licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

czwartek, 29 lipca 2010

Do urlopu...

…17 dni. Zmęczyłam się jakoś tak. Czemu tu się dziwić jednak, skoro najpierw zaliczyłam Liroja, potem Oszołoma, potem Ciotuchnę od Brukselki, potem Dużego. Pierwszy sprzedał mi lakier do drzwi, które w ramach relaksu będę jutro malowała. Drugi cały bagażnik zakupów w tym gigantyczną donicę, do której już przesadziłam palmę z łazienki. Trzecia dała obiad z marchewką z groszkiem, której nie lubię i ciasto dla Diaboła. Duży nic nie dał, za to ucieszył się z ciasta od Ciotuchny i gazety. Life. Zaprawiłam bunclok ogórasów jeszcze, o. Zrobiłabym cośtam może, ale w sumie po co.

Na weekend plany takie, że najpierw idziemy z Diabołem na buty. Widziałam w biegu do banku zajedwabiste sandały – granatowe na gigantycznej szpilce (notkę sponsoruje przymiotnik: gigantyczny). Diaboła zabieram w celu dyscyplinowania mnie. Bo jak ostatnio poszłam ze Smokiem po brązowe szpilki, to wróciłam z brązowymi i owszem oraz czerwonymi w bonusie. No ktoś musi mnie pilnować jednym słowem, bo  te wszystkie przeceny, i te wszystkie szpileczki, i te wszystkie o mój bloże. Bo ja tak w ogóle to potrzebuję jedne czarne do spódnic, jedne granatowe jeszcze nie wiem jakie (może te sandały jednak, cholera) i jedne sobie wymyśliłam, że nie wiem jakie sobie wymyśliłam – czekam na natchnienie.
A potem, po kafelkowaniu i malowaniu i w ogóle idziemy na balety. W myśl zasady „wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni…” Będzie się działo…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz