…i upadkach.
Wchodzę wczoraj do pokoju, w piżamie i rozczochrana, przed poranną herbatą, która stawia mnie na nogi i przywraca do świata żywych.
Smok: Mamo! Ale ty jeśteś pientna.
to był wzlot.
Wygłupiamy się wsypialni na łóżku, po moim powrocie z pracy. Śpiewam sobie radośnie, bo mi fajnie.
Smok: Już stalci mamo tedo śpiewania, bo mi uszy pentną.
to był upadek.
Przegapiłam urodzinki blogusia. Kto pragnie niech se policzy które. Niniejszym życzę sobie i temu blogusiu niezmiennej lekkości pióra, a w zasadzie klawiatury.
Zabieram się za kupienie mieszkania. A następnie sprzedanie. A następnie spłacenie kradytu na samochód. A następnie kupienie drugiego. A następnie wzięcie kredytu. A następnie spłacenie Bogatej Ciotki. A następnie wykopanie fundamentów.
W międzyczasie szykuje mi się robienie PR dla firmy. W całości i kompletnie. Nie mam o tym pojęcia, ale będzie fajnie. Pomysły mam. A jak nie mam to wymyślę. Że niby się rozwijam, ale nie mówię, bo zapeszę.
Jeszcze tydzień do sabatu. Będzie się działo.
A w piątek Grzech – w sensie mąż – w sensie chłop – zaprasza mnie na bal karnawałowy. No ja myślę. Odpokutować musi Sylwestra w koszuli nocnej po Babci G.
Rozmawiałyśmy z Zadziorem o Szczęściu i o Marzeniach. Dobrze, że ktoś myśli jak ja, bo przynajmniej nie czuję się osamotniona w moim szaleństwie marzenia o „nieosiągalnym”. NIE MA rzeczy niemożliwych do zrobienia. Po prostu NIE MA:)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz