licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 27 grudnia 2006

Udało się to przeżyć...

…jakoś…
Smok na widok prezentów dostał trzęsawki. Aż biedaczka nie mogła złapać oddechu, tak się cieszyła. Wytargiwała pakunki spod choinki, podawała Małemu Johnowi, który odczytywał rymowane dedykacje od Aniołka, a potem z dzikim szałem rozrywała opakowania. Po kolacji uraczyła nas kawą i herbatką podaną w nowym komplecie stołowym otrzymanym od Anielicy, która przewidziała, że trafi w sedno. Potem były warzywa z patelni, jajko sadzone, tosty – wszystko elegancko plastikowe, podane na talerzykach z właściwymi sztućcami. Ucztowaliśmy do północy prawie.

W Boże Narodzenie rodzinny spęd zawocował śpiewaniem w drodze powrotnej do domu. Wyśpiewałyśmy z Małym Johnem trochę Bociellego, trochę Pavarottiego, trochę Al Bano. Grzech powiedział, że nas więcej nie wiezie.

A teraz do pracy rodacy:)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz