licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 9 sierpnia 2009

Bo najważniejsze...

…to umieć cieszyć się z rzeczy małych. Wiadomo, że prościej z wielkich osiągnięć, z nowej, lepszej, pracy, nowego samochodu, nowej miłości, zdanego egzaminu. Ale kiedy pozdawało się wszystkie egzaminy, a na nowe się nie zapowiada, kiedy nowe auto ma już 8 lat, nowa, lepsza praca jest po prostu dobra, a nowa miłość jest Miłością, to mówi się, że przyszedł czas na rutynę i codzienne życie. Czyli nudę, która nie przynosi radości. I wtedy, żeby nie dać się tej codzienności trzeba cieszyć się z rzeczy małych. Z tych 50 małych radości z notki u Who. Trudne. Proste. Od podejścia zależy. Pierdylion razy słyszałam, że zarażam optymizmem, że trudno się nie cieszyć, kiedy się cieszę, że idę jak czołg dzięki temu, że się nie poddaję, że w każdym dupersznicie do chrzanu znajduję „o mój bloże jakie on cudowny”. Rozejrzyjmy się zatem wokół… Kto był w Helplandzie ten wie o czym będzie mowa.  W salonie siedzę aktualnie – w radio włoski szlagier, za oknem widok na koronę czerwonego klonu, kot się łasi,  telewizor mam nareszcie w salonie, słońce za oknem. Tyle powodów do radości. Nie dalej jak parę dni temu, odkręciłam z drzwi ten pierduśnik do wrzucania listów, wyszlifowałam i zatchnęło mnie z zachwytu. Wołam Diaboła „Patrz jaki on piekny”, a Diaboł na pierduśnik, na mnie, na pierduśnik, na mnie i „Kocham Cię Kleoś, bo sie potrafisz cieszyć takimi pierdołami.” No, ale jak tu się nie cieszyć, kiedy on naprawdę piekny. Albo dywan w sypialni… albo przestrzeń po wyniesieniu stamtąd telewizora, albo nowe, niebieskie talerze, albo że Diaboł zeżarł 10 klusek z sosem i się zachwycał, albo, że jak mi przychodzi SMS to słyszę dwuletniego Smoka, albo, że sąsiedzi przystają na klatce i podziwiają nasze wrota, albo, że mam takich właśnie sąsiadów, że nie przemykają, tylko zagadują, albo, że ktoś mi w pracy zrobił uprzejmość, albo, że ktoś mówi do mnie „Czarownica”, albo że wstałam rano i mogłam kawę na balkonie wypić, albo że hibiskus mi kwitnie, a oleandry puściły się jak gupie. Ja pierdykam, jest tyle powodów do radości, do cieszenia się gdzieś głęboko w sercu i/lub skakania pod sufit, że głowa mała.
Może to jest powód, dla którego przyciągam głównie dwa rodzaje osobowości. Przyjaźnię się z ludźmi zdecydowanymi i silnymi, nawet w swych słabościach, z osobowościami na tyle wyraźnymi, żeby się przy mom kleosiowym charakterze nie zgubiły. A charakter mam trudny, to wiemy nie od dzisiaj. Za to towarzysko i na chwilę przyciągam życiowe fajtłapy, sierotki Marysie z zapałkami, kurna, które szukają wsparcia, bezpieczeństwa, kogoś, kto ich obroni. Przykład mam w pracy, pozwólcie, że nie opiszę, bo osobiste problemy osobnika-osobniczki, nie po to mi są powierzane, żebym je publikowała. Wywnętrzają się tacy, mazgają, wypluwają zastygły w nich życiowy jad, po czym dostają porcję optymistycznego wsparcia i rad-porad tchnących kleosiowym słońcem. A czasem wystarczy, że się wypłaczą i niczego im więcej nie potrzeba. Niech będzie, mnie nie ubędzie, a im się przyda. Nie oceniam. Czasem mnie takie sępiarstwo męczy, czasem irytuje, ale zasadniczo nie odmawiam wysłuchania i wsparcia. Nic mnie to nie kosztuje, a skoro mam, to dam.
Tyle jest powodów do radości, a czasu tak mało (tchnęło głeboką filozofią, co nie:), że szkoda go marnotrawić na życiowe marudzenie. Powiedziałam kiedyś do Kate chyba, że już mnie nic gorszego nie spotka, niż spotkało dotąd. Mógłby mi jeszcze zejść z tego świata ktoś bliski, ale z taką okolicznością liczymy się codziennie. Zatem było parszywie, ale kurna nie jest. Jest lepiej nawet. Po każdym kopniaku budzę się silniejsza, spokojniejsza, i paradoksalnie bardziej zadowolona z tego co mam i co jest wokół mnie. Niczego nie żałuję, każdy błąd – nawet najboleśniejszy czegoś mnie nauczył. Niektóre nawet dały niezłą szkołę. Niektóre będą się jeszcze jakiś czas odbijały czkawką. Ale co tam, patrzę za okno, a tam… słońce. I we mnie słońce, choć oczywiście czasem mam ochotę ryczeć w poduszkę. Ale wtedy jest Diaboł. I chociaż On się do tego za Chiny ludowe nie przyzna, bo woli Mrok, to On to też Słońce. Zatem czy ryczę, czy skaczę z radości zawsze mam słonecznie, czego i Wam życzę… bo tyle jest powodów do radości…

8 komentarzy:

  1. Cieszę się, że leży i pasuje, że kwitnie i że ten telewizor :)

    OdpowiedzUsuń
  2. wiesz Cleoś że mogłabym podpisać się pod Twoimi, Ty o tym wiesz ;)ps. będę po 20-stym w Twoich okolicach więc gdybyś miała ochotę się ze mną spotkać to wiesz ;) daj znać

    OdpowiedzUsuń
  3. @ odbierz Kobieto! I chętnie dam CI znać, bo pragnę spotkania (wracamy 23-go), ale pozmieniałaś podobno telefony i nie wiem który jest aktualny. SMS informujący poproszę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. … i drzwi i dupsik na listy pięknie zrenowacjonowałaś ;) i cieszy me serce że Cię uskrzydlają rzeczy najmniejsze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. bo „co Cię nie zabije to Cię wzmocni”, bo „po 7 latach chudych przychodzą tłuste”, bo „im dłuższe czekanie tym lepsze śniadanie” i takie tam inne duperszwance….cieszy mnie żeś szczęśliwa…. chyba przyszedł dla nas dobry czas :):):):):

    OdpowiedzUsuń
  6. I za to Cię podziwa tłum! Ta deklaracja to cała Ty.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zdecydowanie się z Tobą zgadzam, najważniejsze to potrafic cieszyc sie małymi rzeczami :)))
    Pozdrawiam Cie serdecznie.
    Myślę o Tobie i może byłoby fajnie sie spotkac ;)))))

    OdpowiedzUsuń
  8. byłoby fajnie, ale Ciebie NIGDZIE nie ma, nawet na Twoim własnym blogu:) nr tel mam ten sam.

    OdpowiedzUsuń