…jakoś…
Smok na widok prezentów dostał trzęsawki. Aż biedaczka nie mogła złapać oddechu, tak się cieszyła. Wytargiwała pakunki spod choinki, podawała Małemu Johnowi, który odczytywał rymowane dedykacje od Aniołka, a potem z dzikim szałem rozrywała opakowania. Po kolacji uraczyła nas kawą i herbatką podaną w nowym komplecie stołowym otrzymanym od Anielicy, która przewidziała, że trafi w sedno. Potem były warzywa z patelni, jajko sadzone, tosty – wszystko elegancko plastikowe, podane na talerzykach z właściwymi sztućcami. Ucztowaliśmy do północy prawie.
W Boże Narodzenie rodzinny spęd zawocował śpiewaniem w drodze powrotnej do domu. Wyśpiewałyśmy z Małym Johnem trochę Bociellego, trochę Pavarottiego, trochę Al Bano. Grzech powiedział, że nas więcej nie wiezie.
A teraz do pracy rodacy:)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz