licznik bloga

Obsługiwane przez usługę Blogger.

niedziela, 10 października 2010

Ostatnie drzwi...

…robię – do gabinetu. Jak już je skończę, to się chyba zapłaczę. Co ja będę robiła w wolnych chwilach? Uwielbiam, pasjami, ubóstwiam, chcę, CHCĘ, CHCĘ! Zaproponowałam już Diabołowi, że może byśmy tak wykupili Sąsiadów, u nich jest pięć par drzwi do zrobienia. Odmówił:( Chyba mię już nie kocha:)

Tymczasem za oknem, które się gipsuje Diabołem, mam złotą narnijską jesień. Siedzę, patrzę i trzeci rok się zaczął, a ja się nadziwić nie mogę, jakie cuda mam na wyciągnięcie ręki. W konsekwencji Diaboł mnie budzi z zawiasu nad obiadem, bo mi kurczak saute stygnie.

Aaaaa, no bo dieta, tak mocium panie? No. Na razie 2 kilogramy poszły w siną dal i niech wurwa nie znajdują drogi do domu możliwie jak najdłużej. W planie jeszcze 3 – a co się będę rozdrabniała. Mam taką jedną spódnicę, którą dostałam od Kuzynki Brukselki i spodnie takie jedne, które mi służą za miernik szczęścia w biodrach. Póki co padaka. Ale nic to, daję sobie czas do końca października-połowy listopada.

W piątkowy wieczór występowałam w kowbojskiej stylizacji, bo my, siostry McNeal właśnie opuściłyśmy nasz saloon, klientów, i zabierając swoje ekhe dziwkarskie tyłki, pojechałyśmy do Pudelka stłuc umywalkę, co to ją Szef S. w swej łaskawości udostępnił (special thanks to Jego okazany ludzki odruch). Wraz z nami pojechała Guntrama, Górnik i Cyganeczka Zosia. W kwestii formalnej – nikt się jeszcze nie leczy psychiatrycznie i nikogo na leczenie nie skierowano. Za to jak wysiadaliśmy z samochodu, to Tato dzisiajszej (a wczoraj jutrzejszej) panny młodej zwanej Pudelkiem, prawie glebnął na zawał, brat uciekł, drugi zapodał sobie piwo i akordeon i impreza była do zmroku. Moje nowe buty w cleosiowym kolorze okazały się niezwykle wygodne i pasujące do kowbojskiego kapelusza. Chyba będę tak chodziła do pracy:)

I w życiu nie sądziłam, że to powiem, ale odczuwam lekki przesyt horrorami, w związku spożywczym zapodajemy wieczorami komedie. Masakra. „Wariaci z Karaibów” pokonali mnie intelektualnie. Nie daję rady głupocie scenarzystów i reżyserów – serio. Zatem pozostaje mi biografia Marquise de Pompadur, którą zasysam jak niemowlę cyca. Mnią. W odwodzie czeka jeszcze Joanna d’Arc – już przebieram nóżkami.

To ja się już pójdę robić na ubóstwo, bo dziś roczek Gnoma.

A Robalinda jest śliczna. Śliczniuniuniunia.

A kreację mam taką, że klękajcie narody:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz