licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 31 marca 2004

Łolamatko...

…jak niebiesko:))) Ani jednej chmurki:))) Żyć się chce i tańczyć.

Richard robi dziś imieniny dla połowy miasta. Złazi się to-to chmarami i czatuje na żarcie. A ponieważ droga żarcia z miejsca jego przygotowywania do gabinetu Richarda biegnie koło mojego biura, przeto Cleosia zjadła dziś na II śniadanie:
1. truskawki,
2. poledwiczkę chudziutką,
3. boczek robiony przez Richarda,
4. ser żółty z ziołami,
5. pasztecik,
6. winogrona,
7. kanapkę robioną w domu:),
8. czekoladki,
9. Kubusia,
10. szynkę swojską mniam.

ufffff, teraz mogę pogrążyć się w lekturze, bo Trollica na urlopie (2 tygodnie JUHUUU), p.o. Trollicy na urlopie, Richard baluje. Jednym słowem wolnam jak dzika świnia. I tak samo nażarta:)

Zakupione 28 lutego bojówki czarne rozpadły się. Materiał się rozlazł i do tego nie na szwie, tylko obok. I do tego wcale nie były opinająco-dopasowane więc to wada producenta. Grzech kolekcjonuje wszelakie śmieci i w Jego garderobie wygrzebałam pośród miotanych przekleństw paragon za te cholerne spodnie. I w związku z posiadanym dowodem zakupu, dowodem rozpadu spodni, których nawet nie zdążyłam wyprać (więc nikt mi nie powie, że na pewno były źle prane i się rozeszły) idę dziś do sklepu zrobić Pani awanturę. 95 PLN poproszę back, albo nowe spodnie. No, bo ja rozumiem, że gdyby kosztowały 30 PLN i były kupione w budzie na handlu, to mają prawo nie tylko się rozejść, ale i rozpaść całkowicie – nawet po miesiącu. Ale sklep elegancki, cena też nawet. Biedna Pani nie wie co ją czeka:)))
Bojowo-taneczny nastrój włączony:)))

wtorek, 30 marca 2004

Myślałam...,

…że sobie odpuścił, ale niekoniecznie jak się okazuje. Uparta bestia widocznie prosi się jednak, żeby ktoś mu wreszcie powiedział przykrą prawdę prosto w oczy. Że był doskonałym przyjacielem, dobrym człowiekiem, że można było na niego liczyć w każdej sprawie i że stał się pustym, beznadziejnym, zapatrzonym w siebie, żałośnie myślącym tylko o kasie zerem, do tego zadufanym i idiotycznie głupim. Głupim, bo ze mną i Grzechem nie wygra, a jedynie się pogrąży. MJ pytał wczoraj kiedy dostanie „swoje” pieniądze za mieszkanie. Przypomniałam mu grzecznie, że to on jest mi winien 370,07 PLN zwrotu podatku i 369 PLN z groszami za remont, po czym podałam telefon do mojego pełnomocnika i zamknęłam temat. Zastanawiam się, czy będzie na tyle kretyńsko posłuszny żonie, żeby pójść do sądu – i kto mu pozew napisze – i ile na tym jeszcze straci. Czy się kiedyś ocknie? Czy dostrzeże wreszcie, że traci nie tylko kumpli i przyjaciół, ale i Rodzinę? Brat przestał do niego przyjeżdżać, matka nie odwiedza i nie zaprasza na obiadki, kumple przestali przychodzić do pracy i domu, przyjaciele… jacy przyjaciele? A wszystko przez jedną wpadkę, jeden ślub, jedną kobietę. No, nieważne. Ciąg dalszy wojny po 30 kwietnia, jak sądzę… Szczerze – nie chce mi się. Partnerów do rozmowy i znajomości wybieram sobie sama – a z niego żaden pratner ani do rozmowy ani do czegokolwiek innego – z procesem sądowym włącznie…

niedziela, 28 marca 2004

Mam...

…w brzuchu parkiet, albo bieżnię lekkoatletyczną. Możliwości są dwie:
1. Misiątko jest samiczką o fantastycznym wyczuciu rytmu po mamusi i tańcuje całymi wieczorami…
2. Misiątko jest samczykiem łajzą po tatusiu i łazi jakiś maraton cy cuś – bo tatuś nawet jak się przebiera to przemierza mieszkanie w tę i spowrotem.
Znaczy się Misiątko tak czy siak buszuje, może cholera kickboxing uprawia, stepowania się uczy:))) Leżę i czuję… i jest mi misio.

Trochę mi mniej misio, bo znowu dzwoniła Gwiazda. Tym razem po to, by prosić Grzecha o spotkanie na spacerze z psami. Oby żyła długo i nieszczęśliwie.

sobota, 27 marca 2004

Właśnie...

…skończyłam myć okna. I co z tego, że śnieg pada??? Trzeba było umyć to umyłam. Posprzątałam łazienkę, wytarłam kurze, przymocowałam listwy, rozsadziłam diffenbachię. Jeszcze trzeba przygotować pieczarki do sosu i marchewkę na surówkę. I co z tego, że jest dopiero 11??? Powera mam, to trzeba go wykorzystać.
A potem zrobię sobie pazury na srebrno-niebiesko, urąbię loki na głowie, zjem boski obiadek przygotowany przez Grzecha i oddam się błogiemu lenistwu i lekturze „Kolumbów”. Zupełnie nie rozumiem, czemu wszyscy znajomi czytali to jako lekturę w ogólniakach, a my nie. Uwielbiam literaturę okresu II wojny światowej.
No to miłego słonecznego weekendu:)))

czwartek, 25 marca 2004

Dopiero co...

…wczoraj przed 15-tą rozmawiałam z Calendulą o pobieraniu krwi pępowinowej a tu niespodziewanka. Wraca Grzech do domu i…:
G: (nieśmiało) Wiesz, bo chciałem Ci coś powiedzieć…
C: Mmmmhhh???
G: Tylko nie wiem jak za bardzo…
C: No gadaj jak człowiek.
G: Czy ty wiesz coś i tej krwi pępowinowej?
C: Pewnie, a co?
G: No bo ja myślę, że to dobry pomysł… (chowa się za ścianą)
C: (podejrzliwie) A ty skąd się o tym dowiedziałeś, sam nie wyczytałeś na pewno…
G: (zza ściany) No… mama mi powiedziała, ale nie wiedziałem jak cię zagadać, bo powiedziałaś kiedyś, że nie życzysz sobie, żeby mama wtrącała ci się do dziecka…
Faktycznie tak powiedziałam, jak również, że po porodzie nie chcę oglądać rodziców ani jednych ani drugich przez tydzień, a znajomych przez dwa tygodnie.
C: Zdurniałeś. Nareszcie czymś się zainteresowałeś a propos Misiątka i nic nie mówisz. Właśnie o tym rozmawiałam dziś z Claendulą.
G: NO i co o tym myślisz?
C: Fantastyczna możliwość, tylko strasznie droga.
G: Ile???
C: Koło 3 tys. za pobranie i transport i potem jakieś 400 PLN za rok za przechowanie w banku krwi.
G: (myśli)
C: Nie mamy takiej kasy…skąd ją
weźmiemy???
G: NO jak to skąd? Z banku…

…Koniec dyskusji. Postanowione. Pobieramy krew pępowinową, tylko muszę to omówić z moim lekarzem.
Fajny ten mój Grzech, tylko czasem gupi okrutnie – zamiast mówić od razu o co loto, to On się zastanawia. A to taka ważna sprawa. Ja tu się głowię skąd wziąć kasę, a On mi, że z banku. No i fajnie – jeden problem z głowy:)))

A Księżniczka (z którą dzielę biuro) przychodzi wczoraj zadowolona z kawusi u mamy (która jest szatniarką).
Księżniczka: Właśnie widzieliśmy z okna z mamą i Mietkiem, jak czterech łysych obrobiło 4 samochody na parkingu przed firmą.
Cleos: Zadzwoniłaś chociaż po policję???
K: A po co?
C: ?????????? A wydarłaś się chociaż?
K: A po co???
C: No jak to po co, żeby ich wystarszyć, larma narobić, cokolwiek.
K: Otworzyli zabrali i poszli. A z banku wychodzili ochroniarze i nawet nie spojrzeli na nich.
C: Ochroniarze z banku mają zasrany obowiązek pinować bankowej kasy i konwoju. Gdyby twój samochód obrabiali pewnie darłabyś dziób na pół miasta.
K: Jak nam okradali samochód, to przeszliśmy z mężem obok i nawet się nie zatrzymaliśmy.
C: ???????????
K: Nie będę dla kawałka blachy ryzykowała.
C: No pewnie, że nie, a potem się dziwisz, że bandyctwo i samowolka.

Matko-Polko-i-córko nie rozumiem tego. Jak można po prostu przyglądać się jak ktoś kradnie??? Czy ja jakaś dziwna jestem??? Bo dla mnie to niepojęte – nie potrafiłabym tak po prostu nie zareagować…

wtorek, 23 marca 2004

Randka...

… udała się wyśmienicie. Na początek dostałam piękną czerwoną różę (o którą potem Grzech trochę burczał), a później przez dwie i pół godziny słuchałam o życiu Alexa – niekoniecznie szczęśliwym. Siedzieliśmy przy stoliku i było tak, jakbyśmy ostatni raz widzieli się w zeszłym tygodniu a nie 5 lat temu. Całkowite zrozumienie. Zmieniło się tylko to, że tym razem nikt nikogo nie przegadywał, nie było sporów egzystencjalnych. Dziwne – ale powiedziałam tego wieczoru niewiele. Siedziałam słuchałam i obserwowałam, jak z każdym słowem spływa z Niego napięcie i smutek. Widocznie potrzeba mówienia o sobie, wygadania swoich niepowodzeń, wywnętrzenia problemów była silniejsza niz zwykła u Alexa chęć dokopania partnerowi w dyskusji.
Alex: Niesamowicie się cieszę, że tak siedzmy i gadamy i że mnie rozumiesz…To niezwykłe…
Owszem to było niezwykłe, bo przecież tak na dobrą sprawę zrobiłam temu wrażliwemu facetowi krzywdę. Zmieniłam Jego patrzenie na świat i kobiety.
A: Kobiety mają taką samą możliwość tworzenia mężczyzn, jak ich niszczenia. Ty mnie najpierw stworzyłaś, uskrzydliłaś, a potem zniszczyłaś.
I powiedział to wszystko bez żalu, złości, nienawiści, pretensji – po prostu ze smutkiem, ale i z sympatią.
Dobrze wiedzieć, że jest na tym świecie ktoś podobny do mnie. Chociaż teraz już wiem, że jestem silniejsza – nawet od Niego. Być może kiedyś pozwoli mi to jakoś Mu pomóc i tym samym zmarzę tamte moje winy. Nie mam wyrzutów sumienia, nie żałuję tego co wtedy zrobiłam i to też Mu powiedziałam. I doskonałe było to, że zrozumiał – bez pytań, po prostu zrozumiał, że wtedy nie mogłam inaczej i że tamten błąd dał mi dzisiejszą siłę.
Alex…ciągle te same długie włosy, ten sam głęboki głos… i tylko oczy inne – nieskończenie smutne, nawet wtedy kiedy usta się uśmiechały…

poniedziałek, 22 marca 2004

Miałam...

…w sobotę zajęcia w telewizji:))) I po tych zajęciach wiem już, że korespondentem wojennym, ani nawet zagranicznym nie zostanę. Dlaczego??? Otóż Narodzie – Cleosia ma za duży, zupełnie niemedialny łeb. Po nakręceniu materiału na taśmę okazało się, że wyglądam na ekranie telewizora jak „Teatrzyk jednej głowy – Cleosia przedstawia” – MA-SA-KRA jednym słowem. Uśmiałam się setnie, zresztą wszyscy wypadli tak sobie. Aga usłyszała, że ma telewizyjna twarz, na której doskonale rozkłada się światło, Baśka, że ma szczękościsk, Agata niechlujną fryzurę, Anka doskonałą pamięć, Wojtas za duży brzuch, Madzior się jąkał. Mnie Przemiły Pan Redaktor Pies na Baby powiedział, że mam dosknonałą dykcję i odpowiednio niski głęboki głos. O wielkiej głowie litościwie nie wspomniał, sama się tak skomentowałam. Samokrytycznym trzeba być. No koszmar po prostu:))) Potwierdziło się to, co wiedziałam od dawna, moje miejsce jest w radio:))) I tam uderzę w przyszłym roku… taki mam plan:)))

A dziś idę na randkę po latach. Nie widzieliśmy się chyba 5, a może 6 lat. Boski Alex i Jego Głos. Mrrrrrrr… Długie włosy, wystudiowany seks, elektryzujące dźwięki gitary, piosenki pisane dla mnie, śpiewane z Nim i Marchwiakiem „Dwa serca, dwa smutki”. Życie Mu się nie ułożyło…niestety. Zobaczymy jak ułoży się dzisiejsze spotkanie. Co na to Grzech??? Ano nic – powiedział, że mnie zawiezie do knajpy i potem po mnie przyjedzie. Kochany jest:)))

piątek, 19 marca 2004

W poniedziałek...

…zdechł prąd w całej dzielnicy. Ciemno jak w dupie u sudańskiego palacza, Grzech na spacerze z Trakolem, ja sama. Tadaaaaaam – pomysł wpadł do kolorowego łba. Wygrzebałam wszystkie świeczki jakie znalazłam w domu, rozstawiłam po całej chałupie, w ruch poszły nawet podgrzewacze sztuk sporo:))) Atmosfera jak z brazylijskiego serialu – romantycznie, cicho, magicznie. Grzech zachwycił się płomieniami świec odbijającymi się w lustrach. Trzy godziny przesiedzieliśmy przytuleni na kanapie rozmawiając o przeszłości, przyszłości o wszystkim. W międzyczasie szanowna elektrownia usunęła awarię, ale jakoś nie przyszło nam do głowy korzystać z żarówek, telewizora, nawet z radia. MAGIA…

We wtorek…
…w mieszkaniu nad moimi Teściuniuniami wybuchł gaz. Wywaliło dwa okna, a potem straż pożarna wyrzuciła z 10 piętra przez okno wszystko co się dało wyrzucić. Trawnik przed blokiem usiany był książkami, ciuchami, kawałkami mebli. Koszmar. Rodzice Grzecha zostali bez prądu, ciepłej wody i gazu. Poradziłam Im, żeby sobie zrobili romantyczny wieczór przy świecach, a potem dzień dziecka – bez mycia:)))
Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale pożar był kosmiczny.

W środę…
…badania okresowe – bieg po mieście – służbowe wyjście posłużyło do zamówienia stolika, szukania butów, zakupienia tulipanów. Natknęłam się na matkę Byłego-Niedoszłego-Damskiego-Kickboxera – wychudła biedaczka na wiór, pewnie ją psychicznie wykończył synalek.
A wieczorem „Tomb Raider – Kolebka Życia”:)))

W czwartek…
7.00 – 15.00 praca
15.03 – 15.20 – wypożyczalnia kaset video
15.25 – 15.40 – dom, prysznic, prasowanie, przebranie się
15.50 – 16.50 – Real zakupy na cały tydzień
17.00 – 19.00 – poczekalnia u lekarza
19.00 – 19.20 – wizyta u lekarza. Serducho Misiątka bije jak dzwon, pomimo tego, że wyrodna matka żre byle co, zapomina o witaminach, gania gdzieś wiecznie, stresuje się i wkurza:)))
19.24 – 19.35 – żurek u Małego Johna jedzony na stojąco w biegu i zachłannie:)))
19.42 – 19.50 – poczta. List polecony odebrany – wygrałam kalendarz mojego kochanego pisma:)))
19.54 – 19.56 – szaleńczy bieg z parkingu strzeżonego do kina (zadyszka jak byk):)))
20.00 – 21.50 – „Gothica”. Facet przed nami wielki jak stodoła dostawał zawału przy każdej mocniejszej scenie. Film mniam, popcorn mniam.
22.00 – 22.10 – Teściuniuniunie – odbieramy Trakola.
22.15 – home sweet home:)))
Uwielbiam takie dni:)))

That’s all Folks:)))

wtorek, 16 marca 2004

MJ...

… potajemnie nosi się z zamiarem zmiany pracy. Trochę się do tego przyłożyłam, więc duma mnie rozpiera – jednak niektóre scorpiony nie wiedzą co to honor… trudno, płakać za nim nie będę. I to jeszcze nie koniec wojowania…:)))

Mój kierownik – Bezradny znaczy – poleciał na skargę do prezydenta. Na mnie biedaczek nadawał, że mu billingi sprawdzam:))) No co ja na to poradzę, że taki mam zakres obowiązków??? A poza tym to baaardzo nieładnie ze służbowej komórki w ciągu miesiąca wysyłać 160 SMS do żony. I tak go rzuci, bo już szukała mieszkania do wynajęcia.
Poza tym, któregoś dnia buszowałam po sieci w firmie i odkryłam na kompie Bezradnego pornografię takiego kalibru, że nawet JA się zarumieniłam. A JA się NIE rumienię zwyczajowo. Teraz już mnie nie dziwi, że pan kierownik, nie potrafi wymienić wszystkich podległych mu ludzi, bo jak ktoś cały dzień ściąga z netu obleśne pornole (w stylu niemieckich z lat 80-tych, zarośnięte i z fałdami – bleee), to nie ma czasu na objęcie swoim małym rozumkiem wszystkich swoich obowiązków. O pliku z babami powiedziałam tylko Rudemu, który go sprytnie skopiował. Więc kiedy przyjdzie co do czego i nastanie czas wojny, będę miała jeszcze jeden argument w temacie „Bezradny jest do kitu”.
Oprócz tego Bezradny jest na wojennej ścieżce z Richardem i Trollicą, co raczej dobrze wróży moim błaganiom do bogów, żeby go wreszcie wykopali, albo chociaż utemperowali. HEHEHE .

Zamówiliśmy wczoraj meble. „-śmy”, to chyba trochę za dużo powiedziane, no ale Grzech robił za kierowcę. Uczciwie przyznaję, że On te meble rysował – i tyle…:))) Reszta jak zwykle na mojej głowie. Dzięki ujmującemu uśmiechowi Cleos będziemy mieć te meble za dwa tygodnie i za 500 PLN taniej i z gratisowym dowozem i wniesieniem:)))

Czekam na telefon od Małego Johna, czy Duży w czwartek idzie do szpitala czy nie. Wzięliśmy z Grzechem wolne na ten dzień, żeby zawieźć ich do tej kliniki, ale na razie nie wiadomo czy było to w ogóle potrzebne. Wszyscy się boimy i tylko Duży udaje kozaka. Ale doskonale wiem, że On też ma stracha. Zobaczymy co będzie – Bogowie bądźcie z nami…

Służby tajemne doniosły uprzejmie, że moja siostra kupiła mieszkanie w naszym mieście, niedaleko mojej firmy…Ciekawe… Chyba chciałabym z nią pogadać kiedyś… Jaki ten świat mały…

poniedziałek, 15 marca 2004

Bez ingerencji...

…jakichkolwiek mazideł, pies zarósł się sam. Moje gadanie, że go przerobię w końcu na pasztet chyba poskutkowało:)))

Grzech znowu chory. Chłop z katarem jest gorszy niż osiem psów z zerwanym pazurem i dziurą w boku i tuzin dzieci z zapaleniem oskrzeli. Podaj, pomóż, zrób, przykryj, przytul, pogłaszcz i kura mać jeszcze się uśmiechaj. Weekend pod znakiem Fervexu i marudzenia „Ojojojoj jak mi źle i niedobrze, umieram”. Całe szczęście jest wysoko ubezpieczony…
Pomimo tego, że nie wydaje mi się, żebym nadawała się na Matkę Teresę z Timbuktu, noc z soboty na niedzielę spędziłam na kanapie. Grzech tak strasznie chrapał przez ten katar, i rzucał się w gorączce, że w końcu się poddałam. Mogłam Go oczywiście wykopać do living-roomu i niech tam sobie chrapie jak smok, ale uznałam, że w chorobie należy Mu się wygodne wyrko. Pół nocy męczyłam się na obrzydliwej zielonej kanapie, potem włączyła się zmywarka bucząc jak cholera,potem pies się trzepał. Szlag by trafił:))) No ale przynajmniej Grzech się wyspał i wygrzał…
Niech mi ktoś jeszcze kiedyś powie, że nie ma we mnie miłosierdzia i współczucia dla ludzkiego cierpienia:))) Taka jestem – troskliwa, wrażliwa, a co!!!

czwartek, 11 marca 2004

Pies...

…miał w poniedziałek zrywany pazur. Poszło bezboleśnie.
We wtorek wrócił ze spaceru z Teściuniunią z wyszarpaną dziurą w lewym boku. Dobierał się do jakiejś suki i widocznie nie był w jej typie. Wyżarła mu skórę. W dziurze widać było jak się ruszają mięśnie. Rozmiar – 2cm x 1cm. Nie poszłam go szyć. Sam sobie nagrabił, to niech się sam zarośnie.
Poddaję się – mam psa wiecznego inwalidę wojennego…:)))

wtorek, 9 marca 2004

Znalazłam...

…horoskop, charakterystykę, z którą stety-niestety wypada mi się zgodzić. Chociaż raz ktoś napisał prawdę o Scorpionach, tę pozytywną i tę negatywną i tę, szkolną choć wszyscy myślą, że scorpiony dostają wszystko za darmo i z łatwością…
Ci, co mnie znają w zasadzie nie dowiedzą się niczego ciekawego i nowego. A ci, co nie znają, po przeczytaniu tego być może wcale nie będą chcieli mnie poznać. Trudno:)))

poniedziałek, 8 marca 2004

Obiecuję sobie...

… od jakiegoś czasu, że pójdę na grób Babci… i nie mogę… po prostu nie mogę. Może to jeszcze za wcześnie, może ciągle mam głupią nadzieję, że po wejściu na 4 piętro jednej z kamienic zobaczę Ją w kuchni, jak pokrzywionymi rękami kroi chleb i zalewa kawę, usłyszę „Czego się dziołcha napijesz? Kawy? Wiesz kaj stoi to se zrób”. Głupia nadzieja… Ostatnio byłam u Niej na cmentarzu we Wszystkich Świętych. Śnieg sypał, było mroźno a ja siedziałam na granitowym cokoliku ogrodzenia grobowca i patrzyłam na ten krzyż, który jasno mówi, że już Jej nie zobaczę, nie dostanę ścierką w łeb, nie poczęstuje mnie kruchymi ciasteczkami. Siedziałam tam i mówiłam do Niej, jakbym siedziała na krześle przy stole, a Ona w swoim fotelu, na poduszce, opatulona pledem w kratę i w góralskich kapciach z korzuszkiem. „Wiesz, Babciu, bo Grzech to naprawdę fajny facet, trochę pracoholik, ale mnie kocha. Żałuję, że Go lepiej nie poznałaś, pokochałabyś Go, bo Jego nie da się nie kochać. Czasem mnie wkurza, ale ja też aniołem nie jestem, nie?” Ludzie przechodzili obok, zapalali znicze, stali chwilkę plotkując o żywych i wcale nie myśląc o zmarłych, a na mnie patrzyli jak na wariatkę. Zaryczana dziewczyna, niemogąca pogodzić się z TĄ śmiercią. Grzech przyszedł potem po mnie, objął… On wie, że ja nie potrafię pogodzić się, zrozumieć, przyjąć do wiadomości. W ogóle czasem do Niej mówię. Nie wierzę w Boga, który czuwa nad nami, ale wierzę, że ci, którzy naprawdę nas kochali za życia, patrzą na nas po śmierci i pilnują naszego szczęścia. I wiem, że kiedy mówię Jej „Babciu pomóż, bo nie mam siły…”, Ona pomaga. Czuję to po prostu – wygadam się, opowiem Jej wszystko i wiem, że Ona zrozumie i magicznie wesprze mnie i będzie lepiej.
Nie wiem, czemu przyszło mi to wszystko do głowy właśnie dziś, bo ani nie jest mi źle, ani jakoś wyjątkowo smutno – wręcz przeciwnie. Pójdę na ten cmentarz… dziś jeszcze, może to jakiś znak…???

piątek, 5 marca 2004

Męczą...

…mnie ludzie, których ciągle trzeba zapewniać jacy to są fantastyczni, dobrzy, ładni, niegłupi i w ogóle. Męczą mnie tacy, którym trzeba tłumaczyć najprostsze rzeczy jakby byli nie z tego świata.

Grzech na wojnie. HUURRAAAA, kolejny sukces Brygady „G”!!! Dumna jestem z chłopaków, bo ciężko na to pracowali i cieszę się, że im się udało. Chyba w nagrodę zrobię im niespodziewankę i przygotuję jakąś imprezę z piwem, wódą, chipsami, paluszkami, kanapkami i bez bab. Zadzwonię do każdego z osobna, powiem, że Grzech ma interes i chce żeby przyjechali:))) Wyjdę z domu i pójdę gdzieś, pewnie do Małego Johna, albo Marchwiaka. Niech sobie siedzą w domu, uchleją się ze szczęścia i snują opowieści o dziwnych w pracy przypadkach… mogą nawet zażygać łazienkę, jakoś to przeżyję:)))

Weekend samotny spędzę na uczelni i w tramwajach. A potem w domu, będę sobie czytać, sprzątać, głośno śpiewać i zmuszać psa do tańczenia:))) A co!!! Misio mi:)))

środa, 3 marca 2004

Męczący tydzień...

…mnie czeka, ale nic to dam radę:)))

W niedzielę byliśmy w lesie z Trakolem. Standardowo zgubuliśmy się, dzięki czemu mogłam sobie rączo brnąć w śniegu po kolana, oglądać ślady saren i zajęcy, sarnę żywą uciekającą szt. 1, troje ludzi na koniach gnających przez las. Wszystkie te obserwacje zajęły mi ponad 2 godziny, efektem czego, dotarłam do samochodu skonana jak koń po westernie. Grzechowi trzeba uczciwie przyznać, że szedł cały czas przede mną przecierając szlak, a potem w domu podał obiad pod sam nos – czyli na kanapę. Rozpieszcza mnie:)))

Mój pies puszcza bąki:))) Każdy pies puszcza, ale Traktor głośno i wyraźnie, po czym wychodzi z pokoju, bo mu śmierdzi. Czy to możliwe, żeby Stany Zjednoczone uznały go za broń biologiczną i wkroczyły zbrojnie do naszego miasta??? Bleeeeeee…

Miałam sen… i nie pamiętam go, a nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to co mi się śniło było niezwykle ważne. Umknęło mi gdzieś… nieładnie. Grzech od razu pytał czy śniło mi się coś dobrego czy złego. No gdybym pamiętała, nie zaprzątałoby to mojej głowy… Chociaż On jeden wierzy, że mogę sobie wyśnić, wyczuć co się stanie. Mam w sobie jakiś dziwny strach przed tym zapomnianym snem… i coraz mniej mi się to podoba…

wtorek, 2 marca 2004

Szlag mnie trafi...

…chyba. Marchwiak się znowu wygadał. Sprawa dotyczy Kuzynki K i tego, że będzie miała młode – jak ja i połowa znanej mi i bliskiej populacji białogłów. Nie przyszło Ci Marchwiaku do głowy, że takie informacje chce się przekazywać osobiście??? Na przykład na święta Wielkanocne??? Całej rodzinie??? Skoro Ciocia J. nie wiedziała o niczym, to widocznie nie miała dowiedzieć się od Ciebie!!! A teraz, jak się wygada dalej, to JA będę miała awanturę od Kuzynki K., chociaż powiedziałam tylko Tobie – nawet Małemu Johnowi nie. Twoja w tym głowa, żeby Ciocia J. milczała jak grób. Czasami nawet Przyjaciołom brak dyskrecji i taktu… szlag by to trafił. (…) Nie wytrzymałam zadzwoniłam do Marchwiaka z ochrzanem. Niech teraz tłumaczy Cioci J., że ma trzymać dziób w ciup i nikomu ani słowa, bo inaczej ja zginę ręki Kuzynki K. I jak Babcię kocham, przy kolejnym zapłodnieniu w Rodzinie Marchwiak dowie się ostatni!!!

Do wczoraj byłam blondynką. Dziś jestem krwisto czerwona, gorzko-czekoladowa, ogniście ruda, spokojnie orzechowa, klasycznie platynowa i jaka-tam-jeszcze-chcecie. 3 godziny całkowitego relaksu u fryzjera, herbata, ploty, śmiech, efekt końcowy – szok. Muszę się przyzwyczaić, że z lustra patrzy na mnie jakaś „ciemniaczka” a nie blondi. Grzech na szczęście uznał, że nie przesadziłam (pewnie nie miał innego wyjścia), nawet mnie poznał na ulicy i nawet Mu się podoba – mówi do mnie „Kudłaczku”:)))

Wczorajsza rozmowa z Mężem przyniosła smutny wniosek. Czasem tak jest, że się już po prostu nie chce wysilać i robić czegoś za wszelką cenę. I tak chyba jest tym razem. Zobaczymy.