licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 22 stycznia 2006

Randka mi się udała...

przednio, nie powiem. La Cantina karmi dobrze, jak zawsze i tylko namówienie samca na zjedzenie krewetek i kalmarów zajęło mi dłuższą chwilę, podczas której kelenr rzucał rozpaczliwe spojrzenia „czy już???”, na które ja odpowiadałam cierpiętniczymi spojrzeniami „pan wybaczy, przekonam Go w końcu.” Przekonałam – smakowało. Za oknem zamarznięte jezioro i białe drzewa i wszystko białe, a wokół nas ciepłe światło świec i cicha muzyka. Ma się ten gust.
Przy stoliku obok kelner przyniósł rachunek w misternym puzderku. Pan, który przed chwilką czule miział Panią po dłoni, otworzył puzderko, spojrzał na rachunek, po czym położył go przed Panią i czekał aż wyjmie z portfela połowę kwoty. Romantyzm zabity przez stan konta:)))
Mój samiec spojrzał na rachunek, włożył do puzderka banknot nie wiem jakiego nominału, podał mi futerko i poszedł przodem, żeby mi otworzyć drzwi i doholować mnie do samochodu, bo kafelki przed Cantiną śliskie były pierońsko. I nawet wyjechał mi z gigantycznej zaspy, żebym nie musiała brnąć przez śnieg niczym polarnik.
Niby nic. Niby pierdółka. Ale to miłe, że chociaż mamy się na codzień, chodzimy na randki i czuję się wtedy jak na tej pierwszej, kiedy facet na paninie pitolił i piłam sok marchwiowy.

3 komentarze:

  1. ja też tak chcę, juz zapomniałam jak wygląda prawdziwa randka:((((szczęściara z ciebie:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. a kto kogo zaprosil?
    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ależ masz Romantyka w domu!!

    OdpowiedzUsuń