licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

sobota, 26 grudnia 2009

W Wigilię...

…Smok po rozpakowaniu czerwonego Power Ranger zapomniał o blożym świecie. Reszta prezentów mogła nie istnieć. I dobrze. Ocknęła się dnia następnego, żeby złożyć wniosek formalny, że teraz chce czarnego, a reszta prezentów też jest fajna.

W Boże Narodzenie na spędzie rodzinnym powaliło wszystkich hasło, mające korzenie w historii o pewnej pani stomatolog, że „niech się w trumnie zesra.” Pobożne życzenie, czyż nie? tym bardziej, że wspomniana dentystka żyje, ma co prawda około 80 lat, ale rwie dalej niekoniecznie chwasty. I to nie moje hasło było, żeby nie było. Potem już było tylko weselej:) Pozwoliłam sobie sporą część uwiecznić na dyktafonie, bo następne pokolenia mi nie uwierzą.

Dziś chrzciny Gnoma. Smok stwierdził, że w kościele jest nudno, zatem poszłyśmy przeciskać się w tłumie w celu obejrzenia szopki. Szopka doprawdy. Jak widzę te wszystkie wyfiokowane paniusie i czuję te litry wody kolońskiej to mię słabość ogarnia.

Jutro znowu wyjazdowo. Może u Kate znajdę chwilę na manicure? O ile nie każe mi pracować manualnie i da siedzieć chwilę w spokoju to dam radę.

Zatem czy odpoczęłam? Ależ. Trzy dni gotowania w celu nieco ponad godziny celebrowania kolacji to lekka przesada. Chociaż usłyszenie, że moja kapusta z grzybami jest dokładnie taka jak Małego Johna – bezcenne. Dobrze, że mam balkon i temperatura jest w miarę niska, bo w lodówce się wszystko nie mieści. Ponieważ zatem jestem urobiona, ledwo żyję, niemal odcięłam sobie pół fakjuka, broczyłam krwią do barszczu i takie tam – w przyszłym roku robię Wigilię dla CAŁEJ Rodziny. Chwila… Chwileczka… Dla osiemnastu osób, w porywach do dwudziestu siedmiu. Betka.

Wzruszyłam sie na „Świątecznych Szczeniakach”. Bo ja tak mam i niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, że nie mogę. A poza tym ani razu nie włączyliśmy telewizora, trochę poczytałam mieszając tę kapustę i doprawiając barszcz. Makówki to pestka, a moja Ciotka od Brukselki nie potrafi, śródstopie mnie jakoś dziwnie boli. Dostałam piękny prezent od Diaboła i dwa, które mnie zaskoczyły i wzruszyły – od Grabarki i Sarny. Niezmiennie spotykam na swojej drodze ludzi, o których mogę powiedzieć, że są Ludźmi w moim życiu. Rekompensują mi te stada pałetających się po życiorysie dupków żołędnych, którym to życzymy, żeby się właśnie w grobie zesrali (by Duży, tak konkretnie). W ramach życzeń do Gwiazdki czy tam innego Gwiazdora, zamknęłam oczy i pomyślałam kilka. Kilka takich natychających szczęściem i kilka tchnących mściwą zjadliwością. No nie mogłam się oprzeć. Widać nie dane mi jest przemawiać ludzkim głosem, niezależnie od okoliczności:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz