licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 17 stycznia 2006

Farby do ceramiki i...

…anielska cierpliwość zaowocowały ręcznie zdobionym Talerzykiem Babci Mały John, Talerzykiem Dziadka Dużego, Talerzykiem Babci Teściuniuniuni i Talerzykiem Dziadka Teściuniuniunia. Uroczyste wręczenie w sobotę i niedzielę.

Pokój u Pietruchy wymalowany w małpę na palmie, żółwia w okularach, motylki, słoneczko i pustynny krajobraz. Byłoby inaczej, ale bez konsultacji ściany pokryto żółcią kanarkową, więc możliwości twórczych poza pustynnych raczej niewiele. Istoty sceptycznie nastawione do rozdziewiczania nowiuteńkiej gładzi i farby zachwyciły się, zachłystnęły, zapowietrzyły, a potem piały z zachwytu. Tak ma być.

W Starej Firmie pożegnano mię kwiatami i tabliczką z wygrawerowanymi życzeniami powodzenia na przyszłość. Kto szczerze życzył wiem, a reszta niech sobie dalej gnije w tym grajdołku. Nasłuchałam się komplementów, wzruszyłam nawet słowami Richarda, postawiłam flaszkę i beztrosko poszłam na saunę.

W Nowej Firmie przywitano mię listą 100 firm, które trzeba obskoczyć. Betka. Dzwonienie zaczynam w czwartek. (Jak się uda to zawitam do Kalosza, a wtedy Offca będziesz mnie MUSIAŁA przenocować, nie ma bata.) Stres i owszem, jest. Minimalny i mobilizujący, ale trochę chwilami łapiący za gardło. Ewelizarda z tłustymi włosami siedząca obok niczym kat nad grzeszną duszą odrzuca wyglądem i sposobem bycia, ale nie takim radę dawano. Podołam.

Pięć godzin przymierzania sukiem ślubnych, wędrowania od salonu do salonu, tłumaczenia jak krowie na rowie zaowocowało decyzją, że ten pierwszy był najlepszy i otóż Cleos znalazła krawcową co jej tę kieckę powalającą uszyje. I wiecie co??? Stałam tak sobie na takim podwyższeniu jak w chamerykanckich filmach, a ta kobita wrzucała na mnie to jedną kieckę, to drugą, to rybkę, to bombkę, to inne jeszcze cudo – a ja tak stałam i patrzyłam sobie nie na odbicie w lustrze tylko na twarz Małego Johna – przeszczęśliwą, że tę biel ślubną zobaczy chociaż na własnej córce. I wiecie co??? Watro czasem być trochę hipokrytką, dla tego spojrzenia właśnie. Ostateczne decyzje kreacyjne podjęte, nie będę wydziwiać – uszyję to, co wybrałam dawno temu i niech sobie gadają. A dla Smoka i Igulca kupiłam sukienki różowe okropnie – w końcu będą szły z kwiatkami przed nami, nie??? To niech księżniczki mają!!!

Zbieram się w sobie. Podejmuję różne decyzje. Czasem ryzykowne, czasem oczekiwane od dawna. Zmieniam, poprawiam, naprawiam. Ten rok będzie dobry:))) Żeby tak jeszcze tylko w totka trafić. Albo podwójną kumulację (dla tych co znają dowcip). No nie, żartuję, niech sobie kobiecina żyje.

Pójdę już, bo co tu będę tak sama siedziała…

3 komentarze:

  1. a przeciez Ewy, Ewelizardy sa szalenie mile, sympatyczne, radosne, usłuzne, szczere, do rany przyłóz, dobre, wesołe, wcale nie zazdroszczą i zawsze dobrze zycząno pecha mialas Cleos;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja myślałam że Ty tą suknię to już sto lat temu wybrałaś ostatecznie :)))))
    A kiedy dokładnie jest TEN DZIEŃ? Bo może sobie już w grafik wpiszę ;)))))
    No a w nowej pracy – OCZYWIŚCIE dsza radę z palcem w….:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja muszę mieć kieckę z rekawami, żeby nie było widać moich sterczących kości :). Nie wiem gdzie taką znajdę …

    OdpowiedzUsuń