licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 7 grudnia 2008

Skończyłam...

…tynkować kolejne okno. Zostało mi tylko to w jadalni – panoramiczne cholera jego mać. Kto był w Helplandzie, ten wie o czym mówię. Kto nie był – zapraszam. Jakby mi ktoś chciał sprawić niewielki prezent pod choinkę to ja poproszę dziesięć worków zaprawy tynkarskiej – drogo nie wyjdzie, a zaoszczędzi mi jeżdżenia do hurtowni. W życiu nie myślałam, że najlepiej egzystencjalnie będzie mi się myślotokować przy takim tynkowaniu właśnie. Ale tak jest – macham szpachlą i knuję podłe plany, rozmyślam życiowo, analizuję, werbalizuję nawet czasem na głos to, co mi się w głowie ukula. Smok w tym czasie biega w kółko kapci na środku salonu i wrzeszczy „niech mnie ktoś zatrzyma! Nie mogę sama stanąć! Ratunku!” W ramach ratowania dziecka posyłam Ją więc po zmiotkę, szmatę, spryskiwacz, cokolwiek. W nagrodę za zatrzymanie dostaję „Pięknie to zrobiłaś mamusiu!” No ba! W głowie pomiędzy tym, jak wykończyć przyszłego byłego męża, układa się plan co sobie jeszcze otynkować, zamurować, pomiąchać, żeby to wszystko miało jakoś ręce i nogi i inne członki.

Wczorajszy Mikołaj – rodzinny. Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Taki wiecie z Mikołajem z długą brodą, co przychodzi dzwoniąc dzwonkiem, niegrzeczne dzieci wali warzechą po łapach, grzecznym daje lizaki, a najgrzeczniejszemu za przyznanie się, że „bo ja jestem grzeczna, ale czasem też jestem niegrzeczna” daje strój pirata, namiot Spider Mana i czapkę z szalikiem w ulubionym – fioletowym – kolorze. Zasłużyła sobie, bo chociaż czasem doprowadza mnie do szału, to jest mądra, mądrzejsza niż niejeden dorosły. I grzeczna. I mówi zawsze prawdę. I „proszę, dziękuję, przepraszam.” I bawi się sama kiedy jestem zmęczona. I… to w końcu mój Smok, taki skarb największy, najpiękniejszy.

Mały John zadaje trudne pytania, Duży powątpiewa chwilami, czego nie wyraża mnie w twarz za przeproszeniem, tylko pokątnie gdzieś na boku, a do mnie dociera z opóźnieniem. No i co mam Im powiedzieć? Ciężko jest przekonać samą siebie, a co dopiero kogoś. Taki stan. Chociaż przegadany z Diabołem, gdzieś tam siedzi między przysadką a lewym płatem, a może w sercu albo w wątrobie. Widać cztery godziny rozmowy to za mało… Jest mi spokojniej, przynajmniej nie ryczę z byle powodu, ale do całkowitego uspokojenia raczej mi daleko. Jak daleko wiem tylko ja.

3 komentarze:

  1. Wzmiankowane worki wysłać DeHaeLem na koszt odbiorcy?:)I uszy do góry, bo Ci uśmiech ograniczają!

    OdpowiedzUsuń
  2. po pierwsze, ten Mikołaj to nie bije wazechą tylko daje rózgę, po drugie… rodzice, rodzice, rodzice…niby wierzą jak nikt, niby trzymają kciuki…ale gdyby nie pogdybali to by nie byli sobą :) Więc chyba wszystko w granicach normy.
    Kate dorzucę się do tych worów jakby co :) Niech dziewczyna ma coś jej się od życia należy

    OdpowiedzUsuń
  3. WARZECHA oczywiście, a nie jak napisalam wcześniej, ale byk i to tak publicznie, wstydzę się strasznie

    OdpowiedzUsuń