licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 13 lipca 2010

Nastepne auto...

…będzie z klimą.
W lodówce resztka wędzonego węgorza, w glinianym garnku ogóreczki małosolne, na kuchence bób. Mnią. Na stole w jadalni lelije w nowym wazonie. Wąch. Aklimatyzacja pourlopowa przebiega bezboleśnie.

Czasem się śmieję, czasem prycham jak kotka, czasem drapię się w głowę nad własną ówczesną ciemnotą czy też zaczej zaćmieniem. Nic to.

Pourlopowo odkryłam nowe diabołowe cechy, które przyprawiają mnie o radosne drżenie serca i wątroby:
- prowadząc samochód na hasło „stój” zatrzymuje się od razu, nie pyta „a o so chosi, a po co, a dlaczego”, staje czy wolno czy nie wolno natychmiast w celu zwymiotować dziecko, zrobić zdjęcie, rozprostować nogi,
- łazi po tych samych straganach pierdylion razy i nie jęczy,
- nie instaluje parawanu przy pomocy drąga niesionego przez Cleosię, tylko tymi ręcami,
- nie przeszkadza Mu piasek na kocu,
- nie kwęka jak trzeba Cleosię naoliwić na plaży tylko oliwi tak, że MRRRRAAAUUUU,
- nie jest za poważny na balety wieczorową porą, w ogrodzie, do disco polo.
Coś bym jeszcze pewnie sobie przypomniała, ale w sumie co się będę publicznie zachwycać. Jeszcze mi kto powie, że mam zaćmienie:)

Chciałabym na żywca zobaczyć fizjognomię Gabsa. Jakoś mi tak przypadła kobieta do serca i trzustki (wątrobę mam zajętą drganiami diabołowymi). Tylko czy nam kiedyś będzie po drodze do siebie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz