licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 10 października 2010

Był alkoholikiem...

…, nie mam szacunku dla ludzi, którzy nie potrafią przezwyciężyć swoich słabości. Ale nauczył mnie wszystkiego, co umiem na parkiecie. Pokazał jak trzymać ramę, jak układać ręce w paso, jak czuć walca. Nauczył mnie muzyki, odczuwania, emocji, przekazywania swojego postrzegania taktów. Mówił do mnie Gąsko Pylusiu. Był mi trenerem, kumplem, wujkiem i przyjacielem. Pomógł mi wyprowadzić się od ByłgoNiedoszegoDamskiegoBoksera. Młodzież Go uwielbiała i On uwielbiał młodzież. Miał podejście do ludzi, nie radził sobie tylko sam ze sobą. Na obozie treningowym tańczył na rurze U Biesa, aż się rura wykrzywiła. Nie krytykował moich wyborów życiowych, nawet jeśli były idiotyczne. On jeden swego czasu wraz z Babcią, nie miał mnie za czarną owcę w rodzinie. Przepieprzył swoje życie, zniszczył, schrzanił wszystko, co dało się schrzanić, ale o 4 nad ranem, to z Nim mogłam porozmawiać i wyżalić się swego czasu. Tłumaczył mi zawsze, że na parkiet wychodzi się tylko wtedy, kiedy muzykę czuje się tu – tuż pod mostkiem – inaczej to nie ma sensu i nie jest prawdziwe. Dziś ja, te same słowa powtarzam moim Misiom Puchatym. Dzięki Niemu mogę przekazywać swoją pasję i wzbudzać ją w młodych sercach z powodzeniem. W życiu był słaby, ale na parkiecie miał w nogach dynamit. Pavlović nie mogła się Go nachwalić, Galiński się zachwycał, że razem z partnerką-żoną tworzą jedność nie do pokonania. Wszyscy razem stawali na podium i duma ze zwycięstw była Jego znakiem rozpoznawczym, kiedy zaczynały się pierwsze takty tanga. Chociaż w życiu nasze drogi się rozeszły, zawsze będę podziwiała Go na parkiecie.

Teraz gdzieś, w niebie albo w piekle, tańczy cha-cha-cha i jest w swoim żywiole. Kiedyś jeszcze zatańczymy razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz