licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 26 marca 2009

Byłam na...

końferencji. Trzy dni w zasadzie. Z tych trzech dni najlepiej pamiętam carpaccio wołowe ze świeżą rucolą i smażoną doradę. No nic nie poradzę, że lubię jeść.
Były mądre referaty, był Teatr Polski z Bielska Białej, karaoke. Przyznaję, że jak osiemdziesięciu chłopa śpiewa „Pod papugami”, to to robi wrażenie. Były tańce do rana i „och, ach, ech – jak pani lekko tańczy.” Oraz było SPA.  Się trochę urobiłam, jak wół lekko i nawet godzina w saunie nie pomogła. W drodze powrotnej zasnęłam w samochodzie, przyprawiając Szefa S o lekką palpitację, bo niby wszyscy się boją jak On prowadzi. A ja się ośmielam spać – pffffffffff.
Było paru macaczy, paru zagadywaczy, paru podrywaczy, paru chamów i prostaków, paru spuszczonych na drzewo, paru zgaszonych wapnem, paru, którzy nabili sobie punkty. Jeden lew parkietu, jeden właściciel od sztamy, jeden inżynier od konwersacji wesołych. Rachunek ogólny na plus. Tylko zasnęłam Diabołowi na ramieniu w 15 minut po rozpoczęciu projekcji filmu. Jakoś tak zdechle.

Smok ma na ścianach koktajl jagodowy – mnią.

Dzisiejsza końferencja  też zaliczona. Wraz z prezentacją, wybuchami śmiechu, brawami i sałatką, która nie wiem z czego była, ale była pycha.

Aktualnie padam na twarz. Lekko, bo zadowolona jestem z tych wyjazdów. Grunt to się dobrze zmęczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz