licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 3 kwietnia 2008

Dziwne sny...

…dziwne dni. We śnie płakałam rozpaczliwie, zanosząc się szlochem i nie znajdując ukojenia i uspokojenia w niczym. W rzeczywistości nie uroniłam ani jednej łzy. Poważne rozmowy toczą się z moim udziałem lub bez  niego. Wyjaśniam, klaruję, naświetlam sytuację. Trudne tematy klonują się jak chomiki, mnożą jak króliki na wiosnę. Jeden, drugi, trzeci. Jak grochem o ścianę.

 Wizyta u Who doprowadziła do zatracenia poczucia  upływającego czasu. Spojrzałyśmy na zegarek, była 23.00. Spojrzałyśmy znowu:
Cleos: Zgadnij Who, która godzina?
Who: Pierwsza?
Cleos: 03.30 kochana.
Sms, telefon, Głos.

Nowa wita mnie rano zapachem mokrej ziemi i mokrej trawy. Tak, tak TRAWY. W kotłowni zapach palonego drewna, w biurze Chanel. Idąc rano przez parking patrzę na wstające czerwone słońce i myślę, że taki kolor wschodów słońca lubię najbardziej – ogień i  miłość.
I w świecie mojego prywatnego black & white, gdzie nie ma miejsca i czasu na szarości, ta czerwień jest jak światełko w tunelu… Demoniczne, diaboliczne, delikatne…

Poranne wyznania. Otwieram oczy, budzę cichym „pora wstawać kochanie” i w odpowiedzi słyszę „Nie wyspałam się mamusiu, bo mnie obudziłaś, ale kocham cię najbardziej na świecie”, niezmiennie codziennie, ten sam dialog. Po czym wędrujemy razem do łazienki, gdzie ja robię się na (u)bóstwo, a Smok mi towarzyszy zadając pierdylion pytań z gatunku „a do czego to? a co to jest? a na co to?”. Jeszcze tylko chwilka i usłyszę  „Baw się dobrze w pracy mamusiu”. Bawię się. I czerpię energię do kolejnych rozmów i kolejnego milczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz