licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

środa, 24 września 2008

Być może...

…nie powinnam tego pisać, ale w sumie co mi tam.

Syn Przyjaciółki ma poważny problem ze wzrokiem, zdiagnozowany dzisiaj. Przyjaciółka zadzwoniła do mła czy nie znam jakiegoś dobrego okulisty dziecięcego. Nie znam, ale Ciotka Kapo na pewno zna. Problem w tym, że Ciotka Kapo jest ciotką małżonka, nie moją. Zatem, kiedy małżonek przywiózł Smoka wieczorem przemogłam lekki wstręt i poprosiłam o pomoc.

Cleos: Słuchaj, znamy jakiegoś okulistę dziecięcego?
Małżonek: Nie wiem, ale jasne, że zapytam ciotki. Dla Smoka?
Cleos: Nie, dla Syna Przyjaciółki.
Małżonek: To nie znamy i nie zapytam.

Szlag mnie trafił. Bo to jest rozgrywka między nami i żadne dziecko nie powinno przez to mieć odebranej szansy na poprawienie wzroku. Ani Smok, ani Wiesiu, ani Syn Przyjaciółki. Straciłam resztkę szacunku. I jeśli do tej pory wahałam się przy używaniu ewentualnych inwektyw pod adresem, to teraz na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo na „s” zakończone potomkiem rodzaju męskiego. Gdyby to jego znajomych dziecko, czy znajomy czy ktokolwiek miał jakiś problem, którego rozwiązanie nie kosztowałoby mnie więcej niż pierdnięcie zwyczajnie bym pomogła – tak po ludzku i tyle. No nic to, pójdę sobie pozgrzytać zębami i w odwecie nie rozsadzę mu kwiatków. GRRRRRRRRRRR

3 komentarze:

  1. i w odwecie nie rozsadzę mu kwiatków — o ile nie przegapiłem cudzysłowu, to brzmi raczej… bezsilnie

    OdpowiedzUsuń
  2. A co może zrobić innego? Oczy wydrapać? Tu już chyba nic nie można.Cleos, tulę.

    OdpowiedzUsuń
  3. czemu mnie to nie dziwi…..

    OdpowiedzUsuń