuchaj, znamy jakiegoś okulistę dziecięcego?
Małżonek: Nie wiem, ale jasne, że zapytam ciotki. Dla Smoka?
Cleos: Nie, dla Syna Przyjaciółki.
Małżonek: To nie znamy i nie zapytam.

Szlag mnie trafił. Bo to jest rozgrywka między nami i żadne dziecko nie powinno przez to mieć odebranej szansy na poprawienie wzroku. Ani Smok, ani Wiesiu, ani Syn Przyjaciółki. Straciłam resztkę szacunku. I jeśli do tej pory wahałam się przy używaniu ewentualnych inwektyw pod adresem, to teraz na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo na „s” zakończone potomkiem rodzaju męskiego. Gdyby to jego znajomych dziecko, czy znajomy czy ktokolwiek miał jakiś problem, którego rozwiązanie nie kosztowałoby mnie więcej niż pierdnięcie zwyczajnie bym pomogła – tak po ludzku i tyle. No nic to, pójdę sobie pozgrzytać zębami i w odwecie nie rozsadzę mu kwiatków. GRRRRRRRRRRR

poniedziałek, 22 września 2008

Rozmowy z Diabołem Part Four

Diaboł:  I jak jeździliśmy do babci, to nasz kuzyn zawsze wymyślał coś takiego, że patrzyliśmy na niego jak na magiczne cielę.
Cleos: Świętą krowę chyba.
Diaboł: No właśnie.

piątek, 19 września 2008

Hiehieiheihiehie...

…[zaśmiała się Cleosia wiedźmowato i zatarła łapki z zadowolenia] – to było wczoraj.

…A dzisiaj mam lekki zawał tudzież inny hercklekot. Jakoś przeżyję:)

środa, 17 września 2008

Poproszę o odrobinę...

…słońca. Bez słońca dopada mnie zmęczenie i niezidentyfikowany dół. Kosmiczny. Taki, że wystarczy cokolwiek a łzy cisną się do oczu. Zmęczenie materiału przejawami ziejącej nienawiści… Trudno…

poniedziałek, 15 września 2008

Rozmowy z Diabołem Part Three

Smok Diabołowi wyznał miłość w tajemnicy, szeptem i w ogóle żeby nikt nie wiedział poza Nim.

Diaboł: Dopsz, to ja jeszcze umyję ręce, piwko masz, to sobie zrobię drina i możemy oglądać. (300 w sensie)
Cleos: Pijoku jeden.
D: Ja też cię kocham. Kocham cię (machając łapami i robiąc dziwaczne miny) To przed chwilką to była przeżywka Smoka.
C: ???
D: No jak to. Bo ona nie musi mnie kochać, a powiedziała, a ty się zakochałaś to musisz.

No fakt:)

Remont z Diabołem Part Two

Wróciłam do domu i gimnastykuję się nad kolejnymi drzwiami – od gabinetu dla odmiany. Wraca Diaboł objuczony siatami jakowymiś.

Diaboł: Kochanie mam dla ciebie prezent…
Cleos: ??? (jupi, jejejeje, ooooł jeeeeeeeeee – w sensie cieszy się bardzo).
Diaboł: Kupiłem ci strug. Żebyś się nie musiała tak męczyć z tymi drzwiami.

Umarłam ze szczęścia. Mój jest elektryczny i robi takie cuda, że się prawie nie zmachałam, jedna stronę drzwi mam niemal skończoną. No jakże się cieszę:))) Naprawdę – doskonały prezent:)))

niedziela, 14 września 2008

Rozmowy z Diabołem Part Two

Umyłam chaszcz. Mokry chaszcz dynda i się kołtuni. Diaboł sięgnął po grzebień i zabiera się do rozczesywania. Targa, ciągnie, mnie jest blosko. Łatwo Mu pewnie nie jest, ale się uczy chłopina.

Diaboł: Ty Cleosia to mnie zawsze musisz wypuścić na głęboką wodę. Czuję się jakbym jechał na nartach i zapierdalał na krechę.

środa, 10 września 2008

sobota, 6 września 2008

Po pierwsze primo...

…pojechaliśmy z Diabołem do lasu. Na grzyby. Przywieźliśmy trzy pojemniki jeżyn. Kto WIE o co chodzi, ten się cieszy (Kate się cieszy szczególnie).

Po drugie primo pogryzły mnie komary, gdyż będąc dorozwiniętą inaczej, w ramach lansowania swojego najboskiejszego tyłka przed Diabołem pojechałam do tego lasu – kretynka ja – w krótkich galotkach. Można się śmiać i stukać znacząco palcem w głowę. Komary niby nic, ale zapomniałam, że Mój Majestat od jakiegoś czasu uczulony jest  na jad komarzy, pszczeli i inny robaczny – w ilości większej niż trzy ukąszenia. Zatem nazbieraliśmy tych jeżyn co miały być grzybami, dojechaliśmy do Helplandu, zjedliśmy co nieco i mła poczuła reakcję uczuleniową. Reakcja polegała na koszmarnym bólu w okolicy prawego dołu biodrowego, promieniującym przez mostek aż do ramienia. Zapalenie wyrostka robaczkowego to przy tym pryszcz. Reakcja spowodowała, że nie mogłam się ruszyć, ani wyprostować, ani zgiąć ani nic w ogóle, a Diaboł chciał gnać za róg na pogotowie. Minęło. Bąble po komarach zostały – sakramencko spuchnięte. Trudno. Ale za to cieszymy się, bo WIADOMO CO i WIADOMO z czego się cieszyć a propos tych jeżyn. Radość można okazywać dowolnie, by SMS, via e-mail oraz osobiście ciesząc się do telefonu lub Cleosi w facjatę.

No to buzi, idę wykąpać bąble.

czwartek, 4 września 2008

Od godziny 05.30...

…rozwiązuję problemy różnego kalibru…

…że Smok nie chce iść do Dużego i żeby Duży odprowadzał Ją do przedszkola. Dlaczego? Bo dziadziuś ma chore ręce i nie potrafi Jej pomóc przy przebieraniu.

…jak włożyć czarne spodnie nie ciorając nimi po pyle z gipsu. Przez głowę się niestety nie da.

…skąd wytrzasnąć o 07.00 400 szt. płyt CD i tusze do drukarki, bo Druid-informatyk nie załatwił.

…jak przyspieszyć schnięcie mebli targowych, malowanych wczoraj, do zabrania dziś rano – mokrych nadal.

…jak wydrukować karty katalogowe, skoro wszystkie drukarki w firmie padły.

…jak zorganizować smocze odprowadzanie do przedszkola, żeby to miało ręce i nogi.

…kiedy znaleźć czas na jeżyny albo chociaż grzyby.

…w jaki sposób nie robiąc Smoku krzywdy wytłumaczyć Jej, że tatuś opowiada brednie, bo jest zranionym egoistą.

…kiedy znaleźć czas na jakieś babskie pogaduchy.

…jak nie padać na dziób o uroczej godzinie 20.36 i nie zasypiać ze Smokiem razem.

…jakimi słowami przekonać Małego Johna, że mycie podłogi póki co mija się z celem.

Oraz pierdylion innych, w tym te finansowe, te kulinarne, te emocjonalne, egzystencjalne, dzieciowe, dorosłe, poważne i błache, małe i duże.
A kiedy przychodzi wieczór Diaboł patrzy na mnie i się śmieje, że wyglądam jak dziecko wojny. Cóż, jakby na to nie spojrzeć jestem na wojnie. Ciągle i wciąż.

poniedziałek, 1 września 2008

W niedzielę...

…pamiętając dzikie uczucie zazdrości skierowane do Who pijącej kawę na tarasie, zasiadłam na balkonie o chorej godzinie 07:20 i wypiłam kawę. Boskie uczucie. Koty się ocierały, kawa z przyprawą pachniała, Reszta spała. A potem pojechaliśmy na Dożynki do Brennej, gdzie konie, korowód, piwko, golonko, kiełbaski, karuzele. I pierwszy raz chyba od ogólniaka zadensowałam na amfiteatrze. Do Gangu Marcela dodam na marginesie, stąd też pewnie zdziwione spojrzenia tej części widowni, która już powinna w jakimś towarzystwie geriatrycznym balować. I wszystko blosko i cacy…

…i tylko chwilami, krótkimi w miarę dostaję wkurwu wszechczasów, który mija mi dopiero po tym, jak parę razy przelecę się po schodach o 23-ciej w nocy w celu wyniesienia na śmietnik kawałków futryny i innych dosyć ciężkich jak na wątłą niewiastę elementów budowlanych. Żeby się zmęczyć, wyładować, bo inaczej poszłabym chyba w miasto szukać obiektu do piergolnięcia.

Właśnie przed chwilką Dziobak zadał mi na gadu pytanie kluczowe: „Szczęśliwa? i czy wszystko ok?” Otóż tak szczęśliwa i tak, z grubsza ok. Bo nawet kiedy chwilowo mi nie ok, to mam świadomość, że JA mam komu o tym powiedzieć, do kogo się przytulić, komu wyprzeklinać, wyżalić i wypłakać jeśli trzeba. A płacz ze złości bywa oczyszczający. I pewnie wkrótce się uodpornię, na te wszystkie zachowania z klasą i kulturą. A póki co,staram się być ponad, co wychodzi mi różnie, ale niezależnie od tego jak mi wychodzi NIE JESTEM sama. I to jest moja wygrana…