licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 20 lipca 2011

Jestem w domu...

…3 dni. Przeniosłam resztę książek do salonu, zrobiłam research smoczych ciuchów, wyjmując te, które JUŻ będą dobre, jedno albo i dwa prania, pomalowałam ramki na zdjęcia, wkleiłam część zdjęć do albumu, obejrzałam dwa horrory, po których niech mnie ktoś przytuli bo były masakryczne. Dzisiejsza godzina z Diabołem na rowerze sprawiła, że zadek boli mnie, jakbym byla ofiarą przemocy w rodzinie i ktoś mi regularnie nakopał w odwłok. Jest szansa, że się jutro nie podniese z wyra, a to byłaby niepowetowana strata, gdyż nadjeżdżają z delegacją Kebaby sztuk 9, a ja zamierzam olśniewać i powalać. A co! Może się okazać co prawda, że będę pomykała niczym bosman z 40letnim stażem w lekkim rozkroku i na przygiętych kolankach, ale oj tam – nie bądźmy drobiazgowi.

To pójdę sobie teraz poszukać gwoździa (nie do trumny), bo Diaboł odmówił powieszenia ramki ze zdjęciem z Jeziorowskich (i ech dopiero co tak Go chwaliłam, że On mi nieba i ramek przychyli). I se przybiję. A co?! Że niby nie dam rady?! Ja nie dam rady?!

APDEJT POMINUTNY:
Se nie pójdę, bo jednak mężczyzna zmiennym jest i na pytanie „Czy mamy takie małe gwoździe”, odpowiedział „Ja to zrobię” – znaczy nie popsuł się jednak:)

APDEJT WIECZORNY:
Gramy w literaki
Diaboł: „Aja”? Co to kurna jest „aja”. Aaaa, werset koranu. Czemu kuwa nie ma „pupu” werset talmudu czy cośtam.

2 komentarze: