licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

wtorek, 26 kwietnia 2011

Nie mam...

…do napisania nic miłego. Chociaż jest bosko i pięknie i cudnie i w ogóle zajebiście. I tyle. Z roweru/rolek/zbierania chaszczy dla Przytulaczka wyszedł deszcz z burzą. Owszem, wsadziłam konwalie i niezapominajki, ale czy mi ich nie wysiecze?

W odliczaniu jesteśmy lepsze niż skazani na Shawshank – 3 dni. I dobrze, będziemy skwierczeć w słońcu, rozmawiać rękami, pławić się w lazurowej wodzie pod lazurowym niebem z przerwą na la Grotta Azzurra i żreć kalmary na pierdylion sposobów podawane.

Mam mocne postanowienie. MOCNE. Prosz Państwa MOCNE i nie zawaham się go użyć. Z każdym dniem coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że słuszne. Obsi twierdzi, że „dupek”, potwierdzam, że „amen”. Każda przeprowadzona rozmowa umacnia mnie w powziętym postanowieniu i utwierdza w słuszności. Cierpliwość napięta jak kozia skóra na  afrykańskim bębenku czeka tylko na kulminację, żeby piergolnąć z wielkim hukiem. Te grzmoty za oknem to pikuś, Pan Pikuś wobec tego, co się będzie działo. Bo ja jestem spokojna, mnie można na język nadeptać – nic nie powiem. Ale jak mi ktoś na moje niebo wlata, pastowanym kabanem się zachwycając i dostając małpiego rozumu na widok szkapy, która nawet imitacją nie jest ogiera z UNRY, to są u mnie jeszcze dwa garanaty w świątecznym ubraniu. I sprawiedliwość musi być po mojej stronie. Podejdziem do płota i zobaczymy co się będzie działo. Znaczy ja WIEM co będzie, wyśniłam sobie, wymyśliłam i nie przewiduję innego scenariusza. Jak to Kate powiedziała znad sorbetu bananowego „tobie i tak zawsze wychodzi tak jak chcesz”, albo coś w ten deseń – nie pamiętam, bo jakaś wtedy byłam rozżalona, rozedrgana i w ogóle do dupy. Przeszło mi. Chyba. Wprawiam się w nastrój jak z „Freddy vs Jason” oglądanego wczoraj – krew, flaki i pożoga.

Oraz nie rozumiem interlokutorów, którzy kiedy muszą przyparci do muru wycofać się ze swojego zdania, zaprzeczyć sami sobie, przyznać komuś rację, zmienić niczym nie-krowa poglądy, wychodzą z pomieszczenia. Byle się nie poddać. Byle nie dać dojść do słowa. Byle pozostać przy swoim, nawet jeśli czarno na białym widać, że swoje jest moi mili bez sensu i nie zgadza się z rzeczywistością. Ludzie, którzy uważają, że mają wyłączność na manie racji powinni wdawać się w dyskusje z dziećmi z przedszkola – te może odpuszczą w stosownym momencie. Dla mnie postawa pt.: „jam jest jedyny sprawiedliwy rację mający”, do tego podkreślana na każdym kroku jest jedynie wyrazem kompleksów, ukrywanych porażek, nadrabiania miną i pseudowszechwiedzy. Bywa. W takim wypadku najlepiej przestać wdawać się w konwersacje.

W zasadzie to miałam nie pisać, ale mię dziś zaczepił Derektor Grzywka z zapytaniem i opierniczem, że czemu ja nie piszę. No to piszę. Notkę niniejszą dedykuję Derektorowi Grzywce wprost, podprogowo wszystkim tym, którzy kiedykolwiek mieli/mają w planach nadepnąć mi na odcisk.

APDEJT:
Farorz od Ex Cattedrale di Santo Stefano zapowiedział powitalne ravioli. W sensie my wysiadamy z Funicolare, a on leci z półmiskami przez Piazzettę mało nóg nie połamie. Dobrze, że chłopina nie ma daleko. Odczuwam lekki przestrach – moja dieta pójdzie się wypasać na Marina Piccola, w pobliżu, żebym ją miała na oku cholerę jedną, jak będę skwierczeć.
Oraz – miałam plan zmieścić się ze Smokiem do jednej torby – plan wykonany. Teraz, gdyby mi przyszło coś dołożyć, to trza będzie upychać z  glana chyba.

2 komentarze:

  1. Ale że ja takie kawałki dawałam? Fiufiufiu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdyby glan był potrzebny wal jak w dym, mam takowy obuw z czasów liceum jeszcze, wypastuje się, do upychania jak znalazł :)

    OdpowiedzUsuń