licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 9 sierpnia 2006

Powiedział mi Marchwiak...

…podczas ostatniej wizyty:

„No to będziesz miała swój Helpland.”

Ano. I tak się zastanawiam, czy mówić/pisać/myśleć jeszcze o hacjendzie, czy już o Helplandzie. Czy nie zapeszę??? Kto czytał książkę ten wie o co loto. I planuję, wymyślam. Wydębiłam od Grzecha obietnicę kota Chestera i pozwolenie na wbicie przy drodze przed furtką drogowskazu do Helplandu. Takie moje dziwactwo. Nie będę co prawda miała wielkiej bramy z napisem, ale mały drogowskazik. Myślę o tym i robi mi się ciepło w okolicy, gdzie normalni, sympatyczni ludzie mają serce. Nawet mnie czasem coś tam drgnie cholercia, no. A jak dobrze pójdzie i Grzech się ze mną wcześniej nie rozwiedzie to bedę miała i Conana i Szamana. Jak pragnę zdrowia i boniedydy – wymyśliłam ich sobie, wymarzyłam i staną się prawdą, rzeczywistością, bo mnie się tak chce. Koniec! Kropka!

Tak mi właśnie przyszło do głowy jak ta biedna chłopina (Grzech znaczy) ze mną wytrzymuje to tylko wszyscy bogowie chyba wiedzą. Bo ja dziwactw mam sporo i nawyków kosmicznych kilka.
- jestem uzależniona od miętowej gumy do żucia, którą mielę od 8.00 do 10.30 z zegarkiem w ręku,
- do sałatek tylko oliwa z oliwek Goya Light i najlepiej prosto z wyspy, ale to rzadko zdarza,
- nie słucham co się do mnie mówi, jeśli mówiący jest w innym pomieszczeniu, bo lubię patrzeć na tego kto nawija. A ponieważ dosyć szybko się przemieszczam z pokoju do pokoju, konwersacja ze mną wymaga niezłej kondycji,
- pamiętnik piszę. Taki w zeszycie jak nasze prababki i średniowieczne białogłowy. Od 1989 roku więc już kilka tomów powstało,
- tańczę. No co ja poradzę, że jak grają to ja podryguję? Na własnym ślubie w kościele nóżka mi latała jak kobita zaśpiewała jakiś lekko soulowy kawałek o miłości,
- bób uwielbiam (z przyczyn wiadomych Grzechowi w tym momencie serdecznie współczujemy). Tego bobu się nażarłam na dzień przed porodem. Kilogram.
- wstaję w niedzielę o koszmarnych porach i bladym świtem sprzątam łazienkę, zanim się Grzech zdąży ogolić, czym nieodmiennie przyprawiam go o poplątację serca,
- listy piszę. Po 6 stron A4. Jeszcze niedawno pisałam do Who, ale w obliczu comiesięcznych spotkań korespondencja nam zdechła. Za to pisuję na Wyspę. I piszę w najdziwniejszych miejscach/porach/okolicznościach,
- gołe baby rysuję. Akty w sensie. Czasem z natury, czasem z wyobraźni i upiększam nimi potem sypialnię. Razem z nami sypia więc…niech policzę…14 gołych kobitek.
Pewnie o czymś zapomniałam, a takie drobiazgi jak umiłowanie cygar czekoladowych, wina brzoskwiniowego, wycie do księżyca, naśladowanie koguta o poranku, tudzież orangutana w czasie rui (Calendula – czy orangutany mają ruję czy okres godowy???:))) ), psa, kota, kwoki na jajkach, norki i innej fauny, pisanie bajek i kołysanek, robienie kroniki wakacyjnej z muszelkami, piaskiem, opisem każdego dnia i zdjęciami, wróżenie z kamieni, zaklinanie nieszczęścia cudzego najczęściej, sprawdzalne sny – pomijam. Bo to wszystko jakoś ten Grzech znosi. Nie wiem jak, ale daje radę, pytanie tylko: jak długo???:)))

4 komentarze:

  1. jak to było:
    „że cię nie opuszczę aż do śmierci”…co najwyżej, prędzej Cię zamorduje…

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy ja WIEM kiedy zejdę z tego świata i wychodzi mi, że się ze mną będzie jeszcze dłuuuuuugo męczył:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. a jak sie wrózy z kamieni?

    OdpowiedzUsuń
  4. e tam, wiesz… wydaje Ci się tylko…Grzech anielsko cierpliwy tylko do czasu…

    OdpowiedzUsuń